The Goal. Cel - Elle Kennedy - ebook + książka

The Goal. Cel ebook

Elle Kennedy

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

51 osób interesuje się tą książką

Opis

ODKRYJ EMOCJE NA LODZIE I MIŁOŚĆ POZA TAFLĄ W WYJĄTKOWEJ SERII „OFF-CAMPUS”!

Ona wie, jak osiągać swoje cele...

Sabrina James ma zaplanowaną przyszłość: ukończyć college, dać z siebie wszystko na wydziale prawa i dostać dobrze płatną pracę w jednej z najlepszych kancelarii. Nade wszystko chce zerwać z trudną przeszłością i w tym planie z pewnością nie ma miejsca dla niesamowitego hokeisty, który wierzy w miłość od pierwszego spojrzenia. Ona może mu ofiarować co najwyżej jedną upojną noc, ale czasami jedna noc wystarczy, by życie wywróciło się do góry nogami.

...ale zasady gry się skomplikowały

Tucker wierzy w siłę drużyny. Na lodowisku nie musi być ciągle w centrum uwagi, ale gdy w wieku dwudziestu dwóch lat ma zostać ojcem, nie chce grzać ławki rezerwowych. I świetnie się składa, że matka jego dziecka jest piękna, inteligentna i trzyma go w gotowości. Sęk w tym, że serce Sabriny jest szczelnie zamknięte i ognista brunetka uparcie odmawia przyjęcia jego pomocy. Jeśli pragnie spędzić życie z kobietą swoich marzeń, będzie musiał ją przekonać, że niektórych celów nie można osiągnąć bez asysty...

„Ta powieść pokazuje, jak wspaniałym i pojemnym emocjonalnie gatunkiem jest romans, jeśli zostanie perfekcyjnie napisany”.

Allaboutromance.com

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 447

Oceny
4,5 (208 ocen)
136
48
18
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Iwoniasta5

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam książki tej autorki. Polecam
10
aneta42

Nie oderwiesz się od lektury

Chyba najlepsza książka z całej serii !
10
Iwona0511

Nie oderwiesz się od lektury

Super ❤️polecam
00
Magda-25

Nie oderwiesz się od lektury

Super. Polecam serdecznie
00
GrazynaSwit

Nie oderwiesz się od lektury

Fajnie się czyta
00

Popularność




Strona redakcyjna

Elle Kennedy The Goal. Cel Tytuł oryginału The Goal: An Off-Campus Novel ISBN Copyright © 2016 by Elle KennedyAll rights reserved Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2017, 2024 Ilustracja na okładce Katarzyna Witerscheim Wydanie I w tej edycji Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Rozdział 1 

Sabrina

— Kurde. Kurde. Kurde. Kuuuuurde. Gdzie są moje kluczyki?

Zegar w wąskim przedpokoju pokazuje, że zostały mi pięćdziesiąt dwie minuty na pokonanie sześćdziesięcioośmiominutowej drogi samochodem, by nie spóźnić się na imprezę.

Ponownie sprawdzam torebkę, ale kluczy tam nie ma. Obskakuję strategiczne miejsca. Kredens? Nie. Łazienka? Dopiero co tam byłam. Kuchnia? Może.

Już mam się obrócić, gdy słyszę brzdęk metalu za plecami.

— Szukasz tego?

Pogardliwe prychnięcie melduje się w moim gardle, gdy się obracam i wchodzę do pokoju dziennego, tak małego, że pięć staroświeckich mebli — dwa stoliki, dwuosobowa kanapa, sofa i jedno krzesło — są ściśnięte niczym sardynki w puszce. Kawał mięcha na sofie macha kluczykami w powietrzu. Na moje zirytowane westchnienie uśmiecha się szeroko i wsuwa je pod dresowe spodnie — pod sam tyłek.

— Chodź i weź je.

Przeciągam sfrustrowana dłonią po rozprostowanych włosach, zanim podchodzę do mojego ojczyma.

— Oddaj mi kluczyki — żądam.

Ray rzuca mi w odpowiedzi pożądliwe spojrzenie.

— Jaaasna cholera, wyglądasz dziś seksownie. Zmieniłaś się w prawdziwą laskę, Rina. Ty i ja powinniśmy iść do łóżka.

Ignoruję mięsistą łapę, która ląduje na jego kroczu. W życiu nie spotkałam faceta z tak desperacką potrzebą dotykania swoich klejnotów. Przy nim Homer Simpson wygląda jak dżentelmen.

— Ty i ja nie istniejemy, więc nawet nie patrz w moim kierunku i przestań nazywać mnie Riną. — Tylko Ray zwraca się do mnie w ten sposób i cholernie tego nie znoszę. — A teraz oddawaj klucze.

— Już ci mówiłem — chodź i weź je sama.

