Brand - Henryk Ibsen - ebook

Brand ebook

Henryk Ibsen

0,0

Opis

Brand — dramat Henrika Ibsena z roku 1865. Głównym bohaterem jest pastor, opierający swoją religijność na dewizie „wszystko albo nic”. Nawet jego nazwisko jest znaczące (oznacza ogień). Dramaturg traktuje jego poglądy z wyraźną sympatią, zarazem jednak nie zamyka oczu na spustoszenie, jakie radykalnie wyznawana wiara sieje pośród ludzi otaczających głównego bohatera. Jego niewątpliwa charyzma doprowadza do rozbicia małżeństwa, poczucie obowiązku — do śmierci syna, a następnie żony, kaznodziejski zapał podsyca konflikty we wspólnocie, a w finale prowadzi do spektakularnego nieszczęścia.

Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.

Henryk Ibsen
Brand
tłum. Jan Kasprowicz
Epoka: Modernizm Rodzaj: Dramat Gatunek: Dramat wierszowany

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 207

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Henryk Ibsen

Brand

tłum. Jan Kasprowicz

Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.

Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.

ISBN-978-83-288-5575-5

Brand

Poemat dramatyczny w pięciu aktach

Osoby:
Brand1jego MatkaEjnar, malarzAgnieszka2WójtDoktórProboszczKościelnyBakałarzGerdaChłopSyn chłopa, wyrostekDrugi chłopKobietaDruga kobietaPisarzDuchowieństwo i ZwierzchnośćLud,Mężczyźni, Kobiety i DzieciKusiciel w pustyniChór niewidzialnychGłos
Rzecz dzieje się w naszych czasach, częścią w parafii, częścią poza parafią, obok fiordu, na zachodnimi wybrzeżu Norwegii.
Książka, którą czytasz, pochodzi z Wolnych Lektur. Naszą misją jest wspieranie dzieciaków w dostępie do lektur szkolnych oraz zachęcanie ich do czytania. Miło Cię poznać!

Akt pierwszy

Na śnieżnych polach górskich.
Ciężkie gęste mgły; deszcz i półmrok. Brand w czarnym ubraniu, z laską i weretkiem3, przeciska się naprzód w kierunku zachodnim. Towarzyszący mu Chłop i Syn jego, wyrostek, postępują za nim.

CHŁOP

woła na Branda
Hej tam! Zaczekać, cudzy4 człecze! 
Gdzieżeś? 

BRAND

Tu jestem! 

CHŁOP

Człek się wlecze 
We mgle, że nawet kij swój traci 
Z oczu!... Zabłądzisz! 

SYN

A niech kaci! 
Jakieś tu żleby! 

BRAND

Jakieś złomy! 
Zaginął wszelki ślad widomy5! 

CHŁOP

krzyczy
Stać! Do stu diabłów! Ani kroku! 
Zwały z śnieżnego lecą stoku! 

BRAND

nasłuchuje
Słyszę jak gdyby grzmot z daleka. 

CHŁOP

Bystro przegryzła się tu rzeka, 
Na dół w bezmierną przepaść spada... 
Zginiesz i my zginiemy razem! 

BRAND

Ja muszę przejść tam, trudna rada! 

CHŁOP

Nas nie przynaglisz swym rozkazem... 
Mówię ci: zostań! Nie baczycie, 
Że tu o ludzkie chodzi życie? 

BRAND

Mój Pan się śmieje z trwogi twojej. 

CHŁOP

Któż to ten pan, co się nie boi? 

BRAND

Ten Pan to Bóg!...  

CHŁOP

A ty kim, panie? 

BRAND

Księdzem.  

CHŁOP

Daremne to gadanie: 
Choćby był proboszcz, biskup z ciebie, 
To byś odwagę swą w tym żlebie 
Na wiek pogrzebał, gdybyś jeszcze 
Chciał dalej iść w te mgły złowieszcze. 
zbliża się ostrożnie; przekonywująco
Choćby był człowiek, mości księże, 
Nie wiem, jak mądry, nie dosięże, 
Czego dosięgnąć niepodobna! 
W jedno li6 życie jest zasobna, 
Księże, twa dusza; gdy to minie, 
Cóż ci zostanie w twej godzinie? 
Milę — powiadam prawdę szczerą —  
Masz do następnej stąd chałupy, 
A mgły tak gęste zewsząd kupy, 
Że nie rozetniesz jej siekierą... 

BRAND

Tak, lecz w tej pustce strasznej, dzikiej 
Żadne mnie błędne dziś ogniki, 
Widzisz, nie wodzą. 

CHŁOP

Lecz dokoła 
Sterczą lodowców groźne czoła. 

BRAND

Tamtędy pójdziem... 

CHŁOP

Co? Tamtędy? 
Śmierć pomknie z nami wraz, w te pędy! 

BRAND

A jednak uczył ktoś, że suchą 
Przejść można nogą grzbietem fali.  

CHŁOP

To było kiedyś... Dzisiaj dalej 
Trudno się zmagać z zawieruchą, 
Zginiem z kretesem! 

BRAND

chce odejść
Żegnam zatem. 

CHŁOP

Chcesz się pożegnać, widzę, z światem... 

BRAND

Chceli7 mnie Bóg doświadczyć prawy, 
Witajcie śniegi, mgły, siklawy8! 

CHŁOP

cicho
Jakiś szaleniec... szuka zguby. 

SYN

płaczliwie
Chodźmy stąd, ojcze!... Płone9 próby... 
Widać po wszystkim, że tu jeszcze 
Większe mgły będą, większe deszcze. 

BRAND

przystaje i zbliża się ponownie
O ile myśli moje mogą 
Przypomnieć sobie, toś miał drogą 
Córkę w tych stronach, no, i ona 
Dała ci kiedyś znać, zmartwiona, 
Że jej nie znaleźć ciszy w grobie, 
Jeśli nie spojrzy w oczy tobie 
Choćby raz jeszcze? Czy być może?  

CHŁOP

Tak mi dopomóż, Panie Boże! 

BRAND

Że dziś ostatni dzień widzenia? 

CHŁOP

Tak... 

BRAND

I to woli twej nie zmienia? 

CHŁOP

Nie! 

BRAND

Nie? Nie pójdziesz dalej ze mną? 

CHŁOP

Na mowę silisz się daremną, 
Ani się ruszę... 

BRAND

patrzy mu bystro w oczy
Miałbyś wolę 
Złożyć talarów sto na stole, 
Aby znalazła śmierć spokojną? 

CHŁOP

O, tak! 

BRAND

A dwieście? Czyż tak hojną 
Byłaby dłoń twa? 

CHŁOP

Czegóż nie da 
Dłoń ma dla córki? Cała scheda10
Niech sobie pójdzie! 

BRAND

No, a życie? 

CHŁOP

Życie?... Mój słodki!... 

BRAND

Nie?! ... Słyszycie... 

CHŁOP

drapie się w głowę
To już byłoby ponad siły... 
O Panie Jezu! Boże miły! 
Czego ty żądasz? A dyć11 przecie 
Mam jeszcze w domu żonę, dziecię... 

BRAND

Lecz On się wyrzekł nawet matki!... 

CHŁOP

Za dawnych czasów to po gładkiej 
Szło jakoś drodze — cuda, dziwy 
Działy się ongi. Sprawiedliwy 
Człek dzisiaj o tym nie pamięta. 

BRAND

Twą drogą śmierć jest! Na cóż pęta 
Nakładasz na mnie? Nie znasz Pana, 
I Pan cię nie zna. 

CHŁOP

Niezbłagana 
Dusza w tym księdzu. 

SYN

ciągnie go
Chodźmy sami! 

CHŁOP

Nie! Nie! On musi iść stąd z nami! 

BRAND

Musi? 

CHŁOP

Tak, musisz... Bo inaczej, 
Jeżeli we wsi kto zobaczy, 
Żeśmy cię tutaj zostawili, 
Strażnik zabierze mnie w tej chwili —  
A, jeśli sczeźniesz tu, w tym lodzie, 
Dziś ja o chlebie i o wodzie 
Będę w areszcie. 

BRAND

Więc za bożą 
Pocierpisz sprawę... 

CHŁOP

Mnie nie trwożą 
Ni twe, ni boskie... mam ja swoje 
Nie byle jakie niepokoje, 
Więc chodź... 

BRAND

Żegnajcie! 
z dala słychać głuchy huk

SYN

krzyczy
O! Lawina! 

BRAND

do chłopa, który go chwycił za kark
Puść! 

CHŁOP

Nie! 

BRAND

Puść!  

SYN

Precz stąd!... 

CHŁOP

walcząc z Brandem
Zła godzina 
Niech mnie... 

BRAND

wyrywa mu się i rzuca go w śnieg
O tak, nie spoczniesz prędzej, 
Aż się doczekasz jakiej nędzy! 
znika

CHŁOP

wygrzebując się z śniegu i pocierając sobie ramię
Niech mu zapłacą za to czarci! 
Oto, co Pańscy słudzy warci! 
woła, podnosząc się
Hej, mości księże! 

SYN

Poszedł granią! 

CHŁOP

Zda mi się... oko moje za nią 
Trop w trop podąża!... 
woła ponownie Hej, pastorze! 
Czy nam jegomość wskazać może, 
Skąd my tu błądzić dziś zaczęli? 

BRAND

we mgle
Po co ci rady? Jak najśmielej 
Już ty utartym kroczysz szlakiem. 

CHŁOP

Jeśli to prawda, jakiem takiem 
Człek się nacieszy legowiskiem, 
A nie na morzu lodów śliskiem. 
odchodzi wraz z synem w kierunku wschodu

BRAND

zjawia się znowu nieco dalej i nasłuchuje w kierunku, w którym odszedł chłop z synem
Wracają do dom... Chłystku podły! 
Gdyby cię siły li zawiodły, 
A nie zamiękła wola w tobie, 
Ulgę bym przyniósł ci w żałobie, 
Umęczonego wnet do celu 
Zaprowadziłbym cię w weselu, 
Lecz na nic pomoc, zacny kumie, 
Temu, co nawet chcieć nie umie... 
podchodzi bardziej ku przodowi
Życie!... Hm! Jeśli człek rozważy, 
Jak je miłuje tłum nędzarzy, 
Jak każdy błazen nim się pieści, 
Jakby od jego marnej treści 
Zawisło12 całe szczęście świata —  
Boże! Puściliby do kata 
Wszystko, prócz życia! To li jedno 
Sednem jest dla nich! Kiepskie sedno! 
uśmiecha się, jak gdyby sobie coś przypomniał
Kiedym był dzieckiem, od początku 
Z dwóch rzeczy-m miewał ból w żołądku, 
W te najdawniejsze moje czasy 
Dwie sprawy darły ze mnie pasy: 
O nielubiącej mroków sowie 
Wciąż mi chodziła myśl po głowie, 
o rybie, co się boi wody, 
Ciąglem ja dumał, chłopiec młody... 
I śmiech mnie pusty brał z tej biedy —  
Czemu?... Bo czułem-ci już wtedy, 
Że świat śród innych chodzi dróg, 
Niźli, jak tego pragnął Bóg, 
I że swe jarzmo dźwiga człek, 
Choćby rad rzucił je po wiek. 
Tutaj jest każdy na kształt ryby, 
Albo też sowy. Skuty w dyby, 
W mroku żyć musi ludzki płód, 
Umierać musi w głębiach wód, 
Choć na to wszystko strach go bierze! 
Rad by porzucić swoje leże, 
Z mrocznej ciasnoty zbiec by rad 
W przezroczy, jasny słońca świat. 
zatrzymawszy się na chwilę, nasłuchuje, zdumiony
Cóż to? Od dolin płyną głosy? 
Pieśni i śmiechy mkną w niebiosy... 
Cyt! Krzyczą hura! Raz i drugi, 
Trzeci i piąty... Słońce smugi 
Rozciera mgławe, lśnią przestworza, 
Jakaś drużyna ludzka, hoża, 
Po tej świetlistej igra łące, 
Poranne światło jaśniejące 
W stronę zachodu mroki goni. 
Słowa... całunki... uścisk dłoni... 
Już się rozchodzą, ku dolinie 
Zmierzają jedni, a zaś ninie13
Dwoje się ludzi ku mnie słania... 
Ostatnie ślą już pożegnania 
Kapeluszami, woalkami... 
„Bywajcie zdrowi!... Pan Bóg z wami!” 
słońce coraz to bardziej przeciska się przez mgły. Brand stoi nieruchomy, przypatruje się zbliżającym się
Cóż to za blaski! Co za jaśnie! Rozwiewają się kłęby mgławe, Stopy przemiękką depcą trawę, 
Słońce złociste snuje baśnie! 
Może rodzeństwo? Bok przy boku 
Po tym kwiecistym spieszą stoku; 
Ona sukniami powiewnemi 
Snać nie dotyka nawet ziemi, 
On, jakby piórko, lekki!... Ona, 
O, skacze na bok, rozbawiona, 
Wyrywa mu się od niechcenia... 
O, już ją chwyta!.... Słodko, mile 
Droga się zmienia w krotochwilę14, 
W wesołą piosnkę śmiech się zmienia. 
Ejnar i Agnieszka w lekkich strojach podróżnych, oboje rozpromienieni, zjawiają się na wzgórzu. Mgły pierzchły. Szczyty lśnią w porannym słońcu

EJNAR

Agnieszko, motylku mój cudny, 
Nic ja się ciebie nie boję; 
Zacisnę ja oka swej sieci —  
Te oka, to piosnki są moje. 

AGNIESZKA

zwrócona twarzą ku niemu, cofa się, tańcząc i uciekając przed nim
Jeżelim ja cudnym motylkiem, 
To pozwól mi spocząć na kwiatku, 
A chceszli się bawić, więc goń mnie! 
Pochwycić? Przenigdy, mój bratku! 

EJNAR

Agnieszko, motylku mój cudny! 
Zwężają się oka mej sieci! 
Już mam cię! Już skarb mój najdroższy 
Przenigdy z tych ok nie uleci. 

AGNIESZKA

Jeżelim ja wiotkim motylkiem, 
To niechże mnie powiew uwodzi! 
A chwycisz mnie w oko swej siatki, 
Mych skrzydeł się dotknąć nie godzi! 

EJNAR

Nie! Lekko ja wezmę do ręki 
Ten ciężar mój słodki i lekki 
I zamknę go w sercu... Tam baw się, 
Tam sobie już igraj na wieki!  
zbliżają się ku stromej turni; stają nad przepaścią

BRAND

Stać!... Tutaj przepaść!... 

EJNAR

Któż to woła? 

AGNIESZKA

wskazując ku górze
O, tam! 

BRAND

Ni kroku! Śmierć dokoła! 
Z śniegiem spadniecie do tej głębi! 

EJNAR

obejmuje Agnieszkę i śmiejąc się, zwrócony ku górze
Nas to nie parzy ani ziębi, 
Szczęście jest z nami. Wyjdziem cało! 

AGNIESZKA

Zabawkę dziś nam życie dało... 

EJNAR

Szczęście nam śle dziś promień słońca: 
Sto lat on będzie trwał — bez końca! 

BRAND

Więc wy dopiero po stu latach...? 

AGNIESZKA

powiewając welonem
O tym ni słowa, proszę ciebie... 
Bawić się będziem wszak i w niebie. 

EJNAR

Sto lat na wonnych przeżyć kwiatach, 
Sto lat bez miary i bez celu 
W miłości kąpać się weselu! — 

BRAND

No, a co będzie potem? 

EJNAR

Potem? 
Do nieba pójdziem znów z powrotem. 

BRAND

Może wy z nieba tu przyszliście? 

EJNAR

Prosta rzecz: z nieba! Oczywiście! 

AGNIESZKA

To znaczy: teraz, o tej chwili, 
Myśmy tam z dołu tu przybyli. 

BRAND

I owszem, owszem... Oko moje 
Już zobaczyło was oboje 
Tam, gdzie się dzielą te potoki. 

EJNAR

Skierowaliśmy tu swe kroki, 
Pożegnawszy się z przyjacioły. 
Ręką, całunkiem tłum wesoły 
Stwierdzał przedrogich wspomnień rój! 
Zejdź-że pan ku nam! Panie mój, 
Zechciej zabawić się tu z nami, 
Posłuchać pieśni nad pieśniami15! 
Słodszej nie stworzył żaden czas! 
Czemu pan stoi niby głaz? 
Prędzej! My cuda ci pokażem! 
Ja, panie, byłem wprzód malarzem! 
Co to za szczęście, życie, świat 
Wciągać w swą sztukę! Człek jest rad, 
Że niby Stwórca może oto 
Przelichy metal zmieniać w złoto! 
Ale nad wszystko, czym mnie Bóg 
Obdarzyć raczył śród mych dróg, 
To ma Agnieszka!... Słodki plon, 
Gdym z południowych wrócił stron 
Z farbą i pędzlem — z niczym więcej... 

AGNIESZKA

gorąco
A, jakby posiadł sto tysięcy, 
Tak pewien siebie, tak zuchwały... 

EJNAR

Do wsi tej losy mnie przygnały... 
Tu zagościła ona właśnie, 
Aby słoneczne chłonąć jaśnie, 
Gorzkie powietrze, świerków wonie... 
I ja zjawiłem się w tej stronie: 
Snać przeznaczenie mnie tu niosło. 
Chciałem malarskie swe rzemiosło 
Zanurzyć w pięknie tego boru, 
Chciałem dla sztuki swej prawzoru 
Szukać w obłokach tych, w tej rzece... 
I oto, gdy tak na to lecę, 
Odrazum został arcymistrzem: 
Lice jej stało się ognistszem, 
W jej oczach szczęścia blask się jarzy, 
Uśmiech nie schodzi już z jej twarzy  
— Wszystko początek ze mnie wzięło... 

AGNIESZKA

Jeno16, malując to swe dzieło, 
Nie wiedział o tym chłopiec pusty17. 
Życie pełnymi chłonął usty18, 
Aż tu pewnego znów zarania 
Jął się19 na powrót malowania... 

EJNAR

Wtem, Boże drogi, coś mi wpadło, 
Że ze mnie istne jest dziwadło, 
Żem nie oświadczył się swej lubej! 
Więc zamiast pleść smalone duby, 
Od razu wziąłem się do sprawy. 
Nasz zacny doktór, zbyt łaskawy, 
Nie mógł opędzić się radości: 
W dom pozapraszał licznych gości  
— Wszystkie powagi, wszyscy księża, 
Młódź z okolicy, mąż-ci w męża, 
Że jeno patrzeć!... Trzy dni trwały 
Hulanki, tańce i hejnały. 
Dzisiaj zeszliśmy już mu z karku, 
Ale zabawy na folwarku 
Bynajmniej jeszcze nie skończono... 
Widziałeś to wesołe grono, 
Szyfry20, chorągwie, kapelusze, 
Całe we wieńcach! Zacne dusze! 
Uciesze swej puścili wodze, 
Towarzyszyli nam w tej drodze. 

AGNIESZKA

A my we dwójkę po tej górze 
Skaczemy sobie, dzieci, duże! 

EJNAR

Mieliśmy z sobą wina moc! 

AGNIESZKA

Od śpiewów brzmiała letnia noc! 

EJNAR

O, nawet tłum tych ciężkich mgieł 
Bał się dziś z nami brać na kieł21! 

BRAND

A teraz dokąd? 

EJNAR

Tam, do miasta — 

AGNIESZKA

Skąd jestem rodem... 

EJNAR

Ma niewiasta 
I ja — nasamprzód o tę krztynę 
Ku zachodowi, a zaś potem 
W stronę fiordu ptaków lotem 
Na weselisko me jedyne 
Zawiodę skarby — zadyszany 
Rumak Egira22 przez bałwany 
Hen, nas poniesie w chyżym pędzie! 
Później, jak białe dwa łabędzie, 
Tam, na południe... 

BRAND

A tam, panie? 

EJNAR

Tam przepłomienne miłowanie, 
Jak sen potężne, a tak właśnie 
Słodkie i miłe, jako baśnie! 
W ono niedzielne, jasne rano 
Żadnego księdza nie przyzwano, 
A przecież pierzchły wszelkie troski... 
Dzień to był dla nas iście boski, 
Pobłogosławił nam... 

BRAND

Kto? 

EJNAR

Lud! 
Przyjaciół naszych tłum radosny, 
Który nam wiecznej życzył wiosny, 
Który odganiał od nas trud, 
Który ze wszystkich swoich sił 
Życzył nam zdrowia, wino pił, 
Wieńcami zdobił nasze włosy, 
Żeśmy wybrani snać przez losy... 

BRAND

Żegnam oboje... 
chce odejść

EJNAR

Zostań pan! 
Czyja-ż to postać?... Ktoś mi znan... 

BRAND

zimno
Obcy my sobie. 

EJNAR

Mnie się przecie 
Zdaje, że kiedyś, gdzieś na świecie, 
Myśmy się znali — może w szkole... 

BRAND

Tak, znaliśmy się, nim pacholę 
Stało się — mężem!... 

EJNAR

Czyż być może? 
Nie przypominam sobie... 
nagle, z krzykiem Brand!... O Boże! 

BRAND

Ja w te tropy 
Wiedziałem, kogo tutaj stopy 
Przywiodły dzisiaj. 

EJNAR

Witam, bracie, 
Witam serdecznie! Gdy tak na cię 
Patrzę w tej chwili, pewność mam, 
Żeś się nie zmienił, żeś ten sam, 
Żeś ten, co, z chmurą wciąż na czole, 
Nie mógł wytrzymać w naszym kole... 

BRAND

Byłem wam obcy... ale ciebie 
Jakoś lubiłem... W ciemnym żlebie 
Skalistej turni urodzony, 
O którą fale swoje tony 
Rozstrzeliwały... wy z południa... 
Życie, bywało, nam utrudnia 
Inna natura... 

EJNAR

Tutaj gdzieś 
Leży widocznie twoja wieś? 

BRAND

Przez nią mnie wiedzie powołanie. 

EJNAR

Przez nią? A potem cóż się stanie? 
Czyżby w daleki świat? 

BRAND

Niewiele 
Potrzeba pracy tu, w tym siele23. 

EJNAR

Przecieżeś księdzem? 

BRAND

z uśmiechem
Tak, wikarym. 
Człek jest jak zając: czasem w starym, 
Odwiecznym musi spocząć lesie, 
A czasem w żyto los go niesie. 

EJNAR

Zaś ostateczna dokąd droga? 

BRAND

prędko i surowo
Nie pytaj o to. 

EJNAR

O, dla Boga! 
Czemu? 

BRAND

zmieniwszy ton
Ot, tak... Moi kochani, 
I mnie zawiezie do przystani 
Ten sam wasz okręt.  

EJNAR

Ten nasz statek, 
Którym do ślubu my...? Zadatek 
Szczęścia zbyt wielki. 
do Agnieszki Bądź wesoła, 
Jedziemy w trójkę... 

BRAND

Pogrzeb woła. 

AGNIESZKA

Pogrzeb? 

EJNAR

Co? Pogrzeb woła ciebie? 
Kogoś obecność twa pogrzebie? 

BRAND

Tego, co zwą go wargi twoje: 
Bogiem. 

AGNIESZKA

cofając się
Chodź, Ejnar, ja się boję! 

EJNAR

Brand!... 

BRAND

Wstrętne widmo spocznie w trumnie! 
Ten Bóg służalczy, co go tłumnie 
Służalców podła wielbi rzesza! 
Ta jedna myśl mnie dziś pociesza, 
Że mam go grzebać — i to w dzień!... 
Cuchnie, kto zdrowych nie miał tchnień, 
Kto konał całe tysiąc lat. 

EJNAR

Brand! Jesteś chory!... 

BRAND

A toś zgadł!... 
Tak, jestem chory, jak ta jodła, 
Co k niebu smukły pień wywiodła! 
Nie ja słabuję, czas jest chory, 
Jemu potrzebne są doktory, 
On leków żądny. Na tym świecie 
Wy tylko bawić się pragniecie. 
Na pół wierzycie, to być może, 
Lecz czy widzicie co na dworze? 
Nie! Jeśli jarzmo gnie wam karki, 
Wy je rzucacie wnet na barki 
Tego, co przyszedł, aby wiernie 
Krzyż dźwigać za was, znosić ciernie! 
Tak was uczono!... Wy tańczycie, 
Zabawą tylko jest wam życie! 
Tańcz, tańcz, nie patrząc w oną dal: 
Kiedyś ci będzie tego żal!... 

EJNAR

Znam ja tę piosnkę! Starzy, młodzi 
Słyszą ją co dzień, jak zawodzi 
Po wsiach, po miastach... Tyś jest z tych, 
Którym to życie jest jak szych24, 
Co, niby nowym zdjęci duchem, 
Piekielnym straszą nas obuchem, 
Co, nieustannie grożąc biesem, 
Chcieliby złamać nas z kretesem. 

BRAND

Nie! Nie! Przed sobą nie masz klechy. 
Niewiele Kościół ma pociechy 
Z takiego, jak ja, kaznodziei. 
Nie wiem, czy ze mnie dziś kto sklei 
Chrześcijanina, lecz wiem jedno: 
Gdzie się dziś kryje życia sedno! 

EJNAR

Jeszczem nie słyszał, aby komu 
Miała zaszkodzić radość w domu. 

BRAND

Nie! To nie radość nas rozpiera, 
Ta bez zastrzeżeń, prosta, szczera! 
Żyj nią, służ wiernie jej na wieki, 
Ale od tego bądź daleki, 
By się za jednym zmieniać tchem. 
Dzisiaj być tym, a jutro — czym? 
Dziś chodzić tak, a jutro — jak? 
Być ni to ryba, ni to rak! 
W bachantach25 rys wyraźny masz, 
Pijak przedrzeźnia li ich twarz; 
Sylen26 posiada pyszny gest, 
Chlejus parodią tylko jest! 
Przemierz-że kraj nasz stopy swemi, 
Przyłóż swe ucho do tej ziemi, 
A wnet zobaczysz — wierz w me słowo  
— Że człek nasz jest ni to, ni owo! 
Nieco powagi w dni świąteczne, 
I obyczaje nieco grzeczne, 
Nieco ochoty do biesiady, 
Ponieważ miały ją pradziady; 
Nieco wielbiący kraj rodzinny, 
Którego człek nie zwiedził inny; 
Nieco bez głowy, gdy przyrzeka, 
Nieco dowcipny, gdy się z lekka 
Urżnie i potem płacić musi; 
Nigdy go żaden szał nie skusi, 
Zawsze jest mierny — w swej przywarze 
I w swojej cnocie, tak, jak każe 
Dawny obyczaj — same złomy27
I zła i dobra, złom widomy28
W wszystkim, co czyni, co tu działa. 
A już najgorsza rzecz, iż cała 
Ta jego praca wskroś niweczy 
Tę pozostałą resztkę rzeczy. 

EJNAR

Szyderca liche zbiera plony, 
Piękniej oszczędzać lud wzgardzony. 

BRAND

Tak, lecz niezdrowo! 

EJNAR

Gdybym razem 
Chciał tak za twoim dziś rozkazem 
Potępić lud nasz, powiedzże mi, 
W czym tu jest wspólność z słowy twemi, 
Że grzebiesz Boga niby chłystka, 
W którym treść dla mnie życia wszystka? 

BRAND

Przecie-ś Go, druhu mój, malował... 
I po cóż mi Go aż do pował 
Wciąż wynoszono, że, gdy człowiek 
Śmiał k Niemu unieść swoich powiek, 
Świętość spływała nań z tej wiary? 
A ja ci mówię: Bóg to stary — 

EJNAR

A no, i...? 

BRAND

Siwy. Rzadkie loki 
Naokół skroni ma wysokiej, 
Srebrem Mu broda biała świeci, 
Tak jest czcigodny, że aż dzieci, 
Kiedy nań spojrzą, chwyta trwoga... 
Możesz Go ubrać, tego Boga, 
W ciepłe pantofle, jeśli łaska, 
A chcesz Go mieć już tak, do diaska, 
Całkiem podobnym, to na głowę 
Daj mu szlafmycę, no i zdrowe 
Włóż okulary mu na nos! 

EJNAR

gniewnie
Cóż to ma znaczyć? 

BRAND

Ni na włos 
Nie ma szyderstwa w tym, com rzekł! 
Tak sobie nasz wystawia człek 
To familijne swoje bóstwo, 
Takim je widzi ludu mnóstwo, 
Taka dotychczas wiara nasza! 
Papiści29 swego mesyjasza 
W dziecinne kładą powijaki, 
A zasię nasz Bóg, to już taki, 
Jako proroczy ów Jeremi30, 
Co usty mamle dziecięcymi. 
A tak, jak wkrótce, mówię szczerze, 
Będą mieć klucze li papieże 
Na swej stolicy i nic zgoła, 
Tak wy grzebiecie dziś w Kościoła 
Swojego błocie już na wieki 
Królestwo boże... Czyż łączycie 
Z nauką bożą swoje życie? 
Od jej spełniania jak daleki 
Dzisiaj jest człowiek! Wy swe dusze 
Chcecie podnosić, ale, muszę, 
To wam powiedzieć, sił nie macie, 
Aby żyć w pełnym majestacie. 
Wam tylko tego dziś potrzeba, 
Ażeby Pan Bóg z swego nieba 
Przez palce patrzał na wsze sprawy, 
Ażeby wielce był łaskawy 
I na wzór świata, który minie, 
Chodził w szlafmycy i łysinie. 
Nie! Takie bajdy mnie nie służą, 
Twój Bóg jest wiewem, mój jest burzą! 
Twój Bóg, jak liche źdźbło, się łamie, 
A mój potężne ściąga ramię, 
Twój Bóg jest ciepły, mój zaś płonie, 
Miłość rozsadza jego skronie! 
Mój — to Herkules31, krzepki, młody, 
A nie właściciel siwej brody. 
Mój rzuca gromy wokół siebie, 
Kiedy się zjawi na Horebie32, 
W krzaku ognistym ognie krzesze, 
Kiedy przed sobą ma Mojżesze33, 
Gdy pójdzie przed nich, jak przed karły, 
W swojej potędze nieumarłej! 
Słońce powstrzymał on w dolinie 
Gibeonowej34, liczne cuda 
Wśród zdumionego czynił luda. 
I dziś by czynił, ale ninie35
Ma tu li same niedołęgi!.... 

EJNAR

z nieszczerym uśmiechem
Mamy to zmienić? 

BRAND

Tak! Potęgi 
Trzeba! Tak! Przyjdzie owa zmiana, 
Pókim żyw jeszcze, jako dana 
Jest mi ta siła, bym swoimi 
Wygnał lekarstwy36 słabość z ziemi, 
Tak to jest prawda!... 

EJNAR

potrząsa głową
Na przechwałki 
Nie gaśże, mówię ci, zapałki, 
Wprzód zapal świecę! I, dopóki 
Nie dałeś nowej nam nauki, 
Słów dawnych nie kreśl — dobre słowa! 

BRAND

Nauka moja nie jest nowa. 
Na wieczność baczę, mnie zapłaty 
Za nowych tych prawideł wątek 
Nie da ni Kościół, ni dogmaty, 
Bo to, co miało swój początek, 
Także i koniec swój mieć będzie. 
Wszystko ma finis37 swój; w tym względzie 
Trzeba powiedzieć, że, co żyje, 
Zarazek gnicia w sobie kryje, 
Że, według trwałych, pewnych norm, 
Do coraz nowszych dąży form. 
Ale w tym wszystkim w wieczny nich 
Wprawia się tylko jedno: duch, 
Którego tutaj nikt nie stworzył, 
Ten duch, którego Zbawca wdrożył 
Na nowe tory po upadku 
W raju. Ten duch to na ostatku 
Zarzucił pomost między ciałem 
A między Bogiem, tym wspaniałem 
Praźródłem rzeczy! Dziś on przecie 
Zbladł już i stępiał; jeśli chcecie, 
Spowszedniał całkiem, jak ów Bóg, 
Który wśród waszych chodzi dróg, 
Ale z tych szczątków, złomków duszy, 
Z forsą38 zbitego, co się kruszy, 
Z tych rąk kalekich, z tych to nóg, 
Znowu się wielka złoży całość, 
Ażeby boska znów wspaniałość 
Mogła uciechę mieć z Adama, 
Jak ongi w raju, który sama 
Kiedyś stworzyła, w dawnym czasie... 

EJNAR

przerywając
Żegnaj!... Najlepiej będzie, zda się, 
Gdy się rozejdziem. 

BRAND

Wy zdążacie 
Ku zachodowi... Tu, czy tam, 
Wnet się nasz cel ukaże nam. 
Żegnajcie! 

EJNAR

Żegnaj!  

BRAND

odwraca się raz jeszcze, uchodząc zboczem
A od mgieł 
Oddzielaj światło!... Weź na kieł, 
Że żyć jest sztuką! 

EJNAR

z gestem przeczenia
Jak chcesz, zwij! 
Dziś sobie nowe rzeczy twórz, 
A ja staremu Bóstwu już 
Dochowam wiary... 

BRAND

Tak jest, tak, 
Jak ci utarty każe szlak, 
Maluj to Bóstwo, daj mu kij 
Dziadowski w rękę, ja to boże 
Widmo do grobu dzisiaj złożę, 
schodzi granią w dół
Ejnar zabiera się, milcząc, w dalszą drogę i patrzy za odchodzącym

AGNIESZKA

stoi chwilę, jak nieprzytomna, potem, zerwawszy się, rozgląda się niespokojnie naokoło siebie i pyta
Zagasło słońce? 

EJNAR

Mgła jedynie 
Blask jego śćmiła, wnet wypłynie... 
Już jest! 

AGNIESZKA

Wiatr wieje lodowaty. 

EJNAR

Od tej przełęczy... Chodźmy! Po tej 
Zajdziemy drodze... 

AGNIESZKA

wskazując w kierunku południa
Patrz, zjawisko 
Tej czarnej góry snać tak blisko 
Nie stało jeszcze przed minutą, 
Nie była grań tak groźną, lutą39! 

EJNAR

Szczęście ci oczy przesłaniało, 
Więc nie spostrzegłaś... On niemało 
Zmieszał cię krzykiem. Niechże sobie 
Utrudnia drogę — Cóż ja zrobię?! 
My dalej będziem się bawili. 

AGNIESZKA

Nie! Dajmy spokój... nie w tej chwili. 

EJNAR

I ja mam dosyć — tak przez pół. 
A zresztą trudniej schodzić w dół, 
Niźli po gładkim dotąd grzbiecie. 
Ale potańczym my na świecie 
Stokroć weselej, niźli ninie, 
Skoro będziemy już w dolinie... 
Już on nam drogi nie zawali! 
Spojrzyj, Agnieszko, tam, w tej dali 
Ten błękit, skąpan w blasku słońca! 
Teraz się srebrzy snać bez końca, 
Teraz, jak bursztyn skrzy się złoty; 
To świeże, wielkie morze! Do tej 
Idziem rozkoszy! Ciemny dym, 
Jak wąż, się snuje w blasku tym. 
O, tam! — czy widzisz?... A tam, powiedz, 
Ten czarny punkcik? Nasz parowiec! 
Okrążył górę, znikł w zatoce! 
Dziś wieczór znowu zamigoce, 
Wyruszy w drogę razem z nami! 
Znów się pokryło wszystko mgłami... 
Nie masz, Agnieszko, w swej szczęśliwej 
Duszy ni słowa na te dziwy? 

AGNIESZKA

patrzy przed siebie w zadumie
Owszem... lecz mów, czyś widział... mów!... 

EJNAR

Co?  

AGNIESZKA

nie patrząc na niego, głosem stłumionym, jak gdyby znajdowała się w kościele
Jak on rósł śród swoich słów! 
schodzi z góry, Ejnar idzie za nią

BRAND

zjawia się w górze, na perci40, schodzi w dół, zatrzymuje się jednak śród drogi przy wystającej opoce i spogląda na dół
Tak, poznaję wszystko, tak! 
Dom przy domu, łodzi szlak! 
Strome wzgórza, pola, jary, 
Poczerniały kościół stary —  
Jak za dawnych czasów — brzozy 
Wzdłuż potoku, olchy, łozy41! 
Jeno mi się coś wydaje, 
Że smutniejsze widzę kraje, 
Że ciaśniejsze są te mury, 
Że ten skalny zrąb ponury 
Jeszcze niżej śnieżnym czołem 
Nad tym biednym zwisa siołem, 
Że je stłoczy, jakby na dnie,