Czarne lustro Evy - Kaja Kowalewska - ebook

Czarne lustro Evy ebook

Kowalewska Kaja

4,0

Opis

Eva od wielu lat tkwi w toksycznym związku. Jej mąż znęca się nad nią psychicznie, powodując w kobiecie zaburzenia lękowe, niskie poczucie własnej wartości. Pewnego poranka Eva budzi się na podłodze w salonie, w kałuży krwi. Jej mąż, Cezary Milo, zniknął. Kobieta jest zdezorientowana, próbuje zrekonstruować wydarzenia ostatniej nocy. Przypomina sobie jedynie, że późnym wieczorem do domu państwa Milo zapukał chłopiec ubrany w niebieską koszulkę. I od tego się zaczęło.
A może zaczęło się już kilka lat wcześniej?

Co ukrywa Eva, co ukrywa Cezary? Co stało się z mężczyzną? Uciekł, a może został zamordowany? 

Kim jest dziecko, które widziała kobieta? Kto tak naprawdę jest dobry, a kto zły?
Ktoś jest winny...
A może wszystko zostało wymyślone?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 318

Rok wydania: 2023

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Kaja Kowalewska

Czarne lustro Evy

Wszystkim, którym brakuje światła

Redakcja:

Agnieszka Walczak

Projekt graficzny okładki:

Kaja Kowalewska

Zdjęcie na okładce i ilustracje w książce: obrazy licencjonowane przez Freepik

©Kaja Kowalewska

©Chaos Artistic Laboratories agencja artystyczno-wydawnicza

Wszelkie prawa zastrzeżone

Wydanie pierwsze

Łódź 2023

ISBN 978-83-966493-9-3

Wszystkie zdarzenia i postaci w tej powieści są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do zdarzeń i osób rzeczywistych jest całkowicie przypadkowe.

Są tacy którzy w głowie

hodują ogrody

a włosy ich są ścieżkami

do miast słonecznych i białych

Zbigniew Herbert

Każdy człowiek nosi ze sobą czarne lustro. To lustro czasu.

W lustrze tym łączy się wspomnienie z teraźniejszością i wpływa na przyszłość.

W każdym czarnym lustrze można zobaczyć coś więcej, coś, o czym nie wie nikt, coś, o czym nie chcemy pamiętać i coś, czego boimy się najbardziej.

PROLOG

dawno temu

Nie ma dziecka. Nie słychać płaczu chłopczyka. Plac zabaw tonie we mgle. Małe ciałko stygnie. Mijają lata.

Nóż upada na podłogę. Okropny huk rozrywa ciało. Szkło w jednej chwili wbija się w udo Evy i kaleczy jej ramię.

Kobieta traci przytomność. Tylko złoty łańcuszek wciąż oddycha na jej szyi.

Eva, Eva? Czy to ty? Czy mnie jeszcze pamiętasz?

Przeznaczenie to karma? Może tak. Karmisz się pustką i wypluwasz pustkę, a jeśli jesteś pełnią, to czy pełnia do ciebie wraca? Jeśli ranisz kogoś (nożem, betonem w głowę, słowem, szkłem), to czy twoja głowa również zostanie uderzona? W jakikolwiek sposób. Wyrywasz komuś włosy, ktoś wyrwie włosy tobie, zapłacisz łzami i rękami za wszystkie nieszczęścia? Szczęście – zawołasz, kiedy będziesz dobry.

Będziesz dobry? Dla siebie, dla innych? Ile czarnych luster znajdziesz w innych, w sobie? – pomyślała Eva i zamknęła oczy.

Słuchaj, jak mówi czas, o czym twe wskazówki krzyczą.

Tu nie ma drugich szans wśród balansów nad granicą.

Opowiedzmy odbiciom, jaki zobaczymy obraz,nim zła szpony nas uchwycą, ciągnąc myśli prosto do dna.

Dano nam tak mało dobra, pustka po nim tworzy lęk,który dusi nas od środka, dobrze wiem, że znasz go też.

Już nie boję się o jutro, choć w mej głowie wciąż demonytańczą ze sporą wizją twórczą, by Ci przynieść nowe plony.

Już nie gonię jak szalony przez seanse fatamorgan.

Zegarmistrzu purpurowy, połóż na nadgarstkach ostrza.

Już nie myślę o tych mostach, które zapłonęły za mną.

Wciąż tak bardzo chcę Cię poznać, choć rozbiłem już zwierciadło.

Już nie pytaj mnie czy warto, obydwoje znamy odpowiedź.

Namaluję czarną farbą wielkie serce na Twym grobieTo tylko jedno z tych zwykłych marzeń w bańce.

Któraś z nich to my,

lecąc gdzieś daleko stąd.

Buka – Już nie 2023 [feat. Skor]

ROZDZIAŁ 1

Eva

CZARNE LUSTRO

Jestem Eva. Każdego dnia spoglądam w lustro. W czarne lustro swojej niedoskonałości. W czarne lustro własnej głowy. Słońce pocałowało mnie w policzek. 25 sierpnia 2023 r. obudziłam się we krwi.

***

Eva miała trzydzieści pięć lat, kilkanaście demonów na koncie i złoto-zielone oczy – zmieniały one bowiem kolor w zależności od pory roku. Była szczupłą, dość wysoką kobietą. Potargane włosy w kolorze zachodzącego słońca, słoneczno-rude, opadały niesfornie na ramiona i podkreślały jej urodę. Były też wyrazem tajemniczości.

Twarz w kształcie diamentu charakteryzowała się obecnością szerokich i wyraźnie zaznaczonych kości policzkowych. Eva była inna. Nie sposób byłoby ją zaszufladkować, zaklasyfikować. Miała swój styl, swoje tatuaże i swoje książki. Nie przypominała tych wszystkich lalek – z fabryki „Ksero – wiek XXI”. Była naturalna, choć czasem podkreślała swoje atuty złoto-czarnym makijażem. Miała słabość do koszul w paski i szarych, luźnych dresów.

W małym gabinecie urządzonym w klimacie vintage, na którego ścianach kwitły beżowe róże, zasiadała do pracy – do biurka, na którym stał czarny laptop, staruszek już taki, jednak miała do niego ogromny sentyment. Tam właśnie pisała książki. Kochała to. Pisanie było jej pracą i pasją. Przenosiła wówczas swoją duszę do zupełnie innej krainy, do innego świata. Świata, w którym możliwe było wszystko.

Niektórzy mówili: dziwna, inna, nie z tego świata, psychiczna. Mówili tak, bo nie rozumieli tego, co przeszła w życiu, ani tego, co zmieniło jej serce na zawsze.

Sam proces tworzenia powieści również mógł wydawać się dziwaczny. Kobieta zamknięta w pokoju, z rozbieganymi oczami, nażarta weną, naszpikowana czasem i miejscem akcji – wariatka. Tak, można by uznać – wariatka. Nie jadła wtedy, nie istniała, jakby jej dusza wychodziła poza ciało, wnikała w świat bohaterów i książkowych wizji. Jakby wszystko, co ziemskie, zostało wówczas porzucone na rzecz innej czasoprzestrzeni.

Eva od zawsze słyszała, że pisanie nie ma sensu, mówili jej to zarówno rówieśnicy, jak i dość bliska rodzina. Ona jednak nie potrafiła zrezygnować z marzeń o wydawaniu książek. Wena pchała ją do przodu. Wylewała się z niej. Czasem była dobrą mocą, przynosiła ukojenie, a czasem szarpała narządy wewnętrzne i powodowała mdłości.

Do 2023 roku kobieta wydała trzy powieści. Dwie romantyczne – takie dla duszy i serca, lepkie od cukrowej waty, miłości w różowych sukienkach. Jedną chorą i psychodeliczną „Wariatkę”. Thriller, który sprzedał się całkiem nieźle i pozwolił Ev na dalsze pisanie. Obecnie pracowała nad czymś wyjątkowym – nad książką, o której nic i nikomu powiedzieć nie chciała.

– Jak nowa książka? Tworzysz? Już nie mogę się doczekać! – rzuciła rozpromieniona Lucy, najlepsza przyjaciółka Evy, kiedy spotkały się w ulubionej kawiarni Literackiej na pyszne orzechowe latte. – Proszę, podziel się fragmentem! – błagalnym głosem Lucyna próbowała zmiękczyć serce Evy.

– Nie mogę – odpowiedziała poważnie Ev. – To nie jest dobry moment – dodała. – Jeszcze nie teraz.

– Jak to!? Nie możesz? Co z tobą!? Eva... – Lucy nie dawała spokoju. Patrzyła na pisarkę swoimi błękitnymi oczyma i trzepotała długimi rzęsami. – Masz przede mną jakieś tajemnice? No, nie żartuj!

– Ta książka to Demon. – Eva zmrużyła oczy.

Lucy ze zdziwieniem popatrzyła na przyjaciółkę. Rozchyliła usta, ale nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa.

Lubiły się. Nawet bardzo. Kochały się jak siostry. Od początku nawiązała się między nimi jakaś szczególna nić porozumienia. Obie po przejściach, z bagażem doświadczeń na ramionach i połamanymi skrzydłami. Obie – nie chciały poddać się, mimo bólu, jakiego w życiu doświadczyły. Wierzyły, że świat daje więcej niż jedną szansę, a to, co złamane, ma szansę odrodzić się na nowo. Wykiełkować.

Poznały się, bo takie było przeznaczenie, chociaż ktoś mógłby powiedzieć, że przypadkiem. Lucyna Lawenda trafiła na pierwszą książkę Evy Milo w sieci. Zauroczył ją tytuł: Cukrowa wata i okładka – totalnie słodka i cukierkowa, postanowiła więc kupić książkę i zjeść watę, aby osłodzić swoje dni. Była wtedy w trudnym okresie życia. Szarpanina w sądzie, alimenty, ból. Od zawsze lubiła książki i uważała, że to najlepsze antidotum na rozstanie. Poczuć ten inny świat. Zbliżyć się do bohaterów powieści, wędrować z nimi. Okazało się, że kobiety są z jednego miasta.

Lucyna napisała do Evy prywatną wiadomość z prośbą o spotkanie, bardzo chciała zdobyć jej autograf. Tak też się stało: kawa w Manufakturze, rozmowa, dedykacja z serduszkiem – i tak zakwitła przyjaźń. Pomagały sobie w trudnych momentach, wspierały się i rozpieszczały lodami przed TV, kiedy potwory z ich głów grzecznie spały pod łóżkiem. Bo każda z nich miała potwory. Mniejsze lub większe, ale miała.

To chyba tak już jest w tym świecie, że ludzie mają swoje potwory. Czasem chowają je w szafie, aby nikt nie zobaczył, z czym się tak naprawdę mierzą, z kim walczą. A czasem próbują urwać im łeb.

When you feel my heat

Look into my eyes

It’s where my demons hide

It’s where my demons hide

Don’t get too close

It’s dark inside

It’s where my demons hide

It’s where my demons hide

Imagine Dragons – Demons

25 sierpnia 2023 roku, poranek, pierwsze nitki babiego lata

Tego poranka Eva obudziła się na podłodze we krwi.

Miała na sobie wczorajszą, białą sukienkę. Poczuła ciężkość i ból. Próbowała otworzyć oczy, aby zobaczyć wszechświat, ale żadna struna światła nie przebijała się do okien z ogrodu. Sklejone powieki nie chciały dopuścić do siebie świata, a może tego, co wydarzyło się w domu przy ulicy Glinianej ostatniej nocy. Boże, czy ja straciłam wzrok – pomyślała przerażona kobieta. Ból był przeszywający. Ev nie potrafiła zlokalizować punktu na ciele, z którego bierze początek, ale czuła, że nic nie jest na swoim miejscu.

– Boże, gdzie ja jestem? – mamrotała z na wpół zamkniętymi oczami. – Gdzie jest moja noga?

– Tutaj, jesteś w domu – odpowiedział głos.

– To dobrze... – szepnęła.

– To nasz dom – dopowiadało Serce.

Minęło kilka dobrych minut, kilka cichych westchnień.

Eva poruszyła się, jej ciało zadrżało. W końcu udało się jej podnieść zasłonę z prawej powieki. Następnie z lewej.

Zamazany obraz płynął, jakby ktoś zamienił czas i przestrzeń – na chmury.

– Boże, czy ja umarłam? Nie, chyba nie, skoro czuję ból i widzę krzesło. Widzę szkło. Tylko dlaczego to krzesło jest przewrócone, a szkło potłuczone jak moja noga? Au! Kurwa, boli mnie noga. Udo. Tak bardzo boli mnie udo. Gdzie jest dziecko? Gdzie jest moje dziecko? Synku, Kochanie...? Co się z tobą stało? – szeptała kobieta przez spierzchnięte usta.

Stopniowo powracająca świadomość pozwoliła na pierwszą lokalizację rany i przywołanie do serca/głowy obrazu małego chłopca. Ubrany był w czarne spodenki i niebieski T-shirt z nadrukiem bohaterów z Epoki Lodowcowej. Eva jednak wciąż nie mogła się poruszyć. Leżała na podłodze z otwartymi oczami i patrzyła w przestrzeń salonu. Mgła była w jej głowie i oczach, chociaż z minuty na minutę mniejsza, łagodniejsza i już nie taka, w której można było się utopić.

– Zaraz, co się stało? Muszę sobie wszystko przypomnieć. Jestem w domu, jest szkło. Boli mnie udo, ręka. Bolą mnie palce, jestem w mojej białej sukience. Chyba mam temperaturę. – Eva wyliczała półgłosem miejsca obtłuczone i próbowała pozbierać pamięć z podłogi. Próbowała wrócić pamięcią do zdarzeń poprzedniego dnia, wieczoru, nocy, ale w głowie miała tylko jedno: czarne lustro.

Kobieta spróbowała poruszyć ręką, nogą, co jakiś czas brała głęboki oddech. Chciała unieść ciało ponad podłogę, wstać, ale brak siły nie pozwalał jej na to. Osunęła się z powrotem na parkiet. Zasłabła. W tej nieprzytomnej maglinie miała wizje. Jawił się jej facet, łysy, przypakowany, typowy steryd. Miał zaciśnięte usta i czerwone oczy. Przerażał ją. Za nim szła dość niska blondynka. W lewym ręku trzymała nóż. Była podobna do Lucy. W chwili, kiedy srebrne ostrze dotknęło szyi Evy, zadzwonił dzwonek do drzwi. Kobieta ocknęła się. Nagły dźwięk przywrócił ją do rzeczywistości. Ktoś wybudził ją ze złego snu. Wystraszona powoli podniosła głowę do góry, jakby chciała prześwietlić oczami masywne drzwi starego domu. Nie wiedziała, czy dzwonek wybiegał ze snu, czy był częścią rzeczywistości. Podniosła się z bólem, usiadła. Oparła plecami o sofę. Przez dłuższą chwilę otulał ją strach. Tak – czuła dobrze, że ją obejmuje i tego sobie na pewno nie wymyśliła.

Minęło kilka minut. Do Evy zaczęły docierać bodźce ze świata zewnętrznego. Słyszała głosy z ulicy, płacz dziecka, piłkę, w którą grają dzieciaki na pobliskim boisku. Głośno się jakoś zrobiło w jej głowie, pustkę zaczął wypełniać czas teraźniejszy. Rozejrzała się po pokoju. W salonie było trochę szkła, przewrócona witryna z jasnoniebieskim światłem LED, połamane krzesła.

– Co tu się stało? – Eva zadała sobie na głos pytanie. Złapała się za głowę. – Kurwa, jak mnie boli ten łeb... Tabletka! Zaraz, gdzie są moje tabletki?

Kobieta chciała wstać, aby dostać się do szuflady i sięgnąć po przeciwbólówkę, ale udo przypomniało o sobie i Ev zawyła z bólu. Jej oczy powędrowały wzdłuż własnego ciała. Lewa noga obwiązana była chustą – jakby ktoś chciał na szybko zabezpieczyć ranę. Nie poddawała się jednak i próbowała stanąć.

– Zaraz? Co się stało? Tymoteusz!? Synku!? Gdzie ty jesteś!? Czarek, Czaruś!? Gdzie wy jesteście? Do cholery! – Eva wołała rozpaczliwie i rozglądała się po pustym domu.

– Będziemy później, Mamusiu... Mamusiu, pa, pa, Mamusiu... – Kobieta usłyszała głos chłopca.

– Tymuś, co ty mówisz? – zapytała, bezradnie rozkładając ręce.

Nagle uświadomiła sobie, że mówi do siebie, że zachowuje się jak wariatka z własnej książki.

Matko Boska! Gdzie jest Czarek? Dlaczego nie pamiętam, co się wydarzyło? – Ev czuła się coraz bardziej zagubiona. Rozpłakała się. Wolnym krokiem, kulejąc, dotarła do sypialni – jej oczom ukazało się puste, nierozgrzebane łóżko, nienaruszona pościel. Następnie zajrzała do gabinetu – tam również panowała głucha cisza. Czarek zniknął, rozmył się. – Zaraz, a gdzie jest pokoik Tymcia? Nie pamiętam, pokoik zniknął? – Eva myślała gorączkowo.

Zaczęła rozglądać się po domu, jakby uczyła się miejsc w nim na nowo. Nagle wypowiedziała łamiącym się głosem:

– Jezus Maria, zniknęły wszystkie zabawki… Pan Miś Bohater, klocki Lego, pudełko z Mickey Mouse, w którym kolorowe kredki, ciastolina i kolorowanki. Zniknęły puzzle, samochodziki, planszówki. Tracę głowę. Chyba powinnam zawiadomić policję.

Kątem oka Eva Milo dostrzegła czarną Motorolę pod sofą. Przychyliła się i mimo bólu wyciągnęła ręką telefon spod sofy. Przetarła wyświetlacz kciukiem.

Ktoś dzwonił? Zaraz. – Zamyśliła się.

– Sprawdźmy – wypowiedziała głośno i przełknęła ślinę.

Lucy – 3 nieodebrane połączenia

Mama – 1 nieodebrane połączenie

Numer nieznany – 1 nieodebrane połączenie

Eva westchnęła, jakby zmęczyło ją przeglądanie dobijających się do jej szklanych okien połączeń, ludzi, dusz. Wolnym krokiem pokuśtykała w stronę tarasu, aby zaczerpnąć powietrza. Musiała uważać, aby nie pokaleczyć nagich stóp. W salonie na podłodze migotały odłamki szkła. Nagle przed oczami Evy Milo wyrósł dobrze zbudowany mężczyzna. Zaskoczył ją. Miał rozczochrane, brązowe włosy i dziwnie błyszczące oczy. Ubrany był w kwiaciastą koszulę, na jej widok zaczął uśmiechać się jak opętany.

– A co pan tutaj robi!? Proszę natychmiast wyjść z mojego domu! – krzyknęła kobieta resztką sił, jaką posiadała w gardle. – Proszę się stąd wynosić!

– Ależ pani Evo, spokojnie. To przecież ja... Pani Milo...

– Tak, wiem, kim pan jest. Łazi pan ciągle za mną. Śledzi mnie pan...

– Ależ skąd. Pani Evo... Dobijałem się, ale drzwi były zamknięte, więc pomyślałem, że zajrzę od strony ogrodu. Jesteśmy przecież sąsiadami, to normalne, że na siebie wpadamy, widujemy się – z powagą w głosie powiedział mężczyzna. – A co się pani stało? I dlaczego ktoś wybił szybę w drzwiach na taras? Czy mogę pani jakoś pomóc?

– Pomoże mi pan, wynosząc się z mojego domu. I proszę to zrobić, bo nie ręczę za siebie!

– Ależ pani Evo... – Tajemniczy przybysz próbował udobruchać pisarkę. – Powtarzam, jestem pani sąsiadem. Przecież mnie pani zna. Emanuel Luka. Mieszkam za płotem, o tam… – Przybysz próbował wskazać palcem na odpowiednią stronę świata, aby zlokalizować swój dom.

– My się znamy? Nie przypominam sobie. Nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy.

– Tak. Znamy się. Kilka razy kosiłem u pani w ogrodzie trawę, kiedy pani mąż, Cezary, był w delegacji.

– Zaraz. Coś kojarzę, ale nie mam siły szarpać się z panem. Tam są drzwi. – Eva wskazała ręką na tarasowe drzwi do ogrodu, a raczej pusty prostokąt, z którego wysypało się w nocy szkło i pokaleczyło jej ciało. – Proszę już iść, jestem teraz zajęta.

– Tam nie ma drzwi… – Emanuel powtórzył i uśmiechnął się. – Ojej, ale tu wszędzie leży szkło. Zaraz to posprzątam.

– Proszę to zostawić! Ała... – Ev syknęła z bólu, kalecząc się w palec prawej stopy.

– I właśnie, po to tutaj jestem. W nocy słychać było straszne krzyki. Huk. Martwiłem się o panią. Dlatego dziś zajrzałem. Proszę spokojnie usiąść. – Mężczyzna stanął obok Evy i wyciągnął rękę, aby mogła ona bezpiecznie przedostać się do sofy. – Podtrzymam panią, o tak, będzie dobrze.

Eva niepewnie podała mu dłoń i po chwili już siedziała na szarej sofie. Emanuel spuścił głowę i wbił swoje czarne oczy w nagie stopy Evy.

– Nie mam pojęcia, co się wydarzyło. – Ev ukryła przerażoną twarz w szczupłych dłoniach i rozpłakała się jak dziecko.

– Nie chcę ci zrobić krzywdy. – Emanuel szybko porzucił „panią” dla „ty”. – Naprawdę mieszkam w domu obok.

– Przecież cię kojarzę. To ty mnie stalkujesz! Widziałam wiele razy, jak patrzysz. Jak spoglądasz zza ogrodzenia! – Eva znów krzyknęła, krzywiąc twarz.

– Nie stalkuję. Czasem przychodzę pomóc w pracach ogrodowych. Kocham przyrodę. Drzewa. Pielęgnuję ogrody. Nie ukrywam, że zawsze chciałem cię poznać bliżej, ale... Sama wiesz.

– Wiem. Mam rodzinę. Męża, dziecko. Boże, a gdzie jest teraz mój mąż? Właśnie, gdzie jest Czarek? Co ty mu zrobiłeś!?

– Ja? – Sąsiad westchnął ciężko, wskazując palcem na miejsce, w którym mieści się serce. – Nic – zamruczał łagodnie.

– Gdzie Czarek!? Gdzie dziecko? Porwałeś chłopca!? Proszę stąd wyjść! Proszę mnie zostawić w spokoju!

Eva wpadała w panikę. Krzyczała, łapała się za głowę w geście rozpaczy. Mężczyzna przyglądał się temu ze spokojem.

– Jakie dziecko? Nie porwałem żadnego dziecka. Nie wyjdę, Evo. Nie mogę cię zostawić w takim stanie. Nie teraz, kiedy twój mąż zniknął. Przepadł jak kamień w wodę. Zawiozę cię do komisariatu. – Emanuel uśmiechnął się uspokajająco. – Czekaj tu na mnie spokojnie. Za chwilę wrócę. Pójdę po auto.

Eva przełknęła ślinę. Ślina była gęsta i lepka ze strachu.

„Zawiozę cię do komisariatu. Czekaj tu na mnie spokojnie. Zawiozę cię do psychiatryka.” W jej głowie słowa odbijały się echem i powodowały nerwowy ścisk.

– Poczekasz? – Głos sąsiada wirował w głowie kobiety.

– Poczekasz? Poczekasz? Po... po…

– Dobrze – odpowiedziała roztrzęsiona Eva.

Idealnie zbudowany mężczyzna o czarnych oczach rozejrzał się po salonie, machnął ręką i powiedział:

– Zaraz wracam, piękna pisarko! – W jego spojrzeniu Eva wyczytała jedno: OBŁĘD.

Sylwetka Emanuela zaczęła rozpływać się w oddali. Kiedy tylko sąsiad zniknął, przerażenie pchnęło Evę w kierunku małej, drewnianej furtki na tyłach ogrodu.

W chwili zagrożenia kobieta przestała odczuwać ból fizyczny. Strach i panika okazały się silniejsze od rany na jej ciele. Kobieta złapała torebkę i wyszła na ulicę tak, jak stała – w białej, cienkiej sukience poplamionej krwią.

Za zakrętem mieścił się postój taksówek. Nie wahała się ani chwili. Kulejąc, podbiegła do czerwonego Opla i szybko znalazła się na tylnym siedzeniu.

– Na najbliższy komisariat, poproszę – wysapała przerażona.

Otyły kierowca około sześćdziesiątki uniósł brwi do góry, spojrzał w lusterko i ruszył z piskiem opon.

ROZDZIAŁ 2

Pokój 44

Drzwi komisariatu były czarne i ciężkie. Eva nie miała siły, aby wejść do środka. Usiadła na schodach i nabrała powietrza w usta. Poczuła jęzor chłodu na ramionach.

Szczypało ją ciało, ręka, udo obwiązane pseudobanda-żem. – Ale jak to, skąd? – zastanowiła się. Rana była obwiązana w niedbały sposób. Jakby ktoś na szybko chciał

zatamować krwawienie. Eva była pewna, że sama tego nie zrobiła.

– Wszystko w porządku? – zapytał staruszek, który zmierzał w kierunku ciężkich, czarnych drzwi. – Co się stało? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła diabła, dziecinko.

– Jest mi słabo. Tylko słabo – wyszeptała Eva Milo.

Starzec podszedł bliżej i wytrzeszczył do porannego słońca swoje żółtawe ze starości oczy.

– A skąd u ciebie, dziecko, tyle krwi na ubraniu? – Mężczyzna zmartwił się, zmarszczył czoło już wyraźnie pomarszczone przez czas i głęboko nabrał powietrza w płuca. – Do szpitala z tym koniecznie. Do szpitala, dziecko.

Eva pokiwała głową, a uspokojony starzec powolnym krokiem odszedł w stronę targu. Przed komisariatem w tym czasie zebrała się grupka ulicznych grajków, za chwilę pojawił się facet z papierowym kubkiem kawy, jakaś baba w rudych lokach, która krzyczała niezachęcającym głosem:

– Ulotki do super SPA, ulotki! Brać, ludzie, brać!

Dzień budził się do życia, słońce zaglądało w usta tym, którzy nieśli swoje otwarte twarze w świat. Nagle przed Evą stanęła kobieta. Blondynka, z paznokciami w kolorze łąki pełnej maków. I gdyby nie te żrącoczerwone tipsy, Eva mogłaby pomyśleć, że to Lucy.

– Mam cię! To tutaj jesteś! Tak myślałam, że przyjdziesz z tym wszystkim na policję. Teraz cię zabiję! – syknęła nieznajoma.

– Nie, proszę, nie rób mi krzywdy! – Eva zadrżała.

– Już wszystko dobrze? Pani Evo? Pani Evo!? –Nad kobietą pochylił się rosły mundurowy. Kobieta z czerwonymi tipsami okazała się być tylko przerażającą wizją.

– Skąd pan zna moje imię? – zapytała zdezorientowana Eva.

– Przedstawiła się pani. Podała mi nawet swój dowód osobisty. Przed chwilą. A potem nagle zaczęła pani krzyczeć. Proszę się uspokoić. Nikogo tutaj nie ma. Proszę się nie bać. Nikt nie zrobi pani krzywdy – powiedział policjant, Dominik Kudłacz o piwnych jak niebo oczach i bursztynowych włosach. Przyjemnie wyglądał, a jego głos koił. – Zaraz zaprowadzę panią do pokoju numer 44. Komisarz Król już na panią czeka.

Patrz! – ha! – to dziecię uszło – rośnie – to obrońca!

Wskrzesiciel narodu,

Z matki obcej; krew jego dawne bohatery,A imię jego będzie czterdzieści i cztery.

Przez głowę Evy przeleciały Dziady. Zadrżała. To z Mickiewiczem skojarzyła to słynne 44. Ale to nie to skojarzenie wywołało u niej zimny dreszcz. W głowie Evy aż gotowało się od wspomnień.

„– Ty, kurwo! Ile razy mam ci powtarzać, że... Nie rozumiesz tego? Ile razy? No, ile? 44?

– Przestań już. To boli. Zostaw mnie!

– Co cię boli? Przecież cię nawet nie dotykam.

– To boli, proszę cię... Masz coś z głową. Cezar!

– To ty masz coś z łbem i potrzebujesz psychiatry! Idiotka! Idź się leczyć. Bez jaj!”

W głowie Evy odżywały strzępki awantur z przeszłości. Tak, w głowie Evy krzyczał Cezary Milo – jej ukochany, a jednocześnie znienawidzony mąż.

– Pani Eva Milo?

Głos komisarza Króla wydawał się niezwykle spokojny i zrównoważony. Niczym nie przypominał tej wybujałej huśtawki pełnej nieograniczonych emocji, ani karuzeli, na którą uwielbiały wsiadać rozbrykane dziewczynki w różowych sukienkach.

– Pani Eva Milo? Zapraszam – powiedział Kasjan Król poważnym tonem i wskazał drewniane krzesło stojące naprzeciwko biurka.

– Tak... Ja wszystko opowiem. Gonił mnie Emanuel! To mój stalker. Pewnie chciał mnie uwięzić w ciemnej piwnicy!

Eva rozglądała się po policyjnym pokoju. Gabinet Kasjana wyglądał tak, jakby zatrzymał się w nim czas. Ciemnobrązowe meble pamiętały epokę PRL-u, w kącie stała masywna, metalowa szafa na dokumenty, a parapety drewnianych okien zdobiły paprotki w pożółkłych od wody białych donicach. Tylko dwa monitory komputerów na biurkach zdawały się przypominać o współczesności. Komisarz usiadł i spojrzał w dokumenty.

– Eva Milo, lat 35. Zamieszkała przy ulicy Glinianej w Łodzi.

– Zgadza się. Ale wie pan co?

– Co takiego, pani Evo? – Król bacznie obserwował kobietę.

– Uciekłam z domu i przyjechałam tu taksówką. Jestem ledwo żywa. Mam rany. – Eva naciągnęła białą tkaninę na udo, przypominając sobie o zranieniu. – Udo! Moje udo! O, proszę! Mam ranę, bardzo boli. Mogę pokazać!

– Czy widział to już lekarz? Kto to pani zrobił? Proszę opowiedzieć, co się stało.

– Kto? To jest bardzo dobre pytanie. Nie wiem, proszę pana. Nie wiem! Dlatego tutaj jestem. Obudziłam się rano na podłodze w salonie. Wszędzie było szkło. Mam bandaż z tej chusty. Jestem przerażona. Mój mąż zniknął, dziecko też. A jeśli on zabił mojego męża!? Mój niezrównoważony sąsiad! Cały czas się dziwnie uśmiechał. Widziałam obłęd w jego oczach. A dzisiaj zakradł się do mojego domu. Wszedł sobie tak po prostu na moją posesję. I obserwuje mnie, wiele razy to widziałam.

– Ale, pani Evo, od początku... Dlaczego pani mąż zniknął? I poza mężem zniknął też syn? Dobrze rozumiem? – Komisarz starał się wyłuskać z wypowiedzi kobiety potrzebne informacje.

– Cezary zniknął. Tak po prostu. I chłopiec zniknął.

Obudziłam się dzisiaj we krwi. Później zobaczyłam, że szyba jest wybita. Mój synek, och! Gdzie on jest?!

– W jakim wieku jest pani dziecko?

Eva spojrzała na Kasjana i wyszeptała:

– Nie wiem.

Komisarz Król podszedł do drzwi pokoju numer 44 i uchylił je lekko.

– Dominik!

– Jestem, komisarzu – powiedział aspirant Kudłacz z pomarańczowymi od emocji policzkami.

– Posiedź przez chwilę z panią.

Król opuścił pokój policyjny i udał się po kawę. Przy kuchennym ekspresie zobaczył podkomisarz Rubin.

– O, jesteś tutaj! Szukałem cię.

– A ja myślałam, że poszukujesz pysznej, aromatycznej kawy. – Róża Irena Rubin wskazała na kubek Kasjana i uśmiechnęła się.

– To też. Ale jest sprawa. Sprawdzisz mi pewną kobietę. Przyszła przed chwilą. Krew na sukience, na ciele, rana na udzie. Dziwnie się zachowuje. Twierdzi, że zaginął jej mąż i syn. Tu masz dane. – Kasjan podał Róży małą karteczkę.

– Widzę, że dzień zapowiada się ciekawie, he, he. – Róża przeczytała informacje z żółtej karteczki i zmarszczyła czoło. – Eva Milo? Mirror?

– Nie lustro, heh. – Komisarz oparł się o szafkę i obrócił kubek w dłoniach. Szybko napił się czarnej jak smoła kawy i wytrzeszczył swoje brązowe oczy.

– Milo to Mirror! Taki pseudonim literacki. Nie słyszałeś o tym? – Róża była pełna emocji, jej kasztanowe włosy związane w kucyk aż podskakiwały.

– Nie. – Kasjan pokręcił głową.

– Kasjan, to pisarka! Wydała Wariatkę chyba rok temu. Czytałam. Świetna powieść! – emocjonowała się Róża.

– Pisarka, powiadasz? Hmm... To wiele wyjaśnia. Dobra, koniec ekscytacji. Do roboty! Milo twierdzi, że zaginął jej mąż i dziecko. Sprawdź mi ją. Jak najszybciej. – Król wydał polecenie, zgarnął resztę kawy i wyszedł.

W tym czasie Eva dochodziła do siebie w policyjnym pokoju numer 44. Wypiła dwie szklanki wody i poprosiła o chwilę na uspokojenie emocji. Komisarz wrócił do pokoju, usiadł za biurkiem i w ciszy przyglądał się pisarce.

W głowie kobiety przeszłość splatała się z czasem teraźniejszym. Powracały wspomnienia. Kilka minut później do pokoju 44 weszła podkomisarz Róża Rubin i położyła przed Królem kartkę z informacjami.

– Czytaj – powiedziała poważnym tonem.

Król zatopił się w lekturze. Informacje dotyczyły Evy Milo. Pisarką była – fakt. Wiek się zgadzał. Miejsce zamieszkania też. Zamężna. Nie zgadzał się tylko jeden szczegół dotyczący dziecka. Istotny szczegół.

– Zostań, będziesz potrzebna. – Komisarz skinął głową do Róży. – Pani Evo...

Eva Milo poderwała się jak oparzona z fotela i przesiadła na krzesło, nie zważając na ból.

– Panie komisarzu, ja nie rozumiem, jak to się stało. Jak...? I co się dokładnie stało. Proszę mi pomóc. – Kobieta zawinęła dłonie w globus.

– Pani Evo, próbujemy właśnie ustalić, co się stało. Kiedy widziała pani męża po raz ostatni?

– Wczoraj. Chyba wczoraj, o ile nie popieprzyły mi się dni. O ile nie leżałam na tej podłodze dłużej. Ale tak mi się wydaje. Że to było wczoraj, czyli w czwartek. Był wieczór. Wrócił nabuzowany z pracy. Spóźnił się standardowo na kolację, której nie zrobiłam. I chuj! Nie było warto już szykować tych pięknych romantycznych wieczorów ze świecami i muzą w tle. On ciągle się spóźniał, wie pan. Albo twierdził, że przesoliłam, przepieprzyłam i tak dalej. To był dziwak. Bardzo się zmienił. Od jakiegoś czasu już nie był tym Cezarym z przeszłości. Albo nigdy nim nie był.

Eva gestykulowała, opowiadała z wypiekami na policzkach. Róża popatrzyła znacząco na Króla.

– Pokłóciliśmy się. Też standardowo. Zaczął mnie obrażać. Krzyczał, że jestem podła, że wprowadzę go do grobu. Wszedł do kuchni, niby zrobić sobie kolację. Pamiętam, że wyjął nóż z ociekacza. A potem rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Nóż upadł na podłogę. Zaraz... Co było dalej? Zaraz sobie przypomnę… A może nóż upadł później? Nie wiem… Wiem, że kiedy obudziłam się dziś rano, to nie było ani Cezara, ani pokoju Tymcia, żadnych zabawek… Ani dziecka nie było…

– Pani Evo, proszę mnie teraz uważnie posłuchać – wtrąciła podkomisarz Rubin. – Pani nie ma dziecka. Pani… – Róża przerwała i podeszła do pisarki.

Eva Milo zbladła. Przed jej oczami pojawił się plac zabaw. W otoczeniu kwiatów – wata cukrowa. Wszystkie kolory świata. Pajacyki, baloniki. Dzieci bawiące się w piaskownicy, huśtające na huśtawkach – do nieba. Było tak pięknie, tak kolorowo i nagle zza zakrętu wyjechał czarny samochód.

– Jak to!? Co pani opowiada? Proszę mnie nie straszyć! – Eva zaplotła dłonie na ramionach, jakby chciała objąć siebie, zminimalizować ból fizyczny i psychiczny jednocześnie. – A tak w ogóle, to nie interesuje mnie, co sobie myślicie! Gówno mnie to obchodzi! Mój synek nie rozpłynął się w szarej mgle… – wydukała Eva. – On gdzieś tam jest – dodała i rozpłakała się.

– Pani Milo, Proszę się uspokoić. – Kojąca barwa głosu wypłynęła z ust podkomisarz Rubin. – Spokojnie, no, już spokojnie. – Kobieta dotknęła ramienia Evy i pogłaskała ją w matczyny sposób. Tak na uspokojenie. Następnie podała jej chusteczki.

Eva podniosła głowę. Wytarła oczy i przez kilka sekund patrzyła przed siebie, nie mówiąc nic. Zegar wiszący na ścianie odmierzał czas.

– Dobrze, wszystko wam opowiem. – Pisarka rozcięła głosem powietrze. Zmrużyła oczy i przygryzła usta tak mocno, aż strużka czerwonej rzeki zakwitła na dolnej wardze. – Przypomniałam sobie coś. Do mojego domu przyszedł chłopiec w niebieskiej koszulce. Pojawił się wieczorem. Zapukał do drzwi. Ja otworzyłam. Był bardzo podobny do mojego Tymcia. Zaprosiłam go do środka. Miał takie smutne oczy. – Eva zawiesiła się.

– I co stało się potem? – zapytała Róża. Kasjan w tym czasie spisywał zeznania Evy.

– Nie pamiętam…

– A ile lat miał chłopiec? Kim był? Jak miał na imię? Wie pani coś o nim? W jaki sposób znalazł się u pani, pani Milo?

– Ile lat? Nie wiem, może 5, a może 6? Może miał na imię Tymoteusz? Tymoteusz to mój synek. – W dużych zielono-złotych oczach Evy znów pojawiły się łzy.

– Pani Evo, spokojnie. Proszę jeszcze napić się wody. – Komisarz podsunął Evie papierowy kubek wypełniony cieczą. Zauważył, że kobieta ma problemy z oddychaniem.

– A nie otruje mnie pan? Dziwna ta woda, jakaś taka żółta. – Zaniepokojona Milo odsunęła kubek od ust.

– Proszę się nie obawiać. – Policjant uśmiechnął się lekko. – Zacznijmy od początku. Spokojnie. Pani Eva Milo, wiek - 35 lat. Zawód - pisarka. Zamężna, bezdzietna… – Kasjan urwał i przymknął oczy, czuł, że powiedział o słowo za dużo.

– Tymoteusz na pewno gdzieś jest! Nikt mnie nie rozumie! – krzyknęła kobieta. – I tak, jestem pisarką. Publikuję pod pseudonimem Eve Mirror, ale to nie oznacza, że jestem jakąś wariatką. Że wszystko sobie wymyślam. Tę ranę na udzie może sobie też wymyśliłam?

Król wykrzywił usta i przygryzł lekko dolną wargę. Był niepewny i zdezorientowany całą sytuacją, chociaż plamy krwi na białej sukience Evy zaniepokoiły go bardzo, tak samo jak nieistniejące dziecko i nieobecny mąż.

– Panie komisarzu, mój mąż, Cezary Milo, zniknął. I ten chłopiec też zniknął. Proszę coś zrobić w tej sprawie. Przyszłam tu zgłosić zaginięcie. – Eva Milo starała się wypowiadać te słowa bardzo spokojnie. Próbowała tym samym uspokoić siebie i swoje serce.

– Pamięta pani, skąd u pani krew na sukience?

– Nie wiem, nie pamiętam.

– Kochany mój! Urzekłeś mnie.

Więc chodź po dobroci! Bo porwę cię…

– Ach, tato, tato! Porywa mnie król!

Ciemnieje mi w oczach, przeszywa ból.

Rumak przyspiesza, co sił, co tchu;

Biegnie na przełaj, po trawie, mchu.

I oto światło: dom tuż-tuż.

Niestety! Dziecko nie żyje już.

JohannaWolfgang von Goethe, Król Olch w tłumaczeniu Antoniego Li-bery.

ROZDZIAŁ 3

Stary dom

Mam blizny, noszę na sobie blizny

po ranach z tamtych lat.

Zostaje mrok.

Każdy nosi blizny.

2 lata przed zaginięciem Cezara

Ten duży, stary dom, usytuowany wśród krzewów i drzew z pewnością wyróżniał się na tle innych domów osiedla. Budynek, mimo że odnowiony, zachował swój kształt i przypominał o przeszłym wieku. Z jednej strony dom ten krył w sobie jakąś magiczną część historii, z drugiej – zachęcał do napisania nowej opowieści. Specyficzna, symetryczna elewacja frontowa i ganek z kolumnami przyciągały wzrok potencjalnych nabywców. Zawieszony na ogrodzeniu ogromny baner krzyczał czarnymi literami: NA SPRZEDAŻ! PILNE! Ktoś z pewnością z jakichś przyczyn pozbywał się części swojego życia. Ktoś musiał szybko sprzedać dom.

W środku domu panował minimalizm, a rządy sprawował marmur. Od razu widać było, że całkiem niedawno został przeprowadzony tutaj remont. Szum chłodu wydawał się mrozić od wejścia, ale takiego właśnie domu do życia poszukiwał Cezary Milo – właściciel jednej, jakby się wydawało, z dobrze prosperujących na rynku agencji reklamowych. Firma Cezarego nosiła nazwę NEON.

– Proszę, niech państwo zobaczą salon. Jest duży, przestronny, idealny i jednocześnie przytulny. A ten kominek... najwyższej klasy. Potęguje atmosferę przytulności – przekonywała rozanielona pani Anna Ćwikła, agentka biura nieruchomości „Dojrzałe Niebo”, prezentując wnętrza domu przy Glinianej.

– Duży taki. Wcale nie jest przytulny – westchnęła Eva i puknęła w ramię męża.

– Ale zobacz, jaki jest piękny, Evuniu. – Cezary przytulił żonę.

– Surowy. – Kobieta zmrużyła oczy. – A ja potrzebuję ciepła po tym, co się stało... Po co nam taki ogromny dom? Żeby wypełniała go tęsknota?

– Jak to po co? – Cezary zmierzył ją wzrokiem i wypuścił z ramion. Poprawił szybko rękawek dopasowanej, białej polówki od Armaniego.

– Czarek... – szepnęła kobieta i przysunęła się do męża. – Czuję tutaj chłód. Tymkowi by się nie spodobał. – Eva popatrzyła w okno i skierowała oczy ku niebu.

– To prawdziwy marmur, kochanie. Nie jakaś tandeta. Zobacz, jest kominek, jest przestrzeń, można się tym delektować, a jakie bankiety tu urządzać! – Cezary nie zwracał uwagi na słowa kobiety i ekscytował się w dalszym ciągu.

– A skąd ty się tak znasz na marmurach? – przysrała mu Eva.

Mężczyzna wzruszył ramionami i podszedł do agentki.

– Bierzemy ten dom – rzucił z przyklejonym do twarzy gumowym uśmiechem.

– Cezary... – próbowała wtrącić Eva.

– Podoba się państwu, rozumiem. – Agentka podekscytowała się.

– Jest idealny. Prawda Evuniu? – Kobieta poczuła jak mąż łapie skórę jej pleców między palce i mocno szczypie.

– Jest idealny. Tak – syknęła Eva, chociaż niezadowolenie rysowało się na jej twarzy.

– Przejdźmy jeszcze do ogrodu. – Agentka, wyczuwając napiętą sytuację między małżonkami, wskazała ręką na duże, szklane drzwi prowadzące na taras. – Tam poczują się państwo jak w bajce. – Anna mocno zachwalała dom, licząc po cichu na sporą kasę w ramach premii za sprzedaż takiej nieruchomości.

Ogród faktycznie był piękny. Może trochę zaniedbany, zarośnięty jednak miał w sobie coś niezwykłego, coś, czego nie można było objąć ramionami.

– O...! Chłopiec-Amor ze skrzydełkami. Chłopiec zatopiony w betonie – szepnęła Ewa i popatrzyła w oczy ogrodowej figury. Były takie zimne i smutne jak oczy Tymka.

– Zabytek – pokiwał głową Cezary.

– A skąd ty to wiesz? – Ev uśmiechnęła się do męża. – Przecież nie znasz się na architekturze. To mój ojciec jest architektem – docięła.

Mężczyzna nie odpowiedział. Obraził się na chwilę i zawiesił myśli na najwyższym drzewie ogrodu. Napiętą atmosferę przerwał głos agentki Anny.

– Oczywiście, proszę państwa, to rzeźba indyjskiego artysty Ba-Bu. A w salonie, nie wiem, czy zwrócili państwo uwagę, znajdowała się mandala orientalna.

– Pięknie tutaj. W ogrodzie.

Eva przykucnęła przy skalniaku. Wygładziła niewidoczne zagniecenie na czarnej, satynowej sukience. Przypomniała sobie tatę i te wszystkie wspaniałe projekty ogrodów, przypomniała sobie zagraniczne wycieczki w miejsca, które zrobiły na niej największe wrażenie. Ogrody Gaudiego i Wersal. Nagle wyszeptała:

– Zaniedbany jesteś troszeczkę, ale można cię pokochać... Tymoteusz na pewno by cię pokochał.

– Moja żona lubi rozmawiać ze sobą albo z kamieniami. To taka trochę dziwaczka. Artystka, pisarka! Ma swój świat – skomentował dość sucho Cezary. – Bierzemy ten dom. Bierzemy! – powtórzył, poprawiając przy tym okulary Calvina Kleina.

***

– Nie jest zbyt drogi? – odezwała się nieśmiało Eva, kiedy wyszli z posesji i zmierzali w kierunku czarnego Audi w leasingu.

– Drogi? Evuniu, będziesz tam moją królową. Będziesz się czuła tam jak w bajce. Będę cię nosił na rękach – przekonywał Czarek.

– Ale... Zabierzemy zabawki Tymusia? Zrobimy tutaj dla niego pokój?

– Ci... Kochanie... – Cezary pocałował kobietę w usta.

– Przecież wiesz, jak lubię cię rozpieszczać. Prawda? Spełnię każde twoje życzenie. Ten ogród będzie idealny dla ciebie. Będziesz mogła tam pisać swoje powieści. Zarobisz w końcu więcej, dołożysz się do domowego budżetu. – Mężczyzna skrzywił nieco twarz i zaśmiał się cynicznie.

– Tajemniczy ogród. Magiczny... – Ev zamyśliła się. – Piękny. – Kobieta odepchnęła myśl o cynicznej szpilce, którą wbijał w jej serce mąż.

– Kochasz sztukę. Pisanie... – kontynuował Cezar. – Masz swoją pasję. A ja kocham ciebie. – Mężczyzna pocałował żonę w czoło. – Ty jesteś moją pasją. Dotlenisz się w ogrodzie. Napiszesz w końcu bestseller, a nie jakieś byle gówno.

Uderzona przykrymi słowami męża Eva zamilkła. Popatrzyła w niebo. Białe, śmietankowe chmury płynęły po oceanie.

– Co się stało? Kochanie? – Czarek objął kobietę w pasie. – Przepraszam. Nie chciałem cię urazić. Wybacz mi, jeśli sprawiłem ci przykrość.

– To nic… – Eva odepchnęła jego ciepłą dłoń. – A Tymka kochasz jeszcze? – zapytała ze smutkiem w głosie, jej oczy nagle przygasły i straciły iskrę.

– Kocham. Ależ skarbie. Oczywiście, że kocham – przytaknął Czar.

– Tak. To przecież twój ukochany syn.

Eva w tamtej chwili nie chciała się ani kłócić, ani rozpłakać. A może nie chciała dopuścić do siebie myśli, że rzeczywistość dobiera się do jej duszy, gwałci ją i powoduje ból.

Czasem przecież lepiej udawać, że istnieje coś, czego nie widać albo że nie istnieje coś, co rani. Czasem przecież tak dobrze udawać.

– Spójrz, jakie piękne jest słońce. Tyle dobrego nam przynosi – wyszeptała kobieta, chociaż czuła, że to słońce, tak samo jak serce, dziś kłamie.

To nigdy nie powtórzy się.

Nie będę ciebie szukał w niej.

Nie blokuj, kiedy chciałbym przejść.

Nie będzie dzisiaj zdjęć.

To nigdy nie powtórzy się,

więc warto tracić czas na sen

i proszę, tylko nie budź mnie,

niech będzie tak jak jest.

Dawid Podsiadło – Nie kłami

CZARNE LUSTRO

Słońce kłamie. Tak samo jak każde z nas kłamie.

Niby to próbujemy narysować szczęście. Ale kłamstwo jest czarne jak lustro, w którym przeglądamy się każdej nocy.

Ale kłamstwo jest czarne jak lustro.

***

Państwo Milo przeprowadzili się do domu przy Glinianej równy miesiąc po podpisaniu umowy z biurem nieruchomości. Anna Ćwikła zapiała z zachwytu, kiedy zobaczyła pokaźną kwotę na swoim koncie – premię od biura za odpowiednie pokierowanie sprawą sprzedaży tej dużej nieruchomości w Łodzi.

– Jestem zachwycona Cezarym – rzuciła Anna do przyjaciółki podczas wiosennej kawy w Manufakturze.

Magdalena popatrzyła na nią z nutą zdziwienia w oczach.

– Chyba jego portfelem – skomentowała po chwili.

– Ależ skąd. – Szybko i pewnie zaprzeczyła Anna. Odgarnęła blond włosy do tyłu, cienkim pasemkiem zahaczając o złoty kolczyk. – Cezary to mężczyzna z klasą. Wie, jak zadbać o kobietę.

– Nie denerwuj się tak. – Magda zwróciła uwagę przyjaciółce i rozejrzała się po lokalu. – Zobacz, a tamten przy stoliku w rogu? Szpakowaty, przystojny, dobrze ubrany, no ideał. I nie ma obrączki na palcu.

– Nie jest w moim typie – skwitowała An i zanurzyła usta w latte.

Magdalena poprawiła obrączkę na palcu i głęboko westchnęła.

– Porywy serca to już nie dla mnie. Wypaliłam się.

– Wypaliłaś się przy Maksie. Powinnaś coś zmienić w swoim życiu. – Anna uniosła do góry brwi. Była pewna siebie i swoich racji.

– Namawiasz mnie do rozwodu?

– Do zmian. – An uśmiechnęła się. – Życie bez przyspieszonego rytmu serca jest takie smutne.

– Dlatego masz romans z panem Milo? – Poirytowana Magdalena mignęła na kelnerkę. – Setkę poproszę – rzuciła do dziewczyny w czarnej, kelnerskiej zapasce.

– Romans? Spotkaliśmy się raptem dwa razy. I to w kawiarni poza miastem. – Anna nie potrafiła ukryć oburzenia.

– To się prędzej czy później skończy w łóżku. – Magda poprawiła kraciaste bufki nowej koszuli. – Jestem tego pewna – dodała, przełykając głośno lepką po kawie ślinę.

I tak też się stało. Cezary owinął sobie Annę wokół jednego palca. Nie potrzebował wiele czasu, aby kobieta zakochała się w nim na zabój. Szybko zaczęła tańczyć tak, jak jej zagrał. Stała się jego prywatną pozytywką i pościelową wariatką. Spotykali się najczęściej wieczorami i robili tak zwane „nadgodziny”. Pewnego wieczoru po skończonym stosunku Cezary zamilkł. Anna przytuliła się do jego pleców, objęła jego umięśniony tors. Widać było, że Czarek dużo czasu poświęca na budowanie idealnej sylwetki. Mężczyzna zrzucił jej ręce i tonem ostrym jak brzytwa zakomunikował:

– Anno, to koniec.

– Ale, jak to koniec? Cezary! Ty chyba żartujesz! – Oburzona Anna zasłoniła piersi prześcieradłem. – Przed chwilą ognisty seks, a teraz wypierdalaj? Spełniam wszystkie twoje życzenia, jestem na każde twoje pstryknięcie. – Kobieta wyrzucała z siebie słowa jak z katapulty. – Nie wyobrażam sobie, że to wszystko nagle się skończy. Spotykamy się dwa miesiące, a ty nagle chcesz zrezygnować ze mnie, z mojego ciała? Myślałam, że traktujesz mnie poważnie.

– Anno droga, niczego ci nie obiecywałem. Sama wskoczyłaś mi do łóżka, uwodziłaś mnie – powiedział Cezary spokojnym, stoickim tonem, sięgając po paczkę fajek do kieszeni bladoniebieskich jeansów. Następnie odwrócił się w stronę Anny, przysunął dłonie do jej twarzy i mocno złapał. – Ko-cham żo-nę – wysylabizował twardo, a raczej wysyczał do jej lewego ucha.

– Czarek, kurwa! Śmieszny jesteś! – krzyknęła Anna. – Co ty gadasz? Właśnie ją zdradziłeś, więc jak niby ją kochasz?

– Nie będę polemizować. A teraz przynieś mi zapalniczkę. – Mężczyzna wydał rozkaz tonem nieznoszącym sprzeciwu i przejechał dłonią po ogolonej głowie. – Muszę zapalić.

Anna wstała z łóżka i bez słowa udała się do kuchni.

– Kutas. Już ja ci pokażę. Takich kobiet jak ja się nie zostawia – rzuciła pod nosem i popatrzyła w okno. Po rozgrzanym policzku przebiegła łza.

Wszystko nas do czegoś prowadzi. Doświadczamy, aby się uczyć, wyciągać wnioski. Każde wydarzenie może nas zmienić, bo ma na nas wpływ. Zwłaszcza te wielkie, przełomowe chwile. One pozostawiają w duszy smutek, nienawiść, dobro albo zło. Po niektórych zdarzeniach, ludziach i snach nic już nie może być takie samo, nie może być takie, jakie było przedtem. Głowa to pomnik, w której mieści się prawda, magia albo klątwa. Od nas i od ludzi, jacy pojawią się na naszej drodze, będzie zależało, co z tym uczynimy.

***

5 września 2021 roku

W czasie, kiedy Cezary zrywał znajomość z seksowną blondynką Anną – agentką biura nieruchomości „Dojrzałe Niebo”, Eva Milo z ogromną starannością przygotowywała gabinet do pracy. Układała na półkach książki, zeszyty, czasopisma. Przeglądała stare pudła, w których mieściły się pamiątki z poprzedniego miejsca zamieszkania – apartamentu przy Motylowej. Stary dom, który stał się dla Evy nowym domem, rozkwitał w oczach, bo pojawiła się w środku dusza. Dusza kobiety, artystki, dla której ważne były drobiazgi i ciepło. W salonie na kominku Eva ustawiła złote ramki ze zdjęciami. Każda z owych ramek była drzwiami do przeszłości: dziadkowie, rodzice, mała Eva, życie... śmierć. Wehikuł czasu.

Tamtego wieczora, który pachniał jagodami i wanilią, Evę odwiedziła Lucyna.

– Lilia u dziadków, więc mam trochę spokoju – krzyczała od wejścia. – Zobacz, co przyniosłam.

Lucy uśmiechnęła się znacząco i postawiła okrągły tort z bitą śmietaną na stoliku kawowym w salonie.

– O, widzę, że będzie wyżerka. – Eva oblizała usta językiem. – Aż ślinka leci – dodała.

– Właśnie widzę – parsknęła Lucka. – A może ty seksu jesteś spragniona? Co? Opowiadaj...

– Nie mam kochanka. – Eva szturchnęła przyjaciółkę w ramię i udała się do kuchni.

– A ten przystojny sąsiad?

– Sąsiad? Emanuel? Czasem pomaga w porządkowaniu ogrodu. Cezary często w delegacjach, a kiedy wraca to wiecznie zmęczony i nie ma czasu na dom ani ogród.

– To po co chciał się przeprowadzać? – Zdziwiona Lucy zmarszczyła czoło.

– Bo się dusił! – krzyknęła Eva z kuchni.

– Dusił?

– Jemu ciągle mało. – Eva pojawiła się w salonie z nożem i zaczęła kroić ciasto. – Kawa, czy herbata? – zapytała.

– Jest wieczór, więc wino. – Lucyna zaczęła grzebać w swojej dużej, fioletowej torbie. – Flaszka mi się gdzieś ukryła. Czekaj, czekaj... Mam! Tadam!

Kobieta w triumfalnym geście przekazała butelkę Evie.

– Wow! Czekoladowe? Nie piłam nigdy. – W oczach Evy zakwitła ekscytacja.

– Przyjaźń to złoto. – Lucy puściła oczko.

– Przyniosę kieliszki.

Wieczór pachniał jagodami, wanilią i czekoladą. Smakował śmietanowym tortem i muzyką. Z płyt leciały chilloutowe kawałki. Około 22 kobiece rozmowy przerwał ptasi dzwonek telefonu.

– Cześć Kochanie – odezwał się męski głos.

– Czarek... – odpowiedziała Eva na wdechu. – Próbowałam dodzwonić się do ciebie dziś kilka razy, ale bez skutku. Udało mi się w końcu rozpakować te kartony, w których tyle przeszłego życia i świata.

– Padła mi komórka, dopiero potem znalazłem ładowarkę. Przepraszam. Wynagrodzę ci to. – Milo kłamał cukierkowo.

– Jak? – prychnęła Eva w telefon.

– Wiesz, mam dla ciebie specjalną niespodziankę. – Cezary próbował ugłaskać żonę łagodnym głosem.

– Jaką?

– Piękną, kochanie. Dowiesz się w swoim czasie.

– Kiedy wrócisz do domu? – zapytała Ev.

– Właśnie dlatego dzwonię. Podjechałem do rodziców jeszcze. Znasz moją matkę i ojca. Wiecznie spragnieni swojego ukochanego i idealnego syna, czyli mnie. – Cezar zaczął się śmiać. – Zostanę u nich do jutra. Mama zrobiła pyszny bigos.

– W porządku. Rozumiem – skomentowała Eva.

– Nie gniewasz się, Kotku? – Cezar nie mógł uwierzyć w opanowanie swojej żony.

– Nie gniewam się. Jest u mnie Lucyna.

– Lucyna? – zdziwił się Cezary. – Powinnaś zakończyć tę znajomość! – fuknął nagle rozzłoszczony. – Nic o niej nie wiesz.

Eva wstała z sofy i wyszła z salonu. Machnęła ręką do Lucy, sygnalizując, że za chwilę wróci. Wyszła do ogrodu i przysiadła na drewnianej ławce w sąsiedztwie Betonowego Chłopca.

– Co ty mówisz, Cezary? Przecież to moja przyjaciółka. Upiłeś się, czy co?

– Przyjaciółka? A ile wy się znacie? Kilka miesięcy?

– I co z tego?

– Tu nie ma mowy o przyjaźni. Nie ufam jej. – Cezary pluł w mikrofon telefonu.