Zaciskając zęby, wsuwam dłoń pod ten otłuszczony tyłek i szukam kluczy. Ray stęka i kręci się niczym obleśny kawał gówna, którym zresztą jest, aż w końcu moja dłoń styka się z metalem.

Wyciągam kluczyki i pędzę do drzwi.

— Z czego tu robić aferę? — woła drwiąco za moimi plecami. — Przecież nie jesteśmy spokrewnieni, więc kazirodztwo nie jest problemem.

Zatrzymuję się i poświęcam trzydzieści sekund swojego cennego czasu, by popatrzeć na niego z niedowierzaniem.

— Jesteś moim ojczymem. Ożeniłeś się z moją matką. I — przełykam falę żółci — obecnie sypiasz z Naną. Nie, nie chodzi o to, czy jesteśmy ze sobą spokrewnieni. Chodzi o to, że jesteś najbardziej obleśnym człowiekiem na ziemi i twoje miejsce jest w więzieniu.

Jego orzechowe oczy ciemnieją.

— Uważaj na to, co mówisz, panienko, albo pewnego dnia wrócisz do domu i pocałujesz klamkę.

Mam to gdzieś.

— Opłacam jedną trzecią czynszu — przypominam mu.

— Kto wie, może będziesz musiała dołożyć więcej.

Odwraca się z powrotem do telewizora, a mnie kolejne cenne trzydzieści sekund upływa na fantazjach, by walnąć go w łeb torebką. Warto było.

W kuchni Nana siedzi przy stole, pali papierosa i czyta magazyn „People”.

— Widziałaś to? — krzyczy. — Znowu goła Kim K.

— I dobrze. — Chwytam kurtkę z oparcia krzesła i kieruję się ku kuchennym drzwiom.

Przekonałam się, że bezpieczniej opuszczać dom przez tylne drzwi. Uliczne punki zbierają się zazwyczaj na gankach wąskich kamienic przy naszej niezbyt zamożnej ulicy, w tej nie bardzo zamożnej części Southie. A poza tym wiata na samochody znajduje się za domem.

— Słyszałam, że Rachel Berkovich zaciążyła — zauważa Nana. — Powinna usunąć, ale pewnie to wbrew jej religii.

Zaciskam ponownie zęby i odwracam się twarzą do mojej babci. Jak zwykle ma na sobie niechlujny szlafrok i puchate różowe kapcie, ale jej włosy w kolorze wyblakłego blond są perfekcyjnie utapirowane i ma pełen makijaż, mimo że rzadko wychodzi z domu.

— Ona jest żydówką, Nano. Nie sądzę, że to wbrew jej religii, a nawet jeśli, to i tak jest to jej wybór.

— Pewnie chce te ekstraznaczki na jedzenie — stwierdza Nana, wydmuchując długą chmurę dymu w moją stronę. Kurde. Mam nadzieję, że nie zacznę śmierdzieć jak popielniczka, zanim dotrę do Hastings.

— Przypuszczam, że nie jest to powód, dla którego Rachel zatrzyma dziecko. — Mam już jedną dłoń na drzwiach, przesuwam się niespokojnie i czekam, aż się otworzą, by powiedzieć Nanie „do widzenia”.

— Twoja mamuśka zastanawiała się, czy cię nie usunąć.

No i proszę bardzo.

— Okej, wystarczy już — mamroczę. — Jadę do Hastings. Wrócę wieczorem.

Jej głowa odrywa się od magazynu, a oczy zwężają, gdy przygląda się mojej czarnej dzierganej spódnicy, czarnemu sweterkowi z krótkimi rękawkami i dekoltem w łódkę oraz szpilkom na ośmiocentymetrowym obcasie. Już słyszę słowa, które układają się w jej głowie, nim jeszcze wyjdą z ust.

— Wyglądasz jak snobka. Wybierasz się na ten swój wysferzony uniwerek? Macie zajęcia w sobotę wieczorem?

— To przyjęcie koktajlowe — odpowiadam niechętnie.

— Oooch, koktajl-szoktajl. Żeby ci tylko wargi nie spierzchły od całowania tam tych wszystkich tyłków.

— Taak, dzięki, Nano. — Otwieram szarpnięciem tylne drzwi i zmuszam się, by dodać: — Kocham cię.

— Ja też cię kocham, dziecinko.

Faktycznie, kocha mnie, ale czasami ta miłość jest tak skażona, że sama nie wiem, czy bardziej mnie rani, czy pomaga.

Droga do małego miasteczka Hastings nie zabiera mi ani pięćdziesięciu dwóch minut, ani sześćdziesięciu ośmiu. Trwa całe półtorej godziny, ponieważ warunki na cholernych drogach są fatalne. Kolejne pięć minut upływa na szukaniu miejsca do zaparkowania i gdy docieram do domu profesor Gibson, jestem bardziej napięta niż drut fortepianowy, a jednocześnie równie krucha.

— Witam, panie Gibson. Przepraszam za spóźnienie — zwracam się do stojącego w drzwiach mężczyzny w okularach.

Mąż profesor Gibson obrzuca mnie łagodnym uśmiechem.

— Nic się nie martw, Sabrino. Pogoda jest okropna. Pozwól, wezmę twój płaszcz. — Wyciąga dłoń i czeka cierpliwie, podczas gdy ja wyswobadzam się z wełnianego okrycia.

Profesor Gibson pojawia się, gdy jej mąż wiesza mój tani płaszcz między samymi drogimi okryciami w szafie. Moje palto w widoczny sposób odstaje od reszty, zupełnie jak ja. Odsuwam na bok uczucie niedostosowania i przywołuję jasny uśmiech.

— Sabrina! — woła z radością profesor Gibson. W jej obecności natychmiast się koncentruję. — Tak się cieszę, że dotarłaś cała i zdrowa. Pada już śnieg?

— Nie, tylko deszcz.

Na jej twarzy pojawia się grymas. Chwyta mnie za ramię.

— Jeszcze gorzej. Mam nadzieję, że nie planujesz jechać z powrotem do miasta dziś wieczorem. Drogi zamienią się w lodowisko.

Ponieważ rano muszę iść do pracy, odbędę tę podróż bez względu na warunki na drogach, ale nie chcę jej niepokoić, więc uśmiecham się uspokajająco.

— Będzie dobrze. Wciąż tu jest?

Profesor Gibson ściska moje ramię.

— Jest i nie może się doczekać, by cię poznać.

Super. Oddycham głęboko, po raz pierwszy, odkąd tu przyszłam, i pozwalam, by poprowadzono mnie przez pokój w kierunku niskiej siwowłosej kobiety, ubranej w pastelowy żakiet i czarne spodnie. Ten strój jest raczej nijaki, ale diamenty połyskujące w jej uszach są dłuższe niż moje kciuki. A poza tym? Jak na profesor prawa sprawia zbyt miłe wrażenie. Zawsze wyobrażałam sobie, że prawo wykładają posępne, poważne stworzenia. Jak ja.

— Amelio, pozwól, że ci przedstawię Sabrinę James. To studentka, o której ci opowiadałam. Najlepsza w grupie, pracuje w dwóch miejscach, a w LSAT zdobyła sto siedemdziesiąt siedem punktów. — Profesor Gibson odwraca się do mnie. — Sabrino, Amelia Fromm, nadzwyczajny znawca prawa konstytucyjnego.

— Bardzo miło panią poznać — mówię, wyciągając dłoń i modląc się do Boga, by była sucha, a nie wilgotna. Ćwiczyłam potrząsanie własnej dłoni przez godzinę, żeby się przygotować do tej chwili.

Amelia ściska mnie lekko, a potem robi krok do tyłu.

— Matka Włoszka, ojciec Żyd, stąd ta dziwna kombinacja imion. James jest szkocki. Stamtąd pochodzi twoja rodzina? — Jej jasne oczy omiatają mnie i odpieram pragnienie poskubania moich tanich ciuchów z Target.

— Trudno powiedzieć, proszę pani. — Generalnie moja rodzina pochodzi z rynsztoka. Szkocja wydaje się o niebo za ładna i zbyt królewska, by zostać mianowana naszą ojczyzną.

Macha dłonią.

— Nieważne. Po godzinach param się genealogią. A więc złożyłaś podanie do Harvardu? Kelly wspominała o tym.

Kelly? Znam jakąś Kelly?

— Chodzi jej o mnie, moja droga — mówi profesor Gibson, śmiejąc się łagodnie.

Rumienię się.

— A tak, przepraszam. Myślę o pani jako o profesor.

— Tak formalnie, Kelly! — odzywa się profesor Fromm. — Sabrino, gdzie jeszcze złożyłaś podania?

— Na uniwersytety Boston, Suffolk i Yale, ale moim marzeniem jest Harvard.

Amelia unosi brew na tę wyliczankę bostońskich uczelni.

Profesor Gibson spieszy z usprawiedliwieniem.

— Chce zostać blisko domu. I oczywiście, że jej miejsce jest w czymś lepszym niż Yale.

Dwie profesorki wymieniają pogardliwe prychnięcia. Profesor Gibson skończyła Harvard i najwyraźniej potwierdza, że absolwent Harvardu zawsze będzie przeciwnikiem Yale.

— Z tego, co słyszałam od Kelly, wygląda mi na to, że Harvard byłby zaszczycony, gdyby miał cię w gronie studentów.

