Dziewczyna ze skrzydłem anioła - Kowalewska Kaja - ebook + książka

Dziewczyna ze skrzydłem anioła ebook

Kowalewska Kaja

4,4

Opis

20 lat temu, w 2001 roku, przyjaciele z liceum napisali sekretne listy i umieścili je w kapsule czasu – eleganckiej skrzyni, którą Sylwester dostał w prezencie od babci. To był grudzień – miesiąc magii i gwiazd, miesiąc oczekiwania na Boże Narodzenie. Od tamtego czasu wiele wydarzyło się w życiu każdego z nich. Sylwo wylądował w Ameryce, Nataniel ma żonę i niedawno urodził się mu syn, Angelika jest singielką, Aniela rzuciła się w wir pracy, żeby zabić tęsknotę za utraconą miłością, a Albin... nie żyje.

Jest grudzień 2021 rok. Drogi przyjaciół znowu się łączą i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pada śnieg. Kilka dni przed Świętami spotykają się u Sylwestra, który wrócił na stałe do Polski po traumie, z jaką musiał się zmierzyć za oceanem. Podczas przedświątecznej imprezy pełnej aniołków, choinek, muzyki i wina na stole pojawia się kapsuła czasu, w której wciąż śpią ukryte przed wieloma laty listy. Każdy list to sekret, magia, marzenie. Każdy z zebranych coś przecież ukrywał, o czymś marzył, coś przemilczał. Jak na życia i ścieżki dawnych przyjaciół wpłynie decyzja o otwarciu skrzyni? Jak bardzo słowa zapisane dawno temu w listach zmienią ich świat tu i teraz? Co okaże się słodką prawdą, a co gorzkim kłamstwem? I kim jest Gabriel?

Kochany Czytelniku, poznasz odpowiedzi na te wszystkie pytania, kiedy przeniesiesz się w świat magicznego pióra. Bądź, dotykaj, spaceruj ulicami przedświątecznego miasta, spaceruj nad przepaścią i pomiędzy aniołami, bo … Jeśli nosisz w sobie anioła, to pamiętaj - ten anioł cię uratuje, a czytając tę książkę dotkniesz gwiazd i doświadczysz magii absolutnej.

Tego właśnie życzę Ci z całego serca. 

Kaja Kowalewska 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 170

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (34 oceny)
22
5
5
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
flomammii

Nie oderwiesz się od lektury

Piękne, wzruszająca. Dające do myślenia
10
Elisabeth76

Nie oderwiesz się od lektury

O aniolach które sà w nas, o milosci, o przebaczaniu, o powrocie do radosci zycia. Polecam, na zimowe wieczorry czy swiªteczny czas
00
margot48

Nie oderwiesz się od lektury

piękna bardzo uczuciowa
00

Popularność




Kaja Kowalewska

Dziewczyna ze skrzydłem anioła

 

Redakcja:

Chaos Artistic Laboratories - Kaja Kowalewska

 

Projekt graficzny okładki:

Kaja Kowalewska

 

Zdjęcie na okładce i ilustracje w książce:

obrazy licencjonowane przez Freepik

 

 

©Kaja Kowalewska

©Chaos Artistic Laboratories – agencja artystyczno-wydawnicza

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

Wydanie pierwsze

Łódź 2021

ISBN 978-83-961514-6-9

 

 

 

Wszystkie zdarzenia i postaci w tej powieści są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do zdarzeń i osób rzeczywistych

jest całkowicie przypadkowe.

PS Tylko Anioły są prawdziwe.

 

 

PROLOG

 

Serce

 

Jeśli nosisz w sobie anioła,

to pamiętaj

– ten anioł cię uratuje.

To była Wigilia Bożego Narodzenia, kiedy poczuła pierwszy skurcz.

Czy to już, czy to się dzieje naprawdę? – pomyślała.

– Naprawdę – odpowiedział głos z serca.

Nad ranem słychać już było bicie maleńkiego, dziecięcego serduszka. To wcześniak.

Mikołaj – to zwycięstwo.

– Kocham cię, synku – wyszeptała zapłakana.

 

ŚWITANIE

 

Rozdział I

Upływ czasu i łez

 

grudzień 2019

Aniela próbowała otworzyć oczy, ale przeraźliwa biel śniegu wdzierała się do środka i rozmazywała świat. Przez chwilę poczuła się jak w szpitalu, w którym wszystko jest białe, a fartuchy nieustannie straszą obecnych. A może była nieobecna, na wpół żywa, bo uśpiona jeszcze mrozem. Może zamarzała jak powietrze? Nagle przypomniała sobie wczorajszą noc, tabletki na uspokojenie, spuchniętą od płaczu twarz. Albin nie żyje – przypomniała sobie.

– Nie żyje. Albin nie żyje – powtarzała.

Poderwała się z łóżka, ale zamknięte powieki nie chciały się otworzyć, odkleić od snu. Upadła.

Długo dochodziła do siebie, zanim zrozumiała tę straszną prawdę, jaką przyniosła jej wiadomość o śmierci Albina. Albin był przecież jej pierwszą miłością, później stał się wymarzonym mężem i to z nim miała mieć dzieci i się zestarzeć. A teraz? Teraz nagle dowiedziała się, że Albin nie żyje. Ten straszny wypadek, kurwa! Dlaczego? Myśli przecinały głowę. Przecież był taki młody i tak bardzo w niej zakochany, a ona w nim. Przecież życie tak naprawdę dopiero otwierało się przed nimi. Chciała córeczkę, synka i domek z ogródkiem. Chciała przygarnąć psiaka ze schroniska. I kochać się do nieprzytomności z Albinem przy świecach o zapachu cynamonu.

– Nie! – krzyknęła rozpaczliwie. Poczuła to cholerne uczucie w brzuchu, w przełyku. Słowa ściskały i raniły gardło. Nawet delikatne westchnienie przynosiło ból.

Przez dwa tygodnie żyła obok siebie. Nie jadła, nie wstawała z łóżka. Była cieniem, który nie potrafił zrobić nic. Który był ciszą czarną, bo nie chciał pamiętać. A pamięć jak histeryczka darła mordę i zabierała tlen. Widziała go żywego, jak przenosi ją przez próg, wcześniej – jak wybierają obrączki: na zawsze, bo miłość to cud, jak przynosi kwiaty.

 

 

Mijał czas, ale fotografie wciąż nie znikały z poduszki. Łzami oblewała wspólne albumy, wspomnienia, ulubione poszewki, sztućce, filiżanki do kawy. Albin miał swoją ulubioną – taką do kawy i do herbaty.

– Zostaw ją, mamo, bo potłuczesz! – krzyczała, kiedy matka próbowała pomóc Anieli w jakikolwiek sposób, ogarnąć mieszkanie, pocieszyć.

– Kochanie, to tylko filiżanka.

– Nie! To Albina...

– Ale Albin... – Matka delikatnie próbowała przemówić córce do rozsądku.

– Nie... On wróci, a filiżanka wciąż na niego czeka.

I czekała rok. I filiżanka czekała, i Aniela czekała. Czekała ze łzami, a Albin nie wracał, bo śmierci przecież nie sposób odwołać, sprawić, aby magiczne życzenie wysłane do gwiazd o odzyskanie serca spełniło się. I mimo że nadchodziło kolejne Boże Narodzenie, magia grudnia połyskiwała w śniegu, to Aniela wciąż tęskniła i wypatrywała cudów. A filiżanka wciąż czekała na usta, których już nie było.

 

grudzień 2020

Aniela pisała. Pisała pamiętnik, który stał się dla niej rodzajem terapeutycznego dziennika. Opisywała w nim wschód i zachód słońca, każdy krok do przodu i te do tyłu też, kiedy zawieszała się nad pogniecioną fotografią Albina. Wracało jeszcze, bolało wciąż. Bo rozstania bolą. Są trochę jak most, którego już nie można naprawić, bo runął w przepaść i nie będzie innej drogi na drugą stronę. Bo świat ziemski z tym duchowym w chmurach nie jest połączony liną tylko duszą i tylko za pomocą duszy można się wzbijać w powietrze. A kiedy bliska osoba odchodzi, to pozostaje rozpaczliwe patrzenie w przestrzeń, która pełna wspomnień może pochłonąć głowę. Dlatego każdy kryzys należy przegadać. Należy wyrzucić, wypluć z siebie rozterkę, rozpacz, ból. Otworzyć czarne, poszarpane strony i pozwolić im odlecieć daleko. Trzymanie bólu – to karmienie bólu, a nakarmiony ból może pogryźć jeszcze bardziej, rozszarpać jeszcze mocniej – i pozostawić popiół. Albo przywołać demony.

 

Aniele Boży, Stróżu Mój,

zaczął się grudzień. Tak bardzo boję się grudnia. Boję się, że znów otworzy się przestrzeń pełna bieli, wielka rana, która jeszcze nie zamarzła, nie zagoiła się. Nie wiem, czy kiedykolwiek się zagoi. Czy będę w stanie znaleźć w powietrzu odrobinę szczęścia, kawałek delikatnej, piankowej chmurki. Tych czarnych, nasączonych bólem chmurzysk mam dosyć.  

Ciągle przypomina mi się ten cholerny wypadek. Albin wyszedł wtedy i już nie wrócił. To znaczy wraca jeszcze czasem i pyta: Jak tam, Kochanie? Czy pilnujesz mojej filiżanki w paski? A ja odpowiadam: Tak, pilnuję, jak dobrze, że jesteś, ogrzej się. Zrobię kawę. Później złudzenia znikają, złudzenia, które projektuje ból. Tak, ten ból po stracie jest tak silny, że stał się projektorem wszystkich tych wspólnych kaw już po śmierci Albina. Z Albinem. Pijemy razem mleczny płyn i uśmiechamy się do siebie. Terapia? Terapia pomaga. Pomagają mi też najbliższe mojemu sercu osoby: Mama, Nataniel, Angelika. To oni przynoszą mi światło.

 

styczeń 2021

W styczniu zaciskam powieki, próbuję pogodzić się z utratą. Wiem, że muszę odejść od Albina, aby powrócić do siebie. A ja ciągle tak blisko jestem. Zaciskam powieki, usta. Nie chcę mówić. Moja cisza jest największym w życiu krzykiem. Bo utrata jest krzykiem.

 

marzec 2021

Marzec się marze. Czekam na wiosnę, ale jest spóźniona. Wszędzie zimno i śnieg. Poszłam z Angeliką na spacer. Chciałyśmy przywołać wiosnę. Dałam się wyciągnąć nad rzekę. Od śmierci Albina minęło już tyle czasu. Powoli uczę się spacerować. Uczę się żyć.

 

 

 

 

Rozdział II

Spacer – to taka opowieść

 

lato 2021

Aniela nauczyła się spacerować. Spacery przynosiły jej ukojenie. Obserwowała chmury, świat. Gadała z niebem. Była jeszcze odrealniona, ale coraz częściej łapała kontakt z rzeczywistością. Coraz częściej czuła przynależność do tu i teraz. I miała coraz więcej dobrych snów.

 

 

– Poświęcam się pracy. Muszę wyjść z tego zaklętego kręgu, wspomnienia zakładają mi wciąż nową pętlę na szyję, czuję się jak Prometeusz, którego wątroba odradzała się w nieskończoność. Myślę, że czas zdjąć serce z pręgierza.

– Tak jest Kochana, cieszę się, że masz lepszy nastrój! – Angelika poklepała Anielę po ramieniu. – Jesteśmy przed czterdziestką. Musimy żyć! Kiedy, jak nie teraz? – Uśmiechnęła się. – To jak? Bierzemy drugą kawę?

– Tak, jasne. – Ana zmrużyła oczy. – Z mlekiem migdałowym poproszę.

Kawiarnia Coffee - Angels wypełniała się ludźmi zwłaszcza po 15.00, a papużki nierozłączki upajały się pianką z kaw.

 

 

Znały się od dzieciaka. To samo osiedle, ten sam stary, skancerowany trzepak. Przyjaciółki od serca. Kiedy miały po 13 lat to przedarły dolarowy banknot i podzieliły się połówkami.

– Jak będziemy duże, to złączymy banknot w całość. Pilnuj swojej części – sterowała przysięgą dziecięcej przyjaźni Andzia.

– Dobra, a nie boisz się?

– Czego?

– Że rodzice się dowiedzą, że przedarłyśmy dolca?

– Nie boję. Cicho, to nasza tajemnica! – Andzia przysunęła palec wskazujący do ust. – A teraz powtarzaj za mną.

– Dobra! – Anielka skinęła główką obsypaną miedzianymi włosami.

– Ja, twoja najlepsza przyjaciółka... – zaczęła przysięgę Dżela.

– Ja, twoja najlepsza przyjaciółka...

– Przysięgam ci przyjaźń na zawsze...

– Przysięgam ci przyjaźń na zawsze... – powtarzała Anielka.

– I że połączymy ten banknot za 50 lat.

– I że połączymy ten banknot za 50 lat.

Dziewczynki zakończyły przyjacielską przysięgę i zachichotały. 

Przyjaciółki, chichotki, papużki, laleczki. Dwa Aniołki słodkie z jednego osiedla. Do na zawsze.

Bo przecież przyjaźń jest potrzebna. Jest jak drabina, kiedy próbujesz zgarnąć z nieba gwiazdy albo przesunąć chmury, aby nie zasłaniały drogi. Jest jak spacer po lesie – wolna od kłamstwa i ciepła jak lato. Jest jak na pół wypita butelka wina, jak klucz, którym można otworzyć każde drzwi, jest parasolką, kiedy pada deszcz i kiedy zalewa się serce. Przyjaźń. Przyjaźń tworzy, przyjaźń umacnia, przyjaźń jest dłonią, która nie zabija.

 

 

– Pamiętasz, jak płakałam, kiedy zgubiłam tego brązowego misia Karolka? – zapytała nagle Andzia znad kawy.

– Pamiętam. – Uśmiechnęła się Aniel. – A pamiętasz, jak kradłyśmy wiśnie od tej przemiłej sąsiadki Doroty? Ona wiedziała, że podkradamy owoce i nigdy na nas nie naskarżyła rodzicom.

– Pamiętam! A potem jabłka w Zamostach, ale to już było liceum.

– Tak, wycieczka rowerowa z Natanielem, Sylwkiem...

– I jak wymknęłyśmy się na ognisko z Albinem... O kurwa, przepraszam! – Angelika zasłoniła łyżeczką usta. Chwila niezręcznej ciszy, szelest wiatru, ciepły wieczór.

– To... – westchnęła Aniela.

– Przepraszam...

