Dziewczyna o mocnym głosie - Dare Abi - ebook + książka
NOWOŚĆ

Dziewczyna o mocnym głosie ebook

Dare Abi

4,7

59 osób interesuje się tą książką

Opis

Jedynym, co naprawdę twoje, są słowa.

Adunni, czternastoletnia Nigeryjka, wie czego chce: zdobyć wykształcenie.

Jako jedyna córka zubożałego rolnika, dziewczyna stanowi cenny towar. Ojciec zabrał ją ze szkoły i sprzedał podeszłemu wiekiem sąsiadowi jako trzecią żonę. Życie Adunni okazało się warte czterech kóz, dwóch worków ryżu, kilku kur i nowego telewizora. Kiedy w jej nowej rodzinie dochodzi do potwornej tragedii, Adunni zostaje nielegalnie sprzedana w charakterze pomocy domowej zamożnym właścicielom domu położonego w bogatej dzielnicy Lagos, domu w którym nikt nie chce rozmawiać o zagadkowym zniknięciu jej poprzedniczki, Rebeki. Nikt, poza Adunni…

Jako potulna córka, uległa żona i bezsilna służąca, czternastoletnia Adunni raz po raz słyszy, że nie jest nic warta. Dziewczyny jednak nie sposób uciszyć. Z determinacją stara się odnaleźć swój głos – głos wyrażany szeptem, piosenką, ułomną angielszczyzną – i zacząć nareszcie przemawiać w imieniu swoim i dziewcząt takich jak zaginiona Rebekka oraz wszystkich innych, które spotka podobny los.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 378

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (9 ocen)
7
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tynsik

Nie oderwiesz się od lektury

[Kryminał na talerzu] Powieść debiutancka Abi Daré “Dziewczyna o mocnym głosie” jest dojrzała, głęboka, solidnie przemyślana pod każdym kątem - nawet tym językowym. To książka, która mocno się wyróżnia, wprowadza nas w tak inny, a zarazem cały czas ten sam świat, w którym żyjemy. Fabularnie zabiera nas do małej nigeryjskiej wioski, w której 14-letnia Adunni właśnie dowiaduje się, że ma wyjść za mąż. Choć bardziej pasuje tutaj określenie sprzedaży, gdyż dziewczyna traktowana jest przedmiotowo, a jej ojciec traktuje ślub jako transakcję, która zapewni jemu i dwóm synom godne życie. Co z tego, że Adunni zostaje całkowicie uprzedmiotowiona? I tak zaczyna się jej dramatyczna wędrówka, którą jednak cały czas odbywa z wiarą w swoją sprawczość, wiarą w to, że uda jej się w końcu wznowić edukację i zyskać głos, dzięki któremu będzie mogła nie tylko stanowić sama o sobie, ale i pomóc innym dziewczynkom w podobnej do niej sytuacji. Jej losy budzą naprawdę mocne emocje - nie tylko dlatego, że szok...
00

Popularność




Tytuł oryginału: The Girl with the Louding Voice

Redakcja: Dorota Kielczyk

Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Irma Iwaszko, Kamil Kowalski

Projekt okładki © Christopher Lin i Jason Booher

Ilustracja na okładce © Vikki Chu

© 2020 by Abi DaréAll rights reserved

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2024

© for the Polish translation by Grzegorz Komerski

ISBN 978-83-287-3211-7

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Mojej matce, profesor Teju Somorin – nie tylko dlatego, że jesteś mądra, piękna i że jako pierwsza kobieta w Nigerii zdobyłaś w 2015 roku tytuł profesora prawa podatkowego, lecz także dlatego, że to ty pokazałaś mi, jak ważna jest edukacja, i tak wiele poświęciłaś, żebym mogła się kształcić.

PROLOG

Nigeria jest jednym z krajów Afryki Zachodniej. Z ludnością liczącą bez mała 180 milionów zajmuje siódme miejsce na świecie wśród państw o największej liczbie obywateli. Oznacza to, że aż jeden na siedmiu mieszkańców Afryki jest Nigeryjczykiem. Nigeria jest również najzamożniejsza spośród krajów tego kontynentu, jej produkt krajowy brutto wynosi 568,5 miliarda dolarów. W skali globalnej to szósty co do wielkości eksporter ropy naftowej. Niestety, ponad 100 milionów Nigeryjczyków żyje w ubóstwie, utrzymując się za mniej niż dolara dziennie.

Nigeryjska księga faktów. Przeszłość i teraźniejszość, wyd. 5, 2014

ROZDZIAŁ 1

Rano papa woła mnie do salonu.

Siedzi na kanapie bez poduch i patrzy. On ma taką jedną minę. Jakoby chciał mnie wybatożyć za nic; jakobym miała gówno w policzkach, że jak coś powiem, to mu wszystko zaśmierdnie.

– Sah? – Klękam i biorę ręce za plecy. – Wołałeś?

– Chodź tu blisko – nakazuje.

Już wiem, że chce powiedzieć coś złego. Widzę to głęboko w jego oczach – taki matowy brąz kamienia, co za długo leżał w gorącym słońcu. To te same oczy jak trzy lata temu, kiedy mówił, że muszę skończyć swoje edukacje. Tamtego roku byłam najbardziej starsza w klasie i wszystkie dziecki nazywały mnie Ciocia. Powiem prawdę: dzień, kiedy skończyłam szkołę, i jeszcze ten, kiedy mama już nie żyła, o, to były najgorsze dni w całym moim życiu.

Kiedy papa prosi, cobym podeszła, nie odpowiadam. Nasz salon jest mały jak samochód Mazda. Co mam zrobić? Uklęknąć mu w ustach? Klęczę więc w miejscu i czekam, aż powie, co chce. Papa wydaje jakiś gardłowy odgłos i opiera się plecami na twardej desce kanapy. Poduszki zmarniały, bo Kayus, nasz ostatni, najbardziej młodszy, za dużo na nie sikał. Ten chłopak od małego sika jak diabeł. I w końcu siki popsuły poduchy, więc mama kazała, niech Kayus sam sobie je weźmie na posłanie.

Mamy w salonie tiwi. Nie działa. Pierworodny, nasz pierwszy, znalazł go na wysypisku dwa lata temu, kiedy pracował we wsi obok przy wywożeniu śmieci. Tiwi trzymamy na pokaz, w kącie przy drzwiach. Stoi tam jak jakiś ładny książę; a na nim jest nawet wazonik z kwiatami. Jakoby taka korona na głowie ważnego księcia. Kiedy przychodzą goście, papa robi, że niby ten telewizor działa, i mówi: „Adunni, chodź, włącz wieczorne wiadomości. Pan Bada chętnie sobie popatrzy”. A ja odpowiadam: „Papa, ale pilot zginął”. Wtedy on kiwa głową na „nie” i mówi panu Badzie: „Ech, te dziecki. Do niczego one, zawsze gubią pilota. Chodźmy przed dom, posiedzimy, popijemy i zapomnimy o smutkach naszej Nigerii”.

Pan Bada musi być wielkim głupcem, że nie widzi, że to kłamstwo.

Mamy też stojący wiatrak. Stracił kiedyś dwie łopatki i dmucha tak, że w salonie zawsze za gorąco. Papa lubi wieczorem siadać przed wiatrakiem. Krzyżuje nogi w kostkach i popija z butelki, którą wziął sobie na żonę w dniu, kiedy mama już nie żyła.

– Adunni, twoja mama nie żyje – rzuca po chwili papa.

Czuć od niego tym piciem. Jego skóra i pot śmierdzą, nawet jak nie pije.

– Tak, papo. Wiem – odpowiadam.

Po co gada rzeczy, które już wiem? Po co mówi coś, co wyrwało mi dziurę w sercu i wlało tam ciężki ból, który dźwigam wszędzie, gdzie pójdę? Myśli, że zapomniałam, jak mama przez trzy miesiące kasłała mi na ręce krwią? Taką czerwoną i gęstą od śliny? Zawsze jak w noc zamykam oczy, widzę tą krew. A czasem nawet czuję w niej sól.

– Wiem, papo – powtarzam. – Znowu stało się coś złego?

– Kazali nam stąd iść – wzdycha.

– Że niby dokąd? – Bywa, że oblatuje mnie o niego strach. Odkąd mama już nie żyje, papa mówi rzeczy, co nie mają sensu, albo gada sam do siebie i płacze, jak myśli, że nikt nie słucha. – Przynieść ci wody do mycia? – pytam. – Mam też poranne jedzenie, świeży chleb i słodzone orzeszki.

– Za czynsz liczą tu trzydzieści tysięcy naira – słyszę. – Jeśli nie zapłacimy, musimy znaleźć inny dom.

Trzydzieści tysięcy naira to mnóstwo pieniądzów. Wiem, że papa tyle nie znajdzie, nawet jeśli poszuka w całej Nigerii, bo tylko za moją szkołę było siedem tysięcy, a on tyle nie miał. To mama płaciła za szkołę, za czynsz i za jedzenie, i za wszystko. Ale przedtem, bo potem już nie żyła.

– Skąd weźmiemy takie pieniądze? – pytam.

– Morufu. Znasz go? Był tu wczoraj u mnie.

– Morufu od taksi?

Morufu to taksówkarz z naszej wioski. Jest stary i ma twarz jak cap. Poza dwiema żonami Morufu ma cztery dziec­ki, takie co nie chodzą do szkoły. Biegają w brudnych gaciach nad strumieniem, łowią na sznurek kartony po cukrze, grają w suwe i klaszczą tak, że z rąk prawie złazi im skóra. Dlaczego Morufu odwiedził nasz dom? Czego tu szukał?