— To ja byłabym zaszczycona, gdybym została studentką tej uczelni, proszę pani.

— Już wkrótce roześlą listy z informacją o przyjęciu. — Jej oczy błyszczą psotnie. — Z całą pewnością dodam jakieś dobre słowo od siebie.

Amelia obdarowuje mnie kolejnym uśmiechem, a ja prawie mdleję ze szczęścia i ulgi. Wcale nie ściemniałam. Harvard to naprawdę moje marzenie.

— Dziękuję — udaje mi się wydusić z siebie.

Profesor Gibson prowadzi mnie do stolików z jedzeniem.

— Może coś przekąsisz? Amelio, chcę z tobą porozmawiać o tym dokumencie, który, jak słyszałam, ma być opublikowany przez Browna. Miałaś okazję rzucić na to okiem?

Odwracają się obie i zanurzają głęboko w dyskusję o intersekcjonalności czarnego feminizmu i teorii rasowej — temat, w którym profesor Gibson jest ekspertem.

Podchodzę do nakrytego białym obrusem stolika z przekąskami, obładowanego serami, krakersami i owocami. Moje dwie najbliższe przyjaciółki — Hope Matthews oraz Carin Thompson — już tam stoją. Jedna ciemna, druga jasna — dwa najpiękniejsze, najmądrzejsze anioły na świecie.

Pędzę do nich i prawie omdlewam w ich ramionach.

— No i? Jak poszło? — pyta niecierpliwie Hope.

— Dobrze, tak mi się wydaje. Powiedziała, że wygląda na to, iż Harvard będzie zaszczycony, mając mnie w szeregach studentów, i że lada dzień zaczną rozsyłać pierwsze listy do przyjętych kandydatów.

Chwytam talerz i zaczynam go napełniać, żałując, że kawałki sera są takie małe. Jestem bardzo głodna i mogłabym zjeść cały blok. Umierałam z niepokoju od rana przez to spotkanie i teraz, kiedy jest już po wszystkim, chcę jedynie dorwać się do stołu pełnego jedzenia.

— Przyjęli cię na mur-beton — obwieszcza Carin.

Cała nasza trójka znajduje się pod opiekuńczymi skrzydłami profesor Gibson, która całym sercem wierzy w pomoc młodym kobietom. Na kampusie działają inne sieciowe organizacje, ale ona całkowicie skupia się na rozwoju damskich karier i nie mogłabym być jej bardziej wdzięczna.

Dzisiejsze koktajlowe przyjęcie jest zorganizowane dla jej studentek, by poznały członków wydziałów najbardziej konkurencyjnych programów dla absolwentów w kraju. Hope celuje w miejsce na Harvard Medical School, a Carin mierzy w Instytut Technologiczny w Massachusetts.

Tak, tak, to morze estrogenu w domu profesor Gibson. Poza jej mężem obecnych jest zaledwie kilku mężczyzn. Naprawdę będę tęsknić za tym miejscem po skończeniu nauki. To mój drugi dom.

— Trzymajcie kciuki — odpowiadam na słowa Carin. — Jeśli nie dostanę się do Harvardu, zostaje BC albo Suffolk. — To również świetne uniwerki, ale Harvard praktycznie gwarantuje mi posadę, którą chcę otrzymać po zakończeniu studiów — posadę w jednej z topowych kancelarii prawnych w kraju, zwanej potocznie BigLaw.

— Dostaniesz się — mówi z przekonaniem Hope. — I miejmy nadzieję, że jak tylko otrzymasz list akceptacyjny, przestaniesz się zadręczać, ponieważ, Boże, wyglądasz na spiętą.

Obracam sztywno głową. Taak, jestem spięta.

— Wiem. Grafik ostatnio mnie dobija. Położyłam się wczoraj spać o drugiej nad ranem, bo dziewczyna, która miała zamknąć Boots & Chutes, dała nogę i zostawiła mnie ze wszystkim, a potem musiałam wstać o czwartej, by sortować pocztę. Do domu dotarłam koło południa, padłam i niemal zaspałam.

— Nadal ciągniesz dwa etaty? — Carin strzepuje rudy kosmyk z twarzy. — Mówiłaś, że zostawisz kelnerowanie.

— Jeszcze nie teraz. Profesor Gibson powiedziała, że nie pozwolą mi pracować na pierwszym roku prawa, więc jedyne, co mogę zrobić, to jeszcze przed wrześniem odłożyć wystarczającą kwotę na jedzenie i mieszkanie.

Carin odzywa się współczująco.

— Rozumiem cię. Moi rodzice zaciągają taką pożyczkę, że stać by mnie było na jakiś mały kraj.

— Chciałabym, żebyś zamieszkała z nami — mówi Hope płaczliwym tonem.

— Naprawdę? Nie miałam pojęcia — żartuję. — Powtarzałaś to tylko dwa razy dziennie od początku semestru.

Marszczy w odpowiedzi swój śliczny nosek.

— Zakochałabyś się w tym domu, który wynajął dla nas tato. Ma okna do sufitu i jest tuż przy metrze. Transport publiczny — rusza kusząco brwiami.

— Jest za drogi.

— Wiesz, że dołożyłabym różnicę, a raczej moi rodzice — poprawia się. Rodzina tej dziewczyny ma więcej kasy niż potentat ropy, ale człowiek w życiu by się tego nie domyślił podczas rozmowy z nią. Jak to mówią, Hope twardo stąpa po ziemi.

— Wiem — mówię między kęsami minikiełbasek. — Ale ja czułabym się winna, później poczucie winy zmieniłoby się we frustrację i niechęć, a potem nie byłybyśmy już przyjaciółkami, a niebycie twoją przyjaciółką byłoby do bani.

Potrząsa głową, patrząc na mnie.

— Jeśli w jakimś momencie twoja cholerna duma pozwoli ci poprosić o pomoc, jestem tu.

— My jesteśmy — wtrąca Carin.

— Widzicie? — macham widelcem między nimi. — Właś-nie dlatego, dziewczyny, nie mogłabym mieszkać z wami. Znaczycie dla mnie za dużo. A poza tym wszystko się układa. Mam prawie dziesięć miesięcy, by trochę zaoszczędzić przed rozpoczęciem zajęć. Wszystko gra.

— Przynajmniej chodź z nami na drinka, jak się skończy ta imprezka — błaga Carin.

— Muszę jechać do domu. — Robię minę. — Wpisali mnie na poranną zmianę do sortowania paczek.

— W niedzielę? — pyta wyzywająco Hope.

— Półtorej stawki. Nie mogłam odmówić. Właściwie to już niedługo powinnam się zmywać. — Kładę talerz na stole i próbuję rozeznać, co się dzieje za ogromnym oknem w wykuszu. Widzę jedynie ciemność i strugi deszczu na szybie. — Im szybciej wyjadę na drogę, tym lepiej.

— Na pewno nie w taką pogodę. — Profesor Gibson pojawia się przy moim łokciu z kieliszkiem wina. — Słyszałam ostrzeżenia przed gołoledzią — temperatura spada i deszcz zmienia się w lód.

Jedno spojrzenie na twarz mojej doradczyni i wiem, że muszę się poddać. I robię to, ale z wielką niechęcią.

— No dobra — mówię — ale działam pod przymusem. A ty — celuję widelcem w Carin — lepiej, żebyś miała lody w zamrażarce, jeśli będę musiała u was przenocować, inaczej naprawdę się wścieknę.

Wszystkie trzy się śmieją. Profesor Gibson odmaszerowuje, zostawiając nas w towarzystwie, o jakim trzy studentki ostatniego roku mogłyby pomarzyć. Po godzinie mieszania się z tłumem Hope, Carin i ja chwytamy płaszcze.

— Dokąd idziemy? — pytam dziewczyny.

— D’Andre jest w Malone’s i powiedziałam mu, że tam się spotkamy — odpowiada Hope. To jakieś dwie minuty stąd samochodem, więc powinnyśmy dać radę.

— Serio? Malone’s? To knajpa hokeistów — zawodzę. — Co tam robi D’Andre?

— Pije i czeka na mnie. Ponadto tobie trzeba seksu, a sportowcy to twój ulubiony typ.

Carin parska śmiechem.

— Jedyny typ.

— Hej, gustuję w sportowcach nie bez powodu — stwierdzam.

— Tak, tak. Słyszałyśmy już. — Przewraca oczyma. — Potrzebujesz odpowiedzi na pytania ze statystyki? Znajdź matematycznego maniaka. Chcesz zaspokoić fizyczne potrzeby? Idź do sportowca. Ciała są narzędziami, którymi dysponują sportowe elity. Dbają o nie, wiedzą, jak z nich korzystać, bla, bla, bla. — Carin robi lewą dłonią gest, jakby ujadała.

Macham jej środkowym palcem.

— Ale seks z kimś, kogo się lubi, jest o niebo lepszy. — Tą mądrością raczy nas Hope, która jest z D’Andre, futbolistą. Kręcą ze sobą od pierwszego roku.

— Ale ja ich lubię — protestuję. — ...używam ich tylko przez godzinę czy coś.

Chichoczemy wspólnie, aż Carin przywołuje imię faceta, który zaniżył średnią.

— A pamiętasz Grega „Dziesięć Sekund”?

Wzdrygam się.

— Po pierwsze, bardzo ci nie dziękuję za odświeżenie tych złych wspomnień, a po drugie, wcale nie zaprzeczam, że i w tej grupie zdarzają się porażki. Generalnie jednak szanse są lepsze ze sportowcem.

