Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
38 osób interesuje się tą książką
Bestseller USA Today
Nie grają w jednej drużynie. A może jednak?
Jamie Canning nigdy nie potrafił zrozumieć, dlaczego stracił swojego najlepszego przyjaciela. Cztery lata temu jego dowcipny i łamiący wszelkie zasady współlokator nagle, bez słowa wyjaśnienia zerwał kontakt. No dobrze, być może podczas ostatniej nocy na obozie hokejowym, gdy mieli osiemnaście lat, sprawy zaszły trochę za daleko. Ale to przecież tylko wygłupy po pijaku! Nikt od tego nie umarł.
Ryan Wesley najbardziej żałuje tego, że namówił swojego bardzo hetero kumpla na zakład, który przesunął granice ich relacji. Teraz, gdy ich drużyny mają stanąć naprzeciwko siebie w krajowych mistrzostwach, Wes widzi szansę, żeby wreszcie przeprosić. Wystarcza jednak jedno spojrzenie na dawny obiekt westchnień, a bolesne wspomnienia wracają z pełną mocą.
Jamie długo czekał na odpowiedzi, ale zamiast nich zyskał jeszcze więcej pytań: czy jedna noc może zniszczyć przyjaźń? A sześć tygodni? Gdy Wes niespodziewanie pojawia się na obozie, by wspólnie trenować przez kolejne gorące lato, Jamie będzie miał okazję odkryć kilka rzeczy o swoim dawnym przyjacielu… i coś naprawdę ważnego o sobie.
Pochłonęłam tę powieść jednym tchem. Jest po prostu rewelacyjna!
Colleen Hoover
Elle Kennedy i Sarina Bowen, autorki bestsellerowych powieści, połączyły siły – i tak powstał On – pierwsza część nowej, gorącej serii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 362
Kwiecień
Stoję w kawiarni w trochę przydługiej kolejce do lady, ale wiem, że zdążę na lodowisko na czas. Bywają takie tygodnie, że pyk! — i wszystko się układa.
W ten weekend moja drużyna hokejowa wygrała dwa pierwsze baraże w NCAA1 i teraz czekamy na turniej Frozen Four2. Jakimś cudem udało mi się dostać czwórkę minus z wypracowania z historii, które pisałem w zamroczeniu wywołanym wyczerpaniem. A w tym momencie intuicja podpowiada mi, że facet przede mną nie zamówi nic skomplikowanego do picia. Po jego ciuchach widać, że to prosty człowiek.
Teraz wszystko układa się po mojej myśli. Jestem w formie. Mam ostre łyżwy, a pod nimi gładki lód.
Kolejka rusza do przodu, więc nudny gość może zamawiać.
— Małą śniadaniową proszę. Czarną.
Widzicie?
Minutę później nadchodzi moja kolej, ale gdy otwieram usta, żeby złożyć zamówienie, młoda baristka wydaje z siebie typowo dziewczęcy pisk, który zdradza, że jest moją oddaną fanką.
— Ojejciu, Ryan Wesley! Moje gratulacje!
Nie znam jej. Ale kurtka, którą mam na sobie, czyni ze mnie gwiazdę. Przynajmniej w tym tygodniu.
— Dzięki, laleczko. Czy mogę dostać podwójne espresso?
— Już się robi. — Strzela do koleżanki instrukcjami z moim zamówieniem, dodając: — Tylko raz-dwa! Mamy tu mistrzostwa do wygrania! — I wiecie co? Odmawia przyjęcia mojego pięciodolarowego banknotu.
Wciskam go do słoika na napiwki, a potem wychodzę z kawiarni i idę w kierunku lodowiska.
W niesamowicie dobrym nastroju wchodzę do sali projekcyjnej, która mieści się w naszej imponującej kwaterze głównej na terenie kampusu Northern Mass. Kocham hokej. I to cholernie mocno. Za kilka miesięcy wejdę do grona profesjonalnych graczy i nie mogę się tego doczekać.
— Dzień dobry paniom — witam kolegów z drużyny, siadając ciężko na tym samym miejscu co zwykle. Rzędy foteli ustawiono w półokręgach i skierowano ku wielkiemu ekranowi z przodu sali. Są obite miękką skórzaną tapicerką. No tak, luksus Dywizji I3 w pełnej krasie.
Przenoszę spojrzenie na Landona, jednego z naszych obrońców z pierwszego roku.
— Całkiem nieźle wyglądasz, chłopie — uśmiecham się szyderczo. — Brzusio dalej boli?
Chłopak pokazuje mi środkowy palec, ale robi to bez większego entuzjazmu. Wygląda, jakby mu było cholernie niedobrze, i wcale się nie dziwię. Kiedy widziałem go ostatnim razem, ssał szyjkę butelki whiskey, jakby to był czyjś fiut.