– To... to już było. A ja muszę żyć. Albin jest tam.

Ana wskazała na niebo.

– Nie chciałam cię urazić, ani przypominać. Przepraszam raz jeszcze! – Angela czuła się faktycznie zakłopotana.

– Wiesz, dużo czasu jeszcze upłynie zanim zrozumiem. A może w ogóle nie zrozumiem, ale wiem też, że niektórych wspomnień nie chcę przecież wymazywać z pamięci. Albin był częścią mojego życia i wciąż nią jest. A to, że nie ma go obok mnie fizycznie, to… Tłumaczę sobie, że tak było zapisane w chmurach. Tak jest wygodniej, łatwiej? Może... Ale zrozumiałam już, że nie mogę przez całe życie rozpamiętywać. Każdy nosi w sobie góry i doliny. Doliny łez? Ja już wypłakałam chyba całe oczy za nim... Muszę zamknąć pewne rzeczy w sobie.

– Mądra jesteś... – Angelika złapała ją za rękę.

– W końcu do tego dojrzałam. Kiedy karmię smutek, to smutku staje się coraz więcej. I w końcu pęka ten smutek, a kiedy pęka, to rozsadza mnie, moją głowę, mój brzuch. Nie zmienię biegu rzeki, nie wrócę tamtych zdarzeń, nie cofnę czasu. Nie mam wpływu na to, co się wydarzyło wtedy, w tamtym czasie, ale mam wpływ na to, co może się wydarzyć. Żałoba to podróż przez samego siebie, a ja już chyba przeszłam przez te wszystkie etapy piekła. Wspomnienia będą pukały do serca. I będę wpuszczać te, które piękne i ciepłe. Tych zimnych wspomnień, tych sprzed samego wypadku mam dosyć. Ale się dziś przed tobą otwieram z klucza. – Aniela uśmiechnęła się lekko.

– Mam pomysł w takim razie. Chodź, przejdziemy się, opowiesz mi wszystko... – zaproponowała Dżela.

Kobiety szybko opuściły kawiarnię i udały się w stronę parku. Był ciepły, letni dzień.

– Pójdziemy w nasze miejsce! Pamiętasz naszą starą jak świat ławkę?! – wykrzyknęła Angelika.

– Pamiętam... ale tej ławki przecież już tam nie ma.

Ana uśmiechnęła się pod nosem i zmrużyła oczy. Lipcowe słońce było uderzająco złote. Nie oślepiało, ale przynosiło ulgę.

– Dla mnie jest. Ona zawsze tam będzie. Ławka Aniołów. Tak jak Albin w Tobie.

Kobiety wolnym krokiem dotarły na miejsce, w którym dwadzieścia lat temu znajdowała się ławka. Ławka Aniołów pełna opowieści, licealnych plotek, uśmiechów i łez. Miejsce ważne, bo przecież nasze życie składa się z drobiazgów. Drobne grosze z nieba, drobne gesty, uśmiechy i dłonie. Spacer, lody w parku. Oczy wpatrzone w duszę. Drugi człowiek.

– Opowiadaj... – poprosiła spokojnym tonem Dżela.

Przyjaciółki usiadły na trawie ciepłej od słońca, a Aniela rozpoczęła opowieść niepewnym głosem.

– Pokłóciliśmy się wtedy. Bardzo.

– Nie wiedziałam...

– Tak. Albin był jakiś niespokojny od jakiegoś czasu. Kłótnie powtarzały się. Nosił w sobie wulkan. A wtedy przed świętami... Nie chciał słyszeć o wyjeździe w góry, który planowałam od dawna. Chciałam dziecko, wiedział o tym. Chciałam, aby ta podróż w świat bycia rodzicami rozpoczęła się właśnie „na Gwiazdkę”. Czym częściej wspominałam o dziecku, tym bardziej się marszczył. Aż tamtego dnia nie wytrzymał i powiedział mi, że ma dość mojego marudzenia, humorów. Przeszło mi nawet przez myśl, że coś ukrywa. Że nie może mieć dzieci, ale wstydzi się o tym powiedzieć. Może tak było? Nie wiem. Później wyszedł... A potem... to już wiesz…

– Wiem... Ale nigdy mi nie wspominałaś o tych kłótniach i że chciałaś zajść w ciążę.

– Bo nie było o czym. Chciałam być matką, ale nie za wszelką cenę. Chciałam, żeby Albin był ze mną szczery. Byłam gotowa na każdą prawdę. Że za wcześnie, że się nie wyszalał, że chce podróżować. A nawet na taką, że jest bezpłodny.

– Ech... Tyle czasu już go tutaj nie ma, a wciąż z nami jest... – Dżela spuściła głowę. Zaszkliły się jej oczy. Chciała to ukryć przed Anielą, ale nie zdążyła.

– Ty płaczesz? – zdziwiła się Ana. – Dlaczego? – zapytała.

– Aaa... przecież wiesz, że nie jestem kamieniem.

– Tak wiem. Ani porcelaną...