– Tak. – Uśmiech papy jest napięty. – Dobry człowiek ten nasz Morufu. Zaskoczył mnie wczoraj, powiedział, że zapłaci nasz czynsz. Całe trzydzieści tysięcy.

– To dobrze? – pytam, bo to dziwne. Bo wiem, że żaden człowiek nie płaci czynszu za innego, jak nie chce czegoś w zamian. Dlaczego Morufu chce wydawać na nas pieniądze? Co chce? A może jest nam winien za coś? Patrzę na papę, a moje oczy wypełnia nadzieja, że to nie to, co myślę. – Papo?

– Tak. – Czeka, przełyka ślinę i ściera pot z głowy. – Czynsz ma być częścią owo-ori.

– Owo-ori? Zapłaty za żonę?

Pęka mi serce. Mam tylko czternaście lat wieku i nie będę szła za głupiego starucha. Chcę wrócić do szkoły i uczyć się na nauczycielkę, a potem być dorosłą kobietą i mieć pieniądze, coby jeździć samochodem i mieszkać w ładnym domu, gdzie będzie kanapa z poduszkami. Chcę pomagać papie i dwu braciom. Nie chcę nigdy wychodzić za żadnych mężczyzn, chłopaków ani nikogo. Pytam więc znowu. Mówię bardzo wolno, coby papa usłyszał wyraźnie wszystkie słowa i nie pomylił się w odpowiedzi.

– Papo, to owo-ori jest za mnie czy za inną?

Kiwa głową, powoli, powoli. Nie zwraca uwagi na łzy, co stają mi w oczach. Nie widzi moich szeroko otwartych ust.

– To zapłata za ciebie, Adunni. W przyszłym tygodniu wydam cię za Morufu.

ROZDZIAŁ 2

Słońce zeszło już z nieba i ukryło się głęboko w szczelinie nocy. Unoszę się na swojej rafiowej macie, spycham z siebie kulasy Kayusa i siadam; opieram się plecami o ścianę.

Od rana tłuką mi się w głowie pytania, co nie mają odpowiedzi. Grzechoczą jak twarde kamienie. Jak to jest być żoną mężczyzny z dwoma żonami i czterema dzieckami? Dlaczego Morufu chce jeszcze inną żonę poza tamtymi? A papa? Dlaczego chce mnie sprzedać takiemu staruchowi i nie myśli, co ja czuję? Dlaczego nie trzyma się obietnicy, co ją dał mamie, zanim już nie żyła?

Od tylu pytań boli mnie pierś, tak aż ją sobie masuję. Wstaję na nogi, wzdycham i podchodzę do okna. Na niebie wisi czerwony księżyc. Wisi bardzo nisko, jakoby Bóg wrzucił do naszej wsi swoje złe oko.

W powietrzu fruwają świetliki. Ich ciała błyskają w nocy światełkami wielu kolorów: zielone, niebieskie i żółte. Wszystkie tańczą i mrugają w ciemności. Dawno temu mama opowiedziała mi, że świetliki zawsze przynoszą dobre wiadomości. „Świetliki to oczy aniołów”, mówiła. „Widzisz tamtego, Adunni? Tamtego, co siedzi na liściu drzewa? On przyniósł wiadomość, że będziemy mieli pieniądze”. Nie wiem, co ten świetlik chciał mamie powiedzieć, ale wiem, że pieniądzów nie przyniósł.

Kiedy mama już nie żyła, zgasło we mnie światło. Siedziałam w tej ciemności wiele miesięcy, aż jednego dnia Kayus znalazł mnie w pokoju, gdzie płakałam ze smutku. Z wielkimi, pełnymi strachu oczami zaczął błagać, żebym przestała, bo od mojego płakania boli go serce.

Tamtego dnia zamknęłam smutek w sercu. Chciałam być silna i dbać o Kayusa i papę. Ale czasami, jak dziś, smutek wyłazi na zewnątrz i pokazuje mi język.

Są chwile, że kiedy zamykam oczy, widzę mamę, która staje się kwiatem: żółto-czerwono-purpurową różą o lśniących listkach. A kiedy pociągnę nosem tak mocno, mocno, czuję też jej zapach. Słodki zapach różanego krzewu, mięty i kokosowego mydła, którym myła włosy nad wodospadem Agan.

Mama miała długie włosy. Splatała je w grube warkocze i zawijała sobie wokół głowy; wyglądała, jakoby miała na tej głowie dwie lub trzy opony. Czasami pozwalała włosom spaść na plecy, a wtedy czesałam ją drewnianą szczotką. A potem zabierała mi tę szczotkę, kazała siadać na ławce przy studni i układała mi włosy z takim mnóstwem oleju kokosowego, że gdy chodziłam po wiosce, to pachniałam jak smażone jedzenie.