— Koleś, powinieneś go widzieć, kiedy szliśmy do domu — odzywa się Donovan, chłopak z drugiego roku. — Rozebrał się do tych swoich obcisłych białych gaci i próbował dymać ten posąg przed południową biblioteką.
Cała sala wybucha śmiechem, łącznie ze mną — bo albo się mylę, albo rzeczony posąg przedstawia konia z brązu. Mówię na niego „Kasztanka”. To zdaje się pomnik postawiony na cześć jakiegoś obrzydliwie bogatego absolwenta, który sto lat temu należał do olimpijskiej drużyny jeździeckiej.
— Próbowałeś zapiąć Kasztankę? — Uśmiecham się szeroko do pierwszoroczniaka.
Na jego policzkach pojawiają się czerwone plamy.
— Nie — odpowiada ponuro.
— Tak — poprawia go Donovan.
Ludzie dalej rechoczą, a mnie rozprasza półuśmieszek, jaki posyła mi Shawn Cassel.
Cassel chyba zasługuje na miano mojego najlepszego przyjaciela. Spośród kolegów z drużyny najwięcej łączy mnie właśnie z nim. Tak, spędzamy razem czas, również wtedy, gdy nie gramy w hokeja, ale ja ogólnie niezbyt często posługuję się określeniem „najlepszy przyjaciel”. Mam znajomych. O rany, mam całe zatrzęsienie znajomych. Ale czy którykolwiek z nich dobrze mnie zna? Nie sądzę. A Casselowi niewiele do tego brakuje.
Przewracam oczami, patrząc na niego.
— Co tam?
Wzrusza ramionami.
— Landon nie jest jedyną osobą, która nieźle się wczoraj zabawiła. — Ścisza głos, ale zupełnie niepotrzebnie. Koledzy z naszej drużyny są zbyt pochłonięci dręczeniem chłopaka wczorajszymi zabawami z koniem.
— Czyli?
Jego usta drżą przez chwilę.
— Czyli że widziałem, jak znikasz gdzieś z tamtym osiłkiem. Nadal byliście zaginieni w akcji, gdy o drugiej Em w końcu zaciągnęła mnie do domu.
Unoszę brew.
— To chyba żaden problem.
— Racja. Tylko nie miałem pojęcia, że teraz przeciągasz na drugą stronę mocy heteryków.
Cassel to jedyny koleś z drużyny, z którym rozmawiam o swoim życiu seksualnym. Jako jedyny gej hokeista stąpam po cienkiej linii. Wiecie, jeśli ktokolwiek poruszy ten temat, to nie zamykam się w swojej skorupie i nie chowam w szafie, ale też nie obnoszę się ze swoimi preferencjami.
Szczerze mówiąc, moja orientacja seksualna jest zapewne najgorzej ukrywanym sekretem w drużynie. Chłopaki wiedzą. Trenerzy wiedzą. Tyle że ich to nie obchodzi. Shawna jednak to interesuje, ale w inny sposób. Ma to gdzieś, czy lubię dymać chłopaków. To ja go obchodzę. Niejeden raz już mi mówił, że jego zdaniem marnuję życie, przeskakując od jednego anonimowego numerka do drugiego.
— Kto powiedział, że on był hetero? — pytam zadziornie.
Kumpel wygląda na zaintrygowanego.
— Serio?
Znów unoszę brew, a on wybucha śmiechem.
Po prawdzie wątpię, by chłopak z bractwa, z którym zabawiłem się zeszłej nocy, był gejem. Jest bardziej bi, ciekawy odmiany, a ja nie będę kłamał — dzięki temu stał się w moich oczach atrakcyjny. Łatwiej wskoczyć do łóżka z tymi, którzy będą rano udawać, że nie istniejesz. Jedna noc zabawy bez zobowiązań, lodzik, dymanko, cokolwiek, na co pozwoli im ich pijana odwaga, a potem znikają. Udają, że parę godzin temu nie wpijali się wzrokiem w moje tatuaże i nie wyobrażali sobie, jak biorę w usta ich kutasa. Jakby nie przebiegali chciwymi dłońmi po całym moim ciele i nie żebrali, bym i ja ich też dotknął.
Większe komplikacje mogą wyniknąć z przygód z gejami. Oni mogą chcieć więcej. Na przykład zaangażowania. Obietnic, których nie jestem w stanie złożyć.
— Czekaj — mówię, gdy w końcu uświadamiam sobie, co powiedział. — Jak to, Em zaciągnęła cię do domu?
Cassel zaciska szczęki.
— Dokładnie to, co usłyszałeś. Pojawiła się w domu bractwa i wyciągnęła mnie stamtąd. — Jego twarz się rozchmurza, ale tylko odrobinę. — Ona po prostu tylko martwiła się o mnie. Komórka mi padła, więc nie odpowiadałem na żadne jej wiadomości.
Nie odzywam się. Już dawno przestałem próbować uświadomić Casselowi, kim jest ta dziewczyna.
— Skułbym się jak świnia, gdyby się nie pojawiła. Więc… cóż, chyba fajnie z jej strony, że mnie zgarnęła, zanim się schlałem.
Gryzę się w język. O nie, nie będę się mieszał w jego związek. Fakt, Emily jest bez dwóch zdań bluszczem, najwredniejszą i najbardziej pokręconą laską, jaką kiedykolwiek spotkałem, ale to nie daje mi prawa, by się wtrącać.
— Poza tym wiem, co myśli o imprezowaniu. Przede wszystkim nie powinienem tam iść…
— Kurde, nie jesteś żonaty — wypalam.
O cholera. I tyle z mojego postanowienia, by trzymać gębę na kłódkę.
Cassel zastyga zmartwiały, więc wycofuję się pospiesznie.
— Wybacz. Ech… zapomnij, że to powiedziałem.
Zasysa policzki. Jego szczęki pracują, jakby miał zetrzeć trzonowce na pył.
— Nie. Wiesz co? Masz rację. Nie jesteśmy po ślubie. — Mamrocze coś pod nosem, czego nie rozumiem.
— Co tam mówisz?
— Powiedziałem… Jeszcze nie w każdym razie.
— Jeszcze nie? — powtarzam za nim w osłupieniu jak echo. — Do kurwy nędzy, błagam, proszę, powiedz mi, że nie zaręczyłeś się z tą dziewczyną.
— Nie — odpowiada pospiesznie. Potem znów ścisza głos. — Ale ona wciąż powtarza, że chce, bym się jej oświadczył.
Oświadczył? Na samą myśl o tym cierpnie mi skóra. Niech to szlag, czuję, że będę świadkiem na ich ślubie. Po prostu to wiem. Czy można wznieść toast, nie wspominając o pannie młodej?
Na szczęście, zanim od tej absurdalnej rozmowy jeszcze mocniej zakręci mi się w głowie, do sali wkracza trener O’Connor. Po jego wejściu zapada cisza. Trener jest… władczy. Nie. Lepsze słowo — przerażający. Metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu, wieczny grymas na twarzy i ogolona głowa. Goli ją nie dlatego, że łysieje, ale dlatego że lubi wyglądać na groźnego skurwysyna.
Spotkanie zaczyna od przypomnienia nam — każdemu po kolei — co robiliśmy źle wczoraj na treningu. To jest całkowicie zbędne, bo wczorajsza krytyka wciąż pali mnie od środka. Schrzaniłem jedno wznowienie gry, przepuściłem ominięcia, kiedy nie powinienem, i nie zdobyłem gola, choć miałem doskonałą okazję na strzał. To był jeden z tych gównianych treningów, gdy nic się nie układa, ale ja już obiecałem sobie, że zbiorę się do kupy, zanim następnym razem wejdziemy na lód.
Sezon się skończy po dwóch przesądzających o wszystkim meczach, co oznacza, że muszę być teraz w szczytowej formie. Muszę się skupić. Northern Mass nie wygrał mistrzostw Frozen Four od piętnastu lat, a ja, jako zdobywca największej liczby punktów, jestem zdeterminowany, by zapewnić nam to zwycięstwo przed ukończeniem studiów.
— Dobra, do roboty — ogłasza trener, gdy już kończy mówić o tym, jak bardzo jesteśmy do dupy. — Zaczynamy od meczu Rainier Seattle z zeszłego tygodnia.
Gdy na ekranie pojawia się nieruchomy obraz uniwersyteckiego lodowiska, jeden z naszych lewoskrzydłowych marszczy czoło.
— Dlaczego zaczynamy od Rainier? W pierwszej rundzie gramy z Północną Dakotą.
— Skupimy się na Północnej Dakocie następnym razem. To Rainier mnie teraz martwi.
O’Connor dotyka laptopa na biurku, a obraz na ekranie zaczyna się poruszać. Hałas tłumu podczas jakiegoś meczu odbija się echem w sali projekcyjnej.
— Jeśli spotkamy się z tymi chłopakami w finale, będzie bardzo bolało — stwierdza ponuro. — Chcę, żebyście popatrzyli na tego bramkarza. Dzieciak jest ostry jak jastrząb. Musimy odkryć jego słabość i ją wykorzystać.
Skupiam się na grze, aż w końcu mój wzrok zatrzymuje się na bramkarzu w czarno-pomarańczowym stroju. Zgadza się, jest bystry. Badawczym spojrzeniem ocenia pole gry, a jego rękawica zaciska się gwałtownie, gdy powstrzymuje pierwszy gol wystrzelony w jego kierunku. Jest szybki. I czujny.
— Obserwujcie sposób, w jaki opanowuje ten rykoszet — nakazuje trener, gdy przeciwna drużyna znów strzela do bramki. — Płynnie. Pod kontrolą.
