Wyzwanie - Elle Kennedy - ebook + książka

Wyzwanie ebook

Elle Kennedy

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Uwieść najseksowniejszego hokeistę wśród studentów drugiego roku to prawdziwe wyzwanie...

College miał sprawić, że Taylor Marsh pozbędzie się kompleksu brzydkiego kaczątka i rozwinie szeroko skrzydła. Tymczasem trafiła do gniazda podłych dziewcząt ze stowarzyszenia siostrzanego. Z trudem przychodzi jej dostosowanie się do ich stylu bycia, więc gdy siostry z Kappa Chi rzucają jej wyzwanie, nie może im odmówić.

Conor Edwards jest stałym bywalcem imprez w domach stowarzyszeń… i łóżek w tych domach. To ten typ faceta, w którym zakochujesz się, zanim sobie uświadomisz, że tacy goście jak on nawet nie zerkną drugi raz na dziewczynę taką jak Taylor. Ale Pan Popularny zaskakuje ją całkowicie, bo zamiast wyśmiać ją prosto w twarz, wyświadcza jej przysługę i pozwala zabrać się na piętro, by reszta towarzystwa uwierzyła, że poszli się kochać.

Potem robi się jeszcze dziwniej, bo on chce udawać dalej. Okazuje się, że Conor uwielbia gierki i uważa, że zabawnie jest mydlić oczy niby-przyjaciółkom dziewczyny. Tyle że Taylor chyba nie zdoła się oprzeć jego nonszalanckiemu urokowi i seksownej posturze surfera. Choć im dłużej trwa ten blef, zaczyna zdawać sobie sprawę, że za piękną fasadą w historii Conora kryje się znacznie więcej, niż to, co widzi jego fan klub…

„Elle Kennedy w wybornej formie! Erotyczne napięcie, humor i rośli hokeiści potrafią roztopić lody! Uwielbiam każde słowo tej powieści!”.

Vi Keeland, autorka bestsellera Nie dla mnie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 453

Oceny
4,4 (2051 ocen)
1157
543
273
68
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Duszek92

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam książki Elle Kennedy, więc nawet w ciemno mogę dać najwięcej gwiazdek 😍😍 Książka wciąga już od pierwszej strony, więc czuję że dziś nocka będzie zarwana 😀🤗
70
Ciri92

Całkiem niezła

Zapowiadalo się nieźle, jednak im dalej w las tym ciemniej. Dotrwałam do końca z trudem. Klasyfikuje książkę jako "szybki odmóżdżacz" .
30
lezak_2006

Nie oderwiesz się od lektury

"Brzmi pysznie" ;)
20
MizzuAyo

Z braku laku…

Mam mieszane uczucia co do tej książki. Przez większość czasu jednak się nudziłam i chciałam jak najszybciej ją skończyć. Główna bohaterka mnie irytowała i ostatnia akcja była niepotrzebna. Ostatnio nie mogę znaleść czegoś dobrego do czytania…
10
ClaryFray1

Z braku laku…

Niestety, nie porwała mnie ta historia. Warsztat pisarski całkiem niezły, zresztą to moja druga książka Elle Kennedy, więc spodziewałam się, że nie będzie źle. ALE Nie do końca jestem przekonana co do autentyczności uczuć głównych bohaterów. Poza tym, niektóre sceny są wymuszone, np. moment w klubie, kiedy pojawia się Kai, czyli osoba z przeszłości Conora. Prawdziwy facet powiedziałby dziewczynie, żeby zaczekała z przyjaciółmi. Tymczasem Conor idzie z Taylor w paszczę lwa, tylko po to, żeby usłyszała kilka niemiłych słów pod swoim adresem. Serio? Autorka mogła wprowadzić akcję bardziej subtelnie, dojrzale, pomyśleć nad odrobiną tajemnicy.
10

Popularność




Elle Kennedy Wyzwanie Tytuł oryginału The Dare ISBN Copyright © 2020 by Elle KennedyAll rights reserved Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2021 Redaktor prowadzący Dariusz Wojtczak Redakcja Magdalena Wójcik Projekt graficzny okładki Agnieszka Herman Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Rozdział pierwszy

Taylor

W piątkowy wieczór obserwuję, jak największe umysły mojego pokolenia ulegają zniszczeniu na skutek działania galaretek z alkoholem i niebieskich mikstur, serwowanych z czterdziestopięciolitrowych wiader na farbę. Półnagie, pokryte kroplami potu ciała wiją się jak oszalałe, zahipnotyzowane działającymi na podświadomość falami elektronicznego podniecenia. Dom szczelnie wypełniają studenci psychologii, rozładowujący swoje urazy do rodziców na niczego niepodejrzewających przyszłych adeptach kierunku administracji i zarządzania. Słuchacze nauk politycznych kładą podwaliny pod czeki, które za dziesięć lat będą im wypisywać szantażowani przez nich uczestnicy tego zgromadzenia.

Czyli znaleźliśmy się na typowej imprezie w jednym z domów stowarzyszeń uniwersyteckich.

— Czy miałaś już kiedyś takie wrażenie, że muzyka taneczna brzmi niczym para pijanych ludzi, którzy uprawiają seks? — pyta Sasha Lennox. Stoi koło mnie w kącie, gdzie wcisnęłyśmy się pomiędzy dziadkowy zegar a lampę, stapiając się z tłem, wkomponowane w meble z tyłu sali.

Ona rozumie wszystko.

Pierwszy weekend od powrotu z ferii wiosennych trwa w najlepsze, a to oznacza, że w naszym domu stowarzyszenia siostrzanego Kappa Chi odbywa się doroczna Wiosenna Impreza Kacowa. Jest to jedno z tych wydarzeń, które wraz z Sashą ochrzciłyśmy mianem obowiązkowej zabawy. Wymaga się od nas, jako od członkiń stowarzyszenia, obecności na imprezie, nawet jeśli spełniamy na niej funkcję raczej dekoracyjną niż użytkową.

— Przecież nikt by się nie obraził, gdyby w utworach pojawiała się przynajmniej jakaś melodia. A taki… — Sasha marszczy nos, a jej głowa podskakuje od wycia syreny dobiegającego z głośników systemu surround, po którym rozbrzmiewa ogłuszający łomot basu. — Taki syf stosowała CIA na nafaszerowanych narkotykami obiektach badawczych w programie MKUltra.

Kaszlę, tłumiąc śmiech i prawie krztuszę się zawartością trzymanego od godziny kubka z tajemniczym ponczem, sporządzonym według jakiegoś przepisu z YouTube’a. Sasha, która wybrała specjalizację z muzyki, żywi awersję do wszystkich utworów niewykonywanych na żywo. Wolałaby siedzieć w przednim rzędzie na koncercie w jakiejś spelunie, delektując się pogłosem gitary Gibson Les Paul, niż zostać przyłapana pod rozbłyskującym techno kalejdoskopem w klubie nocnym.

Nie zrozumcie mnie źle, nie czujemy z Sashą obrzydzenia do zabawy. Przesiadujemy w barach na kampusie, czasem śpiewamy karaoke w mieście (hm, to ona śpiewa, a ja ją zachęcam z bezpiecznego miejsca w cieniu). Do diabła, kiedyś nawet zgubiłyśmy się w parku Boston Common o trzeciej nad ranem, na dodatek kompletnie trzeźwe. Panowały takie ciemności, że Sasha przypadkowo wpadła do stawu i omal nie została zmolestowana przez łabędzia. Uwierzcie, wiemy, jak się zabawić.

Ale rytualne zwyczaje dzieciaków z college’u, faszerujących się wzajemnie substancjami zmieniającymi świadomość, aż w końcu mylą upojenie z pociągiem płciowym, a zahamowania z osobowością, nie są według mnie najlepszą formą dobrej zabawy.

— Patrz tylko. — Sasha szturcha mnie łokciem, słysząc okrzyki i gwizdy dobiegające z korytarza. — Nadchodzą kłopoty.

Przez frontowe drzwi wpada rozszalała banda męskich ciał, której towarzyszą okrzyki: „Briar, Briar!”.

Niczym dzicy szturmujący Czarny Zamek, goliaci z drużyny hokejowej Uniwersytetu Briar przewalają się przez dom. Mam wrażenie, jakby składali się z samych grubych ramion i szerokich piersi.

— Niechaj wszyscy powitają bohaterskich zdobywców — mówię sarkastycznie, a Sasha zakrywa kciukiem szyderczy uśmiech.

Drużyna hokejowa wygrała dziś wieczorem mecz, dzięki czemu znaleźli się w pierwszej rundzie mistrzostw krajowych. Wiem o tym, bo nasza siostra z Kappy umawia się z rezerwowym, więc oglądała mecz i relacjonowała go na snapchacie, zamiast wraz z nami szorować toalety, odkurzać i szykować napoje na imprezę. Oto przywileje płynące z randkowania z rodziną królewską. Chociaż czwarty rezerwowy to nie to samo, co książę Harry. Raczej bliżej mu do uzależnionego od kokainy syna kogoś z książęcego otoczenia.

Sasha wyciąga telefon zza gumki obcisłych legginsów ze sztucznej skóry i sprawdza godzinę.

Zerkam na ekran i wydaję jęk. O rany, dopiero jedenasta wieczorem? Już czuję nadchodzącą migrenę.

— Nie jest tak źle — stwierdza Sasha. — Wystarczy dwadzieścia minut i ci barbarzyńcy wykończą beczkę z piwem. Potem spustoszą zapasy mocniejszego alkoholu, który jeszcze został. Wtedy będę mogła prysnąć. Najwyżej pół godziny.

Charlotte Cagney, prezeska naszego stowarzyszenia siostrzanego, nie określiła wyraźnie, ile musimy zostać, by wypełnić nasze obowiązki uczestnictwa w wydarzeniu. Zwykle gdy kończą się napoje, ludzie zaczynają rozglądać się za kolejną imprezą i łatwo jest się wtedy ulotnić bez zauważenia. Przy odrobinie szczęścia przed północą już wskoczę w piżamę w swoim mieszkaniu w Hastings. Znając Sashę, pojedzie samochodem do Bostonu i znajdzie jakiś koncert na żywo.

Wraz z nią tworzę parę wyrzutków wśród sióstr Kappa Chi. Obydwie znalazłyśmy się w szeregach stowarzyszenia z włas­nych nieracjonalnych powodów. W przypadku Sashy była to rodzina. Jej matka i matka jej matki, oraz matka matki, i tak dalej, należały do Kappy, więc było oczywiste, że kariera naukowa Sashy będzie kontynuacją tego dziedzictwa. W przeciwnym razie przypięto by jej łatkę osoby „frywolnej i egocentrycznej”, co by się równało z pożegnaniem specjalizacji z muzyki. Sasha pochodzi z rodziny lekarskiej, więc jej decyzje już są mocno kwestionowane.

W moim przypadku zapewne chodziło o to, by rozkwitnąć w college’u. Przejść z pozycji frajerki ze szkoły średniej do śmietanki towarzyskiej uczelni. Ponownie się narodzić. Kompletnie zmienić sposób życia. Sęk w tym, że przyłączenie się do stowarzyszenia i znoszenie całych tygodni sakramentalnej indoktrynacji nie przyniosło pożądanych efektów. Nie wyłoniłam się po drugiej stronie w blasku i chwale nowości. Zupełnie jakby wszyscy poza mną pili pyszny napój i widzieli wspaniałe barwy, a ja utknęłam w mroku z kubkiem wody zabarwionej czerwonym barwnikiem spożywczym.

— Hej! — pozdrawia nas facet o mętnym spojrzeniu, który podchodzi z trudem, by przycupnąć obok Sashy, jednocześnie bezpośrednio przemawiając do mojego biustu. W połączeniu z przyjaciółką, jeśli staniemy obok siebie, tworzymy jedną godną pożądania kobietę. Jej subtelne rysy twarzy i smukła sylwetka oraz mój olbrzymi biust. — Chcecie coś do picia?

— Już mamy — przekrzykuje dudniąca muzykę Sasha. Obydwie unosimy prawie pełne kubki. To strategiczny wybieg, by utrzymać napalonych chłopców ze stowarzyszenia z dala od nas.

— Zatańczymy? — pyta facet, pochylając się nad moją klatką piersiową, jakby mówił do mikrofonu przy okienku dla kierowców w barze szybkiej obsługi.

— Wybacz — odpowiadam — ale one nie tańczą.

Nie wiem, czy mnie słyszy, czy też rozumie, że mówię ze wzgardą, jednak kiwa głową i odchodzi.

— Twoje cycki ściągają swoją siłą grawitacji samych palantów — stwierdza Sasha z prychnięciem.

— Żebyś wiedziała.

Pewnego dnia obudziłam się, a na mojej piersi zwyczajnie wystrzeliły w górę dwa masywne guzy. Od czasów gimnazjum jestem zmuszona obnosić te twory, które pojawiają się wszędzie dziesięć minut wcześniej niż ja. Nie jestem pewna, kto jest dla kogo większym zagrożeniem, ja dla Sashy czy ona dla mnie. Moje cycki czy jej twarz. Ona wywołuje poruszenie samym pojawieniem się w bibliotece. Faceci potykają się o własne stopy, by stanąć przed nią, i zapominają, jak się nazywają.

W domu rozlega się głośny huk, aż wszyscy się wzdrygają. Stoimy zmieszani, a nasze bębenki w uszach toną w niemilknącym pogłosie szumu.

— Głośnik się przepalił! — woła jedna z naszych sióstr z sąsiedniego pokoju.

Ludzie zaczynają buczeć.

Zaczyna się gorączkowa krzątanina, gdy Kappianki pospiesznie szukają czegoś, co uratuje imprezę albo stłumi bunt niespokojnych gości. Sasha nawet nie próbuje ukryć podekscytowania. Rzuca mi spojrzenie, które mówi, że może uda nam się w końcu uciec z tych baletów.

Lecz wtedy przydarza się nam nieszczęście w postaci Abigail Hobbes.

Widzimy, jak odziana w skąpą czarną sukienkę przedziera się przez gęsty tłum. Jej platynowe włosy układają się w doskonałe pukle. Klaszcze i głosem, który mógłby tłuc szkło, żąda, by zebrani zwrócili uwagę na jej jaskrawoczerwone wargi.

— Słuchajcie wszyscy! Czas zagrać w „Wyzwanie albo wyzwanie”.

Odpowiadają jej wiwaty, a do salonu napływa więcej osób. Gra należy do popularnych tradycji Kappy i polega dokładnie na tym, co zapowiada jej nazwa. Ktoś rzuca ci wyzwanie, byś coś zrobiła, a ty je wykonujesz. Jeśli się w nią gra od czasu do czasu, bywa zabawna, ale często staje się brutalna. Jej wynikiem było sporo aresztowań, przynajmniej jedno wydalenie z uniwersytetu oraz, jak głosi plotka, nawet kilkoro dzieci.

— Pomyślmy teraz… — Wiceprezeska naszego domu kładzie wymanikiurowany palec na podbródku i obraca się powoli, by przeszukać pokój, decydując, kto będzie jej pierwszą ofiarą. — Kogo wyznaczymy?

Oczywiście jej niegodziwe zielone oczy lądują tam, gdzie wraz z Sashą podpieramy ścianę. Abigail podchodzi do nas z czystą złośliwością, okraszoną odrobiną słodyczy.

— Och, skarbie — mówi do mnie, patrząc szklistym wzrokiem dziewczyny, która wypiła o wiele za dużo. — Rozluźnij się, to przecież impreza. Wyglądasz, jakbyś właśnie odkryła kolejny rozstęp.

Abigail jest podła, kiedy wypije, a ja stanowię jej ulubiony cel. Jestem przyzwyczajona, że mnie tak traktuje, ale śmiechy, które wzbudza za każdym razem, gdy moje ciało staje się puentą jej żartów, zawsze pozostawiają bliznę. Moje krągłości stały się dla mnie przekleństwem, odkąd skończyłam dwanaście lat.

— Och, skarbie — naśladuje ją Sasha i demonstracyjnie pokazuje jej środkowy palec. — A może się odpieprzysz?

— Oj, daj spokój — skamle Abigail, naśladując dziecięcy głosik. — Tay-Tay wie, że ja tylko sobie żartuję. — Podkreśla swoje stwierdzenie, dźgając mnie palcem w brzuch, jakbym była Ludzikiem Pączkiem.

— Będziemy mieć w pamięci twoje przerzedzające się włosy, Abs.

Muszę zagryźć dolną wargę, by się nie roześmiać z riposty Sashy. Wie, że podczas konfliktu ulegam dezintegracji, i nigdy nie pominie okazji, by odpowiedzieć uszczypliwością, stając w mojej obronie.

Abigail odpowiada sarkastycznym śmiechem.

— Gramy czy nie? — dopytuje Jules Munn, pomagierka Abigail. Wysoka brunetka podchodzi, obrzucając nas znudzonym spojrzeniem. — O co chodzi? Znowu Sasha próbuje wykręcić się od wyzwania, jak wtedy, na dożynkach?

— Wal się — odpala Sasha. — Twoim wyzwaniem było, bym rzuciła cegłą w okno dziekana. Nie miałam zamiaru zostać wydaloną z uczelni przez jakąś niepoważną grę.

Jules unosi brew.

— Czy ona właśnie znieważyła naszą odwieczną tradycję, Abs? Moim zdaniem tak.

— Och, oczywiście. Ale nie martw się, oto twoja szansa na odkupienie, Sasha — głos Abigail ocieka słodyczą. Milknie na chwilę. — Hm. Rzucam ci wyzwanie, byś… — Obraca się do publiczności, rozmyślając nad wyzwaniem. Widać wyraźnie, że chce skupić na sobie uwagę. Wtem obraca się z powrotem do Sashy. — Zrobiła dwa podwójne, a potem zaśpiewała hymn naszej kapituły.

Moja najlepsza przyjaciółka prycha i wzrusza ramionami, jakby miała powiedzieć „To wszystko?”.

— Do góry nogami i od tyłu — dodaje Abigail.

Sasha wyszczerza zęby i wydaje z siebie coś w rodzaju warknięcia, na co faceci w pokoju zaczynają pohukiwać z rozbawieniem. Ziomki uwielbiają, gdy dziewczyny drą ze sobą koty.

— Co sobie zażyczysz. — Sasha przewraca oczami z rozbawieniem i potrząsa rękami jak bokser rozgrzewający się przed walką.

Dwa podwójne to inna tradycja imprezowa Kappy, która pociąga za sobą konieczność wypicia dwóch podwójnych porcji dowolnego alkoholu, po którym następuje wypicie w ciągu dziesięciu sekund piwa przez lejek, a następnie ustanie przez dziesięć sekund na beczce z piwem. Nawet najtwardszym zawodniczkom wśród nas rzadko udaje się podjąć rękawicę i wypełnić wszystkie zadania. Stanie na rękach i zaśpiewanie hymnu naszego domu od tyłu jest podłym wymysłem tej suki Abigail.

Ale Sasha nigdy nie uchyla się od podjęcia wyzwania, jeśli nie zostanie wyrzucona przez nie z uczelni. Związuje grube czarne włosy w kucyk i przyjmuje kieliszek z alkoholem, który materializuje się przed nią. Posłusznie osusza jeden, a potem drugi. Łyka piwo, a kilku chłopaków z Thety przytrzymuje nad nią lejek. Zgromadzony wokół tłum dopinguje ją okrzykami. Wśród kakofonii wrzasków udaje jej się utrzymać na rękach na beczce, a prawie dwumetrowy hokeista przytrzymuje jej nogi w powietrzu. Gdy staje znów na nogach, wszyscy są pod wrażeniem, że w ogóle jest w stanie utrzymać się w pionie, nie chwiejąc się, a na dodatek jeszcze sprawia wrażenie rozzłoszczonej. Oto prawdziwa wojowniczka.

— Odsunąć się — nakazuje Sasha, by ludzie odsłonili fragment ściany.

Wyrzuca w górę ramiona w gimnastycznym wymachu, a potem staje na rękach, opierając plecy płasko o ścianę. Donośnym i pewnym głosem wyśpiewuje słowa hymnu naszego domu na wspak, a cała reszta idiotycznie próbuje za nią nadążyć w myślach, by upewnić się, że niczego nie pomyliła.

Kiedy kończy, elegancko odrywa się od ściany, staje na nogach i kłania się tłumowi. Nagradzają ją gromkie oklaski.

— Jesteś pieprzonym robotem — stwierdzam, śmiejąc się, kiedy przybiega do mnie, by znów stanąć na swoim miejscu w kąciku dla frajerów. — Piękne zejście ze ściany.

— Jeszcze nigdy nie trafiłam na takie lądowanie, którego nie umiałabym wykonać. — Sasha na pierwszym roku studiów miała wziąć udział w kwalifikacjach do igrzysk olimpijskich jako jedna z najlepszych tyczkarek na świecie, ale uszkodziła sobie kolano, gdy pośliznęła się na lodzie, co oznaczało koniec jej kariery sportowej.

Abigail, nie chcąc, by coś ją przyćmiło, kieruje spojrzenie na mnie.

— Twoja kolej, Taylor.

Biorę głęboki wdech. Serce przyspiesza rytm. Już czuję, że mam rozpalone policzki. Abigail uśmiecha się, widząc, jak niekomfortowo się czuję, jest niczym rekin pobudzony wibracjami miotającej się, zaniepokojonej foki. Przygotowuję się wewnętrznie na każdy podły wyczyn, który dla mnie wymyśla.

— Rzucam ci wyzwanie, byś… — Przeciąga zębami po dolnej wardze. Widzę nadciągające poniżenie, które dla mnie szykuje, nim zdąży otworzyć usta. — Sprawiła, żeby chłopak, którego wybiorę, zabrał cię na górę.

Co za suka.

Mężczyźni, którzy wciąż obserwują ten pokaz kobiecej agresji, wydają z siebie sprośne pohukiwania i okrzyki.

— Przestań, Abs. Gwałt na randce nie należy do gier imprezowych. — Sasha robi krok w przód i osłania mnie swoim ciałem.

Abigail przewraca oczami.

— Och, nie dramatyzuj. Wybiorę kogoś niezłego. Kogoś, do kogo każda chciałaby się przykleić. Nawet Taylor.

Boże, spraw, bym nie musiała tego robić.

I oddycham z ulgą, bo nadchodzi ratunek w postaci Taylor Swift.

— Naprawiony! — krzyczy siostra ze stowarzyszenia w chwili, gdy dom znów wypełnia muzyka.

Piosenka Blank Space T-Swift wywołuje falę podekscytowanych wiwatów i odciąga uwagę od głupiej gry Abigail. Tłum natychmiast rozprasza się, by napełnić kubki i wrócić do rytmicznej gry wstępnej w tańcu.

Dziękuję ci, o chudsza i atrakcyjniejsza Taylor.

Ku mojemu rozczarowaniu Abigail nie zniechęca się.

— Hm, kim będzie ten szczęściarz…

Tłumię jęk. Ależ byłam naiwna, sądząc, że porzuci swój pomysł. Jeśli którejkolwiek z sióstr nie uda się jak najlepiej w miarę swoich możliwości sprostać wyzwaniu, podlega bezlitosnym karom, dopóki kolejnej biednej frajerce nie powinie się noga i nie zajmie jej miejsca. I jeśli zależałoby to od Abigail, ten czas trwałby w nieskończoność i jeszcze trzy tygodnie dłużej. Już i tak jak dotąd było mi ciężko dopasować się do pozostałych sióstr. Po czymś takim stałabym się pariasem.

Omiata wzrokiem pokój, stając na palcach, by sięgnąć spojrzeniem ponad głowami ludzi i dostrzec dokładnie wszystkie możliwe opcje. Na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Znów się obraca do mnie.

— Rzucam ci wyzwanie, byś uwiodła Conora Edwardsa.

Cholera jasna.

Kurwa mać.

Jasne, wiem, kim jest Conor. Wszyscy wiedzą. Należy do drużyny hokejowej i regularnie bywa na imprezach w domach stowarzyszeń. Ale prawdziwym powodem sławy jest status niewątpliwie najseksowniejszego nowego chłopaka na drugim roku. Co sprawia, że znajduje się poza moją ligą. Doskonały wybór, jeśli celem tego wyzwania jest doszczętne poniżenie mnie, gdy facet mnie stanowczo odrzuci, śmiejąc mi się w twarz.

— Rachel wciąż jest w Daytonie — dodaje Abigail. — Możesz skorzystać z jej pokoju.

— Abigail, proszę cię — błagam ją, by mi odpuściła. Ale moja prośba tylko ją rozjusza.

— O co chodzi, Tay-Tay? Nie przypominam sobie, byś miała problem z całowaniem innych facetów, gdy ci rzucono wyzwanie. Czyżby twoim fetyszem było zabawianie się z chłopakami, którzy już należą do innych dziewczyn?

Bo do tego zawsze sprowadza się problem z Abigail: do zemsty. Od trzeciego roku studiów zmusza mnie, bym płaciła każdego dnia za błąd, który popełniłam. Nieważne, ile razy bym ją przeprosiła ani jak szczerze żałuję za to, że ją zraniłam. Żyję tylko po to, by bawić Abigail swoim cierpieniem.

— Powinnaś iść do lekarza z tym przypadkiem poważnej sukowatości — warczy Sasha.

— Och, biedna Taylor, taka cnotka. Ale lepiej nie odwracaj się plecami do niej, bo ci ukradnie chłopaka — stwierdza Abi­gail śpiewnym głosem. Jules dołącza się, by wraz z nią wyśpiewać chórem szyderstwo.

Drwią ze mnie, aż czuję ukłucie między brwiami i drętwienie w palcach. Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Spłonąć samoistnie i zamienić w popiół, który opadnie na dno imprezy. Chcę natychmiast przestać istnieć. Nienawidzę zwracać na siebie uwagę, a ich drwiny już przyciągnęły zainteresowanie kilku pijanych gości wokół nas. Za kilka sekund cały dom rozbrzmi piosenką o tym, jaką jestem cnotką, i zamieni się w przerażającą scenę rodem z moich najgorszych koszmarów.

— Dobrze! — wybucham, tylko po to, by przestały. Zrobię wszystko, żeby się zamknęły. — Niech wam będzie. Podejmę wyzwanie.

Abigail uśmiecha się triumfalnie. Nie mogła okazać bardziej swojego zadowolenia, dobrze, że nie zaczęła się ślinić.

— Ruszaj więc po swojego mężczyznę — mówi i z wdziękiem wyciąga za siebie rękę.

Zagryzam wargę i idę tam, gdzie wskazuje jej szczupłe ramię. W końcu dostrzegam Conora, który stoi w salonie przy stole z piwnym ping-pongiem.

Cholera, ależ jest wysoki i ma niemożliwie szerokie ramiona. Nie mogę dostrzec jego oczu, ale wyraźnie widzę jego rzeźbiony profil i półdługie blond włosy, które odgarnął w tył znad czoła. Taka uroda powinna być zakazana.

Bądź dużą dziewczynką, Taylor.

Biorę głęboki wdech, uspokajam nerwy i zaczynam iść w kierunku niczego niespodziewającego się Conora Edwardsa.

Rozdział drugi

Conor

Dziś wieczorem kumple są na najlepszej drodze, by kompletnie się spić. Dopiero dwadzieścia minut temu dotarliśmy na tę imprezę, a już Gavin i Alec rozdarli sobie koszulki gołymi rękoma i biegają wokół stołu z piwnym ping-pongiem jak para barbarzyńców. Muszę jednak przyznać, że po wygraniu meczu w play-offie sam czuję się jak dzikus. Jeszcze dwa zwycięstwa i znajdziemy się we Frozen Four. Chociaż nikt tego nie powie na głos ze strachu, by nie zapeszyć, czuję, że to nasz rok.

— Con, rusz się, dupku — woła do mnie Hunter przez całą salę z miejsca, gdzie wraz z kilkoma innymi kolegami ustawił w rzędach kieliszki. — Przyprowadź ze sobą tych dwóch debili.

Stajemy całą grupą razem. Mamy czerwone twarze i jesteśmy pijani adrenaliną. Każdy z nas unosi kieliszek, a nasz kapitan, Hunter Davenport, wygłasza przemowę. Nie musi nawet krzyczeć, bo mniej więcej dziesięć minut temu muzyka przestała grać. Wciąż widzę, jak dziewczyny ze stowarzyszenia biegają w panice wokół systemu głośników w salonie.

Hunter przenosi spojrzenie z jednego kumpla na drugiego.

— Chcę tylko powiedzieć, że jestem cholernie dumny z nas wszystkich i z tego, jak przetrwaliśmy ten sezon jako drużyna. Pilnowaliśmy sobie wzajemnie tyłów i każdy z nas włożył w grę maksimum wysiłku. Chłopcy, przed nami jeszcze dwa mecze. Jeszcze tylko dwa i ruszamy na łowy. Bawcie się więc dzisiaj dobrze. Dajmy czadu. A potem przyjdzie czas, by znów skupić się na ostatniej prostej.

Czasem wciąż mam wrażenie, że to nieprawda. Jak to się stało, że mój plebejski tyłek wylądował na uczelni z Ligi Bluszczowej, wśród dobrze wychowanych synów i córek z rodzin bogatych od pokoleń i potomstwa Ojców Założycieli. Nawet gdy jestem wśród swoich kumpli, którzy zaraz po mojej mamie są mi bliscy jak rodzina, nie mogę powstrzymać się od zerknięcia przez ramię. Zupełnie jakby w każdym momencie mieli mnie przejrzeć i zobaczyć, że do nich nie pasuję.

Krzyczymy „Hokej Briar!” i wypijamy alkohol. Bucky przełyka i wznosi gardłowy wojenny okrzyk, którym przeraża wszystkich, po czym wybuchamy śmiechem.

— Spokojnie, wariacie. Zachowaj to na czas, gdy znajdziesz się na lodzie — mówię do niego.

Bucky nie zwraca na to uwagi. Za bardzo się nakręcił. Młody, głupi i pełen złych zamiarów, jeśli chodzi o dzisiejszy wieczór. Z pewnością bardzo uszczęśliwi jakąś młodą damę.

Jeśli mowa o damach, to nie zajmuje im zbyt wiele czasu, by dołączyć do nas wokół stołu z piwnym ping-pongiem, gdy rozpoczynamy kolejną grę. Tym razem staję wraz z Fosterem przeciw Hunterowi i jego dziewczynie Demi. A ona gra nieczysto. Zdjęła zapinaną na suwak bluzę z kapturem, pozostając jedynie w cienkiej białej koszulce, założonej na czarny stanik, którego używa jako efektu strategicznego, by wpychać nam przed oczy swoje cycuszki i rozpraszać tym naszą uwagę. I, cholera, to działa. Foster zostaje zaślepiony biustem i kompletnie pudłuje, oddając swój strzał.

— Do diabła, Demi — burczę — zabieraj nam je sprzed oczu.

— Co masz na myśli? To? — Dziewczyna ujmuje biust w dłonie i niemal unosi go aż do szyi, jednocześnie próbując wyglądać niewinnie, co jej się całkowicie nie udaje.

Hunter bez trudu wrzuca piłeczkę do jednego z naszych kubków.

Demi puszcza do mnie oko.

— Wybacz, ale nie jest mi przykro.

— Jeśli twoja dziewczyna chce zdjąć koszulkę, to od razu zdradzam stronę — stwierdza Foster, próbując wzbudzić jakąś reakcję u Huntera.

Łatwo mu idzie. Hunter, u którego budzi się instynkt jaskiniowca, ściąga przez głowę własną koszulkę i zakłada ją Demi. Dziewczyna wygląda, jakby ubrała się w workowatą sukienkę.

— Oczy na kubki, palanty.

Tłumię śmiech i postanawiam nie mówić, że Demi Davis wyglądałaby seksownie nawet w worku na ziemniaki. Może kiedyś mogłem się z nią przespać, ale nim jeszcze Hunter sobie to uświadomił, wszyscy już wiedzieliśmy, że kapitan naszej drużyny zgłupiał na jej punkcie. Tylko zrozumienie tego zajęło mu nieco więcej czasu.

Jak dotąd moje perspektywy na dzisiejszy wieczór wyglądają marnie. Pewnie, wokół kręci się mnóstwo ślicznych dziewczyn. Jakaś brunetka skacze mi na plecy i próbuje pocałować mnie w kark, gdy trafiam do jednego z kubków Huntera i Demi. Ale te dziewczyny roztaczają wokół siebie żarłoczne wibracje i jak dotąd żadna z nich na mnie nie działa.

Prawdę mówiąc, wszystkie kobiety zaczynają zamazywać mi się w pamięci. Przespałem się z wieloma od chwili, gdy zeszłej jesieni przeniosłem się do Briar. Mam ten dar, że działam na kobiety i sprawiam, że każda czuje się wyjątkowo. Ale żadna z dziewcząt, z którymi się zabawiłem — chłopcy szydziliby ze mnie nieustannie, gdybym się do tego przyznał — nie sprawiła, bym ja też poczuł się wyjątkowo. Kilka z nich udawało, że chcą mnie poznać, ale przeważnie stanowię obiekt podboju, błyszczącą nagrodę, którą mogą pomachać przez oczami zazdrosnych przyjaciółek. Wsadzają mi tylko język w gardło i ręce w spodnie.

Mogłyby przynajmniej kupić mi kwiaty. Albo, do cholery, zacząć od dobrego żartu. Ale chyba tak już musi być.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki