9,99 zł
Nauczycielka matematyki Pia Vito porzuca życie w Stanach i jedzie do Mediolanu, gdzie odnalazła dziadka. Szczęśliwy Giovanni Vito zamierza uczynić z wnuczki swoją dziedziczkę i wydać ją za mąż. Jego plany chce pokrzyżować Raphael Mastantino, najbliższy współpracownik i chrześniak Giovanniego, który uważa Pię za oszustkę. Raphael nie domyśla się jednak, na czym tak naprawdę polega plan dziadka Pii…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 151
Tłumaczenie:Maria Nowak
Cena kreacji, którą miała na sobie, była odwrotnie proporcjonalna do jej praktyczności, o wygodzie już nie wspominając. Mocno wydekoltowana sukienka była tak wąska, że zachodziła obawa, że przy jakimś śmielszym ruchu delikatny jedwab po prostu się rozedrze. Asymetryczny dół, wykończony długimi frędzlami, odsłaniał lewe udo do dość niepokojącej wysokości. Cieniutkie szpilki sandałków były tak niebotyczne, że palce z ledwością sięgały podłogi.
Pia Vito przestąpiła z nogi na nogę, usiłując nie stracić równowagi. Ciekawe, czy mogłaby obliczyć wysokość obcasa, znając rozmiar buta i szacując miarę kąta, jaki stopa tworzy z podłogą. Przez chwilę bawiła się tą myślą, powoli popijając wodę mineralną z wysokiej szklanki, ozdobionej plasterkiem pomarańczy.
Nie była przyzwyczajona do włoskich upałów. Ani do noszenia strojów i błyskotek, które z pewnością kosztowały więcej niż niejeden całkiem przyzwoity, rodzinny samochód. Ani, tym bardziej, do bycia w centrum zainteresowania… Kątem oka dostrzegła trzech ciemnowłosych przystojniaków, którzy zmierzali w jej stronę rozkołysanym krokiem salonowych lwów wybierających się na łowy.
Tylko nie to. W geście desperacji uniosła dłoń do czoła i wplotła palce we włosy. Błąd! Zupełnie zapomniała, że jej niesforne loki zostały elegancko upięte, i – rzecz całkowicie absurdalna – przystrojone diademem, który aż skrzył się od brylantów i pereł. Długie kolczyki, które przy każdym ruchu muskały jej odsłoniętą szyję, również stanowiły misterne połączenie brylantów i pereł, podobnie jak naprawdę ciężki, okazały wisior na łańcuszku z białego złota, który ku jej utrapieniu sprawiał, że wszyscy gapili się w jej dekolt. Do kompletu miała jeszcze szeroką bransoletkę. O ile się nie myliła, paseczki sandałków również ozdobiono prawdziwymi brylantami i perłami.
Pia jeszcze nigdy w życiu nie widziała tylu brylantów i pereł naraz. Pomyślała przelotnie, że nawet gdyby zdołała oszacować w przybliżeniu ich liczbę i objętość, nie miałaby zielonego pojęcia, ile są warte. Nie znała się na takich rzeczach, a tymczasem zrobiono z niej chodzącą wystawę sklepu jubilerskiego. Że czuła się z tym niekomfortowo, to mało powiedziane. Była zdrętwiała z tremy. Zacisnęła palce na szklance i rzuciła wokół spłoszonym spojrzeniem. Marzenie miała tylko jedno – uciekać. Obawiała się, że nie wytrzyma kolejnej rozmowy z najbardziej nawet uroczymi krewnymi albo znajomymi swojej wielkiej włoskiej rodziny, której nie znała. Nie zmusi się do tego, by z uśmiechem udawać zainteresowanie, słuchając niezbyt oryginalnych komplementów wygłaszanych bardzo oryginalnym angielskim. A już na pewno nie zgodzi się na kolejny taniec w tych absurdalnych butach, które grożą śmiercią lub kalectwem!
Jedyny mężczyzna, który się dla niej liczył, przypatrywał jej się z drugiego końca salonu, unosząc w geście uznania na wpół opróżniony kieliszek z winem. Uśmiechał się szeroko, w jego ciemnych oczach lśniło zadowolenie. Nikt inny nie zdołałby jej zmusić, żeby wzięła udział w uroczystej kolacji z tańcami, wydanej na dwieście osób, i to w dodatku tak ostentacyjnie wystrojona. On, cóż, wystarczyło, że poprosił. Choć prawie go nie znała, zrobiłaby dla niego… niemal wszystko. Był przecież jej dziadkiem. Odpowiedziała mu uśmiechem, najradośniejszym, na jaki mogła się zdobyć. Trzej młodzieńcy byli coraz bliżej. Otwarcie oceniali ją taksującym wzrokiem, wymieniając głośne uwagi, dla niej niezrozumiałe, dla nich zapewne szalenie zabawne.
Dosyć tego.
Udając, że ich nie dostrzega, zrobiła w tył zwrot i ruszyła ku drzwiom. Jeśli będą tak zdeterminowani, by ścigać ją aż do zamkniętej dla gości, prywatnej części willi, nie zawaha się ukryć w toalecie! Oceniła prędkość, z jaką posuwali się naprzód jej niedoszli adoratorzy, i dystans, jaki dzielił ją od wyjścia z salonu. Wiedziała, że musi dotrzeć do drzwi przed nimi, idąc na tyle spokojnie, by nie sprawiać wrażenia, że ucieka. Ruch jednostajny, nakazała sobie. Jednostajny, a nie jednostajnie przyspieszony…
Łatwiej rzecz zaplanować, niż wykonać. Mogła przysiąc, że czuje na plecach zaciekawione spojrzenia gości. Zrobiła kilka kroków, zdecydowanie zbyt szybkich i nerwowych. Kolejny błąd. Nagle zrozumiała z przerażeniem, że jej buty tracą przyczepność na gładkiej, kamiennej posadzce. Wygięła się nienaturalnie, walcząc o odzyskanie równowagi. Na próżno. Poczuła jeszcze mrowienie paniki w końcach palców, zakręciło jej się w głowie… wiedziała, że wystarczy jedna dziesiąta sekundy, a gruchnie o ziemię, robiąc nie lada sensację i przy okazji boleśnie się tłukąc.
W następnej chwili ze zdumieniem przekonała się, że ktoś był szybszy – szybszy niż jej bezwładne ciało, nabierające przyspieszenia ziemskiego. Czyjeś silne ramiona chwyciły ją wpół, dość bezceremonialnie, i tak pewnie, jakby była niezgrabnym szczeniakiem, któremu rozjechały się łapki, a nie dorosłą kobietą, mierzącą – bagatela – sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu.
Krzyknęła cicho, targnęła się, by dotknąć nogami posadzki, zarazem machinalnie usiłując poprawić okulary na nosie. Wszystko wyszło niezbyt zręcznie, jakby dostała jakichś konwulsji. W dodatku, okularów przecież nie miała, bo za namową dziadka zamieniła je na soczewki kontaktowe, do których zresztą wciąż nie mogła się przyzwyczaić.
– Proszę się uspokoić. Przecież nic się nie stało. – Głos był niski, lekko schrypnięty, i Pia wyraźnie słyszała w nim kpinę. Oraz, co dziwniejsze – nutę wrogości.
– Przepraszam. To znaczy, dziękuję – wydukała, robiąc wszystko, by znów stanąć pewnie na własnych nogach. Już, już prawie się jej to udało, i wtedy popełniła kolejny błąd – skupiła wzrok na mężczyźnie, który uratował ją przed wywinięciem widowiskowego orła na oczach całej śmietanki towarzyskiej Mediolanu.
Och! Pia poczuła, że miękną jej kolana. Zupełnie nie w porę. No tak, ale jej organizm nie pytał, czy pora jest właściwa, by dosłownie zalać swój system nerwowy dopaminą i noradrenaliną. Wystarczył potężny impuls, jakim był widok nieznajomego wybawcy. I fakt, że ten wciąż trzyma ją w mocnym, bezceremonialnym uścisku.
Był najpiękniejszym okazem samca gatunku homo sapiens, jakiego kiedykolwiek widziała. Zacisnęła mocno powieki i dopiero po kilku sekundach odważyła się znowu je unieść. Ten zabieg, oczywiście, nic nie dał. Nadal miała go przed sobą, jego twarz była blisko, bliżej niż na wyciągnięcie ręki. Wyraziste ciemne oczy pod grubymi, szeroko zarysowanymi brwiami. Mocna linia podbródka i usta o kształcie, którego nie potrafiła zdefiniować – surowym, nawet twardym, lecz pomimo tego, a może właśnie dzięki temu, nieodparcie zmysłowym. Był wysoki – musiał być wysoki, skoro z taką łatwością ją podtrzymywał, a ona, jeśli nie uniosła wysoko głowy, miała przed oczami jego szeroki tors, obleczony w popielatą koszulę i czarną marynarkę. Dlaczego ci Włosi mieli takie upodobanie do noszenia czarnych strojów pod tym palącym, śródziemnomorskim słońcem? – pomyślała przelotnie. Musiał też być silny i pewny siebie, bo wciąż trzymał ją w bezceremonialnym uścisku, jak ktoś, kto dokładnie wie, co robi, i nie potrzebuje nikogo pytać o zdanie. Odpowiedział na jej spłoszone spojrzenie chłodnym, taksującym wzrokiem.
A ona nagle zrozumiała, że dokładnie wie, kim jest ten mężczyzna.
Choć widziała go po raz pierwszy w życiu, miała wrażenie, że całkiem nieźle go zna. Odkąd, na początku lata, przyjechała do Mediolanu na zaproszenie Giovanniego Vita, który nie mógł się doczekać, by poznać odnalezioną po latach wnuczkę, niemal codziennie słyszała o niejakim Raphaelu Mastrantino. Chrzestny syn starego Gia, jego prawa ręka w biznesie, dyrektor generalny firmy Vito Automobiles, był, zdaniem dziadka, nie tylko piekielnie zdolnym i pewnym siebie biznesmenem, który przemienił niewielki rodzinny warsztat samochodowy Vita w znany bogatym pasjonatom motoryzacji na całym świecie zakład produkujący bardzo luksusowe i bardzo szybkie samochody, ale też najprzystojniejszym mężczyzną w całym mieście, ucieleśnieniem marzeń wszystkich singielek z mediolańskiej śmietanki towarzyskiej.
Pia poznała dziadka już na tyle dobrze, by wiedzieć, że, jak rasowy Włoch, uwielbiał koloryzować. Tym razem jednak musiała przyznać, że Gio ani na jotę nie minął się z prawdą. Zapomniał jedynie dodać, że Raphael jest nie tylko bosko przystojny, ale też arogancki jak sam diabeł. I że z jakiegoś niezrozumiałego powodu od pierwszego wejrzenia poczuł do niej niechęć.
Raphael Mastrantino, geniusz biznesu, milioner i bożyszcze kobiet, wciąż trzymał ją w objęciach, wciąż przyglądał jej się badawczo spod zmarszczonych brwi.
A ona nie miała pojęcia, jak się zachować. Prawdę powiedziawszy, nigdy nie była dobra w towarzyskich rozgrywkach, o flirtach już nie mówiąc. Nie umiała znaleźć właściwych słów, by zrobić dobre wrażenie, zaintrygować, rozbawić. Nie umiała rozmawiać… o niczym. Nieraz słyszała, jak robią to znajomi albo koledzy w pracy, zwłaszcza ci młodsi. Niektórzy byli prawdziwymi mistrzami w sztuce prowadzenia subtelnej rozgrywki słownej, pełnej niedomówień i aluzji, z których większości nie pojmowała. Szczerze im zazdrościła tej umiejętności. Gdyby mogła zrozumieć metodę towarzyskiego flirtu, opisać ją za pomocą matematycznego modelu, miałaby może jakieś szanse na zrobienie postępów w tej dziedzinie. Nie to, że się nie starała. Przeciwnie. Prowadziła obserwacje, usiłowała wyciągać wnioski, doszukiwała się jakiegokolwiek schematu. Nadaremnie. Lekka zalotna konwersacja – to było coś, czego nie potrafiła rozgryźć. Nawet kiedy Frank zaczął się do niej zalecać i starał się, jak mógł, ułatwić jej zadanie, zachowywała się jak idiotka: ani be, ani me. Minęły chyba ze dwa miesiące, zanim zaczęła rozmawiać z nim bez zażenowania. Ale to dlatego, że dobrze go poznała – albo tak się jej przynajmniej wydawało.
Teraz sytuacja była inna. Ten mężczyzna z całą pewnością nie zamierzał prawić jej czułych słówek. Jego oczy, czarne i lśniące jak kule onyksu, i tak jak kamień zimne, zdawały się widzieć o wiele za dużo, kazały myśleć o rzeczach, o których wolałaby zapomnieć. Na przykład o tym, jak bardzo czuła się samotna po śmierci babci, jak rozpaczliwie chciała mieć na świecie kogoś bliskiego, kogoś, kto by ją po prostu rozumiał.
Nie. Nie zamierzała skupiać się na tych smutnych sprawach. Musiała zająć głowę czymś innym. Na przykład… na przykład mogła obserwować reakcję własnego ciała na dotyk dłoni pana Mastrantino, które – rzecz ciekawa – wciąż trzymały jej talię w mocnym uścisku. Jej neurony zostały postawione w stan gotowości, aksony, poprzez synapsy, przekazywały sygnał do rdzenia kręgowego i dalej, do mózgu. Pomyśleć, że niektórzy z jej uczniów mieli problemy ze zrozumieniem działania systemu nerwowego! Cóż, gdyby mieli za sobą podobne doświadczenie, wszyscy napisaliby test na maksimum punktów!
Położenie, w jakim się znajdowała, było bardzo interesujące z czysto naukowego punktu widzenia. Wszystko wskazywało na to, że reakcja mężczyzny nie ustępowała intensywnością jej własnej reakcji. Gdy oparła dłonie o jego tors, spiął mięśnie. Hm, musiał mieć bardzo harmonijną mocną muskulaturę; wyraźnie czuła pod palcami jej rzeźbę, twardą niczym granit. Zaintrygowana, przesunęła dłonie niżej. Och, tak. Miał wspaniale ukształtowane mięśnie naramienne i piersiowe. Mięśnie proste i skośne brzucha też prezentowały się niezgorzej. Ani grama tłuszczu. Ciekawe, jak się rzecz miała z mięśniami pośladkowymi…
Jej obserwacje zostały brutalnie przerwane. Raphael chwycił ją za nadgarstki i unieruchomił jej ręce w mocnym uścisku.
– Ma pani problemy z mówieniem? – skrzywił usta w drwiącym uśmiechu, ale jego oczy pozostały lodowate. – Rozumiem, że woli pani porozumiewać się z mężczyznami za pomocą dotyku? A może jeszcze jakieś sztuczki ma pani w zanadrzu?
Zamrugała, jak obudzona z transu. Miała zamiar spytać go o treningi, o sposób odżywiania się. Jaki sport uprawiał? Jakie miał wyniki? Czy stosował specjalną dietę? A może swoją sylwetkę zawdzięczał, podobnie jak urodę, znakomitym genom?
Chyba się troszeczkę zapomniała.
Rzuciła wokół spłoszonym spojrzeniem i poczuła, że robi się czerwona jak burak. Ktoś gwizdnął przeciągle, ktoś znacząco chrząknął, jakaś zażywna włoska mamma zacmokała z wyraźnym ukontentowaniem. Wszyscy goście zebrani w ogromnym salonie patrzyli na nich dwoje – chrzestnego syna oraz szczęśliwie odnalezioną wnuczkę Giovanniego Vita. O rany, dlaczego nie mogła zapaść się pod ziemię…?!
Zagryzła wargi, mocno, aż do bólu. Spokojnie, nakazała sobie. Skoro potrafiła zapanować nad trzydziestką rozhukanych nastolatków, poradzi sobie i w tej sytuacji.
Zrobiła krok w tył i stanowczym gestem uwolniła dłonie.
– Przepraszam, jeśli pana uraziłam. – Uniosła głowę z godnością. – Proszę moje zachowanie zaliczyć na karb migreny. Nie jestem przyzwyczajona do noszenia tak ciężkiej biżuterii, a te obcasy sprawiają, że… kręci mi się w głowie.
– Uroczo pani kłamie, panno Vito. – Raphael wciąż uśmiechał się ironicznie.
Nie odpowiedziała. Zastanawiała się, dlaczego jego głos wywołuje u niej tak przyjemne wrażenia słuchowe. Co o tym decydowało? Wibracje strun głosowych o idealnej dla jej ucha częstotliwości?
– Zaraz pewnie usłyszę, że nie gustuje pani w tego typu wystawnych przyjęciach, więc robi pani dobrą minę do złej gry tylko ze względu na Gia. Ach, no i oczywiście suknie oraz pantofle od najsłynniejszych projektantów mody, nie mówiąc już o brylantach, którymi jest pani dosłownie obsypana, to zupełnie, ale to zupełnie nie pani bajka. Poza tym nie znosi pani być w centrum uwagi, więc fakt, że wszyscy mężczyźni tu obecni pchają się, jeden przez drugiego, żeby z panią zatańczyć lub choćby chwilkę poflirtować oraz że goście już co najmniej trzy razy chóralnie wznosili pani zdrowie, uważa pani za dopust, ale znosi dzielnie te przeciwności losu, bo najważniejsze jest spełnienie marzeń ukochanego dziadunia…
Popatrzyła na niego oczami okrągłymi ze zdumienia. Nie zdołałaby trafniej opisać sytuacji, w jakiej się znalazła. Ale jeśli Raphael Mastrantino tak dobrze ją rozumiał, dlaczego wciąż krzywił usta w zimnym, sarkastycznym uśmiechu? Dlaczego w tonie jego głosu wyraźnie słyszała wrogość? Czy miał coś przeciw kobietom, które nie znały się na modzie i nie lubiły nosić ciężkiej, ostentacyjnej i przesadnie kosztownej biżuterii? Może powinna mu powiedzieć, że docenia, że rzeczy, w które polecono jej się wystroić, są w znakomitym guście, a poza tym, zarówno diamenty, jak i perły, uważa za obiekty szalenie interesujące z punktu widzenia nauki. Diament to najtwardsza substancja występująca w przyrodzie. A perły to mikrokryształy zawieszone w rogowatej substancji białkowej. Kto by pomyślał, że małże potrafią stworzyć coś tak idealnie pięknego?
– Widzę, że wystarczyło panu kilka minut, żeby dokonać oceny mojego charakteru oraz motywacji – powiedziała tylko. – Jak bardzo jest pan pewny swoich wniosków, panie Mastrantino?
– Skąd pani wie, kim jestem? – Zmrużył oczy, a w jego spojrzeniu pojawiła się czujność.
Zrobiła jeszcze jeden krok w tył, otaksowała go wzrokiem.
– Gio powiedział mi, że będzie pan najprzystojniejszym i najbardziej pewnym siebie mężczyzną, jaki pojawi się na tym przyjęciu. Informacja była precyzyjna i najzupełniej wystarczająca, by pana zidentyfikować – odparła rzeczowo. – Dziadek nie dodał tylko, że jest pan nieprawdopodobnie wręcz arogancki.
– Ciekawe. – Raphael przechylił głowę. – Bo mnie nie powiedział o pani ani słowa. Nic też nie wspomniał o tym, że szykuje tak wystawne przyjęcie. Chyba po raz pierwszy dostałem od niego formalne zaproszenie, na papierze. „Przyjęcie powitalne ku czci panny Pii Alessandry Vito”. W ten sposób dowiedziałem się o pani istnieniu.
Nie miała pojęcia, co na to odpowiedzieć. Zaczynała dopiero poznawać dziadka, a zwyczajów panujących w rodzinie Vito nie znała wcale. Była tu obca – nagle stwierdzenie tego faktu wywołało w niej falę emocji tak bolesnych, że aż dławiących. Pia Vito nie radziła sobie najlepiej z silnymi emocjami. Nerwowo splatając palce, rozejrzała się po salonie, szukając oczami dziadka. Potrzebowała jego pomocy.
Jednak stary Giovanni wyraźnie się nie kwapił, by wesprzeć wnuczkę. Pia odniosła niepokojące wrażenie, że dziadek unika jej wzroku. Przedtem obserwował ją niemal cały czas, teraz wydawał się absolutnie pochłonięty rozmową z trzema szpakowatymi dżentelmenami. Wszyscy czterej popijali grappę i co chwila wybuchali śmiechem. Gio był tak rozbawiony, że raz po raz uderzał dłonią w kolano, śmiejąc się głośno.
– Muszę powiedzieć – kontynuował Raphael – że urzekła mnie pani historia. To przecież, wypisz wymaluj, współczesna wersja baśni o Kopciuszku! Wzruszająca, romantyczna i, co najważniejsze, ze szczęśliwym zakończeniem. Widzę, że pieniądze dziadka wyczarowały nie tylko suknię i trzewiczki, ale też księcia… lub raczej stu książąt – dodał, ostentacyjnie rozglądając się po sali. – Stu książąt gotowych przetańczyć z panią całą noc i, oczywiście, uderzyć w konkury do pani ślicznej rączki, która tak wspaniale lśni blaskiem brylantów.
– Co takiego?! – wybuchnęła Pia.
Insynuacja była zupełnie jasna i… oburzająca.
– Och, proszę sobie darować te pozy urażonej niewinności. – Raphael roześmiał się swobodnie, ale wzrok nadal miał zimny. – Niech się pani nie przemęcza, ten aktorski popis jest zupełnie zbędny. Oboje przecież doskonale wiemy, co tu tak naprawdę jest grane.
Co tu tak naprawdę jest grane?
Cóż, jeśli toczyła się tu jakaś gra, ona reguł nie znała. Nikt nie raczył jej ich wyjaśnić. O co oskarżał ją chmurny, nieżyczliwy pan Mastrantino? Nie miała pojęcia. Zrozumiała jedynie, że sugerował, że młodzi mężczyźni nie bez przyczyny pojawili się tłumnie na przyjęciu, a interesowali się nią wyłącznie dlatego, że była wnuczką bogatego jak król Giovanniego Vita. Czy uważał, że dziadek zapłacił im za przybycie? Czy może nie musiał płacić, bo stoły suto zastawione najbardziej wyszukanymi daniami, niezliczone beczki przedniego wina i bar hojnie zaopatrzony w najdroższe alkohole, a do tego znakomita muzyka i miłe dla oka kelnerki, które nie miały nic przeciwko bardziej lub mniej niewinnym flirtom – to była wystarczająca rekompensata za chwilę rozmowy i ewentualnie jeden taniec z nieatrakcyjną, nudną jak flaki z olejem Pią Vito?
Cóż, niestety, jej krytyczny umysł nie pozwalał zlekceważyć tych insynuacji. Widziała aż nadto wyraźnie, że miały one wszelkie pozory prawdopodobieństwa.
Ale nie znaczyło to, że musiała pozwolić, by się z niej naigrawał. Tego akurat życie już ją nauczyło – że wielu ludzi uważa się za lepszych od niej. Cóż, mieli prawo do swojego zdania, ale do tego, by zabawiać się jej kosztem, już nie.
– Nie będę pana dłużej zatrzymywać, panie Mastrantino – powiedziała tak stanowczo, jak tylko potrafiła. – Jeszcze raz dziękuję za pomoc. I za rozmowę. Odwróciła się, by odejść, zbyt nieostrożnie, zbyt szybko. Jeden z obcasów pośliznął się, przekrzywił, noga niebezpiecznie wykręciła się w kostce. Pia krzyknęła głucho, zamachała rękami, usiłując odzyskać równowagę. Kiedy Raphael objął ją ramieniem, podtrzymał i obrócił twarzą do siebie, poczuła się jak idiotka.
– Nic się nie stało, to tylko te buty… – wyjąkała, czerwieniąc się z zażenowania. – Proszę mnie puścić.
– Jak panią puszczę, to się pani przewróci. – W jego oczach błysnęło rozbawienie.
Arogancki Makaroniarz! Czy miała mu powiedzieć, że jeśli chwieje się na nogach, to jest to jego wina? Przyznać się, że na sam jego widok miękną jej kolana, a dotyk jego rąk, dźwięk głosu i bliskość ciała wywołują zawroty głowy i dziwnie przyjemne uczucie słabości?
– Proszę dać sobie jeszcze chwilę na złapanie równowagi – zaproponował, nie wypuszczając jej talii z mocnego uścisku. – Chciałbym poprosić panią do tańca. Proszę się nie obawiać, zapewnię pani stabilne oparcie.
Zmusiła się do uśmiechu, z rezygnacją skinęła głową i niepewnie zerknęła na parkiet.
– Jeden taniec, panie Mastrantino. Potem naprawdę będę musiała… przeprosić towarzystwo. Okazuje się, że eleganckie przyjęcia wymagają kondycji, której, niestety, nie mam.
– Chętnie uznam, że pani daleka od entuzjazmu reakcja na propozycję tańca ze mną spowodowana jest zmęczeniem. – Raphael zrobił krok w tył, skłonił się szarmancko i wyciągnął dłoń. – Gdyby przyczyną była moja skromna osoba, czułbym się boleśnie dotknięty.
– Pańska osoba z całą pewnością nie jest skromna. – Ujęła jego rękę i pozwoliła poprowadzić się na parkiet. – Jest pan ponadprzeciętnie wysoki i wyjątkowo harmonijnie zbudowany; proporcje mięśni, tłuszczu i wody w pana organizmie wydają się na pierwszy rzut oka idealne, choć oczywiście nie tak łatwo to ocenić, gdy jest pan w ubraniu. Wątpię też, by cokolwiek, co mogłabym powiedzieć albo zrobić, wpłynęło choć w minimalnym stopniu na pańskie mniemanie o sobie, które oceniam jako wygórowane.
Raphael Mastrantino zmylił krok. Pia zerknęła na niego z niepokojem. Wyraz pewności siebie zniknął z jego twarzy, zastąpiony na moment grymasem czystego zaskoczenia. A potem usłyszała jego cichy śmiech. I ze wzruszeniem zrozumiała, że ten śmiech jest całkowicie szczery. Jakby pochodził z głębi jego duszy, skąd wyrwało go nagłe zdumienie.
Nie miała tylko pojęcia, dlaczego był zdziwiony albo rozbawiony tym, co od niej usłyszał. Przecież precyzyjnie trzymała się faktów.
Wciąż patrzył na nią czujnie, z namysłem, jakby usiłował rozwikłać jakąś trudną zagadkę, kiedy smyczki i flety podjęły z początku nieśmiały, potem coraz bardziej szalony dialog, ujarzmiony tylko hipnotycznym, władczym, potrójnym rytmem walca. Pia odetchnęła z ulgą. Ogólnie taniec nie był dla niej rzeczą prostą – zwłaszcza jego nowoczesne, ekspresyjne odmiany. Zbyt nieprzewidywalny, jak na jej gust. Za mało uporządkowany.
Ale walc – to była zupełnie inna historia. Uwielbiała jego geometryczną precyzję. Zachwycała się lekkością posuwistych kroków i płynnością obrotów, które pozwalały odczuć upajającą moc działania siły odśrodkowej. Kiedy Raphael obrócił ją ku sobie i położył dłoń na jej plecach, wyprostowała się, odchyliła głowę nieco w tył, oparła dłoń o jego ramię i pozwoliła, by poprowadził ją w tańcu. Tutaj, na parkiecie, pewność siebie i arogancja tego mężczyzny stanowiły atut, czyniąc z niego znakomitego tancerza. Porwał ją w szalony wir coraz szybszych obrotów, a ona, bezpiecznie wsparta na jego silnym ramieniu, zupełnie zapomniała o tym, jak bardzo niewygodne ma buty. Miała wrażenie, że frunie nad ziemią, unoszona energią muzyki.
Piękna melodia walca, z jej nieparzystym metrum, malująca dźwiękiem, który intensywniał, to znów przygasał, fale modrego Dunaju, mogłaby, zdaniem Pii, trwać bez końca. To była cudowna chwila. Widziała przed sobą fascynującą twarz Raphaela i niewiele więcej – im szybciej wirowali, tym bardziej świat wokół nich się rozmywał, przemieniał w smugi barw, jak na obrazie jakiegoś szalonego ekspresjonisty. Zdążyła jednak zauważyć, że młodzi mediolańczycy, którzy wcześniej osaczali ją niczym sfora głodnych wilków, teraz wycofywali się, szukali innych obiektów zainteresowania, jeden po drugim opuszczali salon. Dokładnie tak, jak zachowują się słabsze samce, gdy wśród nich pojawi się basior. Ten, którego dominację uznaje całe stado…
Uśmiechnęła się, rozbawiona tym porównaniem. Jedno było pewne – dopóki towarzyszył jej pan Mastrantino, żaden inny mężczyzna obecny na sali nie ośmieli się nawet zbliżyć. To dobrze. Wolałaby oczywiście, żeby zostawiono ją w całkowitym spokoju, ale jeśli tak być nie mogło… cóż, bez wahania wybierała towarzystwo aroganckiego Raphaela Mastrantino. Był najbardziej interesującym mężczyzną obecnym na przyjęciu. Nie, poprawiła się, wpatrzona w jego ciemne oczy o nieodgadnionym spojrzeniu. Był najbardziej interesującym mężczyzną, jakiego spotkała w życiu…
Tytuł oryginału: Bought with the Italian’s Ring
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2018
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2018 by Tara Pammi
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2019
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe. Harlequin i Harlequin Światowe Życie Ekstra są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji. HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela. Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
www.harpercollins.pl
ISBN 9788327644053
Konwersja do formatu EPUB: Legimi S.A.