Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
102 osoby interesują się tą książką
Znana i lubiana hokeistka właśnie poszła na układ z bad boyem…
Gigi Grahamwyznaczyła sobie trzy cele: zakwalifikować się do narodowej reprezentacji hokejowej, zdobyć olimpijskie złoto i wyjść z cienia swojego ojca. I idzie jej całkiem nieźle, poza dwiema małymi przeszkodami. Dobra, jedną wielką marudną przeszkodą. Bo żeby poprawić swoją technikę jazdy, Gigi musi nakłonić do pomocy nowego współkapitana drużyny Briar U. Ryder ma metr dziewięćdziesiąt wzrostu, jest dobrze zbudowany, arogancki, uparty i niemiły, a do tego cholernie seksowny…
Luke Ryder ma swoje problemy. Męska drużyna hokeja właśnie połączyła się z odwiecznymi rywalami, przez co jako kapitan jest skazany na nieustające docinki kolegów. Co gorsza, miejsce na letnim obozie, na którym tak mu zależy, prowadzonym przez legendarnego Garretta Grahama, stoi pod znakiem zapytania, gdy robi na swoim idolu złe pierwsze wrażenie. Dlatego układ z Gigi wprost spada mu z nieba. On pomoże jej dostać się do drużyny narodowej, a ona szepnie o nim dobre słówko tacie…
Jaki jest jedyny, potencjalny, minus tego układu? Oszałamiająca zmysły chemia, którą starają się ignorować. Oboje prowadzą niebezpieczną grę, ale ryzyko może się opłacić.
“Seksowny hokeista? Jest! Nowa seria od Elle Kennedy? Jest! Efekt Grahama jest gorącą, zabawną i podniecającą powieścią, której nie można przegapić!”
Jill Shalvis, autorka Oczarowanej
EMOCJONUJĄCY SPIN-OFF ŁĄCZĄCY WĄTKI DWÓCH BESTSELLEROWYCH SERII ELLE KENNEDY „OFF-CAMPUS” I „BRIAR U”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 569
SZEŚĆ LAT WCZEŚNIEJ
Kiedy byłam mała, jeden z przyjaciół mojego taty zapytał mnie, kim chcę zostać, gdy dorosnę.
Z dumą odpowiedziałam:
— Stanleyem Cupem.
W wieku czterech lat myślałam, że Stanley Cup jest osobą. I nic dziwnego, bo z rozmów dorosłych, które toczyły się w moim otoczeniu, dowiedziałam się, że tata osobiście znał Stanleya (nawet kilka razy go spotkał), a to wielki zaszczyt, którego dostąpić może tylko elita. To oznaczało, że Stanley, kimkolwiek był ten wielki człowiek, po prostu… musiał być legendą. Fenomenem. Osobą, którą trzeba naśladować.
Po co być, jak mój tata, zawodowym sportowcem? Albo jak moja matka, uznaną kompozytorką?
Chciałam być Stanleyem i rządzić całym pieprzonym światem.
Nie pamiętam, kto mi uświadomił, że Stanley to nie człowiek. Prawdopodobnie Wyatt, mój brat bliźniak. On potrafi bez skrupułów pozbawić człowieka wszelkich złudzeń.
Ale co się stało, to się nie odstanie. I tak tata nadał Wyattowi całkiem normalne przezwisko — mój brat zasłużenie został Mistrzem — a mnie zaczął nazywać Stanleyem. Albo w skrócie: Stanem. Nawet mama, która udaje, że drażnią ją te wszystkie okropne ksywki wymyślane przez hokeistów, w zeszłym tygodniu podczas kolacji poprosiła Stanleya, żeby podał jej ziemniaki. Zdrajczyni!
Dziś rano do listy judaszów dołączył kolejny zdrajca.
— Stan! — Słyszę głos z drugiego końca korytarza. — Wychodzę po kawę dla twojego taty i reszty trenerów. Chcesz coś?
Odwracam się, by spojrzeć z wyrzutem na asystenta ojca.
— Obiecałeś, że nigdy mnie tak nie nazwiesz.
Tommy sprawia wrażenie skruszonego. Ale szybko mu przechodzi.
— Dobra. Nie bądź na mnie zła, ale może nadszedł czas, byś zrozumiała, że walczysz z wiatrakami. Chcesz mojej rady?
— Nie.
— Zaakceptuj to przezwisko, moja piękna.
— Nigdy — burczę. — Ale zgodzę się na „moją piękną”. Nazywaj mnie tak dalej. Dzięki temu czuję się delikatna, pełna wdzięku, ale potężna.
— Jasne, Stan. — Śmiejąc na widok mojej oburzonej miny, znów pyta: — Kawy?
— Nie, nie trzeba. Ale dzięki, że o mnie pomyślałeś.
Tommy wychodzi sprężystym krokiem, pełen niespożytej energii. Od trzech lat jest osobistym asystentem mojego taty, a nigdy nie widziałam, by zrobił sobie choćby pięciominutową przerwę. Pewnie nawet śpi na bieżni.
Ruszam korytarzem w stronę damskiej szatni, gdzie szybko zdejmuję trampki i wciągam łyżwy. Jest wpół do ósmej rano, mam więc mnóstwo czasu na poranną rozgrzewkę. Gdy rozpoczną się zajęcia obozu juniorów, zapanuje chaos. Do tego czasu mam lodowisko dla siebie. Tylko ja i świeża tafla pięknego, gładkiego lodu, nietknięta przez ostrza, które wkrótce ją zarysują.
Kiedy wchodzę na lodowisko, rolba kończy ostatnie okrążenie. Zaciągam się moimi ulubionymi zapachami: chłodnym powietrzem, ostrym zapachem gumowej wykładziny i metaliczną wonią świeżo naostrzonych łyżew. Trudno opisać wszystkie pozytywne doznania, które we mnie wzbudzają.
Wchodzę na lód i wykonuję kilka powolnych, leniwych okrążeń. Nie biorę udziału w obozie juniorów, ale ciało domaga się codziennej porcji ćwiczeń. To moja poranna rutyna. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze budziłam się skoro świt na swój prywatny trening. Czasami wyznaczam sobie proste ćwiczenia. Innym razem po prostu sunę bez celu po lodzie. W sezonie hokejowym, kiedy muszę brać udział w prawdziwych treningach, dbam o to, by nie przemęczać się takimi przejażdżkami. Ale w tym tygodniu nie mam zamiaru grać, tylko pomóc tacie. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, żebym puściła się sprintem wzdłuż barierki.
Jadę agresywnie i szybko, omijam siatkę, wykonując ostry zakręt, po czym przyspieszam w kierunku niebieskiej linii. Gdy zwalniam, moje serce wali tak głośno, że na chwilę zagłusza głos dobiegający z ławki rezerwowych.
— …tu być!
Odwracam się i widzę stojącego tam chłopaka. Jest w moim wieku.
W pierwszej kolejności dostrzegam grymas na jego twarzy.
Potem zauważam, że pomimo tego jest bardzo, ale to bardzo przystojny.
Ma twarz, z którą może robić wszystko bez żadnych estetycznych konsekwencji. To tylko przydaje atrakcyjności jego surowej aparycji bad boya.
— Hej, słyszałaś mnie? — Jego głos jest głębszy, niż się spodziewałam. Brzmi tak, że powinien śpiewać ballady country na werandzie domu w Tennessee.
Przeskakuje przez niską barierkę, jego łyżwy uderzają o lód. Ależ on jest wysoki. Znacznie nade mną góruje. I chyba nigdy nie widziałam oczu w takim odcieniu błękitu. Są stalowoniebieskie.
— Przepraszam, co? — pytam, starając się nie gapić na niego. Jak można tak bosko wyglądać?
Czarne hokejowe spodnie i szara koszulka podkreślają jego wysoką sylwetkę i długie kończyny. Mimo że ma piętnaście albo szesnaście lat, już jest zbudowany jak hokeista.
— Powiedziałem, że nie powinno cię tu być — warczy.
Czar od razu pryska. No dobra. Co za cham.
— A ty w takim razie co tu robisz? — rzucam wyzywająco.
Obóz zaczyna się dopiero o dziewiątej. Wiem to na pewno, bo pomagałam Tommy’emu kserować plany zajęć do pakietów powitalnych.
— To pierwszy dzień obozu hokejowego. Przyszedłem się rozgrzać.
Obrzuca mnie hipnotyzującym spojrzeniem, zauważa moje obcisłe dżinsy, fioletową bluzę i jasnoróżowe ocieplacze na łydki.
— Chyba pomyliłaś daty. Obóz łyżwiarstwa figurowego jest w przyszłym tygodniu — dodaje, unosząc brew.
Mrużę oczy. Cofam to, co powiedziałam. Ten facet to zwykły kutas.
— Właściwie to jestem…
— Serio, królowo balu — przerywa rozdrażniony. — To nie jest miejsce dla ciebie.
— Królowa balu? Widziałeś się kiedyś w lustrze? — ripostuję. — To ty wyglądasz, jakby wybrano cię na króla balu.
Irytacja widoczna na jego twarzy rozpala mój gniew. Nie wspominając już o aroganckim błysku w oczach. To ostatnie spostrzeżenie utwierdza mnie w decyzji, by mu dopiec.
Uważa, że tu nie pasuję?
Nazywa mnie królową balu?
Taaa… wal się, palancie!
Z miną niewiniątka chowam ręce do tylnych kieszeni.
— Przepraszam, ale nigdzie się nie wybieram. Muszę popracować nad piruetami i skokami, a z tego, co widzę — wskazuję ręką na ogromne lodowisko — jest tu wystarczająco dużo miejsca na trening dla nas dwojga. A teraz wybacz, ale królowa balu wraca do pracy.
Na jego twarzy znowu pojawia się grymas.
— Nazwałem cię tak dlatego, że nie znam twojego imienia.
— To może trzeba było zapytać.
— Dobra. — Wyrywa mu się pomruk niezadowolenia. — Jak masz na imię?
— Nie twój interes.
Rozkłada bezradnie ręce.
— Nieważne. Chcesz zostać? Zostań. Zajmij się swoimi piruetami. Tylko nie miej pretensji, kiedy pojawią się trenerzy i cię stąd wykopią.
Odjeżdża, kalając nieskazitelnie czysty lód wyraźnymi bruzdami swoich łyżew. Jedzie zgodnie z ruchem wskazówek zegara, więc na złość mu ruszam w przeciwnym kierunku. Kiedy mijamy się po okrążeniu, chłopak rzuca mi pełne złości spojrzenie. Odpowiadam uśmiechem. Następnie, znowu z czystej przekory, wykonuję serię obrotów w przysiadzie, wyciągając jedną nogę, przez co podczas drugiego okrążenia utrudniam mu przejazd. Słyszę głośne westchnienie, a potem gbur odjeżdża w przeciwnym kierunku, by mnie ominąć.
Prawda jest taka, że jako dziecko uprawiałam łyżwiarstwo figurowe. Nie byłam wystarczająco dobra — ani szczególnie zainteresowana — by kontynuować treningi, ale tata upierał się, że lekcje wyjdą mi na dobre. I się nie mylił. W hokeju liczy się wytrzymałość siłowa, ale łyżwiarstwo figurowe wymaga większej finezji. Po zaledwie miesiącu podstawowego treningu zauważyłam znaczną poprawę w równowadze, prędkości i postawie ciała. Jazda na krawędziach łyżew, którą doskonaliłam podczas tych lekcji, zrobiła ze mnie lepszą łyżwiarkę. Lepszą hokeistkę.
— Dobra, serio, zejdź mi z drogi. — Zatrzymuje się z poślizgiem, spod jego łyżew pryskają okruchy lodu. — Wystarczy, że muszę dzielić z tobą lodowisko. Daj mi chociaż trochę zasranej przestrzeni, królowo balu.
Podnoszę się i krzyżuję ręce.
— Nie nazywaj mnie tak. Mam na imię Gigi.
Parska śmiechem.
— No jasne. Typowe imię dla łyżwiarki figurowej. Niech zgadnę. To zdrobnienie od czegoś dziewczęcego i dziwacznego jak… Georgia. Nie. Gisele.
— To nie jest żadne zdrobnienie — odpowiadam chłodno.
— Poważnie? A więc samo Gigi?
— Czy ty naprawdę krytykujesz moje imię? A twoje jak brzmi? To pewnie imię dla prawdziwego samca. Jakiś Braden albo Carter.
— Ryder — mamrocze.
— No jasne — naśladuję jego wcześniejszy komentarz i wybucham śmiechem.
Na jego twarzy przez moment widać gniew, a potem już tylko irytację.
— Po prostu nie wchodź mi w drogę.
Kiedy odwraca się do mnie plecami, uśmiecham się i pokazuję mu język. Jeśli ten palant ma zamiar zakłócać mój poranny trening na lodzie, to przynajmniej będę mieć satysfakcję z grania mu na nerwach. Zaczynam mu przeszkadzać, jak tylko się da. Przyspieszam, wyciągam ręce na boki i wykonuję kolejną serię obrotów.
Kurde, łyżwiarstwo figurowe jest fajne. Zapomniałam, jaka to frajda.
— No i proszę, zaraz ci się oberwie — rozlega się chrapliwy głos Rydera. Jest w nim też nuta satysfakcji.
Zwalniam, rejestrując głośne echo kroków za dwuskrzydłowymi drzwiami na końcu lodowiska.
— Lepiej uciekaj, Gisele, zanim wkurzysz Garretta Grahama.
Podjeżdżam do Rydera, udając głupią.
— Kogo?
— Jaja sobie robisz? Nie wiesz, kim jest Garrett Graham?
— To ktoś sławny czy coś?
Ryder wpatruje się we mnie oniemiały.
— To hokejowy mistrz. To jego obóz.
— Och, no tak. Cóż, ja interesuję się tylko łyżwiarzami figurowymi.
Pretensjonalnym gestem odrzucam kucyk na plecy i prześlizguję się obok Rydera. Chcę wykonać ostatni ruch głównie po to, by sprawdzić, czy nadal pamiętam coś z lekcji.
Ruszam przed siebie. Łapię równowagę. Moje płozy są pozbawione ząbków, bo mam na sobie łyżwy hokejowe, ale ten skok nie wymaga wybicia. Z rozpędu wchodzę w zakręt i staję na krawędzi łyżwy, okręcając się w powietrzu.
Lądowanie mi nie wychodzi. Moje ciało nie jest odpowiednio ustawione. W dodatku przesadziłam z obrotem, ale jakoś udaje mi się uchronić przed upadkiem na twarz. Wzdrygam się na myśl o moim pozbawionym gracji występie.
— Gigi! Co ty, do cholery, wyprawiasz? Chcesz złamać kostkę?
Odwracam się w stronę barierki, gdzie jakieś sześć metrów dalej za osłoną z pleksi stoi mój ojciec, piorunując mnie wzrokiem. Ma na sobie czapkę z daszkiem i koszulkę z logo obozu, gwizdek na szyi, a w ręce kubek z kawą.
— Przepraszam, tato — wołam speszona. — Tylko się wygłupiałam.
Za mną rozlega się dziwny odgłos. Jakby ktoś się krztusił. Ryder zbliża się do mnie, jego niebieskie oczy ciemnieją.
Przechylam głowę i uśmiecham się niewinnie.
— No co?
— Tato? — warczy pod nosem. — Jesteś córką Garretta Grahama?
Jego oburzenie bawi mnie tak bardzo, że nie mogę pohamować śmiechu.
— Mało tego, dzisiaj będę ci pomagać w treningu celności.
Ryder mruży oczy.
— Grasz w hokeja?
Wyciągam rękę, by poklepać go po ramieniu.
— Nie martw się, królu balu, dam ci fory.
ORYGINALNA DATA EMISJI: 28 lipca
© THE SPORTS BROADCAST CORPORATION
JAKE CONNELLY: A skoro już mówimy o kompletnych katastrofach, to chyba idealnym wstępem do kolejnej części naszego programu będzie ważna wiadomość ze świata hokeja, czyli fuzja Briar–Eastwood. Briar to twoja Alma Mater, G.
GARRETT GRAHAM: Moja córka też tam studiuje. Poszła w ślady ojca, jak widać.
CONNELLY: W skali od jednego do dziesięciu — gdzie jeden to katastrofa, a dziesięć to apokalipsa — jak źle to wygląda?
GRAHAM: Cóż, nie jest dobrze.
CONNELLY: Delikatnie powiedziane.
GRAHAM: To znaczy… tak. Przeanalizujmy to. Mamy do czynienia z bezprecedensowym wydarzeniem — dwie topowe męskie drużyny hokejowe połączyły się w jedną. Niesłychane. Zalety takiego stanu rzeczy? Chad Jensen będzie miał do dyspozycji superdrużynę. Colson i Ryder w jednym składzie? Nie wspominając już o Demainie, Larsenie i Lindleyu? Z Kurthem w bramce? Ta drużyna będzie nie do zatrzymania.
CONNELLY: W teorii jak najbardziej. Zawsze chętnie daję ludziom szansę, jeśli na nią zasługują. Chad Jensen jest najbardziej uznanym trenerem w hokeju uniwersyteckim. Ma na koncie dwanaście startów we Frozen Four i siedem zwycięstw za czasów jego kadencji w Briar. Pod względem wygranych mistrzostw jest rekordzistą.
GRAHAM: Czy twój teść płaci ci za bycie jego kibicem? A może robisz to za darmo, żeby wkraść się w jego łaski?
CONNELLY: I mówi to człowiek, który pod wodzą Jensena wygrał trzy z tych siedmiu mistrzostw.
GRAHAM: Niech ci będzie. Obaj jesteśmy stronniczy. Ale żarty na bok. Jensen jest cudotwórcą, ale nawet on nie może wymazać dziesięcioleci zaciekłej rywalizacji i wrogości. Briar i Eastwood od lat ze sobą konkurują. I nagle oczekuje się, że ci chłopcy będą grzecznie ze sobą grać i tworzyć idealną drużynę?
CONNELLY: Na pewno czeka go trudne zadanie. Ale jeśli mu się uda, jak powiedziałeś, zrobić z nich zespół, możemy być świadkami cudu.
GRAHAM: Owszem albo też ci faceci się pozabijają.
CONNELLY: Wkrótce się przekonamy.
Hokeista to nie tylko osoba grająca w hokeja.
Ktoś, kto tylko gra w hokeja, pojawia się na lodowisku godzinę przed meczem, zakłada łyżwy, rozgrywa trzy tercje, przebiera się z powrotem w zwykłe ubrania i wraca do domu.
Hokeista natomiast żyje i oddycha hokejem. Trenujemy nieustannie. Pojawiamy się dwie godziny przed treningiem, by doskonalić nasze umiejętności — zarówno psychiczne, fizyczne, jak i zdolność do panowania nad emocjami. Wzmacniamy mięśnie, poprawiamy kondycję, eksploatujemy nasze ciała do granic wytrzymałości. Poświęcamy temu sportowi cały nasz czas, całe nasze życie.
Gra na poziomie uniwersyteckim wymaga wielkiego zaangażowania, ale jest to wyzwanie, któremu zawsze chętnie stawiałam czoła.
Na tydzień przed rozpoczęciem zajęć na Uniwersytecie Briar wracam do mojej porannej rutyny. Owszem, uwielbiam okres poza sezonem, bo mogę spędzać więcej czasu z przyjaciółmi i rodziną, spać do późna, objadać się niezdrowym żarciem, ale zawsze cieszę się też z rozpoczęcia nowego sezonu. Bez ukochanego sportu czuję się zagubiona.
Dziś rano trenuję na jednym z dwóch lodowisk w centrum sportowym Briar. To zwykłe ćwiczenie na celność, podczas którego przyspieszam na zakręcie i wbijam krążek w siatkę. Chociaż pluję sobie w brodę przy każdym chybieniu, nie ma nic lepszego niż dźwięk krążka uderzającego o deski w pustej hali.
Robię to przez około godzinę, aż zauważam trenera Adleya, który przywołuje mnie gestem. Jadę w jego kierunku cała zlana potem.
Kącik jego ust unosi się ku górze.
— Nie powinno cię tu być.
Zdejmuję rękawiczki.
— Kto tak twierdzi?
— Mówi o tym regulamin NCAA dotyczący treningów poza sezonem.
Uśmiecham się szeroko.
— Tylko jeśli chodzi o oficjalne treningi prowadzone przezekipę trenerską. To jest po prostu mój codzienny zwyczaj, by dzień zacząć od jazdy na łyżwach.
— Wiesz, że nie musisz się tak forsować, G.
— Wow — komentuję przekornie. — Czyli chcesz, żebym przestała się starać?
— Nie, chcę, żebyś zachowała trochę paliwa w baku na… — Urywa i parska śmiechem. — Wiesz co? Nieważne. Ciągle zapominam, że rozmawiam z typowym Grahamem. Jesteś taka jak twój ojciec.
Iskierkę dumy nieco tłumi ukłucie urazy. Kiedy masz sławnego rodzica, ciągle pozostajesz w jego cieniu.
Kiedy zaczęłam grać w hokeja, wiedziałam, że zawsze będę porównywana do ojca. Tata jest żywą legendą, nie da się temu zaprzeczyć. Ma na koncie tyle rekordów, że nie sposób je spamiętać. Grał w zawodowej drużynie do czterdziestego roku życia. I nawet jako czterdziestolatek skopał dupę przeciwnikom podczas ostatniego sezonu. Mógł grać jeszcze rok lub dwa, ale jest mądry. Zakończył karierę sportową, gdy był na szczycie. Podobnie jak Gretzky, do którego jest nieustannie porównywany.
Wiem, że muszę zapanować nad tym poczuciem krzywdy. Przecież to zaszczyt, gdy ludzie porównują cię do największych sportowców na świecie. Może jestem po prostu przerażona mizoginistycznymi komentarzami towarzyszącymi wszystkim komplementom, które otrzymywałam przez lata.
Grała naprawdę dobrze… jak na dziewczynę.
Jej statystyki są imponujące… jak na kobietę.
Nikt nie powie hokeiście, że grał zadziwiająco dobrze jak na mężczyznę.
Prawda jest taka, że hokej mężczyzn i kobiet to dwa różne światy. Kobiety rzadziej mają możliwość kontynuowania sportu po studiach, liga zawodowa ma mniejszą oglądalność, hokeistki otrzymują drastycznie niższe pensje. Rozumiem to — jeden mecz NHL prawdopodobnie przyciąga pierdylion więcej widzów niż wszystkie mecze hokeja kobiet razem wzięte. Mężczyźni zasługują na każdy cent, który im się płaci, i każdą szansę, jaką dostają.
To oznacza, że muszę wykorzystać każdą okazję, jaka mi się trafi.
A co mam na myśli?
Oczywiście, igrzyska olimpijskie, moi drodzy.
Dołączenie do drużyny USA i zdobycie olimpijskiego złota jest moim celem od szóstego roku życia. I od tego czasu pracuję nad tym, by to osiągnąć.
Trener otwiera przede mną drzwi prowadzące na trybuny.
— Czy twój tata przyjedzie w tym roku, by promować swój obóz?
— Tak, naturalnie. Tyle że potrzebuje jeszcze trochę czasu na regenerację. W zeszłym tygodniu wróciliśmy z naszej corocznej wycieczki nad jezioro Tahoe.
Co roku moja rodzina spędza sierpień nad jeziorem Tahoe, gdzie dołączają do nas bliscy przyjaciele i rodzina. Przyjmujemy gości przez całe lato.
— W tym roku zjawiło się kilku byłych kolegów taty z bostońskiej drużyny i każdego ranka na naszym pomoście leżeli skacowani faceci — dodaję z uśmiechem.
— Niech Bóg ma w opiece to jezioro. — Adley jest świadomy, do czego są zdolni tata i jego koledzy z drużyny. Był asystentem trenera drużyny Bruins, gdy tata dla nich grał. I tak się składa, że to tata namówił Toma Adleya, by pokierował kobiecą drużyną w Briar.
Nawet gdybym chciała wyrwać się z cienia ojca, to jego nazwisko widnieje na zewnątrz budynku. Graham Center. Dzięki jego darowiźnie dziesięć lat temu żeński program został całkowicie zreformowany. Nowe obiekty, nowa kadra trenerska, nowi rekruterzy mający wyłowić największe talenty z liceum. Przez wiele lat kobiecy hokej nawet nie umywał się do męskiego i dopiero mój tata tchnął w niego życie. Powiedział, że chce, bym miała szansę na solidny trening, jeśli zdecydowałabym się uczęszczać do Briar, gdy dorosnę.
Jeśli.
Ha.
Jakbym mogła trafić gdzie indziej.
— Co ty tu w ogóle dzisiaj robisz? — pytam trenera w drodze do tunelu.
— Jensen poprosił mnie o pomoc przy jego obozie treningowym.
— O cholera, to dzisiaj?
— Tak. I zrób coś dla mnie: powiedz dziewczynom, żeby nie zwracały na siebie uwagi. To zamknięty trening. Jeśli Jensen zobaczy którąś z was, udam, że nic nie wiem.
— Co masz na myśli…
Ale Adley już znika za rogiem w drodze do biura trenerów.
Otrzymuję odpowiedź, gdy wchodzę do szatni i zastaję tam kilka koleżanek z drużyny.
— Hej, G., zostajesz, żeby obejrzeć ten cyrk? — Kapitanka naszej drużyny, Whitney Cormac, uśmiecha się do mnie z ławki.
— Wiadomo. Za nic bym tego nie przegapiła. Ale Adley mówi, że nie możemy się rzucać w oczy, bo inaczej Jensen się wścieknie.
Camila Martinez, koleżanka z drużyny juniorów, głośno parska.
— Myślę, że Jensen będzie zbyt zajęty próbą okiełznania tych wściekłych pitbulli, by zauważyć, że kilka z nas czai się na trybunach.
Wyjmuję swoje przybory toaletowe z szafki.
— Wezmę szybki prysznic i zobaczymy się na zewnątrz.
Zostawiam dziewczyny w szatni i idę się umyć. Gdy zanurzam głowę pod ciepłym strumieniem, zastanawiam się, jak, u licha, męska drużyna przetrwa fuzję Briar–Eastwood. Ta wstrząsająca zmiana nastąpiła błyskawicznie i wielu graczy się jej nie spodziewało.
Eastwood College był naszym rywalem od dziesięcioleci. W zeszłym miesiącu uniwersytet został zamknięty. Okazało się, liczba zapisów drastycznie spadła i w zasadzie jedyną rzeczą, która utrzymywała tę placówkę, było kilka programów sportowych, w szczególności hokej męski. Było pewne, że Eastwood się zamknie, a wszyscy sportowcy pocałują klamkę. I wtedy wkroczył Briar i w ostatnim momencie uratował sytuację. Teraz Eastwood jest częścią Briar, co wiąże się z wieloma zmianami.
Kampus w Eastwood, New Hampshire, godzinę jazdy na północ od Bostonu, został oficjalnie nazwany Briar’s Eastwood Kampus. Nadal są tam prowadzone zajęcia w pełnym wymiarze godzin, ale w celu usprawnienia działań wszystkie obiekty sportowe zostały zamknięte, a przeznaczenie tych budynków ma zostać zmienione.
I oczywiście najważniejsze: męska drużyna hokejowa Eastwood została wchłonięta przez męską drużynę hokejową Briar.
Trener Chad Jensen ma teraz zadanie, którego mu nie zazdroszczę — musi połączyć dwa ogromne składy. Wielu zawodników, którzy w obu szkołach zajmowali rezerwowe pozycje, straci swoje miejsca w drużynie. Nie wspominając o tym, że wszyscy nienawidzą siebie nawzajem.
Nie przegapię tego za żadne skarby świata.
Kończę prysznic, przebieram się w wyblakłe dżinsy i koszulkę na ramiączkach. Zaczesuję mokre włosy w kucyk i nakładam na twarz krem nawilżający, bo powietrze w hali zawsze wysusza skórę.
Koleżanki z drużyny już czekają na mnie na trybunach. Mądrze ominęły ławki i usiadły na lewo od pól karnych, kilka rzędów wyżej. Na tyle blisko, że będziemy w stanie podsłuchać każdą pyskówkę, i na tyle daleko, że trener Jensen raczej nas nie zauważy.
Whitney przesuwa się, żeby zrobić dla mnie miejsce.
Stłumione odgłosy mężczyzn — a raczej przerośniętych dzieciaków — w tunelu wywołują u mnie podekscytowanie.
Przede mną Camila zaciera ręce i spogląda na mnie radośnie.
— No to zaczynamy.
Wyłaniają się dwójkami i trójkami. Kilku studentów drugiego roku, kilku z czwartego. Mają na sobie czarne lub szare koszulki treningowe. Niektórzy szarpią za rękawy z grymasem na twarzach, jakby noszenie barw Briar przyprawiało ich o mdłości.
— Trochę mi szkoda chłopaków z Eastwood — mówię.
— A mnie wcale — oznajmia Camila, uśmiechając się szeroko. — Zapewnią nam rozrywkę na co najmniej rok.
Spoglądam na lodowisko. Nie wszyscy mają założone kaski i pewnie dlatego od razu dostrzegam znajomą twarz, a jej widok sprawia, że moje serce bije szybciej.
— Case dobrze się prezentuje — zauważa Whitney znaczącym tonem.
— Tak — odpowiadam niezobowiązująco, choć uważam, że ten komentarz jest okropny.
Niestety, Whitney ma rację. I właśnie to mnie wkurza. Mój były chłopak jest wręcz niedorzecznie przystojny. Wysoki blondyn z jasnoniebieskimi oczami, które przybierają odcień letniego nieba, gdy czaruje dziewczynę.
Rozmawia ze swoim przyjacielem Jordanem Tragerem. Nie zauważył mnie, i dobrze. Ostatni raz widzieliśmy się w czerwcu, choć latem trochę do siebie pisaliśmy. Chciał mnie odwiedzić. Odmówiłam. Nie ufam sobie w obecności Case’a. Sam fakt, że teraz moje serce wykonało głupie salto, utwierdza mnie w przekonaniu, że podjęłam właściwą decyzję.
— O Boże, zakochałam się.
Głos Camili odrywa mnie od rozmyślań o Casie i kieruję uwagę na nowo przybyłego, który wzbudził taki entuzjazm mojej koleżanki.
Okej, wow. Jest niezaprzeczalnie boski. Ciemnoblond włosy, jasnoszare oczy i twarz, która mogłaby zatrzymać ruch uliczny. Musi być z Eastwood, bo nigdy wcześniej go nie widziałam.
Camila po prostu… się ślini.
— Jeszcze nigdy tak się nie napaliłam na faceta, widząc tylko jego profil.
Kilku zawodników rozgrzewa się z kijami w rękach, jeżdżąc blisko band. Przyglądam się zawodnikom, ale nie rozpoznaję żadnego.
Camila pochyla się i spogląda w dół.
— Który z nich to Luke Ryder? — pyta z zaciekawieniem. — Słyszałam, że Jensen go tu nie chciał.
— Mhm, nie chciał najlepszego napastnika w kraju — prycha sucho Whitney. — Nie wierzę.
— Hej, chłopak ma zszarganą reputację — stwierdza Cami. — Nie winiłabym Jensena za to, że nie życzy sobie komplikacji w swoim teamie.
Ma rację. Wszyscy widzieli, co wydarzyło się dwa lata temu na World Juniors, kiedy Luke Ryder i kolega z drużyny rzucili się na siebie w szatni po tym, jak chłopcy z USA zdobyli złoto. Ryder złamał szczękę chłopakowi, który przez niego wylądował w szpitalu. Cały incydent, a przynajmniej motywy, które za nim stały, był utrzymywany w tajemnicy. Nadal nie potwierdzono, kto rozpoczął mordobicie, ale biorąc pod uwagę, że obrażenia odniósł ten drugi, Ryder pewnie miał rachunki do wyrównania.
Od tamtej pory podobno zachowuje się idealnie, ale pobicie innego gracza już zawsze będzie się za nim ciągnęło. To plama na nazwisku zawodnika, bez względu na jego statystyki punktowe.
— To on — mówię, wskazując na lód.
Luke Ryder podjeżdża do blondyna, na którego Cami wciąż patrzy maślanym wzrokiem, i do innego faceta z krótkimi, ciemnymi włosami. Rzucam okiem na wyrzeźbioną szczękę Rydera, a on nasuwa kask i się odwraca.
Nadal jest tak atrakcyjny, jak zapamiętałam. Tyle że nie jest już chuderlawym piętnastolatkiem, tylko dorosłym mężczyzną, postawnym i umięśnionym. Bije od niego czysta siła.
Nie spotkałam go od czasu obozu młodzieżowego, który mój tata prowadził sześć lat temu. Do dziś wzdrygam się, gdy przypominam sobie, jak mnie zlekceważył. Powiedział, że nie nadaję się na lodowisko. Założył, że jestem łyżwiarką figurową. I na domiar złego nazwał mnie „królową balu”. Kutas! Miło było zetrzeć ten zarozumiały uśmieszek z jego twarzy, kiedy później przeprowadziliśmy ćwiczenia dwóch na jednego, a ja wyprzedziłam jego i innego chłopaka i strzeliłam gola. To małostkowe drobiazgi, ale sprawiają mi radość.
— Jest cholernie pociągający — mówi Whitney.
— Magia zarozumiałego ruchacza — stwierdza Cami. — To dodaje mu atrakcyjności.
Prychamy z pogardą.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki