Dzika kaczka - Henryk Ibsen - ebook + książka

Dzika kaczka ebook

Henryk Ibsen

4,0

Opis

Sztuka norweskiego autora Henryka Ibsena Dzika kaczka należy do kanonu literatury światowej. Była po raz pierwszy wystawiona w 1885 roku i została ironicznie ochrzczona przez krytykę, jako komedia z tragicznym zakończeniem. Głównym bohaterem utworu jest idealistyczny młodzieniec Gregers Werle, którego dewizą jest radykalne demaskowanie prawdy o wszystkich i o wszystkim. Po długiej nieobecności, Gregers powraca do rodzinnego domu. Wierny swojej dewizie, obnaża jedną po drugiej ukrywane tajemnice rodzinne. Bohater wierzy, że w ten sposób wszystkich uszczęśliwi, ale jak się okazuje, walka z kłamstwem przynosi same nieszczęścia. Doktor Relling, jedna z postaci dramatu, konkluduje: „Pozbawiając zwykłych ludzi kłamstwa, pozbawiamy ich równocześnie szczęścia”.

LEKTURA DLA SZKÓŁ ŚREDNICH

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 151

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (7 ocen)
3
3
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Akt pierwszy

W domu Werlego. Kosztownie i wygodnie urządzony gabinet. Szafy biblioteczne, miękkie, wyściełane meble, na środku sceny biurko, na którym leżą papiery i formularze. Pozapalane lampy z zielonymi abażurami. Na tylnym planie – drzwi z uchylonymi portierami, widać przez nie duży, wytworny pokój, oświetlony lampami i kandelabrami. Z gabinetu prowadzą na prawo do kantoru małe drzwi obite tapetą; z lewej – kominek z żarzącymi się węglami oraz w głębi drzwi dwuskrzydłowe prowadzące do jadalni. Pettersen, lokaj hurtownika Werlego, w liberii, i Jensen, lokaj wynajęty, we fraku, sprzątają gabinet. W tylnym pokoju kilku lokai zapala światła. Z jadalni dochodzi gwar i śmiech; ktoś uderzył nożem szklankę, następuje cisza. Ktoś wygłasza toast. Brawa, znowu gwar rozmów.

PETTERSEN (zapala na kominku lampę i nakłada na nią abażur w kształcie daszka)

No, wiecie, Jensen, teraz stary stoi przy stole i wygłasza długi toast na cześć pani Sörby.

JENSEN (przysuwając fotel)

Czy to prawda, co ludzie opowiadają? Jest coś między nimi?

PETTERSEN

Diabli wiedzą.

JENSEN

Ho, ho, to był w młodszych latach hulaka nie lada.

PETTERSEN

Być może.

JENSEN

Mówią, że wydaje to przyjęcie dla syna.

PETTERSEN

Tak, syn przyjechał wczoraj do domu.

JENSEN

Nawet nie wiedziałem, że stary Werle ma syna.

PETTERSEN

Ma. Ale ten syn pracuje w fabryce i mieszka stale daleko stąd. Przez te wszystkie lata, jak tu służę, nie był w mieście.

JEDEN Z LOKAI (w drzwiach do drugiego pokoju)

Słuchajcie no, Pettersen, jest tu jakiś staruch...

PETTERSEN (mruczy do siebie)

Co, u licha, teraz jeszcze ktoś przychodzi!

Z prawej wchodzi Stary Ekdal. Ma na sobie znoszony płaszcz z wysokim kołnierzem; na rękach wełniane rękawice z jednym palcem, w jednej ręce laska i futrzana czapka, pod pachą jakiś owinięty w papier pakunek. Na głowie rudawa, brudna peruka. Przystrzyżone siwe wąsy. Pettersen idzie mu naprzeciw.

O Jezu, czego pan tu chce?

EKDAL (w drzwiach)

Pettersen, muszę koniecznie wejść do kantoru.

PETTERSEN

Kantor już z jaką godzinę zamknięty!

EKDAL

Słyszałem już w drzwiach, przyjacielu. Ale Groberg siedzi tam jeszcze. Niech pan będzie łaskaw, Pettersen, przepuścić mnie tędy. (wskazuje na wytapetowane drzwi) Dawniej nieraz tędy przechodziłem.

PETTERSEN

Dobrze, niech będzie. (otwiera drzwi) Tylko niech mi pan tędy nie wraca. Mamy gości.

EKDAL

Wiem, wiem! Dziękuję ci, Pettersen, stary, poczciwy przyjacielu. Dziękuję. (mruczy pod nosem) Barania głowa!

Wszedł do kantoru, Pettersen zamyka za nim drzwi.

JENSEN

Ten także należy do personelu kantoru?

PETTERSEN

Nie. Ale od czasu do czasu bierze przepisywanie do domu. Swego czasu był z tego starego Ekdala elegancki pan.

JENSEN

Tak, wyglądał wcale, wcale.

PETTERSEN

Wyobraźcie sobie, że był porucznikiem.

JENSEN

Tam, do licha, porucznikiem?

PETTERSEN

A jakże. Potem przerzucił się na handel drewnem czy coś w tym rodzaju. Mówią, że spłatał Werlemu brzydkiego figla. Fabryka, gdzie teraz pracuje młody Werle, była wtedy własnością starego i Ekdala. Rozumiecie? O, starego Ekdala to ja znam dobrze. Wypiliśmy razem w knajpie pani Eriksen niejedną gorzką wzmocnioną i niejedną flaszkę monachijskiego piwa.

JENSEN

Nie wygląda, żeby miał na stawianie.

PETTERSEN

Nie rozumiecie, Jensen, że to ja stawiałem i stawiam, nie on. Uważam, że nie wolno być sknerą wobec lepszych ludzi, którym się później noga powinęła.

JENSEN

Zbankrutował?

PETTERSEN

Nie, gorzej, dostał się do twierdzy.

JENSEN

Do twierdzy?

PETTERSEN

A może nawet do więzienia. (nasłuchuje) Spokój, idą do stołu.

Kilku lokai otwiera drzwi prowadzące do jadalni. WchodziPaniSörby w otoczeniu kilku panów, z którymi rozmawia. Za nimi całe towarzystwo ze starymWerlemna czele oraz szambelanamiFlorem, Ballem i Kaspersenem. Na samym końcuHjalmar Ekdal i Gregers Werle.

PANI SÖRBY (do służby)

Pettersen, proszę kazać podać kawę w salonie muzycznym.

PETTERSEN

Doskonale, pani Sörby.

Pani Sörby i towarzyszący jej dwaj panowie wchodzą do tylnego pokoju. Pettersen i Jensen idą za nimi.

SZAMBELAN FLOR (do szambelana Ballego)

Ten obiad to dobry kawał pracy.

SZAMBELAN BALLE

Ach, przy odrobinie dobrej woli można w ciągu trzech godzin dokonać niewiarygodnych rzeczy.

SZAMBELAN FLOR

Tak, ale później, drogi szambelanie.

TRZECI PAN

Słyszałem, że kawę i maraskino mają podać w salonie muzycznym.

SZAMBELAN FLOR

Brawo! Może pani Sörby zagra przy tej okazji jakiś kawałek.

SZAMBELAN BALLE (szeptem)

Żeby nam tylko wkrótce nie zrobiła innego kawału.

SZAMBELAN FLOR

Ależ nie, na pewno nie; Berta nie rzuci swoich starych przyjaciół.

Śmieją się i wchodzą do tylnego pokoju.

WERLE (cicho, zmieszany)

Nie sądzę, żeby ktoś zwrócił na to uwagę, Gregers.

GREGERS (spogląda na niego)

Na co?

WERLE

Tyś także nie zauważył?

GREGERS

Czego?

WERLE

Było nas przy stole trzynaście osób.

GREGERS

Co? Trzynaście?

WERLE (ze spojrzeniem naHjalmara Ekdala)

Przywykliśmy do dwunastu osób przy stole. (do reszty) Niechże panowie pozwolą.

Wychodzi ze wszystkimi. Pozostają tylko Hjalmar i Gregers.

HJALMAR (który słyszał rozmowę)

Nie powinieneś był posyłać mi zaproszenia, Gregers.

GREGERS

Co takiego? Przecież to przyjęcie zostało niby wydane na moją cześć. I nie miałbym zaprosić mego jedynego i najlepszego przyjaciela...

HJALMAR

Myślę jednak, że twój ojciec niechętnie mnie tu widzi. Nigdy do tego domu nie przychodzę.

GREGERS

Słyszałem. Ale musiałem cię zobaczyć, pomówić z tobą, bo na pewno wkrótce znowu odjadę. Tak, my dwaj – szkolni koledzy – nie widzieliśmy się spory kawał czasu, jakieś szesnaście, siedemnaście lat.

HJALMAR

Rzeczywiście tak długo?

GREGERS

Tak, na pewno. No, jakże ci się powodzi? Dobrze wyglądasz. Utyłeś. Zaokrągliłeś się.

HJALMAR

No, utyć, to nie utyłem, chyba tylko zmężniałem.