– Ani... I czasem też przenoszę się w myślach do naszego ogólniaka, do tamtych miejsc i zdarzeń. Do naszej paczki.

– Nataniel, Sylwester, Angelika, Albin i ja. Matura 2002.

– Czas leci... Przeraża mnie upływ czasu. Jedni są, inni się wykruszają. Odchodzą, pozostawiają ziemię, niebo bądź lód.

– A jeszcze inni powietrze i ogień – dodała Aniela.

– Albin nie żyje, Sylwester spełnia amerykański sen. Nat ma swoje życie i swoje zabawki. Jak to się wszystko zmieniło.

– Czas... – westchnęła Ana.

– Czas. Który zabiera, ale nie oddaje.

– Ale daje. Dlatego musimy wykorzystywać każdą minutę i kolejną minutę, godzinę, życie. Muszę nauczyć się tego od nowa.

– Wpadnij w weekend do mnie, obejrzymy jakąś komedię, zjemy popcorn. Będzie fajnie. No, Anielka! – Andzia szturchnęła przyjaciółkę w łokieć.

– Przyjdę.

 

 

 

Rozdział III

Kolorowanie aniołów

 

listopad 2021

Aniela od śmierci Albina całą energię poświęcała pracy. Prowadziła swoją działalność. Była świetną graficzką i zawsze miała roboty po uszy. Uwielbiała to. Nowe wizje, kreacje, perspektywy. Miała swoją Art-Grafkę. Chciała zająć czymś głowę i serce.

Jesień przepływała w miarę łagodnie, chociaż czasem liście zamieniały się w listy do utraconego męża. Aniela miała taki rytuał wspomnień, wyjmowała z szafki stare pudełko z serduszkami, odwiązywała kokardę czasu i zanurzała się w zdjęciach, starych biletach pozostawionych na pamiątkę, zasuszonych płatkach róż, w kawałkach lawendy. Potem pisała listy.

 

 

Kilka zasuszonych listów do Albina

Kochany!

Śpisz już? Wydaje mi się, że Cię dotykam. Prawym policzkiem – odczuwam Twoją skórę. Jest ciepła. Tej lodowatej się boję. Ciało stygnie, kiedy umiera, ale dusza wciąż może być ciepła. Pamiętasz nasz pierwszy pocałunek? Był „hipnotajzing”. I mimo że lampa świeciła tak mocno i przecinała powieki, to czułam ten blask na języku. Ciebie. Robiliśmy to wolno i delikatnie. A ja pragnęłam, aby ta chwila trwała wiecznie. Nie posiadała końca.

 

Kochany!

Gdzie jesteś? Dlaczego nie wracasz do domu? Czekam tu na Ciebie wciąż. Wyjmuję jedną filiżankę, obok dostawiam drugą. Zalewam smutki. Obok kawy stoi butelka pełna łez, wódki. Boję się, że znowu zacznę płakać.

Gdzie jesteś? Dlaczego zegar wybija trzecią, a Ciebie wciąż nie ma? Pościel zimna. Wszystko stygnie. Zgasiłam filiżankę łokciem. Upadła na twardą podłogę. Pokruszyła się jak nasza miłość. Tamten gniew nie był nam potrzebny. Tamta złość nie miała sensu. Człowiek nie powinien wychodzić z domu obrażony. Nie powinien.

Nikt z nas nie zna dnia ani godziny, dlatego musimy czuwać. Musimy mieć ciągle zapalone lampy.

Boję się życia bez światła. Boję się życia bez Ciebie. Coraz częściej zdaję sobie sprawę z tego, że piszę listy do Nieba. Terapia jest trochę jak wyszczerbiony most. Chybotliwy. Nie wiem, czy uczę się czegoś. A może mam w sobie tę cholerną siłę woli, aby przetrwać, aby gdzieś jeszcze zaznaczyć swoją obecność?

Cicho... Ktoś idzie. Muszę przerwać pisanie – to Angelika.

Pomodlę się. W imię Ojca i Syna i …

Puk, puk... puk, puk…

Albinie, czy to Ty?

 

 

Aniela żyła w ciągu – za dnia, próbowała żyć. W nocy pisała listy, aby umierać.

Czy robiła dobrze? Czy po prawie dwóch latach od kreski, jaką przyniosła śmierć, należy jeszcze grzebać w ranie? A może trzeba w niej grzebać, aby się oczyszczać albo zauważać we wspomnieniach tylko te dobre rzeczy? A może trzeba pozwolić odejść tej duszy, która była pomiędzy żywymi, a teraz stała się Aniołem Srebrnym albo Złotym Aniołem.

– Jaki kolor ma Anioł? – zapytała tamtej nocy Aniela. Nie mogła wtedy spać, coś ją drapało w środku. Wspomnienie? Ktoś? Albin...

– Może niebieski... – zamyśliła się Angelika i oparła głowę o poduszkę. Jej ciemne włosy rozsypały się na biało-czarnym wzorze.

To była jedna z tych nocy z winem i rozmowami do rana. Angelika i Aniela – bratnie dusze ponad czas.

–  A może błękitny?

–  A czym się różni niebieski od błękitnego?

– Błękitny jest bardziej delikatny. Zabarwiony puchem z obłoków, lekki, zwiewny, latający...

– Ładnie... – zmrużyła oczy Dżela.

– Chciałabym spotkać błękitnego anioła – westchnęła Aniela.

– Myślisz, że one naprawdę istnieją?

– Od śmierci Albina jestem o tym przekonana! Dziękuję, że jesteś tu ze mną w tym trudnym czasie, kiedy wspomnienia budzą, wracają, drapią. Czasem wydaje mi się, że jeszcze nie poukładałam siebie. Tutaj… – Aniela wskazała na serce. – Ono czuje. Bije jeszcze...

– Ciężko poukładać w sobie czyjąś śmierć. Ktoś był i nagle kogoś nie ma. Ktoś jest i wciąż istnieje w sercu.

– Już mi się wydaje, że stanęłam na nogi. Pracuję. Nawet kupiłam nowe zasłonki do pokoju. Pierwszy raz, od kiedy odszedł Albin. Chciałam coś zmienić w sobie, z czymś się pogodzić. Te głupie zasłonki miały być symbolem nowego, odrodzenia.

– One wcale nie są głupie – zamyślonym głosem stwierdziła Angelika. – Pamiętaj, będą rocznice, w których ból spotęguje się, a utrata stanie się wyraźniejsza niż w innym czasie. Będą wracały wspomnienia. On będzie wracał, stary czas, ale coraz rzadziej. Bo będziesz budować teraźniejszość. Ty już zaczęłaś. Zrobiłaś ten pierwszy, drugi i piąty krok. Zobacz, smutek staje się coraz bardziej odległy i nie ściska gardła każdego dnia. On przychodzi, tak jak lęki, kryzysy. Ale mamy prawo czuć się gorzej. Czasem.

– Chciałabym na nawo pokochać święta.

Aniela pochyliła głowę i utopiła oczy w czarnych barankach na pościeli.

– Wiem...

– A ja? Ja się boję świąt. Tych wszystkich świecidełek, kolorowych papierów, cukierków na choinkę. Pamiętam, że kupiłam wtedy cukierki, wiszące. Mieliśmy z Albinem ustroić drzewko świąteczne. A potem? A potem zabrakło i drzewka, i Albina. Nie miałam siły i nie czułam w sobie żadnej magicznej mocy.

Aniela znów odpłynęła myślami w tamten trudny czas. W grudzień 2019 roku. W grudzień, w którym straciła na zawsze Albina.

– A teraz czujesz? Chociaż maleńką iskierkę pod palcami? – Z rozmyślań wyrwało ją pytanie Angeliki.

– Czuję. Bo chcę wstawać. Chcę coś zrobić. Chcę poczuć smak kawy, na którą nie mogłam patrzeć, kiedy umarł. Zawsze piliśmy wspólnie kawę. Miał tę swoją ukochaną filiżankę. A ja miałam jego.

– A teraz masz siebie. I musisz zawalczyć o siebie.

– Boli mnie samotność... Twoja jest z wyboru, moja z konieczności.

W tej właśnie chwili Angelika posmutniała. Zawiesiła się w przestrzeni, w której popsute zegary spały, a miłości tam nie było. Tylko samotność. Przeraźliwą ciszę przerwały nagle stłumione słowa Angeli.

– Ja też kochałam...

– Kogo? – ożywiła się Aniela. – Ty? Nigdy mi się z tego nie zwierzałaś. Mówiłaś, że marzysz o karierze modelki, o tym, aby...

– Ci... Marzyłam. Wiesz, inaczej wyglądają marzenia, kiedy ma się 16 lat, a inaczej, kiedy ma się ponad 30 lat. Jeszcze inaczej wyglądać będą marzenia 50- latków czy 60-latków. I tak dalej. W młodym wieku chcesz być kimś. Masz plany. Chcesz być piękna, mądra, bogata. Chcesz mieć wygodne życie i pić szampana z wysokiej półki. Chcesz coś osiągnąć, czegoś się nauczyć. Chcesz się zakochać. Chcesz, aby ta miłość dzieliła z tobą pasje i marzenia. Potem marzysz o ślubie, dziecku, przyjemnej przystani, pragniesz mieć swoje mieszkanie albo najlepiej dom z ogrodem, myślisz sobie: moje dziecko pójdzie do najlepszej szkoły, będzie idealne. Ale to tak nie działa... Bo życie pisze swoje scenariusze i nie są to idealne opowieści. I to jest właśnie – doświadczanie. Pojawia się choroba, ból, smutek. Dziecko okazuje się rozkapryszonym chłopcem albo marudzącą dziewczynką. Nie chce spełniać twoich marzeń, więc nie idzie na prawo. A potem chcesz już tylko odpocząć, bo jesteś zmęczona marzeniami o swojej nieidealnej rodzinie i myślisz sobie, że chciałabyś kochać i wracasz do wizji o piciu szampana z tą miłością, gdzieś w przestrzeni pełnej świec albo rozlanej muzyki, i wracasz do tej miłości sprzed lat, której się bałaś, na którą nie miałaś czasu albo do tej, która odeszła. I wiesz, że wystarczyłby teraz zwyczajny szampan za 15 złotych. Nie Moët czy inna wysokolotna popierdówka. Nie płaszcz od Prady czy perfumy za miliony monet. Ty potrzebujesz dłoni, herbaty, ciepła, spaceru. Potrzebujesz fascynować się ławką w parku, którą mijałaś przez 20 lat, ale której nie zauważałaś wcale... Idziesz do parku, ale tej ławki już nie ma. W miejscu, w którym była kolejny developer postawił giganta. I myślisz sobie, że wszystko się zmienia. Tak. Kochałam kiedyś... Ale wszystko się zmieniło.

