Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pokusa, zew zmysłów i szansa na nową miłość.
Okrutna prawda, która na zawsze zmieni życie dwojga ludzi. Tajemnice, tragedia i namiętność, o której nie da się zapomnieć w Wenecji Venetia Aston-Montagu uciekła do najbardziej urzekającego miasta Włoch, by pracować w firmie architektonicznej i zapomnieć o utraconej miłości. Przez ostatnie dziesięć lat budowała fortecę wokół swego serca, jednak jej mury zaczynają się kruszyć, kiedy pewnej nocy podczas karnawału ratuje ją przed zamaskowanymi napastnikami tajemniczy nieznajomy, Paolo Barone. Uwodzicielski Paolo niesamowicie pociąga Venetię.
Choć ma opinię Don Juana i krążą plotki, że trzyma w rezydencji kochankę, Venetia nie potrafi stłumić rodzącej się pomiędzy nimi namiętności. Kiedy dostaje zlecenie związane z renowacją wspaniałego domu, który Paolo kupił na toskańskiej prowincji, musi zmierzyć się nie tylko z rywalką, lecz także z groźnym hrabią i ciemnymi siłami czającymi się w mroku, które są gotowe na wszystko, by stanąć pomiędzy nią a Paolem.
Czy Venetia może wierzyć, że miłość zwycięży, że pokona nawet jej własne demony? Czy pilnie strzeżony, szokujący sekret Paola rozdzieli ich na zawsze?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 534
Echa miłości
Hannah Fielding
Wydanie pierwsze, 2023London Wall Publishing Sp. z o.o.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w bazie danych lub systemie wyszukiwania, lub przekazywana, w jakiejkolwiek formie bądź w jakikolwiek sposób, bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani w inny sposób rozpowszechniana w jakiejkolwiek oprawie lub okładce innej niż ta, w której została opublikowana, bez podobnego warunku, w tym niniejszego warunku, nałożonego na kolejnego nabywcę.
Copyright © Hannah Fielding 2023
Powołano się na moralne prawo autora.
Wszystkie postacie i wydarzenia w tej publikacji, poza tymi, które wyraźnie znajdują się w domenie publicznej, są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo do jakiejkolwiek prawdziwej osoby, żyjącej lub zmarłej, jest czysto przypadkowe i niezamierzone przez autora.
Dołożono wszelkich starań, aby uzyskać niezbędne zezwolenia w odniesieniu do materiałów objętych prawem autorskim. Przepraszamy za wszelkie pominięcia w tym względzie i z przyjemnością zamieścimy stosowne podziękowania w kolejnych wydaniach.
Tłumaczenie: Anna Esden-TempskaRedakcja: Elwira WyszyńskaWersja elektroniczna: Pracownia DTP Aneta Osipiak-WypiórKorekta: Anna Suligowska-Pawełek
ISBN 978-83-66798-30-4
London Wall Publishing Sp. z o.o.Hrubieszowska 2, 01-209 Warszawawww.londonwallpublishing.comwww.hannahfielding.netpl.hannahfielding.net
Dla mojej córki Alexandry, której znajomość sztuki włoskiej zainspirowała tę powieść i której czułe wsparcie jest dla mnie stałą motywacją
„W pamięci dźwięczą kroki,
na ścieżce, którą nie poszliśmy”.
T.S. Eliot, Burnt Norton, Cztery kwartety
„Echo stąpania dudni nam w pamięci
Przejściem, w któreśmy sami nie wchodzili nigdy”.
T.S. Eliot, Burnt Norton, Cztery kwartety
Tłum. Czesław Miłosz
„Liczne echa obudziły się i wybrzmiały w oddali (…)
A kiedy umilkły, cisza była jak ostry ból”.
Henry Wadsworth Longfellow, Evangeline: A Tale of Acadie
Karnawał w Wenecji, rok 2000
Zegar właśnie wybijał północ, kiedy Venetia przechodziła obok wielkiego osiemnastowiecznego lustra wiszącego nad kominkiem w holu. Instynktownie spojrzała na nie i serce jej zamarło. W świetle płomieni dostrzegła, że on znów się pojawił, niczym duch. Oparty o ścianę po przeciwległej stronie mrocznego wnętrza, nie spuszczał z niej wzroku, przypatrując się jej zza czarnej maski. Naprawdę był jak duch, bo kiedy się obejrzała, zniknął.
Przebiegł ją dreszcz. Miała wrażenie, że słyszy głos niani Horren. Przypomniały się jej dziwne celtyckie przesądy, o których opowiadała jej ta pochodząca ze Szkocji guwernantka. Szczególnie jeden: „Wyłącz światło i popatrz w lustro w świetle ognia w kominku o północy w przeddzień środy popielcowej – szeptała stara kobieta wrażliwej dziewczynce o bujnej wyobraźni, Venetii. – Jeśli za własnym odbiciem dostrzeżesz inną twarz, to będzie należała ona do miłości twojego życia, do mężczyzny, którego pewnego dnia poślubisz”.
Czy właśnie to przydarzyło się teraz Venetii? Czy ten obcy to miłość jej życia?
Bzdury – zganiła się w duchu i roześmiała do swojego odbicia. – Czyś ty zwariowała? Czy tamta nauczka ci nie wystarczy? Kilka lat temu dała się zwieść takim bajkom i tylko zrobiła sobie krzywdę. Teraz nie była już taka głupia. A jednak nie odeszła. Nachyliła się do lustra, w którym odbijała się jej blada, zaskoczona twarz oświetlona mogotliwymi płomieniami i nagle zalały ją ciepłe fale wspomnień o dawnej miłości. Przez chwilę straciła poczucie, gdzie jest. Miała wrażenie, jakby znalazła się w centrum wszechświata i obserwowała, jak koło czasu cofa się o dziesięć lat.
Gareth Jordan Carter. Judd. To było zdrobnienie od Jordan, wybrane przez Venetię, która nie znosiła imienia Gareth, a Jordan też nie za bardzo się jej podobało. Judd był jej pierwszą miłością i zdaniem Venetii ostatnią. Była wtedy młoda i niewinna. Miała zaledwie osiemnaście lat. Dziś, jako dwudziestoośmiolatka, uważała się za kobietę wyemancypowaną, która nie da się omamić niebezpiecznym mrzonkom o wielkiej namiętności, choćby wydawały się nie wiem jak kuszące. Zapłaciła wysoką cenę za naiwność i spontaniczny poryw serca.
Próbowała otrząsnąć się z dręczących ją rojeń. Jej myśli powędrowały znów ku zamaskowanemu nieznajomemu – a, ściślej mówiąc, niemal nieznajomemu mężczyźnie.
Ich krótkie spotkanie nastąpiło w pierwszy wieczór il Carnevale di Venezia, dziesięć dni wcześniej.
***
Dochodziła siódma trzydzieści i sklepy zaczynano już zamykać. Wiatr, który wiał przez cały dzień, zelżał. Drzewa tonęły w delikatnej mgiełce, jakby wszystko nieco bardziej oddalone znajdowało się za muślinowym welonem. Wilgotne powietrze zastygło w ciszy.
Venetia zawiązała mocniej pasek palta na szczupłej talii i podniosła futrzany kołnierz, żeby osłonić szyję. Pospiesznie ruszyła w kierunku mostu Rialto z placu Świętego Marka. Dźwięk jej kroków na bruku niósł się głośnym echem na opustoszałej ulicy. Chciała wsiąść do vaporetto docierającego kanałami do Palazzo Mendicoli, gdzie mieszkała. Po drugiej stronie, na chodniku, przemykali nieliczni skuleni przechodnie. Na granatowych wodach szerokiego Canale Grande nie było wielkiego ruchu.
Nagle dostrzegła dwie postacie wypadające na nią z mroku. Miały na sobie karnawałowe peleryny. Nie widziała twarzy, w ich miejscu ziała złowieszcza pustka. Spod opończy jednej z upiornych postaci wyłoniła się nagle dłoń, która chwyciła torebkę Venetii. Zdrętwiała z przerażenia dziewczyna próbowała krzyczeć, ale głos uwiązł jej w gardle. Z całych sił trzymała torebkę wiszącą na skórzanym pasku na ramieniu, a jednocześnie próbowała unieść kolano, żeby kopnąć napastnika w krocze, jednak złodzieje byli dobrze przygotowani. Jeden z nich przytrzymał ją od tyłu ręką za szyję, drugi wyciągnął nóż.
Kiedy już miał przeciąć pasek torebki, jak spod ziemi pojawiła się trzecia postać. Ktoś potężny, wysoki błyskawicznie uderzył pięścią napastnika. Ten stracił równowagę i z jękiem bólu zatoczył się do tyłu, potykając się o swojego wspólnika, który zaklął, po czym obaj runęli na ziemię. Kiedy tylko zerwali się na nogi, pognali co tchu przed siebie i rozpłynęli się w szarej mgle.
– Va tutto bene, wszystko w porządku? –Do oszołomionej Venetii dotarło zadane miękkim barytonem pytanie. Mężczyzna patrzył z niepokojem w jej wielkie bursztynowe oczy.
– Tak, tak, tak sądzę – szepnęła, odruchowo sięgając dłońmi do szyi.
– Coś się pani stało?
– Nie, nie, jestem tylko trochę roztrzęsiona, dziękuję.
– Pani drży. To musi być szok. Powinna się pani napić czegoś ciepłego. O, tam jest cafeteria, gdzie można dostać najlepszą gorącą czekoladę w Wenecji. To tylko parę kroków stąd. Dobrze pani zrobi.
I nie czekając na jej odpowiedź, wziął ją pod ramię i poprowadził wąską ulicą.
Venetia miała nogi jak z waty. Zęby jej szczękały.
– Dziękuję – szepnęła, nadal nie mogąc złapać tchu. Serce jej waliło. Posłusznie ruszyła z wysokim, barczystym wybawcą, który najwyraźniej wziął sprawy w swoje ręce.
W ten sposób dopada nas przeznaczenie, uderza niczym grom z jasnego nieba, paraliżując zmysły, a my poddajemy się mu nieświadomi burzy, jaką wywoła jego niszczycielska moc.
Zajęli miejsca przy stoliku w rogu zatłoczonej kawiarni. Milczeli. Panował zbyt wielki gwar, by rozmawiać, a Venetia była wyczerpana, więc tylko przyglądała się mężczyźnie siedzącemu naprzeciw niej i słuchała muzyki – z głośników płynęła właśnie nostalgiczna piosenka Miny z 1960 roku Il Cielo in una Stanza, niesamowicie romantyczny hit, typowo włoski, grany jako klasyk w całym kraju.
Anioł stróż Venetii przypominał bardziej Lucyfera niż zesłańca niebios, z tymi ognistymi niebieskimi oczami, które wydawały się szokująco jasne na tle jego ciepłej opalenizny i zmrużone lekko pod gęstymi, ciemnymi brwiami, kiedy się uśmiechał. Wpatrywały się teraz w nią uważnie. Nie potrafiła rozszyfrować ich wyrazu. Zmieszana nie była w stanie oderwać od nich wzroku. Miała wrażenie, że spogląda w toń wody skrzącej się w blasku słońca.
Smagłą twarz charakteryzowały mocne, męskie rysy. Gęste, kruczoczarne błyszczące włosy były sczesane do tyłu z szerokiego czoła. Nie był klasycznie przystojny, miał zbyt pobrużdżoną twarz, ale robił wrażenie, emanując kontrolowaną siłą, jak ktoś, kto przywykł sam o wszystkim decydować i nie da się łatwo przekonać ani zwieść sentymentom. Twardy człowiek. Jednak jego surowość łagodziło lekkie uniesienie kącików pełnych ust, jakby zaraz miał się roześmiać. To, a także dołek w brodzie, nadawało jego twarzy łobuzerski wyraz, który wydał się Venetii atrakcyjny.
Kelner przyniósł filiżankę gorącej czekolady, podwójne espresso i talerz biscotti, które – jak zaznaczył – były con i complimenti della casa. Wybawca Venetii najwyraźniej był tu stałym klientem.
Wypiła kilka malutkich łyczków gęstego, gorącego napoju. Czując jego ciepło w gardle, a potem w żołądku, odzyskała trochę sił i nabrała kolorów.
Nieznajomy uśmiechnął się do niej.
– Lepiej?
Skinęła głową.
– Dziękuję, bardzo pan uprzejmy.
Uśmiechnął się szerzej.
– Miło mi, signorina. To wielka przyjemność pomóc pięknej damie. Jestem Paolo Barone, do usług.
Venetia pracowała we Włoszech od trzech lat jako architekt wnętrz w firmie swojej matki chrzestnej i przywykła już do szarmanckich manier i uroku tutejszych mężczyzn. Ich komplementy wydawały się jej sympatyczne, a czasem zabawne, ale nigdy nie brała ich zbyt poważnie. Z Paolem Baronem było inaczej. Może przez szok i poczucie zagrożenia od razu poczuła do niego sympatię. Nie był już taki młody, ale nadal w kwiecie wieku, pewnie pod czterdziestkę. Jednak Venetia nie nawykła przyjmować zaproszeń od obcych. Więc pomimo niezwykłych okoliczności z rozmysłem nie nawiązywała rozmowy i, ku jej zaskoczeniu, on też nie próbował tego robić.
Uniosła obiema dłońmi do ust filiżankę, mając świadomość, że mężczyzna przygląda się jej z nieskrywanym zainteresowaniem. Zastanawiała się, czy próbuje ją rozszyfrować. Pomyślała, że na szczęście gorący napój dodaje rumieńca jej policzkom i to maskuje jej zmieszanie. Łyknęła trochę za szybko i ostudziła wargę koniuszkiem języka. Zdając sobie z tego sprawę, znów zerknęła na niego. W jego spojrzeniu pojawiło się coś nowego, co kazało jej natychmiast spuścić oczy.
Kiedy dopiła czekoladę, Paolo uśmiechnął się do niej.
– Andiamo? Idziemy? – zapytał, przekrzywiając głowę i przypatrując się Venetii.
Błyszczące orzechowe oczy ze złotymi plamkami odpowiedziały mu uśmiechem spod długich rzęs, które były zaskakująco ciemne przy kasztanowych włosach.
– Tak. Dziękuję za czekoladę. Rzeczywiście to najlepsza czekolada, jaką piłam w Wenecji.
Pomógł jej włożyć płaszcz, unosząc jej cudowne długie loki nad futrzany kołnierz. Mając metr siedemdziesiąt, Venetia nie była niska, ale kiedy stanął przed nią i zaczął zapinać jej guziki, zauważyła znowu, jak bardzo góruje nad nią wzrostem. Miał silne, męskie dłonie. Ogarnęło ją dziwne wrażenie, że ta sytuacja to dla niej nic nowego, jakby pomagał się jej ubierać już nieraz przedtem. To uczucie było nieco żenujące. Jego opiekuńczość miała w sobie coś intymnego, nie pasowała do obcego człowieka. Venetia cofnęła się i zaśmiała nerwowo.
– Dziękuję, to nie było konieczne.
Popatrzył na nią, jakby zaskoczyły go jej słowa, a ona spuściła wzrok, z jakiegoś powodu niezdolna wytrzymać palącego spojrzenia jego oczu, teraz ciemnych jak nocne niebo. Po chwili uśmiechnął się i otworzył jej drzwi.
– A przy okazji… Nie wiem, jak się pani nazywa – powiedział, kiedy wyszli w nocną mgłę i ruszyli w stronę Canale Grande.
– Venetia. Venetia Aston-Montagu.
Uniósł czarną brew.
– Bardzo romantyczne imię. Venetia… jak nasze piękne miasto. Ale nie jest pani Włoszką? Choć mówi pani po włosku idealnie.
Roześmiała się.
– Dziękuję za komplement! Nie, tak naprawdę jestem Angielką, ale imię wybrała mi matka chrzestna, która jest wenecjanką. Była najlepszą przyjaciółką mojej matki i nalegała, żebym uczyła się włoskiego.
– Jest więc tu pani na wakacjach?
– Nie. Mieszkam w Wenecji.
– Niedaleko stąd?
– Nie. W dzielnicy Dorsoduro. Muszę złapać vaporetto, bo wejście do budynku, w którym, mieszkam jest przy Canale Grande.
– Mam łódź przycumowaną ulicę dalej. Dorsoduro jest po drodze. Z przyjemnością panią podrzucę.
– Nie, dziękuję. Już zadał pan sobie dość trudu.
– Jest późno, a na wieczór zapowiadano śnieg. Vaporetto będzie pewnie niemal puste. Nie chciałbym, żeby stała się pani jakaś krzywda, signorina. Podwiozę panią.
Mówił cicho, władczym tonem. Chciał wziąć ją za łokieć, ale cofnęła się gwałtownie.
Propozycja była kusząca, jednak Venetia nie mogła sobie na coś takiego pozwolić. Ten nieznajomy robił się trochę zbyt natarczywy. Była wdzięczna, że zaprosił ją na czekoladę, żeby pomóc jej się uspokoić. Ale pamiętała wrażenie, jakie odniosła, kiedy zapinał jej płaszcz. Nie miała zwyczaju dawać się podrywać.
– Nie, naprawdę, dziękuję bardzo. Często korzystam z vaporetto. To całkiem bezpieczne.
Paolo nie nalegał i przez resztę drogi szli wąskimi, krętymi uliczkami w milczeniu. Venetia każdym nerwem czuła bliskość tego mężczyzny.
Panował przejmujący chłód. Świszczał wiatr, a nad Wenecją wisiała groźna warstwa białych chmur. Kiedy dotarli na przystanek komunikacji wodnej, zaczęły opadać pierwsze płatki śniegu. Po delikatnie falującej wodzie przemknęło kilka gondoli. Stalowe zakończenia ich dziobów rysowały się groźnie wśród gęstej mgły.
– Na pewno nie zmieni pani zdania? Zanosi się na śnieżycę i vaporetto może się spóźnić.
Popatrzył na nią z uprzejmym, ale ostrożnym uśmiechem, a ona poczuła ukłucie żalu, że zamierza go tak zdecydowanie odprawić.
Paolo uchronił się przed kolejną odmową, bo właśnie usłyszeli lekki terkot silnika zbliżającego się vaporetto.
– Jest mój środek lokomocji – oświadczyła wesoło Venetia. – Zaraz będę w domu.
Łódź była już widoczna i po chwili ze stukotem przybiła do nabrzeża.
– Dziękuję raz jeszcze za pana pomoc, signore – dodała Venetia, wyciągając swoją drobną, zadbaną dłoń na pożegnanie. Paolo ujął ją w swoją, która była duża i ciepła, i przytrzymał odrobinę dłużej niż trzeba. Venetia stała, czując ogarniające ją fale gorąca. Od jego dotyku jej zmysły nagle się wyostrzyły. Gwałtownie cofnęła dłoń.
Niebieskie drapieżne oczy wpatrywały się w nią z góry, intensywnie, choć trudno byłoby z nich wydczytać, co Paolo myśli. Zawahał się.
– Zjadłaby pani jutro ze mną kolację? – wyszeptał niskim głosem.
Byłoby ekscytujące spotkać się z nim, pomyślała, ale zaraz wewnętrzny głos upomniał ją surowo: musisz przed nim uciekać, ten mężczyzna może cię skrzywdzić.
– Przykro mi bardzo – odparła sucho. – Niestety, jestem zajęta.
– Wielka szkoda.
Zdawało się, że mówi szczerze, ale już nie nalegał, co ją dziwnie rozczarowało. W milczeniu raz jeszcze wyciągnął do niej dłoń, a ona wzięła ją, również bez słowa. W jego geście nie było nic niepewnego. Jak wiele osób, Venetia szybko oceniała ludzi po uścisku dłoni i znała sporo z pozoru energicznych mężczyzn, których palce przypominały śnięte ryby. Teraz znów poczuła, że duże, wrażliwe dłonie Paola mają w sobie siłę i witalność, które mocno ją poruszyły.
Szybko wsiadła do vaporetto, w odruchu ucieczki, ale kiedy odbijali od nabrzeża, ze ściśniętym sercem patrzyła, jak mężczyzna idzie po schodach i znika wśród śnieżnej nocy. Zastanawiała się, czy jeszcze kiedyś go zobaczy.
***
Okazało się, że w najbliższych tygodniach natykali się na siebie nawet dość często we Fritelli, kawiarni na placu Świętego Marka, gdzie Venetia zatrzymywała się codziennie w drodze do pracy na cappuccino i biscotti i gdzie umawiała się z przyjaciółmi na popołudniową herbatkę w weekendy. Zwykle Paolo pojawiał się, kiedy ona już wychodziła. Uśmiechał się uprzejmie na jej widok, ale nigdy nie przystanął, żeby zamienić kilka słów.
A tego wieczoru – w Martedì Grasso – na wielkim balu wydanym przez il conte Umberta Palermiego di Orellana z okazji inauguracji jego nowego domu niedaleko placu Świętego Marka i pierwszego karnawału weneckiego w XXI wieku – Paolo znalazł się wśród zaproszonych.
Jaskrawy strój arlekina, w różnokolorowe romby, z krótką marszczoną kryzą przy szyi, przylegał do jego muskularnego ciała jak druga skóra. Paolo miał na głowie biały filcowy beret z antenką. Wchodząca do sali balowej Venetia stanęła jak wryta. Od razu go rozpoznała pod diaboliczną, czarną skórzaną maską przesłaniającą pół twarzy. Nie tylko górował wzrostem nad większością gości, ale też zwracał uwagę przez swobodny, władczy sposób poruszania się. Poza tym był jeszcze ten głęboki dołek w brodzie, który zawsze by go zdradził.
Przez cały wieczór Venetia miała świadomość, że przenikliwe niebieskie oczy śledzą każdy jej ruch, a kiedy od czasu do czasu ich spojrzenia się spotykały, trudno jej było oderwać od niego wzrok. Żadne z nich nie wykonało ruchu, by podejść. Krążyli dokoła, czując nawzajem swoją obecność i napięcie, które gromadziło się pomiędzy nimi w powietrzu bez względu na to, jak gęsty dzielił ich tłum. A teraz, kiedy stała przed lustrem, on znów wyłonił się z cienia. Odbicie jego muskularnej sylwetki pojawiło się w szklanej tafli wydobyte z mroku blaskiem płomieni. Spoglądał na nią zaczepnie zza czarnej maseczki.
Z sali balowej wyszły dwie damy w karnawałowych sukniach. Na głowach miały welony z czarnej koronki. Ich widok wyrwał Venetię z jej rojeń. Popatrzyła na zegar. Ciepłe światło z kominka padało na cyferblat. Dla niej czas się zatrzymał. Ze zdumieniem zorientowała się, jak długo tu stoi, wspominając przeszłe życie, wsłuchując się w echa utraconej miłości. Powinna wracać do towarzystwa.
Zdjęła maseczkę Kolombiny. Nadal w połowie żyła przeszłością. Zatrzymała się na chwilę z ręką na klamce, wsłuchana w głosy i śmiech gości, zanim ją nacisnęła i weszła do pomieszczenia.
Długa sala, zalana złotawym światłem ogromnych żyrandoli ze szkła z Murano, była pełna. Większość obecnych nosiła karnawałowe maski. Przebrania były bogate i kolorowe, mieniły się diamentami, rubinami, szafirami i szmaragdami. Sylwetki kobiet przypominały góry koronek Burano w powłóczystych spódnicach ze starego brokatu. Przed zasłoniętymi obliczami trzepotały wachlarze. Głowy dam zdobiły eleganckie trójgraniaste kapelusiki z kokardami. Mężczyźni również nosili maseczki, ale z nosami sterczącymi niczym dzioby – słynne, typowo weneckie bauta. Wiele kostiumów składało się z zamaszystych czarnych peleryn, zawiązanych wysoko pod szyją. Nogi w białych pończochach sprawiały, że przebierańcy przypominali wrony i sroki. Na głowach mieli duże trójgraniaste kapelusze o brzegach wykończonych lśniącymi białymi piórkami. Niektóre stroje były inspirowane tym, co dawniej noszono na dworach, inne motywami z mitów i baśni.
Surrealistyczny majestat tej sceny przywodził Venetii na myśl mroczny osiemnastowieczny obraz Il Ridotto weneckiego malarza Pietra Longhiego, którego wizja zawsze wydawała się jej nieco upiorna przez te tajemnicze złowrogie postacie skrywające twarze za maskami.
Ciężkie drzwi zamknęły się cicho za nią, a ona stała tak niezauważona, przypatrując się gościom w ich wspaniałych strojach. Niektórzy mieli maski, inni nie. Rozmawiali, śmiali się. Czuła się tu trochę nie na miejscu w swojej prostej, falbaniastej sukience z pozszywanych czerwonych, zielonych i niebieskich rombów, na której miała zawiązany duży biały fartuch, a na głowie czepek zdobiony koronkami. Reprezentowała kobietę z ludu, Kolombinę, zuchwałą służącą z komedii dell’arte, partnerkę Arlekina, czasem przedstawianą jako jego żonę. Ten kostium podarowała jej na bal maskowy w Londynie matka chrzestna i Venetia zdobyła za niego pierwsze miejsce. Tak naprawdę było to na balu przebierańców, na którym poznała Judda. Ale tyle lat minęło od tamtej pory… tyle się wydarzyło… nie powinna teraz o tym myśleć. Otrząsnęła się z ponurej zadumy i ruszyła w tłum rozbawionych gości.
Nieświadomie wypatrując go wśród morza masek, nie dostrzegła go od razu. Gdy w końcu zauważyła Paola, miał odsłoniętą twarz i stał po przeciwległej stronie sali. W jednej ręce trzymał kieliszek szampana, drugą opierał się o koryncką kolumnę. Sprawiał wrażenie kogoś w świetnej formie, pewnego siebie. W porównaniu z nim wszyscy pozostali mężczyźni wydawali się Venetii mdli, nieciekawi. On, choć szczupły, emanował taką siłą, energią witalną, że było w tym coś niemal przerażającego, nadludzkiego. Venetia musiała przyznać, że Paolo, ciemnowłosy, o smagłej twarzy, w której płonęły te fascynujące kobaltowe oczy, był mężczyzną o najbardziej intrygującej urodzie, jakiego w życiu widziała – przypominał upadłego anioła.
Otaczały go inne postaci z komedii dell’arte. Był il Dottore w długiej czarnej tunice z płaszczem do kostek, w czarnych butach, mycce i osobliwej maseczce, która zakrywała tylko nos i czoło. Il Capitano miał strój w paski, złocone guziki, czapkę z piórami i długi miecz. A Pulcinella luźną białą bluzę z lnu, ściągniętą nad szczupłymi udami sznurem, i ogromny wydęty brzuch, kapelusz i zakrywającą połowę twarzy maskę z haczykowatym nosem, przez co przypominał ptaka.
Paolo obserwował Venetię, niespecjalnie wsłuchując się w to, co mówiła do niego energiczna blond cortigiana w cudownej złocistej sukni z prowokująco głębokim dekoltem i w wysokim stożkowatym kapeluszu. Głowa Paola odcinała się wyraźnie na tle rudawej ściany. Jego smagła twarz rozpromieniła się na widok zbliżającego się do niego gospodarza balu. Rozmawiali kilka minut, nim ruszyli, przedzierając się przez tłum, w kierunku Venetii.
Il conte Umberto Palermi di Orellana – wysoki przystojny mężczyzna po trzydziestce, o arytokratycznej aparycji, słynął jako bon vivant i kobieciarz. Tego dnia był Leliem, eleganckim innamorato, kochankiem z komedii dell’arte. Miał na sobie pyszny kostium dworski z XVIII wieku. Jak to było w zwyczaju w przypadku tej postaci, nie nosił maski. Poznał matkę chrzestną Venetii, Giovannę, na jakimś koktajlu. Kilka tygodni później zwrócił się do jej firmy Bianchi e Lombardi: Architetti, by zajęła się renowacją Palazzo Palermi, który właśnie odziedziczył po ojcu i który wymagał generalnego remontu.
Odnowa i urządzanie starych historycznych budynków to była specjalność Venetii. Palazzo Palermi stanowił jej pierwszy wielki projekt, od kiedy podjęła pracę w firmie matki chrzestnej. Po studiach w Cambridge zrobiła magisterium z historii sztuki w Courtauld Insitute of Art w Londynie i spędziła trochę czasu w Istituto per l’Arte e il Restauro „Palazzo Spinelli” we Florencji. I choć zapowiadała się bardzo obiecująco jako architekt, nie czuła, że to jej powołanie. Dlatego Giovanna powierzyła jej Marmi Storici e Pietra, dział restaurowania obiektów historycznych, w którym mogła rozwijać talent do odnawiania mozaik i murali. Od razu okazała się świetna w tej dziedzinie i zaczęła wyrabiać sobie markę w Wenecji.
Jednak pierwsze poważne zlecenie kosztowało ją niemal rok pracy, a w tym czasie Umberto próbował wszystkich znanych sobie sposobów, by uwieść młodą kobietę. Na próżno. Nie działała na nią jego uroda Adonisa ani wdzięk. W efekcie Venetii udało się nie tylko wypełnić zadanie i nie wpaść w sidła notorycznego kobieciarza, ale też zyskać podziw i szacunek hrabiego. Do tego stopnia, że zaproponował jej małżeństwo. Starała się odrzucić oświadczyny delikatnie. Umberto przyjął odmowę z wdziękiem, ale zapowiedział, że nie traci nadziei i że na pewno ponowi prośbę.
– Venetio, cara, wyglądasz cudownie. – Umberto Palermi ujął jej dłoń i uniósł do ust, patrząc na nią pożądliwie. – Przez cały wieczór cię zaniedbywałem. Musisz mi wybaczyć. – I, nie czekając na odpowiedź, dodał: – Czy poznałaś już mojego najlepszego przyjaciela il signora Paola Baronego?
A zwracając się do Arlekina, przedstawił Venetię.
– La signorina Aston-Montagu, która pomachała tu swoją czarodziejską różdżką i wyczarowała z ruin magnifico palazzo.
W oczach Paola pojawił się błysk.
– Nie, nie sądzę, żebym miał już przyjemność spotkać signorinę – oświadczył seksownym głębokim barytonem.
Venetia zdała sobie sprawę, że się czerwieni. To było upokarzające tak nie panować nad kolorem swojej twarzy. Podniosła wzrok na Paola pewna, że on wie, jakie robi na niej wrażenie. Na szczęście mógł też uznać, że to bliskość Umberta tak na nią działa. Męskie spojrzenie Paola przesunęło się po jej sylwetce. Venetia poczuła, jak ogarnia ją fala gorąca. Przypominając sobie o zasadach grzeczności, wyciągnęła rękę.
– Miło mi poznać.
Nagle, zanim ich dłonie zdołały się zetknąć, rozległy się głośne huki.
– O, zaczęły się fajerwerki – zawołał hrabia, biorąc Venetię pod ramię. – Chodźmy na zewnątrz.
Ciężkie brokatowe zasłony zostały odciągnięte przez młodych giermków w osiemnastowiecznych strojach. Otwarto wysokie przeszklone drzwi, zapraszając gości na werandę. Venetia z ulgą skorzystała z okazji, by uciec przed przenikliwym wzrokiem milczącego Paola. Od czasu tamtych odległych dni, lata temu, żaden mężczyzna nie zrobił na niej takiego wrażenia jak on już od pierwszej chwili tamtego dziwnego, dramatycznego wieczoru. I gdy Umberto prowadził ją na taras, choć nie mogła tego widzieć, nadal czuła, że Paolo na nią patrzy z tym specyficznym wyrazem twarzy, który zaczynała już rozpoznawać i który tak ją intrygował.
Palazzo Umberta, zaledwie kilka ulic od placu Świętego Marka, miał godzien pozazdroszczenia widok na miejsce, gdzie Canale Grande zbiega się z szerszym zalewem przed słynnym placem miasta. Po ciemnych wodach kanału sunęły niczym świetliki liczne łodzie i barki. Każda jednostka była przystrojona łukami z liści, paprociami przypominającymi wielkie pióra i girlandami z wawrzynu, oświetlona papierowymi lampionami. Przebijały się wolno między masą kołyszących się na kanale gondoli.
Po przeciwnej stronie, w oddali, wśród doków i stoczni ciemności rozbłysły nagle feerią barw, gdy tajemnicze niebo rozgwieździło się sztucznymi ogniami.
Fajerwerki wzbijały się wysoko w powietrze, by rozpaść się na miliony jarzących się jaskrawo diamentów, które powoli gasły, opadając. Po chwili z różnych stron pojawiały się kolejne rozbłyski, a za nimi języki ognia, wybuchając kulami mieniącymi się srebrzyście błękitem, zielenią i szafirem. Jedna po drugiej rakiety startowały ze świstem i wysoko nad wodą eksplodowały złotym deszczem, który przez chwilę zawisał w powietrzu, jakby nie mógł się zdecydować, nim kaskadami spływał na ziemię.
Pod drzewami na piazza kłębił się perłowy dym, nabierając barw szkarłatu, żółci opalizujących zielenią. W tej mgle wszystko – tłumy ludzi, architektura – zmieniało się w bajeczną, surrealistyczną scenerię, jak na skąpanym w złocie obrazie.
I nagle, ni z tego, ni z owego, z nieba wytrysnął krystaliczny wodospad i popłynął falą w ciemnościach – białym, bezszelestnym, mieniącym się srebrem strumieniem, dalej i dalej, aż wreszcie zgasł na horyzoncie, a tłumy obserwujące pokaz z łodzi i lądu aż jęknęły z zachwytu.
Umberta właśnie gdzieś odwołano. Venetia poczuła się swobodniej, bo krępowało ją, kiedy tak jawnie ją adorował. Ale Paolo został. Czuła, że na nią patrzy, jest blisko i przebiegł ją lekki dreszcz, choć nie odrywała wzroku od cudownej sceny, jaka rozgrywała się nad nią. Obserwowała zafascynowana, jak ogromne złociste pióropusze wybuchają na niebie niczym kaskady ognia, jak zielone iskierki wirują, nim zgasną, i rozpryskują się w płonące strzały i kwiaty.
Nastąpiła chwila przerwy przed zapierającym dech w piersiach finałem, po czym wysoko w noc wzleciały delikatne kolorowe gwiazdy, rozkwitając powoli, jedna po drugiej, egzotycznymi bukietami pierwiosnków, koralowych, liliowych, które migocąc, płynęły, by po chwili opaść, jakby niezdolne dłużej unieść tego nadmiaru piękna, i tonęły w atramentowej wodzie przyjmującej je w swoje czułe objęcia z pocałunkiem.
Venetia po raz pierwszy oglądała z bliska pokaz sztucznych ogni na tak wielką skalę. Ogarnęło ją dziwne uniesienie, cudowne jak kolory wybuchające na ciemnym niebie nad jej głową.
– Marzenie zrodzone w nocnym powietrzu – szepnęła sama do siebie, kiedy skończyły się bajeczne rozbłyski.
– Ten moment obłędnego piękna, zanim spalą się i zginą – odpowiedział jej głos Paola z ciemności.
Obecność tego mężczyzny blisko za nią wprawiła ją w jeszcze większe zmieszanie. Niski głos Paola zdawał się ją pieścić, prowokował. Nie była pewna, czy pragnie jego towarzystwa, czy wolałaby przed nim uciec.
Po chwili znów go usłyszała.
– Każdemu powinno być dane przeżyć to choć raz – szepnął.
– I czasami tak właśnie jest – powiedziała bardzo cicho, nie oglądając się za siebie.
Wieczór nabrał baśniowej magii, nie chciała tego zepsuć. Nie musiała nic mówić. Wiedziała, że on też to czuje. To milczące porozumienie pomiędzy nimi, które nie wymagało słów, intrygowało ją i przerażało zarazem.
Goście tłumnie wracali do sali balowej. Paolo w milczeniu wziął ją za rękę i wyprowadził ze ścisku, w kierunku balustrady. Z tego miejsca roztaczał się widok na kanał. Paolo oparł się plecami o kamienne obramowanie werandy, wyjął z kieszeni paczkę papierosów i wyciągnął ją w kierunku Venetii. Odmówiła.
– A ja mogę?
– Oczywiście, proszę.
Zapalił papierosa, zaciągnął się głęboko i pokręcił głową.
– Imponujące widowisko, prawda? Ostatnie chwile radości przed nieuniknioną pokutą w Wielki Post.
Zaśmiał się gardłowo, nie mogła się oprzeć pokusie, też się roześmiała.
– Rzeczywiście cudowny pokaz. Jeszcze nigdy nie widziałam czegoś takiego!
– Tylko wenecjanie potrafią świętować w tak ekstrawagancki sposób, a świt nowego tysiąclecia to wyjątkowa okazja. Hulanki należą do wielowiekowej tradycji tego dekadenckiego miasta, w którym książęta i poddani, bogaci i biedni bawili się razem i mogli szaleć swobodnie, pewni, że ich tożsamość pozostanie tajemnicą. Karnawał spełnia głęboko zakorzenioną w człowieku potrzebę łajdaczenia się, nie sądzi pani?
Popatrzył na nią znowu z tym nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
Spojrzała na niego z ukosa.
– Przypuszczam, że to okazja, by skryć się za maską i odegrać rolę inną niż w życiu codziennym.
Pomimo chłodu zostali jeszcze jakiś czas na zewnątrz, żeby w milczeniu nasycić się widokiem Wenecji w blasku księżyca. Światła wielkiego miasta odbijały się i mieniły niezliczonymi ognikami niczym diamentowy pył na falach Canale Grande. Nad dachami w oddali skrzył się gwiazdami aksamit nieba.
Paolo odwrócił się i zapatrzył na oszałamiająco piękną panoramę rozpościerającą się przed ich oczami.
– Żadne dzieło sztuki nie może się równać z widokiem Wenecji nad Canale Grande przy księżycu – szepnął, jakby sam do siebie, spoglądając na szereg palazzi, widmową biel ich marmurowych frontonów odmłodzonych przez noc. – Na kilka godzin księżyc ukrywa wszystko, co brzydkie i zrujnowane, pod przejrzystą srebrzystą maską, nadając miastu baśniowego charakteru, czegoś w rodzaju niewinności. Patrząc na nie teraz, nikt nie odgadłby zepsucia, które trawi je od środka.
Po czym, obracając się znów do niej, dodał:
– Dla niczego niespodziewającego się turysty przebudzenie w dzień bywa brutalne, zgodzi się pani ze mną?
Mówił z pasją i odrobiną melancholii. Jakaś głęboka nuta w jego głosie przyciągała ją do niego w dziwny sposób, którego nie potrafiła zrozumieć.
Jego słowa były odbiciem jej myśli, choć nie do końca. Odkąd pamiętała, Wenecja w blasku księżyca wywierała na niej osobliwie magiczne wrażenie. Venetia nie widziała zepsucia, czuła jedynie zachwyt. Biel kołnierza Paola odcinała się ostro od jego opalenizny. Venetia milczała świadoma bliskości tego mężczyzny jak nigdy dotąd. Spojrzała w jego oczy, zamglone, niebieskie, i zafascynowało ją, jak bardzo zmienny jest ich odcień. Niepokoił ją ich smutek i gorycz w jego głosie. Nie spuszczali z siebie wzroku, a w niej budziło się dziwne uczucie przypominające wibrowanie strun skrzypiec po wybrzmieniu melodii. Trwało to zaledwie chwilę, ale Venetii wydawało się, że o wiele dłużej, i wprawiło ją w zakłopotanie.
Spojrzała na zegarek.
– Naprawdę muszę już iść.
– O tej porze vaporetti nie kursują – zauważył Paolo, nadal przypatrując się jej twarzy – a jeśli nawet jakieś się trafi, nie będzie bezpiecznie. Po mieście snuje się teraz za dużo pijanych szukających okazji do zabawy. Proszę pozwolić się odwieźć. Moja łódź jest niedaleko.
– Na pewno bez trudu złapię taksówkę wodną.
Nagle jego oczy pociemniały.
– Co taka piękna kobieta jak pani robi sama w taką noc na mieście? Nie mogę uwierzyć, że nie ma pani fidanzato, Venetio. Czy on dokądś wyjechał? Nie ma pani ojca? Matki? Brata, który by się panią opiekował? – wybuchnął niemal ze złością, rzucając papierosa i rozdeptując go energicznie obcasem.
Venetia aż się zjeżyła, choć jednocześnie to było ekscytujące po raz pierwszy usłyszeć z jego ust swoje imię. Jednak jego pytania wydały się jej zbyt poufałe i postanowiła skupić się na uczuciu oburzenia. To, że uratował ją przed napaścią złodziei, nie dawało mu prawa wtrącać się w jej życie prywatne. W dodatku przesadził z tą złością jak na jej gust. Venetia nienawidziła postawy macho. Przecież to właśnie dlatego po śmierci matki postanowiła przeprowadzić się do Wenecji. Nie była w stanie znosić dłużej kurateli apodyktycznego ojca.
Zmusiła się do uprzejmego uśmiechu.
– Naprawdę dam sobie radę. Dziękuję za troskę.
Paolo westchnął.
– Jak sobie pani życzy, signorina, ale niech pani przynajmniej pozwoli, że ją odprowadzę i poczekam, aż znajdzie pani taksówkę. Nie sądzę, by zdawała sobie pani sprawę, jak tu jest w karnawałową noc. I niech pani nie zapomina, że to pierwszy karnawał nowego tysiąclecia. Ośmielę się twierdzić, że wszyscy w Wenecji będą świętować jeszcze huczniej niż w poprzednich latach. Nawet trudno sobie wyobrazić, co się wyprawia na placu Świętego Marka, który musi pani przejść. Sodoma i gomora.
Venetia zawahała się. Pewnie miał rację. Już w drodze na bal zauważyła, że jest trochę niebezpiecznie. A jednak nie była pewna, co robić. Chwilami bała się wrażenia, jakie na niej wywierał. Jego władczy ton ją denerwował, choć Paolo wydawał się autentycznie o nią martwić, i doskonale wiedziała, że jego uwagi są całkiem na miejscu.
Zmarszczył brwi i zacisnął nieco usta.
– Czego się pani boi? Ryzykuje pani więcej, idąc sama przez miasto, niż jeśli popłynie pani ze mną łodzią. Ręczę, że jestem całkowicie niegroźny – dodał łagodniej.
Roześmieli się oboje. Miał całkowitą rację.
– No dobrze, rzeczywiście przebijanie się przez tłum w taką noc może być ryzykowne – przyznała skruszona. – Jednak umówmy się, że tylko odprowadzi mnie pan do taksówki, potem się rozstaniemy.
– Świetnie, niech i tak będzie. – Wzruszył ramionami, choć wyraźnie nadal był rozbawiony. – Ależ z pani uparta kobieta.
Wzięli swoje płaszcze i poszli szukać gospodarza, by się pożegnać i podziękować za gościnę. Venetia wyczuła, że Umberto był trochę zirytowany, widząc, że wychodzą razem. Popatrzył na nich kwaśno, ale powstrzymał się od komentarzy.
Przejmująco chłodny powiew z nutką soli był orzeźwiający po przesyconej dymem atmosferze Palazzo Palermi. Tego wieczoru Wenecja kipiała radością. Mimo późnej pory karnawałowa zabawa trwała w najlepsze. Tłumy forsowały barierki ustawione dla bezpieczeństwa i ścierały się w udawanych bitwach, rzucano w siebie nawzajem kwiatami, tańczono na ulicach. Poliziotti dobrotliwie starali się hamować ekscesy, ale ich starania były z góry skazane na porażkę, bo wszędzie kłębili się ludzie.
Cudowne miasto, królowa Adriatyku – zwana Serenissimą – zdawało się mienić niczym brylant. Na niebie lśniły gwiazdy i wszystko wokół połyskiwało. Arkady na placu Świętego Marka jarzyły się światłem. Sklepy i szereg podcieni przypominały kryształowe groty. Świeckie i kościelne budowle w promieniach reflektorów wyglądały jeszcze piękniej niż zwykle. Ale to wszystko stanowiło jedynie scenerię dla ruchomego obrazu. Postaci zdawały się karykaturalne, nierzeczywiste, niektóre zabawne, inne groźne, niepokojące. Wszędzie rozbrzmiewała głośna muzyka, a na jej tle z każdego rogu słychać było huki i wystrzały. Z wielkich głośników płynął Vivaldi. Szalejący przed Wielkim Postem tłum tańczył na zalanych światłem placach. Twarze były ukryte za pozbawionymi wyrazu maskami o wąskich otworach na oczy.
Paolo miał rację. Gdzie Venetia nie spojrzała, wszędzie widziała zamaskowanych ludzi, którzy śpiewali i obłapiali się bez żenady, niczym na scenie wielkiego teatru. Ukryci za maseczkami najwyraźniej czuli, że mogą robić wszystko, na co przyjdzie im ochota, nie licząc się z żadnymi zasadami czy przyzwoitością. Cieszyła się, że skorzystała z propozycji Paola i ma go przy sobie przynajmniej do czasu, kiedy znajdzie taksówkę. Chmary balujących stały, rycząc z uciechy, na nabrzeżu Punta della Dogana i Punta della Salute. A na masie udekorowanych bogato łodzi jeszcze więcej widzów czekało na damskie regaty na Canale Grande – dość osobliwą rozrywkę najwyraźniej szalenie atrakcyjną dla wielu weneckich mężczyzn, którzy wychylali się i z entuzjazmem dopingowali panie.
Paolo szedł szybko, trzymając Venetię pod rękę – opiekuńczo, choć i trochę zaborczo. Osłaniał ją swoim silnym ciałem, żeby nie zderzył się z nią przypadkiem ktoś z tłumu przelewającego się przez place i mosty. Na chwilę zapomniała o swoich oporach. Paolo wydawał się tak zrównoważony, pewny siebie, tak bardzo inny od mężczyzn, z którymi się spotykała podczas tych ostatnich dziesięciu lat. Stanowił intrygującą mieszankę obycia towarzyskiego i męskości w stylu macho. Ogromnie ją pociągał.
Przebijali się przez tłum już prawie pół godziny. Venetia musiała przyjąć do wiadomości, że taksówek nie było. Wszyscy świętowali.
– Allora, signorina, co pani na to? Czy teraz zechce pani skorzystać z mojej łodzi, czy woli pani, żebyśmy spędzili resztę nocy, wałęsając się bez celu po Wenecji?
Dotarli do nabrzeża, gdzie cumowało wiele luksusowych jednostek. Kiedy na niego spojrzała, uśmiechnął się do niej niczym pirat, a jego twarz wydała się jej niemal chłopięca. Znikły gdzieś bruzdy smutku, które dostrzegła wcześniej, kiedy stali na werandzie.
– Prawdę mówiąc, czuję, że zachowałam się trochę nieodpowiedzialnie.
Zawstydzona spuściła głowę.
Położył dłoń na jej ramieniu i lekko je ścisnął.
– Non ti preoccupare, proszę się nie martwić, nic się nie stało. Oto moja łódź.
Wskazał na elegancką łódź z pięknie polerowanego mahoniu. Nazywała się La Serenissima, co było wypisane na burcie ciemnoczerwonymi literami.
– To dla mnie żaden kłopot podrzucić panią do Dorsoduro. Jak już mówiłem, to po drodze.
– Dziękuję, naprawdę nie wiem, co bym bez pana zrobiła.
– Jak to mawiamy po włosku: La necessità è la madre dell’invenzione, potrzeba jest matką wynalazku.
– I jak to się mówi w Anglii: Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby! – Venetia roześmiała się nerwowo.
Wyciągnął rękę, by pomóc jej wsiąść na pokład. Puściła pomalowany w czarno-białe paski słupek nabrzeża i zrobiła krok naprzód. Łódź zakołysała się i Venetia straciła równowagę. Gdyby nie Paolo, wylądowałaby w mętnej ciemnej wodzie. Z niezwykłą zręcznością złapał ją i przyciągnął do piersi tak mocno, że trudno jej było oddychać.
Dłonie trzymające ją za ramiona były jak ze stali, jego ciało tak blisko. Nie potrafiła opanować fizycznej reakcji i znów serce zabiło jej szybciej. Paolo mruknął coś w jej włosy, czego nie zrozumiała. Podniosła wzrok, wydawał się tak bardzo górować nad nią wzrostem. Spojrzała w niebieskie tęczówki – jasne, mieniące się niczym szafiry. Miała pustkę w głowie.
Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie, zapominając o całym bożym świecie. Paolo przygarnął Venetię jeszcze bliżej, a jej dłoń przesunęła się na jego pierś. Wyczuła miarowy rytm jego serca pod palcami i ciepło skóry emanujące przez materiał ubrania. Jego muskularne ciało było szczupłe i twarde, a korzenny zapach wody po goleniu zmieszany z nutką tytoniu uderzył jej do głowy. Jego twarz była teraz tak blisko, że mogła dostrzec głębokie zmarszczki w kącikach oczu, przy ustach i inne drobne rysy widoczne na ogorzałej skórze. Z tej odległości wydawał się starszy. W gęstych czarnych włosach zauważyła kilka siwych pasm. Pomimo hałasu i otaczającej ich wrzawy stali tak objęci, jakby tylko oni istnieli na świecie, a poza nimi nie było już nic.
Ogarnął ją żar i nagle zapragnęła rozpaczliwie znaleźć się jeszcze bliżej niego, chciała, by tulił ją w ramionach, by nachylił ku niej usta i… Zamknęła oczy, kiedy ta potrzeba przybierała na sile. Ogarnęła ją niemal bolesna tęsknota za jego pieszczotami… Chyba kompletnie straciła rozum, a w dodatku to było bardzo niebezpieczne. Ale od dawna nie czuła czegoś podobnego, podniecenia ciepłem męskiego ciała, emocji tak gwałtownych i silnych. Wiedziała, co to jest, i nienawidziła tego, ale nie potrafiła się temu oprzeć.
– Jest pani zmęczona. Ledwie się pani trzyma na nogach. Proszę wejść do środka i usiąść, cała pani drży. – Głos Paola przebił się do niej jak przez mgłę, kiedy prowadził ją do jednego z miękkich skórzanych foteli w kabinie. Posadził ją, przyniósł kieliszek grappy i zajął miejsce obok, kiedy nalał i sobie. – Proszę się napić, to panią rozgrzeje.
– Grazie. Ancora una volta sei venuto in mio soccorso, znowu pan mnie ratuje – powiedziała w uniesieniu, biorąc z jego dłoni kieliszek i starając się uspokoić. Cieszyła się, że Paolo nie jest świadom szaleństwa, jakie ją przed chwilą ogarnęło, i miała nadzieję, że nie zauważył, jak się zarumieniła.
Kabina była przestronna, z siedzeniami obitymi napa, miękką włoską skórą. Przy rozmieszczonych dookoła oknach wisiały zasłony przytrzymywane sznurami. Okucia były z chromowanego złoconego mosiądzu. Venetia widziała, że jest luksusowo, ale elegancko, bez ostentacji typowej dla wielu innych łodzi. Jakoś jej to nie dziwiło. Paolo nie wydawał się kimś, kto lubi się popisywać.
– Ta grappa jest inna niż te, którymi mnie dotąd częstowano – powiedziała, kiedy upiła mały łyk bursztynowego, ciepłego płynu. – Czy nie powinna być całkiem przejrzysta o tym charakterystycznym ziołowym aromacie? Ta jest złotawa i ma posmak…
Zawahała się i spróbowała więcej.
– Wyczuwa się w niej lukrecję i wanilię. Mam rację?
Paolo gwizdnął z uznaniem.
– Ma pani bardzo wrażliwe podniebienie, signorina. To Reserve Grappa z winnicy niedaleko mojego domu w Toskanii. Produkują tylko tysiąc butelek rocznie, do osobistego użytku rodziny i na potrzeby lokalne. Smakuje pani?
– Ma ciekawy smak. Przyznam, że można się od niego uzależnić, ale obawiam się, że jest mocniejsza niż ta, do której przywykłam.
Paolo błysnął uroczym uśmiechem.
– Widzę, że czuje się już pani lepiej. Wróciły pani kolory. To był długi spacer jak na takie zimno. – Wypił grappę jednym haustem. – Chciałaby pani jeszcze trochę?
Venetia miała wrażenie, że teraz, kiedy w końcu przyjęła jego zaproszenie na łódź, zdawał się dziwnie zakłopotany. Czy speszyło go to ich zderzenie przy wsiadaniu? Czy odczytała w jego uprzejmości zbyt wiele?
– Nie, dziękuję. Chyba możemy już ruszać – odparła, mając się znów na baczności. – Już zajęłam panu dość wiele czasu.
– Non dirlo neanche per scherzo, nie ma o czym mówić. – Dolał sobie grappy, którą ku zdumieniu Venetii wychylił równie szybko. – Woli pani siąść na zewnątrz, czy zostać w cieple?
– Bardzo lubię świeże powietrze, więc chyba siądę alfresco.
– Poprzednio mówiła pani, że mieszka gdzieś przy kanale w Dorsoduro. Znam dobrze tę okolicę. Nie ma tam wiele domów z wejściem od wody.
– Mam mieszkanie w Palazzo Mendicoli, parę ulic od kościoła San Nicolò Dei Mendicoli.
– Sì, sì, so bene dov’è il palazzo Mendicoli é, wiem dobrze, gdzie to jest. Spędziłem wiele czasu w Dorsoduro. Mieszkają tam artyści, projektanci i pisarze, to jedno z najpiękniejszych i uroczych sesteri Wenecji – powiedział cicho, stojąc przy niej i przypatrując się jej znów uważnie. Skinął, żeby ruszyła przed nim na pokład. Z jakiegoś powodu zaczerwieniła się. Pospiesznie wspięła się na stopnie, żeby ochłodzić policzki.
Wrócili na zewnątrz, a Venetia usiadła na półkolistej ławie, obitej biało-niebieskim płótnem w sterówce. W milczeniu obserwowała silną sylwetkę Paola, gdy krzątał się, by odcumować i wypłynąć z przystani. Jej wzrok prześlizgnął się po jego wąskich biodrach, kiedy stanął przy sterze – wysoki, zrelaksowany, o wyraźnie wyrzeźbionej sylwetce. Obcisły kostium Arlekina eksponował mięśnie ud. Znowu uderzyło ją, że jest tak szczupły, a jednocześnie mocny. I te jego ramiona – imponujące, choć nie przesadnie ciężkie. Jak zauważyła, miał bardzo podobną budowę do Judda, i nagle zorientowała się, że myśli o tym, jakby to było kochać się z nim.
Na wodzie nadal rozbrzmiewały śmiechy przebierańców w przemykających to w tę, to w tamtą stronę gondolach. Ich wiosła wzbijały fale, na których tańczyły odblaski światła. Mimo dużego ruchu Paolo z wielką wprawą przebijał się przez wąski kanał. Kiedy wypłynął na Canale Grande, nagle przyspieszył. Miało się wrażenie, że piękna łódź ożyła. Uniosła dziób nad wodę i z rykiem silnika pognała naprzód.
Światło księżyca zalewało lagunę otaczającą miasto jarzące się na tle aksamitnego granatowego nieba. Z każdej strony dobiegały dźwięki muzyki. Serce Wenecji nadal rozpierała radość. Zabawa na pewno będzie trwać do świtu, do którego zostało jeszcze trochę czasu.
Tej nocy w powietrzu unosi się jakaś szczególna magia – pomyślała Venetia, patrząc na szereg majestatycznych marmurowych pałaców przesuwających się jej przed oczami. Ich kojarzące się ze stylem mauretańskim fasady były skąpane w srebrzystej poświacie. Jeszcze nigdy ta sceneria nie wydała się jej tak czarująca jak w tej chwili, choć Venetia przepływała tą drogą dwa razy dziennie przez ostatnie trzy lata. Jej wzrok padł znów na mężczyznę za sterem. Jego dłonie pewnie kontrolowały masywną kierownicę z drewna tekowego i mahoniu. Stał na lekko rozstawionych nogach, by utrzymać równowagę, kiedy pędzili, zostawiając za sobą białe smugi spienionej wody po obu stronach kołyszącej się motorówki. Paolo zdjął czapkę. Jego czarne, lekko przetykane siwizną włosy okazały się dłuższe, niż sądziła. Teraz targał je wiatr. Usta o surowo zarysowanym profilu były zacięte i zdecydowane. Sprawiał wrażenie absolutnie niezależnego, a jednocześnie emanowała od niego intrygująca Venetię aura samotności. Była w nim zagadkowa mieszanka sprzecznych cech i nagle uświadomiła sobie, że ten obcy, który ją tak dziwnie pociągał, podobnie jak to wyjątkowe miasto, może być kimś zupełnie innym niż jej się zdaje. Zadrżała.
Z obawy, że jeśli nadal będzie na niego patrzeć, on obejrzy się i uzna, że chciałaby nawiązać rozmowę, skoncentrowała się na otoczeniu. Łódź nabrała prędkości i mknęła po falach z głośnym świstem. Venetia czuła na twarzy drobne kropelki niesione lekkim, chłodnym wiatrem, którego delikatne palce chwytały jej włosy i rozwiewały ich kosmyki nad czołem.
Wkrótce w polu widzenia pojawiła się bizantyjska dzwonnica, campanile, i elegancki, piętnastowieczny ganek kościoła San Nicolò dei Mendicoli. Venetia wstała i podeszła do Paola.
– To tutaj – powiedziała, wskazując przepiękną budowlę.
Zwolnili i łódź podpłynęła gładko do barokowego wejścia do Palazzo Mendicoli. Marmurową, bogato zdobioną fasadę oświetlały z obu stron eleganckie elektryczne latarnie. Motorówka zatrzymała się parę centymetrów od wysokich drewnianych słupów wynurzających się z wody obok schodów pałacu niczym pałki wodne. Paolo wyłączył silnik.
– Mam nadzieje, że pani nie zmokła – powiedział z łobuzerskim uśmiechem. – Za kierownicą często się zapominam. Mówią, że prowadzę ryzykownie.
– Ależ nie. To była dla mnie bardzo miła przejażdżka, podobnie jak cały wieczór. Dziękuję, jestem panu bardzo wdzięczna.
W niebieskich tęczówkach Paola zabłysły ogniki rozbawienia. Jakby nigdy nic sięgnął ręką, złapał ją za nadgarstek i delikatnie przyciągnął do siebie.
– W takim razie zje pani dziś ze mną kolację – oświadczył, jakby sprawa była załatwiona, jednak pod lekkim tonem kryły się tak intensywne emocje, że ją to uderzyło.
Znowu poczuła to dziwne zmysłowe przyciąganie, które poraziło ją wcześniej tego wieczoru, kiedy zderzyła się z Paolem, fizyczny magnetyzm, na który, jak myślała, była odporna. Instynkt samozachowawczy – podobnie jak irytacja jego śmiałością – sprawił, że zesztywniała.
– Zwykle o takie rzeczy się pyta, nie rozkazuje. Zresztą tak czy inaczej jestem zajęta.
Błysnął zębami w przewrotnym uśmiechu.
– Pomogłoby trochę, gdybym padł na kolana?
Czuła się dziwnie podenerwowana.
– Nie – ucięła chłodno, odsuwając się od niego.
Kącik jego ust drgnął z ledwie skrywanym rozbawieniem.
– W takim razie jutro.
Naciskał, a ona tego nie znosiła.
– Nie, ani dziś, ani jutro, ani pojutrze – odparowała, nie kryjąc, że jest urażona.
– Ach, więc jest pani zajęta, ma jakiegoś chłopaka, a może to już fidanzato… – rzucił ironicznie.
No teraz to naprawdę przesadził. Jak on śmie tak się spoufalać? Do tej pory wydawał się taki opanowany, z dystansem. Co się stało? Pewnie jest pijany. Jak się zastanowiła, to przez cały wieczór widziała go z kieliszkiem w dłoni, a potem jeszcze strzelił sobie te dwie grappy, jakby to była woda mineralna. Co będzie, jeśli nagle przyjdzie mu do głowy odpłynąć z nią w niewiadomym kierunku? Choć nic nie świadczyło o tym, żeby rozważał coś takiego, Venetia się wystraszyła. Czuła, że dzieje się z nią coś, nad czym nie ma kontroli, i przebiegł ją dreszcz.
W jej oczach zabłysła złość.
– To naprawdę nie pańska sprawa.
Widział, że ją obraził, i to go otrzeźwiło. Spięty, przygryzł nerwowo dolną wargę.
– Przepraszam, signorina, jeśli wydałem się zbyt bezpośredni. Musiałem dać się ponieść atmosferze karnawału. Niech mi pani wybaczy.
Wyciągnęła rękę i zmusiła się do uśmiechu.
– Addio, signore i dziękuję za pana uprzejmość.
Rysy jego twarzy stężały, wyraźnie znów przywdziewał swoją codzienną maskę, podobnie jak Venetia. Jego głos brzmiał szorstko.
– A więc to będzie dla nas raczej addio niż arrivederchi.
– Obawiam się, że tak – szepnęła, po czym odwróciła się, żeby wysiąść.
Łódź się zakołysała. Paolo od razu znalazł się przy Venetii. W jego oczach było nieme pytanie, jakby starał się odgadnąć jej myśli, pomagając jej złapać równowagę i stanąć bezpiecznie na nabrzeżu.
O dziwo, teraz już nie było jej tak spieszno odejść, ale spaliła za sobą mosty i pewnie wyjdzie jej to tylko na dobre. Kiedy ruszyła do palazzo, nie oglądając się za siebie, usłyszała włączany silnik. Nie mogła się oprzeć pokusie – zerknęła przez ramię. Poczuła ukłucie żalu, widząc, jak La Serenissima i jej kapitan odpływają wśród rozbryzgów białej piany. Dopiero po chwili się opamiętała. Miłość już raz zrobiła z niej żałosną idiotkę. Nie mam zamiaru znowu przez to przechodzić – powtarzała sobie w myśli, gdy wsiadała do windy, by wjechać na trzecie piętro.
***
Palazzo Mendicoli stał po zachodniej stronie sestiere Dorsoduro, na południowym półwyspie Wenecji na zakręcie małego kanału. Był to szesnastowieczny, trzypiętrowy pałac o marmurowej fasadzie. Odnowiono go na początku lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku i przerobiono na apartamenty. Venetia zajmowała najwyższe piętro. Dorsoduro leżało wyżej niż reszta Wenecji, więc z jednej strony miało się stąd widok na lagunę na południu, druga wychodziła na północny-wschód z panoramą reszty miasta w kierunku Canale Grande. Większość architektury wewnętrznej, obrazy i freski zachowały się nienaruszone. Jedynie kraniec budynku, zniszczony pożarem w dziewiętnastym wieku, został całkowicie przebudowany. Zamontowano tam elegancką, staromodną windę.
Apartament Venetii był duży, o wysokich stropach z gipsowymi obramowaniami. Sztukaterie przy suficie przedstawiały frywolne cherubinki ścigające dziwne skrzydlate zwierzęta. To było mieszkanie matki chrzestnej Venetii, Giovanny, od czasu, jak owdowiała. Jednak po pięciu latach poślubiła Uga Lombardiego i wyprowadziła się do jego penthouse’u na szczycie budynku Bella Vista w centrum Wenecji. Stał tam dawniej stary, zrujnowany pałac. Lombardi kupił go, a potem wybudował na jego miejscu bardzo nowoczesny wieżowiec z luksusowymi apartamentami, gdzie mieszkał razem z matką chrzestną Venetii w tygodniu. W weekendy uciekali na Lido z długą piaszczystą plażą na południe od miasta. Ugo Lombardi kupił nowo poślubionej małżonce jeden z tamtejszych pałaców – cudowny stary budynek z widokiem na lagunę, aż po średniowieczne wieże i rude dachy miasta.
Ściany mieszkania Venetii były pokryte pastelowymi jedwabiami. Ciężkie brokatowe zasłony wiszące przy oknach – ciemniejsze, choć w pasujących odcieniach – były przytrzymywane grubymi sznurami w tym samym kolorze. W każdym pokoju znajdował się marmurowy kominek elegancko zdobiony motywami z mitologicznej flory i fauny. Masywne meble były w stylu barokowym i rokoko – wygodne, o miękkich zakrzywionych liniach i zdobione takimi elementami, jak muszle, kwiaty i gwiazdy.
Venetia położyła się na swojej chmurze z poduszek, w wielkim łożu z baldachimem, i patrzyła na taniec świateł z kanału odbijających się na białym, zdobionym stiukami suficie. Pośrodku na grubym łańcuchu z pękatych przejrzystych kulek wisiał żyrandol z Murano. Zza delikatnych zielonych liści na szczycie żyrandola wyglądały lilie i stokrotki. Ich cieniutkie płatki zostały stworzone z dmuchanego nieprzejrzystego szkła w odcieniach miodu. Fryzy przedstawiające barwne ptaki i motyle zdobiły rogi pokoju, ożywiając pastelowe ściany.
Przy baldachimie wisiały kremowe brokatowe zasłony pasujące do narzuty. U stóp łoża stała wspaniała casetone – misternie złocona, malowana skrzynia z szesnastego wieku, która od zawsze należała do rodziny Giovanny, a na której amorki jeździły rydwanami ciągniętymi przez mityczne zwierzęta symbolizujace romańskich bogów. W dawnych czasach takie ozdobne skrzynie stawiano w sypialni nowożeńców jako trofeum włoskich arystokratów. Spomiędzy dwóch wąskich okien na pokój wychodził kominek z carraryjskich marmurów, nad którym znajdowało się olśniewające rokokowe lustro w złoconej ramie. Naprzeciwko wisiał obraz Francesca Zuccarellego – krajobraz z rzeką i wędrowcami, a pod nim stała sofa i dwa fotele w kształcie gondoli, tak zwane bergèry, obite złotym jedwabiem z wzorami w liście laurowe i pszczoły. Naprzeciw łóżka piękne panele, udekorowane girlandami w delikatnych odcieniach, tworzyły całą ścianę wbudowanych szaf z sekretnymi drzwiami do łazienki, co dodawało nieco nowoczesności pełnemu przepychu pokojowi.
Venetia nie była w stanie zasnąć. Po raz pierwszy od przyjazdu do Wenecji doskwierała jej samotność i panująca w jej pokoju cisza. Dopadły ją duchy przeszłości. Wracały wspomnienia, które, jak sądziła, udało się jej już wyrzucić ze swoich myśli, wymazać z nich raz na zawsze. Stanęła jej przed oczami przystojna twarz Judda… Te jego harmonijne rysy… Judd Carter, mężczyzna, który porzucił ją, kiedy był jej najbardziej potrzebny.
Miała zaledwie osiemnaście lat, gdy pojawił się w jej życiu. Poznali się na bożonarodzeniowym balu w Londynie ponad dziesięć lat temu. Venetia dopiero zaczynała studia na wydziale architektury w Cambridge. Judd miał dwadzieścia osiem lat i, choć pochodził ze skromnej rodziny, udało mu się zdobyć stypendium Królewskiej Akademii Wojskowej w Sandhurst. Został oficerem elitarnej jednostki, pułku spadochronowego. To była miłość od pierwszego wejrzenia i rok później Judd się jej oświadczył.
Sir William Aston-Montagu, ojciec Venetii, zdecydowanie odmówił zgody na takie małżeństwo. Zabronił córce widywać się z wybrankiem. Choć sam niegdyś był w wojsku, jako apodyktyczny tradycjonalista oczekiwał, że córka poślubi kogoś ze swojej sfery, „jednego z nas”, jak lubił mawiać, co doprowadzało Venetię do furii. Lorna, jej matka, choć słodka i dobra, była zdominowana przez ojca i nie śmiała sprzeciwić się mężowi. Mimo wszystko młodzi nadal potajemnie się spotykali, co nie udawało się im często, bo przez większość czasu Judd pełnił służbę w Irlandii Północnej, ale regularnie ze sobą korespondowali.
I tak pewnego dnia, kiedy Judd był na manewrach w Irlandii, Venetia odkryła, że jest w ciąży. Poszła do rodziców i powiedziała, że czy się zgodzą, czy nie, wyjdzie za Judda Cartera, bo jest on ojcem dziecka, które nosi w łonie. Mimo usilnych próśb żony sir William nie ustąpił, zagroził, że wydziedziczy córkę, jeśli ona natychmiast nie przerwie ciąży. Do tej pory w uszach Venetii dźwięczał jego pełen złości głos:
– Ten młody człowiek to karierowicz, łowca posagu. Może udało mu się wkręcić do Sandhurst i twojego łóżka, ale na pewno nie stanie się członkiem tej rodziny! Nie pozwolę ci zhańbić nazwiska Aston-Montagu, młoda damo. Pozbędziesz się kłopotu albo nie będziesz już moją córką i nie zobaczysz złamanego pensa po mojej śmierci.
Venetia napisała wtedy do Judda, ale nie odpisał na jej wiadomość. Listy, które od tamtej pory wysłała, błagając, żeby się z nią skontaktował, pozostały bez odpowiedzi. Gdyby zginął w akcji, szybko by się dowiedziała, więc nie mogła tłumaczyć sobie jego milczenia nawet tak makabrycznym zbiegiem okoliczności. Była zdruzgotana. Ku przerażeniu rodziców wyprowadziła się z domu i zamieszkała z najlepszą przyjaciółką, Emmą. Nie miała jeszcze dwudziestu lat, ale mimo wszystko postanowiła zatrzymać dziecko, uczucia były zbyt silne, nie potrafiła słuchać głosu rozsądku. Trzy miesiące później spadła głową w dół ze schodów w centrum handlowym. Obrażenia kręgosłupa spowodowały poronienie. Sir William i Lorna przyszli odwiedzić ją w szpitalu i pogodzili się z córką. Venetia wróciła do domu.
Kilka miesięcy spędziła w stanie zawieszenia – zbyt wyczerpana, by myśleć logicznie, wstrząśnięta tym, co się jej przydarzyło. Nie była jednak kimś, kto się łatwo poddaje, więc, z pomocą matki i przyjaciół, zebrała siły, wróciła do życia i podjęła przerwane studia. Judd nigdy już się do niej nie odezwał.
Teraz, dziesięć lat później, rana się zagoiła. Venetia przebaczyła ojcu i Juddowi, ale blizny emocjonalne pozostały. Była rozczarowana miłością i romansami. Od czasu Judda wystrzegała się związków i nigdy już nie wpuściła żadnego mężczyzny do łóżka, co wśród znajomych mężczyzn wyrobiło jej opinię oziębłej.
Tej nocy pozwoliła sobie myśleć o Paolu. Miała wyrzuty sumienia. Może niepotrzebnie potraktowała go tak szorstko? „Nie, ani dziś, ani jutro, ani pojutrze…” . O ironio, teraz żałowała tych słów, ich ostatecznej wymowy. Zdawała sobie sprawę, że zareagowała tak przesadnie, bo nie chciała się angażować w relację z tym człowiekiem.
Zastanawiała się, jak to jest. Do tej pory w towarzystwie płci przeciwnej zawsze czuła, że panuje nad sytuacją, choć poznawała wielu przystojnych, odnoszących sukcesy mężczyzn, którzy wydaliby się wymarzonym materiałem na męża każdej dziewczynie, tylko nie jej. Wybudowała mur wokół swojego serca, czerpiąc gorzką satysfakcję z tego, że nikomu nie pozwala przebić się przez ten pancerz. Cieszyła się swoją niezależnością, wyżywała się w pracy, by zagłuszyć samotność.
A tu nagle, przy obcym mężczyźnie, straciła całą pewność siebie. Sprzeczne emocje, jakie w niej wywoływał, były ekscytujące i niepokojące zarazem. Jego szarmanckie zachowanie wobec niej wynikało z włoskich zwyczajów. Jednak to powtarzające się zaproszenie na kolację wydawało się szczere. Naprawdę wyczuła smutek w jego oczach i głosie, kiedy tak stanowczo odmówiła kontynuowania ich znajomości. I nie chodziło tu właściwie o Paola, ale o nią samą i to dziwne wrażenie, jakie miała, kiedy niechcący wylądowała nagle w jego ramionach na łodzi. Na samo wspomnienie przebiegł ją słodki dreszcz, serce zabiło jej szybciej i zdała sobie sprawę, że w głębi duszy pragnie, by ich ścieżki znowu się przecięły. To było całkiem inne uczucie niż obrzydzenie i strach, które zwykle ogarniały ją na myśl o dotyku jakiegoś mężczyzny. Budziło się w niej coś ulotnego, czego nie umiałaby określić. Nie rozumiała, co to jest.
Świtało, a Venetia leżała na granicy jawy i snu, półprzytomna. Za ciężkimi powiekami przesuwały się jej na przemian twarze Judda i Paola. Poczuła dziwne wyrzuty sumienia. Jakby w pewien sposób zdradzała Judda. Jednak Judd ją opuścił i zostawił samą, chorą z miłości. Dlaczego nie potrafiła o nim zapomnieć? Miała osobliwe wrażenie, że coś jej umyka, coś ważnego, czego nie umiałaby od razu określić… choć miała to na końcu języka. Wreszcie zmęczenie wzięło górę i zapadła w głęboki, niespokojny sen. Śniło się jej, że ciemna postać w płaszczu i masce ściga ją ulicami Wenecji, wołając szeptem jej imię. Ale za każdym razem kiedy Venetia się oglądała, ten człowiek znikał.
Słońce wczesnego poranka świecące przez balkon wpadało do pokoju francuskimi oknami, tworząc jasną smugę na łóżku. Venetia spała, leżąc na plecach. Jedna ręka spoczywała na poduszce nad głową, druga na brokatowej kołdrze. Złociste promienie podkradały się coraz wyżej, sięgnęły jej piersi, alabastrowej szyi, a wreszcie delikatnych, odprężonych rysów. Fale kasztanowych włosów leżały rozsypane na poduszce i opadały kaskadami na ramiona Venetii, obramowywały twarz w kształcie serduszka, o wydatnych kościach policzkowych. To była niezwykła uroda, wyrazista, inspirująca dla rzeźbiarzy i malarzy i młoda Angielka nie mogła narzekać na brak propozycji, od czasu kiedy zamieszkała w tym najbardziej artystycznym, oszalałym na punkcie piękna włoskim mieście.
Venetia poruszyła się. Zatrzepotały gęste ciemne rzęsy, gdy otworzyła szeroko oczy, których tęczówki mieniły się plamkami złota. Leniwie uniosła głowę i spojrzała na mały zegar stojący na szafce nocnej, gdy właśnie zaczynały bić kościelne dzwony, a ich melodyjne dźwięki rozniosły się echem po całej Wenecji. Była dziewiąta. Dzień oficjalnie się zaczął.
Venetia przespała zaledwie dwie godziny – ale tego dnia nie miała zajęć, poza umówionym po południu spotkaniem z Francescą. Mogła pozwolić sobie na to, żeby poleżeć dłużej. Wiedziała, że w tym tygodniu za wiele nie odpocznie, bo przygotowywała wielką wystawę w bardzo prestiżowym miejscu – pałacu Ca’Dario. Rozsądnie byłoby jeszcze trochę pospać, ale pełen powietrza pokój wypełniło światło. Venetia, bez względu na pogodę, zostawiała okna sypialni na noc otwarte na oścież. Takiego zwyczaju nabrała od czasu pobytu w szkole z internatem w Anglii. Moszcząc się wygodniej na poduszkach, podciągnęła wyżej na ramiona ciężką narzutę i zwinęła się w kłębek.
Opatulona kołdrą leżała nieruchomo kilka minut, wsłuchując się w znajome odgłosy miasta. Chlupot wody o nabrzeże, lekki świst przepływających gondoli, przenikliwy zgrzyt vaporetti, odległe pohukiwanie promów przywożących turystów z różnych stron świata, gruchanie gołębi, które przysiadały na balkonie za jej oknem, żeby odpocząć, i trzepot ich skrzydeł, kiedy odlatywały. Uwielbiała tę dzielnicę, Dorsoduro. Cicha – bardziej przypominajaca wyspę niż gwarne, pełne turystów centrum Wenecji – okolica przyciągała artystów, studentów, którzy przesiadywali w tak lubianych przez bohemę cafeteriach i barach, gdzie rozmawiali, czytali, dyskutowali o życiu i sztuce przy kawie albo kieliszku wina. Venetia pozwoliła sobie znów odpłynąć w sen, napawając się spokojem chwili.
Wreszcie wstała i podbiegła do okna, które wychodziło na lagunę. Ponieważ jej mieszkanie znajdowało się na trzecim piętrze, miała widok na wiele kilometrów wybrzeża. Mieniąca się w promieniach słońca woda zdawała się bardzo niebieska pod bezchmurnym niebem, a w krystalicznym powietrzu wszystko rysowało się wyraźnie, jednak nadal było bardzo zimno. Boski poranek, zbyt piękny, by siedzieć w domu!
Poszła do sąsiadującej z sypialnią łazienki i przygotowała sobie kąpiel. Uwielbiała te różowe ściany z mozaiki i to, że wanna jest ustawiona pod oknem na cokole z kremowego kamienia, a wchodzi się do niej po kilku niskich wypolerowanych stopniach, więc mogła, leżąc w ciepłej wodzie z pianką, cieszyć się widokiem Wenecji. Nad umywalką było wspaniałe barokowe lustro w złoconej ramie, a po bokach kinkiety ze szkła z Murano, w kształcie muszli, z których sączyło się w górę łagodne światło. Z półkolistego sklepienia sufitu zwisał delikatny różowy żyrandol, uzupełniający pięknie ciepłe złote wykończenia eleganckiego pomieszczenia, w którym wszystko zostało zaplanowane tak, by stwarzać atmosferę wygody i przepychu.
Kiedy odprężyła się w masie pachnących bąbelków, wróciły natrętne myśli o Paolu. Starała się je odegnać. Prawda, miała nadzieję, że ich ścieżki znowu się przetną, ale nie zamierzała go szukać. Mimo wszystko nie czuła się jeszcze gotowa na nowy związek, a z jej doświadczenia wynikało, że mężczyźni rzadko szukali przyjaźni – zwykle chcieli o wiele więcej. Więc rozglądanie się za nim byłoby bez sensu. Lepiej pomyśleć o poranku, jaki miała przed sobą. Może powinna wykorzystać ten czas, żeby wybrać się na Torcello. Nigdy nie znudzi się tą wyludnioną wysepką na północnym krańcu laguny weneckiej, słynącą z mozaik, ale może jak na ten dzień to plan zbyt ambitny. O tej porze roku katedra może być zamknięta, a tramwaje wodne pewnie kursują rzadko. Wyszła z wanny, owinęła się ręcznikiem i wróciła do pokoju.
Uwielbiała eleganckie stroje. Czuła się więc jak ryba w wodzie we Włoszech, gdzie panowała tradycja la bella figura, a w Wenecji chyba bardziej niż gdziekolwiek indziej obowiązywało takie trzymanie fasonu. Venetia dbała o to, by ubierać się zgodnie z najnowszą modą, która zresztą świetnie pasowała do jej szczupłej wiotkiej sylwetki. Matka chrzestna często mówiła, że gdyby znudziła ją architektura, mogłaby zostać modelką. Większość jej garderoby stanowiły minispódniczki, dopasowane dżinsy, swetry i jedwabne bluzki, poza kilkoma szykownymi kostiumami do pracy, kilkoma prostymi dziennymi sukienkami i kilkoma krótkimi i długimi kreacjami na wieczór.
Swobodna, choć elegancka, w obcisłych czarnych dżinsach, białym kaszmirowym swetrze i krótkiej, błyszczącej kurtce z soboli, Venetia wyruszyła na miasto kupić gazetę i przejść się wąskimi uliczkami miasta. Od Bożego Narodzenia miała mnóstwo pracy w biurze, przy przygotowywaniu wystawy fotograficznej prezentującej wszystkie odnowione palazzi, którymi zajmował się jej dział, Marmi Storici e Pietra, w ostatnich dwunastu latach. Zebranie i zgromadzenie rysunków, projektów, planów i zdjęć, próbek materiału, budowanie modeli palazzi po renowacji było nie lada wyzwaniem, a zajmowała się tym niemal wyłącznie sama, tylko od czasu do czasu pomagała jej Francesca – jedyna poza nią specjalistka od restauracji zabytkowych budynków zatrudniona w firmie.
Modele wykonał Fabrizio, uzdolniony młody wenecjanin, który współpracował z nimi od sześciu lat. Studiował siedem lat architekturę, po czym uznał, że jedyne, co lubi, to budować modele. Tę pasję rozwijał od czasu, kiedy miał pięć lat. Jednak nie była to jedyna namiętność Fabrizia. Pełen fantazji Włoch kochał się w Venetii i adorował ją od pierwszego dnia, kiedy tylko dołączył do ich zespołu. Jednak, tak jak i inni mężczyźni, nie zdołał jej wzruszyć.
– Cara, codziennie łamiesz mi serce, ale wybaczam ci, bo jesteś taka śliczna – łajał ją łagodnie w ten niepowtarzalny, uroczy włoski sposób.
Venetia spędziła ranek na oglądaniu wystaw, spacerowała bez celu, wtapiając się w tłum turystów. Niewielkie miasto było idealne, żeby przechadzać się bocznymi ulicami i oglądać w sklepach osobliwe rozmaitości, poczynając od egzotycznych materiałów, dzieł sztuki i antyków, po tutejsze przysmaki, unikatowe książki, wypukłe lustra „czarownic” – specjalność tego miasta. Venetia nie jadła śniadania, więc przed pierwszą usiadła w ładnej trattorii na placu Świętego Marka, która została otwarta zaledwie kilka tygodni wcześniej z okazji karnawału. Przyjemnie zmęczona wybrała sobie miejsce na zewnątrz w promieniach zimowego słońca, pod czerwoną markizą obok obramowania z donic z paprociami, i popijała z kieliszka białe wino. Podobno Napoleon mawiał, że najsłynniejszy plac tego miasta to „salon Europy”. Venetia obserwowała zabawne scenki na piazza, jakby znajdowała się w wielkiej sali balowej. Myślała o wiekach historii zaklętej w tutejszej architekturze i dziełach sztuki i napawała się widokami, jakie miała przed oczami.