Pakt królowej. Czarne kamienie - księga X - Anne Bishop - ebook

Pakt królowej. Czarne kamienie - księga X ebook

Anne Bishop

4,6

Opis

POTĘGA MA SWOJĄ CENĘ – MIŁOŚĆ RÓWNIEŻ

 

Oto kolejna część bestsellerowej sagi fantasy docenionej przez „New York Timesa” – nowa odsłona mrocznego, zmysłowego i okrutnego świata Czarnych Kamieni.

 

Wskutek młodzieńczego błędu reputacja lorda Dillona zostaje poważnie nadszarpnięta. Staje się on przez to podatny na niewybredne ataki ze strony młodych arystokratek szukających niezobowiązującej rozrywki. Aby odzyskać utracone dobre imię oraz honor, młody lord potrzebuje rocznego kontraktu małżeńskiego. Upatrzywszy sobie Jillian, młodą eyrieńską czarownicę z Ebon Rih, Dillon wydaje się przekonany, że nowa wybranka nie ma znaczących powiązań z klasą wyższą, która nim wzgardziła i go odrzuciła. Na nieszczęście dla niego prawda okazuje się zgoła inna – wszystko jednak wychodzi na jaw dopiero podczas konfrontacji młodego lorda z samym Lucivarem Yaslaną, nieprzewidywalnym i wybuchowym Księciem Wojowników Ebon Rih.

 

Tymczasem małżeństwo Surreal SaDiablo wisi na włosku. Daemon Sadi, Książę Wojowników Dhemlanu, dostrzega problem. Nie ma jednak pojęcia, że próby, które podejmuje, aby stłamsić własną naturę i odciążyć w ten sposób żonę, niszczą jego umysł. Aby ocalić Daemona oraz Królestwo Kaeleeru, które w razie załamania Księcia znajdzie się w niebezpieczeństwie, potrzebna jest pomoc ze strony kogoś, kto już nie istnieje – jedynej Królowej potężnej na tyle, by okiełznać Daemona Sadiego, Czarownicy we własnej osobie.

 

Gdy zakochana w Dillonie Jillian sunie na wiatrach swej pierwszej miłości, Daemon i Surreal usiłują uratować poharatane bliznami małżeństwo, które zostało wystawione na ciężką próbę. Lucivar natomiast musi znaleźć sposób, by ochronić tych, których kocha – nawet przed sobą nawzajem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 657

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (102 oceny)
73
18
9
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Vittorio_Wolf

Całkiem niezła

mocno odstaje od pozostałych 9 części. zakończenie nijakie, można sobie odpuścić
10
IwonaL1

Nie polecam

Jestem wielką wielbicielką serii, ale ten tom można sobie spokojnie darować, aby nie popsuć wcześniejszych pozytywnych wrażeń.
10
LidiaDarty

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo lubię te serię. wartka akcja i ciekawie pokazane osoby.
00
KasiaSold

Nie oderwiesz się od lektury

Tom całkiem zbędny, niezbyt dobre tłumaczenie, ale to moja ulubiona Anne Bishop :)
00
Asiorek71

Nie oderwiesz się od lektury

Super i dziękuję
00

Popularność




Wszystkim czytelnikom, którzy prosili o kolejną opowieść.

Witajcie z powrotem w Królestwach.

Tytuł oryginału:

QUEENS BARGAIN

Copyright © 2020, Anne Bishop

All rights reserved

www.annebishop.com

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo INITIUM

Tłumaczenie z języka angielskiego: KAROLINA PODLIPNA

Redakcja i korekta: KATARZYNA KUSOJĆ

Ilustracje na okładce: SHUTTERSTOCK

Projekt okładki, skład i łamanie: PATRYK LUBAS

Współpraca organizacyjna: ANITA BRYLEWSKA, BARBARA JARZĄB

Wydanie I

ISBN EBOOK 978-83-66328-63-1

Wydawnictwo INITIUM

www.initium.pl

e-mail: [email protected]

facebook.com/wydawnictwo.initium

Podziękowania

Blairowi Boone’owi serdecznie dziękuję za nieustanne wsparcie oraz za to, że jako pierwszy czytelnik wszystkich kolejnych powieści chętnie dzieli się swoimi spostrzeżeniami na najtrudniejszym etapie ich tworzenia. Dziękuję Debrze Dixon za bycie drugą czytelniczką, Dorannie Durgin za opiekę nad stroną internetową, Adrienne Roehrich za prowadzenie oficjalnej strony dla fanów na Facebooku, Jennifer Crow za jej wkład w nasze kolacje z książkami, Anne Sowards i Jennifer Jackson za cenne uwagi, które pomagają mi tworzyć lepsze historie, Alexis Nixon i wszystkim pozostałym specjalistom od reklamy i marketingu w PRH, dzięki którym moje książki trafiają do rąk czytelników, a także Pat Feidner za słowa zachęty i otuchy.

Kamienie

Biały

Żółty

Oko Tygrysa

Różowy

Letnie Niebo

Purpurowy Zmierzch

Opal

Zielony

Szafir

Czerwony

Szary

Szaroczarny

Czarny

Opal dzieli kamienie na jaśniejsze i ciemniejsze, ponieważ może być i jednym, i drugim.

Składając Ofiarę Ciemności, dana osoba może otrzymać Kamień o trzy poziomy niższy od Kamienia otrzymanego na mocy Przyrodzonego Prawa.

Przykład: Biały otrzymany na mocy Przyrodzonego Prawa może obniżyć się do Różowego.

Im niższy poziom, tym większa moc.

Uwaga autorki:

„Sc” w nazwach Scelt, Sceval i Sceron należy wymawiać jak „sz”.

Hierarchia Krwawych

Mężczyźni:

Plebejusze – przedstawiciele wszystkich ras, którzy nie są Krwawymi

Krwawy – ogólny termin oznaczający wszystkich mężczyzn Krwawych; odnosi się także do wszystkich mężczyzn Krwawych nienoszących Kamieni

Wojownik – mężczyzna noszący Kamień, równy statusem czarownicy

Książę – mężczyzna noszący Kamień, równy statusem Kapłance lub Uzdrowicielce

Książę Wojowników – niebezpieczny, niezwykle agresywny mężczyzna noszący Kamień; ma status nieco niższy niż Królowa

Kobiety:

Plebejuszki – przedstawicielki wszystkich ras, które nie należą do Krwawych

Krwawa – ogólny termin oznaczający wszystkie kobiety Krwawych; najczęściej odnosi się do kobiet Krwawych nienoszących Kamieni

Czarownica – kobieta Krwawych, która nosi Kamienie, ale nie jest przedstawicielką żadnego z pozostałych szczebli hierarchii; oznacza także każdą kobietę noszącą Kamień

Uzdrowicielka – czarownica, która leczy rany i choroby, równa statusem Kapłance i Księciu

Kapłanka – czarownica, która opiekuje się ołtarzami, sanktuariami i Ciemnymi Ołtarzami, prowadzi ceremonie składania ofiar, równa statusem Uzdrowicielce i Księciu

Czarna Wdowa – czarownica, która leczy umysł, tka splątane sieci snów i wizji, jest wyszkolona w dziedzinie iluzji i trucizn

Królowa – czarownica, która rządzi Królestwem; uważana jest za serce kraju, moralną ostoję Krwawych i centralny punkt ich społeczeństwa

Część pierwsza

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Jillian stała naprzeciw lustra w sypialni i za pomocą Fachu próbowała przymocować wisiorek z Kamieniem Purpurowego Zmierzchu do zielonej tuniki. Nie chciała, żeby kołysał się i majtał, kiedy będzie szła albo leciała. Następnie rozpostarła szeroko ciemne, błoniaste skrzydła, po czym swobodnie, nie spinając się, złożyła je luźno z powrotem.

Była zwyczajna? Czy piękna? Do czasu, gdy na krótką chwilę usta Tamnara spotkały się z jej wargami, Jillian w ogóle nie stawiała sobie tego pytania, a już na pewno nie zastanawiała się, czy ma to jakiekolwiek znaczenie. W końcu była przedstawicielką Eyrieńczyków, jednej z długowiecznych ras. Jej domeną była siła. Przez bardzo długi okres właśnie to się dla niej liczyło. Teraz jednak bycie silną nie dawało jej już takiej samej satysfakcji i nie bardzo rozumiała dlaczego.

Stanęła bokiem i zaczęła uważnie przyglądać się odbiciu swojej sylwetki w lustrze. Przez ostatnich kilka lat jej piersi nabierały kształtów i teraz były już na tyle pokaźne, że musiała nosić stanik ograniczający ich bujanie do minimum, zwłaszcza wtedy, kiedy trenowała z bronią Eyrieńczyków. Ale… Czy w tej tunice nie wyglądała przypadkiem grubo? Czy zieleń stanowiła odpowiedni kolor dla kobiety o brązowej skórze i złocistych oczach? Nurian powiedziała, że ten odcień bardzo do niej pasuje, ale choć starsza siostra bez wątpienia była znakomitą Uzdrowicielką, niekoniecznie stanowiła ekspertkę w zakresie doboru ciuchów. Zanim zamieszkały w Ebon Rih, przez długi czas – zdecydowanie zbyt długi – za przyodziewek w zupełności wystarczało im jakiekolwiek nieznoszone do granic używalności ubranie, bez względu na kolor czy styl.

Z drugiej strony przecież mało który styl odpowiadał przedstawicielom skrzydlatej rasy.

Rozczesując długie, proste, hebanowe włosy, Jillian szybko ułożyła je w fantazyjny warkocz, który zaczynał się wysoko z tyłu głowy, a kończył u nasady szyi, przez co pozostałe pasma zebrane w luźny kucyk swobodnie opadały na plecy. Spięła włosy ozdobną spinką i ponownie przyjrzała się swojemu odbiciu, zastanawiając się, czy mężczyźni uznaliby jej fryzurę za atrakcyjną.

Ponieważ w ich domu znów pojawiał się czasem mężczyzna, może celowo nie chciała wyglądać atrakcyjnie. Nie żeby Lord Rothvar kiedykolwiek powiedział lub zrobił coś niewłaściwego, ale przecież Książę Falonar także wydawał się dobrym człowiekiem aż do momentu, gdy został kochankiem Nurian. Nie minęło wiele czasu, nim Eyrieńczycy, lojalni wobec Księcia Yaslany, odkryli, że Falonar dobrym człowiekiem wcale nie był.

Musiała przestać się zamartwiać. Nie miała na to czasu. Jeśli chciała zrobić choć krótki trening z pałką ćwiczebną, powinna się pospieszyć, bo przecież zaraz trzeba będzie lecieć do Yaslany i pomóc Marian w porannych pracach domowych. A potem jeszcze odprowadzić dwójkę starszych dzieci do eyrieńskiej szkoły…

Wyszła z sypialni, nasłuchując, czy Rothvar w dalszym ciągu siedzi w sypialni jej siostry. Bezszelestnie minęła drzwi prowadzące do pokoju Nurian, po czym pobiegła do kuchni zaparzyć kawę dla siostry i jej… gościa.

Zostało też trochę wczorajszej zapiekanki warzywnej i babeczek. Dla dwóch osób wystarczy.

Rzut oka na kuchenny zegar powiedział jej, że nie zdąży już przygotować nic innego.

Wygląda na to, że śniadanie sobie podaruję.

– Wcześnie wstałaś.

Jillian zachłysnęła się i omal nie upuściła naczynia z zapiekanką na podłogę. Widząc, że w progu kuchni stoi tylko Nurian, posłała jej niepewny uśmiech.

– Dzień u Księcia Yaslany wcześnie się zaczyna. – Włożyła zapiekankę do piekarnika. – Jest jej całe mnóstwo, no i zostało jeszcze kilka babeczek. Kawa będzie gotowa za kilka minut. Twoja zawsze smakuje jak ścieki, więc…

– Rothvar nie został na noc. – Nurian przyjrzała się jej uważnie. – Jillian, jesteśmy same.

Ale jego zapach, tak fizyczny, jak i psychiczny, nadal unosił się w ich domu, przypominając jej, że spędzał tu wystarczająco dużo czasu, by drewno i kamień wchłonęły jego obecność.

Jillian potarła spocone ręce o tunikę.

– Muszę się zbierać. Nie zapomnij wyjąć zapiekanki, jak się zagrzeje.

– Jillian…

– Naprawdę muszę już lecieć.

Oczy Nurian posmutniały. Postarała się jednak, żeby jej głos zabrzmiał energicznie.

– Zrobiłam jeszcze trochę toniku dla Marian. Zaniesiesz jej?

– Oczywiście. – Jillian stała już pod arkadowym przejściem, ale raptem przystanęła na chwilę, niepewna. – Przecież Marian urodziła dziecko kilka miesięcy temu. Czy nie powinna już dojść do siebie?

– Miała ciężki poród. – Głos Nurian brzmiał tak, jakby każde słowo mogło wywołać śmiertelną w skutkach lawinę. – Eyrienki potrzebują niekiedy bardzo dużo czasu, żeby wydobrzeć.

A niektórym nigdy się to nie udaje. To było coś, czego nikt na głos nie mówił, ale czego wszyscy, którzy mieszkali w dolinie i okolicach, się obawiali – że Marian Yaslana, żona Księcia Wojowników Ebon Rih, dołączy do grona tych kobiet, które poród pozbawił sił witalnych, i pomimo wytężonych starań Nurian po prostu odejdzie.

– Wiesz, co jej dolega? – zapytała Jillian.

Nurian pokręciła przecząco głową.

– Przyniosę tonik – powiedziała tylko i poszła do swojej pracowni. Wróciwszy po minucie, wręczyła Jillian osłoniętą buteleczkę.

Ta za pomocą Fachu sprawiła, że flaszeczka zniknęła. Następnie uściskała serdecznie siostrę.

– Wszystko będzie dobrze – zapewniła ją.

– Na pewno?

Mówiły o zdrowiu Marian czy też o obecności Rothvara w życiu Nurian – oraz Jillian?

– Nie zapomnij wyjąć zapiekanki z piekarnika. – Jillian na odchodne raz jeszcze przypomniała o tym siostrze. Kiedy chodziło o precyzyjne odmierzanie czasu, umiejętność koncentracji ograniczała się u Nurian do przygotowywania leczniczych naparów i toników. Na kuchnię to się już nie rozciągało.

Wyszedłszy z domu, Jillian spojrzała na Eyrieńczyków latających nad doliną. Czy był wśród nich Rothvar? Obserwował ją? Czy też przebywał na treningu, szlifując umiejętności bojowe?

Postanowiła, że krótką rozgrzewkę zrobi, kiedy tylko dotrze do domu Yaslany. Na to powinno wystarczyć czasu.

Rozpostarła skrzydła i wystrzeliła w niebo. W trakcie lotu zaczęła żałować, że nie założyła peleryny z pasem, którą Eyrieńczycy nosili w chłodniejsze dni. Jesienne poranki były rześkie, ale dziś powietrze bezlitośnie przypominało o nadchodzącej zimie.

Wylądowała na kamiennym dziedzińcu przed wejściem do eyrie. Podeszła do frontowych drzwi i przytknęła dłoń do znajdującej się tuż obok nich ramy. Domy Eyrieńczyków budowano z górskiego kamienia lub wręcz wznoszono je wewnątrz gór. Ale ten jeden kamień nie pochodził z tej samej skały; pełnił on konkretną funkcję. Dom Yaslany ochraniany był tak od wewnątrz, jak i z zewnątrz. Od wewnątrz, żeby rozbrykane dzieci nie czmychnęły cichaczem, zanim nie wstaną rodzice, a od zewnątrz, żeby nikt, kto nie został dodany do zaklęć zapisanych w tym właśnie kamieniu, nie mógł wejść, kiedy drzwi pozostają zamknięte, a osłony podniesione.

Wrogowie. Obecnie już ich nie było, zostali zniszczeni lata temu. Lucivar Yaslana nie zamierzał jednak ryzykować bezpieczeństwa własnej rodziny.

Jillian przyłożyła więc rękę i czekała cierpliwie, aż w końcu wyczuła, jak osłony wokół drzwi się rozpraszają. Przekręciła klamkę i wsunęła się do środka. Chwilę później osłony powróciły na swoje miejsce.

Za pomocą Fachu przywołała z powrotem buteleczkę z tonikiem i postawiła ją na blacie kuchennym, gdzie Marian od razu ją zauważy. Ponieważ nie wyglądało na to, żeby ktokolwiek był już na nogach – czy naprawdę przyszła tak wcześnie? – opuściła kuchnię i przeszła przez pusty pokój wejściowy, w którym nie było nic prócz stojaka na płaszcze. Otworzyła przeszklone drzwi prowadzące do ogródka, gdzie dzieci miały swoje podwórko do zabawy. Na szczęście osłony chroniące eyrie rozciągały się też na ogród. Dzięki temu nie groziło jej, że utknie na zewnątrz, jeśli skończy trening, zanim domownicy w końcu wstaną.

Przywołała swoją pałkę ćwiczebną. Nie była tak gruba ani tak długa jak pałki dorosłych mężczyzn, co oznaczało, że w prawdziwej walce drewno mogło pójść w drzazgi, ale idealnie leżała jej w ręce.

Powoli i dokładnie wykonywała kolejne ruchy, rozgrzewając mięśnie rąk, ramion, pleców i nóg. Jej ciało zmieniało się od lat. Ostatnio jednak czuła się we własnej skórze obco i nie wiedziała…

Nagle poczuła czyjś palec – na plecach, między skrzydłami, dokładnie w miejscu, w którym Książę Falonar…

Obróciła się gwałtownie i wymierzyła cios. Jej pałka zderzyła się z inną, już przygotowaną do kontrataku.

Matko Noc! Czy była aż tak pogrążona w myślach, że nie słyszała, jak się zbliżał?

Lucivar Yaslana przez dłuższy moment przyglądał się jej bacznie w milczeniu. Dopiero po chwili cofnął się o krok.

– Porozmawiajmy – rzekł zamiast powitania.

Nie chciała rozmawiać. Nie chciała, żeby unaoczniano jej, jaka to jest samolubna i nierozsądna, bo nie czuje się komfortowo z nocnymi pobytami Rothvara. Nie chciała słuchać, że niszczy pierwszy od dziesięcioleci związek Nurian ze względu na pamięć o człowieku, którego od równie długiego czasu już nie było. Niby wszystko to wiedziała, ale wciąż nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego tak trudno przychodzi jej zaakceptowanie pojawienia się w ich życiu Lorda Rothvara.

Z eyrie wybiegli Daemonar i Titian, dwójka starszych dzieci Yaslany. Oboje z pałkami w rękach, rzucili się biegiem w ich stronę.

– Nie oddalajcie się od domu i zróbcie rozgrzewkę. – Choć Yaslana przemówił łagodnym tonem, nie ulegało wątpliwości, że to rozkaz.

– Ale, tato… – zaczął Daemonar, lecz wyraz twarzy ojca w jednej chwili uciszył chłopca.

– Tak, ojcze.

Spojrzał zatroskany na Jillian.

Masz kłopoty? – zapytał ją na nici psychicznej.

Nie. A w każdym razie tak się jej wydawało.

– Porozmawiajmy – powtórzył Yaslana i lekkim skinieniem głowy wskazał przeciwległy kraniec ogrodu. Górski strumyczek wpadał tu do niewielkiego zbiornika, poniżej którego spływał dalej, kontynuując podróż do majaczącej w oddali doliny.

Ruszyła przodem. Lucivar trzymał się krok za nią. Wtem zesztywniała i zatrzymała się gwałtownie, kiedy jego ręka zacisnęła się na jej warkoczu. Teraz czuła się jak na uwięzi.

Nachylił się ponad jej ramieniem. Zwarła mocno skrzydła.

– Posłuchaj mnie, moja mała czarownico – powiedział miękko. – Słuchasz?

– Tak.

– Jeżeli Rothvar kiedykolwiek podniesie na ciebie rękę w gniewie albo jeśli kiedykolwiek zrobi coś niewłaściwego, żywcem obedrę go ze skóry.

Jego słowa wprawiły ją jednocześnie w zachwyt oraz przerażenie. Lucivar Yaslana nigdy nie mówił nic, czego naprawdę nie miał na myśli.

– Ale to przecież twój zastępca!

Rothvar ze swoim Zielonym Kamieniem był najpotężniejszym z eyrieńskich Wojowników i drugim pod względem potęgi Eyrieńczykiem mieszkającym w Ebon Rih.

– To nie ma znaczenia.

Serce Jillian waliło jak oszalałe. Książę Falonar był niegdyś zastępcą Yaslany aż do czasu, gdy spróbował przejąć kontrolę nad doliną. To on pragnął być panującym Księciem Wojowników. Kiedy jego zwolennicy zostali pokonani, wysłano go na dwór Królowej Rihlander. Wkrótce po tym zniknął.

– Sądzę, że fakt, iż Rothvar spędza z twoją siostrą tyle czasu i często przesiaduje u was w domu, rozbudził wspomnienia, które cię niepokoją.

– Lord Rothvar nie zrobił nic złego – powiedziała cicho. – Nie jest Księciem Falonarem.

– Rozumowo znasz różnicę, ale skóra i plecy wciąż pamiętają, co Falonar im zafundował, a i serce nie zapomniało tamtego bólu. Trochę potrwa, zanim zaufasz Rothvarowi po tym, jak sprawy potoczyły się, kiedy kochankiem Nurian został Falonar. Zaczęło mu się wydawać, że ma prawo cię kontrolować, więc nie ma nic złego w tym, że teraz dmuchasz na zimne. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że jeżeli Rothvar w jakikolwiek sposób cię skrzywdzi, będzie miał ze mną do czynienia. – Yaslana puścił ją i cofnął się o krok. – Oczywiście jeśli sądzisz, że daje ci to prawo, by zachowywać się jak wredny bachor tylko po to, żeby mu dopiec, musisz również wiedzieć, że nie zawaham się przełożyć cię przez kolano i wbić ci trochę rozsądku w tyłek.

Nie żartował.

– Nie wydaje mi się, żeby to właśnie tam mieszkał rozsądek – powiedziała, starając się nadać swojemu głosowi lżejszy ton.

– Zdziwiłabyś się, jak wiele rozsądku można nagle zyskać, kiedy boli cię sama perspektywa posadzenia dupy – odpowiedział cierpko. Po chwili posłał jej leniwy, arogancki uśmiech, który sprawił, że aż zadrżała. – Teraz jeszcze raz omówimy zasady.

Gdyby powiedział to ktokolwiek inny, tylko wywróciłaby oczami. Ale to polecenie padło przecież z ust Księcia Wojowników, noszącego w dodatku Szaroczarny Kamień, co czyniło go bez mała najpotężniejszym mężczyzną na Terytorium Askavi – oraz drugim pod względem potęgi w całym Królestwie Kaeleer. Nikt nie przewracał oczami w jego obecności.

– Znam zasady.

– A zatem powtórzenie ich nie nastręczy ci trudności.

Nie przestawał się uśmiechać, ale w uśmiechu tym było widać wyraźne ostrzeżenie. Nie bacząc na własne obowiązki, Yaslana zostanie z nią tutaj nawet cały dzień, jeśli będzie trzeba.

Westchnęła głęboko.

– Patrzenie równa się wołanie. Dotykanie równa się wołanie. Żadnego działania bez uprzedniego pozwolenia. – Ostatnia zasada budziła w niej głęboki niepokój, ponieważ ją złamała. Choć tylko troszeczkę. I niechcący. W każdym razie nie tak całkiem chcący.

Gdyby powiedziała coś teraz, po fakcie, Tamnar wpadłby w tarapaty, a nie zasługiwał przecież na gniew Yaslany. Nie za coś, co w tak maleńkim stopniu stanowiło naruszenie reguł.

Zmierzyła Yaslanę wzrokiem, zastanawiając się, czy już wie o tym maluteńkim odstępstwie od zasady.

– Czy jest coś jeszcze, co chcesz mi powiedzieć? – zapytał.

– Nie – odpowiedziała szybko. Może zbyt szybko?

Wiercił ją wzrokiem tak intensywnie, że z trudem powstrzymała się od nerwowego przebierania nogami. W końcu Yaslana przemówił znowu:

– Jeśli ktoś spróbuje cię skrzywdzić, co masz zrobić?

To samo pytanie zadał kilkadziesiąt lat temu, po tym, gdy odkrył, że Falonar ją wychłostał. Udzieliła tej samej odpowiedzi co wtedy.

– Z całej siły kopnąć w jaja.

Yaslana wydał z siebie odgłos, który można było wziąć za chichot.

– Wcześniej.

Udawała, że zastanawia się nad odpowiedzią.

– Podnieść osłonę, a potem cię zawołać?

– Zgadza się. A potem masz walczyć, moja mała czarownico, masz walczyć ze wszystkich sił, dopóki się nie zjawię. Rozumiesz?

– Tak.

Yaslana rzucił okiem w stronę eyrie.

– Zjadłaś śniadanie?

– Nie.

– Więc chodź. – Uniósł lekko podbródek, kiwając na Daemonara i Titian, którzy już szli do środka. – Po szkole możecie trochę potrenować.

Jillian już się odwróciła, by pójść za nimi, ale raptem przystanęła w pół kroku, wahając się lekko.

– Przyniosłam jeszcze jedną flaszeczkę toniku dla Lady Marian.

– Jesteśmy wdzięczni.

Cofnęła się odrobinę i poczuła, jak zalewa ją jakieś dziwne uczucie – żar, który sprawił, że sutki jej stwardniały, a między nogami poczuła przyjemne ciepłe mrowienie. Żar ten był wyczuwalny w powietrzu niemal w taki sam sposób jak zapach. Totalne odurzenie, coś jak kocimiętka dla kobiet.

Wiedziała, co to jest – nie dlatego, że poczuła to już kiedykolwiek wcześniej, ale Nurian wyjaśniła jej, w czym rzecz, gdy Jillian zaczęła się zastanawiać, dlaczego niektóre kobiety zachowują się… dziwnie, kiedy Yaslana i Marian biorą udział w przedstawieniu albo w jakimś innym wydarzeniu publicznym.

– Jillian? – W głosie Yaslany pobrzmiewało zdziwienie i – być może? – nutka ostrzeżenia.

Uśmiechnęła się do niego nieco nieprzytomnie i pomknęła w stronę eyrie.

Seksualny żar. Stanowiło to część jego natury jako Księcia Wojowników, coś, co do pewnego stopnia mógł trzymać na wodzy, lecz mimo wszystko „to” zawsze tam było. Wabik mający przyciągnąć kobiety. Książęta Wojowników byli bowiem niebezpiecznymi, gwałtownymi, niezwykle agresywnymi mężczyznami, którzy przyszli na świat po to, by walczyć na polach bitwy. Byli żywą bronią Królowej. Mężczyzna taki budził strach, ale jednocześnie potrzebował sposobu, aby utrzymać przy sobie kobietę. Inaczej nie spłodziłby dzieci i linia krwi by wygasła.

Nurian powiedziała, że kiedy Książęta Wojowników nie przebywali w towarzystwie wybranej kochanki, na ogół trzymali żar na wodzy tak bardzo, jak tylko się dało. Ten jednak i tak z nich mimowolnie emanował, obmywając wszystkich wokół, wytwarzając ten rodzaj zapachu, który sprawiał, że kobiety czuły się kobieco, pożądane. W rzeczywistości ten okiełznany żar ani nie był zaproszeniem do seksu, ani nawet nie wyrażał zainteresowania cielesnym wyrazem miłości w większym stopniu, niż zapach krwi miesięcznej stanowił zaproszenie do ataku na kobietę, gdy była ona najbardziej bezbronna, bez możliwości skorzystania z rezerwuaru mocy zawartego w Kamieniach, by się obronić.

Dotarłszy do eyrie, Jillian obejrzała się za siebie. Yaslana wykonywał właśnie poszczególne ruchy zestawu rozgrzewkowego – i wyglądał przy tym zachwycająco. Wyglądał jak prawdziwy mężczyzna.

Zamrugała, czując, jak twarz płonie jej ze wstydu. Jak w ogóle coś takiego mogło przemknąć jej przez myśl! Przecież to Yaslana, Książę Wojowników Ebon Rih. Ona zaś pracowała dla jego żony. I aż do dzisiaj nigdy w taki sposób o nim nie myślała.

Aż do dzisiaj. To dziś po raz pierwszy poczuła, czym jest seksualny żar. On był dzisiaj taki sam jak wczoraj. To ona się zmieniła. Książęta Wojowników nie wyczuwali woni księżycowej krwi, dopóki nie osiągnęli odpowiedniego etapu okresu dojrzewania. Miało więc sens, że i dziewczyna – kobieta – musiała osiągnąć dojrzałość fizyczną, by poczuć, jak jej ciało reaguje na żar promieniujący od Księcia Wojowników.

Kobieta.

Jillian uśmiechnęła się do siebie.

Rosnące piersi i krew księżycowa były jasnymi znakami wskazującymi na to, że dziewczyna zmienia się w kobietę. Miała wrażenie, że dzisiaj otrzymała kolejne znaczące potwierdzenie tego faktu.

Później pochłonął ją kuchenny chaos i zgiełk, tak charakterystyczne dla poranków w domu Yaslany. Przez resztę dnia już w ogóle o nim nie myślała.

Tymczasem Lucivar zrobił rozgrzewkę po raz drugi, zwiększając tym razem szybkość ruchów. W normalnych okolicznościach byłby teraz w kuchni, pomagając Marian nakarmić dzieci i wyprawić je do szkoły. Ale kilka minut wcześniej zobaczył w Jillian coś, co kazało mu zostać na zewnątrz.

Jillian była stałą bywalczynią jego domu, odkąd dziesiątki lat temu Nurian podpisała z nim kontrakt na służbę i przybyła do Ebon Rih z siostrą, nad którą sprawowała opiekę. Zaabsorbowany pomaganiem dorosłym Eyrieńczykom w osiedleniu się, Yaslana nie potrafił dokładnie powiedzieć, kiedy Jillian została „pomocnicą” Marian i zaczęła zajmować się Daemonarem. Jego synek był wtedy kapryśnym, zaczepnym kilkulatkiem, kuleczką niespożytej wręcz energii. Pomoc Jillian w ujarzmieniu małej bestyjki pozwalała Marian w spokoju zająć się tym, co musiała zrobić.

Szybko przestał myśleć o niej jako o podopiecznej kogoś innego. Jasne, Jillian na ogół wracała na noc do siebie, lecz spędzała u nich tyle czasu, że jego obowiązkiem stało się ją chronić – jak honorową córkę, tak jak czynił jego ojciec, kiedy został honorowym wujem większości Królowych z Terytoriów w Kaeleer.

Teraz zaczął się zastanawiać, czy to nie będzie problem.

Potęga seksualnego żaru powiązana była z mocą, która płynęła w żyłach Krwawych i czyniła ich tym, czym i kim byli. Im ciemniejszą mocą dysponował Książę Wojowników, tym silniejszym emanował żarem. Był w tym pewien sens – zapewniało to przetrwanie ciemniejszych linii i pomagało utrzymać kobietę przy sobie wystarczająco długo, aby spłodzić dziecko i wytrwać te wszystkie lata aż do chwili, gdy formalnie zostaną ojcu przyznane prawa do potomka. Przez resztę czasu potrafiło być to jednak cholernie uciążliwe. Mężczyzna popuszczał wodze, aby uwieść kochankę i zapewnić jej fantastyczne doznania, lecz żar ten, nawet na uwięzi, przyciągał nieraz zbyt wiele niepożądanego zainteresowania ze strony innych kobiet.

W przeciwieństwie do swojego brata, Daemona, który mógł uwieść każdą już przez samo swoje wejście do pokoju, Yaslana nie miał zbyt dużego problemu z niechcianym zainteresowaniem ze strony kobiet z jednego prostego powodu: ciągnęła się za nim reputacja brutalnego i okrutnego w łóżku. Zdobył ją dawno temu, jako niewolnik na dworach w Terreille. Opowieści o tym, jak to brutalnie traktował Królowe, które próbowały go wykorzystać, dotarły razem z emigrantami do Szarej Przystani aż po granice Kaeleer. To dlatego obawiano się go bardziej niż innych Książąt Wojowników. Kobiety mógł cieszyć żar, który odczuwały, kiedy przechodził obok, ale były wdzięczne, że ma żonę i nawet nie patrzy w ich kierunku.

Jillian jednak się go nie bała – i to mogło okazać się problemem. Miał nadzieję, że dziewczyna będzie w stanie zaakceptować ten żar jako coś, co tkwiło w nim od zawsze, nawet jeśli sama dopiero teraz zaczęła to dostrzegać, i zignoruje to tak samo, jak przechodziły nad tym do porządku dziennego wszystkie Królowe należące do sabatu Jaenelle Angelline. W przeciwnym razie… Cóż, w przeciwnym razie będzie musiał zabronić jej wstępu do swego domu, aby powstrzymać ją od popełnienia śmiertelnego w skutkach błędu.

Patrzył, jak Jillian, Daemonar i Titian lecą w stronę eyrie, w której Lord Endar uczył eyrieńskie dzieci.

Otrząsnąwszy się z zamyślenia, zniknął pałkę ćwiczebną, przemierzył ogródek i wszedł do środka.

Marian – jego żona, przyjaciółka i partnerka, a także miłość jego życia – uśmiechnęła się, gdy pojawił się w kuchni. Nalała filiżankę kawy i podała mu ją.

– Ominęło cię śniadanie. I cały poranny chaos.

– Czy zauważyłaś, o ile ciszej było tu w ubiegłym tygodniu, kiedy Daemonar udał się z wizytą do wuja? – zapytał Lucivar.

– Och, chyba wszyscy w Riadzie to zauważyli – odparła Marian. – Ale to w końcu twój syn.

– Ty też miałaś coś wspólnego z tym, że się tu pojawił – zaoponował żywo.

– Ale nie od tej strony. To akurat ma po tobie.

Trudno było temu zaprzeczyć. Jego syn wyrastał na znamienitego – co jednocześnie oznaczało bycie totalnym wrzodem na tyłku – Księcia Wojowników, którego Zielony Kamień otrzymany na mocy Przyrodzonego Prawa niemal odpowiadał mocą Zielonemu Kamieniowi Rothvara.

– Odłożyłam ci trochę jedzenia – powiedziała, po czym zmarszczyła brwi. – Lucivarze?

Uparcie twierdziła, że nic jej nie jest, ale od narodzin Andulvarka nie odzyskała ani sił, ani energii. Wiedział, że nie jest szczęśliwa z powodu mało entuzjastycznego podejścia do seksu, jakie teraz przejawiał. Zdawał sobie sprawę, że wręcz zaczyna wątpić, czy mu się jeszcze podoba, co było tak dalekie od prawdy, że aż śmieszne. Były noce, gdy pragnął jej wręcz rozpaczliwie, ale nawet kiedy dokładał wszelkich starań, aby być wyjątkowo delikatnym i ostrożnym, wydawało się, że ich akt miłosny jeszcze bardziej pozbawia ją sił.

Nalegał, żeby udała się do Uzdrowicielki, która służyła u Królowej Amdarhu, stolicy Dhemlanu. Lady Zhara nie potrafiła jednak znaleźć przyczyny, dla której Marian znacznie wolniej niż normalnie dochodziła do siebie po porodzie. Obie Uzdrowicielki, Nurian i Zhara, zgodnie orzekły, że coś jest nie tak, lecz wyglądało na to, że żadna z nich nie potrafi doszukać się przyczyny. Marian zaś uparcie twierdziła, że czuje się coraz lepiej. Nie mógł zatem zrobić zbyt wiele, a jedyna osoba, której opinia mogłaby mieć znaczenie, odeszła wiele lat temu.

Mimo wszystko, ze względu na to, jak jego żona czuła się z powodu ich obecnie mocno ograniczonego życia miłosnego, musiał powiedzieć jej o tym, co zaszło rano.

– Jillian wyczuła żar seksualny, kiedy rozmawialiśmy na dworze. – Słowa te niemal jego samego paliły w gardle żywym ogniem.

Marian postawiła talerz na stole i obdarzyła męża zdziwionym spojrzeniem.

– Lucivarze, ona dorasta. Prędzej czy później musiało do tego dojść. – Umilkła na chwilę. – To dlatego była tu tak wcześnie?

Lucivar pokręcił głową.

– Nie, to przez Rothvara. Fakt, że dzieli on teraz łoże z Nurian, wzbudził wspomnienia o Falonarze.

– Ach, onim – powtórzyła, dobitnie akcentując ostatnie słowo.

Jego kochana czarownica domowego ogniska na ogół nie przemawiała z takim jadem. Ale przecież to właśnie przez niego Lucivar znalazł się na polu bitwy sam jeden przeciwko wszystkim Wojownikom, którzy pragnęli, żeby to Falonar sprawował władzę nad Ebon Rih. Nie myślał o tym, jak będzie wyglądał po tej walce. Nie zastanawiał się, jak zareaguje żona, widząc swojego męża powalanego krwią wrogów.

Całe szczęście, że ten typ zniknął, kiedy wysłano go na dwór Lady Perzhy.

– No cóż, Falonar nie skrzywdził Jillian, dopóki nie został kochankiem Nurian. Trochę więc potrwa, zanim dziewczyna przyjmie do wiadomości fakt, że nawet jeśli Rothvar przejął teraz tę rolę, nie znaczy to, że i on się zmieni, i będzie próbował którąkolwiek z nich kontrolować.

– Rothvar będzie musiał po prostu okazać jej cierpliwość. I ty także.

Słowa te stanowiły lekki przytyk – lekki, co nie oznaczało, że Lucivar miał nie zareagować.

Obdarzył więc żonę leniwym, aroganckim uśmiechem.

– Przypomnę ci, jaką to cnotą jest cierpliwość, kiedy Daemonar po raz pierwszy poczuje zapach księżycowej krwi i zacznie wykazywać zapędy despotyczne!

Marian wyglądała jak królik, który wpadł prosto w stado wilków.

– No cóż, po prostu będziesz musiał mu wszystko wyjaśnić.

W jej głosie pobrzmiewała irytacja. Więcej, była wręcz zbulwersowana na myśl, że dwóch Książąt Wojowników będzie się nad nią trzęsło. Lucivar tymczasem odstawił filiżankę na stół, wziął żonę w ramiona i obdarzył długim czułym pocałunkiem.

– Nie martw się – powiedział, szczerząc się od ucha do ucha. – Obiecuję, że wszystko mu wyjaśnię.

ROZDZIAŁ DRUGI

Siedząc na skraju łóżka swojej córki, Daemon Sadi – Książę Wojowników Dhemlanu noszący Czarny Kamień – przewrócił ostatnią stronę.

– I wszyscy żyli długo i szczęśliwie. – Zamknął książkę.

Ponieważ dostali stek – wtrącił Khary.

Daemon zlustrował wzrokiem futrzanych towarzyszy, którzy dołączyli do dziewczynki na czas wieczornych opowieści – młodziutki Wojownik Sceltie, który właśnie przemówił, oraz jeszcze młodsza czarownica Sceltie, która tylko zamachała wesoło ogonkiem.

– Tak – odparł cierpko. – Wszyscy żyli długo i szczęśliwie, bo dostali stek.

– I ciasto!

Daemon przeniósł z kolei wzrok na córkę, która cieszyła jego serce i umysł. Jaenelle Saetien miała czarne włosy i złote oczy, typowe dla długowiecznych ras, lecz jasnobrązowa, jakby lekko muśnięta słońcem skóra przypominała raczej karnację jej matki niż jego własną o złocistobrązowym odcieniu. Delikatnie spiczaste uszy były charakterystyczne dla rasy Dea al Mon. Tak naprawdę to poza oczami – złotozielonymi i nieco za dużymi – Jaenelle Saetien bardzo przypominała Surreal, kiedy ta była w jej wieku.

– I ciasto – przytaknął. Widząc, na co córeczka się szykuje, zniknął książkę i pierwszy rzucił się na nią z łaskotkami. Jaenelle Saetien piszczała z radości, a Sceltie szczekały wesoło i podskakiwały na łóżku.

– Mieli ciasto z kremem i lukrem, udekorowane mnóstwem różowych i niebieskich kwiatów! – Co było ulubionym wypiekiem dziewczynki.

Przerwał na chwilę, żeby pozwolić jej złapać oddech – a ta skoczyła na niego, zgodnie zresztą z tym, czego się spodziewał. Teraz przyszła jej kolej na łaskotanie, więc usłużnie padł do tyłu, żeby jej to ułatwić. Oczywiście Sceltie również wzięły to za zaproszenie do zabawy i radośnie się na niego zwaliły. Na szczęście to łapa mniejszego z dwóch szczeniaczków wylądowała mu na jajkach, zanim ogarnął się na tyle, by tę delikatną część ciała ochronić za pomocą osłony.

– Poddaję się – powiedział ze śmiechem. – Już się poddaję.

Jaenelle Saetien rozciągnęła się nad nim, tak że ich nosy niemal się stykały. Morghann złapała go zębami za rękaw, a Khary, który niedawno świętował Obrzęd Urodzinowy i nosił teraz ciemny Opalowy Kamień, stanął mu za głową i zaczął się weń wpatrywać.

– Tato?

– Tak, moja mała czarownico?

– Nie miałbyś ochoty na tort?

Ach. Więc o to im chodziło.

– Pięknie ozdobione torty robi się na wyjątkowe okazje.

– Ale ja teraz mam wyjątkowy Kamień.

Tak było. Jaenelle Saetien posiadała Kamień, z którym żaden inny nie mógł się równać. Stworzony specjalnie dla niej przez Królową, która zawsze była i na zawsze pozostanie miłością jego życia. Jednak rola przewodnika młodej czarownicy noszącej coś tak wspaniałego jak Świt Zmierzchu wiązała się z pewnymi obowiązkami – nie tylko jako ojca, ale także jako Księcia Wojowników. Granice mogły być zarysowane bardzo delikatnie, lecz musiały zostać wyznaczone.

– Masz wyjątkowy Kamień. Kiedy go otrzymałaś, świętowaliśmy to uroczyście. O ile dobrze pamiętam, jedliśmy wtedy ogromny tort, który pani Beale przygotowała specjalnie na tę okazję, z całym mnóstwem kremu i lukru. – Na samą myśl o tamtym lukrze aż go rozbolały zęby.

Oczywiście to prawdopodobnie przez ten tort razem z Lucivarem musieli się użerać z nadmiernie podekscytowaną dzieciarnią w trakcie przyjęcia. Nie żeby miał zamiar kiedykolwiek powiedzieć o tym tej noszącej Żółty Kamień olbrzymiej czarownicy, która była jego kucharką tu w Pałacu.

– Kiedy to było wieeeeki temu! – zaoponowała Jaenelle Saetien.

Uroczystość miała miejsce kilka tygodni wcześniej. Ale nawet dziecko pochodzące z długowiecznej rasy miało inne poczucie czasu niż dorośli.

– Rozumiem zatem, że poprosiłaś panią Beale o ciasto.

– Powiedziała, że przygotowała już menu na następne dwa tygodnie i wśród deserów nie przewidziała tortu.

– No cóż…

– Ale na pewno zrobiłaby go, gdybyś to ty ją poprosił.

Za każdym razem, kiedy pani Beale miała z nim coś do omówienia, przychodziła na spotkanie ze swoim dobrze naostrzonym tasakiem do mięsa – i chociaż ona nosiła Żółty Kamień, a on Czarny, nigdy nie przyznałby przed sobą ani przed nikim innym, że czuł lekkie ukłucie strachu, ilekroć musiał mieć z nią bezpośrednio do czynienia. Zawsze, kiedy marzyło mu się jakieś szczególne danie albo deser, wolał przekazać prośbę za pośrednictwem Beale’a, Wojownika noszącego Czerwony Kamień – pałacowego kamerdynera oraz męża pani Beale.

– Może i by zrobiła – zgodził się z córką – ale jak już powiedziałem i z czego sama zdajesz sobie sprawę, takie torty robi się na wyjątkowe okazje.

– Ale, tato…

– Nic z tego. – Daemon pocałował ją w policzek, by złagodzić nieco ostrość swoich słów, po czym ciągnąc wciąż uczepioną jego rękawa Morghann, usiadł i podsadził córeczkę na łóżku.

Przekonawszy Sceltie, żeby umościły się w końcu w swoich koszykach, okrył Jaenelle Saetien na dobranoc i poszedł do siebie. Ledwo zdążył się rozebrać, gdy usłyszał pukanie do drzwi łączących jego pokoje z apartamentem Surreal. Niezależnie od tego, czy uprawiali seks, kochali się, czy po prostu przytulali przed zaśnięciem, większość nocy spędzał w jej łóżku. Jej łóżko, jej zasady – do niego zaś, jako do kochanka, należał przywilej jej zaspokojenia.

Jako Książę Wojowników potrzebował własnego pokoju i własnego łóżka, w którym mógłby zaznać snu, odpoczynku i spokoju. Tu spał, kiedy Surreal zostawała w Amdarhu, ich kamienicy w mieście, albo w jego zastępstwie udawała się do którejś z rodzinnych posiadłości. Nie czuł potrzeby ani pragnienia, by trzymać się od niej z daleka, kiedy przebywała w rezydencji. Poza tym odmawianie jej własnego ciała stanowiłoby naruszenie obietnicy, którą złożył – wszak przyrzekł być jej mężem w każdym znaczeniu tego słowa.

Jej ciąża – nieplanowana i niespodziewana – była efektem tego, jak pocieszali się wzajemnie tej nocy, kiedy umarł jego ojciec. Bardziej niż na dzikiej namiętności ich małżeństwo zasadzało się na tym, że nie chciał pozwolić, aby odeszła z jego dzieckiem. A jednak przez te wszystkie lata na swój sposób się kochali – i jako przyjaciele, i jako rodzina. Surreal natomiast zrozumiała – i pogodziła się z tym – że on nigdy nie będzie potrafił pokochać żadnej innej kobiety równie głęboko i gorąco, jak kochał ją, żywe ucieleśnienie wszystkich marzeń. Jaenelle Angelline. Czarownica. Jego Królowa.

Surreal ją znała. W rzeczy samej była jej siostrą i przyjaciółką, jak również mieczem i tarczą Jaenelle jako Królowej. Zawsze blisko, w czasie pierwszego małżeństwa Sadiego wzięła na siebie rolę jego zastępczyni, żeby tylko mógł spędzić z Jaenelle tyle czasu, ile się tylko dało. Długość życia czarownic mierzyło się bowiem w dekadach, a nie wiekach. Towarzyszyła mu również w roku żałoby oraz w latach późniejszych.

Jednak nawet po tym, jak się pobrali, istniał między nimi dystans, pełna rezerwy ostrożność. Byli przyjaciółmi, kochankami, partnerami, rodzicami. Ale aż do Obrzędu Urodzinowego Jaenelle Saetien, kiedy formalnie uznała jego ojcostwo i udzieliła mu nieodwołalnych praw do córki, ten dystans i ostrożność nie zniknęły. A teraz…

Drzwi się otworzyły i do pokoju – do jego pokoju – weszła Surreal.

– Udało ci się ułożyć ich do snu? – zapytała.

Kiedy odwrócił się, by stanąć do niej przodem, poczuł, jak coś się w nim rozluźnia. Wzbiera. Roznieca do gwałtownego, mrocznego pożądania.

Weszła do mojego pokoju. Patrzył na nią, stojącą na środku jego królestwa, w długiej zielonej koszuli nocnej przetykanej złotą nicią – szatą, która w każdym calu stanowiła zaproszenie – i poczuł, jak to jedno słowo wypełnia go całkowicie, tak że nie było już miejsca na nic innego. Jest moja.

– Sadi?

Miał ochotę na igraszki. Och, jak bardzo chciał się zabawić. Ona również o tym marzyła. Co inaczej robiłaby w jego pokoju? W jego pokoju, gdzie to nie on był gościem. Gdzie nie istniały żadne granice wyznaczające, co mógł albo czego nie mógł zrobić.

Ale zawsze musiał istnieć wybór. Zawsze.

– Daemonie?

Za pomocą Fachu przymknął drzwi. Ale nie zamknął ich do końca. Jeszcze nie teraz.

– Chcesz się zabawić? – zamruczał, zbliżając się do niej powoli.

– Ty najwyraźniej masz na to ochotę.

Nie mogła się oprzeć temu lekko bezczelnemu uśmieszkowi, który wystąpił mu na twarz w efekcie podniecenia. Wolny od wszelkich zahamowań, owinął się wokół niej, nachylając się tak blisko, że ich wargi niemal się zetknęły. Ale jego usta nie spoczęły na jej ustach. Nie, nie dotknie ich, dopóki sama nie podejmie decyzji.

– Chcesz tu zostać na noc i się bawić czy wolisz iść do siebie i spać sama?

Jeżeli nie zostanie z nim tutaj, nie będzie mógł z nią dzisiaj spać. Nie potrafiłby odgrywać należycie taktownego gościa w jej łóżku. Nie dziś. Nie teraz, kiedy puściły wszelkie zahamowania. Nie teraz, kiedy czuł – tak naprawdę czuł – że ta kobieta, tak jak dziecko, jest jego. Nie chciał się z nią kochać, nie chciał nawet uprawiać seksu. Nie dziś. Tej nocy chodziło o posiadanie, o to, żeby jej ciało śpiewało tak, jak on zagra, żeby nie było między nimi już żadnych barier, żeby w końcu oddał jej wszystko to, czym był.

Ale tylko wtedy, jeżeli sama tak postanowi.

– To co, chcesz się bawić? – zamruczał znowu.

Nerwy. Podekscytowanie. Podniecenie zaprawione nutką strachu przed tym, co zamierzał zrobić.

Wyborne.

– Zostaniesz czy pójdziesz? – zapytał szeptem jeszcze raz.

Pod delikatnym materiałem dostrzegł zarys twardych sutków. Poczuł zapach mokrego ciepła rozlewającego się jej między nogami.

– Z-z-z-zostanę.

Drzwi się zamknęły. Kliknął zamek. Surreal zadrżała, gdy przebiegł palcami po jej skórze.

Ich usta zetknęły się w pocałunku tak zachwycająco, tak przewrotnie delikatnym, że zanim mógł zrobić cokolwiek innego, musiał zlizać z jej twarzy łzy.

Kiedy w końcu położył ją na swoim łóżku, aż załkała, rozpaczliwie potrzebując jego dotyku. Całą uwagę skupił więc na tym, żeby najpierw zaspokoić ją, a nie siebie. Jest moja.

Surreal gwałtownie otworzyła oczy. Serce waliło jej jak oszalałe. Przestraszyła się, że odgłos ten obudzi śpiącego obok niej mężczyznę.

Nie chciała obudzić – ani wzbudzić – tego, który spał obok.

Jedyne, czego pragnęła w tym momencie ponad wszystko inne, to wydostać się z jego pokoju.

Przeturlała się na bok, bliżej krawędzi łóżka, i zamarła w oczekiwaniu. Ale nie, żadna ręka nie złapała jej gwałtownie za biodro. Żadne ramię nie poruszyło się, by przyciągnąć ją z powrotem. Żadna głowa nie uniosła się z poduszki, by sprawdzić, co się dzieje. Żaden głęboki, senny głos nie zapytał, dokąd się wybiera.

Wyswobodziła więc spomiędzy prześcieradeł najpierw stopy, potem łydki. Przesunęła się jeszcze odrobinę i zsunęła z łóżka. Przykucnęła obok, czekając w napięciu.

Ale Daemon wciąż spał.

Pewna, że obecność wyprostowanej postaci w swojej sypialni wyczułby natychmiast, na czworakach ruszyła w stronę drzwi.

Proszę. Słodka Ciemności, proszę, niech się otworzą. Bez względu na to, jaką blokadę założył na drzwi i roztoczył wokół tego pokoju, niech ona teraz zniknie.

Nacisnęła klamkę. Drzwi się otworzyły, wpuszczając do przesyconego seksem pokoju powiew świeżego powietrza.

Surreal wślizgnęła się do swojej sypialni i zamknęła drzwi. Korciło ją, by założyć na nie Szarą blokadę, rozmieścić osłony wokół całego pokoju. Ale Szara by go nie zatrzymała. Wzbudziłaby w nim ciekawość lub troskę – może by go rozzłościła – lecz z pewnością by go nie zatrzymała.

Pobiegła do łazienki i założyła wokół niej osłonę słuchową, by ukryć odgłos wody, po czym wzięła gorący prysznic. Cała aż dygotała, myjąc włosy, dokładnie opłukując ciało, stojąc i pozwalając, by woda rozluźniła napięcie, ulżyła obolałym mięśniom.

Sypialnia Księcia Wojowników to jego miejsce. Tam jest skłonny do większej zaborczości.

Słowa Jaenelle Angelline, wypowiedziane dziesiątki lat temu, były zarówno instrukcją, jak i ostrzeżeniem.

Surreal wiedziała, co to zaborczość. Podczas ich pierwszej wspólnej nocy, tej, kiedy poczęli Jaenelle Saetien, skończyli w jego pokoju, na jego łóżku i tam był… w większym stopniu Daemonem, ale jeszcze nie Sadystą. Doświadczyła tej strony jego natury, która znajdowała się gdzieś pomiędzy – a to, jak go owej nocy doświadczyła, w ekscytujący sposób zapierało dech w piersiach.

Od tamtej pory ich seks był cudowny i oszałamiający, lepszy od wszystkiego, czego kiedykolwiek zaznała, chociaż nie zawsze miał w sobie to coś, co sprawiało, że dosłownie brakowało jej oddechu.

Ale wczoraj…

Co takiego zrobiła, co sprowokowało go do takiego zachowania? Co przemieniło go w zwierzę, jakim się stał ubiegłej nocy? Rozpoznawała w jego złocistych oczach to szkliste spojrzenie. Wiedziała, pod czyją kontrolą znajdowało się jej ciało i kto się nią bawił, aż niemal rozpłynęła się w przerażającym zachwycie, który w jednym momencie czyni kobietę w cudowny sposób zaspokojoną, a chwilę później sprawia, że desperacko pożąda ona kolejnego dotyku, następnego orgazmu, na który dostanie przyzwolenie.

Była w łóżku z Sadystą – i to ją przerażało. To przerażało ją, najlepiej opłacaną dziwkę Domów Czerwonego Księżyca w całym Terreille, jak również jedną z najlepszych zabójczyń w tym Królestwie. Nie była dziwką od całych dekad, od kiedy wyemigrowała do Kaeleer, wciąż jednak pilnowała, aby wszystkie noże, jakie posiadała, były ostre – i od czasu do czasu, bardzo dyskretnie, z nich korzystała.

Ale i tak wszystkie umiejętności, jakimi dysponowała, były niczym wobec noszącego Czarny Kamień Księcia Wojowników.

Wszystkie te umiejętności były niczym wobec Sadysty.

Od Obrzędu Urodzinowego Jaenelle Saetien dogadywali się wręcz fantastycznie. Daemon wyraźnie się odprężył i złagodniał, co stanowiło dość typową reakcję mężczyzny po uzyskaniu praw do dziecka. Surreal podejrzewała, że to odprężenie może mieć też związek z ponownym zetknięciem się – w pewnym sensie oczywiście – Daemona z Czarownicą, która podarowała ich córce nadzwyczajny Kamień.

Kilka dni po Obrzędzie po raz pierwszy powiedział jej, że ją kocha; słowa te sprawiły, że zrobiło jej się ciepło w sercu, stanowiły zapewnienie, że zostanie, aby się z nią ożenić.

A teraz…

Zakręciła wodę, po czym jeden z dużych ręczników owinęła wokół głowy, a drugim się wytarła.

Nie mogła co prawda zabrać Jaenelle Saetien ze szkoły i pozbawić codziennych lekcji Fachu i Protokołu, które dziewczynka rozpoczęła z Daemonem, ale ona sama mogła przecież na kilka dni wyjechać pod pretekstem sprawdzenia, jak się sprawy mają w innych rodzinnych posiadłościach. Nie było w tym nic niezwykłego. Nic, co mogłoby wzbudzić podejrzenia w Daemonie albo sprawić, że zacząłby zadawać pytania.

Daemon.

Przytrzymała się zlewu, w jednej chwili przypominając sobie dotyk jego dłoni, ust, to uczucie, gdy jego penis wypełnił jej wnętrze, poruszał się w niej…

Doszła. Ale to nie wystarczyło. Zachłanne, rozpaczliwe pragnienie wróciło znowu.

Nie pragnęła Daemona. Pragnęła Sadysty, który jej to zrobił.

Musiała wyjechać na jakiś czas, żeby w spokoju przemyśleć dlaczego.

Tymczasem Daemon, na wpół rozbudzony, wyciągnął ramię w bok. Gdy zamiast ciepłego ciała jego dłoń napotkała tylko chłód prześcieradła, przeturlał się na plecy i potarł twarz.

Matko Noc!

Jego seks tak nie wyglądał – ba, on sam nie zaproponował takiego seksu, odkąd… no cóż, odkąd Jaenelle Angelline po raz ostatni przyjęła jego zaproszenie do łóżka. Nie sądził, żeby jakakolwiek inna kobieta – nawet Surreal – kiedykolwiek zgodziła się z nim bawić w bycie posiadaną, świadoma, że nic jej nie grozi. Nie przypuszczał, że kiedykolwiek pokocha kogoś na tyle mocno, żeby znów zapragnąć bawić się w ten sposób.

Kiedy dawno temu po raz pierwszy ujrzał w swojej sypialni Czarownicę i tak na nią zareagował, ojciec wyjaśnił mu pewne aspekty dotyczące natury Książąt Wojowników, których młody Sadi nie był świadomy.

Teraz to się rozgrywa na poziomie emocji, a kiedy dzieje się naprawdę, staje się jeszcze mroczniejsze i bardziej niebezpieczne. To radosny dreszcz podniecenia, że budzisz w swojej kochance strach, doprowadzając ją do punktu, w którym już nie chce się opierać. A przy tym również komfort, że możesz ujawnić jej ten aspekt swojej natury, wiedząc, że ona wciąż ma do ciebie zaufanie… To coś, co może przerodzić się w agresję, a zostaje przemienione w pewien rodzaj bezwzględnej łagodności… To część twojej natury. Coś właściwego twojej kaście. Coś, co drzemie w każdym z nas… Część siebie przekształciłeś w potężną broń, doprowadziłeś do perfekcji do tego stopnia, że ludzie nadali temu inną nazwę.

Wczoraj w swojej sypialni był Sadystą w formie najłagodniejszej z możliwych. Sadystą kochankiem. Daleko temu do tego, czym się stawał, kiedy pozwalał, aby ten mroczny, zabójczy aspekt jego natury zerwał się ze smyczy. Jednak te szczególne umiejętności oraz wiedza owinięte miękkim aksamitem miłości potrafiły w tak pikantny sposób zaspokoić kobietę jak nic innego.

Nie powinien być zaskoczony, że Surreal przyjęła jego zaproszenie. Kiedy dokonała wyboru – bo gdy chodziło o ten rodzaj łóżkowych igraszek, decyzja musiała należeć do niej – pokazał jej, kim naprawdę jest, kiedy istniejące między nimi bariery znikają. Bariery, które utrzymywał w miejscu, by ją chronić. Wydawały mu się konieczne. Tymczasem wczoraj w nocy Surreal uświadomiła mu, jak bardzo mylił się w tej kwestii.

Szybka sonda psychiczna zlokalizowała Szarą osłonę. Wyślizgnął się więc z łóżka, włożył szlafrok i otworzył okno, żeby w pokoju zdążyło się wywietrzyć, zanim przyjdzie jego lokaj albo ktokolwiek inny.

Związał szlafrok w pasie i wszedł do sypialni Surreal. W chwili, w której dobiegł go jej psychiczny zapach, stanął jak wryty.

Surreal SaDiablo, czarownica i zabójczyni nosząca Szary Kamień, ta, która od piętnastu lat była jego żoną, czuła przed nim strach. Naprawdę się go bała. Z powodu ostatniej nocy.

Ale… sama dokonała tego wyboru. Przyjęła jego zaproszenie do zabawy. I jeśli choć przez chwilę czuła się niekomfortowo, mogła przerwać wszystko jednym słowem. Tyle wystarczyło: jedno słowo.

– Surreal – powitał ją miękko.

Obdarzyła go słabym uśmiechem.

– Czas zobaczyć, jak się sprawy mają w naszych posiadłościach – zaczęła się tłumaczyć. – Postanowiłam wcześnie wyruszyć i nie chciałam cię budzić.

Potrafił odczytywać znaki, jakie wysyłało jej ciało. Wiedział, że serce wali jej jak oszalałe; oddychała zdecydowanie zbyt płytko.

Wczoraj w nocy, kiedy czuł tę mroczną żądzę posiadania, wiedział, że ta kobieta należy do niego i, co równie istotne, że i on należy do niej. Pokazał jej także, kim jest naprawdę – przed nią prawdę o sobie ujawnił tylko jednej kobiecie.

Ale w przeciwieństwie do Jaenelle Angelline, która akceptowała wszystko, czym i kim jest, Surreal, poznawszy tę prawdę, zaczęła się go bać. Och, czasami odczuwała przed nim strach przy innych okazjach, miała ku temu powód. Ale nie tutaj. Nie w ich domu. Nie w jej łóżku.

Tyle tylko, że przecież wczoraj nie byli w jej łóżku. Kochali się u niego, co w przypadku Księcia Wojowników sprawiało różnicę. Ogromną różnicę.

Odezwał się więc znów łagodnie, nie podchodząc bliżej:

– Zjesz ze mną śniadanie, zanim pojedziesz?

Jej wahanie trwało o ułamek sekundy za długo.

– Jasne, kotku. Daj mi tylko kilka minut, aż skończę się pakować. Zobaczymy się na dole.

Daemon wrócił więc do siebie i zamknął drzwi. Wziął krótki, ale dokładny prysznic, świadom, że jakakolwiek pozostałość zapachu seksu będzie jej teraz przeszkadzać.

Może krótki wyjazd okaże się zbawienny, da jej czas, by uświadomiła sobie, że była to tylko zabawa, że przecież przestałby w tej samej chwili, w której by go o to poprosiła. Ale taka prośba nie padła. Wiedział, że nie padła. Podobnie jak wiedział, że Sadysta kochanek dokładnie zdawał sobie sprawę z tego, gdzie przebiega u niej granica między dziką przyjemnością a prawdziwym bólem, i nigdy, przenigdy tej granicy nie przekroczył.

A mimo to przestraszył ją, zamiast zaspokoić. Kilka dni z dala od domu mogłoby pomóc. Jeżeli jej strach nie ulegnie rozproszeniu, zostanie między nimi jak mur.

Ubierając się, Daemon pracował jednocześnie nad tym, aby z powrotem poskromić swój temperament, potęgę, Sadystę i żar. Ale ostatniej nocy coś w jego wnętrzu wezbrało, roznieciło się i kiedy próbował teraz okiełznać żar, wydawało się, że jest z tym trochę jak z koszulą, która niby powinna pasować, a jednak okazuje się odrobinę za ciasna.

Ale to nie był dzień, w którym mógł sobie odpuścić. Bezlitośnie zacisnął więzy utrzymujące żar na wodzy do punktu, w którym znajdowały się dzień wcześniej, ignorując przy tym ukłucie bólu, które pojawiło się w efekcie zbyt mocnego zdławienia samego siebie.

Ujarzmiwszy wszystkie aspekty swojej natury na tyle, na ile się tylko dało, zszedł na dół, aby zrobić wszystko, co w jego mocy, i uspokoić żonę, zanim ucieknie z ich własnego domu.

ROZDZIAŁ TRZECI

Lord Dillon znalazł słabo oświetlony zaułek za zasłoną w pobliżu głównej sali balowej. Uchylił okno, żeby odetchnąć świeżym powietrzem i dać sobie chwilę, zanim z powrotem będzie musiał rzucić się w wir jasnych i przejrzystych dźwięków wydawanych przez ludzi i instrumenty, w feerię błyszczących kamieni i Kamieni oraz szał kobiecych kreacji. Typowe przyjęcie dla arystokracji w miasteczku Rihland. Co prawda nigdy jeszcze nie był poza Terytorium Askavi, ale wyobrażał sobie, że przyjęcia arystokratów we wszystkich miastach Krwawych w Królestwie Kaeleer nie różnią się zanadto od siebie.

Może powinien to sprawdzić. Nic go tutaj nie trzymało, za wyjazdem zaś przemawiało wiele argumentów.

Gdybyś mnie kochał…

Miał dziewiętnaście lat, kiedy złożył Ofiarę Ciemności i dostał Opal jako kamień potwierdzający swoją rangę. Obecnie był w trakcie drugiego roku szkolenia na członka eskorty, który może służyć na dworze Królowej. Został mu zatem jeszcze tylko rok. Wielu młodych mężczyzn zdobywało wykształcenie na dworach u Królowych Okręgów – służyli tam od razu w Trzecim lub Czwartym Kręgu. Młodziakom nie płacono za służbę, ale mieli zapewnione zakwaterowanie z wyżywieniem, co uznawano za dostateczne wynagrodzenie. Ojciec jednak chciał, żeby chłopak uczył się w szkole. Uważał, że członkowie eskorty na dworach odpowiedzialni za szkolenie młodego narybku czasami kopali dołki pod potencjalnymi rywalami. O wiele korzystniejsza była nauka w szkole i wyszlifowanie umiejętności niezbędnych do tego, aby otrzymać miejsce w Drugim Kręgu. Znacznie zwiększało to szansę na szybszy awans na ważne stanowisko.

Ale jeśli miał być szczery, jego akurat nieszczególnie interesowała szybka wspinaczka po szczeblach dworskiej kariery. Cieszył się na przygodę, jaką był sam wyjazd. Ojciec chciał, żeby poszedł do szkoły, więc do szkoły poszedł. A w czasie jednego z tańców, które dawały młodym adeptom szansę na zdobycie doświadczenia, spotkał Lady Blyte. O parę lat starsza od niego, była córką Wojownika i czarownicy, których rody stały znacznie wyżej w arystokratycznej hierarchii niż jego własny. Poczuł się zaszczycony, kiedy to właśnie jego poprosiła o drugi taniec.

Nie zdawał sobie wtedy sprawy, że wybrała go, ponieważ nie spodziewała się po nim jakichkolwiek kłopotów, kiedy już się nim znuży i znudzona pośle go w odstawkę.

Kiedy pocałowała go po raz pierwszy, poczuł totalne oszołomienie – choć wtedy sądził, że to on zainicjował ten pierwszy pocałunek. Wydawało mu się, że wychodził z inicjatywą bardzo często – dopóki nie zaczęła pragnąć rzeczy, które nie zaszkodziłyby jej reputacji, lecz zhańbiłyby jego. Kiedy za pierwszym razem próbowała zaciągnąć go do łóżka, odmówił nie dlatego, że nie chciał seksu, ale ponieważ pragnął pewnego dnia służyć w Pierwszym Kręgu Królowej – a pozycja ta wymagała nie tylko najwyższego zaufania ze strony samej Królowej, ale także aprobaty jej Zarządcy, Dowódcy Straży i Eskorty.

Mężczyzna, który zhańbiłby własny honor i szacunek poprzez pozamałżeński seks, nigdy nie zasłużyłby na takie zaufanie w żadnym miejscu – no, może poza jakimś plugawym dworem, gdzie zaufanie i honor były czymś, co można kupić i sprzedać.

Jednak większość młodzieńców z dobrych rodzin otrzymała pewne formalne instrukcje dotyczące seksu, ponieważ nauka tego, jak być dobrym kochankiem, uważana była za niezbędny element edukacji każdego mężczyzny, który chciał służyć jako członek eskorty na dworze Królowej albo pragnął zaspokoić swoją żonę. Mężczyźni uczyli się tego, uczestnicząc w dyskusjach, a niekiedy także i pokazach. Po takich instrukcjach następowała zazwyczaj jedna lub dwie lekcje z kobietą, która miała odpowiednie kwalifikacje do tego, aby przeszkolić młodzieńca w zakresie umiejętności niezbędnych w łóżku i poza nim. Chociaż Dillon wydawał na zachcianki Blyte niemałą fortunę, udało mu się zaoszczędzić ze swojej kwartalnej pensji wystarczająco dużo, aby móc opłacić takie szkolenie.

Kiedy powiedział jej, że zapisał się na szkolenie ze sztuki miłosnej w bardzo renomowanej placówce, zaprowadziła go na ocieniony taras obok sali balowej i to tam po raz pierwszy wyrzekła te trzy fatalne słowa. Gdybyś mnie kochał…

Gdyby ją kochał, zapomniałby o szkoleniu i wydał te pieniądze, żeby zabrać ją do…

Nie pamiętał, co dokładnie powiedziała za pierwszym razem, ale brzmiało to dość rozsądnie. A ponieważ rzeczywiście ją kochał, zrezygnował ze szkolenia i zabrał ją na jakąś kosztowną randkę.

Następnym razem usłyszał, że gdyby ją kochał, pozwoliłby jej wyuczyć go wszystkiego, co dotyczyło współżycia i sztuki kochania. W końcu miała już za sobą Dziewiczą Noc, więc niedoświadczony kochanek nie stanowiłby zagrożenia dla mocy jej Kamieni. Nie mogła znieść myśli, że miałby znaleźć się w łóżku z inną kobietą, nawet w celu szkolenia, więc gdyby ją kochał, nie wymagałby od niej, żeby musiała przeżywać taki koszmar.

Kiedy wciąż nie zgadzał się na seks – w końcu to nie jej reputacja leżała na szali, gdyby ktoś się o tym dowiedział – poprosiła go, aby się zaręczyli i żeby przez rok był jej mężem. Przecież gdyby ją kochał, zrobiłby to dla niej ku uciesze ich obojga.

Gdybyś mnie kochał. Gdybyś mnie kochał. Gdybyś…

Nauczyła go o seksie naprawdę wiele, przeciągając tymczasem oficjalne ogłoszenie ich zaręczyn. Ostatecznie głęboko w swych sercach już byli sobie poślubieni, czyż nie?

I wtedy, straciwszy już cierpliwość przez całe to zwlekanie i pragnienie Blyte, by – rzekomo dla jego dobra – utrzymać ich układ w tajemnicy, powiedział swojej rodzinie, że dziewczyna poprosiła go o zaręczyny. Chciał, żeby ceremonia nareszcie się odbyła.

Kiedy jego ojciec spotkał się z jej ojcem w celu uzgodnienia warunków zrękowin, Blyte histerycznie zaprzeczyła, aby kiedykolwiek złożyła takie zobowiązanie wobec Lorda Dillona. Cała we łzach wyznała, że uprawiała z nim seks, ale przecież miała prawo do kochanka, no a on…

Co za skandal! Oskarżenia i kontroskarżenia. Kiedy jego ojciec zagroził, że przedstawi sprawę Królowej Prowincji, która w przeciwieństwie do Królowej Okręgu rządzącej miastem nie była spokrewniona z rodziną Blyte’ów, Dillon otrzymał „odszkodowanie” za „wynikłe nieporozumienie”. Ilość złota i srebra wystarczyła, by kupić jego milczenie i raz na zawsze położyć kres wszelkim oskarżeniom.

Tak naprawdę rodzina się go nie wyparła – przeczyłoby to twierdzeniom, że pokrzywdzoną stroną był tu Dillon – lecz rodzice postawili sprawę jasno. Dla wszystkich będzie lepiej, jeśli osiedli się w innym mieście i zacznie wszystko od nowa. W końcu miał już dwadzieścia lat – wystarczająco dużo, by poradzić sobie na własną rękę. A przecież musiał także myśleć o obu swoich młodszych braciach. Gdyby został w domu, skaza na jego reputacji mogłaby przenieść się i na nich. A tego przecież nie chciał, prawda?

Nie, oczywiście, że nie. Ale opuszczenie domu rodzinnego, żeby zacząć służbę na dworze lub podjąć pracę na wymarzonym stanowisku w innym mieście, nie było tym samym, co konieczność wyjazdu wskutek popełnienia błędu – uwierzenia w kłamstwa jakiejś suki.

Poczuł się głęboko zraniony, kiedy ojciec – pod presją matki – dał mu tydzień na znalezienie sobie innego mieszkania, z dala od rodziny. Dillon nie był w stanie myśleć. Nie miał pojęcia, dokąd ma się udać. Na chybił trafił wybrał Rihlander, miasto na wybrzeżu Askavi. W lecie rodzice często wynajmowali tam na miesiąc domek, żeby się pokazać, choć w rzeczywistości stali nisko w hierarchii.

Letnicy wyjechali już przed kilkoma tygodniami, ale łatwo było odszukać arystokratów, którzy mieszkali w miasteczku na stałe. Już po paru dniach poznał kilku Wojowników w swoim wieku. Opalowy Kamień zrobił na nich na tyle duże wrażenie, że oprowadzili go po okolicy i przedstawili innym arystokratom. Zaczynał być rozpoznawany w towarzystwie. Może nawet udałoby mu się nawiązać bezpośredni kontakt z Zarządcą dworu Królowej Okręgu? Na szczęście nie była to ta sama Królowa, która sprawowała rządy w jego rodzinnym mieście. Gdyby został przedstawiony Zarządcy, może udałoby mu się zdobyć kontrakt, aby służyć na dworze w Drugim lub Trzecim Kręgu – stanowisko to pozwoliłoby mu dokończyć szkolenie na członka eskorty, od razu wykorzystując w praktyce to, czego się nauczył.

Po roku lub dwóch, okrzepnąwszy nieco i wyszlifowawszy potrzebne umiejętności, mógłby nawet udać się gdzieś dalej na inne Terytoria. O, na przykład takie Dharo albo Scelt, leżące po drugiej stronie Królestwa. A może nawet coś bardziej egzotycznego: jak Tigrelan, Terytorium, na którym mieszkały dwa rodzaje Krwawych. Oba miały pazury i cętkowaną skórę, lecz jedna rasa była ludzka, a druga kocia. Obie równie niebezpieczne. Ale czyż nie byłoby to ekscytujące…

– Tu jesteś!

Dobiegł go skądś jasny, delikatny kobiecy głos.

Dillon odwrócił się i uśmiechnął. Uśmiech ten był starannie wykalkulowany – na tyle serdeczny, aby można z niego było wyczytać uprzejmość, ale jednocześnie nie aż tak zachęcający, aby dało się go pomylić z zaproszeniem.

Tego nauczył się jeszcze przed opuszczeniem szkoły.

Albo światło było zbyt słabe, albo Lady Carron postanowiła nie zrozumieć znaczenia jego uśmiechu. Podeszła do niego w sposób, który powinien wprawić jego ciało w drżenie, w następnej chwili zarzuciła mu ręce na szyję. Zacisnął mocno zęby, aby nie mogła pocałować go z języczkiem.

– O co chodzi? – zapytała lekko nadąsana.

– O nic – odparł sucho.

– A więc dlaczego tak się zachowujesz?

– Jak? – Spróbował się wyswobodzić, lecz ucisk wokół szyi jeszcze się wzmocnił; dziewczyna przywarła do niego całym ciałem.

– Lady Carron, to niestosowne – zwrócił jej uwagę.

– A ja słyszałam, że mało dbasz o to, co stosowne. Ludzie mówią, że lubisz się zabawić. Że masz w sobie całe pokłady entuzjazmu, nawet jeśli brakuje ci jeszcze doświadczenia, żeby być naprawdę dobrym w łóżku. Sama to słyszałam.

Poczuł, jak w żołądku coś mu się wywraca.

– Jesteś w błędzie.

Jego uśmiech w jednej chwili stał się szorstki jak brzytwa.

– A to ciekawe, moja serdeczna przyjaciółka Blyte mówiła mi zupełnie co innego. Lordzie Dillonie, wiem o tobie wszystko. – Otarła się o niego. – A jeśli nie chcesz, żeby wszyscy usłyszeli to, co Blyte mi powiedziała, będziesz musiał być dla mnie bardzo, bardzo miły… i bardzo przychylny.

Najpierw zalała go fala gorąca, zaś chwilę później poczuł lodowaty chłód. Czy nie wystarczy, że zdrada Blyte splamiła jego honor i spowodowała rozłam między nim a jego własną rodziną? Jeśli Carron rozpowie wśród arystokratów to, co wygaduje o nim Blyte, nigdy nie dostanie audiencji u Zarządcy Królowej i nigdy nie dopuszczą go do służby na dworze. Królowa nie weźmie do eskorty mężczyzny, którego reputacja w jakikolwiek sposób ucierpiała. Nie w sytuacji, gdy do wyboru miała tylu młodych mężczyzn o nieposzlakowanej opinii.

Musiał działać, i to szybko.

– Nie tutaj – zaoponował. – Nie dziś.

– Lepiej, żebyś za długo nie zwlekał.

Nie sposób było nie zauważyć groźby czającej się w jej słowach.

No cóż, nie będzie zwlekał. W rzeczy samej zamierzał zadziałać od razu.

Buzując morderczym, nierozważnym gniewem, Dillon także wyszedł, jedną ręką przeczesując potargane rude włosy, a drugą przebierając po guzikach płaszcza. Zielonymi oczami obrzucił skraj sali balowej. W końcu dostrzegł Lorda Foleya, znajomego, który z czasem mógłby zostać jego przyjacielem. Folly-Głuptasek, jak niekiedy bywał nazywany, po prostu uwielbiał plotki i za nic w świecie nie potrafił dochować tajemnicy, nawet gdyby miało od tego zależeć jego życie. Wiedzieli o tym wszyscy. Ale to czyniło z niego idealną osobę do planu Dillona.

Podszedł więc spiesznie do Folly’ego i odciągnął go na stronę. Niezbyt daleko, tak aby nie wyjść poza zasięg słuchu bystrookiego Wojownika, który spojrzał najpierw na niego, a potem na zaułek, w którym chwilę wcześniej rozpłynęła się Carron.

– Folly, nie uwierzysz! Lady Carron i ja mamy się zaręczyć! – zaczął Dillon. Mówił dość cicho, konspiracyjnym tonem, lecz na tyle wyraźnie, żeby słowa te dotarły również do uszu Wojownika.

– Co takiego? – Folly niemal się zakrztusił. – Wy… co takiego?

– No nie?! Znamy się zaledwie od tygodnia, ale właśnie powiedziała, że po prostu musi mnie mieć jako kochanka. No więc zawrzemy kontrakt i przez rok będę jej mężem. A ona moją żoną. Czyż to nie cudowne? Ale na razie nie możesz nikomu pisnąć ani słowa, bo dopiero mnie o to poprosiła i muszę najpierw zamieścić ogłoszenie w tygodniku, w którym drukują zapowiedzi.

– A-a-ale… – zająkał się Folly. – Słyszałem, że ojciec Lady Carron negocjował kontrakt małżeński z pewnym Wojownikiem z innej arystokratycznej rodziny – powiedział zdezorientowany.

Dillon poczuł, jak wzbiera w nim gorycz. Oczy mu pociemniały.

– Może już spróbowała poziomego tańca z tamtym i zdecydowała, że nie spełnia on jej standardów, skoro zobowiązał ją do tego, zanim podpisano kontrakt.

Błysk gniewu, który dostrzegł kątem oka, powiedział mu, że trafił w czuły punkt. Zaczął się zastanawiać, czy Lady Carron będzie musiała się teraz rozejrzeć za nowym potencjalnym mężem, czy też obecny kontrakt małżeński po prostu zyska na cenie.

– Muszę lecieć. – Dillon poklepał Folly’ego po ramieniu. – Chcę napisać do rodziców i z samego rana przesłać wieści przez specjalnego posłańca. – Cofnął rękę i podniósł do góry palec wskazujący. – Ale pamiętaj. Na razie ani mru-mru.

Po tych słowach Dillon pospiesznie się oddalił, mając nadzieję, że Wojownik, którym mógł być właśnie ów potencjalny mąż, nie ruszy za nim. Co prawda przeszedł kilka podstawowych szkoleń z walki i obrony – każdy mężczyzna aspirujący do służby w eskorcie musiał umieć pewne rzeczy – lecz wolał uniknąć sytuacji, w której zostałby zapędzony w kozi róg przez kogoś o znacznie większym doświadczeniu i umiejętnościach.

Na szczęście nikt nie rzucił się za nim w pogoń. Wymknął się dyskretnie i ruszył do hotelu. Chciał zniknąć w swoim pokoju, zanim Folly otrząśnie się z szoku na tyle, żeby zacząć rozpowiadać, co usłyszał – oczywiście w wielkiej tajemnicy.

Wezwanie od ojca Lady Carron przyszło jeszcze przed śniadaniem, lecz spotkanie wyznaczono na późny poranek. Wszystko zostało starannie wykalkulowane. Zrównoważenie między koniecznością pośpiechu a kurtuazyjną uprzejmością sprawiło, że Dillon zaczął się zastanawiać, co też ojciec Carron powiedział jej w nocy – albo co przyszły mąż powiedział jej ojcu. Czy wciąż negocjowano samo małżeństwo? A co, gdyby jej ojciec zaproponował mu roczny kontrakt…

No, ale czy naprawdę chciał spędzić z Carron rok swojego życia? Nie, w żadnym razie. Związek z jakąkolwiek dziewczyną, która mogła przyjaźnić się z Blyte, byłby dlań udręką.

Kiedy wprowadzono Dillona do gabinetu, nie padły żadne słowa. Gospodarz wziął jednak należący do niego Opalowy Kamień i zważywszy jego moc w stosunku do posiadanego przez siebie Letniego Nieba, zmodyfikował nieco przebieg spotkania.

– Wczoraj wieczorem zaszło pewne nieporozumienie – oznajmił, przyglądając się bacznie Dillonowi.

– Tak? – zapytał grzecznie.

– Moja córka nie mogła ci nic zaproponować. Z mężczyzną, którego wybrała sobie na męża, od dwóch tygodni negocjuję kontrakt małżeński, dlatego nie mogła zaoferować rocznego kontraktu tobie.

– Ale… – Dillon wyglądał na boleśnie zdezorientowanego. Wieczorem przez godzinę ćwiczył tę minę, spodziewając się zaproszenia. – Poprosiła mnie o seks. Nalegała, żebym spełnił jej prośbę.

Na te słowa twarz Wojownika poczerwieniała.

– Tak. No cóż… Młoda kobieta mająca już za sobą Dziewiczą Noc ma pewne… potrzeby i nie ma nic złego w tym, że cieszy się towarzystwem kochanka.

– Oczywiście, panie, macie całkowitą rację – zgodził się ochoczo Dillon. – Jednak młody mężczyzna nie cieszy się taką samą wolnością. A młodzieniec, który wyświadcza przysługę, zanim formalny kontrakt zostanie podpisany, może okazać się… nieporozumieniem. Dlatego kiedy Lady Carron upierała się, żebym poszedł z nią do łóżka, wziąłem to za potwierdzenie, że prosi mnie o formalny kontrakt, ponieważ wiedziałem, że nie chciałaby przecież, aby mężczyzna zrobił coś haniebnego. W końcu jeśli sama sądziła, że to w porządku wykorzystać mężczyznę w taki sposób, oznaczałoby to zielone światło dla wszystkich dziewczyn, aby mogły domagać się seksu od jej brata. Czyż nie?

Twarz Lorda pobielała, w oczach zaś pojawił się strach na samą wzmiankę o potencjalnym zagrożeniu dla reputacji jego syna.

Widząc to, Dillon pomyślał, że być może z czasem będzie potrafił przebaczyć ojcu to, że bardziej obchodzi go reputacja braci niż on sam.

– Moja córka szczerze żałuje, że niechcący wprowadziła cię w błąd.

Och, z pewnością, pomyślał Dillon.

– Powiedziano mi, że dopiero niedawno przybyłeś do naszego miasta.

– Tak, panie.

Wojownik wyjął grubą kopertę i wyciągnął do niego rękę.

– Lordzie Dillonie, zacny z ciebie młodzieniec, a pokusę łatwiej odeprzeć, gdy nie widuje się dziewczyny codziennie. Mam nadzieję, że wyświadczysz mi przysługę… zmieniając miejsce zamieszkania. To powinno wystarczyć na pokrycie wydatków i stanowić pewną rekompensatę za niedogodności, jakie spotkały cię przez moją córkę.

Dillon wziął kopertę, otworzył ją i spojrzał na plik banknotów. Trzy tysiące złotych marek. Trzy tysiące. Nawet więcej niż odszkodowanie, które dostał od ojca Blyte.

– Oczywiście, panie. – W jego głosie słychać było jednocześnie odwagę, smutek oraz zrozumienie. Idealnie. – Życzę Lady Carron jak najlepiej. – Umilkł na chwilę. – A teraz, jeśli pozwolicie, im szybciej wyjadę, tym lepiej dla nas wszystkich.