Dziennik pustki - Yagi	 Emi - ebook + książka

Dziennik pustki ebook

Yagi Emi

4,0
40,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kiedy musisz zadbać o siebie, nawet kłamstwo się nada...

Shibata czuje się wykorzystywana w firmie, w której pracuje od kilku lat. Drobne, ale uciążliwe dodatkowe obowiązki zrzucane na nią ze względu na płeć są jej codziennością.

Wyczerpana tą sytuacją, pod wpływem impulsu kłamie, że spodziewa się dziecka. To całkowicie zmienia nie tylko jej pozycję w pracy, ale także całe życie. Odgrywanie roli przyszłej matki okazuje się zaskakująco komfortowe i pochłania ją bez reszty. Z dnia na dzień granica między kłamstwem a prawdą coraz bardziej się zaciera.  

Dziennik pustki, miejscami surrealistyczny i pełen cierpkiego humoru, jest zapisem samotności, jakiej doświadczają kobiety. Japońskie społeczeństwo zapewnia jedynie powierzchowne rozwiązania i pozorne zrozumienie. Urodzisz – piekło; nie urodzisz – też piekło. Shibata postanawia zadbać o bezpieczne miejsce tylko dla siebie, pielęgnując w sobie małe kłamstwo.

Nadchodzi czterdziesty tydzień ciąży. Jaką przyszłość przyniesie „rozwiązanie”?


Ta opowieść o kłamstwie w przewrotny sposób obnaża prawdę o społeczeństwach, w których wartość jednostki jest mierzona jej użytecznością dla innych i gotowością do odgrywania z góry wyznaczonych ról.
Adrianna Wosińska, redaktor naczelna magazynu „TORII”

Dziennik pustki to nie tylko gorzki komentarz na temat sytuacji japońskich kobiet na rynku pracy. To także dosadna, acz niepozbawiona ironii oraz humoru rozprawa nad dyktatem społecznych oczekiwań i konwenansów, które pętają nas niczym pajęcza sieć. Jaką cenę jesteśmy gotowi zapłacić, aby się z nich wyswobodzić?
Agata Czapkowska, Honbon.pl


Emi Yagi (1988) urodzona w prefekturze Nagano, mieszka w Tokio. Ukończyła studia na Uniwersytecie Waseda. Obecnie jest zatrudniona jako redaktorka w czasopiśmie dla kobiet. Dziennik pustki, jej pierwsza powieść, zdobył nagrodę im. Osamu Dazaia, przyznawaną corocznie najlepszemu debiutowi literackiemu.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 156

Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Marka wydawnicza Bo.wiem

Seria z Żurawiem

Projekt okładki Małgorzata Flis

Tytuł oryginału:  空芯手帳 (Kūshin Techō)

KŪSHIN TECHŌ by Emi Yagi

© Emi Yagi 2020

All rights reserved.

Polish translation copyright © Dariusz Latoś, 2023

Original Japanese edition published by Chikumashobo Ltd., Tokyo.

Polish language translation rights arranged with Chikumashobo Ltd. through The English Agency (Japan) Ltd and New River Literary Ltd.

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2023

Wydanie I, Kraków 2023

Niniejsza książka stanowi utwór chroniony na podstawie ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Prawami do tego utworu dysponuje Wydawca – Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Bez zgody Wydawcy niedopuszczalne jest kopiowanie, rozpowszechnianie lub inne korzystanie z niniejszej książki w całości lub z jej fragmentów z wyjątkiem dozwolonego użytku osobistego lub publicznego.

ISBN 978-83-233-5275-4 (druk)ISBN 978-83-233-7481-7 (mobi, epub)


Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego Redakcja: ul. Michałowskiego 9/2, 31-126 Kraków tel. 12 663 23 80 Dystrybucja: tel. 12 631 01 97 tel. kom. 506 006 674, e-mail: [email protected] Konto: PEKAO SA, nr 80 1240 4722 1111 0000 4856 3325 www.bowiem.wuj.pl

Tydzień piąty

Popołudniem warzywa tryskają świeżością, nawet drobne listki mizuny mają w sobie wigor zupełnie inny niż wieczorem. Ludzi przepełnia niespożyta energia – zaraz wrócą z zakupami do domów, ugotują posiłek i z werwą napełnią sobie nim żołądki.

Czy to naprawdę ten sam supermarket? Nie widać zeschniętych plasterków sashimi, na tackach z surowym kurczakiem nie zbiera się czerwonawy płyn. Nikt nie przeczesuje pełnym wyrzutu wzrokiem stołów z gotowymi daniami przecenionymi o połowę. Oświetlana lampami biała podłoga wydaje się nawet jakaś bielsza, a jeśli nadstawić ucha, to i podkład muzyczny – odtwarzany w zapętleniu slogan z nazwą sieci – harmonijnie wtapia się w gwar klientów, z powodzeniem tworząc atmosferę tętniącego życiem sklepu. Wybieram kasę z krótką kolejką, staję za przygarbionym mężczyzną, niesięgającym mi nawet do ramienia. W pulchnej, ale niekoniecznie grubej ręce trzyma koszyk, na samym wierzchu leży duże opakowanie pokrojonej w cienkie plastry drogiej wieprzowiny z kagoshimskich czarnych świń.

Wracam z siatką zapełnioną w sam raz, a niebo nadal jest przejrzyście jasne. Gdy otwieram metalowe drzwi do mieszkania, kontrast z panującym w środku półmrokiem przyprawia mnie o lekki zawrót głowy. Ledwo zdejmuję czółenka, a nogi już się pode mną uginają. „Co za luksus” – myślę, siedząc przez chwilę w przedsionku. Co za zbytek, móc się cieszyć niejako czułym chłodem podłogi w tym upale późnego lata, od którego człowiek ma dość nawet tego, że ma dość. Co za komfort, unieść głowę i zobaczyć w głębi mieszkania promienie zachodzącego słońca.

Ciąża to prawdziwy luksus, prawdziwa samotność.

Zaszłam w ciążę cztery dni wcześniej.

Menedżer właśnie wrócił do części biura, w której pracował nasz zespół.

– Zaraz, filiżanki nadal tam leżą? – mruknął od razu pod nosem.

W gęstym powietrzu rozchodził się zapach papierosów.

– Ale po którym spotkaniu mogły zostać? A, tamtym zaraz po lunchu?

Tym razem mówił już głośniej. Tak jakby filiżanki i spodki miały do zlewu pomaszerować same, jeśli usłyszy go wystarczająco wiele osób albo jeśli ustali, o której godzinie z nich pito.

Nikt nie podniósł głowy. Nikomu nawet nie przyszło na myśl, by słowa te mogły być skierowane do niego. Wzięłam przykład i spuściłam wzrok. Wbiłam spojrzenie w jeden punkt na stojącym przede mną monitorze. Wbiłam je tak mocno, że na białym ekranie pojawiły się wzory podobne do pęknięć. „Jestem zajęta. Właśnie! Zresztą naprawdę mam dużo pracy, niedługo termin rozliczenia, do tego trzeba przygotować materiały na prezentację wyników w pierwszym półroczu. Zajęta jestem tak jak wszyscy”.

Na arkusz Excela padł cień.

– Filiżanki…

Ktoś chyba próbuje zagadnąć firmową zastawę. Ludzie to mają dziwne hobby. Stukałam w spację, zaciskając wargi, by nie oddychać przez wyschnięte na wiór usta.

– Pani Shibata… – Menedżer stał tuż za mną. Prawie było widać dym papierosowy. – W przestrzeni konferencyjnej dalej leżą naczynia po kawie.

– A… Oczywiście.

Kiedy nieśpiesznie wstałam od biurka, on był już z powrotem przy swoim miejscu. Poprawiał specjalną poduszkę na ból pleców, którą podobno kupił w sprzedaży wysyłkowej.

Nikt nie podniósł głowy. Oczywiście, w końcu dlaczego miałoby ich obchodzić sprzątanie filiżanek? Myśl, że to także część pracy, pewnie nigdy nawet nie zaświtała im w głowach. Poprawiłam kosz, który leżał przewrócony na samym środku korytarza, i ruszyłam do przestrzeni konferencyjnej.

Mimo szumnej nazwy jest to tylko wydzielony kawałek naszego piętra z małym biurkiem i kilkoma krzesłami. Na przepierzeniach udających ściany widać ślady jak po taśmie klejącej. Nie wiem, w jakich okolicznościach ktoś miałby tu używać taśmy, ale zabrudzenia były wszędzie, niektóre wciąż lepkie. Piętro niżej mamy co prawda salę do organizowania spotkań z prawdziwego zdarzenia, ale korzystają z niej wyłącznie kierownicy i wyżej. Czy raczej: tylko oni mogą z niej korzystać.

Nie nazwałabym tego aktem sprzeciwu, chciałam tylko przeprowadzić mały eksperyment. Może ktoś, na przykład jeden z uczestników spotkania, posprząta ze stołu? Przecież świat by się nie zawalił, gdyby pomyślał: „Uff, ale długi meeting. A właśnie, zostały filiżanki, w końcu Shibata przyniosła kawę. To ja chociaż posprzątam”. Byłam zwyczajnie ciekawa, co zrobią, jeśli zabraknie osoby, która specjalnie sprawdza, czy spotkanie dobiegło końca – mimo że sama nie bierze w nim udziału – i nieproszona przez nikogo przychodzi zająć się naczyniami.

Naprawdę miałam zamiar grzecznie posprzątać – i gdyby w filiżance z niedopitą kawą nie leżał niedopałek, gdyby smród peta zostawionego aż do szesnastej trzydzieści nie był tak potworny, naprawdę bym to zrobiła.

– Przepraszam? – zaczepiłam menedżera, który akurat przechodził obok.

Chyba zmierzał do kuchni, w rękach miał kubek i torebkę z herbatą. Pewnie tą ziołową z liści ashitaba, którą ostatnio ciągle pije.

– Mógłby mnie ktoś zastąpić? W sprzątaniu.

– Co?

– Nie dam rady.

– Ale o co nagle chodzi?

– Jestem teraz w ciąży i od zapachu kawy dostaję mdłości. Od papierosów też. Poza tym w całym budynku obowiązuje zakaz palenia, prawda?

Tak właśnie zaszłam w ciążę.