Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Emigranci (1974) to najwybitniejszy utwór Sławomira Mrożka od ukazania się Tanga, a zarazem jeden z najważniejszych polskich dramatów okresu powojennego. Dwaj cudzoziemcy z bliżej nieokreślonego kraju zamieszkują wspólnie suterenę w nieznanym mieście Europy Zachodniej. Wyobcowany intelektualista, AA, wybrał emigrację z powodów politycznych, jego towarzysz zaś, "chłoporobotnik" XX, wyjechał wyłącznie dla zarobku. Skazani są na własne towarzystwo, a ich symbioza polega na wzajemnym uzależnieniu: XX wykorzystuje AA materialnie, ten natomiast twierdzi, że wykorzystuje towarzysza pod kątem studiów nad niewolniczą mentalnością swych rodaków. AA, sam sfrustrowany i bezwolny, z wyższością odnosi się do przedstawiciela niższej klasy, dorobkiewicza, którego jedynym celem w życiu jest poprawa własnego bytu. W tych warunkach obustronne konflikty i antagonizmy nabierają wyjątkowej ostrości. W szerszym ujęciu konfrontacja pomiędzy AA i XX dotyka jednego z ważniejszych problemów w Polsce powojennej - rozdźwięku między inteligencją i robotnikami. W finale dokonuje się synteza wartości obu grup społecznych, zwiastująca przełamanie powstałych barier.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 98
Emigranci albo los utracony
Jacek Wakar
Emigranci Sławomira Mrożka, Do piachu Tadeusza Różewicza oraz Antygona w Nowym Jorku Janusza Głowackiego – te trzy utwory Jan Kott uznał za najważniejsze sztuki powojennej Polski. Chociaż nie był skory do kategorycznych sądów, wymienił je w jednym szeregu, żadnej nie przyznając konkretnego miejsca na podium. Za to bez cienia wątpliwości. Jakby wybitny badacz Szekspira chciał powiedzieć: jest właśnie tak. Rzekłem.
Pisał o Mrożku niezbyt często, ale jeden z tych tekstów wzbudził szeroki rezonans. Idzie o Rodzinę Mrożka, gdzie przygląda się familii Stomila z Tanga. No właśnie: wśród teatrologów, badaczy twórczości autora Słonia, od dawien dawna trwa niekończąca się dyskusja. Emigranci czy Tango? Tango czy Emigranci? Któremu z majstersztyków Mrożka przyznać palmę pierwszeństwa, który uznać za dzieło życia pisarza? Tango przebiło sufit popularności, doczekało się setek premier, tysięcy analiz, od niego zaczęło się coś, co Tadeusz Nyczek w odniesieniu do Mrożka za Konstantym Puzyną nazywał „terrorem sukcesu”. Emigranci jednak wracają z zadziwiającą regularnością, objawiając coraz to nową gorycz, nową siłę i nowe znaczenia. Świat się zmienił, emigracja jest dzisiaj czym innym, ale dramat Mrożka komentuje ją z tą samą przenikliwością co przed laty, krótko po swojej prapremierze. Nie, to nie znaczy, że dobrze będzie, gdy ktoś przeczyta tę sztukę jako rzecz o Polakach zarabiających w Anglii i uczyni z niej dzieło doraźne, z niezbyt długą datą ważności. Emigranci to nie jest dramaturgiczna publicystyka, czegoś takiego Mrożek zawsze unikał; (gdy postanowił szybko i niemal wprost zareagować na polityczną rzeczywistość, napisał sztukę Alfa – dość często uważaną za najsłabszy jego utwór). Emigranci to esencja ludzkiego doświadczenia. Dramat bez jednej zbędnej sceny, nawet bez jednego niekoniecznego słowa. Swoją drogą spór o prymat Tanga czy Emigrantów zaczyna się już od pierwszych kwestii. Osoba Na Razie Zwana Babcią z przesadnym rozmachem rzuca kartę na stół, wykrzykując: „Cztery piki skurczybyki”. XX siedzi za stołem w zajmowanej przez siebie i AA norze, popatruje na czytającego książkę towarzysza niedoli i oznajmia: „Jezdem”. Tyle, nic więcej nie trzeba.
Wielki temat emigracji przenika całą twórczość Mrożka, bo bierze się z osobistego doświadczenia. Pisarz wyjechał z kraju z żoną Marą w czerwcu 1963 roku, nie wiedząc jeszcze, czy na stałe, czy tylko na jakiś czas. Osiedli we Włoszech, w robotniczej dzielnicy położonego na Riwierze miasteczka Chiavari. Włoski okres uzna za „pomyłkę, w której tkwił kilka lat za długo”. Przez cały ten czas rozważał możliwość powrotu do Polski w kontrze do pozostania za granicą. Polubił podróże i szerokie możliwości, jakie dawały. Próbował kiedyś podsumować, ile miast odwiedził, w ilu hotelach spał. Okazało się to niewykonalne, było ich za dużo. Zaczynał jednak przeczuwać, że do kraju nie wróci. Nie przynosiło mu to jednak uspokojenia, i Zachód bowiem nie dawał szczęścia, cały był w zmarszczkach, jak tytułowa bohaterka opowiadania Moniza Clavier. Na plakacie wygląda na skończoną piękność, ale gdy popatrzeć z bliska – czar pryska. To samo obserwował Mrożek, coraz lepiej poznając Europę.
Na dodatek nie brakowało prawdziwie życzliwych, którzy sugerowali mu powrót. Podkreślali, że polski pisarz może rozwijać się i właściwie funkcjonować jedynie wśród ojczystej mowy. Tak mówił Stefan Kisielewski, podobnie pisał w listach Adam Tarn. Redaktor miesięcznika „Dialog”, jako autorytet szczególnie dla Mrożka ważny, zawsze doradzał mu, choćby w sprawach związanych z wystawieniami sztuk, by zawsze najpierw próbował wykorzystać wszystkie polskie możliwości, a dopiero później zwracał się ku teatrom światowym. Ale pomylił się w sprawie zrywania z językiem. Jedynie dramat Wielebni napisał Mrożek po angielsku, w kilku językach są też fragmenty Dziennika, ale to już zupełnie inny rodzaj literatury – raczej autoterapia niż cel sam w sobie. Wszystkie najważniejsze sztuki i opowiadania powstały wszak po polsku. Mrożek nie lubił wielkich słów, ale wielokrotnie zmieniając adresy, mógł powiedzieć, że jego prawdziwym domem pozostała na zawsze polszczyzna.
W Monizie Clavier pisał o polskim szaraczku wrzuconym w środek frenetycznej Wenecji, na dodatek ustawicznie branym tam za Rosjanina. Podczas uroczystego bankietu podochocony alkoholem bohater, pokazując ubytki w uzębieniu, wykrzykuje rozdzierająco „O, tu, wybili, panie, za wolność wybili!”. Groteska Mrożka celnie uderza w polską martyrologię, w poczucie przynależności do narodu wybranego, bo w końcu Polska mesjaszem od czasów romantycznych jest i do twarzy nam z tą patetyczną pozą. Mrożek rozbija ją jednak w drobne kawałki, lecz czyni to chyba bez szczególnej przyjemności. Może dlatego, że blisko mu do człowieczka z własnego opowiadania. Może dlatego, że nawet patrząc z oddali, nie kryjąc wściekłości na Polskę i Polaków, nigdy nie stracił najważniejszej z więzi, nie zdobył się na bezpieczny dystans.
Pisząc – już w Paryżu w roku 1973 – Emigrantów, przeczuwał, że tworzy utwór o szczególnym wymiarze. W liście do Tarna przewidywał, że z powodu cenzury sztuka okaże się „niedrukowalna” w Polsce, choć – a może właśnie dlatego – jest bardzo polska i „wiele dotąd niepowiedzianych rzeczy między Polakami mówi”. Przyjacielowi Wojciechowi Skalmowskiemu zwierzał się, że to najbardziej realistyczna z jego sztuk, powiedział w niej tak wiele ważnych rzeczy, a przy tym zabrał się za niepodejmowany dotąd w polskiej literaturze temat. Był nieustannie pełen najróżniejszych lęków. Tytuł dramatu uważał za „niehandlowy”, martwił się, jak zabrzmi w ewentualnych tłumaczeniach. Kilkakrotnie też całość przerabiał, bo nie był zadowolony z uzyskanego efektu. Z ulgą przyjął opinie Tarna, Puzyny i Erwina Axera, zaświadczających, że to jeden z jego najlepszych utworów, ale odnotowywał też nieprzychylne oceny Jana Błońskiego i Jerzego Giedroycia. Skalmowskiemu pisał, że „w Polsce wiele osób ze «środowiska» przyjęło Emigrantów z niesmakiem, a nawet z oburzeniem. Jednocześnie wiele osób na emigracji uznało tę sztukę za plugawą, za szkalowanie emigracji, upatrując w niej moje dopraszanie się łaski warszawskiej”. Z satysfakcją przyjmował kolejne sukcesy zagranicznych wystawień Emigrantów, z tym najsłynniejszym – paryskim, w reżyserii Rogera Blina – by wreszcie móc skonstatować, że Emigranci zaczynają „wyglądać na sukces”, pierwszy od lat dziesięciu, od Tanga, tak bardzo przez niego wyczekiwany.
„Ściany szare i brudne, z zaciekami. Niski sufit. Goła żarówka na drucie, zawieszona u sufitu. Silne, rozproszone światło. Nie ma okien” – Mrożek jak zwykle w szczegółowych didaskaliach określa wygląd nory, w której swą marną egzystencję wiodą AA i XX. Pierwszy jest inteligentem, na emigracji znalazł się z powodów politycznych. Teraz wyleguje się na żelaznym łóżku, pali papierosy, czyta książki. Nie ma rodziny, do nikogo nie pisze listów, od nikogo listów nie dostaje. Wie, że do kraju nie wróci. Chce napisać studium niewolnika idealnego, za model ma posłużyć mu XX. Ten zaś z kolei ciągle snuje mrzonki o powrocie do żony i dzieci. O tym, jak całą wieś sprosi się na przyjęcie, bo pan z zagranicy wrócił. Na razie jednak tyra jak wół, przypłacając swą orkę zdrowiem. Pieniądze chowa w pluszowym psie Pluto, z oszczędności gotów jest nawet żywić się jedzeniem dla zwierząt. Czasem, pracując w kanałach, popatrzy sobie między nogi kobiet, bo zdarza się, że noszą spódnice, ale nie wkładają majtek. Albo pójdzie na dworzec i na peronie poobserwuje pociągi. Taka przyjemność za darmo, a poza tym na dworcu wszyscy są tymczasowi, w biegu i bez prawdziwego domu.
Jan Błoński nazwał ich mędrkiem i chamem. Kiedyś w Zabawie mieliśmy trzech Parobków słyszących zza ścian odgłos tytułowej zabawy. Gdy jednak przekraczali próg izby, witała ich martwa cisza, bo to wszystko było nie dla nich. Podkreślano, że w Parobkach odezwała się potrzeba uczestniczenia w kulturze wysokiej, albo przynajmniej wyższej, i to odróżniało ich od innych prostaków z Mrożka. AA i XX skraplają w sobie cechy typowe dla swych warstw społecznych, ale tylko na pozór to inteligent jest w ich pojedynku górą. To prawda, upokarza swego towarzysza, prowokuje go, sprawdza wytrzymałość na szyderstwo. Jednak XX ma swoją prawdę i to mu pomaga. „Jak trzymam, to mam”, „Jak puszczę, to wypuszczę” – mawia. Skończą podobnie i żałośnie. XX pijany będzie głośno chrapał w swoim wyrze. AA pijany będzie w swoim wyrze rozdzierająco szlochał.
Dramat oparty jest na dialogu, którego Mrożek zawsze był mistrzem. Można rzec, iż bohaterów określają słowa, każdy zamknięty jest we własnym języku. Doskonale odmalowuje autor Emigrantów starcie niższości i wyższości – wielki temat przybliżający go do „padrone” – Witolda Gombrowicza. Doszukiwano się słusznie w tym dramacie przełomu, bo szarady i gry słowne zastąpił znój emigracyjnej beznadziei, a ironię i cierpki humor przykrył nieprzenikniony mrok. Tyle że dzisiaj to już chyba dla wszystkich oczywiste: od Mrożka odklejamy wreszcie miary teatru absurdu, mniej zajmują nas przednie żarty i to, co jest „z Mrożka”. Widzimy w nim już nie humorystę, ale wielkiego egzystencjalistę, patrzymy na jego świat poprzez Wielkie Serio. W Emigrantach możemy dostrzec opowieść o losie utraconym, już niemożliwym do odbudowania. Wszystko zostało przegrane – zdaje się mówić pisarz, nie dając żadnego pocieszenia.
Nie dawał pocieszenia także samemu sobie i ani myślał samego siebie z czegokolwiek rozgrzeszać. Szalenie przekonująca wydaje się perspektywa przyjęta przez Tadeusza Nyczka. Wyznawał on, że zawsze pociągało go patrzenie na AA i XX jako tę samą osobę oraz potraktowanie Emigrantów jako potencjalnego monodramu z rozszczepionym na dwa jednym w istocie głosem. Bo ów mędrek i ów cham składają się na całość, nie potrafią bez siebie istnieć. I odbijają dwoistą naturę Sławomira Mrożka, który nigdy nie przestał być chłopakiem z Borzęcina, a Borzęcin niełatwo znaleźć na mapie. Nosił w sobie jego piętno, może wręcz kompleks. Zmieniał kontynenty i miasta, miał sławę i sukces, a Borzęcin i tak nosił w sobie. Rozliczał się z tym swoim dziedzictwem wielokrotnie, ale może właśnie w AA i XX zrobił to w sposób najbardziej pełny i bezkompromisowy. Swoją drogą tok myślenia Tadeusza Nyczka jest uprawniony chociażby przy oglądaniu dobrych, opartych na tej sztuce przedstawień teatralnych.
Dobrych – podkreślam – bo to piekielnie ważne. Emigranci jak mało które dzieło dramatyczne potrafią uwypuklić wszystkie teatralne wymysły. Karierę na scenach, od pierwszych inscenizacji Andrzeja Wajdy w krakowskim Starym Teatrze oraz Jerzego Kreczmara w Teatrze Współczesnym w Warszawie, zrobili zawrotną. Więcej wystawień miało z pewnością tylko Tango. Wszystkie realizacje udowodniły, że Mrożek jest autorem nieubłaganym, jego teksty wcale nie poddają się reżyserskim harcom. Bywały różne pomysły na Emigrantów, często iście kuriozalne. Za każdym razem okazywało się jednak, że to utwór groźny, bo jakoś dziwnie potrafi się odwinąć, obnażając śmieszność pomysłowych inscenizatorów. Co innego, gdy się tę sztukę ze zrozumieniem i na poważnie przeczyta. Wtedy okaże się karkołomnie trudnym, ale jednak niemal samograjem. Tak zbudowane postaci, tak misterny dialog to atut w ręku każdego dobrego aktora.
Dlatego warto czytać Emigrantów na poważnie. I na poważnie brać całego Mrożka. To nie oznacza, że nie będziemy się śmiać. Ale pod śmiechem jest płacz, czy tego chcemy, czy nie. „Szloch najpierw cichy, a potem coraz głośniejszy, rozdzierający”.