Aniela płakała. Opowieść Angeliki o przemijaniu, marzeniach, miłości poruszyła jej serce. Objęła jej oczy i wycisnęła łzy.

 

 

Kochany,

muszę skończyć te listy, więc ten musi być tym ostatnim. Może robię źle... ale muszę odejść, bo papier mnie boli i każdy twój szept, którego nie słyszę, a który tylko mi się wydaje. Idą święta. To dla mnie trudny czas, bo odszedłeś tak nagle i tak nagle zamknęły się drzwi do mojego szczęścia. Ale teraz wiem, że muszę znaleźć klucz – ten jeden, prawdziwy klucz. Nie chciałabym płakać wiecznie. Wiesz, moja firma ciągle się rozkręca. Mam duże zleceń. Te wesołe panie w kapeluszach. I Klaudyna, która wiecznie marudzi, ale zawsze zgadza się na zaproponowany przeze mnie kolor. Tym razem zaproponowałam jej biel. Biała wizytówka, biała jak śnieg. Chcę przestać się bać, bieli i tego, że znowu coś stracę. Chcę przestać się bać snów o Tobie, zimnego powietrza, które obejmuje szyję. Zimnej wody, która mi Ciebie zabrała. Przełamałam się, zaprosiłam siostrę na święta. Będzie też mama. Nie chcę w kolejną Wigilię płakać sama przy stole. Nie chcę gadać do wina. Moja bardzo wielka wina. Szkoda tylko, że nie zdążyliśmy się pogodzić. Wyszedłeś po wielkiej kłótni. Nie chcę już tak. Nie mogę drugi raz skazać siebie na drogę krzyżową.

Sylwia przyjedzie. Tęsknię za siostrą. Tęsknię za tobą.

Twój Aniołek

 

Rozdział IV

Śnieg

 

15 grudnia 2021

Całą noc padał śnieg. Padał i padał, a jego biel zdawała się nie mieć końca. Aniela wstała bardzo rano, przed 6. Nie mogła już dłużej spać. Obudził ją zły sen, pełen chłodu, zimna, wody, która zalewała całe mieszkanie. Szybko zrobiła kawę i w koszuli nocnej usiadła do laptopa. Chciała zająć się pracą, aby wypełnić przestrzeń bolesną, bo grudzień właśnie taki dla niej był – bolesnobiały. To taki nowy kolor – kolor śniegu, który świeci w świetle latarni osiedlowych, kolor, który mimo że świeci, to zamraża serca jak mróz. Spojrzała w szybę. I wtedy właśnie zobaczyła postać chłopca. Jasne kosmyki włosów, przyprószone śniegiem lśniły w świetle przydrożnej latarenki. Twarz chłopca wydawała jej się dziwnie znajoma. Dziesięciolatek stał nieruchomo, bez kurtki i patrzył w niebo. Nie był przestraszony, ani smutny. Aniela odstawiła laptopa, poderwała się z krzesła i szybko zbiegła schodami w dół. Na koszulę nocną zdążyła zarzucić cienki płaszcz. Śnieg wciąż prószył, wszystko wokół robiło się białe.

– Chłopczyku, chłopczyku! – Aniela krzyczała, biegnąc w stronę dziecka. – Poczekaj, nie odchodź! Kto ciebie tutaj zostawił, chłopczyku?

Kobieta dobiegła do dziecka, złapała jasnowłosego chłopca za rękę i struchlała.

– Gabriel? – zapytała. – Gabriel… – powtórzyła, szeroko otwierając oczy. – To ty.

 

 

Anielę wyrwał ze snu natrętny dźwięk dzwonka do drzwi. Ktoś uparcie wciskał palcem te słodkie, wiosenne skowronki, które układały się w piosenkę dla zakochanych.

– Cholerny dzwonek! – Aniela zmrużyła brwi.  Spojrzała na zegarek.

Dochodziła 12 w południe. Kobieta zerknęła

w wizjer.

– Cześć, Sylwek! Co ty tutaj robisz o tej porze? – zapytała oszołomiona.

