Listy 1964-1988 - Józef Czapski, Sławomir Mrożek - ebook + książka

Listy 1964-1988 ebook

Józef Czapski, Sławomir Mrożek

5,0
54,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Niepublikowana dotąd korespondencja dwóch wielkich twórców XX wieku

O Polsce, emigracji, sztuce i próbach zrozumienia własnych losów

Dzieliły ich wiek, pochodzenie, wykształcenie, bagaż doświadczeń i sytuacja życiowa. Łączyło podobne spojrzenie na świat. I to, że obaj obdarzeni byli talentem literackim i plastycznym.

Sławomir Mrożek i Józef Czapski znali się blisko trzydzieści lat, z czego przez niemal ćwierć wieku prowadzili ze sobą intensywny, osobisty i intelektualny dialog. Książka przedstawia blisko 100 nieznanych wcześniej listów z lat 1964–1988. To niezwykłe świadectwo przyjaźni i wzajemnej fascynacji, ale przede wszystkim cenny dla polskiej literatury i sztuki dokument. Jak pisze we wstępie Michał Paweł Markowski: „Mrożek był z miałkiego drobnomieszczaństwa, Czapski był z solidnej arystokracji. Mrożek miał za plecami pustkę i klęskę, na życie Czapskiego patrzyło tysiąc lat rodzinnych sukcesów, których nawet wywłaszczenie nie naruszyło. To rozminięcie, to niespotkanie więcej mówi o kondycji polskiej kultury w wieku dwudziestym (…) niż jej największe arcydzieła, starannie maskujące swoje pochodzenie”.

Czapski i Mrożek piszą o wszystkim, co ich boli: o kondycji intelektualnej polskiej emigracji, spustoszeniach w duszy polskiej, jaka dokonała się w czasach okupacji, o polskiej megalomanii i kompleksach. Nie stronią też od wątków osobistych, nie tając – szczególnie Mrożek – swoich załamań i zwątpienia co do sensu własnego dzieła.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 264

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Opieka re­dak­cyjna: ANITA KA­SPE­REK, EWA SMOL
Re­dak­cja: MA­RIA ROLA
Ko­rekta: JA­CEK BŁACH, KA­MIL BO­GU­SIE­WICZ
Opra­co­wa­nie gra­ficzne i pro­jekt okładki: MA­REK PAW­ŁOW­SKI
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by Su­sana Oso­rio-Mro­żek © Co­py­ri­ght by We­ro­nika Or­kisz Wstęp © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2023 © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2023
Opra­co­wa­nie edy­tor­skie li­stów zo­stało zre­ali­zo­wane w ra­mach sty­pen­dium Mi­ni­stra Kul­tury i Dzie­dzic­twa Na­ro­do­wego
ISBN 978-83-08-07827-3
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

91, AV. DE PO­ISSYMA­ISONS-LAF­FITTE(S-ET-O)(TEL. 962 [...], TEL. MÓJ, NIE „KUL­TURY”)[1]

8 stycz­nia [1964]

Drogi Pa­nie,

już czuję, że drugi mój list do Pana „wy­pa­ruje”[2] przed na­pi­sa­niem, a nie chciał­bym bar­dzo, bo spo­tka­nie z Pa­nem było dla mnie zna­czące. Moją chyba wadą „że­rom­ską”[3] jest, że li­te­ra­tura ist­nieje we mnie za­zę­biona o czło­wieka tak sil­nie, że, zdaje mi się, głę­biej czy­tam au­tora, któ­rego znam. Prawda, że znam nie­któ­rych, któ­rzy już dawno po­marli, ale je­żeli cho­dzi o ży­wych, po­trze­buję ich choć raz zo­ba­czyć. Ale nie cho­dzi tu jed­nak o mnie, chcia­łem pi­sać do Pana o Panu. Ten mio­tacz ognia, a po­tem Ame­ry­ka­nin w roz­cheł­sta­nej ko­szuli ry­czący przed ogon­kiem cze­ka­ją­cym na otwar­cie kina w mo­krą, ciemną, zimną go­dzinę pa­ry­ską to były sceny dla mnie aż nie­sa­mo­wi­cie „mroż­kowe”. Wiążą się one z tym, co Pan mó­wił o tym, co każdy czło­wiek w so­bie tłamsi, i jesz­cze rów­nież z Pań­skim wspo­mnie­niem opu­sto­szo­nych do­mów z la­ta­ją­cym pie­rzem i fo­to­gra­fią żoł­nie­rza, Żyda-Po­laka, na usy­pa­nej pia­skiem pod­ło­dze stry­chu[4].

Mó­wił Pan, że ma Pan „chyba prawo” wró­cić do wspo­mnień oku­pa­cji i o niej pi­sać, mó­wił Pan rów­nież o na­szych pol­skich głu­chych uczu­ciach atrak­cji wo­bec SS-ma­nów z tru­pią czaszką na czar­nych cza­pach. Trudno mi to wszystko za­po­mnieć i mnie się zdaje, że nie tylko Pan „ma prawo”, ale że Pan musi do tego wró­cić i o tym pi­sać, bo ina­czej NIE WARTO ŻYĆ. Pan się żach­nął, „o tym ni­gdy w Pol­sce nie można bę­dzie pi­sać”.

To mi, może nie­słusz­nie, obu­dziło mój pierw­szy od­ruch po prze­czy­ta­niu Pana li­stu do Pio­tra[5] z tego lata, że prze­cież brak od­de­chu wol­nego w pi­sa­niu i na Panu ciąży, choć, jak Pan mówi, ni­gdy nie miał Pan z cen­zurą trud­no­ści. Boję się, że grozi Panu sto­krot­nie gor­sza we­wnętrzna cen­zura i że pi­sać Pan bę­dzie co­raz sub­tel­niej alu­zyj­nie, aż wy­lą­duje Pan w czy­stej abs­trak­cji, ja­ło­wej abs­trak­cji.

Roz­sta­li­śmy się w chwili, gdy Pan po­sta­wił za­py­ta­nie, co ro­bić z tym, co w czło­wieku się tłamsi i co w każ­dej chwili może wy­buch­nąć, a co na dal­szą metę MUSI wy­buch­nąć.

To, co Pan mó­wił, to był po­grzeb pierw­szej klasy bło­giego jesz­cze XIX-wiecz­nego opty­mi­zmu po­zy­ty­wi­stycz­nego, nie tylko – to był po­grzeb opty­mi­zmu ra­cjo­na­li­styczno-re­wo­lu­cyj­nego, róż­nych „ma­szy­nek po­stępu” dans la di­rec­tion de l’hi­sto­ire[6] i tych len­de­ma­ins qui chan­tent[7].

No do­brze, ale je­żeli tak, czy można po­wró­cić do ja­kie­goś „moja chata z kraja” i cier­pieć nad tym, że się nie jest dość bo­ga­tym, bo nie stać mnie na auto z szo­fe­rem, a tylko na auto bez szo­fera? To Brzo­zow­ski w swoim przed­śmiert­nym pa­mięt­niku[8] no­tuje: „kto pierw­szy wy­my­ślił, że ży­cie musi być przy­jemne?”[9].

Kiedy my, ka­pi­ści[10], przy­je­cha­li­śmy do Pa­ryża w 1924 roku, od­wie­dzi­li­śmy wy­stawę pol­skich ma­la­rzy ów­cze­snych (mar­niutką), zor­ga­ni­zo­waną przez naj­szla­chet­niej­szego z wa­ria­tów, Aron­sona[11], szma­cia­rza ży­dow­skiego bez por­tek, bez­in­te­re­sow­nego fa­na­tyka ma­lar­stwa. Otóż cho­dził on po tej wy­sta­wie i mó­wił: „Uch, tyle ta­len­tów i ani jed­nego WIESZ­CZA”.

Niech mnie Pan nie bie­rze za Aron­sona, wcale nie chcę z Pana ro­bić vier und vie­rzig[12], ale WIEM, wiem po so­bie, że głu­cha i czę­sto dla nas sa­mych nie­wy­ro­zu­mo­wana po­trzeba, naj­czę­ściej na­wet wbrew na­szemu wy­ro­zu­mo­wa­niu, po­trzeba coś wy­ra­zić, coś na­ma­lo­wać czy na­pi­sać, to je­dyne, co zna­czy i co jest w nas warte wy­razu, ży­cia. Kiedy Pana ci­sną te­maty nie do druku, stany wspo­mnie­nia, to je­żeli Pan do ta­kich „studni” nie wsko­czy, to Pan zgi­nął, a może i my z Pa­nem, bo Panu jed­nemu jest dane to wła­śnie na jaw wy­pro­wa­dzić, zdjąć z nas nie­wy­ja­wiony i RE­ALNY urok. Co z tego, że Pan się mę­czy, to jest nor­malne i zdrow­sze, i szczę­śliw­sze niż wszel­kie „skro­banki” we wła­snej du­szy do­ko­nane.

Czy Pan sły­szał o tej roz­mo­wie Mal­raux[13] w Mo­skwie, chyba w ’38 czy ’39 roku?[14] Na od­czy­cie, gdzie sła­wiono do­sko­nałe szczę­ście przy­szłych po­ko­leń ko­mu­ni­stycz­nych, Mal­raux spy­tał: „A co zro­bi­cie avec un en­fant écra­bo­uillé[15], które tram­waj prze­je­chał?”. Od­po­wie­dziano mu, że ta­kich wy­pad­ków nie bę­dzie w zor­ga­ni­zo­wa­nym spo­łe­czeń­stwie. Zresztą ten opty­mizm Pan le­piej niż kto­kol­wiek wy­ra­ził cho­ciażby w świę­cie ma­jo­wym z bez­no­gimi i mań­ku­tami. Ale jesz­cze cho­dzi o to, co naj­ciem­niej­sze w nas i co tak wy­god­nie po­zo­sta­wić Niem­com jako ich wła­sność wy­łączną, bo „wszyst­kie Żydy psy, a Po­lacy złote ptacy” (taką piękną pio­senkę śpie­waną przez ulicz­ni­ków sły­sza­łem przed wojną przy sta­cji wie­deń­skiej w War­sza­wie). Ten te­mat może jesz­cze czeka na Pana.

Po­sy­łam Panu ilu­stra­cję Pana świata, o ileż jest Pan jej bliż­szy niż szkla­nych do­mów Że­rom­skiego czy ko­mu­ni­stów opty­mi­stycz­nych, czy na ca­łym świe­cie roz­ple­nio­nych bło­gich opty­mi­stów.

Opty­mizm, który od­rzuca apo­ka­lipsę, która nam wisi na karku, od­rzuca przy tym ja­kiś inny wy­miar (mó­wię umyśl­nie „ja­kiś”, choć nie­na­wi­dzę tego słowa), wy­miar prze­mie­nia­jący to, co stłam­szone w nas, w coś in­nego; wy­miar, o któ­rym nie mamy prawa mó­wić, je­żeli w nim nie je­ste­śmy, bo wszystko, co o nim po­wiemy, w na­szym wy­mia­rze wy­obra­żone, bę­dzie kłam­stwem i fał­szem, ale o któ­rym wiemy, że jest. Taki opty­mizm go­tuje, MUSI zgo­to­wać nam ładne nie­spo­dzianki, gdzie „bra­cie, bra­cie, ten spa­do­chro­niarz, bra­cie, spod Gor­lic” jesz­cze bę­dzie może wspo­mnie­niem ró­żo­wej prze­szło­ści.

Od­czy­ta­łem mój list i mam wra­że­nie, że otwo­rzy­łem parę drzwi już przez Pana dawno otwar­tych.

Naj­ser­decz­niej dłoń Pana ści­skam i ukłony żo­nie[16] Pana łą­czę, i wdzięczny je­stem Pio­trowi, że nas spo­tkał.

Jó­zef Czap­ski

CHIA­VARI PRESSO GE­NOVACORSO CO­LOMBO 41/8ITA­LIA

31 stycz­nia 1964

Sza­nowny Pa­nie,

je­stem za­że­no­wany Pań­skim li­stem, nie li­czy­łem na to, że nie tylko po­czuje Pan ochotę na­pi­sa­nia do mnie, ale że uczyni Pan to tak ob­szer­nie – i tym go­rzej dla mnie – jesz­cze za­nim ja zdą­ży­łem to zro­bić, to zna­czy na­pi­sać na tyle wcze­śniej, żeby Pana w tym wy­prze­dzić. Tym go­rzej tylko w tym sen­sie, że tym trud­niej mi te­raz się uspra­wie­dli­wiać z mo­jego za­milk­nię­cia po na­szym spo­tka­niu. Nie­długo po­tem otrzy­ma­li­śmy wia­do­mość z Włoch, że na­leży za­raz wra­cać (różne po­wody na­tury prak­tycz­nej), więc też za­raz za­czę­li­śmy wra­cać, ja na­wet z pewną ulgą, bo Pa­ryż bar­dzo mnie już zmę­czył[17]. Obie­cy­wa­łem so­bie na­pi­sać do Pana przy pierw­szej spo­sob­no­ści i prze­pro­sić, i wy­ja­śnić moje znik­nię­cie. Tym­cza­sem w Chia­vari[18] oka­zało się, że nie ma gdzie miesz­kać, miesz­ka­nie ocze­ki­wane za­wio­dło, ho­tele za dro­gie, a w ta­nim po­koju sub­lo­ka­tor­skim zna­la­zły się plu­skwy. Nie będę opi­sy­wał szcze­gó­łów, z na­tury przy­krych. W każ­dym ra­zie moja nie­wielka od­por­ność, nie­wielka zdol­ność wy­trzy­my­wa­nia sy­tu­acji pod­nio­sła ręce do góry i po­grą­ży­łem się w cał­ko­wi­tym roz­prę­że­niu i roz­ter­kach, z któ­rych nic mi oczy­wi­ście nie przy­szło; nie zno­szę okre­sów ta­kich, bo ich pa­tos z góry ska­zany jest na śmiesz­ność, skoro po ty­go­dniu czy dwóch trzeba wró­cić do nor­mal­nego ży­cia, za­ła­twia­nia nor­mal­nych spraw i tak da­lej, więc wszyst­kie te wi­chry we­wnętrzne wieją tro­chę fuk­sem i ni­gdy nie mogą za­wiać za da­leko. (Bo żadne wiel­kie czyny ni­gdy z cze­goś ta­kiego nie wy­ni­kają, przy­naj­mniej u mnie, i koń­czy się za­wsze jak z sy­nem mar­no­traw­nym, wra­cam sam do sie­bie). Zmie­rzam do tego, że w ta­kich wy­pad­kach, gdy czło­wiek – śmiesz­nie i nie­szcze­rze w grun­cie rze­czy, jak to już po­wie­dzia­łem – błąka się po­nad swo­imi po­żal się Boże prze­pa­ściami, to ta­kie, wy­ma­ga­jące nor­mal­nego trudu i przy­ziem­nej so­lid­no­ści, sprawy jak ko­re­spon­den­cja nie wcho­dzą w ra­chubę, na­wet zęby le­d­wie czło­wiek ła­ska­wie umyć ra­czy. Z dru­giej strony istot­nie ciężko było, ży­li­śmy w wa­liz­kach, a ja na­wet nie mia­łem stołu, na któ­rym mógł­bym się roz­ło­żyć, te­raz do­piero ja­koś się roz­ja­śniło.

Pi­sze Pan o po­trze­bie wy­ra­że­nia. Ależ, nie­stety, taka po­ten­cja, taka po­trzeba, to wła­śnie za tym tę­sk­nię. Nie­raz się nad tym za­sta­na­wia­łem i nie­stety do­cho­dzi­łem za­wsze do wnio­sku, że nie ma we mnie żad­nego wiel­kiego ci­śnie­nia, żad­nego na­kazu, żad­nego stru­mie­nia. Przy­naj­mniej ni­czego ta­kiego, co by mo­gło sta­no­wić ja­kiś na­pęd za­sad­ni­czy, zry­wam się tylko cza­sem we frag­men­tach, nic jed­no­li­cie sil­nego ani sta­łego, cią­głego we mnie nie wstaje. Ra­czej od­na­la­złem sie­bie w pew­nej po­staci po­wie­ścio­wej To­ma­sza Manna[19], jest to mój ulu­biony przy­kład na mnie sa­mego, czę­sto go cy­tuję. Cho­dzi o po­stać po­ety, zwy­cięzcy w kon­kur­sie na po­emat na cześć ży­cia, w po­wie­ści Jego Kró­lew­ska Mość (czy coś w tym ro­dzaju) To­ma­sza Manna. Otóż młody władca, cie­kaw wszyst­kiego (prze­pra­szam, je­żeli Pan ten frag­ment aku­rat pa­mięta, ale ja go tak lu­bię, że po­wtó­rzę wła­snymi sło­wami), przyj­muje na au­dien­cji na­gro­dzo­nego po­etę. I ko­góż wi­dzi, bar­dzo nie­wiele ma­ją­cego wspól­nego z ja­ką­kol­wiek ener­gią ży­ciową osob­nika o oku lekko ka­pra­wym. Pod­czas roz­mowy po­eta zwie­rza się Jego Kró­lew­skiej Mo­ści ze swo­jego ży­cia we­wnętrz­nego. Uskarża się mia­no­wi­cie na całe okresy jakby ogłu­pie­nia, nie­zno­śnej kur­tyny na mó­zgu, nudy i pustki we­wnętrz­nej. Władca jest co­raz bar­dziej za­sko­czony. Oka­zuje się, że po­eta nie tylko ze­wnętrz­nie, ale i we­wnętrz­nie nie kipi ży­ciem. Po­eta zwie­rza się także ze swo­ich za­wi­ści. Otóż po­eta ma przy­ja­ciela, bar­dzo wi­tal­nego, który – wśród in­nych roz­ry­wek – pę­dzi au­to­mo­bi­lem przez pro­win­cję, a gdy zo­ba­czy do­rodne wie­śniaczki pra­cu­jące w polu, wciąga je bez na­my­słu, prze­zwy­cięża swym uro­kiem władcy ży­cia i po­siada na pod­ło­dze au­to­mo­bilu. Był to, zdaje się, je­dyny mo­ment, kiedy zwy­cięzcy w kon­kur­sie na po­emat ku czci ży­cia roz­bły­sły oczy.

Otóż ja czę­sto so­bie wspo­mi­nam ten frag­ment i bar­dzo się cie­szę, że ktoś go na­pi­sał. Bo to dbum­bald­fzga­nie, to pum­plumd­ba­nie, to pim­pam­pum­gambd­bamb­dla­nie, które jest naj­czę­ściej funk­cją mo­jego mó­zgu i sta­nem mo­jej du­szy, ta nie­wy­raź­ność, nuda, za­snu­cie, po­czu­cie czczo­ści tak do­sko­nale są mi znane. Jakże tu mó­wić, a co tu do­piero mó­wić o ci­śnie­niu we­wnętrz­nym, które by roz­sa­dzało. Ra­czej przy­po­mina mi to nie­zbyt udaną po­dróż ża­glow­cem, kiedy na mo­rzach prze­waż­nie ani po­wiewu i cała po­dróż po­lega ra­czej na drzemce i wy­cze­ki­wa­niu, czy też nie po­wieje, a kiedy tro­chę po­wieje, to sta­tek prze­su­nie się o milkę czy dwie i znowu ci­sza. Na­sza roz­mowa to praw­do­po­dob­nie był dla mnie taki po­wiew. Zresztą, ja bar­dzo wo­jow­ni­czy je­stem i li­te­racki póki da­leko od ma­szyny do pi­sa­nia, póki wia­domo, że oko­licz­no­ści, w pełni zresztą uspra­wie­dli­wione, trzy­mają mnie z dala od pa­pieru. Ale kiedy co do czego, je­stem wtedy w sy­tu­acji chłop­czyka, który chwa­lił się, że po­bije star­szego brata ko­legi, a po­tem, kiedy sam był, star­szy brat się po­ja­wił. Oczy­wi­ście star­szego brata po­bić się nie da.

Dla­tego ja bar­dziej wie­rzę w pracę niż w we­wnętrzne na­pię­cie. Jest to wiara tylko mnie do­ty­cząca, z braku cze­goś lep­szego wie­rzę, że inni mogą mieć taką skalę na­pię­cia, taki ła­du­nek, że są w in­nej niż ja, być może, a z mo­jego punktu wi­dze­nia na pewno, w lep­szej sy­tu­acji. A praca to już za­ło­że­nie za­wie­ra­jące w so­bie czyn­nik kon­troli, kie­ro­wa­nia. Zresztą, tu­taj wcho­dzimy już na te­ren tak nie­pewny, że wolę się wy­co­fać, żeby nie na­bre­dzić.

Tak, do­tknął Pan sprawy bar­dzo dla mnie istot­nej. Do­tych­czas uwa­ża­łem się ra­czej za rze­mieśl­nika, pro­du­ko­wa­łem utwory, jak sto­larz pro­du­kuje stoły, mo­głem ty­go­dniowo dwa, a jak się przy­sa­dzi­łem, to i cztery (w zło­tym okre­sie mo­jej eks­pan­sji, w la­tach 1955–1957[20], kiedy za­równo ja, jak i sy­tu­acja przy­po­mi­nały dzie­wi­czy ląd Ame­ryki Pół­noc­nej, jaki roz­cią­gał się przed za­chwy­co­nymi oczami pierw­szych od­kryw­ców, a po­tem pierw­szych prze­my­słow­ców; tam po­dobno, na pół­nocy, ruda że­laza le­żała na wiel­kich ob­sza­rach tuż pod po­wierzch­nią, wy­star­czyła ło­pata, tylko brać i prze­ta­piać; gdzie te czasy, te­raz wier­cić mu­szę głę­bo­kie sztol­nie, a i to bez gwa­ran­cji). Poza tym li­te­ra­tura była dla mnie je­dyną moż­li­wo­ścią wyj­ścia z ano­ni­mo­wo­ści, z mo­jego śro­do­wi­ska, do­bra­niem so­bie moc­niej­szej karty niż te, któ­rymi los mnie ob­dzie­lił na po­czątku. A je­żeli moje utwory z tego okresu spra­wiają wra­że­nie nie­wy­ko­na­nego, ob­ro­bio­nego przed­miotu, to być może za­sługa mo­jej ro­boty. Ale po­zo­staje py­ta­nie: czy pi­sał­bym, gdy­bym uro­dził się ina­czej, tu­taj, po tej stro­nie, w do­ga­dza­ją­cych mi wa­run­kach, czy przy­pad­kiem nie mógł­bym żyć bez pi­sa­nia, czy nie zna­la­zł­bym w sa­mym ży­ciu do­syć za­ję­cia, a przede wszyst­kim przy­jem­no­ści, które tak bar­dzo lu­bię? Po tam­tej stro­nie mało jest przy­jem­no­ści, a te, które są, są tak tan­detne, tak par­szywe w ga­tunku, że przy ja­kich ta­kich wy­ma­ga­niach nie można ich przy­jąć. (Jako przy­jem­no­ści ro­zu­miem nie tylko kon­kretne roz­rywki, ale i po­dróże, kul­turę ma­te­rialną, za­głę­bia­nie się w roz­ma­itych sfe­rach ży­cia kon­sump­cyj­nego, lek­turę, kon­takty i tym po­dobne). Co do tego wcale nie je­stem pewny.

Być może po­winno być tak, jak jest. Po­cie­szam się, że je­żeli To­masz Mann stwo­rzył po­stać po­ety, to nie była mu ona obca w nim sa­mym. Być może mo­ment ze­tknię­cia oso­bo­wo­ści z ob­róbką, ży­wiołu z pracą – jest istotny, i fakt, że tak do­brze go wy­czu­wam, że nie mam złu­dzeń co do ży­wiołu czy­stego, jest po­zy­tywny dla mnie. Po­zy­tywny, ale mę­czący, jak każdy brak złu­dzeń.

Łą­czę ser­deczne po­zdro­wie­nia i po­dzię­ko­wa­nia za na­sze spo­tka­nie, mam na­dzieję nie ostat­nie. Obec­nie za­mie­rzam osiąść we Wło­szech jesz­cze przez czas ja­kiś.

Pań­ski

Sł. Mro­żek

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Spis ilu­stra­cji

s. 18, 19: Sła­wo­mir Mro­żek, ry­sunki, Ar­chi­wum Sła­wo­mira Mrożka / Fun­da­cja im. Jana Mi­chal­skiego.

Przy­pisy

[1] Jó­zef Czap­ski na­le­żał do współ­za­ło­ży­cieli i fi­la­rów mie­sięcz­nika „Kul­tura” – wy­da­wa­nego w la­tach 1947–2000, naj­pierw w Rzy­mie, a na­stęp­nie w Pa­ryżu – któ­rego re­dak­to­rem był Je­rzy Gie­droyc. Sie­dzibę „Kul­tury” od 1954 sta­no­wił dom w pod­pa­ry­skim Ma­isons-Laf­fitte, gdzie Czap­ski i jego sio­stra Ma­ria Czap­ska zaj­mo­wali po­koje na tak zwa­nym pię­terku.
[2] Pierw­szy list Czap­skiego do Mrożka się nie za­cho­wał. Po­znali się za­pewne w stycz­niu 1958, kiedy Mro­żek wraz z Wi­sławą Szym­bor­ską, Ja­nem Jó­ze­fem Szcze­pań­skim i Ta­de­uszem No­wa­kiem prze­by­wali na sty­pen­dium w Pa­ryżu i udali się do Ma­isons-Laf­fitte na spo­tka­nie z Gie­droy­ciem i jego współ­pra­cow­ni­kami. Mro­żek już w Kra­ko­wie czy­ty­wał „Kul­turę” i wy­da­wane przez Gie­droy­cia książki, m.in. Trans-Atlan­tyk Wi­tolda Gom­bro­wi­cza. O wi­zy­cie w Ma­isons-Laf­fitte wspo­mina w au­to­bio­gra­fii Bal­ta­zar (War­szawa 2006).
[3] Z twór­czo­ścią Ste­fana Że­rom­skiego Czap­ski za­po­znał się we wcze­snej mło­do­ści, w póź­niej­szych la­tach przy­zna­wał, że dzieła Że­rom­skiego były dla niego i jego sio­stry Ma­rii ob­ja­wie­niem i wzbu­dziły w nim „ból spo­łeczny”. Z Że­rom­skim spo­tkał się pierw­szy raz w 1921 w Gdyni, gdzie wów­czas prze­by­wał au­tor Lu­dzi bez­dom­nych, o czym Czap­ski wspo­mina w dzien­niku (Wy­rwane strony, War­szawa 2010). Póź­niej wi­dy­wał się z nim w War­sza­wie.
[4] W 1943 wła­dze nie­miec­kie na­ka­zały ro­dzi­nie trzy­na­sto­let­niego Mrożka opu­ścić miesz­ka­nie przy ulicy Kie­lec­kiej w Kra­ko­wie i prze­pro­wa­dzić się do ka­mie­nicy na te­re­nie zli­kwi­do­wa­nego getta na kra­kow­skim Pod­gó­rzu. Na stry­chu owej ka­mie­nicy Mro­żek od­na­lazł przed­wo­jenną fo­to­gra­fię nie­zna­nego mu Żyda w mun­du­rze żoł­nie­rza Woj­ska Pol­skiego, o czym wspo­mina w Bal­ta­za­rze (dz. cyt.).
[5] Piotr Ra­wicz (1919–1982) – pi­sarz, po­eta i kry­tyk li­te­racki, był wię­ziony w obo­zie Au­schwitz-Bir­ke­nau. W 1947 wy­je­chał z Kra­kowa i za­miesz­kał w Pa­ryżu, gdzie współ­pra­co­wał z pi­smem „Le Monde”. Za­sły­nął au­to­bio­gra­ficzną opo­wie­ścią Le sang du ciel (Pa­ris 1961), w któ­rej opi­sał swoje do­świad­cze­nia obo­zowe. Jej pol­skie tłu­ma­cze­nie Krew nieba uka­zało się w Kra­ko­wie w 2003 (przeł. A. So­cha). Czap­ski i Ra­wicz po­znali się praw­do­po­dob­nie w 1948 lub w 1949; po sa­mo­bój­czej śmierci Ra­wi­cza Czap­ski po­świę­cił mu wspo­mnie­nie Po­zgonne – zbyt oso­bi­ste („Kul­tura” 1982, nr 7–8, prze­druk w: te­goż, Roz­pro­szone. Tek­sty z lat 1925–1988, War­szawa 2005). Mro­żek za­przy­jaź­nił się z Ra­wi­czem pod­czas swo­jego dru­giego po­bytu w Pa­ryżu, w 1959, o czym pi­sze w Bal­ta­za­rze (dz. cyt.).
[6]dans la di­rec­tion de l’hi­sto­ire (franc.) – tu: w nur­cie hi­sto­rii
[7]len­de­ma­ins qui chan­tent (franc.) – świe­tlana przy­szłość
[8] Nie­do­kładny cy­tat z Pa­mięt­nika Brzo­zow­skiego: „Skąd wro­sło w te wszyst­kie umy­sły prze­ko­na­nie, że ży­cie po­winno być przy­jemne” (S. Brzo­zow­ski, Pa­mięt­nik, Lwów–War­szawa 1913, re­print: Kra­ków–Wro­cław 1985, s. 144).
[9] Sta­ni­sław Brzo­zow­ski (1878–1911) – pi­sarz, fi­lo­zof i kry­tyk li­te­racki. Jego pi­sma, szcze­gól­nie Le­genda Mło­dej Pol­ski. Stu­dia o struk­tu­rze du­szy kul­tu­ral­nej, wy­warły wielki wpływ na Czap­skiego, który Le­gendę Mło­dej Pol­ski po­znał w 1919, a w 1920 od­krył Pa­mięt­nik. W ar­ty­kule O to­wa­rzy­stwo imie­nia Sta­ni­sława Brzo­zow­skiego („Wia­do­mo­ści Li­te­rac­kie” 1928, nr 236) wzy­wał do wy­da­nia dzieł, ko­re­spon­den­cji, rę­ko­pi­sów tego my­śli­ciela. O au­to­rze Le­gendy Mło­dej Pol­ski pi­sał też m.in. w eseju O Brzo­zow­skim („Kul­tura” 1963, nr 1–2, prze­druk w: te­goż, Pa­trząc, Kra­ków 1983).
[10] W 1923 Czap­ski i jego przy­ja­ciele z kra­kow­skiej Aka­de­mii Sztuk Pięk­nych, stu­denci Jó­zefa Pan­kie­wi­cza, za­ło­żyli Ko­mi­tet Pa­ry­ski, któ­rego ce­lem było ze­bra­nie fun­du­szy na ich dal­sze stu­dia w Pa­ryżu, gdzie przy­byli we IX 1924. Do grupy tej oprócz Czap­skiego za­li­czali się m.in. Jan Cy­bis, Ar­tur Na­cht-Sam­bor­ski, Hanna Rudzka-Cy­bi­sowa i Zyg­munt Wa­li­szew­ski. Od skrótu „K.P.” na­zy­wano ich ka­pi­stami. W swo­ich pra­cach, in­spi­ro­wa­nych twór­czo­ścią Paula Cézanne’a i Pierre’a Bon­narda, kon­cen­tro­wali się na za­gad­nie­niach czy­sto ma­lar­skich, sta­jąc się w Pol­sce głów­nymi przed­sta­wi­cie­lami ko­lo­ry­zmu. Czap­ski spę­dził we Fran­cji lata 1924–1931. O Ko­mi­te­cie i swoim w nim udziale pi­sał m.in. w szkicu Tło pol­skie i pa­ry­skie w to­mie Oko (Pa­ryż 1960, prze­druk w: te­goż, Pa­trząc, dz. cyt.).
[11] Chil Aron­son, pseud. Fran­ci­szek Bie­dart (1898–1966) – pol­ski kry­tyk sztuki i fe­lie­to­ni­sta, współ­pra­co­wał m.in. z pre­zen­tu­ją­cym twór­czość ka­pi­stów „Gło­sem Pla­sty­ków”, do któ­rego pi­sy­wał rów­nież Czap­ski. Pro­wa­dził pa­ry­ską ga­le­rię Édi­tions Bo­na­parte, gdzie w 1929 zor­ga­ni­zo­wał wy­stawę „Art po­lo­nais mo­derne”, a także wy­dał książkę pod tym sa­mym ty­tu­łem, przed­sta­wia­jąc w niej czter­dzie­stu trzech współ­cze­snych mu ar­ty­stów pol­skich, m.in. Xa­we­rego Du­ni­kow­skiego, Ra­fała Mal­czew­skiego, Lo­uisa Mar­co­us­sisa, Zyg­munta Men­kesa, An­drzeja i Zbi­gniewa Pro­nasz­ków, Zo­fię Stry­jeń­ską i Au­gu­sta Za­moy­skiego.
[12]vier und vie­rzig (niem.) – alu­zja do Mic­kie­wi­czow­skiego „czter­dzie­ści i cztery” z Dzia­dów, czę­ści III
[13] An­dré Mal­raux (1901–1976) – pi­sarz i ese­ista fran­cu­ski, au­tor m.in. wy­da­nej w 1933 po­wie­ści Dola czło­wie­cza. Pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej dzia­łał we fran­cu­skim ru­chu oporu, w la­tach 1945–1946 był mi­ni­strem in­for­ma­cji w rzą­dzie ge­ne­rała Char­les’a de Gaulle’a, w la­tach 1959–1969 spra­wo­wał funk­cję mi­ni­stra kul­tury. Wspie­rał pa­ry­ską „Kul­turę”. Czap­ski po­znał go w Pa­ryżu, tuż po wy­da­niu Doli czło­wie­czej, póź­niej zaś po­świę­cił mu wspo­mnie­nie Mal­raux („Kul­tura” 1977, nr 1, prze­druk w: te­goż, Tu­mult i widma, Pa­ryż 1981; pierw­sze wy­da­nie kra­jowe uka­zało się w nie­wy­mie­nio­nej z na­zwy pod­ziem­nej ofi­cy­nie w 1985).
[14] Po­myłka Czap­skiego – Mal­raux prze­by­wał w Mo­skwie w VIII 1934, jako gość Kon­gresu Pi­sa­rzy Ra­dziec­kich, któ­rego uczest­ni­kami byli także m.in. Elsa Trio­let, Lo­uis Ara­gon, Klaus Mann i An­dré Gide.
[15]avec un en­fant écra­bo­uillé (franc.) – ze zmiaż­dżo­nym dziec­kiem
[16] Ma­ria Ob­remba-Mro­żek (1927–1969) – ma­larka i gra­ficzka, pierw­sza żona Mrożka, za któ­rego wy­szła w 1959. Brała udział m.in. w słyn­nej wy­sta­wie mło­dej pla­styki w war­szaw­skim Ar­se­nale w 1955.
[17] Praw­do­po­dob­nie mowa o trzy­ty­go­dnio­wym po­by­cie Mrożka w Pa­ryżu zwią­za­nym z pierw­szym fran­cu­skim wy­da­niem jego opo­wia­dań z tomu Słoń (L’Éléphant, przeł. A. Po­sner, il. D. Mróz, Pa­ris 1964). W tym sa­mym roku otrzy­mał w Pa­ryżu Prix de l’Hu­mour Noir za opo­wia­da­nia z tego zbioru.
[18] W 1963 Mro­żek wy­je­chał do Włoch i za­miesz­kał w Chia­vari pod Ge­nuą. W 1968 osie­dlił się w Pa­ryżu.
[19] T. Mann, Kró­lew­ska Wy­so­kość, przeł. W. Hu­le­wicz, War­szawa 1957. Mro­żek na­wią­zuje tu do roz­działu Wy­so­kie po­wo­ła­nie, w któ­rym przed ob­li­czem księ­cia Klau­diu­sza Hen­ryka, głów­nego bo­ha­tera po­wie­ści, staje po­eta Axel Mar­tini i opo­wiada mu o swoim wi­tal­nym przy­ja­cielu We­be­rze.
[20] W tym okre­sie Mro­żek wy­dał m.in. po­wieść Ma­leń­kie lato (Kra­ków 1956), w kra­kow­skim „Dzien­niku Pol­skim” i „Ży­ciu Li­te­rac­kim” re­da­go­wał ru­brykę sa­ty­ryczną „Po­stę­po­wiec” (tek­sty ze­brane póź­niej w to­mie Po­stę­po­wiec, War­szawa 1960) oraz opu­bli­ko­wał zbiór opo­wia­dań Słoń (Kra­ków 1957).