Książka, którą czytasz, pochodzi z Wolnych Lektur. Naszą misją jest wspieranie dzieciaków w dostępie do lektur szkolnych oraz zachęcanie ich do czytania. Miło Cię poznać!
Akt pierwszy
Na śnieżnych polach górskich.
Ciężkie gęste mgły; deszcz i półmrok. Brand w czarnym
ubraniu, z laską i weretkiem3, przeciska się naprzód w kierunku zachodnim. Towarzyszący mu Chłop i Syn jego, wyrostek, postępują za nim.
CHŁOP
woła na Branda
Hej tam! Zaczekać, cudzy4 człecze!
Gdzieżeś?
BRAND
Tu jestem!
CHŁOP
Człek się wlecze
We mgle, że nawet kij swój traci
Z oczu!... Zabłądzisz!
SYN
A niech kaci!
Jakieś tu żleby!
BRAND
Jakieś złomy!
Zaginął wszelki ślad widomy5!
CHŁOP
krzyczy
Stać! Do stu diabłów! Ani kroku!
Zwały z śnieżnego lecą stoku!
BRAND
nasłuchuje
Słyszę jak gdyby grzmot z daleka.
CHŁOP
Bystro przegryzła się tu rzeka,
Na dół w bezmierną przepaść spada...
Zginiesz i my zginiemy razem!
BRAND
Ja muszę przejść tam, trudna rada!
CHŁOP
Nas nie przynaglisz swym rozkazem...
Mówię ci: zostań! Nie baczycie,
Że tu o ludzkie chodzi życie?
BRAND
Mój Pan się śmieje z trwogi twojej.
CHŁOP
Któż to ten pan, co się nie boi?
BRAND
Ten Pan to Bóg!...
CHŁOP
A ty kim, panie?
BRAND
Księdzem.
CHŁOP
Daremne to gadanie:
Choćby był proboszcz, biskup z ciebie,
To byś odwagę swą w tym żlebie
Na wiek pogrzebał, gdybyś jeszcze
Chciał dalej iść w te mgły złowieszcze.
zbliża się ostrożnie; przekonywująco
Choćby był człowiek, mości księże,
Nie wiem, jak mądry, nie dosięże,
Czego dosięgnąć niepodobna!
W jedno li6 życie jest zasobna,
Księże, twa dusza; gdy to minie,
Cóż ci zostanie w twej godzinie?
Milę — powiadam prawdę szczerą —
Masz do następnej stąd chałupy,
A mgły tak gęste zewsząd kupy,
Że nie rozetniesz jej siekierą...
BRAND
Tak, lecz w tej pustce strasznej, dzikiej
Żadne mnie błędne dziś ogniki,
Widzisz, nie wodzą.
CHŁOP
Lecz dokoła
Sterczą lodowców groźne czoła.
BRAND
Tamtędy pójdziem...
CHŁOP
Co? Tamtędy?
Śmierć pomknie z nami wraz, w te pędy!
BRAND
A jednak uczył ktoś, że suchą
Przejść można nogą grzbietem fali.
CHŁOP
To było kiedyś... Dzisiaj dalej
Trudno się zmagać z zawieruchą,
Zginiem z kretesem!
BRAND
chce odejść
Żegnam zatem.
CHŁOP
Chcesz się pożegnać, widzę, z światem...
BRAND
Chceli7 mnie Bóg doświadczyć prawy,
Witajcie śniegi, mgły, siklawy8!
CHŁOP
cicho
Jakiś szaleniec... szuka zguby.
SYN
płaczliwie
Chodźmy stąd, ojcze!... Płone9 próby...
Widać po wszystkim, że tu jeszcze
Większe mgły będą, większe deszcze.
BRAND
przystaje i zbliża się ponownie
O ile myśli moje mogą
Przypomnieć sobie, toś miał drogą
Córkę w tych stronach, no, i ona
Dała ci kiedyś znać, zmartwiona,
Że jej nie znaleźć ciszy w grobie,
Jeśli nie spojrzy w oczy tobie
Choćby raz jeszcze? Czy być może?
CHŁOP
Tak mi dopomóż, Panie Boże!
BRAND
Że dziś ostatni dzień widzenia?
CHŁOP
Tak...
BRAND
I to woli twej nie zmienia?
CHŁOP
Nie!
BRAND
Nie? Nie pójdziesz dalej ze mną?
CHŁOP
Na mowę silisz się daremną,
Ani się ruszę...
BRAND
patrzy mu bystro w oczy
Miałbyś wolę
Złożyć talarów sto na stole,
Aby znalazła śmierć spokojną?
CHŁOP
O, tak!
BRAND
A dwieście? Czyż tak hojną
Byłaby dłoń twa?
CHŁOP
Czegóż nie da
Dłoń ma dla córki? Cała scheda10
Niech sobie pójdzie!
BRAND
No, a życie?
CHŁOP
Życie?... Mój słodki!...
BRAND
Nie?! ... Słyszycie...
CHŁOP
drapie się w głowę
To już byłoby ponad siły...
O Panie Jezu! Boże miły!
Czego ty żądasz? A dyć11 przecie
Mam jeszcze w domu żonę, dziecię...
BRAND
Lecz On się wyrzekł nawet matki!...
CHŁOP
Za dawnych czasów to po gładkiej
Szło jakoś drodze — cuda, dziwy
Działy się ongi. Sprawiedliwy
Człek dzisiaj o tym nie pamięta.
BRAND
Twą drogą śmierć jest! Na cóż pęta
Nakładasz na mnie? Nie znasz Pana,
I Pan cię nie zna.
CHŁOP
Niezbłagana
Dusza w tym księdzu.
SYN
ciągnie go
Chodźmy sami!
CHŁOP
Nie! Nie! On musi iść stąd z nami!
BRAND
Musi?
CHŁOP
Tak, musisz... Bo inaczej,
Jeżeli we wsi kto zobaczy,
Żeśmy cię tutaj zostawili,
Strażnik zabierze mnie w tej chwili —
A, jeśli sczeźniesz tu, w tym lodzie,
Dziś ja o chlebie i o wodzie
Będę w areszcie.
BRAND
Więc za bożą
Pocierpisz sprawę...
CHŁOP
Mnie nie trwożą
Ni twe, ni boskie... mam ja swoje
Nie byle jakie niepokoje,
Więc chodź...
BRAND
Żegnajcie!
z dala słychać głuchy huk
SYN
krzyczy
O! Lawina!
BRAND
do chłopa, który go chwycił za kark
Puść!
CHŁOP
Nie!
BRAND
Puść!
SYN
Precz stąd!...
CHŁOP
walcząc z Brandem
Zła godzina
Niech mnie...
BRAND
wyrywa mu się i rzuca go w śnieg
O tak, nie spoczniesz prędzej,
Aż się doczekasz jakiej nędzy!
znika
CHŁOP
wygrzebując się z śniegu i pocierając sobie ramię
Niech mu zapłacą za to czarci!
Oto, co Pańscy słudzy warci!
woła, podnosząc się
Hej, mości księże!
SYN
Poszedł granią!
CHŁOP
Zda mi się... oko moje za nią
Trop w trop podąża!...
woła ponownie Hej, pastorze!
Czy nam jegomość wskazać może,
Skąd my tu błądzić dziś zaczęli?
BRAND
we mgle
Po co ci rady? Jak najśmielej
Już ty utartym kroczysz szlakiem.
CHŁOP
Jeśli to prawda, jakiem takiem
Człek się nacieszy legowiskiem,
A nie na morzu lodów śliskiem.
odchodzi wraz z synem w kierunku wschodu
BRAND
zjawia się znowu nieco dalej i nasłuchuje
w kierunku, w którym odszedł chłop z synem
Wracają do dom... Chłystku podły!
Gdyby cię siły li zawiodły,
A nie zamiękła wola w tobie,
Ulgę bym przyniósł ci w żałobie,
Umęczonego wnet do celu
Zaprowadziłbym cię w weselu,
Lecz na nic pomoc, zacny kumie,
Temu, co nawet chcieć nie umie...
podchodzi bardziej ku przodowi
Życie!... Hm! Jeśli człek rozważy,
Jak je miłuje tłum nędzarzy,
Jak każdy błazen nim się pieści,
Jakby od jego marnej treści
Zawisło12 całe szczęście świata —
Boże! Puściliby do kata
Wszystko, prócz życia! To li jedno
Sednem jest dla nich! Kiepskie sedno!
uśmiecha się, jak gdyby sobie coś przypomniał
Kiedym był dzieckiem, od początku
Z dwóch rzeczy-m miewał ból w żołądku,
W te najdawniejsze moje czasy
Dwie sprawy darły ze mnie pasy:
O nielubiącej mroków sowie
Wciąż mi chodziła myśl po głowie,
o rybie, co się boi wody,
Ciąglem ja dumał, chłopiec młody...
I śmiech mnie pusty brał z tej biedy —
Czemu?... Bo czułem-ci już wtedy,
Że świat śród innych chodzi dróg,
Niźli, jak tego pragnął Bóg,
I że swe jarzmo dźwiga człek,
Choćby rad rzucił je po wiek.
Tutaj jest każdy na kształt ryby,
Albo też sowy. Skuty w dyby,
W mroku żyć musi ludzki płód,
Umierać musi w głębiach wód,
Choć na to wszystko strach go bierze!
Rad by porzucić swoje leże,
Z mrocznej ciasnoty zbiec by rad
W przezroczy, jasny słońca świat.
zatrzymawszy się na chwilę, nasłuchuje, zdumiony
Cóż to? Od dolin płyną głosy?
Pieśni i śmiechy mkną w niebiosy...
Cyt! Krzyczą hura! Raz i drugi,
Trzeci i piąty... Słońce smugi
Rozciera mgławe, lśnią przestworza,
Jakaś drużyna ludzka, hoża,
Po tej świetlistej igra łące,
Poranne światło jaśniejące
W stronę zachodu mroki goni.
Słowa... całunki... uścisk dłoni...
Już się rozchodzą, ku dolinie
Zmierzają jedni, a zaś ninie13
Dwoje się ludzi ku mnie słania...
Ostatnie ślą już pożegnania
Kapeluszami, woalkami...
„Bywajcie zdrowi!... Pan Bóg z wami!”
słońce coraz to bardziej przeciska się przez mgły.
Brand stoi nieruchomy, przypatruje się zbliżającym się
Cóż to za blaski! Co za jaśnie!
Rozwiewają się kłęby mgławe,
Stopy przemiękką depcą trawę,
Słońce złociste snuje baśnie!
Może rodzeństwo? Bok przy boku
Po tym kwiecistym spieszą stoku;
Ona sukniami powiewnemi
Snać nie dotyka nawet ziemi,
On, jakby piórko, lekki!... Ona,
O, skacze na bok, rozbawiona,
Wyrywa mu się od niechcenia...
O, już ją chwyta!.... Słodko, mile
Droga się zmienia w krotochwilę14,
W wesołą piosnkę śmiech się zmienia.
Ejnar i Agnieszka w lekkich strojach podróżnych, oboje rozpromienieni, zjawiają się na wzgórzu. Mgły pierzchły. Szczyty lśnią w porannym słońcu
EJNAR
Agnieszko, motylku mój cudny,
Nic ja się ciebie nie boję;
Zacisnę ja oka swej sieci —
Te oka, to piosnki są moje.
AGNIESZKA
zwrócona twarzą ku niemu, cofa się, tańcząc i uciekając przed nim
Jeżelim ja cudnym motylkiem,
To pozwól mi spocząć na kwiatku,
A chceszli się bawić, więc goń mnie!
Pochwycić? Przenigdy, mój bratku!
EJNAR
Agnieszko, motylku mój cudny!
Zwężają się oka mej sieci!
Już mam cię! Już skarb mój najdroższy
Przenigdy z tych ok nie uleci.
AGNIESZKA
Jeżelim ja wiotkim motylkiem,
To niechże mnie powiew uwodzi!
A chwycisz mnie w oko swej siatki,
Mych skrzydeł się dotknąć nie godzi!
EJNAR
Nie! Lekko ja wezmę do ręki
Ten ciężar mój słodki i lekki
I zamknę go w sercu... Tam baw się,
Tam sobie już igraj na wieki!
zbliżają się ku stromej turni; stają nad przepaścią
BRAND
Stać!... Tutaj przepaść!...
EJNAR
Któż to woła?
AGNIESZKA
wskazując ku górze
O, tam!
BRAND
Ni kroku! Śmierć dokoła!
Z śniegiem spadniecie do tej głębi!
EJNAR
obejmuje Agnieszkę i śmiejąc się, zwrócony
ku górze
Nas to nie parzy ani ziębi,
Szczęście jest z nami. Wyjdziem cało!
AGNIESZKA
Zabawkę dziś nam życie dało...
EJNAR
Szczęście nam śle dziś promień słońca:
Sto lat on będzie trwał — bez końca!
BRAND
Więc wy dopiero po stu latach...?
AGNIESZKA
powiewając welonem
O tym ni słowa, proszę ciebie...
Bawić się będziem wszak i w niebie.
EJNAR
Sto lat na wonnych przeżyć kwiatach,
Sto lat bez miary i bez celu
W miłości kąpać się weselu! —
BRAND
No, a co będzie potem?
EJNAR
Potem?
Do nieba pójdziem znów z powrotem.
BRAND
Może wy z nieba tu przyszliście?
EJNAR
Prosta rzecz: z nieba! Oczywiście!
AGNIESZKA
To znaczy: teraz, o tej chwili,
Myśmy tam z dołu tu przybyli.
BRAND
I owszem, owszem... Oko moje
Już zobaczyło was oboje
Tam, gdzie się dzielą te potoki.
EJNAR
Skierowaliśmy tu swe kroki,
Pożegnawszy się z przyjacioły.
Ręką, całunkiem tłum wesoły
Stwierdzał przedrogich wspomnień rój!
Zejdź-że pan ku nam! Panie mój,
Zechciej zabawić się tu z nami,
Posłuchać pieśni nad pieśniami15!
Słodszej nie stworzył żaden czas!
Czemu pan stoi niby głaz?
Prędzej! My cuda ci pokażem!
Ja, panie, byłem wprzód malarzem!
Co to za szczęście, życie, świat
Wciągać w swą sztukę! Człek jest rad,
Że niby Stwórca może oto
Przelichy metal zmieniać w złoto!
Ale nad wszystko, czym mnie Bóg
Obdarzyć raczył śród mych dróg,
To ma Agnieszka!... Słodki plon,
Gdym z południowych wrócił stron
Z farbą i pędzlem — z niczym więcej...
AGNIESZKA
gorąco
A, jakby posiadł sto tysięcy,
Tak pewien siebie, tak zuchwały...
EJNAR
Do wsi tej losy mnie przygnały...
Tu zagościła ona właśnie,
Aby słoneczne chłonąć jaśnie,
Gorzkie powietrze, świerków wonie...
I ja zjawiłem się w tej stronie:
Snać przeznaczenie mnie tu niosło.
Chciałem malarskie swe rzemiosło
Zanurzyć w pięknie tego boru,
Chciałem dla sztuki swej prawzoru
Szukać w obłokach tych, w tej rzece...
I oto, gdy tak na to lecę,
Odrazum został arcymistrzem:
Lice jej stało się ognistszem,
W jej oczach szczęścia blask się jarzy,
Uśmiech nie schodzi już z jej twarzy
— Wszystko początek ze mnie wzięło...
AGNIESZKA
Jeno16, malując to swe dzieło,
Nie wiedział o tym chłopiec pusty17.
Życie pełnymi chłonął usty18,
Aż tu pewnego znów zarania
Jął się19 na powrót malowania...
EJNAR
Wtem, Boże drogi, coś mi wpadło,
Że ze mnie istne jest dziwadło,
Żem nie oświadczył się swej lubej!
Więc zamiast pleść smalone duby,
Od razu wziąłem się do sprawy.
Nasz zacny doktór, zbyt łaskawy,
Nie mógł opędzić się radości:
W dom pozapraszał licznych gości
— Wszystkie powagi, wszyscy księża,
Młódź z okolicy, mąż-ci w męża,
Że jeno patrzeć!... Trzy dni trwały
Hulanki, tańce i hejnały.
Dzisiaj zeszliśmy już mu z karku,
Ale zabawy na folwarku
Bynajmniej jeszcze nie skończono...
Widziałeś to wesołe grono,
Szyfry20, chorągwie, kapelusze,
Całe we wieńcach! Zacne dusze!
Uciesze swej puścili wodze,
Towarzyszyli nam w tej drodze.
AGNIESZKA
A my we dwójkę po tej górze
Skaczemy sobie, dzieci, duże!
EJNAR
Mieliśmy z sobą wina moc!
AGNIESZKA
Od śpiewów brzmiała letnia noc!
EJNAR
O, nawet tłum tych ciężkich mgieł
Bał się dziś z nami brać na kieł21!
BRAND
A teraz dokąd?
EJNAR
Tam, do miasta —
AGNIESZKA
Skąd jestem rodem...
EJNAR
Ma niewiasta
I ja — nasamprzód o tę krztynę
Ku zachodowi, a zaś potem
W stronę fiordu ptaków lotem
Na weselisko me jedyne
Zawiodę skarby — zadyszany
Rumak Egira22 przez bałwany
Hen, nas poniesie w chyżym pędzie!
Później, jak białe dwa łabędzie,
Tam, na południe...
BRAND
A tam, panie?
EJNAR
Tam przepłomienne miłowanie,
Jak sen potężne, a tak właśnie
Słodkie i miłe, jako baśnie!
W ono niedzielne, jasne rano
Żadnego księdza nie przyzwano,
A przecież pierzchły wszelkie troski...
Dzień to był dla nas iście boski,
Pobłogosławił nam...
BRAND
Kto?
EJNAR
Lud!
Przyjaciół naszych tłum radosny,
Który nam wiecznej życzył wiosny,
Który odganiał od nas trud,
Który ze wszystkich swoich sił
Życzył nam zdrowia, wino pił,
Wieńcami zdobił nasze włosy,
Żeśmy wybrani snać przez losy...
BRAND
Żegnam oboje...
chce odejść
EJNAR
Zostań pan!
Czyja-ż to postać?... Ktoś mi znan...
BRAND
EJNAR
Mnie się przecie
Zdaje, że kiedyś, gdzieś na świecie,
Myśmy się znali — może w szkole...
BRAND
Tak, znaliśmy się, nim pacholę
Stało się — mężem!...
EJNAR
Czyż być może?
Nie przypominam sobie...
nagle, z krzykiem Brand!... O Boże!
BRAND
Ja w te tropy
Wiedziałem, kogo tutaj stopy
Przywiodły dzisiaj.
EJNAR
Witam, bracie,
Witam serdecznie! Gdy tak na cię
Patrzę w tej chwili, pewność mam,
Żeś się nie zmienił, żeś ten sam,
Żeś ten, co, z chmurą wciąż na czole,
Nie mógł wytrzymać w naszym kole...
BRAND
Byłem wam obcy... ale ciebie
Jakoś lubiłem... W ciemnym żlebie
Skalistej turni urodzony,
O którą fale swoje tony
Rozstrzeliwały... wy z południa...
Życie, bywało, nam utrudnia
Inna natura...
EJNAR
Tutaj gdzieś
Leży widocznie twoja wieś?
BRAND
Przez nią mnie wiedzie powołanie.
EJNAR
Przez nią? A potem cóż się stanie?
Czyżby w daleki świat?
BRAND
Niewiele
Potrzeba pracy tu, w tym siele23.
EJNAR
Przecieżeś księdzem?
BRAND
z uśmiechem
Tak, wikarym.
Człek jest jak zając: czasem w starym,
Odwiecznym musi spocząć lesie,
A czasem w żyto los go niesie.
EJNAR
Zaś ostateczna dokąd droga?
BRAND
prędko i surowo
Nie pytaj o to.
EJNAR
BRAND
zmieniwszy ton
Ot, tak... Moi kochani,
I mnie zawiezie do przystani
Ten sam wasz okręt.
EJNAR
Ten nasz statek,
Którym do ślubu my...? Zadatek
Szczęścia zbyt wielki.
do Agnieszki Bądź wesoła,
Jedziemy w trójkę...
BRAND
Pogrzeb woła.
AGNIESZKA
Pogrzeb?
EJNAR
Co? Pogrzeb woła ciebie?
Kogoś obecność twa pogrzebie?
BRAND
Tego, co zwą go wargi twoje:
Bogiem.
AGNIESZKA
cofając się
Chodź, Ejnar, ja się boję!
EJNAR
Brand!...
BRAND
Wstrętne widmo spocznie w trumnie!
Ten Bóg służalczy, co go tłumnie
Służalców podła wielbi rzesza!
Ta jedna myśl mnie dziś pociesza,
Że mam go grzebać — i to w dzień!...
Cuchnie, kto zdrowych nie miał tchnień,
Kto konał całe tysiąc lat.
EJNAR
Brand! Jesteś chory!...
BRAND
A toś zgadł!...
Tak, jestem chory, jak ta jodła,
Co k niebu smukły pień wywiodła!
Nie ja słabuję, czas jest chory,
Jemu potrzebne są doktory,
On leków żądny. Na tym świecie
Wy tylko bawić się pragniecie.
Na pół wierzycie, to być może,
Lecz czy widzicie co na dworze?
Nie! Jeśli jarzmo gnie wam karki,
Wy je rzucacie wnet na barki
Tego, co przyszedł, aby wiernie
Krzyż dźwigać za was, znosić ciernie!
Tak was uczono!... Wy tańczycie,
Zabawą tylko jest wam życie!
Tańcz, tańcz, nie patrząc w oną dal:
Kiedyś ci będzie tego żal!...
EJNAR
Znam ja tę piosnkę! Starzy, młodzi
Słyszą ją co dzień, jak zawodzi
Po wsiach, po miastach... Tyś jest z tych,
Którym to życie jest jak szych24,
Co, niby nowym zdjęci duchem,
Piekielnym straszą nas obuchem,
Co, nieustannie grożąc biesem,
Chcieliby złamać nas z kretesem.
BRAND
Nie! Nie! Przed sobą nie masz klechy.
Niewiele Kościół ma pociechy
Z takiego, jak ja, kaznodziei.
Nie wiem, czy ze mnie dziś kto sklei
Chrześcijanina, lecz wiem jedno:
Gdzie się dziś kryje życia sedno!
EJNAR
Jeszczem nie słyszał, aby komu
Miała zaszkodzić radość w domu.
BRAND
Nie! To nie radość nas rozpiera,
Ta bez zastrzeżeń, prosta, szczera!
Żyj nią, służ wiernie jej na wieki,
Ale od tego bądź daleki,
By się za jednym zmieniać tchem.
Dzisiaj być tym, a jutro — czym?
Dziś chodzić tak, a jutro — jak?
Być ni to ryba, ni to rak!
W bachantach25 rys wyraźny masz,
Pijak przedrzeźnia li ich twarz;
Sylen26 posiada pyszny gest,
Chlejus parodią tylko jest!
Przemierz-że kraj nasz stopy swemi,
Przyłóż swe ucho do tej ziemi,
A wnet zobaczysz — wierz w me słowo
— Że człek nasz jest ni to, ni owo!
Nieco powagi w dni świąteczne,
I obyczaje nieco grzeczne,
Nieco ochoty do biesiady,
Ponieważ miały ją pradziady;
Nieco wielbiący kraj rodzinny,
Którego człek nie zwiedził inny;
Nieco bez głowy, gdy przyrzeka,
Nieco dowcipny, gdy się z lekka
Urżnie i potem płacić musi;
Nigdy go żaden szał nie skusi,
Zawsze jest mierny — w swej przywarze
I w swojej cnocie, tak, jak każe
Dawny obyczaj — same złomy27
I zła i dobra, złom widomy28
W wszystkim, co czyni, co tu działa.
A już najgorsza rzecz, iż cała
Ta jego praca wskroś niweczy
Tę pozostałą resztkę rzeczy.
EJNAR
Szyderca liche zbiera plony,
Piękniej oszczędzać lud wzgardzony.
BRAND
Tak, lecz niezdrowo!
EJNAR
Gdybym razem
Chciał tak za twoim dziś rozkazem
Potępić lud nasz, powiedzże mi,
W czym tu jest wspólność z słowy twemi,
Że grzebiesz Boga niby chłystka,
W którym treść dla mnie życia wszystka?
BRAND
Przecie-ś Go, druhu mój, malował...
I po cóż mi Go aż do pował
Wciąż wynoszono, że, gdy człowiek
Śmiał k Niemu unieść swoich powiek,
Świętość spływała nań z tej wiary?
A ja ci mówię: Bóg to stary —
EJNAR
A no, i...?
BRAND
Siwy. Rzadkie loki
Naokół skroni ma wysokiej,
Srebrem Mu broda biała świeci,
Tak jest czcigodny, że aż dzieci,
Kiedy nań spojrzą, chwyta trwoga...
Możesz Go ubrać, tego Boga,
W ciepłe pantofle, jeśli łaska,
A chcesz Go mieć już tak, do diaska,
Całkiem podobnym, to na głowę
Daj mu szlafmycę, no i zdrowe
Włóż okulary mu na nos!
EJNAR
gniewnie
Cóż to ma znaczyć?
BRAND
Ni na włos
Nie ma szyderstwa w tym, com rzekł!
Tak sobie nasz wystawia człek
To familijne swoje bóstwo,
Takim je widzi ludu mnóstwo,
Taka dotychczas wiara nasza!
Papiści29 swego mesyjasza
W dziecinne kładą powijaki,
A zasię nasz Bóg, to już taki,
Jako proroczy ów Jeremi30,
Co usty mamle dziecięcymi.
A tak, jak wkrótce, mówię szczerze,
Będą mieć klucze li papieże
Na swej stolicy i nic zgoła,
Tak wy grzebiecie dziś w Kościoła
Swojego błocie już na wieki
Królestwo boże... Czyż łączycie
Z nauką bożą swoje życie?
Od jej spełniania jak daleki
Dzisiaj jest człowiek! Wy swe dusze
Chcecie podnosić, ale, muszę,
To wam powiedzieć, sił nie macie,
Aby żyć w pełnym majestacie.
Wam tylko tego dziś potrzeba,
Ażeby Pan Bóg z swego nieba
Przez palce patrzał na wsze sprawy,
Ażeby wielce był łaskawy
I na wzór świata, który minie,
Chodził w szlafmycy i łysinie.
Nie! Takie bajdy mnie nie służą,
Twój Bóg jest wiewem, mój jest burzą!
Twój Bóg, jak liche źdźbło, się łamie,
A mój potężne ściąga ramię,
Twój Bóg jest ciepły, mój zaś płonie,
Miłość rozsadza jego skronie!
Mój — to Herkules31, krzepki, młody,
A nie właściciel siwej brody.
Mój rzuca gromy wokół siebie,
Kiedy się zjawi na Horebie32,
W krzaku ognistym ognie krzesze,
Kiedy przed sobą ma Mojżesze33,
Gdy pójdzie przed nich, jak przed karły,
W swojej potędze nieumarłej!
Słońce powstrzymał on w dolinie
Gibeonowej34, liczne cuda
Wśród zdumionego czynił luda.
I dziś by czynił, ale ninie35
Ma tu li same niedołęgi!....
EJNAR
z nieszczerym uśmiechem
Mamy to zmienić?
BRAND
Tak! Potęgi
Trzeba! Tak! Przyjdzie owa zmiana,
Pókim żyw jeszcze, jako dana
Jest mi ta siła, bym swoimi
Wygnał lekarstwy36 słabość z ziemi,
Tak to jest prawda!...
EJNAR
potrząsa głową
Na przechwałki
Nie gaśże, mówię ci, zapałki,
Wprzód zapal świecę! I, dopóki
Nie dałeś nowej nam nauki,
Słów dawnych nie kreśl — dobre słowa!
BRAND
Nauka moja nie jest nowa.
Na wieczność baczę, mnie zapłaty
Za nowych tych prawideł wątek
Nie da ni Kościół, ni dogmaty,
Bo to, co miało swój początek,
Także i koniec swój mieć będzie.
Wszystko ma finis37 swój; w tym względzie
Trzeba powiedzieć, że, co żyje,
Zarazek gnicia w sobie kryje,
Że, według trwałych, pewnych norm,
Do coraz nowszych dąży form.
Ale w tym wszystkim w wieczny nich
Wprawia się tylko jedno: duch,
Którego tutaj nikt nie stworzył,
Ten duch, którego Zbawca wdrożył
Na nowe tory po upadku
W raju. Ten duch to na ostatku
Zarzucił pomost między ciałem
A między Bogiem, tym wspaniałem
Praźródłem rzeczy! Dziś on przecie
Zbladł już i stępiał; jeśli chcecie,
Spowszedniał całkiem, jak ów Bóg,
Który wśród waszych chodzi dróg,
Ale z tych szczątków, złomków duszy,
Z forsą38 zbitego, co się kruszy,
Z tych rąk kalekich, z tych to nóg,
Znowu się wielka złoży całość,
Ażeby boska znów wspaniałość
Mogła uciechę mieć z Adama,
Jak ongi w raju, który sama
Kiedyś stworzyła, w dawnym czasie...
EJNAR
przerywając
Żegnaj!... Najlepiej będzie, zda się,
Gdy się rozejdziem.
BRAND
Wy zdążacie
Ku zachodowi... Tu, czy tam,
Wnet się nasz cel ukaże nam.
Żegnajcie!
EJNAR
Żegnaj!
BRAND
odwraca się raz jeszcze, uchodząc zboczem
A od mgieł
Oddzielaj światło!... Weź na kieł,
Że żyć jest sztuką!
EJNAR
z gestem przeczenia
Jak chcesz, zwij!
Dziś sobie nowe rzeczy twórz,
A ja staremu Bóstwu już
Dochowam wiary...
BRAND
Tak jest, tak,
Jak ci utarty każe szlak,
Maluj to Bóstwo, daj mu kij
Dziadowski w rękę, ja to boże
Widmo do grobu dzisiaj złożę,
schodzi granią w dół
Ejnar zabiera się, milcząc, w dalszą drogę i patrzy za
odchodzącym
AGNIESZKA
stoi chwilę, jak nieprzytomna, potem,
zerwawszy się, rozgląda się niespokojnie naokoło siebie
i pyta
Zagasło słońce?
EJNAR
Mgła jedynie
Blask jego śćmiła, wnet wypłynie...
Już jest!
AGNIESZKA
Wiatr wieje lodowaty.
EJNAR
Od tej przełęczy... Chodźmy! Po tej
Zajdziemy drodze...
AGNIESZKA
wskazując w kierunku południa
Patrz, zjawisko
Tej czarnej góry snać tak blisko
Nie stało jeszcze przed minutą,
Nie była grań tak groźną, lutą39!
EJNAR
Szczęście ci oczy przesłaniało,
Więc nie spostrzegłaś... On niemało
Zmieszał cię krzykiem. Niechże sobie
Utrudnia drogę — Cóż ja zrobię?!
My dalej będziem się bawili.
AGNIESZKA
Nie! Dajmy spokój... nie w tej chwili.
EJNAR
I ja mam dosyć — tak przez pół.
A zresztą trudniej schodzić w dół,
Niźli po gładkim dotąd grzbiecie.
Ale potańczym my na świecie
Stokroć weselej, niźli ninie,
Skoro będziemy już w dolinie...
Już on nam drogi nie zawali!
Spojrzyj, Agnieszko, tam, w tej dali
Ten błękit, skąpan w blasku słońca!
Teraz się srebrzy snać bez końca,
Teraz, jak bursztyn skrzy się złoty;
To świeże, wielkie morze! Do tej
Idziem rozkoszy! Ciemny dym,
Jak wąż, się snuje w blasku tym.
O, tam! — czy widzisz?... A tam, powiedz,
Ten czarny punkcik? Nasz parowiec!
Okrążył górę, znikł w zatoce!
Dziś wieczór znowu zamigoce,
Wyruszy w drogę razem z nami!
Znów się pokryło wszystko mgłami...
Nie masz, Agnieszko, w swej szczęśliwej
Duszy ni słowa na te dziwy?
AGNIESZKA
patrzy przed siebie w zadumie
Owszem... lecz mów, czyś widział... mów!...
EJNAR
Co?
AGNIESZKA
nie patrząc na niego, głosem stłumionym, jak gdyby znajdowała się w kościele
Jak on rósł śród swoich słów!
schodzi z góry, Ejnar idzie za nią
BRAND
zjawia się w górze, na perci40, schodzi w dół,
zatrzymuje się jednak śród drogi przy wystającej opoce
i spogląda na dół
Tak, poznaję wszystko, tak!
Dom przy domu, łodzi szlak!
Strome wzgórza, pola, jary,
Poczerniały kościół stary —
Jak za dawnych czasów — brzozy
Wzdłuż potoku, olchy, łozy41!
Jeno mi się coś wydaje,
Że smutniejsze widzę kraje,
Że ciaśniejsze są te mury,
Że ten skalny zrąb ponury
Jeszcze niżej śnieżnym czołem
Nad tym biednym zwisa siołem,
Że je stłoczy, jakby na dnie,