Sylwester wrócił do Polski. Tak po prostu. Na zawsze. Tydzień temu zadzwonił do Anieli i zakomunikował, że wraca. Nie chciał nic tłumaczyć przez telefon. Szalony, nieprzewidywalny. Tak jak za czasów ogólnika. Nic się nie zmienił. Teraz stał przed nią, mrużył oczy, a śnieg topił się na jego jasnych włosach i czarnym, eleganckim płaszczu.

– A nic. Po prostu jestem. – Sylwek uśmiechnął się szeroko. – Nie wpuścisz mnie?

– Nie, proszę, wejdź. Przepraszam... Chyba zasnęłam.

– Widzę. Masz ładną sukienkę. – Mężczyzna puścił oczko do Anieli. – Aniołku... – dodał po chwili.

– To koszula nocna. – Uśmiechnęła się spłoszona i lekko zawstydzona Ana.

– Wyjątkowa! – rzucił Sylwek i zajął miejsce na szarej sofie.

– Kawy? – zapytała kobieta. – Pójdę wstawić wodę i pójdę się przebrać. Rozgość się.

– Powinienem oszczędzać serce.

Sylwester złapał się nonszalancko za klatkę piersiową.

– Oj tam. Będziesz je oszczędzał, jak przejdziesz na emeryturę – Aniela zażartowała i udała się do aneksu, aby zrobić kawę.

– Rozwiodłem się. – Ana usłyszała z daleka spokojną i krótką informację. – A ty, jak się trzymasz po tym wszystkim, co cię spotkało? Słyszałem od Nata, że nie było lekko.

– Nie było i nie jest.

Aniela spuściła głowę, a jej oczy zaszły mgłą. Zajęła się robieniem kawy, aby nie płakać. Zanim ją jednak podała, na chwilkę zniknęła w łazience i narzuciła na siebie wygodne dżinsy i zielony sweterek.

– Rozwiodłeś się? Serio? Dobrze zrozumiałam? Jak to? – zapytała chwilę później, stawiając na stoliku kawowym dwie filiżanki z czarno-mlecznym napojem bogów.

– Nie dogadaliśmy się. Moje małżeństwo było pomyłką – spokojnie zakomunikował Sylwester.

– Myślałam, że dobrze ci w tej Ameryce.

– I dobrze, i niedobrze – westchnął, wsypując bryłkę cukru do kawy.

– Od kiedy ty słodzisz? Hę? – Aniela zapytała zdziwiona.

– Od dzisiaj. He, he, he! – Sylwek zaśmiał się i poprawił swoją bujną czuprynę.

– Szalony, jak zawsze. I niestabilny. – Ana nie ustępowała w uśmiechu.

– Uśmiechasz się – powiedział poważnie. Zwrócił uwagę na jej usta i oczy. Były takie słodkie, piękne i roześmiane.

– Bo jesteś – odpowiedziała impulsywnie.

– Tak, całe wieki. Ile to już lat? Chyba z dziesięć. Przepraszam za tamten rok. Nie mogłem przyjechać na pożegnanie Albina. Ale byłem z tobą, z wami, w myślach.

– Wiem.

Aniela zamyśliła się i zamieszała w kawie.

– Mieszasz w marzeniach jeszcze? – zapytał Sylwester.

– Jak w marzeniach?

– Nie pamiętasz?

– Aaaa... o kawę ci chodzi. He, he, he. Pamiętam. Zawsze mieszam w marzeniach.

Aniela miała taki zwyczaj, że zawsze musiała zamieszać łyżeczką w kawie. Mimo że nie używała cukru, to lubiła ten zwyczaj bardzo. Śmiała się kiedyś, że musi zamieszać w marzeniach, aby się spełniły.

– Myślisz, że się spełnią? – Sylwek podniósł głowę i przeczesał palcami blond włosy.

– Nie wiem. Ale wciąż mam nadzieję. Ciężko się żyje, kiedy marzenia poumierały.

– Wiesz, marzenia nigdy nie umierają. Czasem zmieniają tylko wyraz twarzy, oczu i ust.

– Serio tak myślisz? – Aniela popatrzyła na niego zielonymi jak soczyste jabłka oczami.

– Ja to wiem.

Sylwek zawiesił swoje niebieskie i przenikliwe oczyska na srebrnym pasku filiżanki. Aniela również skierowała swój wzrok w miejsce srebrnego paska i poczuła się nieswojo. To przecież ulubiona filiżanka Albina – pomyślała.

Rozmawiali jeszcze dłuższą chwilę. Z głośników leciała Sia. Najpierw Underneath The Mistletoe, następnie Snowman. Nagle Sylwester pochylił się nad Anielą.

– Czy mogę prosić panią do tańca? – zapytał.

– Ale żartujesz, prawda? To znaczy: żartuje pan... – Aniela buchnęła śmiechem.

– Ależ skąd. Pamięta pani nasz zwyczaj z ogólniaka?

– Ależ tak, proszę pana.