Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Emma Woodhouse to dwudziestoletnia, bogata dama, mieszkająca z ojcem w pobliżu prowincjonalnego miasteczka Highbury. Pomimo przekonania, iż sama nigdy nie wyjdzie za mąż, dostrzega w sobie talent do swatania par. Po ślubie własnej guwernantki i miejscowego wdowca, pana Westona, doprowadzenie do którego traktuje jako swój osobisty sukces, postanawia znaleźć godnego męża dla swojej nowej przyjaciółki, Harriet Smith. Chociaż rodzice Harriet nie są znani, Emma jest przekonana, że dziewczyna zasługuje na związek z dżentelmenem i sprawia, że ta nie idzie za głosem własnego serca, lecz ulega patronce. Niestety wyobrażenia młodej damy niezupełnie zgadzają się z pragnieniami osób w jej otoczeniu. Sprawy komplikują się, a Emma musi zajrzeć we własne serce.
Powieść jest komedią obyczajową, która bada relacje społeczne i romantyczne epoki, uważana jest za jedno z najważniejszych dzieł literatury angielskiej. Krytyka literacka chwali Emmę za elegancki styl, szczegółową charakterystykę postaci oraz subtelny humor. Powieść była wielokrotnie adaptowana na potrzeby kina, telewizji i teatru.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 709
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
TOM I
Rozdział I
Zdawać by się mogło, iż Emmie Woodhouse – urodziwej, bystrej i zamożnej, z wygodnym domem oraz przyjemnym usposobieniem – udało się zgromadzić niektóre z najbardziej szczodrych błogosławieństw życia. Przeżyła już wszakże dwadzieścia jeden lat bez większych tragedii czy zmartwień.
Była młodszą z dwóch córek wybitnie kochającego i pobłażliwego ojca, a dzięki zamążpójściu swojej siostry od najwcześniejszych lat stała się panią jego domostwa. Matka Emmy zmarła tak dawno temu, iż pozostawiła po sobie jedynie niewyraźne wspomnienie pieszczot. Miejsce rodzicielki wypełniła wspaniała guwernantka, której troskliwość dorównywała niemalże tej matczynej.
Panna Taylor już od szesnastu lat pozostawała zatrudniona przez rodzinę pana Woodhouse’a; przez ten czas stała się mniej guwernantką, a bardziej przyjaciółką, wielce przywiązaną do obu córek, jednak do Emmy w szczególności. Między nimi pojawiła się iście siostrzana zażyłość. Jeszcze zanim panna Taylor ustąpiła z oficjalnego stanowiska guwernantki, łagodność jej charakteru z trudem pozwalała na narzucanie podopiecznym ograniczeń. Obecnie cień jakiejkolwiek władzy już od dawna był nieobecny i obie damy żyły razem niczym przyjaciółki, bardzo sobie nawzajem oddane. Emma miała pełną swobodę w podejmowaniu decyzji – osąd panny Taylor zawsze wielce ceniła, jednak działała głównie według własnego.
Doprawdy, największym nieszczęściem w położeniu Emmy był ojciec skłonny do wszelkich ustępstw oraz usposobienie, które sprawiało, iż miała o sobie nieco zbyt dobre mniemanie. Owe niedogodności niezmiennie zagrażały wielu przyjemnościom. Jednakże zagrożenie pozostawało obecnie tak niedostrzegalne, iż niedogodności te w żadnym wypadku nie mogły zostać uznane za prawdziwe nieszczęścia.
Nadszedł i smutek – łagodny wprawdzie – jednak nie w formie żadnych głębokich zmartwień. Panna Taylor wyszła za mąż. To właśnie strata panny Taylor przyniosła z początku ogromną boleść. W dzień ślubu drogiej przyjaciółki Emma zasiadła przytłoczona myślą o dalszej egzystencji. Wesele dobiegło końca, goście rozeszli się, a Emma z ojcem pozostali, by wspólnie spożyć posiłek – bez jakiejkolwiek trzeciej osoby, gotowej rozweselić ich podczas dłużącego się wieczoru. Później ojciec, swoim zwyczajem, udał się na poobiednią drzemkę, a Emma mogła tylko usiąść i myśleć o tym, co straciła.
Mariaż ów pod każdym względem wróżył jej przyjaciółce świetlaną przyszłość. Pan Weston mógł poszczycić się usposobieniem bez zarzutu, dogodnym majątkiem, odpowiednim wiekiem. Emma miała też pewną satysfakcję z myśli, iż przecież sama, jako szczodra, bezinteresowna przyjaciółka, zawsze sprzyjała, a nawet nadawała odpowiedni kierunek temu związkowi. Jednak była to dla niej praca naznaczona cierpieniem. Brak panny Taylor będzie przecież odczuwać w każdej godzinie każdego dnia. Przywołała w myślach jej dobroć – i niezmienne przez szesnaście lat przywiązanie – to, jak uczyła Emmę i bawiła się z nią, odkąd ta skończyła piąty rok życia. Jak robiła wszystko, co było w jej mocy, by zająć czymś podopieczną lub ją rozbawić, gdy zdrowie dopisywało; i jak opiekowała się nią podczas rozmaitych dziecięcych chorób. Bez wątpienia zaciągnięty został tu ogromny dług wdzięczności. Jednakże to właśnie ostatni, siedmioletni okres wspólnego pożycia, na równych prawach i bez żadnych zawirowań, okres, który nastąpił po zamążpójściu Isabelli – a wówczas pozostały tylko we dwie – był jeszcze droższym, bardziej czułym wspomnieniem. Panna Taylor była przyjaciółką i towarzyszką, jaka zdarza się doprawdy rzadko: inteligentna, dobrze poinformowana, użyteczna, łagodna, zaznajomiona z wszystkimi przyzwyczajeniami rodziny i zainteresowana wszystkimi jej sprawami. Szczególnie zaś zainteresowana była Emmą, każdym jej upodobaniem i każdym nowym pomysłem. To pannie Taylor Emma mogła zwierzyć się natychmiast z każdej myśli, gdyż przyjaciółka żywiła do niej tak duże przywiązanie, iż nie znajdowała w podopiecznej żadnych wad.
Jakże miała teraz znieść tę zmianę? To prawda, iż jej przyjaciółka przeprowadzała się jedynie milę drogi od jej domostwa. Jednakże Emma była świadoma różnicy między panią Weston mieszkającą zaledwie milę dalej a panną Taylor mieszkającą tu, w domu. Emmie, z wszystkimi jej zaletami – przyrodzonymi i wynikającymi z wychowania – groziło teraz niebezpieczeństwo wynikające z duchowego osamotnienia. Szczerze kochała ojca, jednak nie był on odpowiednim kompanem; nie potrafił dotrzymać córce kroku w konwersacji, poważnej czy też żartobliwej.
Niedogodność ta, spowodowana różnicą wieku między nimi (a pan Woodhouse wcale nie ożenił się młodo) zwiększyła się jeszcze przez naturę i nawyki ojca. Jako jegomość właściwie przez całe życie słabowity, pozbawiony aktywności umysłu i ciała, stał się człowiekiem o wiele starszym pod innymi względami niż wiek. I chociaż był powszechnie lubiany za życzliwe serce oraz sympatyczne usposobienie, nie mógł poszczycić się wybitnymi talentami.
Jej siostra natomiast, od czasu zamążpójścia mieszkająca stosunkowo niedaleko: w Londynie, jedynie szesnaście mil od domu, była jednak zdecydowanie poza codziennym zasięgiem Emmy. Wiele długich październikowych i listopadowych wieczorów musiało zostać przemęczonych w Hartfield, zanim święta przyniosły ze sobą kolejną wizytę Isabelli, jej męża oraz ich dzieci – co wypełniło dom na nowo, a Emmie zagwarantowało przyjemne towarzystwo.
W Highbury, wielkiej i gęsto zaludnionej wsi, aspirującej niemalże do miana miasteczka, do której Hartfield – pomimo własnych zielonych oraz wypełnionych zaroślami terenów, a także nazwy – formalnie należało, Emma nie mogła znaleźć nikogo równego sobie. Woodhouse’owie byli najbardziej szanowaną rodziną w całej okolicy i wszyscy darzyli ich niezmiennym podziwem. Emma, owszem, dzięki uprzejmości ojca wobec każdego, miała wielu znajomych, jednak żadne z nich nie mogłoby zastąpić jej panny Taylor nawet na połowę dnia. Była to przygnębiająca zmiana i Emma nie mogła uczynić nic poza wzdychaniem i marzeniem o rzeczach niemożliwych, dopóki nie obudził się jej ojciec – a wówczas radosny nastrój stał się koniecznością. Ojca należało bowiem nieustannie podnosić na duchu; był to mężczyzna nerwowy, ze skłonnościami do popadania w chandrę. Przywiązywał się do każdego, kogo lepiej poznał i nienawidził się z tą osobą rozstawać. Właściwie nienawidził zmian każdego rodzaju. Małżeństwo jako źródło zmian zawsze było dla niego zdarzeniem niedogodnym. Nie podniósł się jeszcze po ślubie starszej córki i zawsze mówił o niej ze współczuciem, chociaż jej związek opierał się na wzajemnej z mężem czułości. Natomiast teraz zmuszony został do pożegnania się również z panną Taylor. A ponieważ był mężczyzną nieco samolubnym i zawsze zakładał, iż inni muszą czuć to samo, co on, żywił szczere przekonanie, iż ślub ten był dla panny Taylor równie smutnym zdarzeniem, jak dla nich, i spędzając całą resztę swego życia w Hartfield, czułaby się o wiele szczęśliwsza. Emma uśmiechała się i zabawiała ojca najweselszą rozmową, na jaką było ją stać, aby tylko odciągnąć go od tego typu myśli. Jednak gdy nadszedł czas na herbatę, nie mógł nie wyrzec tych samych słów, które wypowiedział już przy obiedzie:
– Biedna panna Taylor! Chciałbym, żeby znów była tu z nami. To doprawdy nieszczęście, że pan Weston w ogóle o niej pomyślał.
– Nie mogę się z tobą zgodzić, tatku, wiesz, że nie mogę. Pan Weston jest takim pogodnym, sympatycznym, godnym podziwu mężczyzną. Zasługuje przecież na dobrą żonę. Czy naprawdę chciałbyś, żeby panna Taylor mieszkała z nami już po wsze czasy i znosiła moje kapryśne nastroje, kiedy może się cieszyć swoim własnym domem?
– Swoim własnym domem! A jaki to pożytek będzie miała z tego własnego domu? Nasz jest trzy razy większy. A ty, moja droga, nigdy nie miewasz kapryśnych nastrojów.
– Ale pomyśl tylko, jak często możemy ich odwiedzać, a oni nas! Będziemy się nieustannie spotykać! Tylko to my musimy zacząć. Koniecznie wybierzmy się wkrótce złożyć wizytę nowożeńcom.
– Moja droga, jak ja mam przebyć taką drogę? Randalls leży tak daleko. Przecież nie przejdę nawet połowy tej trasy.
– Nie, tatku, nikt nie myślał, że miałbyś iść. Wybierzemy się powozem.
– Powozem! Jestem pewien, że James nie będzie chciał zaprzęgać koni na tak krótką wyprawę. I gdzież te biedne konie miałyby się podziać podczas naszych odwiedzin?
– W stajni pana Westona, tatku. Wiesz przecież, że już to ustaliliśmy, kiedy ostatniego wieczora rozmawialiśmy z panem Westonem. A co do Jamesa, możesz być pewien, że zawsze chętnie wybierze się do Randalls. Jego córka pracuje tam jako pokojowa. Obawiam się jedynie, że nie zechce nas zabrać gdziekolwiek indziej. I to wszystko dzięki tobie, tatku. Znalazłeś przecież dla Hannah takie dobre miejsce. Nikt nawet nie pomyślał o Hannah, dopóki ty o niej nie wspomniałeś. James jest wobec ciebie wielce zobowiązany.
– Tak, bardzo rad jestem, że o niej pomyślałem. Szczęśliwie się złożyło, bo nie chciałbym, żeby biedny James czuł się lekceważony pod jakimkolwiek względem. Jestem pewien, że jego córka będzie bardzo dobrą służącą. To dziewczyna z manierami, a do tego ładnie się wysławia. Mam o niej wręcz świetne zdanie. Kiedy tylko się spotykamy, zawsze mi się kłania i z ogładą pyta o samopoczucie. A gdy zapraszałaś ją na robótki, zauważyłem to już, zawsze przekręcała kluczyk w drzwiach w odpowiednią stronę i nigdy w nie nie waliła. Tak, jestem pewien, że będzie bardzo dobrą służącą. I jakie to pocieszenie dla biednej panny Taylor, mieć przy sobie kogoś, do kogo już przywykła. Kiedy tylko James będzie w odwiedzinach u córki, panna Taylor zawsze coś o nas usłyszy. James przekaże jej wieści, jak się wszyscy czujemy.
Emma nie szczędziła wysiłków, by utrzymać ów napływ radośniejszych myśli; miała nadzieję, iż za pomocą tryktraka ojciec pozostanie znośnym towarzystwem, a ona sama nie zostanie zaatakowana przez żadne żałości oprócz jej własnych. Stół do gry został już ustawiony, jednak wizyta niespodziewanego gościa sprawiła, iż stał się on zupełnie niepotrzebny.
Pana Knightleya, rozważnego mężczyznę liczącego sobie trzydzieści osiem lat, łączyła z rodziną Woodhouse’ów szczególna więź, nie tylko – jako starszego brata męża Isabelli. Mieszkał około mili od Highbury i był w Hartfield częstym gościem, zawsze mile widzianym, a podczas tej wizyty pożądanym jeszcze bardziej, gdyż przybył prosto od wspólnych krewnych z Londynu. Po kilku dniach nieobecności powrócił w porze późnego obiadu i obecnie wkroczył do Hartfield, by poinformować domowników, iż na Brunswick Square wszystko było w najlepszym porządku. Okoliczności były jak najbardziej fortunne i wizyta ta na jakiś czas dodała panu Woodhouse’owi werwy. Radosne usposobienie pana Knightleya zawsze dobrze na niego działało. Ponadto na bezlik pytań o „biedną Isabellę” oraz jej dzieci otrzymał wielce satysfakcjonujące odpowiedzi. Kiedy rozmowa na ten temat dobiegła końca, pan Woodhouse oświadczył z wdzięcznością:
– To bardzo miło z pana strony, panie Knightley, że zechciał pan do nas zajrzeć o tak późnej porze. Zapewne przechadzka była dość wstrząsająca.
– Nic z tych rzeczy, proszę pana. Jest przepiękna księżycowa noc, a do tego tak ciepła, że będę zmuszony odsunąć się od waszego wielkiego ognia.
– Ale z pewnością jest brudno i wilgotno. Mam tylko nadzieję, że się pan nie rozchoruje.
– Brudno!? Proszę spojrzeć na moje buty, nie uświadczy pan nawet pyłku.
– Cóż! Muszę przyznać, że to zaskakujące, obficie u nas wcześniej padało. Przez pół godziny, gdy jedliśmy śniadanie, ulewa była ogromna. Naprawdę chciałem, żeby przełożyli ten ślub.
– Ach, właśnie... Nie gratulowałem panu jeszcze. A wiedząc dość dobrze, jaki rodzaj szczęścia musi pan odczuwać, nie śpieszyłem z powinszowaniami. Jednak mam nadzieję, że wszystko odbyło się bez zakłóceń. Jakże się zachowywaliście? Kto płakał najmocniej?
– Och! Biedna panna Taylor! Niewesoła to historia.
– Być może się zgodzicie, jeśli powiem: biedny pan i panna Woodhouse, lecz z pewnością nie powiem „biedna panna Taylor”. Żywię do pana i Emmy wielki szacunek, jednak jeśli idzie o kwestie zależności lub niezależności od kogoś... Cóż, zdecydowanie łatwiej jest zadowolić jedną osobę niż dwie.
– Zwłaszcza gdy jedna z tych osób jest tak kapryśnym, sprawiającym kłopoty stworzeniem – stwierdziła zaczepnie Emma. – Wiem dobrze, że właśnie to ma pan na myśli i wyraziłby pan tę opinię bez skrępowania, gdyby mojego ojca nie było w pobliżu.
– Jest to prawda, moja droga, niestety – odparł pan Woodhouse z westchnieniem. – Obawiam się, że jestem czasami kapryśny i mogę sprawiać kłopoty.
– Ależ najdroższy tatku! Jakże mogłeś pomyśleć, że ja lub pan Knightley mieliśmy ciebie na myśli! Cóż za okropny pomysł! O nie! Mówiłam tylko i wyłącznie o sobie. Pan Knightley lubi przecież wynajdywać we mnie przywary. Oczywiście to wszystko tylko żarty... Żarty jedynie. Zawsze mówimy sobie to, na co mamy ochotę.
Pan Knightley, prawdę powiedziawszy, był jedną z niewielu osób, które dostrzegały w Emmie Woodhouse przywary i jedyną, która kiedykolwiek jej o nich wspominała. I chociaż słuchanie o nich nie było dla Emmy szczególnie przyjemne, wiedziała dobrze, że dla ojca będzie to przyjemne o wiele mniej. Nie chciała więc, by choćby podejrzewał, iż jego córka może nie być w oczach każdego idealna.
– Emma wie, że nie lubię jej schlebiać – powiedział pan Knightley. – Jednak nikomu nie chciałem niczego zarzucić. Panna Taylor przywykła do dbania o potrzeby dwóch osób, teraz natomiast może skupić się na jednej. Tak czy inaczej jest to korzyść.
– Cóż – odrzekła Emma, gotowa puścić wymianę zdań w niepamięć. – Chciał pan dowiedzieć się czegoś o weselu, więc chętnie spełnię tę prośbę, gdyż musi pan wiedzieć, że wszyscy zachowywaliśmy się bez zarzutu. Każdy przybył na czas i w swoim najlepszym odzieniu. Żadna łza nie została uroniona, trudno było też dostrzec choćby jedną ponurą minę. O nie. Wszyscy wiedzieliśmy, że będzie nas dzielić jedynie pół mili i mieliśmy pewność co do codziennych spotkań.
– Najdroższa Emma tak dzielnie znosi wszelkie trudności – stwierdził jej ojciec. – Jednak wie pan, panie Knightley, ona ogromnie cierpi po stracie biednej panny Taylor. I jestem pewien, że będzie za nią tęsknić bardziej, niż myśli.
Emma, dziwnie rozdarta między łzami i uśmiechem, odwróciła głowę.
– To oczywiście niemożliwe, aby Emma nie tęskniła za taką towarzyszką – odparł pan Knightley. – Gdyby nie była do tego zdolna, nie żywilibyśmy przecież do niej ani pan, ani ja, tak szczerego przywiązania. Jednak na pewno zdaje sobie sprawę, jak wielką korzyść przyniósł pannie Taylor ów mariaż. Wie też, jakim darem od losu dla osoby w wieku panny Taylor jest zamieszkanie w swoim własnym domostwie; jak ważna musi być dla niej świadomość, iż jej życie zostało zabezpieczone, a jego poziom będzie komfortowy. Jestem więc przekonany, iż radość Emmy jest większa niż jej smutek. Każde z przyjaciół panny Taylor zapewne cieszy się niezmiernie z jej szczęsnego zamążpójścia.
– Zapomnieliście o jeszcze jednym powodzie mojej radości – dodała Emma. – Także o dużym znaczeniu. To przecież ja zeswatałam tę dwójkę ze sobą. Już cztery lata temu postanowiłam sobie, że doprowadzę do ich zaślubin, a sam fakt, że mi się udało, że udowodniłam swoją rację, jest dla mnie ogromnym pocieszeniem. Wiele osób twierdziło przecież, że pan Weston nigdy się ponownie nie ożeni.
Pan Knightley pokręcił głową na tę nowinę. Ojciec natomiast odezwał się z czułością:
– Ach! Moja droga, życzyłbym sobie, żebyś już nikogo więcej nie swatała i nic więcej nie przepowiadała. Cokolwiek byś rzekła, zawsze się sprawdzi. Zaklinam cię, nie swataj już więcej nikogo.
– Tatku, obiecuję ci, że sama siebie z nikim nie zeswatam. Ale co do innych osób, jest to wręcz moją powinnością. To chyba największa na świecie uciecha! A po takim sukcesie... Sam rozumiesz! Wszyscy powtarzali, że pan Weston powtórnie się nie ożeni. Nic z tego! Pan Weston, który trwał we wdowieństwie przez tyle czasu i wydawał się doskonale radzić sobie bez żony; pan Weston, który co rusz zajmował się swoimi sprawami w miasteczku lub spotykał z przyjaciółmi. Zawsze uprzejmy, gdziekolwiek by się udał, zawsze wesoły... Przecież pan Weston jednego wieczora by nie spędził samotnie, gdyby nie miał na to ochoty. Nie, nic z tego! Pan Weston z pewnością nie ożeni się ponownie. Niektórzy nawet twierdzili, że złożył obietnicę swojej leżącej na łożu śmierci żonie. Inni powiadali, że to syn i wuj nie pozwalają mu na ożenek. Owszem, czcza gadanina unosiła się nad tematem, ale ja nie dałam wiary tym plotkom. Cztery lata temu wraz z panną Taylor spotkałyśmy go na Broadway Lane. Zaczęło akurat mżyć, więc podbiegł z wielką galanterią i pożyczył dla nas dwie parasolki od rolnika Mitchella. Wówczas postanowiłam, że ich ze sobą połączę. Od tamtej godziny opracowywałam plan, a jeśli w tym przypadku, drogi tatku, udało mi się odnieść taki sukces, nie myślisz chyba, że zrezygnuję z kojarzenia innych par.
– Nie rozumiem, co masz na myśli, mówiąc o „sukcesie” – stwierdził pan Knightley. – Sukces wymaga zaangażowania. Nie zmarnowałaś czasu ani finezji, jeśli przez ostatnie cztery lata pracowałaś, by to małżeństwo doszło do skutku. Bardzo stosowne zajęcie dla bystrej młodej damy! Ale jeśli, a przychylam się do tej wersji, twoje, jak to mówisz, skojarzenie owej pary polegało tylko na tym, że pewnego bezczynnego dnia powiedziałaś sama do siebie: „Dla panny Taylor byłoby dobrze, gdyby pan Weston ją poślubił”, a potem powtarzałaś to samo zdanie dzień po dniu, czy możemy mówić o sukcesie? Gdzie w tym wszystkim twoja zasługa? Z czego jesteś tak dumna? Udało ci się dobrze trafić i tylko tyle można ci przypisać w tej materii.
– Więc pan zapewne nigdy nie zaznał rozkoszy i triumfu wynikających z owego szczęśliwego trafu? Cóż, żal mi pana... Uważałam pana za mądrzejszego. Proszę mi wierzyć, że szczęśliwy traf to nigdy nie jest jedynie traf. Do tego zawsze potrzeba talentu. A jeśli chodzi o moje nieszczęsne sformułowanie, „sukces”, z czym się pan tak spiera, sądzę, że mam do niego jednak pewne prawa. Nakreślił pan zgrabnie dwie sytuacje, ale ja uważam, że istnieje i trzecia; coś pomiędzy całkowitym działaniem a całkowitą biernością. Gdybym nie namawiała pana Westona do tak częstych wizyt tutaj, gdybym nie podszeptywała drobnych zachęt i nie wyciągała pomocnej dłoni w pewnych sytuacjach, do niczego mogłoby nie dojść. Myślę, że zna pan Hartfield wystarczająco dobrze, aby to pojąć.
– Prostoduszny człowiek z sercem na dłoni jak pan Weston i rozsądna, spokojna kobieta w typie panny Taylor bez problemu mogą zostać pozostawieni sami swoim sprawom. Interweniując, zapewne sama byś sobie bardziej zaszkodziła, niż im pomogła.
– Emma nigdy nie myśli o sobie, jeśli może komuś pomóc – wtrącił pan Woodhouse, rozumiejąc jedynie część dyskusji. – Jednak, moja droga, zaklinam cię, nie swataj już więcej nikogo. To bardzo nierozsądne i ostatecznie powoduje przykry rozłam w kręgu rodzinnym.
– Jeszcze tylko raz to zrobię, tatku. Dla pana Eltona. Biedny pan Elton! Tatku, przecież ty go tak lubisz. Muszę znaleźć dla niego żonę. Żadna w Highbury na niego nie zasługuje, a mieszka tu już przecież od roku. Do tego tak komfortowo wyposażył dom, że aż żal, by mieszkał w nim dłużej samotnie. A gdy dzisiaj łączył dłonie nowożeńców, przyszło mi na myśl, że zapewne chciałby doświadczyć tego samego! Mam o panu Eltonie bardzo dobre zdanie i tylko w ten sposób mogę wyświadczyć mu przysługę.
– Tak, pan Elton to w rzeczy samej bardzo przystojny i przyzwoity młodzieniec, i żywię do niego wielki szacunek. Ale jeśli chcesz okazać mu zainteresowanie, moja droga, powinnaś zaprosić go do nas na obiad. To będzie dużo odpowiedniejsza rzecz. Ośmielę się stwierdzić, że pan Knightley również chętnie się z nim zobaczy.
– Z wielką chęcią, proszę pana, o każdej porze – odparł pan Knightley ze śmiechem. – I zgadzam się z panem w zupełności, że to będzie dużo odpowiedniejsza rzecz. Zaproś go na obiad, Emmo, ugość najlepszą rybą i kurczakiem, ale wybór żony zostaw samemu zainteresowanemu. Uwierz, że mężczyzna dwudziestosześcio- czy też dwudziestosiedmioletni potrafi o siebie zadbać.
Rozdział II
Pan Weston mieszkał w Highbury od urodzenia, a pochodził z rodziny powszechnie szanowanej, której majątek oraz obycie towarzyskie przez dwa lub trzy pokolenia wzrosły znacząco. Otrzymał staranne wykształcenie, jednakże – dorobiwszy się swojej własnej skromnej sumki dość wcześnie – stał się niechętny nieco bardziej pospolitym zajęciom, które nie przeszkadzały jego braciom. Będąc człowiekiem aktywnym i towarzyskim, o pogodnym charakterze, wstąpił do kształtujących się właśnie służb mundurowych hrabstwa.
Kapitan Weston był powszechnie uwielbiany. Kiedy więc koleje jego wojskowego życia sprawiły, iż spotkał na swojej drodze pannę Churchill, córkę wyśmienitej familii z Yorkshire, a owa panna Churchill się w nim zakochała – nikogo taki obrót spraw nie zaskoczył. Nikogo oprócz brata i bratowej młodej damy, którzy nie zdążyli jeszcze poznać pana Westona, a sami byli ludźmi dumnymi, o wysokim mniemaniu o sobie, więc małżeństwo to wydało im się obraźliwe.
Panna Churchill jednak, pełnoletnia i z własnym majątkiem (choć majątek ten w porównaniu z rodzinnymi dobrami był dosyć skromny), nie dała się odwieść od małżeństwa, które doszło do skutku ku wielkiej zgrozie pana i pani Churchill – a ci uznali za stosowne zerwanie z nią kontaktów. Małżeństwo nie było jednakże zbyt udane i małżonkowie niewiele zaznali w nim szczęścia. Pani Weston powinna być bardziej zadowolona: koniec końców zyskała męża, którego czułe serce i łagodny temperament sprawiał, iż małżonek pragnął wynagrodzić jej wszelkie niedogodności, które wyniknęły z jej zakochania się w nim. Jednak choć pani Weston miała w sobie nieco animuszu, okazał się on niewystarczający. Jej charakter okazał się na tyle silny, że dopięła swego pomimo protestów brata; jednakże jednocześnie był za słaby, by mogła powstrzymać się od nierozsądnego żalu spowodowanego nierozsądną złością brata. Nie potrafiła także zaniechać żalu nad utraconymi wygodami poprzedniego domostwa. Żyli wystawniej, niż pozwalały im na to dochody, jednak w porównaniu z Enscombe było to właściwie nic. Pani Weston nie przestała kochać męża, jednak pragnęła być jednocześnie żoną kapitana oraz panną Churchill z Enscombe.
Kapitanowi Westonowi, któremu zdaniem wszystkich – a zwłaszcza Churchillów – poszczęściło się niezmiernie przy ślubie, nie poszczęściło się jednak zupełnie w interesach. Gdy po trzech latach wspólnego pożycia jego żona zmarła, był biedniejszy niż na początku małżeństwa, a ponadto miał dziecko na utrzymaniu. Ciężar zapewnienia bytu dziecku został jednak wkrótce zdjęty z jego ramion. Chłopiec, a uprzednio już w pewnym stopniu przewlekła choroba jego matki, stał się pewnego rodzaju gałązką oliwną między zwaśnionymi stronami. Pan i pani Churchill nie mieli ani własnych dzieci, ani innych krewnych pod opieką, więc niedługo po śmierci pani Weston zaoferowali, że zajmą się małym Frankiem. Owdowiały ojciec mógł mieć pewne skrupuły co do tego pomysłu, mógł się ociągać, jednak po dłuższym namyśle przystał na propozycję. Dziecko powierzono Churchillom i odtąd miało żyć w dostatku, panu Westonowi pozostało zaś zadbać o swoje własne samopoczucie oraz polepszenie sytuacji materialnej.
Postanowił więc całkowicie zmienić swoje życie. Odszedł ze służb mundurowych i zajął się handlem. Jego bracia wyrobili już sobie w tym zawodzie pozycję w Londynie, mógł więc wykorzystać owe koneksje na początku działalności. Praca nie wymagała od niego zaangażowania ponad siły, nadal miał też niewielki dom w Highbury, gdzie spędzał większość wolnego czasu. Następne osiemnaście czy dwadzieścia lat minęło mu bez zmartwień, głównie na pracy i spotkaniach towarzyskich. Przez ten czas dorobił się również niezgorszych pieniędzy, co pozwoliło mu na zakup niewielkiej, sąsiadującej z Highbury nieruchomości, o której prawdę mówiąc, marzył od zawsze. Majątek pozwolił mu również na poślubienie kobiety nawet tak niezamożnej jak panna Taylor oraz spędzenie reszty życia w taki sposób, jaki dyktowało mu jego przyjazne, towarzyskie usposobienie.
Już od jakiegoś czasu panna Taylor miała wpływ na plany pana Westona. Jednak nie były to porywcze wpływy młodego serca na inne równie młode – pan Weston nie zmienił postanowienia, iż ustatkuje się dopiero, kiedy zakupi Randalls. Od dawna czekał na wystawienie posiadłości na sprzedaż i spokojnie, krok po kroku, realizował swe zamiary, aż wszystkie się urzeczywistniły. Pomnożył majątek, kupił dom i zyskał żonę. Zaczynał się właśnie nowy rozdział w jego życiu, z widokami na jeszcze większe szczęście niźli to, które do tej pory zaznał. Nigdy nie był człowiekiem nieszczęśliwym, skutecznie chroniło go od tego usposobienie, nawet w czasie trwania pierwszego małżeństwa. Jednak to drugi związek pokazał mu, jak cudownym zjawiskiem może być kobieta prawdziwie rozważna i sympatyczna. Musiał dojść też do owego przyjemnego wniosku, iż doprawdy lepiej jest wybrać, niż zostać wybranym, samemu stać się obiektem wdzięczności, niż tę wdzięczność żywić.
Dokonywał wyborów tak, by w pełni siebie uszczęśliwić. Jego fortuna należała tylko do niego. Jeśli zaś szło o Franka, nie został on jedynie po cichu wychowany przez stryja. Jego adopcja stała się faktem tak jawnym, iż po osiągnięciu pełnoletności młody człowiek zmienił nazwisko na Churchill. Było więc niezwykle mało prawdopodobne, iż w przyszłości zechciałby od ojca jakiejś pomocy. Ojciec zupełnie się tego nie obawiał. Ciotka chłopca była kobietą kapryśną i całkowicie podporządkowała sobie męża. Jednakże w naturze pana Westona nie leżała skłonność do obaw, że jakikolwiek kaprys jest wystarczająco silny, by wpłynąć na osobę tak mu drogą, jak wierzył, drogą zupełnie zasłużenie. Widywał syna co roku w Londynie i był z niego naprawdę dumny. Chętnie też chwalił się, iż wyrósł on na mężczyznę pełnego zalet, co sprawiło, że również Highbury w pewnym sensie było z młodego człowieka dumne. Mieszkańcy czuli, iż Frank wystarczająco należy do ich społeczności, by jego zalety i widoki na przyszłość stały się obiektem powszechnej troski.
Pan Frank Churchill był jedną z dum Highbury i żywa chęć ujrzenia go z czasem wcale nie zniknęła, chociaż trudno było tu mówić o sentymencie odwzajemnionym – gdyż Frank Churchill ani razu w swoim życiu nie zaszczycił tego miejsca swoją obecnością. Perspektywa złożenia ojcu wizyty była częstym tematem dyskusji, jednak nigdy nie została zrealizowana.
Teraz, po ślubie ojca, mówiło się, z jak największym zatroskaniem, rzecz jasna, iż wizyta powinna się odbyć. Co do tego panowała pełna zgoda, nieważne, czy to pani Perry piła herbatę u pani i panny Bates, czy też pani i panna Bates składały wizytę pani Perry. Nadszedł czas, by pan Frank Churchill zajął miejsce w ich społeczności, a nadzieja na to przybrała jeszcze na sile, gdy okazało się, iż z okazji zaślubin młody mężczyzna wystosował do swojej macochy list. Przez kilka dni żadna poranna wizyta w Highbury nie odbyła się bez wspomnienia o owej eleganckiej wiadomości otrzymanej przez panią Weston.
– Spodziewam się, że dotarła już do państwa wieść o liście, który pan Frank Churchill napisał do pani Weston? Jak udało mi się dowiedzieć, list był wyjątkowo elegancki, pan Woodhouse mi o tym powiedział. Pan Woodhouse widział list na własne oczy i stwierdził, że naprawdę był on najbardziej elegancki ze wszystkich, które do tej pory przeczytał.
List, to prawda, został jak najbardziej doceniony. Pani Weston już wcześniej powzięła o pasierbie wysokie mniemanie, a pełna przyjaznej uwagi wiadomość była najsilniejszym dowodem jego dobrych manier. Była także przyjętym z radością dodatkiem do wszelkich życzeń pomyślności, które nowożeńcy zdążyli już otrzymać. Pani Weston wiedziała, iż uśmiechnęło się do niej szczęście, żyła też wystarczająco długo, by mieć świadomość, iż tak właśnie jest postrzegana w powszechnej opinii. Żałowała jedynie częściowej rozłąki z przyjaciółką, która nieprzerwanie żywiła do niej gorące uczucie i dla której owa rozłąka mogła stać się przeżyciem wysoce nieprzyjemnym.
Wiedziała, że od czasu do czasu brakuje jej domownikom w Hartfield. Nie potrafiła też nie odczuwać żalu na myśl, iż Emma – z tęsknoty za towarzyszką – czerpie z czegoś mniejszą przyjemność lub dopada ją bardziej przemożna nuda. Jednak droga Emma nie była osobą o słabym charakterze; miała również pozycję, o której wiele dziewcząt mogło pomarzyć, a temperament, energia i determinacja młodej damy z pewnością były wielką zaletą, kiedy życie zsyłało drobne problemy oraz niedostatki. Kolejnym pocieszeniem była niewielka odległość między Randalls i Hartfield, która sprzyjała nawet samotnym przechadzkom. Poza tym usposobienie pana Westona oraz obecne okoliczności dawały pewność, iż nawet zmiana pory roku nie będzie żadną przeszkodą we wspólnym spędzaniu połowy wieczorów w tygodniu.
Jej sytuacja dzieliła się więc na odczuwaną godzinami wdzięczność względem pana Westona i chwilowych jedynie napływach smutku, a jej zadowolenie (właściwie więcej – jej pogodna radość!) było tak widoczne i szczere, iż Emma, choć dobrze znała swego ojca, zaskoczona była niekiedy jego niezmienną skłonnością do żałowania „biednej panny Taylor”. Zostawili ją przecież w Randalls w wygodnych domowych warunkach, a gdy wychodziła od nich pod koniec wieczornej wizyty, w towarzystwie ujmującego męża, wsiadała do całkowicie własnego powozu. Jednak pożegnania te nigdy nie obyły się bez łagodnych westchnień pana Woodhouse’a, który oświadczał:
– Ach, biedna panna Taylor! Jakże ona chciałaby tu z nami zostać.
Pan Woodhouse wprawdzie nie odzyskał panny Taylor, nie przestał również jej żałować, jednak po kilku tygodniach i na niego w końcu przyszła pewna ulga. Składane przez sąsiadów gratulacje ucichły, nie kpiono już z niego więcej, życząc szczęścia przy tak przykrym wydarzeniu. A tort weselny, jego wielkie strapienie, został nareszcie zjedzony. Żołądek pana Woodhouse’a nie tolerował zbyt obfitych potraw, a on sam nie był w stanie uwierzyć, że ktokolwiek może czuć w tej materii inaczej. To co było dla niego szkodliwe, uznawał za szkodliwe dla wszystkich. Dołożył więc wszelkich wysiłków, by nie dopuścić do powstania tortu, a gdy te nadzieje okazały się płonne, odradzał każdemu jego spożywanie. Z wielkim utrapieniem omawiał ten temat z panem Perrym, aptekarzem. Pan Perry był inteligentnym jegomościem o doskonałych manierach, a jego liczne wizyty umilały panu Woodhouse’owi czas. Jako osoba z odpowiednim wykształceniem musiał więc przyznać (choć, zdawałoby się, nieco wbrew sobie), iż tort weselny zdecydowanie może być dla wielu gości szkodliwy, jeśli nie kosztuje się go z umiarem. Uzbrojony w fachową opinię, która potwierdzała jego własną, pan Woodhouse miał nadzieję, że odwiedzie od spożywania tortu każdego, kto składał nowożeńcom wizytę. Jednak tort nadal cieszył się popularnością, a życzliwe serce pana Woodhouse’a pozostało skołatane, dopóki nie zniknął on całkowicie.
Osobliwa plotka rozprzestrzeniła się w Highbury – mianowicie dzieci Perrych miały być widziane z kawałkami tortu pani Weston w dłoniach, jednak pan Woodhouse za nic nie chciał w to uwierzyć.
Przemiła i nieco naiwna Katarzyna Morland zostaje zaproszona przez zaprzyjaźnione z jej rodziną bezdzietne małżeństwo Allenów jako towarzyszka pobytu w Bath, modnym uzdrowisku, do którego przyjeżdżano pokazać się, odświeżyć stare, nawiązać nowe znajo mości i brać udział w balach. Podczas jednego z nich dziewczyna poznaje przystojnego Henryka Tilneya, a wkrótce też jego młodszą siostrę Eleonorę. Rodzeństwo budzi jej zainteresowanie i sympatię. Jednocześnie pani Allen spotyka dawną przyjaciółkę, panią Thorpe, która przyjechała tu ze swoimi trzema córkami. Najstarsza, Izabela, szybko podbija serce Katarzyny, czemu sprzyja bliskie koleżeństwo ich braci.
Bohaterka próbuje pogodzić sympatię obu kręgów znajomych, ale jej działania i uczucia natrafiają na liczne przeszkody i prowadzą do wielu nieporozumień. W sukurs przychodzi zaproszenie do opactwa Northanger, gdzie zafascynowana powieściami gotyckimi Katarzyna ma nadzieję odkryć jakąś niezwykłą tajemnicę...
Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a bogatemu mężczyźnie brak do szczęścia tylko żony.
Opowieść o codziennym życiu angielskiego ziemiaństwa na prze łomie XVIII i XIX wieku. Niezbyt zamożni państwo Bennetowie mają nie lada kłopot – nadeszła pora, by wydać za mąż ich pięć dorosłych córek. Sęk w tym, że niełatwo jest znaleźć na prowincji odpowiedniego kandydata. Pojawia się jednak iskierka nadziei, bo oto do położonej w sąsiedztwie posiadłości Netherfield Park wprowadza się młody i bogaty kawaler. Wiadomość ta elektryzu je panią Bennet. Okazja do nawiązania stosunków towarzyskich nadarza się niebawem podczas publicznego balu, na który nowy sąsiad przybywa w towarzystwie dwóch sióstr, szwagra oraz swego przyjaciela, jeszcze bardziej majętnego kawalera.
Czy pierwsze wrażenie bywa mylące, a bliższa znajomość potrafi diametralnie zmienić opinię o drugiej osobie?
Siłą tej historii są znakomicie nakreślone postacie, niezwykle trafne obserwacje natury ludzkiej, humor i – oczywiście – miłość.
XIXwieczna prowincjonalna Anglia jako tło miłości, namiętności, błędów i sukcesów.
Przynależność do jednej rodziny nie zawsze oznacza ten sam sta tus materialny. Fanny Price jest najstarszym dzieckiem z licznego potomstwa jednej z trzech sióstr, która przed laty najgorzej wyszła za mąż. Jej zamożna siostra, lady Bertram, kierując się dobrym ser cem, zabiera dziewczynkę do siebie, by zadbać o jej wychowanie i edukację. Cicha, spokojna i chętna do pomocy Fanny nie od razu odnajdzie swoje miejsce w Mansfield Park. Mimo dobrych chęci państwa Bertram nie jest traktowana na równi z Julią i Marią, jej ciotecznymi siostrami: same dziewczęta, ale przede wszystkim ich ciotka, siostra matki Fanny, traktują ją z góry, jako pozostającą na łasce bogatych krewnych.
Jedynym, który okazuje Fanny serce, jest młodszy z dwóch synów Bertramów, Edmund, przyszły pastor. Jego szczera troska o dziew czynkę w pierwszym okresie jej pobytu w nowym miejscu i pomoc w wysłaniu listu do ukochanego brata zjednują mu jej miłość na zawsze.
Błyskotliwe połączenie portretu szlachty angielskiej początku XIX wieku oraz intrygującego romansu.
Perswazje to najpóźniejsza powieść Jane Austen. Wielokrotnie ekra nizowana, być może także dlatego, że na tle poprzednich wyróż nia się bardzo subtelnym i wnikliwym rysunkiem psychologicznym bohaterów.
Główna bohaterka, Anna Elliot, obdarzona łagodnym charakterem, chęcią niesienia pomocy innym i darem obserwacji, osiem lat temu pozwoliła sobie „wyperswadować” miłość i zerwała zaręczyny z ka pitanem marynarki Fryderykiem Wentworthem. Zraniła siebie i zła mała serce młodemu człowiekowi. Jednak nie dała się namówić na inny związek, wciąż jest samotna, żyje „przy rodzinie”, która nie jest dla niej zbyt przyjazna.
Czy prawdziwą wielką miłość można zniszczyć na zawsze? I czy czas zmienia ludzi?