Mama nie była stara. Zanim już nie żyła, miała tylko czterdzieści coś lat wieku. Codziennie boli mnie dusza za jej cichym śmiechem, za jej głosem, za miękkimi ramionami, za oczami, które mówiły dużo, dużo więcej niż usta.

Nie chorowała za długo, dzięki Bogu. Tylko sześć i pół miesiąca. Kasłała i kasłała, aż w końcu kaszel zjadł całe ciało, a jej ręce zrobiły się cienkie jak klamka od drzwi salonu.

Przed tą diabelską chorobą mama zawsze była bardzo zajęta. Cały czas robiła to albo tamto dla kogoś z Ikati. Rano smażyła sto kokosowych puff-puffów, co je sprzedawała na targu. Czasami wyjmowała z gorącego oleju połowę, same najlepsze, złotobrązowe puff-puffy, i kazała mi je nieść do wsi Agan, do domu, gdzie mieszkała stara Iya.

Nie wiem za dobrze, jak mama Iyę poznała. Nie wiem też, jak się tamta nazywa naprawdę, bo „iya” w mowie joruba znaczy po prostu „stara kobieta”. Ale mama ciągle posyłała mnie z jedzeniem do niej i innych chorych staruszek z wiosek wokół Ikati. Nosiłam im gorącą amalę, zupę z okry z rakami lub fasolą albo smażone plantany dodo, miękkie i tłuste.

Raz, kiedy mama chorowała za bardzo, żeby daleko chodzić, znów poszłam z puff-puffami do Iyi. A kiedy wieczorem wróciłam do domu i zapytałam, dlaczego posyła jedzenie innym, kiedy czuje się tak chora, że nie może chodzić, odpowiedziała: „Adunni, musisz robić tak, aby innym było dobrze, nawet jak tobie samej jest źle, nawet kiedy cały świat jest chory”.

To mama mi pokazała, jak modlić się do Boga, jak splatać włosy, jak prać ubrania bez mydła. To ona nauczyła mnie zmieniać bieliznę, kiedy po raz pierwszy odwiedził mnie miesięczny gość.

A teraz ściska mnie w gardle, bo słyszę w głowie jej głos, słaby i cichy, którym błagała papę, by nie oddawał mnie w małżeństwo żadnemu mężczyźnie, jeśli ona umrze z tej choroby. Słyszę też głos papy – drżał ze strachu, lecz walczył o siłę. „Przestań gadać bzdury o umieraniu”, odpowiedział. „Nikt tu nie umrze. Adunni za nikogo nie pójdzie, słyszysz? Pójdzie do szkoły, zrobi tak, jak chcesz. Przyrzekam ci! Tylko wydobrzej. I to raz-dwa!”

Ale mama nie wydobrzała. Nie żyła już dwa dni po tej rozmowie, a ja teraz wychodzę za Morufu, bo papie trzeba pieniądzów na jedzenie, czynsz i głupoty.

Gdy to wszystko wspominam, czuję na języku słone łzy, a kiedy wracam na matę i zamykam oczy, widzę mamę jako kwiat róży. Ale dziś nie ma już żółtych, czerwonych i purpurowych kolorów. Nie ma lśniącej zieleni. Dzisiaj kwiat jest brązowy jak mokry liść – zdeptały go brudne stopy mężczyzny, co zapomniał o przyrzeczeniu wobec martwej żony.

ROZDZIAŁ 3

Przez to wspominanie i cały ten smutek nie spałam nawet chwili.

Nie wstaję jak zwykle o pierwszym pianiu koguta. Nie zamiatam, nie piorę, nie ucieram fasoli na poranne jedzenie dla papy. Leżę na macie z zamkniętymi oczami i słucham różnych odgłosów. Słyszę dalekie wołanie koguta, głębokie i żałosne; kosy, co siedzą na drzewie mango, śpiewają jak każde rano swoje wesołe piosenki. Słyszę też, jak gdzieś naprawdę daleko ktoś, może rolnik, bije toporem w tyłek drzewa, ciach, ciach, ciach. Słyszę miotły, co u kogoś w domu szurają o podłogę. Gdzie indziej mama woła dziecki, żeby wstały i się umyły, tylko coby nie brały wody z żelaznego wiadra, a z glinianego garnka.

Te same dźwięki jak zawsze, lecz dziś każdy jest ciosem w serce, każdy okrutnie przypomina, że mój ślub już blisko coraz bardziej.

Siadam. Kayus śpi jeszcze na swojej macie. Oczy ma zamknięte, ale widzę u niego rozterkę, czy się obudzić. W czasie snu powieki ciągle mu drgają w tej walce ze sobą, od dnia kiedy pogrzebaliśmy mamę. Rzuca głową na lewo i prawo. Podchodzę blisko, kładę mu dłoń na czole i śpiewam do ucha cichą piosenkę. Po chwili się uspokaja.

Kayus ma tylko jedenaście lat wieku. Często zachowuje się źle, ale mam dla niego wielkie serce. To do mnie przychodzi, kiedy inni chłopcy wyśmiewają go na wioskowym placu i przezywają pogromcą kotów. To dlatego, że jako dziecko bez przerwy chorował, więc papa zabrał go do kogoś, kto zrobił mu brzytwą na twarzy trzy znaki, coby odpędzić złego ducha choroby. Teraz Kayus wygląda, jakoby wdał się w bójkę z wielkim kotem, a ten podrapał mu policzki.

To ja uczyłam Kayusa wszystkiego, co usłyszałam w szkole. Plusów, minusów, całej nauki, a przede wszystkim angielskiego, bo tata nie ma pieniądzów na szkołę nawet dla niego. To ja mówię Kayusowi, że czeka go jasna przyszłość, że wystarczy, że się trochę przyłoży i pouczy.

Kto o niego zadba, kiedy pójdę za Morufu? Pierworodny?

Wzdycham i patrzę na bardziej starszego brata. Pierworodny śpi na łóżku ze złą miną. Naprawdę na imię mu Alao, ale nikt go tak nie woła. Urodził się pierwszy z nas wszystkich, więc papa mówi, że to z szacunku może spać na jedynym łóżku w pokoju, co mieszkamy w nim we troje. Nie przeszkadza mi to. Łóżko ma cienki piankowy materac pełen dziur; pluskwy zrobiły sobie w nim kuchnię i toaletę. Materac cuchnie czasami jak pacha murarza, co jak podnosi rękę na powitanie, to smród może zabić na śmierć.

Jak niby Pierworodny zajmie się Kayusem? Nie umie gotować ani sprzątać. W ogóle nie umie pracować, zna tylko tę swoją mechanikę. Nie lubi się śmiać, nigdy nie jest wesoły. Ma dziewiętnaście i pół lat wieku i wygląda całkiem jak bokser. Ręce i nogi ma jak grube gałęzie. Czasami całą noc pracuje w Kassim Motors, a kiedy wreszcie wraca, rzuca się tylko na łóżko i śpi. Teraz też chrapie, jego oddechy dmuchają mi w twarz gorącym wiatrem.

Przez chwilę patrzę na Pierworodnego. Widzę, jak pierś mu się unosi i opada do rytmu, co nie zna piosenki, po czym odwracam się do Kayusa i klepię go lekko po ramieniu.

– Obudź się.

Otwiera najpierw jedno oko, potem drugie. Kiedy wstaje, zawsze tak robi. Podnosi jedną powiekę, a drugą po sekundzie, jakoby się bał, że jeśli podniesie dwie naraz, coś mu się stanie.

– Adunni. Dobrze spałaś?

– Dobrze – kłamię. – A ty?

– Niedobrze. – Siada obok na macie. – Pierworodny mówi, że za tydzień idziesz za Morufu. Żartował ze mnie?

– Nie, to nie żart. – Biorę go za rękę, małą i zimną. – Za tydzień.

Kiwa głową, wsysa dolną wargę i przygryza. Nie mówi już ani słowa. Gryzie tą wargę i mocno ściska moją dłoń.

– Ale po małżeństwie będziesz tu wracać? – pyta. – Żeby mnie uczyć? I robić mi ryż w oleju kokosowym?

– Ryż się łatwo robi. – Wzruszam ramionami. – Najpierw płuczesz cały trzy razy w wodzie i zostawiasz w mis­ce, coby nasiąkł. Potem bierzesz papryczki… – Nie mogę mówić, bo łzy wypełniają mi usta, uciszają słowa, każą płakać. – Nie chcę iść za Morufu – dodaję. – Proszę, wybłagaj papę za mnie.

– Nie płacz – mówi brat. – Jak będziesz płakać, to i ja będę.

Oboje trzymamy się mocno za ręce i szlochamy po cichu.

– Ucieknij, Adunni. – Ociera łzy. Oczy ma wielkie i pełne strachliwej nadziei. – Uciekaj i schowaj się przed nimi.

– Nie. – Kiwam głową na „nie”. – A jak złapie mnie naczelnik wioski? Zapomniałeś o Asabi?

Asabi to taka jedna dziewczyna z Ikati. Nie chciała iść za starca, bo miała prawdziwą miłość. Tafa pracował w warsztacie Kassim Motors, tam gdzie Pierworodny. W dzień po ślubie Asabi uciekła z Tafą, ale nie za daleko. Złapali ich tuż przed granicą; Asabi srogo stłukli. A Tafa? Powiesili biednego chłopca na placu jak kurczaka; ciało rzucili na pożarcie lasowi. Naczelnik wioski powiedział, że Tafa ukradł żonę innemu mężczyźnie. Że musiał umrzeć, bo w Ikati każdy złodziej musi cierpieć i umrzeć. I powiedział, że muszą zamknąć Asabi w pokoju na sto trzy dni, dopóki nie nauczy się, że ma siedzieć w domu męża i nie uciekać.

Ale Asabi niczego się nie nauczyła. Po stu trzech dniach zamknięcia powiedziała, że nie wyjdzie już nigdy. Siedzi w pokoju do dziś, patrzy w ściany, rwie sobie włosy z głowy i zjada je wszystkie, wyrywa sobie rzęsy i chowa je w staniku, rozmawia sama ze sobą i z duchem Tafy.

– Może będziesz móc mnie odwiedzać w domu Morufu i tam będziemy się bawić? – mówię. – Możemy się też zobaczyć nad strumieniem, a nawet na targu, wszędzie.

– Myślisz? A co, jak Morufu nie pozwoli mi się z tobą bawić?

Zanim mogę coś wymyślić, Pierworodny obraca się z boku na bok we śnie. Rozwala szeroko nogi i głośno wypuszcza z pośladków śmierdzące powietrze. Cuchnie jak zdechły szczur.

– Może ślub z Morufu jest lepszy niż siedzenie w domu z Pierworodnym i jego smrodami. – Kayus ze śmiechem zasłania nos ręką.

Ściskam mocno jego dłoń i zmuszam usta do uśmiechu.

Czekam, aż Kayus znowu uśnie, potem wychodzę.

Papę widzę przed domem. Siedzi przy studni na kuchennej ławce. Dzień robi się jasny, powoli budzi się słońce; jest jak wisząca na niebie połowa pomarańczowego koła, co wygląda zza burej szmaty. Papa nie ma koszuli, tylko spodnie. Butów też nie ma. Żuje jakiś krótki patyk. Trzyma w ręku czarne radio, w drugim ma kamień i wali w to radio, coby się obudziło. Budzi je tak co rano, jeszcze od wtedy, zanim urodził się Kayus. Klękam na piasku, biorę ręce do tyłu i czekam.

Papa tłucze kamieniem w radio trzy razy, ko, ko, ko, i wreszcie słychać pierwsze trzaski. Mija chwila, potem mężczyzna w radiu mówi:

„Dzieeeeń dobry! Tu OGFM osiemdziesiąt dziewięć i dziewięć. Wiadomości dla wszystkich gości!”

Papa wypluwa patyk na piasek. Patrzy tak, jakoby chciał zdzielić mnie w głowę za to tylko, że przyszłam.

– Adunni, chcę posłuchać wiadomości o szóstej. Czego znowu?

– Dzień dobry, papo – odzywam się do niego. – Wyszła nam fasola. Mogę pożyczyć od mamy Enitan? Pójdę i przyniosę.

Mam fasolę. Puchnie w kuchni w puszce z wodą, ale potrzebuję z kimś pomówić o tym całym ślubie. Enitan i ja jesteśmy najbardziej lepszymi przyjaciółkami, odkąd nauczyłyśmy się czytać A, B, C i liczyć 1, 2, 3. Jej mama prowadzi małe gospodarstwo i już wiele razy chętnie dawała nam fasolę, korzeń yam i nasiona egusi. Zawsze mówi, że zapłacimy, kiedy będziemy mieć pieniądze.

Papa mnie zaskakuje, bo śmieje się i mówi:

– Czekaj.

Stawia radio na ławce, bardzo lekko, ale ono trzask, trzask i nagle umiera na śmierć. Oddaje ducha. Nie ma już głosu z OGFM 89,9. Nie słychać rozgłośni całego kraju. Papa patrzy chwilę na czarne pudełko, potem syczy i mocno strąca je na ziemię. Radio się tłucze, rozwala.

– Papo! – wołam i łapię się za głowę. – Dlaczego popsułeś radio? Dlaczego? – Tiwi nie działało od początku, a teraz z radia została kupa połamanego plastiku i drutów. Sterczą do góry: żółte, brązowe i czerwone.

Papa syczy znów. Podnosi lewy pośladek, wciska rękę do tylnej kieszeni spodni. Wyciąga dwa banknoty po pięćdziesiąt naira. Podaje mi. Robię wielkie oczy i patrzę na te pieniądze, brudne, miękkie, i śmierdzą tytoniem… wypalonymi sigami. Skąd je wziął? Od Morufu? Ze ściśniętym sercem wsuwam je za szlafrok.

Nie mówię: „Dziękuję, sah”.

– Adunni, posłuchaj mnie dobrze. Musisz tym zapłacić za fasolę. A potem powiesz mamie Enitan tak: „Po ślubie ja i tata – klepie się w pierś tak mocno, jakoby chciał się zabić – zapłacimy za wszystko, co nam dałaś. Zapłacimy za wszystko. Zapłacimy choćby i tysiąc naira. Co do ostatniego”. To właśnie jej powiesz, słyszysz?

– Tak, sah.

Patrzy i patrzy na rozwalone radio i wykrzywia usta w sztywnym uśmiechu.

– A potem kupię nowe radio. Dobre. Może nawet nowe tiwi. Kanapę z poduchami. I nową…. Adunni? – Skupia na mnie oczy, twarde i mocne. – Co się tak gapisz? Idź już! Prędko!

Odchodzę bez słowa.

Ścieżka do domu Enitan to cienki pas zimnego, mokrego piasku za rzeką. Z lewej i prawej strony obrastana jest wysokimi krzewami, są wysokie jak ja. Powietrze zawsze tu zimne, nawet kiedy słońce jasno świeci na niebie. Po drodze cicho sobie śpiewam i trzymam głowę nisko, bo kawałek za krzakami śmieją się dziecki, co mieszkają we wiosce. Myją się i chlapią w rzece. Nie chcę, żeby mnie kto zawołał. Nie chcę, żeby pytali o durne plany tego głupiego ślubu, więc przebieram nogami szybko, a u końca ścieżki skręcam w prawo, gdzie ziemia znowu sucha, i widzę gospodarstwo Enitan.

Dom Enitan nie jest jak nasz. Jej mama dobrze sobie radzi. W zeszłym roku zaczęły pokrywać czerwone gliniane ściany cementem i wszystko naprawiać. Teraz mają już kanapę z poduszkami, łóżko z dobrym materacem i stojący wiatrak, taki co nie chrobocze głośno przy każdym obrocie. Ich tiwi też działa jak trzeba. Czasami nawet łapie zagraniczne filmy.

Przyjaciółkę widzę za domem. Mocno szarpie i wyciąga wiadro ze studni. Czekam, aż je odstawi, wtedy ją wołam.

– Ach! Patrzcie, kto do mnie przychodzi z samego rana! – Enitan podnosi rękę na powitanie. – Adunni, nowa żona!

Kiedy się przede mną kłania, klepię ją w sam środek głowy.

– Przestań! Nie jestem żoną. Jeszcze nie.

– Ale niedługo będziesz. – Ociera czoło kawałkiem chusty. – O, widzę, że jesteś jakaś niezadowolona, Adunni. Ty chyba lubisz się martwić. Czym się tak martwisz dziś rano?

– Gdzie twoja mama? – pytam.

Jeśli w domu, nie będę mogła porozmawiać z Enitan o ślubie, bo jej mama jest najbardziej gorsza i nie rozumie, dlaczego nie chcę ślubu ze starcem. Kiedy ostatnim razem usłyszała, jak opowiadam przyjaciółce o swoim strachu, pociągnęła mnie za uszy i kazała zjeść te słowa z powrotem, i dziękować Bogu, że mogę pójść za mężczyznę, który o mnie zadba.

– W polu – odpowiada Enitan. – Ach, chyba wiem, co cię smuci. Chodź za mną. Mam trochę fasoli w…

– Nie przychodzę po jedzenie.

– To skąd ta zmartwiona mina?

– Myślę, coby… – pochylam głowę – …błagać papę, coby nie kazał mi iść za Morufu – mówię tak cicho, że prawie sama się nie słyszę. – Możesz pójść ze mną i prosić? Może jeśli ty przyjdziesz, jeszcze się namyśli?

– Mam błagać twojego papę? – dopytuje ostro, zdziwiona i chyba trochę zła. – Bo co? Bo twoje życie zmieni się na lepsze?

Grzebię stopami w piachu, twardy kamień kłuje mnie w palec. Dlaczego nikt nie rozumie, dlaczego nie chcę ślubu? Kiedy chodziłam jeszcze do szkoły i byłam najbardziej starsza w klasie, Jimoh, taki głupi chłopak, ciągle mnie wyśmiewał. Jednego dnia, kiedy usiadłam w ławce, powiedział:

– Ciotuniu Adunni, dlaczego jesteś jeszcze w podstawówce, kiedy wszyscy tacy jak ty są już dalej?

Wiem, Jimoh chciał, żebym płakała, żeby zrobiło mi się źle, bo nie mogłam zacząć edukacji z innymi dzieckami. Ale spojrzałam temu diabłu głęboko w oczy, a on spojrzał na mnie. Patrzyłam na jego trójkątną głowę, a on patrzył na mnie. Wtedy pokazałam mu język, wyciągnęłam palcami uszy i powiedziałam:

– A ty dlaczego nie jesteś w sklepie z rowerami, kiedy masz głowę jak siodełko?!

Cała klasa zaczęła chichotać, wszyscy trzęśli się ze śmiechu, a ja poczułam się bardzo mądra, aż Nauczycielka trzy razy walnęła linijką o stół i krzyknęła: „Cisza!”.

W szkole zawsze miałam odpowiedź, kiedy inni mnie wyśmiewali. Zawsze o siebie walczyłam i trzymałam głowę wysoko, bo wiedziałam, że chodzę tam, żeby się uczyć. Uczenie się nie ma wieku. Każdy może się uczyć, więc się uczyłam i zbierałam za swoją pracę dobre oceny. A jak zaczęłam się robić bardziej dobra z plus, minus i z angielskiego, papa powiedział, że muszę przestać, bo nie ma dla mnie pieniądzów na szkołę. Od tamtej pory próbuję nie zapomnieć swojej edukacji. Czasami w dni targowe uczę nawet chłopców i dziewczynki z wioski. Tłumaczę im A, B, C i 1, 2, 3. Nie dostaję za to dużo pieniądzów, ale bywa, że mamy tych dziecków dadzą mi dwadzieścia naira albo worek kukurydzy, miskę ryżu lub puszkę sardynków.

Biorę, co dają, bo lubię uczyć te dziecki. Lubię, bo ich oczy zawsze się świecą i te dziecki mają takie mądre głosy, kiedy pytam: „Co się zaczyna na J?”, a one odpowiadają: „Na J zaczyna się jabłko”. Choć żadne z nich nie widziało jabłka na oko. No, chyba że w tiwi.

– A kto będzie uczył małe dziecki w dzień targowy?

– Dziecki mają mamy i papów. – Enitan krzyżuje ręce na piersi i przewraca oczami. – Ty urodzisz sobie swoje i będziesz mogła je uczyć!

Gryzę wargę, coby zatrzymać łzy w oczach. Ślub to w naszej wiosce dobra rzecz. Dużo dziewczyn chce męża i być czyjąś żoną, obojętnie czyją. Ale nie ja, nie Adunni. Odkąd papa powiedział o tym ślubie, łamię sobie głowę; myślę, że może jest coś lepszego niż być żoną starego mężczyzny. Tylko że moja głowa nie działa, nie robi pomysłów. Myślałam nawet, żeby uciec gdzieś daleko, ale gdzie pójdę, coby mnie papa nie znalazł? Jak mogę zostawić braci i wioskę? A teraz nawet przyjaciółka nie rozumie, co czuję.

Podnoszę głowę, patrzę jej w oczy. Enitan chce wziąć ślub, jak już miała trzynaście lat, ale nikt z jej papą o tym nie mówił. Chyba dlatego, że po wypadku jej górna warga jest wykrzywiona do góry i w lewo. Enitan nie zależy na szkole i uczeniu się z książek. Jest szczęśliwa, kiedy zaplata włosy, a teraz myśli, coby zacząć biznes makijażowy i tak zaczekać, aż znajdzie ją mąż.

– Naprawdę nie możesz przyjść i błagać mojego papy? – pytam.

– O co tu błagać? – syczy głośno i kręci głową. – Adunni, wiesz, jakie to dobre dla twojej rodziny. Pomyśl, jak cierpicie, od kiedy twoja mama… – Wzdycha. – Wiem, że nie tego chcesz. Wiem, że lubisz szkołę, ale pomyśl dobrze, Adunni. Pomyśl, jak dobrze będzie twojej rodzinie. Wiesz, że nawet jak poproszę twojego papę, on mi nie odpowie. Przysięgam, jak znajdę sobie takiego męża jak Morufu, będę taka szczęśliwa! – Zasłania usta ręką i śmieje się wstydliwie. – O, tak zatańczę na swoim ślubie. – Unosi brzeg chusty do kolan i zaczyna przebierać stopami, stawia jedną przed drugą, potem w lewo, w prawo, w prawo i lewo, do rytmu piosenki, takiej co słyszy tylko ona. – Ładnie?

Myślę o tym, że papa rozwalił dziś rano radio; o tym, że planuje za pieniądze Morufu kupić sobie nowe rzeczy.

– Ładnie? – pyta znowu Enitan.

– Tańczysz jak jakaś kulawa na dwie nogi – odpowiadam ze śmiechem, który wydaje się za ciężki, za duży dla moich ust.

Przyjaciółka wypuszcza chustę, przykłada palec do brody i patrzy w niebo.

– Co mogę powiedzieć, żeby zrobić szczęśliwą tą swoją Adunni, no co? Co mogę… Ach! Wiem, co cię ucieszy! – Łapie mnie za rękę i ciągnie przed dom. – Chodź, zobaczysz makijaże na twój ślub. Wiesz, że mam teraz zielone kredki do oczu? A potem możemy iść nad rzekę i…

– Nie dzisiaj – odpowiadam. Zabieram swoją rękę i odwracam się, coby schować łzy. – Mam za dużo do zrobienia. Tyle tych… przygotowań do ślubu.

– Rozumiem. Może przyjdę do ciebie po południu i wypróbujemy makijaże?

Kręcę głową, odchodzę.

– Czekaj, Adunni! – woła za mną Enitan. – Jakie szminki przynieść? Czerwone jak dla nowej żony czy różowe jak dla pan…

– Czarną weź – mówię sama do siebie, kiedy skręcam za róg. – Czarną jak żałoba!

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz