Opactwo Northanger - Jane Austen - ebook + audiobook + książka

Opactwo Northanger ebook i audiobook

Jane Austen

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Przemiła i nieco naiwna Katarzyna Morland zostaje zaproszona przez zaprzyjaźnione z jej rodziną bezdzietne małżeństwo Allenów jako towarzyszka pobytu w Bath, modnym uzdrowisku, do którego przyjeżdżano pokazać się, odświeżyć stare, nawiązać nowe znajomości i brać udział w balach. Podczas jednego z nich dziewczyna poznaje przystojnego Henryka Tilneya, a wkrótce też jego młodszą siostrę Eleonorę. Rodzeństwo budzi jej zainteresowanie i sympatię. Jednocześnie pani Allen spotyka swoją dawna przyjaciółkę, panią Thorpe, która przyjechała tu ze swoimi trzema córkami. Najstarsza, Izabela, szybko podbija serce Katarzyny, czemu sprzyja bliskie koleżeństwo ich braci.

Bohaterka próbuje pogodzić sympatię obu kręgów znajomych, ale jej działania i uczucia natrafiają na liczne przeszkody i prowadzą do wielu nieporozumień. W sukurs przychodzi zaproszenie do opactwa Northanger, gdzie zafascynowana powieściami gotyckimi Katarzyna ma nadzieję odkryć jakąś niezwykłą tajemnicę…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 338

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 50 min

Lektor: Kaja Walden
Oceny
4,0 (114 oceny)
45
37
21
11
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dragon_library73

Z braku laku…

• opactwo Northanger bez opactwa Northanger • 🌱 Po świetnej lekturze "Rozważnej i romantycznej" postanowiłam sięgnąć po kolejne dzieło Austen i padło na "Opactwo Northanger". Niestety nie do końca dostałam to czego oczekiwałam. 🌱 Moim głównym zarzutem jest fakt, że tytułowego opactwa było niewiele. Czytając w pewnym momencie byłam zniecierpliwiona wydarzeniami w Bath i ciągle wyczekiwałam aż bohaterka znajdzie się tam gdzie znaleźć sie powinna. Kiedy w końcu doszłam do momentu wyjazdu, opisu opactwa i emocji Katarzyny z tym związanych nie potrafiłam sie już w pełni cieszyć tymi momentami. 🌱 Druga kwestia która uwierała mnie podczas czytania to bohaterowie. Nie zżyłam się z nimi tak jak z siostrami w RiR. Wszyscy mnie irytowali, szczególnie John i Izabella. Czasem ich odzywki czy zachowania sprawiały, że miałam ochotę krzyczeć. Wiem, że to zamierzone i przemyślane ale niestety nie pomagało mi to w czytaniu. Sama Katarzyna wydawała mi się taka jakaś miałka, Henry zaś jeszcze bard...
10
asiuleczekmalutki

Całkiem niezła

Jak dla mnie trochę nudna, zwłaszcza pierwsza połowa.
00
Boguslawa-55

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowne, jak wszystko co wyszło spod pióra Jane Austen.
00
Ksurg

Z braku laku…

Naiwna ramota. Oddaje ducha epoki.
00
KatPolGol

Nie oderwiesz się od lektury

Wyjątkowa pod względem formy, traktowana jako parodia powieści gotyckiej, książka warta zauważenia wśród innych dzieł Jane Austen, pewnie bardziej przełomowych. Tutaj przekonał mnie do siebie subtelny humor autorki, jej polemika z ówczesnymi zasadami rządzącymi światem, a mnóstwo zachowań głównej bohaterki wywołało uśmiech na mojej twarzy. Szkoda tylko, że zakończenie zostało tak bardzo skrócone względem samej treści. Mam niedosyt szerszego opisu losów Katarzyny po jej powrocie do domu z Opactwa. Urocze i głupiutkie wyobrażenie Katarzyny o świecie świetnie opisuje zderzenie romantycznych dusz z realiami świata. Czytane przez bohaterkę książki grozy jak się okazuje nie zawsze opisują prawdziwą rzeczywistość, która okazuje się zgoła inna i w starym zamku nie bywają dla zasady duchy, a stare skrzynie nie pękają w szwach pełne tajemniczych wiadomości. Bawiłam się bardzo dobrze, zwłaszcza po przeczytaniu tła i uzasadnienia dla napisania tej książki, zdecydowanie całość nabiera wtedy więks...
00

Popularność




Roz­dział I

Nikt, kto się ze­tknął z Ka­ta­rzyną Mor­land w dzie­ciń­stwie, nie są­dziłby, że ma przed sobą przy­szłą he­ro­inę. Wszystko sprzy­się­gło się prze­ciwko niej: po­zy­cja ży­ciowa, cha­rak­ter obojga ro­dzi­ców, jej wy­gląd i uspo­so­bie­nie. Oj­ciec był du­chow­nym: ani lek­ce­wa­żo­nym, ani ubo­gim, czło­wie­kiem oto­czo­nym po­wszech­nym sza­cun­kiem, cho­ciaż na imię miał Ry­szard i wcale nie był przy­stojny. Po­sia­dał po­kaźne za­bez­pie­cze­nie ma­jąt­kowe, a po­nadto dwie do­bre pre­bendy i nie miał naj­mniej­szych skłon­no­ści do trzy­ma­nia có­rek pod klu­czem. Matka jej była ko­bietą prak­tyczną i roz­sądną, ob­da­rzoną po­god­nym uspo­so­bie­niem i – co szcze­gól­niej­sze – do­brym zdro­wiem. Przed uro­dze­niem Ka­ta­rzyny po­wiła już trzech sy­nów i za­miast umrzeć w po­łogu, czego na­le­ża­łoby się spo­dzie­wać, żyła da­lej i nie tylko żyła, lecz uro­dziła jesz­cze sze­ścioro dzieci, by w naj­lep­szym zdro­wiu cie­szyć się wzra­sta­jącą gro­madką. Ro­dzina skła­da­jąca się z dzie­się­ciorga dzieci za­wsze bę­dzie okre­ślana mia­nem pięk­nej ro­dziny, wy­star­czy sama liczba głów, rąk i nóg, Mor­lan­do­wie zaś nie mieli in­nych praw do tego słowa, nie byli bo­wiem ogól­nie bio­rąc, uro­dziwi, a Ka­ta­rzyna przez dłu­gie lata swego ży­cia była po pro­stu brzydka. Chuda, nie­zdarna, cerę miała zie­mi­stą, bez ko­lo­rów, ciemne, pro­ste włosy i ostre rysy – tyle je­śli idzie o wy­gląd ze­wnętrzny, pod wzglę­dem umy­sło­wym zaś rów­nież nie nada­wała się na he­ro­inę. Uwiel­biała wszel­kie gry chło­pięce i sta­now­czo wo­lała kry­kieta nie tylko od la­lek, ale od in­nych roz­ry­wek wieku dzie­cię­cego he­ro­iny, ta­kich jak ho­do­wa­nie myszki po­lnej, sy­pa­nie ziar­nek ka­nar­kowi czy pod­le­wa­nie ró­ża­nego krzewu. Prawdę mó­wiąc, nie lu­biła pracy w ogro­dzie, a je­śli kie­dy­kol­wiek zry­wała kwiaty, ro­biła to przede wszyst­kim z upodo­ba­nia do psot, tak przy­naj­mniej wno­szono z faktu, że za­wsze zry­wała te, któ­rych jej zry­wać nie było wolno. Ta­kie miała skłon­no­ści, uzdol­nie­nia zaś rów­nie zdu­mie­wa­jące. Ni­gdy nie po­tra­fiła ni­czego zro­zu­mieć ani się na­uczyć, póki jej nie wy­tłu­ma­czono, a cza­sami na­wet i wtedy, bo czę­sto by­wała nie­uważna, a cza­sami – wprost tępa. Przez trzy mie­siące matka ka­zała jej nie ro­bić nic in­nego, tylko po­wta­rzać wiersz Prośba że­braka[1], a mimo to jej młod­sza sio­stra Sally le­piej go de­kla­mo­wała. Co nie zna­czy, by Ka­ta­rzyna za­wsze była tępa – skądże znowu! Na­uczyła się bajki Za­jąc i przy­ja­ciele[2] szyb­ciej niż wszyst­kie jej ró­wie­śnice. Matka ży­czyła so­bie, aby naj­star­sza córka uczyła się mu­zyki, ona zaś nie miała wąt­pli­wo­ści, że po­lubi grę, po­nie­waż uwiel­biała stu­kać w kla­wi­sze sta­rego, nie­uży­wa­nego kla­wi­kordu. Za­częła więc na­ukę w wieku lat ośmiu, uczyła się przez rok i dłu­żej nie mo­gła. Pani Mor­land, która nie wy­ma­gała od swo­ich có­rek, by zdo­by­wały ogładę wbrew za­mi­ło­wa­niom czy zdol­no­ściom, po­zwo­liła jej rzu­cić ćwi­cze­nia. Dzień, w któ­rym od­szedł na­uczy­ciel mu­zyki, był jed­nym z naj­szczę­śliw­szych w ży­ciu Ka­ta­rzyny. Do ry­sunku nie miała szcze­gól­nego upodo­ba­nia, cho­ciaż za­wsze, gdy tylko do­stała wierzch li­stu matki, czy też wpadł jej przy­pad­kiem w rękę ja­kiś ka­wa­łek pa­pieru, ry­so­wała bez końca domy, drzewa, kury i kur­częta, bar­dzo do sie­bie na­wza­jem po­dobne. Oj­ciec uczył ją pi­sa­nia i ra­chun­ków, matka fran­cu­skiego. Nie ro­biła nad­zwy­czaj­nych po­stę­pów w tych na­ukach, wy­mi­gi­wała się też od lek­cji, jak tylko mo­gła. Cóż za prze­dziw­nie nie­po­jęte dziecko! Mimo bo­wiem tych wszyst­kich oznak pło­cho­ści w wieku lat dzie­się­ciu nie miała ani złego serca, ani przy­krego uspo­so­bie­nia, rzadko by­wała uparta, nie­mal ni­gdy kłó­tliwa i ogrom­nie lu­biła dzieci, nie­czę­sto je przy tym ty­ra­ni­zu­jąc. Była poza tym ha­ła­śliwa i nie­okieł­zana, nie cier­piała po­rządku i sie­dze­nia w domu, a naj­więk­szą przy­jem­ność znaj­do­wała w tur­la­niu się z po­ro­słego trawą zbo­cza na ty­łach ple­ba­nii.

Taka była Ka­ta­rzyna Mor­land w wieku dzie­się­ciu lat. Kiedy skoń­czyła pięt­na­ście, wy­gląd jej za­czął się zmie­niać na lep­sze. Za­częła ukła­dać włosy w loki i ma­rzyć o ba­lach, płeć jej się po­pra­wiła, twarz za­okrą­gliła i za­ró­żo­wiła, oczom przy­było oży­wie­nia, a kształ­tom – wagi. Uwiel­bie­nie dla brud­nej ziemi ustą­piło miej­sca po­cią­gowi do ko­bie­cych ozdób i w miarę jak na­bie­rała upodo­ba­nia do ład­nego wy­glądu, sta­wała się co­raz po­rząd­niej­sza. Sły­szała te­raz z przy­jem­no­ścią, jak matka i oj­ciec na­po­my­kają coś o ko­rzyst­nych zmia­nach w jej po­wierz­chow­no­ści.

„Ka­ta­rzyna wy­ra­sta na cał­kiem nie­brzydką pannę, dzi­siaj wy­glą­dała nie­mal ład­nie” – wpa­dało jej od czasu do czasu w ucho. Ja­kąż ra­dość spra­wiały te słowa! Usły­szeć, że się wy­gląda nie­mal ład­nie, to dla dziew­czyny brzyd­kiej przez pierw­sze pięt­na­ście lat ży­cia o wiele więk­sza przy­jem­ność niż wszystko, co może usły­szeć o so­bie pięk­ność od ko­ły­ski.

Pani Mor­land była nie­zwy­kle za­cną ko­bietą i pra­gnęła, aby jej dzieci zo­stały na­le­ży­cie wy­cho­wane i wy­kształ­cone, ale czas miała tak wy­peł­niony nie­ustan­nymi po­ło­gami i krzą­ta­niem się przy naj­młod­szych, że star­sze córki mu­siały z ko­niecz­no­ści same so­bie ra­dzić. Trudno więc się dzi­wić, że Ka­ta­rzyna, która z na­tury nie miała w so­bie nic z he­ro­iny, wo­lała w wieku lat czter­na­stu kry­kieta, pa­lanta, konną jazdę i uga­nia­nie się po po­lach od ksią­żek, a w każ­dym ra­zie ksią­żek po­ucza­ją­cych, nie miała bo­wiem nic prze­ciwko książ­kom w ogóle, pod wa­run­kiem że nie przy­no­siły żad­nej po­ży­tecz­nej wie­dzy i skła­dały się wy­łącz­nie z fa­buły bez uwag i re­flek­sji. Ale od pięt­na­stego do sie­dem­na­stego roku ży­cia przy­go­to­wy­wała się do roli he­ro­iny: czy­tała wszyst­kie książki, któ­rych lek­tura jest nie­zbędna, aby bo­ha­terka mo­gła zgro­ma­dzić za­pas cy­ta­tów tak uży­tecz­nych i tak ko­ją­cych w zmien­nych ko­le­jach jej ob­fi­tego w przy­padki ży­cia.

Od Pope’a na­uczyła się po­tę­piać tych,

Co to się po­pi­sują z po­śmie­wi­skiem żalu...

Od Graya, że:

Wiele kwia­tów pach­ną­cych za­pło­nie o brza­sku

i nim je oko doj­rzy, w skwa­rze dusz­nym zgi­nie...

Od Thom­sona, że:

Cu­downe to za­da­nie pie­czę mieć nad my­ślą

I mło­dziut­kiej idei po­ka­zy­wać drogę...

Od Szek­spira zaś zdo­była ogromny za­sób wia­do­mo­ści, mię­dzy in­nymi, że:

Fraszki jak puch błahe

Są dla za­zdro­snych za­równo sil­nymi

Do­ku­men­tami, jak cy­taty z Pi­sma...

oraz że:

...biedny chra­bąszcz, nogą roz­dep­tany,

cie­le­sną mękę tak bo­le­śnie czuje

jak ko­na­jący ol­brzym...

i że młoda, za­ko­chana ko­bieta za­wsze wy­gląda

Jak cier­pli­wo­ści po­sąg na mo­gile[3].

Tak więc ro­biła w tej ma­te­rii na­le­żyte po­stępy, a i pod in­nymi wzglę­dami do­sko­nale da­wała so­bie radę: cho­ciaż bo­wiem nie umiała ukła­dać so­ne­tów, znaj­do­wała siły do ich czy­ta­nia i acz­kol­wiek mało było praw­do­po­dobne, by po­tra­fiła wpro­wa­dzić całe to­wa­rzy­stwo w za­chwyt ode­gra­nym na pia­ni­nie pre­lu­dium wła­snej kom­po­zy­cji, po­tra­fiła słu­chać cu­dzej gry bez wiel­kiego zmę­cze­nia. Naj­więk­szą jej ułom­no­ścią był brak ta­lentu do ry­sunku – nie po­tra­fiła na­wet na­szki­co­wać pro­filu uko­cha­nego i zdra­dzić się swoim dzie­łem. Pod tym wzglę­dem była nie­zdolna do wznie­sie­nia się na praw­dzi­wie he­ro­iczne wy­żyny. Tym­cza­sem nie po­znała jesz­cze wła­snych nie­do­stat­ków, jako że nie miała uko­cha­nego, któ­rego mo­głaby por­tre­to­wać. Do­szła do wieku lat sie­dem­na­stu i nie spo­tkała ani jed­nego uro­czego mło­dzieńca, zdol­nego obu­dzić jej uczu­cia. Nie wznie­ciła ani jed­nej praw­dzi­wej na­mięt­no­ści, nie wzbu­dziła na­wet uwiel­bie­nia, chyba że dość umiar­ko­wane i chwi­lowe. Do­prawdy, bar­dzo to dziwne! Ale dziwne rze­czy można na ogół wy­ja­śnić, ro­zej­rzaw­szy się rze­tel­nie za ich źró­dłem. W oko­licy nie miesz­kał ani je­den lord, go­rzej – ani je­den ba­ro­net. Wśród zna­jo­mych ro­dzin nikt nie wy­cho­wał ani nie ło­żył na chłopca zna­le­zio­nego przy­pad­kiem na progu, nie było w oko­licy ani jed­nego mło­dego czło­wieka o nie­zna­nym po­cho­dze­niu. Oj­ciec jej nie miał wy­cho­wanka, a wła­ści­ciel ma­jęt­no­ści ziem­skiej był bez­dzietny.

Ale je­śli młoda dama ma zo­stać he­ro­iną, nie może jej sta­nąć na prze­szko­dzie per­fi­dia czter­dzie­stu oko­licz­nych ro­dzin. Coś musi się stać, coś się sta­nie, co po­stawi na jej dro­dze bo­ha­tera.

Pan Al­len, wła­ści­ciel więk­szo­ści dóbr ziem­skich le­żą­cych w oko­licy Ful­ler­ton, wio­ski w Wilt­shire, gdzie miesz­kali Mor­lan­do­wie, mu­siał je­chać do Bath ze względu na po­da­grę, pani Al­len zaś, osoba do­bro­tliwa, która lu­biła pannę Mor­land i za­pewne wie­działa, że je­śli mło­dej panny nie spo­tkały przy­gody we wła­snym domu, to musi ich szu­kać poza nim, za­pro­siła Ka­ta­rzynę, by im to­wa­rzy­szyła. Pań­stwo Mor­land chęt­nie wy­ra­zili na to zgodę, Ka­ta­rzyna zaś nie po­sia­dała się ze szczę­ścia.

Roz­dział II

Na­leży tu stwier­dzić – aby wie­dza czy­tel­nika była grun­towna i na­stępne stro­nice mo­gły mu dać na­le­żyte wy­obra­że­nie o cha­rak­te­rze Ka­ta­rzyny Mor­land, a więc trzeba stwier­dzić w uzu­peł­nie­niu tego, co się do­tych­czas mó­wiło o przy­mio­tach jej ciała i umy­słu, w mo­men­cie kiedy miała sta­wić czoło wszyst­kim trud­no­ściom i nie­bez­pie­czeń­stwom sze­ścio­ty­go­dnio­wego po­bytu w Bath – że serce miała wraż­liwe, uspo­so­bie­nie po­godne i otwarte, że wy­zbyta była wszel­kiej afek­ta­cji i za­ro­zu­mial­stwa, że z jej obej­ścia wła­śnie znik­nęła dziew­czyń­ska nie­śmia­łość i nie­po­rad­ność, że po­wierz­chow­ność miała uj­mu­jącą, a w do­bre dni wy­glą­dała wprost ład­nie i od­zna­czała się, ogól­nie bio­rąc, taką samą igno­ran­cją i na­iw­no­ścią jak więk­szość mło­dych pa­nien w wieku lat sie­dem­na­stu.

Kiedy zbli­żała się go­dzina wy­jazdu, mat­czyny nie­po­kój pani Mor­land wi­nien, jakby się na­le­żało spo­dzie­wać, dojść do szczytu. Rojne, a groźne prze­czu­cia roz­licz­nych nie­szczęść, ja­kie ta bo­le­sna roz­łąka przy­nie­sie uko­cha­nej Ka­ta­rzy­nie, winny osiąść smut­kiem w jej sercu i ośle­piać jej oczy łzami przez kilka ostat­nich wspól­nych dni; z mą­drych ust matki pod­czas roz­mowy w bu­du­arze winny paść nie­zwy­kle waż­kie i jakże po­trzebne prze­strogi! Prze­peł­nione obawą serce winno zna­leźć folgę w ostrze­że­niach o gwał­tach, ja­kich się do­pusz­czają ary­sto­kraci i ba­ro­neci, co lu­bują się w wy­wo­że­niu siłą mło­dych dam na ja­kieś od­ludne farmy. Któż by przy­pu­ścił, że było ina­czej? Ale pani Mor­land mało się znała na lor­dach i ba­ro­ne­tach, nie miała po­ję­cia o ich prze­wrot­no­ści i nie wie­działa, ja­kie nie­bez­pie­czeń­stwa grożą Ka­ta­rzy­nie z po­wodu ich ma­chi­na­cji. Wszyst­kie jej prze­strogi ogra­ni­czyły się do na­stę­pu­ją­cych słów:

– Pro­szę cię, có­reczko ko­chana, że­byś za­wsze cie­pło otu­lała szyję, wy­cho­dząc późno z Sal Asam­blo­wych, i bar­dzo bym chciała, że­byś pro­wa­dziła ra­chunki ze swo­ich wy­dat­ków, spró­buj pro­szę, masz tu­taj w tym celu no­te­sik.

Sally, a ra­czej Sara (któ­raż bo­wiem młoda panna z do­brego, choć nie­uty­tu­ło­wa­nego rodu do­szłaby do szes­na­stego roku ży­cia, nie zmie­niw­szy imie­nia, je­śli by to było moż­liwe?), po­winna – wy­nika to z sy­tu­acji – stać się jej naj­bliż­szą przy­ja­ciółką i po­wier­nicą. Szcze­gólne jed­nak, że ani nie na­le­gała, by Ka­ta­rzyna słała li­sty każdą pocztą, ani nie wy­mu­szała na niej obiet­nic opi­sy­wa­nia każ­dej nowo po­zna­nej osoby czy szcze­gó­łów każ­dej in­te­re­su­ją­cej roz­mowy w Bath. W rze­czy sa­mej, wszystko co wią­zało się z tą ważną po­dróżą, ro­bione było przez ro­dzinę Mor­lan­dów z umiar­ko­wa­niem i spo­ko­jem, ce­chu­ją­cym ra­czej po­wsze­dnie uczu­cia po­wsze­dniego ży­cia, nie zaś wy­ra­fi­no­waną wraż­li­wość – owe czułe wzru­sze­nia, ja­kie za­wsze po­winna wzbu­dzić pierw­sza roz­łąka he­ro­iny z ro­dziną. Oj­ciec, za­miast dać jej czek in blanco na swo­jego ban­kiera czy choćby wsu­nąć w dłoń bank­not stu­fun­towy, dał jej za­le­d­wie dzie­sięć gwi­nei i obie­cał wię­cej, je­śli zaj­dzie po­trzeba.

Po­że­gna­nie od­było się więc pod mało obie­cu­ją­cymi au­spi­cjami, po czym za­częła się po­dróż. I ona rów­nież prze­bie­gła spo­koj­nie, jed­no­staj­nie i bez­piecz­nie. Nie mieli szczę­ścia ani do zbój­ców, ani do bu­rzy; ich po­wóz fa­tal­nym zbie­giem oko­licz­no­ści wcale się nie wy­wró­cił, w związku z czym nie uka­zał się bo­ha­ter. Nie wy­da­rzyło się nic strasz­nego, chyba żeby li­czyć strach pani Al­len, iż zo­sta­wiła w ostat­niej go­spo­dzie swoje sa­boty, co na szczę­ście oka­zało się nie­prawdą.

Przy­je­chali do Bath. Ka­ta­rzyna w en­tu­zja­stycz­nym za­chwy­cie roz­glą­dała się na wszyst­kie strony pod­czas jazdy przez ude­rza­jąco piękne oko­lice, po­tem po­wóz to­czył się uli­cami, które za­pro­wa­dziły ich do ho­telu. Przy­je­chała tu po to, żeby się cie­szyć, i cie­szyła się od pierw­szej chwili.

Wkrótce roz­lo­ko­wali się w wy­god­nych apar­ta­men­tach przy ulicy Pul­te­ney.

Wy­pada te­raz opi­sać czy­tel­ni­kowi pa­nią Al­len, aby mógł z góry wy­obra­zić so­bie, w jaki spo­sób do­pro­wa­dzi ona swoim po­stę­po­wa­niem do osta­tecz­nej ka­ta­strofy i jak się przy­czyni do nie­szczęść i nie­doli bied­nej Ka­ta­rzyny, które można zna­leźć za­zwy­czaj w ostat­nim to­mie – czy nie­roz­trop­no­ścią, pro­stac­twem i za­zdro­ścią, czy też przej­mie może ko­re­spon­den­cję mło­dej panny, ze­psuje jej opi­nię i wy­rzuci z domu.

Pani Al­len na­le­żała do tego licz­nego grona ko­biet, któ­rych to­wa­rzy­stwo nie bu­dzi żad­nych in­nych uczuć prócz zdu­mie­nia, że zna­leźli się na tym świe­cie męż­czyźni zdolni na tyle je po­lu­bić, by się z nimi oże­nić. Nie wy­bi­jała się ani urodą, ani ta­len­tem, ani ogładą, ani spo­so­bem by­cia. Uspra­wie­dli­wić fakt, że in­te­li­gentny, roz­sądny pan Al­len wy­brał ją za żonę, mo­gło tylko po­godne, spo­kojne, nieco bierne uspo­so­bie­nie, skłon­ność do kro­to­chwili oraz to, że była panną z do­brego domu. Z jed­nego po­wodu bar­dzo się nada­wała do wpro­wa­dza­nia mło­dej panny w ży­cie to­wa­rzy­skie – lu­biła mia­no­wi­cie wszę­dzie cho­dzić i wszystko oglą­dać, po­dob­nie jak więk­szość mło­dych dam. Stroje były jej na­mięt­no­ścią. Naj­więk­szą i naj­bar­dziej nie­szko­dliwą ra­dość znaj­do­wała w ele­ganc­kim ubio­rze, dla­tego też pierw­sze uka­za­nie się na­szej he­ro­iny w to­wa­rzy­stwie nie mo­gło na­stą­pić wcze­śniej niż po upły­wie kilku dni spę­dzo­nych na wy­wia­dach, co się te­raz nosi, i szy­ciu dla za­cnej ma­trony kre­acji we­dług naj­śwież­szej mody. Ka­ta­rzyna rów­nież zro­biła pewne za­kupy i wresz­cie po za­ła­twie­niu wszyst­kiego nad­szedł wielki wie­czór, kiedy miała zo­stać wpro­wa­dzona do Gór­nych Sal Asam­blo­wych[4]. Włosy przy­strzygł i uło­żył jej naj­lep­szy fry­zjer, ubrała się bar­dzo sta­ran­nie – i za­równo pani Al­len, jak po­ko­jówka oświad­czyły, że wy­gląda tak wła­śnie, jak wy­glą­dać po­winna. Po­krze­piona ich sło­wami młoda panna są­dziła, że może uda jej się przejść przez tłum, nie wy­wo­łu­jąc kry­tycz­nych uwag, co do za­chwy­tów zaś przyj­mie je wdzięcz­nie, ale nie bę­dzie li­czyć na nie z góry.

Pani Al­len tak długo ma­ru­dziła przy swo­jej to­a­le­cie, że po­ja­wili się późno na sali i obie damy mu­siały siłą prze­py­chać się do środka. Pan Al­len udał się od razu do sali kar­cia­nej i zo­sta­wił pa­nie, by znaj­dy­wały przy­jem­ność w tym tłoku. Pani Al­len, bar­dziej prze­jęta tro­ską o ca­łość swo­jej sukni niż o wy­godę mło­dej pod­opiecz­nej, przedarła się przez tłum męż­czyzn sto­ją­cych przy drzwiach tak szybko, jak na to po­zwo­liła nie­zbędna ostroż­ność, a Ka­ta­rzyna trzy­mała się jej boku, ująw­szy damę tak mocno pod rękę, że na­wet zbio­rowy wy­si­łek sza­mo­czą­cego się to­wa­rzy­stwa nie zdo­łał ich roz­dzie­lić. Ku wiel­kiemu zdu­mie­niu jed­nak stwier­dziła, że choć po­su­wają się w głąb, wcale nie od­dzie­lają się od tłumu, który chyba gęst­niał jesz­cze, a prze­cież są­dziła, że gdy raz do­staną się do środka sali, znajdą bez trudu miej­sca i będą mo­gły swo­bod­nie przy­glą­dać się tań­com. Sy­tu­acja przed­sta­wiała się jed­nak cał­kiem ina­czej i cho­ciaż, nie usta­jąc w wy­sił­kach, zna­la­zły się we wnę­trzu, nic się nie zmie­niło i wciąż za­miast tań­czą­cych wi­działy wy­so­kie pióra zdo­biące głowy dam. Lecz parły na­przód, li­cząc na lep­sze miej­sca i wresz­cie, siłą i spo­so­bem, zna­la­zły się w przej­ściu za naj­wyż­szą ławką. Tłum był tu nieco rzad­szy niż po­ni­żej, a panna Mor­land miała do­sko­nały wi­dok na to­wa­rzy­stwo w dole i wszyst­kie nie­bez­pie­czeń­stwa swo­jego nie­daw­nego prze­mar­szu. Wspa­niały to był ob­raz. Po raz pierw­szy tego wie­czoru po­czuła, że na­prawdę jest na balu: ma­rzyła o tym, by za­tań­czyć, ale nie znała na sali ni­kogo. Pani Al­len ro­biła w tej sy­tu­acji wszystko, co mo­gła, po­wta­rza­jąc po­tul­nie co pe­wien czas:

– Jak­że­bym pra­gnęła, że­byś mo­gła tań­czyć, moja droga. Jak­że­bym chciała, że­byś miała part­nera!

Przez pe­wien czas ży­cze­nia te bu­dziły wdzięcz­ność mło­dej panny, ale że po­wta­rzane były tak czę­sto i oka­zy­wały się cał­ko­wi­cie da­remne, zmę­czyła się wresz­cie i dała po­kój po­dzię­ko­wa­niom. Nie­długo jed­nak mo­gły cie­szyć się spo­ko­jem wy­so­kiej po­zy­cji, osią­gnię­tej z ta­kim tru­dem. Wkrótce wszy­scy ru­szyli na her­batę, a one mu­siały ci­snąć się z in­nymi. Ka­ta­rzyna za­częła od­czu­wać pewne roz­cza­ro­wa­nie. Mę­czyło ją to usta­wiczne pcha­nie się w tłu­mie lu­dzi, któ­rych twa­rze na ogół bio­rąc, nie miały w so­bie nic in­te­re­su­ją­cego i któ­rzy byli jej naj­zu­peł­niej obcy, nie mo­gła więc zna­leźć ulgi, wy­mie­nia­jąc choćby sy­labę z któ­rymś ze współ­więź­niów. Kiedy wresz­cie do­brnęły do sali, gdzie da­wano her­batę, Ka­ta­rzyna po­czuła się jesz­cze bar­dziej nie­zręcz­nie, nie miały bo­wiem żad­nego to­wa­rzy­stwa, do któ­rego mo­głyby się przy­siąść, żad­nego zna­jo­mego, do któ­rego mo­głyby ro­ścić so­bie prawa, żad­nego dżen­tel­mena do asy­sty. Pana Al­lena ni­g­dzie nie mo­gły doj­rzeć, to­też po chwili roz­glą­da­nia się za lep­szym ja­kimś miej­scem mu­siały wresz­cie usiąść przy końcu stołu, za któ­rym roz­sia­dło się już uprzed­nio duże to­wa­rzy­stwo. Nie miały tu nic do ro­boty ani ni­kogo, do kogo by mo­gły otwo­rzyć usta, z wy­jąt­kiem sie­bie na­wza­jem.

Kiedy już usia­dły, pani Al­len po­gra­tu­lo­wała so­bie, że udało jej się uchro­nić suk­nię przed znisz­cze­niem.

– Byłby wstyd praw­dziwy, gdy­bym ją po­darła – tłu­ma­czyła. – Prawda, moja droga? To taki de­li­katny mu­ślin. Je­śli o mnie idzie, po­wia­dam ci, nie wi­dzia­łam na sali nic, co by mi się rów­nie po­do­bało.

– Ja­kie to nie­zręczne – szep­nęła Ka­ta­rzyna – że nie mamy tu ni­kogo zna­jo­mego.

– Tak duszko – od­parła pani Al­len z ab­so­lut­nym spo­ko­jem. – Bar­dzo to do­prawdy nie­zręczne.

– I cóż my zro­bimy? Ci pa­no­wie i pa­nie przy stole pa­trzą tak, jakby się dzi­wili, po co­śmy tu przy­szły. My im się na­rzu­camy!

– Nie­wąt­pli­wie, na to wy­gląda. Bar­dzo to do­prawdy nie­przy­jemne. Jak­że­bym pra­gnęła mieć tu­taj wielu zna­jo­mych!

– Ja bym chciała mieć choć jedną osobę! By­łoby do kogo iść.

– To prawda, moja droga, prawda, i gdy­by­śmy tu kogo znały, na­tych­miast by­śmy się przy­sia­dły. W ze­szłym roku byli tu­taj Skin­ne­ro­wie. Jak­że­bym chciała, żeby byli i w tym.

– Czy nie le­piej w tej sy­tu­acji, że­by­śmy stąd po­szły? Tu nie ma dla nas na­kryć do her­baty...

– Istot­nie, nie ma! Ja­kie to przy­kre! Ale le­piej siedźmy tu spo­koj­nie, bo w tym tłu­mie tak czło­wieka wy­gniotą! Jak wy­gląda moja głowa, ko­cha­nie? Ktoś tak mnie pchnął, że oba­wiam się o moją fry­zurę.

– Nie, do­sko­nale wy­gląda, nic się nie stało. Ale droga, ko­chana pani, czy na pewno wśród tylu, tylu lu­dzi nie ma ni­kogo, kogo by pani znała? Prze­cież pani na pewno zna tu­taj ko­goś.

– Wierz mi, ani ży­wej du­szy. Jaka szkoda! Z ca­łego serca pra­gnę­ła­bym wi­dzieć tu­taj wielu, wielu zna­jo­mych, mo­gła­bym ci wtedy zna­leźć part­nera. Bar­dzo bym pra­gnęła, że­byś tań­czyła. Po­patrz, jaka ko­bieta tam idzie! Co za cu­dac­two z niej! Ja­każ oso­bliwa suk­nia! Strasz­nie sta­ro­modna! Spójrz na te plecy!

Po pew­nym cza­sie je­den z ich są­sia­dów za­pro­po­no­wał, że przy­nie­sie pa­niom her­batę, co zo­stało z wdzięcz­no­ścią przy­jęte. Dało to asumpt do bła­hej roz­mowy z owym dżen­tel­me­nem, je­dy­nej w ciągu ca­łego wie­czoru, aż wresz­cie, kiedy skoń­czyły się tańce, pan Al­len od­na­lazł swoje pa­nie i przy­łą­czył się do nich.

– Jakże tam, moja panno? – za­gad­nął od razu. – Mam na­dzieję, że bal się udał.

– Bar­dzo się udał. Do­prawdy! – od­parła Ka­ta­rzyna, próżno usi­łu­jąc ukryć sze­ro­kie ziew­nię­cie.

– Że też ona nie mo­gła tań­czyć! – mar­twiła się pani Al­len. – Że też nie mo­gli­śmy zna­leźć jej part­nera! Po­wia­da­łam wła­śnie, jaka by­ła­bym rada, gdyby Skin­ne­ro­wie zje­chali do Bath w tym roku za­miast w ze­szłym albo gdyby przy­je­chali pań­stwo Parry, tak jak to za­po­wia­dali, mo­głaby tań­czyć z Geo­rge’em Par­rym. Tak mi przy­kro, że nie miała part­nera!

– In­nym ra­zem na pewno nam się le­piej po­wie­dzie – po­cie­szył ją pan Al­len.

Po skoń­czo­nych tań­cach to­wa­rzy­stwo za­częło się roz­cho­dzić, po­zo­sta­wia­jąc resz­cie do­syć miej­sca do jako tako swo­bod­nego spa­ceru. Nad­szedł więc na­resz­cie czas, by na­sza he­ro­ina, która do­tąd nie ode­grała żad­nej szcze­gól­nej roli w wy­pad­kach wie­czoru, zo­stała za­uwa­żona i ad­o­ro­wana. Z każdą mi­nutą, dzięki prze­rze­dza­niu się tłumu na sali, więk­sze miała pole do po­pi­sa­nia się urodą. Oglą­dało ją te­raz wielu mło­dych lu­dzi, któ­rzy do­tąd nie mo­gli jej doj­rzeć. Żad­nego z nich jed­nak nie prze­szył na jej wi­dok dreszcz za­chwytu, nie obiegł sali ostry szmer py­tań, nikt też ani razu nie na­zwał jej bo­gi­nią. A prze­cież Ka­ta­rzyna miała na­prawdę swój do­bry dzień i gdyby ze­brani wi­dzieli ją trzy lata temu, uzna­liby ją dzi­siaj za nie­zwy­kle ładną.

Ale ktoś jej się jed­nak przy­glą­dał, i to z pew­nym uzna­niem, usły­szała bo­wiem na wła­sne uszy, jak ja­cyś dwaj pa­no­wie okre­ślili ją mia­nem ład­nej panny. Ta­kie słowa ro­bią od­po­wied­nie wra­że­nie, wie­czór na­tych­miast wy­dał jej się o wiele przy­jem­niej­szy, jej skromna próż­ność zo­stała za­spo­ko­jona. Wo­bec dwóch mło­dych lu­dzi od­czu­wała więk­szą wdzięcz­ność za tę nie­wy­szu­kaną po­chwałę niż naj­praw­dziw­sza he­ro­ina za pięt­na­ście so­ne­tów wy­no­szą­cych jej urodę pod nie­biosa – i wró­ciła na miej­sce życz­li­wie uspo­so­biona do wszyst­kich i w pełni za­do­wo­lona z pu­blicz­nej uwagi, jaka jej przy­pa­dła w udziale.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1]Prośba że­braka – wiersz na­pi­sany w 1769 r. przez wie­leb­nego To­ma­sza Mossa. W tym okre­sie uczyły się go wszyst­kie do­brze wy­cho­wane młode panny.
[2] Au­to­rem jest John Gay, z któ­rego twór­czo­ści czer­pał Ignacy Kra­sicki.
[3] Bo­ha­te­ro­wie cy­tują po ko­lei z na­stę­pu­ją­cych utwo­rów: Ele­gia na śmierć nie­szczę­śli­wej nie­wia­sty, przeł. Lu­dwik Ka­miń­ski; Ele­gia na­pi­sana na wiej­skim cmen­ta­rzu, przeł. Je­rzy Pietr­kie­wicz; Pory roku – Wio­sna; Otello, przeł. Jó­zef Pasz­kow­ski; Miarka za miarkę, przeł. Leon Ulrich; Wie­czór Trzech Króli, przeł. Leon Ulrich.
[4] Górne Sale – zwane tak ze względu na swoje po­ło­że­nie w wyż­szej czę­ści Bath. Dolne Sale znaj­do­wały się w in­nym bu­dynku. W se­zo­nie od­by­wały się w Sa­lach Asam­blo­wych cztery bale w ty­go­dniu.
Ty­tuł ory­gi­nału: Nor­than­ger Ab­bey
Co­py­ri­ght © 2023, MG Co­py­ri­ght © 2023, Anna Przed­peł­ska-Trze­cia­kow­ska Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych – rów­nież czę­ściowe – tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw.
ISBN 978-83-7779-888-1
Pro­jekt okładki: Anna Slo­torsz
Ilu­stra­cje wy­ko­rzy­stane na okładce: do­mena pu­bliczna via Smi­th­so­nian In­sti­tu­tion (Na­tio­nal Mu­seum of Ame­ri­can Hi­story & Smi­th­so­nian Ame­ri­can Art Mu­seum) raz Adobe Stock (©Alek­san­dra Smir­nova)
Ko­rekta: Do­rota Ring
Skład: Ja­cek An­to­niuk
Kon­wer­sja eLi­tera
www.wy­daw­nic­twomg.pl
kon­takt@wy­daw­nic­twomg.pl

Bły­sko­tliwe po­łą­cze­nie por­tretu szlachty an­giel­skiej po­czątku XIX wieku oraz in­try­gu­ją­cego ro­mansu.

Per­swa­zje to naj­póź­niej­sza po­wieść Jane Au­sten. Wie­lo­krot­nie ekra­ni­zo­wana, być może także dla­tego, że na tle po­przed­nich wy­róż­nia się bar­dzo sub­tel­ nym i wni­kli­wym ry­sun­kiem psy­cho­lo­gicz­nym bo­ha­te­rów.

Główna bo­ha­terka, Anna El­liot, ob­da­rzona ła­god­nym cha­rak­te­rem, chę­cią nie­sie­nia po­mocy in­nym i da­rem ob­ser­wa­cji, osiem lat temu po­zwo­liła so­bie „wy­per­swa­do­wać” mi­łość i ze­rwała za­rę­czyny z ka­pi­ta­nem ma­ry­narki Fryde­ ry­kiem Wen­twor­them. Zra­niła sie­bie i zła­mała serce mło­demu czło­wie­kowi. Jed­nak nie dała się na­mó­wić na inny zwią­zek, wciąż jest sa­motna, żyje „przy ro­dzi­nie”, która nie jest dla niej zbyt przy­ja­zna.

Czy praw­dziwą wielką mi­łość można znisz­czyć na za­wsze? I czy czas zmie­ nia lu­dzi?

.

Kla­syka bry­tyj­skiej po­wie­ści z po­czątku XIX wieku, w któ­rej obok lo­sów bo­ha­te­rek uka­zują nam się nie­zwy­kle trafne ob­ser­wa­cje ów­cze­snej oby­cza­ jo­wo­ści i fa­scy­nu­jące por­trety psy­cho­lo­giczne, a to wszystko we wspa­nia­łej sce­ne­rii par­ków i dwo­rów spo­koj­nej an­giel­skiej wsi.

Po śmierci męża, który nie­stety nie za­bez­pie­czył do­sta­tecz­nie swo­jej ro­dziny, pani Da­sh­wood i jej trzy córki mu­szą szu­kać no­wego domu. Mimo że znacz­nie mniej­szy i skrom­niej­szy, szybko staje się on jed­nak miej­scem, gdzie ży­cie to­czy się cie­pło, a wo­kół zbiera się liczne grono przy­ja­ciół. Dwie naj­star­sze córki pani Da­sh­wood, emo­cjo­nalna i ro­man­tyczna Ma­rianna oraz roz­ważna i po­ważna Ele­onora, wśród licz­nego to­wa­rzy­stwa, w któ­rym się ob­ra­cają, spo­ty­kają ka­wa­le­rów, na któ­rych za­czyna im wię­cej niż zwy­kle za­le­żeć. Nie­stety w świe­cie, w któ­rym przy­szło im żyć – gdzie po­zy­cja spo­łeczna i pie­nią­dze są głów­nymi gra­czami – przyj­dzie im się bo­le­śnie roz­cza­ro­wać i za swą na­iw­ność i uf­ność wy­lać wiele łez...

Do prze­czy­ta­nia ko­niecz­nie!

.

Jest prawdą po­wszech­nie znaną, że sa­mot­nemu a bo­ga­temu męż­czyź­nie brak do szczę­ścia tylko żony.

Opo­wieść o co­dzien­nym ży­ciu an­giel­skiego zie­miań­stwa na prze­ło­mie XVIII i XIX wieku. Nie­zbyt za­możni pań­stwo Ben­ne­to­wie mają nie lada kło­pot – na­de­szła pora, by wy­dać za mąż ich pięć do­ro­słych có­rek. Sęk w tym, że nie­ła­two jest zna­leźć na pro­win­cji od­po­wied­niego kan­dy­data. Po­ja­wia się jed­nak iskierka na­dziei, bo oto do po­ło­żo­nej w są­siedz­twie po­sia­dło­ści Ne­ther­field Park wpro­wa­dza się młody i bo­gaty ka­wa­ler. Wia­do­mość ta elek­try­zuje pa­nią Ben­net. Oka­zja do na­wią­za­nia sto­sun­ków to­wa­rzy­skich nada­rza się nie­ba­wem pod­czas pu­blicz­nego balu, na który nowy są­siad przy­bywa w to­wa­rzy­stwie dwóch sióstr, szwa­gra oraz swego przy­ja­ciela, jesz­cze bar­dziej ma­jęt­nego ka­wa­lera.

Czy pierw­sze wra­że­nie bywa my­lące, a bliż­sza zna­jo­mość po­trafi diame­ tral­nie zmie­nić opi­nię o dru­giej oso­bie?

Siłą tej hi­sto­rii są zna­ko­mi­cie na­kre­ślone po­sta­cie, nie­zwy­kle trafne ob­ser­ wa­cje na­tury ludz­kiej, hu­mor i – oczy­wi­ście – mi­łość.