Im dłużej mu się przyglądam, tym większy czuję niepokój. Nie umiem tego wytłumaczyć. Nie mam pojęcia, dlaczego włoski na karku mnie łaskoczą. Ale coś w tym bramkarzu sprawia, że odzywają się moje instynkty.
— Doskonale wygina ciało — mówi trener z namysłem, jakby był pod wrażeniem.
Ja też patrzę jak urzeczony. W tym sezonie nie śledziłem żadnych drużyn z Zachodniego Wybrzeża. Pochłonęły mnie te, które pojawiły się na naszej konferencji4. Studiowałem nagrania z meczów, by znaleźć sposób, jak je pokonać. Sezon już dobiega końca i czas ocenić drużyny, z którymi być może zmierzymy się w mistrzostwach, jeśli uda nam się dotrzeć do finału.
Dalej mu się przyglądam. Badam go. Do cholery, podoba mi się jego styl gry.
Nie, ja znam jego styl gry!
Rozpoznaję go w tym samym momencie, w którym trener mówi:
— Dzieciak nazywa się…
Jamie Canning.
— …Jamie Canning. Jest na ostatnim roku.
Jasna cholera!
Nie wierzę.
Moje ciało już nie tyle podświadomie wibruje, ile wręcz się trzęsie. Od jakiegoś czasu wiedziałem, że Canning uczęszcza do Rainier, ale gdy w zeszłym sezonie ostatni raz sprawdziłem, co u niego słychać, dowiedziałem się, że został zdegradowany do pozycji rezerwowego bramkarza. Zastąpił go jakiś drugoroczny snajper, o którym mówiono, że jest niepowstrzymany.
Kiedy Canning odzyskał swoją pierwotną pozycję? Nie będę kłamać — kiedyś miałem oko na tego gościa, bo chciałem wiedzieć, co u niego słychać. Ale przestałem, kiedy zauważyłem, że tylko krok dzielił mnie od stalkingu. No cóż, nie ma mowy, żeby i on mnie obserwował; przynajmniej nie po tym, jak storpedowałem naszą przyjaźń jak ostatni dupek.
Wspomnienia o tym, jaki byłem samolubny, są jak uderzenie pięścią w żołądek. Niech to szlag. Byłem paskudnym przyjacielem. Wstrętną osobą. Znacznie łatwiej radziłem sobie ze wstydem, gdy Canning znajdował się tysiące kilometrów stąd, jednak teraz… Strach ściska mnie za gardło. Zobaczę się z nim w Bostonie podczas turnieju. Pewnie nawet zagram we wznowieniu przeciw niemu. Minęły prawie cztery lata, odkąd się widzieliśmy i rozmawialiśmy. Co mam, do diabła, mu powiedzieć? Jak przeprosić kogoś, kogo wycięło się z życia bez słowa wyjaśnienia?
— Gra bezbłędnie — stwierdza trener.
Nie, nie bezbłędnie. Wycofuje się za szybko — zawsze miał z tym problem. Kiedy strzelający zbliżał się do niebieskiej linii, wpychał się w siatkę, dając mu lepszy kąt do strzału. I zawsze za bardzo polegał na ochraniaczach, przez co obrońcy mogli mieć szanse łatwego odbicia rykoszetu.
Muszę zagryźć wargę, by powstrzymać się przed udzieleniem tej informacji. Mam wrażenie, że to byłoby… złe. Chyba. Opowiadanie kolegom z drużyny o słabościach Canninga jest złe. Jednak powinienem. Naprawdę powinienem, bo w tym wypadku chodzi o pieprzone Frozen Four, ale minęły już lata, odkąd po raz ostatni znalazłem się na lodzie z Canningiem. Od tamtego czasu mógł poprawić styl. Może nawet już wyeliminował te konkretne słabości.
A ja wciąż je mam. To zawsze ta sama pieprzona słabość. Wciąż ją wyczuwam, wpatrując się w wielki ekran. Pojawia się, gdy obserwuję, jak Jamie Canning zatrzymuje kolejny oszałamiający strzał na bramkę. Kiedy podziwiam wdzięk i zabójczą precyzję jego ruchów.
To on jest moją słabością.
— Wyjątkowy mruk z ciebie dziś rano, nawet jak na twoje standardy. — Palce Holly przesuwają się po moich plecach, kończąc podróż na moim gołym tyłku. — Snujesz głębokie przemyślenia na temat Frozen Four?
— Tak. — I to nie do końca kłamstwo. Jestem pewien, że wycieczka do Bostonu, którą odbędziemy w przyszły piątek, zaprząta głowy dwudziestu czterem innym graczom. I mniej więcej pierdylionowi fanów.
Jednak mój umysł pochłonęła jeszcze inna myśl, prócz zwycięstwa. Teraz, skoro naprawdę idziemy po mistrzostwa, czas się oswoić ze scenariuszem, że być może przyjdzie nam się zmierzyć z Northern Mass. A kto jest gwiazdą ich drużyny? Nikt inny, jak sam Ryan Wesley, mój były najlepszy przyjaciel.
— O co chodzi, kotku? — Holly opiera się na łokciu i wpatruje we mnie. Zwykle nie zostaje na noc, ale nasz seksualny maraton trwał aż do czwartej rano. Zachowałbym się jak dupek, wsadzając ją do taksówki o tak późnej porze.
Nie do końca umiem określić, jakie mam odczucia, gdy leży w moim łóżku zwinięta obok mnie. Pomijając spektakularny poranny seks, w jej obecności nie czuję się swobodnie. Nigdy nie okłamywałem jej na temat tego, co nas łączy, a co nie. Ale już wystarczająco dobrze poznałem dziewczyny, by wiedzieć, że gdy zgadzają się na układ w postaci przyjaźni z bonusami, część z nich ma nadzieję, że jednym z tych bonusów okaże się zdobycie chłopaka na stałe.
— Jamie? — naciska.
Odganiam od siebie jeden kłąb niepokojących myśli i zastępuję go innym.
— Czy kiedykolwiek zwolnił cię przyjaciel? — słyszę swoje pytanie.
— Co? Masz na myśli… kiedy pracowałeś u niego? — Szeroko otwiera niebieskie oczy, które zawsze patrzą na mnie z taką powagą.
Potrząsam głową.
— Nie. Zdobywca największej ilości punktów w Northern Mass był moim najlepszym przyjacielem w szkole średniej. I w gimnazjum. Znasz ten obóz hokejowy, w którym pracuję latem?
— Elites? — Kiwa głową.
— Tak, masz dobrą pamięć. Zanim zostałem tam trenerem, jeździłem jako uczestnik. Tak samo jak Wes. To był wariat. — Chichoczę pod nosem, przypominając sobie jego nieogoloną twarz. — Ten koleś był zdolny do wszystkiego. W środku miasta jest tor saneczkowy. Zimą można ześliznąć się po nim na zamarznięte jezioro. Ale latem go zamykają. Otacza go ponadtrzyipółmetrowy płot. A on mówi: „Chłopie, jak tylko zgasną światła, wdrapiemy się tam”.
Dziewczyna masuje moją klatkę piersiową miękką dłonią.
— Zrobiliście to?
— Oczywiście. Byłem pewien, że nas przyłapią i wyrzucą z obozu, na szczęście nikt nas nie złapał. Z tym że tylko Wes okazał się tak bystry, by wziąć ręcznik, żeby mieć na czym zjechać. A ja, zjeżdżając po tym cholerstwie, nabawiłem się poparzeń na tylnej stronie ud.
Holly uśmiecha się szeroko.
— Wciąż się zastanawiam, ilu turystów musiało wykasować zdjęcia, które robili nad Jeziorem Lustrzanym. Kiedy tylko Ryan widział ich ustawiających się do fotografii, zawsze ściągał spodnie.
Jej uśmiech zamienia się w chichot.
— Wygląda na zabawnego gościa.
— Rzeczywiście, tak było na początku. A potem już nie.
— Co się wydarzyło?
Zakładam ręce za głowę, próbując udawać rozluźnionego, choć po kręgosłupie przebiega mi fala niepokoju.
— Sam nie wiem. Zawsze ze sobą rywalizowaliśmy. Ostatniego lata, które spędziliśmy razem, rzucił mi wyzwanie… — przerywam, bo nigdy nie opowiadam jej o naprawdę osobistych sprawach. — Nie wiem dokładnie, co się wydarzyło. Po prostu zerwał ze mną kontakt po tych wakacjach. Przestał odpowiadać na moje wiadomości. Zwyczajnie… zwolnił mnie.
Holly całuje mnie w szyję.
— Brzmi to tak, jakbyś wciąż był wściekły.
— Bo jestem. — Sam siebie zadziwiam, przyznając jej rację.
Jeśli wczoraj zapytalibyście mnie, czy w mojej przeszłości kryje się coś, co mnie dręczy, odpowiedziałbym, że nie. Ale teraz, kiedy już Ryan Wesley ponownie rozpycha się swoim wariackim tyłkiem w mojej świadomości, znów czuję wzburzenie. Niech go szlag. Nie mogę pozwolić, by takie myśli zaważyły na dwóch najtrudniejszych meczach w moim życiu.
— A teraz musisz grać przeciw niemu — zamyśla się Holly. — Czeka cię sporo stresu. — Masuje teraz moje biodro. Jestem pewien, że ma coś w planach dla nas obojga, by jakoś złagodzić napięcie. Widać, że ma ochotę na drugą rundę, ale na mnie już czas.
Łapię ją za rękę i całuję przelotnie.
— Muszę wstawać. Wybacz, kotku. Za dwadzieścia minut oglądamy nagranie. — Siadam na łóżku, zwieszając nogi, i obracam się, by obrzucić spojrzeniem krągłości Holly. Moja przyjaciółka z bonusami jest diabelnie seksowna, aż członek mi drga z wdzięczności za dotychczasową zabawę.
— Szkoda — stwierdza dziewczyna, zapraszająco przekręcając się na plecy. — Nie mam zajęć aż do popołudnia. — Przesuwa dłońmi po płaskim brzuchu aż do piersi. Nie odrywając ode mnie wzroku, trąca sutki i oblizuje wargi.
Nie da się ukryć reakcji mojego fiuta.
— Jesteś czystym złem. Nienawidzę cię. — Zanim znów mi stanie, zgarniam bokserki z podłogi i odwracam wzrok.
Holly chichocze.
— Ja też ciebie wcale nie lubię.
— Aha. Powtarzaj sobie to dalej. — W tym momencie zaciskam usta. Na sześć tygodni przed uzyskaniem dyplomu nierozsądnie jest nawet zaczynać takie żartobliwe rozmowy o tym, jak to się lubimy. Łączy nas bardzo luźny układ, jednak ostatnio zaczęła napomykać, że w przyszłym roku będzie jej mnie brakowało.
Według jej słów Detroit, gdzie będę właśnie w następnym roku, dzieli tylko sześćdziesiąt dziewięć kilometrów od Ann Arbor, w którym ona będzie studiować na uczelni medycznej. Jeśli zacznie się głośno zastanawiać, czy gdzieś w połowie drogi pomiędzy tymi miastami są jakieś mieszkania do wynajęcia, nie wiem, co jej odpowiem.
No cóż. Nie czekam z utęsknieniem na tę rozmowę.
Sześćdziesiąt sekund później, w pełni ubrany, kieruję się do drzwi.
— Nie masz nic przeciwko temu, że sama się odprowadzisz?
— Nie, w porządku. — Nim zdążę nacisnąć klamkę, zatrzymuje mnie jej śmiech. — Nie tak szybko, ogierze.
Holly wstaje, by mnie pocałować na pożegnanie, a ja zmuszam się do tego, by stać nieruchomo przez sekundę i odwzajemnić całusa.
— Do później. — Tak się zwykle żegnam. Dzisiaj jednak przychodzi mi do głowy, czy ona nie czeka przypadkiem na inne słowa.
Ale po zamknięciu drzwi myślami jestem już gdzie indziej. Przewieszam plecak przez ramię i wymykam się w mglisty kwietniowy poranek. Za pięć dni od tej chwili znajdę się na Wschodnim Wybrzeżu i będę się starał zapewnić mojej drużynie zwycięstwo w turnieju. Rany, Frozen Four oznacza dziki pęd — już raz byłem na tych zawodach. Zdarzyło się to dwa lata temu, a ja wtedy nie byłem w podstawowym składzie, tylko rezerwowym bramkarzem.
Nie zagrałem i nie wygraliśmy tamtego meczu. I podoba mi się myśl, że te dwie sprawy się ze sobą łączą.
Tym razem będzie inaczej. Teraz to ja będę czekał między dwoma słupkami, ostatnia linia obrony, dzieląca od siebie atak przeciwnika i puchar. To wystarczająca presja, by wytrącić z równowagi nawet najbardziej wyluzowanego ze wszystkich drużyn uniwersyteckich bramkarza. Ale jeśli dorzucić do tego fakt, że najjaśniejszą gwiazdą przeciwnej drużyny jest mój były najlepszy przyjaciel, który znienacka przestał się do mnie odzywać…
Ale jazda.
Na chodniku natykam się na garstkę kolegów z drużyny i razem idziemy w stronę lodowiska. Śmieją się z czyichś wczorajszych wygłupów w autobusie. Żartują i przepychają się wzajemnie przez szklane drzwi, które prowadzą do rozświetlonego holu. Kilka lat temu Rainier przeprowadził gruntowny remont areny. Teraz wygląda jak świątynia hokeja z rzędami konferencyjnych proporców i zdjęć drużyny wiszących na ścianach. A to tylko strefa publiczna. Zatrzymujemy się przed zamkniętymi drzwiami, by Terry, napastnik z drugiego roku, mógł przesunąć identyfikator przed czytnikiem. Zapala się zielone światło, a my przeciskamy się do luksusowej strefy treningowej.
Nie odezwałem się jeszcze ani słowem, ale ponieważ nigdy nie mieliłem ozorem tak jak reszta, nikt nie zwraca na to uwagi.
W kuchni naszej drużyny nalewam sobie kawy i zgarniam z tacy jagodową babeczkę. To miejsce sprawia, że czuję się jak rozpuszczony bachor, ale te luksusy bardzo przydają się w takie dni, kiedy wstaję za późno.
Dziesięć minut później oglądamy nagranie w sali projekcyjnej i przysłuchujemy się analizie trenera Wallace’a. Mężczyzna stoi na podium, do piersi ma przypięty mały mikrofon, który wzmacnia jego głos tak, że słyszą go nawet tylne rzędy. Ale ja go i tak nie słucham. Zbytnio pochłonęła mnie obserwacja, jak Ryan Wesley mknie po lodzie. Widzę na kolejnych ujęciach, jak Wes przemyka przez linię obrony niczym dym, tworząc okazje do zdobycia gola dosłownie z niczego, nie licząc odłamków lodu i błyskawicznego sprytu.
— Drugi z najlepszych strzelców ofensywnych kraju. Dzieciak ma jaja ze stali — przyznaje niechętnie trener. — I wystarczająco szybkie nogi, by jego przeciwnicy wyglądali przy nim jak dziewięćdziesięciosiedmioletnia babcia.
Już po chwili w siatce ląduje nieprawdopodobny gol. Przez połowę czasu na ekranie, gdy go oglądamy, Ryan nawet nie stara się udawać zdziwionego. Po prostu sunie przed siebie z gracją i swobodą kogoś, kto praktycznie urodził się z łyżwami na stopach.
— Tak jak my, Northern Mass prawie znaleźli się w finałach zeszłego roku, ale na przeszkodzie stanęły im posezonowe kontuzje — stwierdza Wallace. — To drużyna, którą trzeba pobić…
Nagranie mnie hipnotyzuje. Po raz pierwszy w życiu widziałem go jeżdżącego na łyżwach w wakacje po skończeniu siódmej klasy. W wieku trzynastu lat wszyscy sądziliśmy, że nieźli z nas zawodnicy, tylko dlatego, że znaleźliśmy się na Elites, światowej sławy hokejowym obozie szkoleniowym w Lake Placid, w stanie Nowy Jork. Na twarzach mieliśmy wypisane: „Tylko na nas patrz-cie!” — byliśmy najlepszymi zawodnikami w drużynach klubowych w naszych miastach. To nas trzeba było pobić podczas otwartych dla wszystkich lokalnych potyczkach hokejowych.
Boki z nas można było zrywać.
Ale nawet w czasach mojego buntu w gimnazjum dostrzegałem, że Wes był inny. Od samego początku podczas mojego pierwszego obozu w Elites trochę go podziwiałem. Cóż, przynajmniej do czasu, gdy odkryłem, jaki z niego butny gówniarz. Potem trochę go znienawidziłem, ale kiedy przydzielono go ze mną do jednego pokoju, trudno mi było tę nienawiść utrzymać.
Przez sześć kolejnych wakacji najlepiej mi się grało w hokeja przeciw bystrookiemu Ryanowi Wesleyowi o stalowych nadgarstkach. Poświęcałem całe dnie, by nadążyć za jego szybkimi odruchami i błyskawicznymi golami. Kiedy treningi dobiegały końca, jego towarzystwo stawało się jeszcze większym wyzwaniem. Chcesz się ścigać na szczyt ścianki wspinaczkowej? Poproś Wesa. Potrzebujesz wspólnika w zbrodni, który pomoże ci się włamać do obozowej zamrażarki po godzinach pracy kuchni? Wes to twój człowiek.
Miasteczko Lake Placid pewnie wzdychało z ulgą każdego sierpnia, gdy obóz dobiegał końca. Wszyscy wreszcie mogli wrócić do normalnego życia, w którym nie było miejsca na oglądanie co rano jego gołego tyłka w jeziorze, gdy pływał na waleta.
Panie i panowie, oto Ryan Wesley.
Trener ględzi dalej, a mój były przyjaciel i jego koledzy z drużyny robią czary-mary na ekranie. Na lodowisku najlepiej bawiłem się właśnie z nim. Co nie oznacza, że nigdy mnie nie wkurzał. To zdarzało się co godzinę. Ale mówiąc szczerze, kiedy wspominam jego wyzwania i zaczepki, dostrzegam, że to dzięki niemu stałem się lepszym zawodnikiem.
Nie licząc ostatniego wyzwania, które mi rzucił. Nigdy nie powinienem go przyjmować.
— Dziś ostatni dzień — zaczepił mnie, jadąc na łyżwach w tył szybciej, niż większość z nas potrafiła jechać do przodu. — Nadal się boisz stanąć przeciw mnie w pojedynku na strzały do bramki, co? Wciąż płaczesz nad tym ostatnim razem.
— Bzdura. — Nie bałem się przegrać z Wesem. Ludzie zwykle tego się obawiali. Ale trudno było wyjść z rzutów karnych bez straty bramki, a ja już byłem mu dłużny sześciopak piwa. Sęk w tym, że moje konto bankowe wyschło. Jako że byłem najmłodszym z sześciorga dzieci, moich rodziców stać było jedynie na wysłanie mnie na ten prestiżowy obóz. Zarobione na koszeniu trawników pieniądze już wydałem na lody i kontrabandę. Gdybym przegrał zakład, nie mógłbym się wypłacić.
Wes okrążył mnie tak szybko, że przypominał diabła tasmańskiego.
— Nie o piwo — powiedział, czytając mi w myślach. — Mam pełną butelkę jacka dzięki łomotowi, który spuściłem wczoraj Cooperowi. Zatem nagroda może być inna. — Zaśmiał się złowieszczo.
— Jaka na przykład? — Znając go, pewnie byłoby to związane z jakimś publicznym pokazem żenady. Przegrywający śpiewa hymn państwowy na miejskiej promenadzie z genitaliami wywieszonymi przez rozporek. Czy coś w tym rodzaju.
Ustawiłem krążki w szeregu i przygotowałem się do strzału na bramkę. Łup! — poszedł pierwszy z krążków, mijając Wesa, który przemknął obok niczym strzała. Ustawiłem kolejny.
— Przegrywający robi loda wygranemu — powiedział, gdy wykonywałem zamach.
Nie trafiłem w ten cholerny krążek. Naprawdę, nie trafiłem.
Wes zarechotał, zatrzymując się.
Jezu Chryste, koleś nieźle potrafił namieszać mi w głowie.
— Ale jesteś popieprzony.
Stał tam, dysząc ciężko po szybkiej jeździe.
— Myślisz, że nie dasz rady wygrać? Nagroda nie ma znaczenia, jeśli jesteś pewny siebie.
Nagle poczułem pot na plecach. Zagonił mnie w kozi róg i dobrze o tym wiedział. Gdybym odrzucił wyzwanie, on by wygrał. Jednak jeślibym je przyjął, wytrąciłby mnie z równowagi, jeszcze zanim pierwszy krążek zostałby wystrzelony w moim kierunku.
— Ty i te twoje gierki — wymamrotałem.
— Och, Canning. — Wes zaśmiał się pod nosem. — Hokej w dziewięćdziesięciu procentach składa się z gierek. Od sześciu lat próbuję cię tego nauczyć.
— Dobra — powiedziałem przez zaciśnięte zęby. — Zabieraj się do roboty.
Wydał okrzyk triumfu przez maskę ochronną na twarzy.
— Już wyglądasz na wystraszonego. Będzie się działo.
„On tylko z tobą pogrywa”, powiedziałem sobie. Mogłem wygrać pojedynek na strzały. Potem to ja mógłbym sobie z nim pogrywać — oczywiście odmówiłbym nagrody. Ale wówczas mógłbym trzymać go w szachu faktem, że jest mi winien zrobienie laski. Przez całe lata. Zupełnie jakby nad moją głową zaświeciła się żarówka, niczym w kreskówce. Dwie strony mogą ze sobą pogrywać. Czemu sobie nigdy wcześniej tego nie uświadomiłem?
Ustawiłem w szeregu jeszcze jeden krążek i strzeliłem go z wielką siłą tuż obok arogancko uśmiechniętej twarzy Wesa.
— To będzie bułka z masłem — stwierdziłem. — Może zorganizujemy ten pojedynek, w którym ci skopię dupę, tuż po lunchu? Zanim zacznie się zamieszanie związane z zakończeniem obozu?
Na bardzo krótką chwilę jego pewność siebie znikła. Jestem pewien, że to zobaczyłem — ten nagły błysk mówiący: „Jasny gwint!”.
— Doskonale — odezwał się w końcu.
— Super. — Zgarnąłem ostatni krążek z lodu i podrzuciłem go rękawicą. Potem odjechałem na łyżwach, pogwizdując, jakby nic mnie to nie obeszło.
To był ostatni dzień naszej przyjaźni.
A ja nawet nie wiedziałem, że nadchodzi koniec.
Z przodu sali wyświetla się nowe nagranie, tym razem ukazujące strategię ataku Północnej Dakoty. Trener już nie myśli o Ryanie Wesleyu.
Ale ja tak.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1 National Collegiate Athletic Association (Narodowe Stowarzyszenie Sportów Akademickich) — zajmuje się organizowaniem zawodów sportowych wielu szkół wyższych w Stanach Zjednoczonych (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
2 Frozen Four — finałowy turniej akademickich rozgrywek hokejowych w Stanach Zjednoczonych, organizowany przez NCAA. Wielu zawodników tu występujących ma szansę na karierę w NHL (National Hockey League).
3 Dywizja I — najwyższy poziom rozgrywek sportowych w amerykańskiej lidze akademickiej NCAA.
4 Konferencja — grupa uczelni rywalizujących w ramach Dywizji I, najczęściej podzielonych według regionu geograficznego lub tradycji sportowych. Każda konferencja organizuje swoje rozgrywki, a mistrzowie mogą awansować do ogólnokrajowych zawodów NCAA.