— A hokeiści to porażki? — pyta Carin.

Wzruszam ramionami.

— Skąd mam wiedzieć? Nie wykreśliłam ich z listy potencjalnych kandydatów z powodu ich występów w łóżku, ale dlatego, że to megauprzywilejowane dupki, mogące liczyć na specjalne względy profesorów.

— Sabrino, dziewczyno, odpuść już — zaleca mi Hope.

— O nie. Hokeiści nie przebrną przez eliminacje.

— Boże, ale zobacz tylko, co ci przechodzi koło nosa. — Carin oblizuje wargi z przesadnym pożądaniem. — Ten brodacz na przykład? Chcę wiedzieć, jak to jest. Brodacze są na mojej liście do zaliczenia przed śmiercią.

— To do dzieła. Mój bojkot hokeistów oznacza po prostu więcej kąsków dla ciebie.

— Pełna zgoda, ale... — Uśmiecha się złośliwie. — Mam ci przypomnieć, że jednego zaliczyłaś? Pan puszczalski Di Laurentis?

Uch! O tym wypadku nie chcę już słyszeć.

— Po pierwsze, byłam totalnie pijana — burczę. — Po drugie, mówimy o sytuacji z drugiego roku. A po trzecie, to przez niego skreśliłam wszystkich hokeistów.

Mimo że Uniwersytet Briar ma mistrzowską drużynę futbolową, znany jest jako uczelnia hokejowa. Chłopaki z łyżwami na nogach są traktowani jak bogowie. Dobry przykład — Dean Heyward-Di Laurentis. Ma ten sam co ja wiodący przedmiot, czyli nauki historyczne, więc niektóre zajęcia mieliśmy razem, włączając w to statystykę na drugim roku. Cholernie trudny przedmiot. Wszyscy walczyli o przetrwanie.

Wszyscy oprócz Deana, który pieprzył się z asystentką.

I — uwaga! — ona wstawiła mu piątkę, na co absolutnie nie zasługiwał. Wiem to na pewno, bo zostaliśmy sparowani na ostatnie zadanie i widziałam śmieci, które oddał.

Kiedy się dowiedziałam, że dostał piątkę, chciałam odrąbać mu fiuta. To było nie fair. Wypruwałam sobie żyły na tym przedmiocie. Kurde, wszędzie sobie wypruwałam żyły. Każde zaliczenie splamiłam krwią, potem i łzami. A tymczasem jakiś pieprzony dupek dostał cały świat podany na tacy.

Pierdolić. To.

— Znów się wścieka — szepcze Hope teatralnie do ucha Carin.

— Rozmyśla o tym, jak Di Laurentis dostał piątkę z tamtego jednego przedmiotu — odpowiada Carin scenicznym szeptem. — Naprawdę potrzeba jej rżnięcia. Ile to już czasu minęło?

Zaczynam pokazywać jej środkowy palec, gdy dociera do mnie, że nie pamiętam, kiedy ostatnio się z kimś przespałam.

— To był, ee, Meyer? Chłopak od lacrosse. We wrześniu. A po nim był Beau... — Rozpływam się w uśmiechu. — Ha! Widzisz? Minął ledwie miesiąc. Nie trzeba włączać krajowego alarmu.

— Dziewczyno, ktoś z grafikiem jak twój nie ma pozwolenia na miesiąc bez seksu — odparowuje Hope. — Jesteś chodzącym kłębkiem stresu, co oznacza, że potrzebujesz dobrego rypania przynajmniej... raz dziennie — stwierdza.

— Co drugi dzień — kłóci się Carin. — Niech ogródek tej panienki ma trochę wypoczynku.

Hope potakuje.

— Dobra. Ale dziś wieczorem ta muszelka sobie nie odpocznie.

Parskam śmiechem.

— Słyszałaś, B? Zostałaś nakarmiona, zaliczyłaś popołudniową drzemkę, a teraz czas na seks — oznajmia Carin.

— Ale Malone’s? — powtarzam z rezerwą. — Ustaliłyśmy już, że tam się roi od hokeistów.

— Nie tylko. Założę się, że Beau też tam jest. Chcesz, żebym zapytała D’Andre? — Hope chwyta za telefon, ale potrząsam przecząco głową.

— Z Beau schodzi za dużo czasu. Na przykład zachciewa mu się rozmów podczas seksu. A ja chcę zrobić, co trzeba, i wyjść.

— Oooch, rozmowy! Co za tragedia.

— Zamknij się już.

— Zmuś mnie. — Hope obraca gwałtownie głowę, jej długie warkocze uderzają o mój płaszcz, a potem opuszcza dom profesor Gibson.

Carin wzrusza ramionami i podąża za nią, a po sekundzie wahania dołączam i ja. Płaszcze nam przemakają, zanim dobiegamy do samochodu Hope, ale na głowach mamy kaptury, więc nasze włosy przetrzymują ulewę.

Dziś wieczorem naprawdę nie jestem w nastroju na flirty z jakimiś facetami, ale nie mogę zaprzeczyć, że moje przyjaciółki mają rację. Od tygodni żyję w stresie i przez te ostatnie kilka dni z całą pewnością odczuwałam... swędzenie. Tego rodzaju swędzenie, które można podrapać jedynie twardym, wyrzeźbionym ciałem i, miejmy nadzieję, fiutem w ponadprzeciętnym rozmiarze.

Tyle że jestem bardzo wybredna, jeśli chodzi o facetów, z którymi sypiam, i kiedy pięć minut później wchodzimy z dziewczynami do środka, jest dokładnie tak, jak się obawiałam — w Malone’s roi się od hokeistów.

Ale, hej, jeśli takie karty dostałam w rozdaniu, no to przecież nie zaszkodzi zagrać i przekonać się, co z tego wyniknie.

Mimo wszystko z zerowymi oczekiwaniami podążam za dziewczynami do lady przy barze.

Rozdział 2 

Tucker

— O nie, do cholery! Trzymaj się od niej z daleka, młody. Toksyczna sztuka.

Dean dzieli się swą (zazwyczaj chybioną) wiedzą z naszym nowym lewoskrzydłowym z pierwszego roku, Hunterem Davenportem, gdy chronię się w Malone’s przed strugami lejącego deszczu.

Warunki na drogach są do dupy i jakoś szczególnie nie mam ochoty na siedzenie w knajpie, ale Dean uparł się, że musimy się rozerwać. Cały dzień nerwowo kręcił się po domu, upierdliwy jak diabli i wyraźnie wkurzony, ale kiedy zapytałem go o to, wzruszył ramionami i powiedział, że był nabuzowany.

Może i uchodzę za cichego w porównaniu z moimi głoś­nymi współlokatorami, ale głupi nie jestem. I, rzecz jasna, nie muszę być pieprzonym detektywem, by zebrać wskazówki do kupy.

Allie Hayes, najlepsza przyjaciółka dziewczyny innego współlokatora, spała u nas wczoraj wieczorem.

Dean to kobieciarz.

Laski uwielbiają Deana.

Allie to laska.

A zatem Dean przespał się z Allie.

Dodam, że po całym salonie walały się ciuchy, ponieważ Dean jest fizycznie niezdolny do uprawiania seksu w swojej sypialni.

Jeszcze się do tego nie przyznał, ale jestem pewien, że w końcu pęknie. I jestem też pewien, że cokolwiek między nimi zaszło ostatniej nocy, Allie nie ma ochoty na powtórkę. Chociaż czemu to akurat miałoby martwić Deana, króla jednego wyskoku, jeszcze nie rozgryzłem.

— Nie wygląda mi na toksyczną — Hunter przeciąga samogłoski, gdy strząsam wodę z włosów.

— Hej, Fido, weź się osusz gdzie indziej — Dean gdera w moją stronę.

Przewracam oczami i podążam za wzrokiem Huntera, który niczym Super Glue klei się do szczupłej brunetki, która siedzi przy długiej ladzie odwrócona do nas twarzą. Widzę krótką spódniczkę, zabójcze nogi i gęste czarne włosy opadające na plecy. Nie wspominając o najokrąglejszym, najjędrniejszym, najseksowniejszym tyłeczku, jaki kiedykolwiek miałem przyjemność podziwiać.

— Niezła — zauważam, zanim odwracam się, szczerząc do Deana. — Założę się, że już ją zarezerwowałeś?

Jego twarz blednie z przerażenia.

— Zapomnij. To Sabrina, brachu. Wystarczy, że codziennie zawraca mi dupę na zajęciach. Nie mam ochoty, by mi ją zawracała po szkole.

— Czekaj, to jest Sabrina? — mówię wolno. To jest dziewczyna, którą Dean uznał za swoją nemezis? — Bez przerwy widuję ją na kampusie, ale nie skapowałem, że to właśnie na nią tak psioczysz.

— To już wiesz.

— Cholerna szkoda. Bo naprawdę miło jest na nią popatrzeć. — Bardziej niż miło, właściwie. W słowniku obok słówka „wspaniały” znajduje się zdjęcie tyłka Sabriny. Może też być obok słów „zachwycający”, „zajebisty” oraz „petarda”.

— O co wam chodzi? — piszczy Hunter. — To twoja była?

Dean się wzdryga.

— Kurwa, nie.

Pierwszak zaciska usta.

— Więc nie złamię braterskiego kodu, jeśli się do niej przystawię?

— Chcesz do niej startować? Zwariowałeś. Ostrzegam cię, ta dziwka pożre cię żywcem.

Odwracam twarz, żeby ukryć uśmiech. Wygląda na to, że ktoś jednak dał kosza Deanowi. Z całą pewnością między nimi do czegoś doszło, ale nawet gdy Hunter próbuje wyciągnąć z Deana coś więcej, ten nie dzieli się żadnymi informacjami wywiadowczymi. A tymczasem Sabrina stojąca po drugiej stronie sali odwraca się. Prawdopodobnie czuje trzy pary oczu świdrujące jej tyłek — z czego dwie są cholernie głodne.

Jej spojrzenie krzyżuje się z moim i zastyga w bezruchu. W oczach dziewczyny pojawia się wyzwanie i mój wewnętrzny zawodnik od razu staje do pionu, by stawić mu czoła.

Wystarczysz mi? — wydaje się pytać.

Gdybyś tylko wiedziała, moja droga.

Pożądliwa iskra rozpala jej spojrzenie — dopóki nie pada ono na Deana.

Pełne usta Sabriny natychmiast się zaciskają, a w naszym kierunku wędruje środkowy palec.

Hunter jęczy i mruczy coś pod nosem o pogrzebanych przez Deana szansach. Ale Hunter to dzieciak, a ta dziewczyna ma w sobie wystarczająco dużo ognia, by podpalić cały świat. Nie potrafię sobie wyobrazić, że chciałaby zabrać osiemnastolatka do łóżka, szczególnie gdy on przy pierwszej przeszkodzie przewiduje porażkę. Ten dzieciak musi popracować nad muskułami, jeśli chce się bawić z dużymi chłopcami.

Grzebię w kieszeniach w poszukiwaniu gotówki.

— Idę po piwo. Potrzebujecie dolewki?

Obaj potrząsają przecząco głowami. Po spełnieniu przyjacielskiego obowiązku udaję się do baru i Sabriny, w samą porę, gdyż barman podaje jej drinka.

Kładę dwudziestkę.

— Ja płacę. I podaj mi do tego millera, jeśli znajdziesz minutę.

Barman chwyta banknot i oddala się do kasy, zanim Sabrina zdąży zaoponować. Obdarza mnie kontemplacyjnym spojrzeniem, a potem podnosi piwo do ust.

— Nie prześpię się z tobą, bo kupiłeś mi drinka — mówi znad butelki.

— No myślę — odpowiadam, wzruszając ramionami. — Mam wyższe standardy niż to.

Częstuję ją uprzejmym skinieniem i powolnym krokiem wracam do stołu, gdzie zebrało się kilku chłopaków z drużyny. Czuję, jak jej oczy wwiercają się w moje plecy. Ponieważ nie może mnie zobaczyć, pozwalam, by uśmiech satysfakcji rozgościł się na mojej twarzy. To dziewczyna przyzwyczajona do tego, że się za nią lata, co oznacza, że w moim pościgu muszę zastosować małą niespodziankę.

Przy stole Hunter mierzy wzrokiem kolejny pakiet dziewczyn, a Dean ślęczy nad telefonem — prawdopodobnie pisze do Allie. Zastanawiam się, czy reszta chłopaków wie, że wczoraj zabalowali. Pewnie nie. Garrett i Logan do jutra są w Bostonie ze swoimi dziewczynami, więc jest szansa, że wciąż nie mają o niczym pojęcia. Ale Garrett stanowczo powiedział Deanowi, by trzymał łapy z dala od Allie. Nie chciał, by jakakolwiek afera zakłóciła jego obecnie perfekcyjne życie z najlepszą przyjaciółką Allie, Hannah.

Biorąc pod uwagę, że nie doszło do żadnych wybuchów ani gorączkowych telefonów, założę się, że Dean i Allie zatrzymają wczorajszy wyskok tylko dla siebie.

Właśnie gdy Hunter otwiera buzię, by zapodać jakiś kiepski tekst do jednej z dziewczyn, która pojawia się przy stoliku, światła migoczą złowieszczo.

Dean marszczy się.

— To apokalipsa tam na zewnątrz czy coś?

— Faktycznie, leje mocno — mówię.

Dean decyduje się spadać do domu. Ja zostaję, chociaż nie miałem ochoty na przyjście do knajpy dziś wieczorem. Nie wiem dlaczego, ale ta krótka wymiana zdań z Sabriną bardzo mnie nakręciła.

To nie tak, że w moim życiu jest niedobór dziewczyn. Może i nie przechwalam się zdobyczami jak Dean czy Logan albo inni kumple z drużyny, ale mam się z kim zabawić. A nawet pozwalam sobie na jednorazowe przygody, jeśli tego chcę.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki