Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Od stuleci Krwawi czekali na przybycie Czarownicy a wcielenia magii, ale Jaenelle, młodą dziewczynę, wybraną na mocy przepowiedni, dręczą toczące się wokół niej walki, nie wszyscy bowiem oczekują jej jako zbawczyni. Niektórzy odrzucają ją jako żywy mit lub nie chcą uwierzyć w jej istnienie, inni pragną uczynić z niej marionetkę, by wykorzystać jej moc do własnych celów. Tylko czas i miłość opiekunów Jaenelle były w stanie uleczyć jej fizyczne rany, lecz umysł, wciąż kruchy i delikatny, z trudem może ochronić ją przed koszmarnymi wspomnieniami z dzieciństwa. Nic jednak nie uchroni jej przed przeznaczeniem a a dzień rozrachunku jest coraz bliższy. Gdy powrócą wspomnienia... gdy jej magia dojrzeje, gdy będzie zmuszona pogodzić się z losem... Tego dnia mroczne Królestwa dowiedzą się, co to znaczy być rządzonym przez Czarownicę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 648
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: HEIR TO THE SHADOWS
Book 2 of The Black Jewels Trilogy
Copyright © ANNE BISHOP, 1999
All rights reserved
www.annebishop.com
Copyright © for the Polish edition by WYDAWNICTWO INITIUM
Tłumaczenie z języka angielskiego: BARBARA JARZĄB
Redakcja: ANNA PŁASKOŃ-SOKOŁOWSKA
Korekta: NATALIA MUSIAŁ
Projekt okładki, skład i łamanie: PATRYK LUBAS
Ilustracje użyte na okładce: LARRY ROSTANT
Wydanie II
ISBN 978-83-62577-45-3
Wydawnictwo INITIUM
www.initium.pl
e-mail: [email protected]
Skład wersji elektronicznej: MICHAŁ LATUSEK
konwersja.virtualo.pl
Dla Nadine Fallacaro
Mężczyźni:
Plebejusze – przedstawiciele wszystkich ras, którzy nie są Krwawymi
Krwawy – ogólny termin oznaczający wszystkich mężczyzn Krwawych;
odnosi się także do wszystkich mężczyzn Krwawych nienoszących Kamieni
Wojownik – mężczyzna noszący Kamień; równy statusem czarownicy
Książę – mężczyzna noszący Kamień; równy statusem Kapłance lub Uzdrowicielce
Książę Wojowników – niebezpieczny, niezwykle agresywny mężczyzna noszący Kamień; ma status nieco niższy niż Królowa
Kobiety:
Plebejuszki – przedstawicielki wszystkich ras, które nie należą do Krwawych
Krwawa – ogólny termin oznaczający wszystkie kobiety Krwawych; najczęściej odnosi się do wszystkich kobiet Krwawych nienoszących Kamieni
Czarownica – kobieta Krwawych, która nosi Kamienie, ale nie jest przedstawicielką żadnego z pozostałych szczebli hierarchii; oznacza także każdą kobietę noszącą Kamień
Uzdrowicielka – czarownica, która leczy rany i choroby; równa statusem Kapłance i Księciu
Kapłanka – czarownica, która opiekuje się ołtarzami, Sanktuariami i Ciemnymi Ołtarzami; prowadzi ceremonie składania ofiar; równa statusem Uzdrowicielce i Księciu
Czarna Wdowa – czarownica, która leczy umysł; tka splątane Sieci marzeń i wizji; jest wyszkolona w dziedzinie iluzji i trucizn
Królowa – czarownica, która rządzi Krwawymi; uważana jest za serce kraju, moralną ostoję Krwawych i centralny punkt ich społeczeństwa
Biały
Żółty
Oko Tygrysa
Różowy
Letnie Niebo
Purpurowy Zmierzch
Opal*
Zielony
Szafir
Czerwony
Szary
Czarnoszary
Czarny
*Opal dzieli kamienie na jaśniejsze i ciemniejsze, ponieważ może być i jednym, i drugim.
Składając Ofiarę Ciemności, dana osoba może otrzymać Kamień o trzy poziomy niższy od Kamienia otrzymanego na mocy Przyrodzonego Prawa.
Przykład: Biały otrzymany na mocy Przyrodzonego Prawa może obniżyć się do Różowego.
Uwaga autorki:
„Sc” w nazwach Scelt, Sceval i Sceron należy wymawiać jak „sz”.
Kaeleer
Trwało posiedzenie Ciemnej Rady.
Andulvar Yaslana, demon i Książę Wojowników, złożył ciemne skrzydła i omiótł wzrokiem zebranych. Nie zadowoliło go to, co zobaczył. Poza Trybunałem, który musiał się stawić na każdej sesji, wymagana była frekwencja wynosząca zaledwie dwie trzecie składu Rady. Członkowie przyjmowali wnioski lub wydawali werdykty w sprawach między Krwawymi w Kaeleer, których nie mogły rozstrzygnąć Królowe poszczególnych Terytoriów. Tego wieczoru jednak zajęte były wszystkie fotele z wyjątkiem jednego – za Andulvarem.
Ale mężczyzna, który powinien na nim siedzieć, był wśród nich. Stał cierpliwie w kręgu składających wnioski i czekał na odpowiedź Rady. Miał brązową skórę, złote oczy i gęste, czarne, na skroniach przyprószone siwizną włosy. Gdy tak stał, wsparty na eleganckiej lasce ze srebrną rączką, wyglądał po prostu jak przystojny Krwawy, którego najlepsze lata już wybrzmiały. Ale długie, czarne paznokcie i pierścień z Czarnym Kamieniem na prawej dłoni sugerowały coś innego.
Pierwszy Trybun odchrząknął.
– Książę Saetanie Daemonie SaDiablo, stoisz przed Radą i prosisz o przyznanie opieki nad Jaenelle Angelline. Nie dostarczyłeś nam jednak, jak jest przyjęte w sytuacjach spornych między Krwawymi, informacji o jej rodzinie, która powinna zabrać głos w sprawie.
– Oni nie chcą tego dziecka – odparł spokojnie Saetan. – Ja je chcę.
– To tylko słowa, Wielki Lordzie. – Głupcy, pomyślał Andulvar, patrząc, jak klatka piersiowa Saetana delikatnie wznosi się i opada. – Największym problemem w tym wniosku jest to – ciągnął Pierwszy Trybun – że jesteś Strażnikiem, jednym z żywych umarłych, a mimo to prosisz, żebyśmy złożyli w twoje ręce los żyjącego dziecka.
– Nie jakiegoś dziecka, Wysoki Trybunale, ale tego dziecka.
Pierwszy Trybun poruszył się niespokojnie i omiótł wzrokiem fotele stojące po dwóch stronach dużej sali.
– Z powodu… hm… nietypowych okoliczności, decyzję będzie trzeba podjąć jednogłośnie. Chyba to rozumiesz, Książę?
– Rozumiem, Trybunie. Doskonale rozumiem.
Trybun ponownie odchrząknął.
– Zarządzam głosowanie nad wnioskiem Saetana Daemona SaDiablo dotyczącym opieki nad Jaenelle Angelline. Kto jest przeciw?
Niektórzy podnieśli ręce. Andulvar zadrżał, widząc szkliste spojrzenie Saetana.
Zliczono głosy i zapadła cisza, niemal absolutny bezruch.
– Głosujcie jeszcze raz – powiedział miękko Wielki Lord. Pierwszy Trybun wciąż milczał, więc Drugi Trybun dotknął jego ramienia. Po kilku sekundach w fotelu Pierwszego Trybuna zostały tylko kupka popiołu i czarna jedwabna szata. Matko Noc, pomyślał Andulvar, obserwując, jak jedno po drugim, ciała tych, którzy głosowali przeciw, zmieniają się w proch. Matko Noc… – Głosujcie jeszcze raz – powtórzył Saetan, wciąż bardzo grzecznie.
Powtórne głosowanie przebiegło jednomyślnie i Drugi Trybun potarł ręką okolice serca.
– Książę Saetanie Daemonie SaDiablo, niniejszym Rada udziela ci wszystkich ojcowskich…
– Rodzicielskich – przerwał mu Saetan. – Wszystkich praw rodzicielskich.
– …wszystkich praw rodzicielskich do opieki nad Jaenelle Angelline, od dziś, do czasu osiągnięcia przez nią pełnoletniości, czyli do dwudziestego roku życia.
Gdy tylko Saetan skłonił się Trybunałowi i rozpoczął długi marsz w stronę wyjścia, Andulvar wstał i otworzył podwójne drzwi znajdujące się na końcu sali posiedzeń. Westchnął z ulgą, kiedy Saetan powoli przekroczył próg, opierając się ciężko na swojej lasce.
Andulvar zamknął drzwi i udał się w ślad za Saetanem. To nie koniec, pomyślał. Następnym razem, gdy Rada przeciwstawi się Wielkiemu Lordowi, będzie działała bardziej subtelnie. Bo na pewno będzie następny raz.
Kiedy w końcu znaleźli się na powietrzu, odwrócił się do swojego pradawnego przyjaciela.
– A więc teraz jest twoja – powiedział.
Saetan spojrzał w nocne niebo, po czym zamknął złociste oczy.
– Tak, teraz jest moja.
1. Terreille
Otoczony przez strażników Lucivar Yaslana, Książę Wojowników i półkrwi Eyrieńczyk, wkroczył na dziedziniec. Spodziewał się, że usłyszy rozkaz egzekucji. Nie zdarzało się, by niewolnika z kopalni soli przyprowadzano na dziedziniec z innego powodu, a nie miał wątpliwości, że Zuultah, Królowa Pruul, zamierza go zgładzić. Prythian, Arcykapłanka Askavi, wciąż chciała go żywego, wciąż miała nadzieję, że uczyni z niego ogiera. Nie było jej jednak na dziedzińcu.
Była natomiast Dorothea SaDiablo, Arcykapłanka Hayll.
Lucivar rozpostarł swoje błoniaste skrzydła, żeby pustynne powietrze Pruul osuszyło je. Lady Zuultah zerknęła na dowódcę straży. Po chwili jego bat ze świstem smagnął skórę na plecach Lucivara.
Syknął i złożył skrzydła.
– Jeszcze jeden przejaw nieposłuszeństwa i batów będzie pięćdziesiąt – warknęła, zanim odwróciła się do Dorothei.
Lucivar zastanawiał się, o co właściwie chodzi. Co wywabiło Dorotheę z siedziby w Hayll? I kim był Książę z Zielonym Kamieniem, który trzymając się na pewną odległość od kobiet, ściskał złożony kawałek tkaniny?
Ostrożnie wysłał psychiczną sondę i uchwycił wszystkie emocjonalne wonie. Czuł podniecenie Zuultah i – jak zwykle – jej okrucieństwo. U Dorothei czuł zniecierpliwienie i strach. Pod gniewem nieznanego Księcia dały się wysondować zgryzota i poczucie winy.
Szczególnie interesujący był jednak strach Dorothei. Świadczył bowiem o tym, że Daemon nie został jeszcze pojmany.
Usta Lucivara wykrzywił uśmiech – okrutny i pełen satysfakcji. Na ten widok Książę z Zielonym Kamieniem stał się wyraźnie wrogi.
– Tracimy czas – powiedział ostro, postępując w kierunku Lucivara.
Dorothea się odwróciła.
– Książę Alexandrze, te sprawy należy zała…
Wtedy Philip Alexander rozłożył ramiona i rozpostarł trzymaną tkaninę.
Lucivar patrzył na poplamione prześcieradło. Krew. Tyle krwi. Zbyt wiele. Krew była żywą rzeką – i psychiczną nicią. Gdyby wysłał psychiczną sondę i dotknął plamy…
Coś w jego wnętrzu znieruchomiało i stało się kruche.
Lucivar zmusił się, żeby spojrzeć w pełne wrogości oczy Philipa Alexandra.
– Tydzień temu Daemon Sadi uprowadził moją dwunastoletnią bratanicę i zabrał ją do Ołtarza Cassandry, gdzie ją zgwałcił i zarżnął. – Philip strzepnął prześcieradło, rozprostowując je.
Lucivar przełknął z trudem, chcąc uspokoić podchodzący do gardła żołądek. Powoli pokręcił głową.
– On nie mógł jej zgwałcić – powiedział, jakby mówił do siebie, a nie do Philipa. – On nie może… nigdy nie był w stanie robić tego w ten sposób.
– Może wcześniej nie dość mu było krwi – rzucił Philip. – To jest krew Jaenelle, a Wojownicy, którzy próbowali ją uratować, rozpoznali Sadiego.
Lucivar odwrócił się niechętnie w stronę Dorothei.
– Jesteś tego pewna? – zapytał.
– Zwróciłam uwagę, niestety za późno, na to, że Sadi wprost nienaturalnie interesował się tym dzieckiem. – Dorothea lekko wzruszyła ramionami. – Być może poczuł się urażony, gdy próbowała odeprzeć jego zaloty. Równie dobrze jak ja wiesz, że gdy wpadnie w szał, stać go na wszystko.
– To ty znalazłaś ciało?
Dorothea się zawahała.
– Nie. Wszystko odkryli Wojownicy. – Wskazała na prześcieradło. – Nie musisz mi wierzyć na słowo. Sprawdź, czy zniesiesz to, co jest ukryte w jej krwi.
Lucivar odetchnął głęboko. Ta suka kłamała. Musiała kłamać. Słodka Ciemności, jeśli nie kłamie…
Daemonowi rzeczywiście zaoferowano wolność w zamian za zabicie Jaenelle. Odrzucił jednak tę propozycję, przynajmniej tak powiedział. A co jeśli jej nie odrzucił?
Otworzył umysł i dotknął zakrwawionego prześcieradła. Natychmiast upadł na kolana i zwrócił na podłogę strawione nędzne śniadanie, które zjadł godzinę wcześniej. Drżał w rytm tętniących w jego wnętrzu uderzeń.
Cholerny Sadi. Przeklinam na wieki duszę tego sukinsyna. Ona była dzieckiem! Co musiałaby zrobić, aby sobie na to zasłużyć? Była Czarownicą, żywym mitem. Królową. A oni marzyli, by jej służyć. Była jego prychającą Kotką. Niech cię cholera, Sadi!
Strażnicy dźwignęli Lucivara na nogi.
– Gdzie on jest? – zapytał Philip Alexander. Yaslana zamknął złociste oczy, aby nie patrzeć na prześcieradło. Nigdy jeszcze nie był tak zmęczony, tak potwornie wyczerpany. Nigdy tak się nie czuł – ani kiedy był chłopcem w eyrieńskich obozach myśliwskich, ani na żadnym z niezliczonych dworów, na których służył przez stulecia. Nie czuł się tak nawet tutaj, w Pruul, będąc jednym z niewolników Zuultah. – Gdzie on jest? – powtórzył Philip.
Lucivar otworzył oczy.
– A skąd, w imię Piekła, mam to wiedzieć?
– Gdy Wojownicy zgubili jego trop, zmierzał na południowy wschód, w stronę Pruul. Wiadomo, że…
– Tutaj by nie przybył. – Uderzenia głęboko w jego wnętrzu zmieniły się w palące cięgi. – On nie śmiałby zjawić się tutaj.
Dorothea SaDiablo podeszła do niego.
– Dlaczego nie? W przeszłości pomagaliście sobie. Nie ma powodu, żeby…
– Jest powód – przerwał jej dziko. – Jeśli jeszcze raz zobaczę tego sukinsyna, wyrwę mu serce!
Dorothea cofnęła się, wyraźnie wstrząśnięta. Zuultah przyglądała się Lucivarowi nieufnie. Philip Alexander powoli opuścił ramiona.
– Uznano go za bandytę. Za jego głowę wyznaczono nagrodę. Gdy go schwytają …
– Zostanie przykładnie ukarany – dokończyła Dorothea.
– Będzie egzekucja! – powiedział z mocą Philip.
Zapadła cisza.
– Książę Alexandrze, nawet człowiek z Chaillot powinien wiedzieć, że Krwawi nie mają paragrafów za morderstwo – wymruczała Dorothea. – Jeśli nie miałeś dość rozsądku, by zapobiec zabawom zaburzonego emocjonalnie dziecka z Księciem Wojowników o temperamencie Sadiego… – Znów wzruszyła ramionami. – Być może dziecko dostało to, na co zasłużyło.
Philip zbladł.
– To była dobra dziewczynka, Dorotheo. – Jego głos drżał niepewnie.
– Tak. Tak dobra, że co kilka miesięcy twoja rodzina musiała ją odsyłać.
Dziecko z zaburzeniami emocjonalnymi. Te słowa były jak krzyk. Zamieniały wściekłość Lucivara w lodowaty gniew. Dziecko z zaburzeniami emocjonalnymi. Trzymaj się ode mnie z dala, bękarcie. Dla własnego dobra nie zbliżaj się, bo poszatkuję cię na kawałki.
Lucivar nie zauważył, że w międzyczasie Zuultah, Dorothea i Philip odeszli, by kontynuować rozmowę w chłodniejszych częściach domu. Ledwo dostrzegł, że prowadzą go z powrotem do kopalni soli. Ledwo miał świadomość kilofa, który trzymał, i bólu powodowanego potem spływającym do świeżych ran na plecach.
Przed oczami miał tylko zakrwawione prześcieradło.
Zamachnął się kilofem.
Kłamca.
Nie widział murów, nie widział soli. Widział złocistobrązową skórę na klatce piersiowej Daemona, widział serce, które pod nią bije.
Przebiegły. Wyszkolony na dworach. Kłamca!
2. Piekło
Andulvar oparł się biodrem o róg wielkiego hebanowego biurka.
Saetan podniósł wzrok znad listu, który właśnie pisał.
– Myślałem, że wracasz do swojej twierdzy.
– Zmieniłem zdanie. – Andulvar rozejrzał się po gabinecie Saetana. Wreszcie skupił uwagę na portrecie Cassandry, Królowej z Czarnym Kamieniem, która chodziła po Królestwach ponad pięćdziesiąt tysięcy lat wcześniej. Pięć lat temu Saetan odkrył, że Cassandra sfingowała ostateczną śmierć i stała się Strażniczką, aby czekać na kolejną Czarownicę.
I cóż się stało z kolejną Czarownicą? pomyślał teraz ponuro. Jaenelle Angelline była niezwykłym dzieckiem, ale dzieckiem równie wrażliwym, jak wszystkie inne. Nawet potężna moc nie uchroniła jej przed skutkami rodzinnych sekretów, których on i Saetan mogli się tylko domyślać, ani przed okrutnymi planami Dorothei i Hekatah. Chciały wyeliminować jedyną rywalkę, która mogłaby je pozbawić władzy nad Królestwem Terreille. Był pewien, że to one stały za aktem przemocy, w wyniku którego duch opuścił ciało Jaenelle.
Przyjaciółka przybyła zbyt późno, aby zapobiec przemocy, ale wyrwała Jaenelle z rąk prześladowców i przywiozła ją do Ołtarza Cassandry. Tam Daemon z pomocą Saetana przekonał ją, że warto uleczyć rany ciała. Gdy jednak przybyli Wojownicy z Chaillot, Jaenelle znów pogrążyła się w otchłani.
Rany jej ciała powoli się goiły, ale tylko Ciemność wiedziała, gdzie jest obecnie jej duch – i czy kiedykolwiek jeszcze wróci.
Andulvar spojrzał na Saetana, odetchnął głęboko i wydął policzki, wypuszczając powietrze.
– To twoja rezygnacja z członkostwa w Ciemnej Radzie? – zapytał, wskazując na kartkę na biurku Saetana.
– Powinienem był złożyć ją już dawno.
– Zawsze upierałeś się, że kilku żywych martwych przydaje się w Radzie – mają doświadczenie, ale nie są zainteresowani podejmowanymi decyzjami.
– Tak. A teraz jestem bardzo zainteresowany decyzjami Rady z osobistych względów, prawda? – Saetan złożył pod pismem, jak zawsze, ozdobny podpis, wsunął list do koperty i zapieczętował ją czarnym woskiem. – Mógłbyś doręczyć to w moim imieniu?
Andulvar niechętnie wyciągnął rękę.
– A co będzie, jeśli Ciemna Rada postanowi szukać jej rodziny?
Wielki Lord rozparł się wygodnie w fotelu.
– W Terreille nie było Ciemnej Rady od czasu ostatniej wojny między Królestwami. Nie ma powodu, aby Rada Kaeleer szukała czegoś poza Królestwem Cieni.
– Jeśli sprawdzą rejestry w Ebon Askavi, stwierdzą, że nie pochodziła z Kaeleer.
– Geoffrey nie znajdzie w Bibliotece Stołpu żadnych wskazówek, które mogłyby doprowadzić z powrotem do Chaillot. Poza tym Jaenelle nigdy nie była wymieniona w rejestrach – i nie będzie, dopóki nie pojawią się powody, żeby ją tam wpisać.
– Zamieszkasz tam?
– Owszem.
– Jak długo?
– Tak długo, jak będzie trzeba – odparł Saetan po chwili wahania. A gdy jego gość wciąż stał w miejscu, dodał: – Coś jeszcze?
Andulvar utkwił wzrok w starannie wykaligrafowanych literach na kopercie.
– W poczekalni na górze jest demon, który prosił o widzenie – oznajmił. – Mówi, że to ważne.
Wielki Lord odsunął się od biurka i sięgnął po laskę.
– Mówi tak każdy, kto ma odwagę się tu zjawić. Kim on jest?
– Nigdy wcześniej go nie widziałem – powiedział Andulvar, a potem dodał niechętnie: – Jest nowy w Ciemnym Królestwie. Przybywa z Hayll.
Saetan, kulejąc, okrążył biurko.
– A więc czego ode mnie oczekuje? Nie miałem do czynienia z Hayll od tysiąca siedmiuset lat.
– Nie zdradził powodu swojej wizyty. – Andulvar zamyślił się przez chwilę. – On mi się nie podoba.
– To oczywiste – odparł Saetan z drwiną. – Jest z Hayll.
Andulvar potrząsnął głową.
– Nie tylko to. Wydaje mi się, że ma coś na sumieniu.
– No cóż. Porozmawiajmy więc z naszym haylliańskim bratem – stwierdził Wielki Lord ze złośliwą grzecznością.
Andulvar nie zdołał opanować drżenia. Na szczęście Saetan, który odwrócił się już w stronę drzwi, nie zauważył tego. Byli przyjaciółmi od tysięcy lat – razem służyli, razem się śmiali i razem płakali. Nie chciał go zranić. Ale czasem bał się swojego przyjaciela.
Gdy jednak Saetan otworzył drzwi i spojrzał na niego przez ramię, Andulvar dostrzegł w jego oczach błysk gniewu. A jednak zauważył.
Haylliański wojownik stał w poczekalni z rękami założonymi za plecami. Całe jego ubranie było czarne, nawet owinięta wokół szyi jedwabna apaszka.
– Wielki Lordzie. – Złożył przed Saetanem pełen szacunku ukłon.
– Czy nie są ci znane choćby podstawowe zasady obowiązujące podczas spotkania z nieznanym Księciem Wojowników? – zapytał łagodnie Saetan.
– Wielki Lordzie…? – zająknął się przybysz.
– Mężczyzna nie chowa rąk, o ile nie ukrywa broni – wyjaśnił Andulvar, wchodząc do sali. Rozpostarł ciemne skrzydła, blokując drogę ucieczki.
Przez twarz Wojownika przemknęła furia. Wyciągnął ręce przed siebie.
– Moje dłonie są zupełnie bezużyteczne.
Saetan rzucił okiem na czarne rękawiczki. Prawa dłoń była wykrzywiona w szpony. W lewej brakowało jednego palca.
– Jak się nazywasz?
– Greer, Wielki Lordzie – odparł Wojownik po chwili wahania. Zbyt długiej chwili.
Nawet wypowiedziane na głos nazwisko jakby zepsuło powietrze wokół nich. Nie chodziło tylko o Wojownika, choć pewnie odór zepsutego mięsa będzie wietrzał przez kilka tygodni. Ale było coś jeszcze. Wzrok Saetana powędrował ku czarnej jedwabnej apaszce. Jego nozdrza rozszerzyły się, gdy wciągnął zapach. Aż za dobrze go pamiętał.
A więc Hekatah wciąż gustuje w tych perfumach.
– Czego chcesz, Lordzie Greer? – zapytał, choć wiedział już, dlaczego Hekatah przysłała go tutaj. Nie bez wysiłku stłumił narastający w nim lodowaty gniew.
Greer wbił wzrok w podłogę.
– Ja… Byłem ciekaw, czy masz jakieś wieści o młodej czarownicy?
Nagle sala stała się tak przyjemnie chłodna, tak słodko ciemna. Jedna myśl, jeden krótki kontakt z mocą Czarnych Kamieni i po Wojowniku nie pozostanie nawet szept w Ciemności.
– Jestem władcą Piekła, Greer – powiedział Saetan zbyt łagodnie. – Dlaczego miałbym przejmować się jakąś haylliańską czarownicą?
– Ona nie była z Hayll… – Greer się zawahał. – Myślałem, że jest twoją przyjaciółką.
– Moją?
Greer oblizał wargi.
– Kiedy pracowałem dla haylliańskiej ambasady w Beldon Mor, stolicy Chaillot, miałem zaszczyt spotkać Jaenelle. Gdy zaczęły się problemy, nadużyłem zaufania Arcykapłanki Hayll. Pomogłem Daemonowi Sadiemu przetransportować dziewczynkę w bezpieczne miejsce. – Lewą ręką przez chwilę szarpał apaszkę. W końcu ściągnął ją nerwowym gestem. – To była moja nagroda.
Kłamliwy sukinsyn, pomyślał Saetan. Gdyby nie miał planów wobec tego ścierwa, przedarłby się przez jego umysł i sprawdził, która jego część rzeczywiście brała w tym udział.
– Znałem tę dziewczynkę – warknął, idąc w stronę drzwi.
Greer zrobił krok w przód.
– Znałeś? Czy ona jest…
Saetan odwrócił się.
– Ona jest wśród cildru dyathe!
Wojownik opuścił głowę.
– Niech Ciemność będzie łaskawa.
– Wyjdź! – Saetan zszedł z drogi, by nie zostać skażonym.
Andulvar złożył skrzydła i odprowadził Greera do holu.
Gdy kilka minut później wrócił, był nieco zaniepokojony. Saetan wpatrywał się w niego. Nie dbał już o to, czy jego oczy zdradzają gniew i nienawiść.
Andulvar przyjął eyrieńską pozycję gotowości do walki. Rozstawił szeroko stopy i lekko rozłożył skrzydła.
– To, co powiedziałeś, rozejdzie się po piekle szybciej niż zapach świeżej krwi. Wiesz o tym.
Saetan oburącz uchwycił laskę.
– Nic mnie to nie obchodzi. Najważniejsze, że powie suce, która go tu przysłała.
– Powiedział to? Naprawdę to powiedział?
Greer zapadł się w jedyny fotel w komnacie i ze znużeniem skinął głową.
Hekatah, samozwańcza Arcykapłanka Piekła, krążyła po komnacie.
To było nawet lepsze, niż zwyczajnie zniszczyć dziecko. Teraz – z rozdartym umysłem, z rozdartym martwym ciałem – dziewczynka będzie niewidzialnym ostrzem między żebrami Saetana; ostrzem, które będzie się wciąż obracać, przypominając, że nie był on jedyną władzą, z którą należy się liczyć.
Hekatah zatrzymała się. Odchyliła głowę i rozłożyła ręce w geście triumfu.
– Ona przechadza się wśród cildru dyathe! – Osunęła się z wdziękiem na podłogę i oparła o fotel, muskając policzek Greera. – I to ty sprawiłeś, mój drogi. Na nic już mu się nie przyda.
– Tobie także, Kapłanko – odparł.
Zamruczała zalotnie. W jej złotych oczach błysnęło okrucieństwo.
– Może nie przyda się w moich pierwotnych planach, ale będzie doskonałą bronią przeciw temu sukinsynowi. – Widząc puste spojrzenie Greera, Hekatah wstała, strzepnęła szatę i syknęła z irytacją: – To twoje ciało jest martwe, nie umysł. Spróbuj pomyśleć, mój drogi. Kto jeszcze interesował się tym dzieckiem?
Greer wyprostował się i uśmiechnął leniwie.
– Daemon Sadi.
– Daemon Sadi – przyznała z satysfakcją. – A czy twoim zdaniem będzie zadowolony, gdy stwierdzi, że jego mała ukochana Jaenelle jest tak bardzo, bardzo martwa? I kogo, przy odrobinie pomocy, obwini za jej odejście ze świata żywych? Wyobraź sobie radość skłócenia syna z ojcem. A jeśli zniszczą się wzajemnie – Hekatah rozłożyła ramiona – Piekło znów się podzieli i wszyscy ci, którzy zawsze bali się mu przeciwstawić, zgromadzą się wokół mnie. A gdy będę miała po swojej stronie moc demonów, Terreille w końcu padnie przede mną na kolana. Tym razem ten sukinsyn nie zdoła pokrzyżować moich planów. – Rozejrzała się z niesmakiem po niewielkim, prawie pustym pokoju. – Gdy już go nie będzie, znów będę otoczona przepychem, który mi się słusznie należy. A ty, mój drogi, będziesz stał przy moim boku. – Chodź. – Pociągnęła go za rękę do drugiej, niewielkiej komnaty. – Wiem, że śmierć ciała jest szokiem… – Greer utkwił wzrok w dwóch postaciach – chłopca i dziewczyny – skulonych na wiązce słomy. – Jesteśmy demonami, Greer – ciągnęła Hekatah. – Potrzebujemy świeżej, gorącej krwi. Pozwala nam ona zachować siłę mięśni. Wprawdzie niektóre cielesne przyjemności nie są już dla nas dostępne, ale możemy sobie rekompensować ich brak. – Oparła się o niego. Jej usta były teraz tuż przy jego uchu. – Dziecko Krwawych jest lepsze, jednak trudniejsze do zdobycia. Ale zjadanie dziecka z plebsu też jest przyjemne. – Oddychał szybko, jakby brakowało mu powietrza. – Śliczna, mała dziewczynka, nie sądzisz, Greer? – wymruczała Hekatah. – Po pierwszym psychicznym dotknięciu z jej umysłu zostanie kupka gorącego popiołu, ale prymitywne emocje pozostaną… wystarczająco długo. Strach jest wybornym posiłkiem.
3. Terreille
Jesteś moim narzędziem.
Daemon Sadi wciąż kręcił się na małym łóżku, postawionym w jednym z pomieszczeń gospodarczych w podziemiach Domu Czerwonego Księżyca Deje.
…jesteś moim narzędziem… podróż na Wiatrach do Ołtarza Cassandry… Surreal już tam jest, płacze… Cassandra… zła… krew… tyle krwi… jego ręce we krwi Jaenelle… schodzenie w otchłań… spadanie… krzyk… dziecko, które nie jest dzieckiem… wąskie łóżko z pasami do przywiązywania rąk i nóg… łoże z jedwabnymi prześcieradłami… chłodny kamień Ciemnego Ołtarza… czarne świece… zapachowe kadzidła… krzyk dziecka… jego język liżący mały, spiralny róg… jego ciało przyciskające jej ciało do zimnego kamienia… jej walka… jej krzyk… jego błaganie, by przebaczyła… ale co? … złota grzywa… jego palce łaskoczące płowy ogon… wąskie łóżko z jedwabnymi prześcieradłami… łoże z pasami… przebacz mi, przebacz mi… jego ciało przyciskające jej ciało… co zrobił? … złość Cassandry, która go rani… czy była bezpieczna?… czy była zdrowa?… okazałe kamienne łoże… jedwabne prześcieradła z pasami… krzyk dziecka… krew… tak wiele krwi… jesteś moim narzędziem… przebacz mi, przebacz mi… CO ON ZROBIŁ?
Surreal, oparta o ścianę, słuchała stłumionego łkania Daemona. Kto by przypuszczał, że Sadysta jest aż tak wrażliwy? I ona, i Deje posiadły wystarczające podstawy Fachu leczenia, by uleczyć jego ciało, ale żadna z nich nie wiedziała, jak poradzić sobie z ranami mentalnymi i emocjonalnymi. Zamiast wracać do sił, stawał się coraz bardziej kruchy, coraz bardziej wrażliwy.
Przez kilka pierwszych dni po tym, jak go tu przywiozła, ciągle pytał, co się stało. Mogła mu jednak powiedzieć tylko tyle, ile sama wiedziała.
Korzystając z pomocy Rose, dziewczynki żyjącej jako demon, weszła do Briarwood i zabiła Wojownika, który zgwałcił Jaenelle. Następnie zabrała ją do Sanktuarium zwanego Ołtarzem Cassandry. Daemon dołączył do niej. Przy Ołtarzu była także sama Cassandra. Kazał im opuścić komnatę, aby mógł podjąć próbę przywrócenia jaźni Jaenelle. Surreal wykorzystała ten czas do zastawienia pułapek na „ratowników” z Briarwood. Broniła dostępu do Sanktuarium tak długo, jak była w stanie. Gdy w końcu wycofała się do komnaty Ołtarza, Cassandry i Jaenelle już tam nie było, a Sadi ledwo trzymał się na nogach. Wraz z nim wróciła na Wiatrach do Beldon Mor, do Domu Czerwonego Księżyca Deje. To tu ukrywają się od trzech tygodni.
Nie to jednak chciał usłyszeć. A ona nie mogła powiedzieć mu, że uratował Jaenelle. Nie mogła powiedzieć, że jest zdrowa i bezpieczna. A im bardziej próbował sobie przypomnieć, tym mniej spójne były jego wspomnienia. Wciąż jednak miał siłę Czarnych Kamieni, wciąż mógł uwolnić ich ciemną moc. Gdyby stracił kontrolę nad swoim szaleństwem…
Odwróciła się, słysząc ciche kroki na końcu ciemnego korytarza.
– Czego chcesz, Deje?
Talerze na tacy, którą niosła Deje, pobrzękiwały w rytm drżenia jej ciała.
– Ja… ja pomyślałam tylko… – Uniosła tacę, jakby jej zawartość miała wszystko wyjaśnić. – Kanapki… Herbata… Ja…
Surreal uniosła brwi. Dlaczego Deje wpatrywała się w jej dekolt? To nie było spojrzenie sprawnej matrony, taksującej jedną z dziewczyn. I dlaczego tak drżała?
Spojrzała w dół. W zaciśniętej dłoni trzymała swój ulubiony sztylet. Jego ostrze skierowane było w stronę Szarego Kamienia, wiszącego na złotym łańcuchu nad jej piersiami. Musiała przywołać go nieświadomie, podobnie jak Szary Kamień. Była zła z powodu przyjścia Deje, ale…
Zniknęła sztylet i poprawiła bluzkę, aby ukryć Kamień. Potem wzięła od Deje tacę.
– Przepraszam, jestem trochę nerwowa.
– Szary – wyszeptała Deje. – Nosisz Szary.
Surreal zesztywniała.
– Nie wtedy, gdy pracuję w domu Czerwonego Księżyca.
Deje jakby jej nie słyszała.
– Nie wiedziałam, że jesteś tak silna.
Surreal przełożyła tacę do lewej ręki, a prawą niedbale opuściła wzdłuż boku. Jej palce zacisnęły się na rękojeści sztyletu. Jeśli będzie konieczność, należy to zrobić szybko i sprawnie. Deje zasługiwała przynajmniej na tyle.
Obserwowała jej twarz, podczas gdy kobieta przetwarzała w umyśle swoją wiedzę na temat dziwki imieniem Surreal, która była także morderczynią. Gdy w końcu Deje na nią spojrzała, w jej oczach był szacunek, ale też mroczna satysfakcja.
– Najlepiej użyj zaklęcia ogrzewającego – zasugerowała, przenosząc wzrok na tacę. – Inaczej herbata nie będzie nadawała się do picia.
– Zajmę się tym – obiecała Surreal, a gdy Deje ruszyła w stronę schodów, dodała cicho: – Deje, ja spłacam swoje długi.
Deje obdarzyła ją chłodnym uśmiechem i skinęła w kierunku tacy.
– Spróbuj zmusić go, by trochę zjadł. Musi odzyskać siły.
Surreal poczekała, aż trzasną drzwi na górze schodów, i wróciła do pomieszczenia, w którym przebywał najbardziej niebezpieczny w Królestwie – teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek – Książę Wojowników.
– W imię Piekła, co ty robisz? – spytała zaskoczona, stając w progu pokoju.
Daemon spojrzał na nią, zanim zawiązał drugi but.
– Ubieram się. – Jego niski, wyszkolony głos był twardszy niż zwykle.
– Oszalałeś? – Surreal przygryzła wargę, momentalnie żałując swoich słów.
– Być może. – Zapiął rubinowe spinki w mankietach jedwabnej koszuli. – Muszę sprawdzić, co się stało. Muszę ją znaleźć, Surreal.
Przeczesała włosy palcami.
– Nie możesz wyjechać w środku nocy. Poza tym jest bardzo zimno.
– Środek nocy jest chyba najlepszą porą, nie sądzisz? – Daemon ze spokojem włożył czarną marynarkę.
– Nie, nie sądzę – odparła, zrozpaczona. – Poczekaj przynajmniej do świtu.
– Jestem Haylliańczykiem. Tu jest Chaillot. W dziennym świetle za bardzo rzucałbym się w oczy. – Rozejrzał się po pustym pomieszczeniu, wzruszył ramionami, po czym wyciągnął z kieszeni grzebień i przeczesał włosy. Gdy był gotów, wsunął zadbane dłonie z długimi paznokciami do kieszeni i podniósł brwi, jakby chciał upewnić się, czy dobrze wygląda.
Surreal patrzyła na wysokiego, szczupłego, umięśnionego mężczyznę w idealnie skrojonym, czarnym garniturze. Złotobrązowa skóra Sadiego miała lekko szare zabarwienie spowodowane wyczerpaniem, jego twarz wyglądała na mizerną, a złociste oczy były podkrążone, ale nawet teraz był piękniejszy niż najpiękniejszy mężczyzna.
– Wyglądasz jak gówno – warknęła.
Daemon wzdrygnął się. Wykrzywił usta w grymasie.
– Nie próbuj zawrócić mi w głowie komplementami.
Surreal zacisnęła dłonie. Mogła w niego rzucić tylko tacą z kanapkami. Widok czystej filiżanki i nietkniętego jedzenia rozzłościł ją.
– Nic nie jadłeś, głupcze!
– Mów ciszej. Chyba że chcesz, aby wszyscy wokół wiedzieli, że tu jestem. – Surreal zaczęła krążyć po pokoju, mrucząc pod nosem wszystkie przekleństwa, jakie jej przychodziły do głowy. Daemon podszedł, by ją zatrzymać. – Nie płacz, Surreal. – Gdy ją objął ją, poczuła pod brodą chłodny jedwab jego koszuli.
– Nie płaczę – warknęła, tłumiąc łkanie.
Bardziej poczuła, niż usłyszała jego chichot.
– Mój błąd. – Musnął ustami jej włosy, zanim się odsunął.
Głośno nabrała powietrza, wytarła oczy o jego rękaw i odgarnęła włosy z twarzy. – Nie jesteś jeszcze dość silny, Daemonie.
– Dopóki jej nie znajdę, nie poczuję się silny.
– Czy wiesz, jak otworzyć Wrota? – Te trzynaście miejsc mocy łączyło Terreille, Kaeleer i Piekło.
– Nie wiem. Ale znajdę kogoś, kto będzie wiedział. – Odetchnął głęboko. – Posłuchaj, Surreal, posłuchaj mnie uważnie: w całym Królestwie Terreille jest bardzo niewiele osób, które w jakikolwiek sposób mogą powiązać cię ze mną. Postarałem się o to. A więc jeśli nie staniesz na dachu i nie wykrzyczysz, że tu jestem, nikt w Beldon Mor nie spojrzy w twoim kierunku. Nie podnoś głowy. Okiełznaj swój temperament. Zrobiłaś więcej, niż było trzeba. Nie angażuj się bardziej – bo nie będzie mnie w pobliżu, żeby wyciągnąć cię z tarapatów.
Surreal z trudem przełknęła ślinę.
– Daemonie… zostałeś uznany za bandytę. Wyznaczono nagrodę za twoją głowę.
– Po tym, jak złamałem Pierścień Posłuszeństwa, to nic dziwnego.
Zawahała się.
– Czy jesteś pewien, że Cassandra zabrała Jaenelle do innego Królestwa?
– Tak, jestem pewien. – Jego głos był cichy i ponury.
– A więc poszukasz Kapłanki, która wie, jak otworzyć Wrota i przez nie przejść.
– Tak. Ale najpierw planuję postój w jednym miejscu.
– To nie jest dobry czas na spotkania towarzyskie – rzuciła cierpko Surreal.
– To nie będzie towarzyska wizyta. Ciebie Dorothea nie użyje przeciwko mnie, ponieważ o tobie nie wie. Wie jednak o nim. I wykorzystywała go już w przeszłości. Nie zamierzam dać jej tej szansy. Poza tym, mimo swojej arogancji i charakteru, jest cholernie dobrym Księciem Wojowników.
Bezsilna, Surreal oparła się o ścianę.
– Co zamierzasz?
Daemon zawahał się.
– Wydostanę Lucivara z Pruul.
4. Kaeleer
Saetan pojawił się na niewielkiej sieci lądowiskowej, wyciętej w kamiennej posadzce jednego z zewnętrznych dziedzińców Stołpu. Po zejściu z niej spojrzał w górę.
Jeśli ktoś nie wiedziałby, czego szukać, dostrzegłby wyłącznie czarną górę o nazwie Ebon Askavi, czułby tylko masę tego ciemnego kamienia. Ale Ebon Askavi była także Stołpem, była sanktuarium czarownicy, skarbnicą długiej historii Krwawych. Miejscem wyjątkowo strzeżonym. Idealnym do przechowywania tajemnicy.
Przeklęta Hekatah, pomyślał z goryczą, przemierzając powoli dziedziniec, oparty ciężko na swojej lasce. Niech szlag trafi ją i jej plany zdobycia władzy. Chciwa, złośliwa suka. Do tej pory się hamował, ponieważ czuł, że jest jej coś winien za wychowanie dwóch synów. Spłacił jednak dług. Spłacił go z nadwyżką. Tym razem poświęciłby własny honor, poświęciłby wszystko, co konieczne, żeby ją powstrzymać.
– Saetanie!
Geoffrey, historyk i bibliotekarz Stołpu, wyłonił się z cienia przy wejściu. Jak zwykle był schludnie ubrany – miał na sobie obcisłą tunikę i spodnie, jedyną ozdobą był pierścień z Czerwonym Kamieniem. Czarne włosy Goeffreya były jak zwykle starannie zaczesane, a oczy przypominały małe bryłki węgla.
Gdy Saetan kroczył w jego stronę, pionowa bruzda między oczami historyka pogłębiła się.
– Chodźmy do biblioteki na szklaneczkę yarbarah – zaproponował Goeffrey.
Saetan potrząsnął głową.
– Może później.
Bibliotekarz jeszcze mocniej ściągnął brwi.
– W izbie chorych nie ma miejsca na gniew. Zwłaszcza teraz. Zwłaszcza na twój gniew.
Przyglądali się sobie przez chwilę. Saetan pierwszy odwrócił wzrok.
Gdy już siedzieli w wygodnych fotelach z podgrzanymi szklankami napełnionymi krwawym winem, Saetan zmusił się, by spojrzeć na duży hebanowy stół zajmujący sporą część komnaty. Zwykle leżały na nim stosy książek i informatorów poświęconych historii i Fachowi. Geoffrey wyciągał je z magazynu i razem szukali w nich wskazówek umożliwiających zrozumienie niedbałych, zaskakujących uwag Jaenelle czy jej dziwacznych, przerażających zdolności. Dzisiaj jednak stół był pusty. Ta pustka bolała.
– Nie masz żadnej nadziei? – spytał cicho Wielki Lord.
– Co? – Geoffrey zerknął na stół, ale szybko odwrócił wzrok. – Potrzebowałem… zajęcia. Gdy tam siedziałem, każda książka przypominała mi…
– Rozumiem. – Saetan opróżnił szklankę i sięgnął po laskę.
Gdy wszedł do korytarza, poczuł lekki, pełnny wahania dotyk. Odwrócił się.
– Saetanie… wciąż masz nadzieję? – spytał cicho bibliotekarz.
Zastanawiał się nad pytaniem długą chwilę, zanim udzielił jedynej odpowiedzi, jakiej mógł udzielić:
– Muszę.
Cassandra zamknęła książkę i ze znużeniem potarła twarz.
– Nie ma żadnej zmiany. Nie wyłoniła się z otchłani ani z czegokolwiek, do czego wpadła. A im dłużej przebywa poza zasięgiem drugiego umysłu, tym mniejsza szansa, że uda się nam sprowadzić ją z powrotem.
Saetan przyglądał się kobiecie o przyprószonych siwizną rudych włosach i zmęczonych, szmaragdowych oczach. Dawno temu, gdy Cassandra była Czarownicą, Królową z Czarnym Kamieniem, był jej mężem i kochał ją. A ona dbała o niego – dopóki nie złożył Ofiary Ciemności i nie odszedł z Czarnymi Kamieniami. Potem nastąpiła wymiana umiejętności – jego w sztuce miłosnej, jej w Fachu Czarnej Wdowy – dopóki nie zaaranżowała własnej śmierci i nie stała się Strażniczką. Odegrała swoją rolę na łożu śmierci tak umiejętnie, a jego wiara w nią jako Królową była tak silna, że nigdy nawet nie pomyślał, iż zrobiła to, by zakończyć swoje panowanie jako Czarownica – i odejść od niego.
Teraz znów byli zjednoczeni.
Gdy ją objął, poczuł, jak się wycofuje, poczuł stłumiony dreszcz strachu. Nigdy nie zapomniała, że chadzał ciemnymi drogami, na które nawet ona nie śmiała wejść. Nigdy nie zapomniała, że Ciemne Królestwo nazywało go Wielkim Lordem, gdy wciąż był w pełni żywy.
Pocałował ją w czoło i cofnął się.
– Idź, odpocznij trochę – powiedział łagodnie. – Ja z nią posiedzę.
Cassandra popatrzyła na niego, potem na łóżko i potrząsnęła głową.
– Nawet tobie się to nie uda, Saetanie.
Zatrzymał wzrok na bladej, kruchej dziewczynce, leżącej w jedwabnej pościeli.
– Wiem.
Gdy Cassandra zamykała za sobą drzwi, przyszło mu do głowy, że mimo ogromnych kosztów czerpała z tej sytuacji odrobinę satysfakcji.
Potrząsnął głową, aby oczyścić umysł. Przyciągnął krzesło bliżej łóżka i westchnął ciężko. Chciałby, aby ta komnata była mniej bezosobowa. Chciałby, aby wisiało więcej obrazów, które przełamałyby monotonię ścian z wypolerowanego, czarnego kamienia. Chciałby, aby na hebanowych meblach leżały rozrzucone dziewczęce bibeloty. Chciałby tak wiele.
Te komnaty umeblowane na krótko przed koszmarem, który rozegrał się przy Ołtarzu Cassandry. Jaenelle nie miała możliwości nasycić ich swoim psychicznym zapachem i oswoić. Nawet małe skarby, które zostawiła, nie były z nią wystarczająco długo, by stały się naprawdę jej. Nie było tu nic znajomego, czego mogłaby się uchwycić w czasie wychodzenia z otchłani, która była częścią Ciemności.
Tylko on.
Opierając się jedną ręką o łóżko, nachylił się i delikatnie odgarnął z jej twarzy kosmyk prostych, złotych włosów. Jej ciało wracało do zdrowia, ale był to proces powolny, bo w cielesnej skorupie nie było nikogo, kto pomógłby ją naprawić. Jaenelle, jego młoda Królowa, córka jego duszy, była zagubiona w Ciemności – lub w Wykrzywionym Królestwie. Poza jego zasięgiem.
Miał jednak nadzieję, że nie poza zasięgiem jego miłości.
Położył rękę na jej głowie, zamknął oczy i opuścił się w jej wnętrze do poziomu Czarnych Kamieni. Powoli, ostrożnie schodził coraz niżej, aż nie mógł już posuwać się dalej. Wtedy w otchłań wysłał te same słowa, które wysyłał przez ostatnie trzy tygodnie:
Jesteś bezpieczna, mała czarownico. Wracaj. Jesteś bezpieczna.
5. Terreille
Czyjaś dłoń gładziła jego ramię. Potem delikatnie je ścisnęła.
Lucivar poczuł złość, wyrwany z krótkiego, płytkiego snu, który każdej nocy próbował ukoić jego obolałe ciało. Łańcuchy, którymi był przykuty za nadgarstki i kostki, nie były wystarczająco długie, by mógł się wygodnie położyć, więc spał w kucki, oparty pośladkami o ścianę, aby zmniejszyć napięcie mięśni nóg; głowę co noc składał na skrzyżowanych przedramionach, a skrzydła trzymał złożone luźno wzdłuż ciała.
Czyjeś długie paznokcie sunęły po jego skórze. Dłoń ścisnęła ramię nieco mocniej.
– Lucivarze – szepnął niski głos, ochrypły ze zmęczenia. – Obudź się, fiucie!
Podniósł głowę. Światło księżyca, wpadające przez szczelinę okna, nie pozwalało zobaczyć zbyt wiele, ale to, co widział, wystarczyło. Na widok pochylonego nad nim mężczyzny wyszczerzył zęby w dzikim uśmiechu.
– Witaj, bękarcie!
Daemon puścił ramię Lucivara i cofnął się nieufnie.
– Przybyłem, aby cię stąd wydostać.
Lucivar wstał powoli, warcząc cicho na dźwięk brzęczenia łańcuchów.
– Troska w wydaniu Sadysty? Jestem doprawdy wzruszony! – Rzucił się w stronę Daemona, ale w tej samej sekundzie żelazo na nogach ograniczyło jego ruchy. Daemon usunął się na bok, poza zasięg ataku.
– To nie jest szczególnie entuzjastyczne przyjęcie, bracie – powiedział cicho.
– Spodziewałeś się jakiegokolwiek powitania, bracie? – prychnął Yaslana.
Sadi przeczesał palcami włosy i westchnął.
– Wiesz, dlaczego wcześniej nie mogłem ci pomóc?
– Wiem. – Niski głos Lucivara zabrzmiał groźnie. – Tak jak wiem, dlaczego tu jesteś. – Daemon odwrócił się, jego twarz skrywał teraz cień. – Czy naprawdę sądzisz, że uwolnienie mnie załatwi sprawę, bękarcie? Naprawdę sądzisz, że ci wybaczę?
– Musisz mi wybaczyć – szepnął Sadi i wzruszył ramionami.
Lucivar zmrużył złociste oczy. W zapachu psychicznym Daemona wyczuł nieoczekiwaną kruchość. Innym razem zmartwiłoby go to. Teraz uznał jednak, że może ją wykorzystać.
– Nie powinieneś był tu przychodzić, bękarcie. Przysiągłem, że cię zabiję, jeśli przyjmiesz tę ofertę. I dotrzymam słowa.
Daemon odwrócił się do niego.
– Jaką ofertę?
– Może lepszym słowem będzie „transakcja”. Twoja wolność za życie Jaenelle. Mówi ci to coś?
– Nie przyjąłem tej oferty!
Dłonie Lucivara zacisnęły się w pięści.
– A więc zabiłeś ją dla czystej przyjemności zabijania? Czy może nie zdawałeś sobie sprawy, że umierała pod tobą, aż było za późno?
Patrzyli na siebie przez chwilę.
– O czym ty mówisz? – zapytał spokojnie Daemon.
– Ołtarz Cassandry. – Lucivar również silił się na spokój, podczas gdy narastający w nim gniew prawie wymykał się spod kontroli. – Tym razem byłeś nieostrożny. Zostawiłeś prześcieradło – i krew.
Daemon zachwiał się i spojrzał na swoje dłonie.
– Tyle krwi – wyszeptał. – Moje ręce były całe we krwi.
Po policzkach Lucivara popłynęły łzy.
– Dlaczego, Daemonie? Czym sobie zasłużyła na taką krzywdę? – Mówił coraz głośniej. Nie mógł się opanować. – Była Królową. Marzyliśmy, by jej służyć. Tak długo na nią czekaliśmy. Ty pieprzony rzeźniku, dlaczego musiałeś ją zabić?
W oczach Daemona błysnęło ostrzeżenie.
– Ona żyje.
Lucivar wstrzymał oddech. Tak bardzo pragnął wierzyć w te słowa.
– Więc gdzie jest?
Sadi zawahał się.
– Tego nie wiem. Nie jestem pewien.
Ból przeszył pierś Lucivara, tak jak wtedy, gdy zobaczył zaschnięte plamy krwi na prześcieradle.
– Nie jesteś pewien – prychnął. – Ty. Sadysta. Nie jesteś pewien, gdzie zakopałeś ciało swojej ofiary? Mógłbyś wymyślić coś bardziej wiarygodnego.
– Ona żyje!
W pobliżu ktoś krzyknął, a zaraz potem rozległ się tupot.
Daemon uniósł prawą rękę. Rozbłysnął Czarny Kamień. Na zewnątrz stajni, w których przetrzymywano niewolników, rozległ się krzyk agonii. A potem zapadła cisza.
Wiedząc, że nie minie dużo czasu, zanim strażnicy odważą się ponownie wejść do stajni, Lucivar wyszczerzył zęby i poszukał słabego punktu.
– Czy po prostu powaliłeś ją na ziemię i wziąłeś siłą? Czy uwiodłeś ją, okłamałeś, wyznałeś, że ją kochasz?
– Naprawdę ją kocham. – W oczach Daemona pojawił się cień zwątpienia, ślad strachu. – Musiałem kłamać. Inaczej by mnie nie słuchała. Musiałem.
– I musiałeś ją uwieść, żeby zbliżyć się na odległość, która pozwala zabić.
Daemon zaczął krążyć po niewielkiej celi. Cały drżał ze złości.
– Nie – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Nie, nie. Nie! – Obrócił się, chwycił Lucivara za ramiona i przyparł do ściany. – Kto ci powiedział, że ona nie żyje? KTO?!
Yaslana szarpnął się, uwalniając z uchwytu.
– Dorothea.
Twarz Sadiego ściągnął ból. Cofnął się.
– Od kiedy słuchasz Dorothei? – zapytał gorzko. – Od kiedy wierzysz tej kłamliwej suce?
– Nie wierzę.
– Więc dlaczego…?
– Słowa kłamią. Ale nie krew. – Lucivar poczekał, aż Daemon zrozumie. Wtedy rzucił z wściekłością: – Zostawiłeś prześcieradło, bękarcie! Całą tę krew. Cały ból.
– Przestań. – Głos Daemona drżał. – Proszę, Lucivarze. Nie rozumiesz. Ona już była zraniona, już cierpiała i ja…
– Uwiodłeś ją, okłamałeś, zgwałciłeś dwunastoletnią dziewczynkę.
– Nie!
– Bawiło cię to, bękarcie?
– Ja nie…
– Przyjemnie było ją dotykać?
– Lucivarze, proszę…
– BAWIŁO CIĘ?!
– TAK!
Z rykiem wściekłości, Lucivar rzucił się na Daemona – miał wystarczającą siłę, by zerwać okowy, ale nie był wystarczająco szybki. Upadł na ziemię, zdzierając skórę z kolan i dłoni. Minęła minuta, zanim odzyskał oddech. Kolejną zajęło mu zrozumienie, dlaczego cały drży. Patrzył na grubą warstwę lodu, która pokrywała kamienne ściany lochu. Wstał powoli, chwiejąc się na drżących nogach. Jego duszę zalewała głęboka gorycz.
Daemon stał z rękami w kieszeniach. Jego twarz była jak nieprzenikniona maska, ze szklistymi, sennymi oczami.
– Nienawidzę cię – wyszeptał ochryple Lucivar.
– W tym momencie twoje uczucie jest w pełni odwzajemnione, braciszku. – Głos Daemona był zbyt chłodny, zbyt spokojny. – Mam zamiar ją odnaleźć, Lucivarze. Mam zamiar ją odnaleźć i udowodnić ci, że ona żyje. A gdy już ją znajdę, wrócę, by wyrwać ci ten kłamliwy język.
Zniknął. A chwilę później runęła frontowa ściana celi.
Lucivar upadł na podłogę. Ciasno skulił skrzydła do ciała, a ramionami zasłonił głowę, by ochronić ją przed deszczem piasku i kamieni.
Okrzyki przybrały na sile, tupot był coraz głośniejszy.
Gdy do celi wpadły straże, Lucivar skoczył na równe nogi i warknął przez wyszczerzone zęby. Jego złociste oczy lśniły gniewem. Strażnicy spojrzeli na niego i wycofali się. Przez resztę nocy blokowali otwór, ale nie ośmielili się już wejść do środka.
Lucivar obserwował ich, oddychając ze świstem przez zaciśnięte zęby. Mógł przedrzeć się przez straże i ruszyć za Daemonem. Gdyby Zuultah próbowała go zatrzymać, gdyby wysłała impuls bólu przez Pierścień Posłuszeństwa, Daemon skierowałby przeciw niej wystarczająco dużą moc. Nieważne, jak zażarcie ze sobą walczyli, on i Daemon zawsze potrafili się zjednoczyć w obliczu zewnętrznego wroga.
Mógł podążyć za Daemonem i zmusić go do walki, która w najlepszym razie zniszczyłaby tylko jednego z nich. Został jednak w celi.
Przysiągł, że zabije Sadiego, i zrobiłby to. Nie potrafił jednak zmusić się do zniszczenia swojego brata. Jeszcze nie teraz.
1. Terreille
Pukanie było gwałtowne i niecierpliwe.
Dorothea SaDiablo schowała drżące dłonie w fałdach nocnej koszuli i usadowiła się tyłem do mdłego światła świecy zalewającego sypialnię.
Szukała Daemona Sadiego od siedmiu miesięcy. W jasnym świetle dnia, otoczona dworem, przekonywała samą siebie, że Sadi nie zjawi się w Hayll, że zaszyje się w jakiejś kryjówce. Nocami była jednak pewna, że gdy otworzy drzwi lub skręci za róg, natknie się na niego. Będzie sprawiał jej ból, przeciągając to w nieskończoność, a następnie ją zabije. Obrażał ją fakt, że u podstaw jego agresji nie leżały krzywdy, które mu wyrządziła, ale dziecko. To przeklęte dziecko.
Obsesja Hekatah, ponowne pojawienie się Wielkiego Lorda, śmierć Greera, tajemnicza choroba jej syna, Kartane, furia Daemona, nagła nienawiść Lucivara do Sadiego – wszystko to przez jedną dziewczynkę.
Drzwi uchyliły się lekko.
– Kapłanko? – rozległ się cichy męski głos.
Falę obezwładniającej ulgi błyskawicznie zastąpiła złość.
– Wejdź – warknęła.
Lord Valrik, Dowódca Straży Dorothei, skłonił się nisko.
– Wybacz wtargnięcie o tej porze, Kapłanko, ale sądzę, że to pilna sprawa. – Pstryknął palcami, na co w komnacie pojawili się dwaj strażnicy trzymający za ramiona mężczyznę.
Dorothea utkwiła wzrok w młodym, skulonym, Krwawym z Hayll. Niedawno przestał być chłopcem. Był ładny. Lubiła ten typ urody. Aż za bardzo.
Zrobiła krok w jego stronę. Na widok strachu w jego oczach poczuła satysfakcję.
– Nie służysz na moim dworze – wymruczała. – Skąd się tu wziąłeś?
– Zostałem przysłany, Kapłanko. Kazano mi cię zadowolić.
Jego słowa brzmiały beznamiętnie, jakby głos nie należał do niego. Przyjrzała mu się. Wiedziała, że istnieją zaklęcia, które mogą zmusić człowieka do wykonywania różnych czynności wbrew jego woli.
Zrobiła jeszcze jeden krok.
– Kto cię przysłał?
– Nie zdradził mi swojego…
Zanim dokończył, przywołała sztylet i pchnęła go w klatkę piersiową. Jej atak był tak gwałtowny, tak wściekły, że strażnicy upadli wraz z młodzieńcem. Następnie uwolniła moc Czerwonego Kamienia i wysłała ją w stronę jego żałośnie wątłych barier wewnętrznych. Wypaliła mu umysł, nie pozostawiając nikogo i nic, co mogłoby ją nawiedzać.
– Zostawcie go w lesie za miastem. Może coś się skusi na to ścierwo – wycedziła.
Strażnicy natychmiast chwycili ciało i wyszli. Valkirk podążył za nimi.
Dorothea przemierzała komnatę, rytmicznie zaciskając dłonie. Cholera, cholera, cholera! Mogła wysondować umysł młodzieńca, zanim go zniszczyła. Powinna była ustalić, kto go tu przysłał. To musiała być robota Sadiego. Sukinsyn bawił się z nią, próbował osłabić jej czujność, zaskoczyć ją w momencie, gdy najmniej się tego spodziewa.
Ukryła twarz w drżących dłoniach. Sadi tam był. Gdzieś tam. Dopóki nie będzie martwy… Nie! Gdy będzie martwy, nie będzie można dać sobie z nim rady, a gdy stanie się demonem z pewnością on i Wielki Lord połączą siły. Nigdy nie zapomniała groźby wypowiedzianej przez Saetana, jego głosu unoszącego się nad wirującym koszmarem: Gdy umrze Daemon Sadi, umrze Hayll.
Wyczerpana, wróciła do łoża. Zawahała się przez chwilę, ale w końcu zgasiła świece. W całkowitej ciemności było bezpieczniej – jeśli bezpieczeństwo w tej sytuacji w ogóle było osiągalne.
Przed wejściem do małego salonu w starym Sanktuarium, Dorothea zsunęła kaptur peleryny i odetchnęła głęboko. Hekatah siedziała przed wygaszonym paleniskiem. Jej twarz wciąż zasłaniał kaptur. Na stoliku przed nią stał pusty kryształowy kielich.
Dorothea przywołała srebrną butelkę i postawiła ją obok. Hekatah parsknęła ze złością, oceniając gabaryty butelki, ale skierowała palec w jej stronę. Butelka otworzyła się i zawisła nad blatem. Jej gorąca, czerwona zawartość wypełniła kielich, który następnie przepłynął w powietrzu do oczekującej nań ręki. Hekatah upiła spory łyk.
Dorothea zacisnęła dłonie. Czekała. W końcu rzuciła niecierpliwie:
– Sadi ciągle jest wolny!
– A z każdym dniem jego złość narasta – odparła Hekatah tym dziewczęcym głosem, który zawsze kontrastował z jej okrutnym charakterem.
– Właśnie.
Hekatah westchnęła przeciągle niczym zaspokojona kobieta.
– To dobrze.
– Dobrze? – Dorothea wyskoczyła z fotela. – Nie znasz go!
– Ale znam jego ojca. – Hekatah postawiła na stole pusty kielich. – Uspokój się, siostro. Tkam doskonałą sieć na Daemona Sadiego. Nie zdoła z niej uciec, ponieważ nie będzie chciał jej opuścić. – Dorothea opadła na fotel. – Będzie można znowu założyć mu Pierścień. – Hekatah zaśmiała się złośliwie. – Och, nie, z Pierścieniem byłby bezużyteczny. Nie martw się, ofiara, którą będzie tropił, jest większa od ciebie. – Pokiwała palcem w kierunku Dorothei. – Intensywnie pracowałam dla twojego dobra. – Dorothea zacisnęła wargi. Nie chwyciła przynęty. Hekatah odczekała minutę. – On będzie chciał zaatakować Wielkiego Lorda.
Teraz Dorothea wytrzeszczyła oczy.
– Dlaczego?
– Aby pomścić dziewczynkę.
– Ale przecież to Greer ją zniszczył!
– Sadi o tym nie wie. Gdy jednak opowiem mu smutną historię o tym, dlaczego to spotkało dziewczynkę, będzie marzył już tylko o wyrwaniu serca Saetanowi. Oczywiście Wielki Lord się temu sprzeciwi.
Dorothea rozparła się w fotelu. Od miesięcy nie czuła się tak dobrze.
– Czego ode mnie oczekujesz?
– Oddziału strażników, którzy pomogą mi zastawić pułapkę.
– A więc wybiorę mężczyzn, którzy są zbędni.
– Nie przejmuj się, Sadi nie będzie zagrożeniem dla strażników. – Hekatah wstała, dając znak, że spotkanie dobiegło końca. Gdy wyszły na zewnątrz, powiedziała chłodno: – Nie wspomniałaś o moim upominku, Siostro.
– Upominku?
– O chłopcu. Chciałam go zostawić, ale należała ci się rekompensata za stratę Greera. To bardzo troskliwy służący… – Hekatah przeniosła uwagę na Greera, któremu wręczyła dwie fiolki. – Wiesz, co robić? – zapytała.
– Tak, kapłanko. Ale czy jesteś pewna, że uda się właśnie tam?
Pogładziła jego policzek.
– Z jakiegoś powodu Sadi odwiedza Ciemny Ołtarz przy okazji każdej podróży na wschód. Dotrze tam. To jedyne Wrota przed Wrotami w pobliżu ruin Pałacu SaDiablo. – Postukała opuszkami palców w usta, zastanawiając się. – Problem może stanowić stara Kapłanka. Ale jej asystentka jest rozsądną dziewczyną. Dogadasz się z nią…
– A stara Kapłanka?
Hekatah lekko wzruszyła ramionami.
– Cóż, nie należy marnować posiłku.
Greer z uśmiechem skłonił się nad ręką, którą mu podała, i odszedł.
Nucąc pod nosem, Hekatah zatańczyła pierwsze kroki dworskiego tańca. Przez siedem miesięcy Daemon Sadi wymykał się z jej sideł, a za każdym razem, gdy został odciągnięty od Wrót, jego odwet sprawiał, że nawet jej najwierniejsi słudzy bali się go zaatakować. Przez siedem miesięcy podejmowała bezskuteczne próby. Ale jemu też się nie udało.
W całym Terreille pozostało niewiele kapłanek, które wiedziały, jak otworzyć Wrota. Te, które nie ukryły się po pierwszym ostrzeżeniu, zostały wyeliminowane.
Przypłaciła to życiem kilku najsilniejszych demonów, ale upewniła się, aby Sadi nie dysponował wystarczającą ilością czasu, by pojąć, w jakiej kolejności zapalić czarne świece przy otwieraniu Wrót. Oczywiście gdyby udał się prosto do Ebon Askavi, jego poszukiwania zakończyłyby się już kilka miesięcy wcześniej. Hekatah jednak przez stulecia pracowała na to, by naturalny respekt dla tego miejsca zmienił się w grozę. Nie było to trudne – gdy jedyny raz zawitała do Stołpu, miejsce to przeraziło nawet ją. Obecnie w Terreille nie było osoby, która udałaby się tam z własnej woli – prosić o pomoc lub schronienie – chyba że była na tyle zdesperowana, by zaryzykować wszystko.
Sadi, nie mając bezpiecznej kryjówki ani nikogo, komu mógłby zaufać, będzie wciąż się ukrywał, poszukiwał, uciekał. A gdy wreszcie dotrze do Wrót, u których będzie czekać ona, napięcie minionych miesięcy uczyni go jeszcze bardziej wrażliwym na to, co dla niego planowała.
– Rządź w Piekle, sukinsynu – syknęła, obejmując się ramionami. – Tym razem mam idealną broń.
2. Piekło
Saetan otworzył drzwi prywatnego gabinetu i znieruchomiał. W korytarzu stała Harpia – naciągała cięciwę skierowanego w niego łuku.
– Dość marny sposób proszenia o audiencję, nie uważasz, Titian? – zapytał drwiąco.
– Żadna moja broń nie jest marna, Wielki Lordzie – warknęła.
Przyglądał się jej przez moment, zanim wszedł do komnaty.
– Wejdź i powiedz, co masz do powiedzenia.
Opierając się ciężko na lasce, pokuśtykał do hebanowego biurka i usiadł na rogu blatu. Czekał.
Titian powoli weszła za nim. Jej złość kłębiła się w powietrzu niczym zimowa zawierucha. Stała po drugiej stronie komnaty, patrząc mu prosto w oczy, niezlękniona w swojej furii, żywy demon, Królowa – Czarna Wdowa z Dea al Mon. Znów napięła cięciwę. Wycelowała strzałę w serce Saetana.
Jego cierpliwość, nadszarpnięta w ciągu ostatnich niełatwych miesięcy, kończyła się.
– Odłóż to, zanim zrobię coś, czego oboje będziemy żałować.
– Czy już nie zrobiłeś czegoś, czego żałujesz, Wielki Lordzie? A może jesteś tak przepełniony zazdrością, że na żal nie ma miejsca?
Ściany Pałacu zadudniły.
– Titian – powiedział cicho. – Drugiego ostrzeżenia nie będzie. – Gdy niechętnie zniknęła łuk i strzałę, Saetan skrzyżował ramiona. – Muszę przyznać, że twoja cierpliwość mnie zadziwia, Lady. Spodziewałem się, że do tej rozmowy dojdzie znacznie wcześniej.
Titian syknęła.
– A więc to prawda? Ona przechadza się wśród cildru dyathe?
Obserwował, jak narasta w niej napięcie.
– A jeśli tak? – zapytał. Patrzyła na niego przez krótki, straszliwy moment. Potem odchyliła głowę i zaśpiewała żałobną pieśń. Saetan wpatrywał się w nią, wstrząśnięty do głębi. Wiedział, że po Piekle rozniesie się plotka. Oczekiwał, że Titian, podobnie jak Char, wódz cildru dyathe, będzie go szukać. Spodziewał się ich furii. Mógł się jej przeciwstawić. Mógł zaakceptować ich nienawiść. Ale nie to. – Titian – podjął niepewnie. – Titian, podejdź tutaj. – Nie ruszyła się i nie przestawała zawodzić, więc Saetan pokuśtykał do niej. Zdawało się, że nie zauważa, że obejmuje ją i mocno przytula. Głaskał jej długie, srebrne włosy, mrucząc słowa żałoby w Starym Języku. – Titian – spróbował ponownie, gdy zawodzenie przeszło w łkanie – jest mi naprawdę przykro, że sprawiłem ci ból, ale nic nie dało się zrobić.
Jednym silnym ciosem w brzuch posłała go na podłogę.
– Przykro ci – warczała, przemierzając komnatę. – Mnie też jest przykro. Przykro mi, że to była tylko pięść, a nie nóż. Zasługujesz na to, żeby cię wypatroszyć. Zazdrosny starzec. Bestia! Czy naprawdę nie mogłeś pozwolić jej na niewinny romans bez rozrywania na strzępy?
Gdy Saetan mógł już złapać oddech, dźwignął się i podparł na łokciu.
– Czarownica nie staje się cildru dyathe, Titian – powiedział. – Czarownica nie staje się demonem. Co byś wolała: żebym mówił, że jest wśród cildru dyathe, czy żebym naraził ją, wrażliwą istotę, na atak wrogów?
Titian zatrzymała się. W jej dużych, błękitnych oczach błysnęło zaskoczenie. Pochyliła się nad Saetanem, żeby spojrzeć mu w oczy.
– Czarownica nie może stać się demonem?
– Nie. Ale w całym Piekle wiecie o tym tylko ty i Char.
– Sądzę, że najbardziej przekonującym sposobem zmylenia wroga jest zmylenie przyjaciela – powiedziała powoli. Przez chwilę jakby zastanawiała się nad swoimi słowami. W końcu podała Saetanowi rękę. Podniosła jego laskę i znów spojrzała mu w oczy. – Harpia jest Harpią ze względu na sposób, w jaki umarła. Przez to łatwo wierzy w plotki.
To były przeprosiny, które przerosły oczekiwania Saetana.
Wziął od niej laskę, wdzięczny za pomoc.
– Powiem ci to samo, co powiedziałem Charowi. Jeśli nadal jesteś przyjaciółką i chcesz pomóc, jest coś, co możesz zrobić.
– Co takiego, Wielki Lordzie?
– Pozostań wściekła.
Oczy Titian rozbłysły. Na ustach, tylko na krótką chwilę, pojawił się uśmiech.
– Strzała, która mija cel o włos, byłaby bardzo przekonująca.
Wielki Lord podniósł brew i mlasnął niedbale.
– Czarownica z Dea al Mon nie trafia w cel?
Wzruszyła ramionami.
– Nawet czarownicy z Dea al Mon nie wszystko się udaje.
– Na wszelki wypadek, gdybyś się pomyliła, postaraj się nie celować w coś naprawdę istotnego. – W głosie Saetana brzmiała nieskrywana ironia.
Titian mrugnęła. Na jej ustach znów pojawił się uśmiech.
– Jest tylko jedna część męskiej anatomii, w którą celuje Harpia. Jak bardzo jest według ciebie istotna, Wielki Lordzie?
– Idź już – odparł.
Gdy skłoniwszy się, wyszła, Saetan jeszcze przez chwilę wpatrywał się w drzwi. Potem pokuśtykał w stronę fotela, usiadł i z westchnieniem rozprostował nogi.
Opuścił gabinet już minutę później. Ruszył długimi korytarzami w kierunku komnat na górze – z nadzieją, że będą tam Mephis i Andulvar.
Potrzebował towarzystwa. Męskiego towarzystwa.
Kontakt z taką przyjaciółką jak Titian nie mógł poprawić mężczyźnie nastroju.
3. Terreille
Skąpany w poświacie księżyca trawnik przypominał srebrną taflę wody pomarszczoną przez wiatr. Przez cały parny, letni dzień, na horyzoncie zbierały się burzowe chmury, gdzieś w oddali słychać było grzmoty.
Surreal zapięła żakiet i objęła się ramionami. Powietrze stało się chłodne. Za jakąś godzinę nad Beldon Mor rozpęta się burza. Do tego czasu zdąży wrócić do Domu Czerwonego Księżyca. Miała być dziś gościem honorowym na cichej kolacji z okazji przejścia Deje na emeryturę.
Po nocy spędzonej przy Ołtarzu Cassandry Surreal stwierdziła, że nie ma już siły na łóżkowe igraszki, nawet jeśli miałoby to ułatwić jej zabicie ofiary. Nie umrze z głodu, gdy przestanie być dziwką. Lord Marcus, prowadzący interesy Sadiego, z powodzeniem pilnował też jej inwestycji. Poza tym zawsze wolała być zabójczynią niż dziwką.
Potrząsnęła głową. Może się zająć tym później.
Idąc cicho przez ogródek, dotarła do dużego drzewa z gałęzią, idealnie nadającą się do huśtania. Coś z niej zwisało i nie była to dziecięca zabawka.
Surreal zadarła głowę, próbując poczuć obecność ducha, zobaczyć przezroczysty kształt.
– Nie znajdziesz jej – zabrzmiał dziewczęcy głos. – Marjane odeszła.
Odwróciła się i spojrzała na dziewczynkę w zakrwawionej sukience i z poderżniętym gardłem. Surreal spotkała Rose siedem miesięcy temu, kiedy Jaenelle zdradziła straszliwy sekret Briarwood. Następnej nocy ona i Rose wydostały Jaenelle z Briarwood, było jednak za późno, by zapobiec okrutnemu gwałtowi.
– Co jej się stało? – zapytała Surreal, spoglądając w stronę drzewa.
Rose wzruszyła ramionami.
– Zniknęła. Wszystkie stare duchy w końcu wracają do Ciemności. – Przyjrzała się uważnie Surreal. – Dlaczego tu jesteś?
Surreal odetchnęła głęboko.
– Przyszłam, żeby się pożegnać. Rano opuszczam Chaillot. Na zawsze.
Rose przez chwilę jakby analizowała te słowa.
– Jeśli chwycisz moją dłoń, być może będziesz mogła zobaczyć Dannie – powiedziała w końcu. – Nie wiem, w jaki sposób Jaenelle udawało się widzieć duchy. Ja, nawet gdy stałam się demonem, nie mogłam zobaczyć tych najstarszych, jeśli jej tu nie było. Jaenelle mówiła, że to przez to, iż jest to jedno z Królestw żyjących. – Surreal wzięła Rose za rękę i ruszyły w kierunku ogródka warzywnego. – Czy z Jaenelle wszystko w porządku? – zapytała niepewnie dziewczynka.
Surreal odgarnęła z twarzy włosy targane przez wiatr.
– Nie wiem. Została bardzo skrzywdzona. Czarownica z Ołtarza Cassandry zabrała ją w bezpieczne miejsce. Być może udało się jej dotrzeć do Uzdrowicielki na czas.
Stanęły przy grządce marchewek, gdzie potajemnie zostały zakopane dwie rude siostry i pozostałe dzieci. Nie było jednak żadnych kształtów, żadnych szepczących głosów. Surreal nie odczuwała obezwładniającej grozy, która towarzyszyła jej, gdy po raz pierwszy zawitała do tego ogrodu. Teraz towarzyszył jej smutek, ale i nadzieja, że te dziewczyny w końcu zapomniały o tym, co im wyrządzono.
Była tam tylko Dannie. Surreal bardzo się starała nie patrzeć na kikut w miejscu, w którym powinna być noga, nie myśleć o tym, co zrobiono z jej nogą. Poczuła jednak ucisk w żołądku.
Kryjąc współczucie, wysłała psychiczną nić ciepła i przyjaźni w kierunku dziewczynki-zjawy.
Dannie przyjęła ją z uśmiechem.
Nawet po śmierci Krwawi pozostają okrutni, pomyślała Surreal, ściskając zimną dłoń Rose. Jak puste, jak długie musiały być wszystkie te lata dla tych, którzy nie mieli dość siły, by stać się demonami, ale byli w stanie powrócić do Ciemności. Zostali tu – przykuci do swoich grobów, niewidzialni, niesłyszalni, zapomniani przez wszystkich z wyjątkiem Jaenelle.
Co się z nią stało?
W końcu dotarły do zakrzewionej części ogrodu.
– Oni wszyscy powinni zostać wypatroszeni – warknęła, puszczając dłoń Rose. Oparła się o drzewo i spojrzała na budynek. W większości okien było ciemno, tylko w kilku paliło się przyćmione światło. Przywołała swój ulubiony sztylet. Przez chwilę ważyła go w dłoni. Potem się uśmiechnęła. – Jeden czy dwóch mogłoby użyźnić ogród, zanim odejdę.
– Nie. – Rose zagrodziła jej drogę. – Nie możesz dotknąć żadnego z wujków z Briarwood. Nikt nie może.
Surreal wyprostowała się. W jej złotozielonych oczach mignął dziki błysk.
– Jestem naprawdę dobra w tym, co robię, Rose.
– Nie – upierała się dziewczynka. – Przelew krwi Jaenelle obudził splątaną Sieć, którą stworzyła. To pułapka na wszystkich wujków.
Surreal raz jeszcze spojrzała na budynek, a potem przeniosła wzrok na Rose. Krążyły plotki o tajemniczej chorobie, która nawiedzała niektórych wysoko postawionych członków Rady w Chaillot – choćby Roberta Benedicta czy kilku dygnitarzy, jak Kartane SaDiablo.
– Czy ta pułapka ich zabije? – zapytała.
– W końcu tak – odparła Rose.
W oczach Surreal pojawił się okrutny błysk.
– A czy istnieje lekarstwo?
– Briarwood to doskonała trucizna. Nie ma lekarstwa na Briarwood.
– Czy to boli?
Rose uśmiechnęła się szeroko.
– Każdy dostanie to, na co zasłużył.
Surreal zniknęła sztylet.
– Zatem pozwólmy skurwielom cierpieć.
4. Terreille
W świetle dwóch pochodni młoda Kapłanka sprawdzała narzędzia, które umieściła na Ciemnym Ołtarzu. Wszystko było gotowe: czteroramienny świecznik z czarnymi świecami, mały, srebrny kubek i dwie fiolki ciemnego płynu – jedna z białym korkiem, a druga z czerwonym.
Gdy obcy człowiek z okaleczonymi dłońmi wręczał jej fiolki, zapewniał, że dzięki antidotum napar, który miał obezwładnić Księcia Wojowników, nie zadziała na nią.
Przechadzała się za Ciemnym Ołtarzem, gryząc paznokcie. To wydawało się łatwe, ale…
Stanęła bez ruchu, wstrzymując oddech. Wytężyła wzrok, by dostrzec cokolwiek w ciemnym korytarzu za bramą z kutego żelaza.
Nic, tylko cisza w nocnej ciszy. Cień wśród cieni sunął do Ołtarza z gracją drapieżnika.
Kapłanka przykucnęła za Ołtarzem, złamała pieczęć na fiolce z białym korkiem i duszkiem przechyliła jej zawartość. Zniknęła fiolkę i wstała. Gdy spojrzała w stronę bramy, chwyciła Żółty Kamień, jakby mógł ją ochronić.
Stał po drugiej stronie Ołtarza. Obserwował ją. Choć jego ubranie było pomięte, a włosy zmierzwione, emanował chłodną, zmysłową mocą.
Oblizała usta i wytarła wilgotne dłonie w swoją szatę. Jego złote oczy były nieco szkliste, jakby zaspane. Uśmiechnął się leniwie.
Zadrżała i odetchnęła głęboko.
– Przybywasz po radę czy po pomoc?
– Po pomoc – powiedział niskim, wymodulowanym głosem. – Powiedz, potrafisz otworzyć Wrota?
Czy mężczyzna może być tak piękny?
Skinęła głową.
– To kosztuje. – Zdawało się, że ciemność wchłonęła jej głos.
Lewą ręką z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął kopertę. Położył ją na Ołtarzu.
– Czy to wystarczy?
Rzuciła okiem na Księcia Wojowników. Jej dłoń znieruchomiała nad grubą, białą kopertą. W tym uprzejmie zadanym pytaniu było coś, co sugerowało pozytywną odpowiedź.
Zmusiła się jednak, żeby podnieść kopertę i zajrzeć do niej. Oparła się o Ołtarz, aby nie stracić równowagi. Tysiąc złotych marek. Co najmniej dziesięć razy więcej, niż oferował obcy mężczyzna z okaleczonymi rękami.
Zawarła już jednak umowę z nieznajomym. Ale na pewno zdąży schować marki przed przybyciem strażników.
Starannie odłożyła kopertę na róg Ołtarza.
– To bardzo hojna zapłata – powiedziała z nadzieją, że jej głos brzmi obojętnie. Odetchnęła głęboko i podniosła nad głowę srebrny kubek. Następnie ostrożnie postawiła go przed sobą. Złamała pieczęć na fiolce z czerwonym korkiem, wlała jej zawartość do kubka i podała mu. – Podróż przez Wrota to trudne zadanie – powiedziała. – To sprawi, że będzie ci łatwiej.
Nie wziął kubka.
Zniecierpliwiona, upiła łyk, usiłując nie krzywić się z powodu gorzkiego smaku mikstury. Potem znów wyciągnęła naczynie w jego stronę.
Wziął kubek do lewej ręki. Jego nozdrza rozszerzyły się, gdy wąchał płyn. Ale wciąż go nie posmakował.
Minęła minuta. Dwie.
W końcu wzruszył lekko ramionami i wypił.
Wstrzymała oddech. Zachwiał się. Następnie położył się na Ołtarzu i spojrzał na nią tak, jak kochanek patrzy na swoją miłą. Nie mogła oderwać wzroku od jego ust. Miękkich. Zmysłowych. Pochyliła się ku niemu. Jeden pocałunek. Jeden słodki pocałunek.
Zanim ich wargi się zetknęły, zacisnął prawą dłoń na jej nadgarstku.
– Suka – warknął cicho.
Zaskoczona, próbowała się wyrwać.
Gdy wyprostował rękę, zobaczyła pierścień z Czarnym Kamieniem.
Długie paznokcie przebiły jej skórę. Poczuła, jak ząb jadowy pod paznokciem serdecznego palca nakłuwa jej skórę, jak jej krew mrozi jad.
Zaczęła uderzać w niego drugą, wolną ręką, próbując dosięgnąć jego twarzy. Próbowała wołać o pomoc. Wzrok zaczął ją jednak zawodzić, a płuca coraz trudniej napełniały się powietrzem.
Złamał jej ręce w nadgarstkach – kości trzasnęły jak suche patyki – i odepchnął ją od siebie.
– Jad w zębie węża nie działa tak szybko, jak mogłabyś sądzić – powiedział grzecznie. Zbyt grzecznie. – W końcu odzyskasz głos. Twoje ciało będzie się rozpadać na kawałki, ale ty nie przestaniesz krzyczeć.
Potem zniknął. Pozostała po nim tylko cisza w ciszy, cień w cieniu.
Gdy przybyły straże, kapłanka krzyczała.
5. Terreille
Podłoga jakby płynęła, choć już same jego nogi trzęsły się i uginały pod nim ogłupione naparem czarownicy.
Za drzwiami było bezpiecznie. Gdy wyciągnął rękę, żeby je otworzyć, podłoga znów zafalowała, zwalając go z nóg. Uderzył ramieniem o drzwi, a ich stare, przegniłe drewno pękło pod jego ciężarem.
Daemon wpadł do środka i ciężko zwalił się na bok.
– Suka – warknął cicho.
Szara mgła. Popękany kryształowy kielich. Czarne świece. Złote włosy.
Krew. Tyle krwi.
Słowa kłamią. Krew nie.
– Zamknij się, fiucie – wychrypiał.
Podłoga wciąż falowała. Wbił długie paznokcie w drewno, starając się utrzymać równowagę, starając się myśleć.
Czuł, że ma wysoką gorączkę, ryzykownie wysoką. Wiedział, że potrzebuje jedzenia, wody i odpoczynku. Teraz mógł się stać ofiarą każdego, komu przyszłoby do głowy szukać go w tym opuszczonym domu. W domu, w którym spędził najmłodsze lata z Tersą – swoją prawdziwą matką.
Wszystko ma swoją cenę.
Gdyby trzy dni temu obok tamtego Ołtarza się poddał, gdyby pozwolił, by znaleźli go haylliańscy strażnicy, być może teraz nie chorowałby tak z powodu wywaru. Zmuszał jednak swoje ciało do wysiłku, aby dotrzeć do Wrót w pobliżu ruin Pałacu SaDiablo.
Za każdą falą zmęczenia, za każdym razem, gdy nieco słabła jego siła woli, umysł zasnuwała szara mgła. Mgła, która skrywała coś bardzo, bardzo przerażającego. Coś, czego nie chciał widzieć.
Jesteś moim narzędziem.
Z mgły niczym migająca czarna błyskawica wyłoniły się słowa, grożąc, że wypalą mu duszę.
Słowa kłamią. Krew nie.
Od Wrót dzieliła go niecała mila.
– Lucivarze… – szepnął. Nie miał siły czuć złości z powodu zdrady brata.
Jesteś moim narzędziem.
– Nie. – Spróbował się podnieść, ale nie był w stanie. Wciąż jednak coś w jego wnętrzu odmawiało poddania się. – Nie, nie jestem twoim narzędziem. Jestem… Daemon… Sadi.
Zamknął oczy. Wszystko zasnuła szara mgła.