Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gratka dla fanów prozy Jane Austen.
Od ponad dwustu lat powieści Jane Austen zdumiewają świeżością i ujmują wdziękiem oraz wnikliwością obserwacji, są znane i kochane przez czytelników na całym świecie, bez względu na płeć i wiek. Lady Susan, Sanditon, Watsonowie to trzy nowele, w których autorka z właściwym sobie kunsztem eksperymentuje z formą literacką, od powieści epistolarnej poprzez satyrę i melodramat do powieści społecznej.
Lady Susan to powieść epistolarna, z listów bohaterów dowiadujemy się o najważniejszych wydarzeniach, a co więcej, patrzymy na nie przez różne pryzmaty. Bez wątpienia osobą najbardziej interesującą jest tytułowa lady Susan, bezwstydna intrygantka i uwodzicielka, która świeżo owdowiawszy, zaczyna cieszyć się życiem.
Sanditon z kolei fascynująco ukazuje kwestie finansowe związane z projektem rozbudowy małej rybackiej osady w eleganckie i ekskluzywne uzdrowisko.
Watsonowie zaś to powieść, której wersję dokończoną publikujemy po raz pierwszy w Polsce. Pierwsza jej część jest autorstwa Jane Austen, natomiast zakończenie napisała L. Oulton. Historia przedstawia dole i niedole nieposażnych panien na wydaniu, pokazuje niezbyt subtelne zabiegi dziewcząt i ich rodziców w celu zawarcia korzystnych małżeństw.
Wszystkie trzy dzieła czyta się znakomicie, oddają one zarówno niepowtarzalny klimat angielskiej prowincji z czasów pisarki, jak i stanowią wspaniały przekrój społeczno-obyczajowy tamtych czasów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 384
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Lady Susan
I
Lady Susan Vernon do pana Vernona
Langford, grudzień
Drogi Bracie![1]
Nie mogę już dłużej odmawiać sobie przyjemności skorzystania z Twej miłej propozycji, złożonej, gdyśmy się ostatnio rozstawali, bym spędziła parę tygodni u Was w Churchhill – a zatem, jeśli ugoszczenie mnie w tej chwili okaże się dla Ciebie i pani Vernon dostatecznie dogodne, spodziewam się, że już za kilka dni zostanę przedstawiona siostrze, z którą od tak dawna pragnę się zapoznać. Moi tutejsi mili przyjaciele serdecznie nalegają, bym przedłużyła bytność u nich, lecz mając tak gościnne i pogodne usposobienie, nazbyt lgną do towarzystwa, jak na moje obecne położenie i stan ducha; niecierpliwie wyczekuję więc godziny, w której zostanę wpuszczona do Waszej rozkosznej samotni.
Pragnę dać się poznać Waszym drogim maleństwom, w których serduszkach wielce bym chciała zapewnić sobie jakieś miejsce. Niebawem będę potrzebowała całego mego hartu ducha, jako że lada chwila rozstanę się z własną córką. Długa choroba jej drogiego ojca nie pozwoliła mi poświęcić jej tyle uwagi, ile nakazywały po równi uczucia i obowiązki, a mam aż nadto powodów, by obawiać się, że guwernantka, której opiece ją powierzyłam, nie jest w stanie sprostać temu zadaniu. Postanowiłam zatem umieścić ją w jednej z najlepszych prywatnych szkół w mieście, gdzie mogłabym ją odwieźć osobiście, zmierzając do Was. Widzisz więc, jak bardzo mi zależy na tym, byście mi nie odmówili gościny w Churchhill. W rzeczy samej, gdybym się dowiedziała, że nie możecie mnie przyjąć, sprawiłoby mi to wielki ból.
Twoja wielce zobowiązana i kochająca siostra
S. Vernon
Sanditon
Rozdział 1
Dżentelmen i dama, jadący od Tunbridge w stronę odcinka wybrzeża Sussex, położonego pomiędzy Hastings a Eastbourne, których interesy skłoniły do zboczenia z głównej drogi i spróbowania jazdy bardzo wyboistą boczną dróżką, doznali niemiłej niespodzianki, bowiem ich powóz przewrócił się podczas mozolnego wjazdu pod górę po na pół kamienistym, na pół piaszczystym zboczu. Wypadek wydarzył się tuż za jedynym znajdującym się w pobliżu drogi domem dżentelmena; budowlę tę ich stangret, poproszony o skręcenie w tym kierunku, z początku uznał za swój cel, po czym z niechętną miną zmuszony był ją ominąć. Narzekał przy tym, użalał się, wzruszał ramionami i ciął konie batem tak ostro, że można by podejrzewać, iż umyślnie doprowadził do wywrotki (zwłaszcza że powóz nie należał do jego pana), gdyby nie fakt, że gdy tylko po ominięciu wspomnianego domostwa droga stała się bezsprzecznie gorsza niż przedtem, on, przybrawszy najbardziej złowróżbną minę, na jaką było go stać, oznajmił, że niczym innym prócz furmanki nie da się tu bezpiecznie przejechać. Impet upadku został złagodzony przez wolne tempo jazdy i wąskość dróżki; gdy zatem dżentelmen wygramolił się z leżącego powozu i pomógł wyjść swojej towarzyszce, z początku zdawało się, że są tylko wstrząśnięci i posiniaczeni. Jednakże on przy wydostawaniu się z pojazdu skręcił nogę w kostce; parę chwil później, zdawszy sobie sprawę, że ból nie pozwala mu stać, musiał zaprzestać zarówno czynienia wyrzutów stangretowi, jak też składania gratulacji żonie i sobie samemu, i przysiąść na skraju dróżki.
– Coś tu jest nie tak – rzekł, położywszy dłoń na kostce. – Ale nic nie szkodzi, moja droga... – dodał, spoglądając na małżonkę z uśmiechem – bo wiesz, trudno sobie wyobrazić lepsze miejsce na taki wypadek... Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Może właśnie tego należałoby sobie życzyć. Wkrótce nadejdzie ukojenie. Zdaje mi się, że tam oto znajduje się lekarstwo dla mnie. – Tu wskazał węgieł widocznej nieopodal schludnej chatki, romantycznie położonej na wysokim wzgórku pośród drzew. – Czyż to nie wygląda na miejsce, o jakie nam chodzi?
Jego żona miała gorącą nadzieję, że tak jest w istocie. Stała jak słup soli, wystraszona i zaniepokojona, niezdolna, by coś zrobić albo choćby powiedzieć; otuchy dodał jej dopiero widok nadchodzących ludzi. Wypadek został bowiem dostrzeżony z łąki sąsiadującej z posesją, którą minęli. Stamtąd na pomoc ruszył właściciel gruntu, krzepki dżentelmen w średnim wieku, który akurat w tym czasie przebywał wśród kosiarzy, i trzech czy czterech najzmyślniejszych z jego ludzi, wezwanych, by mu towarzyszyli – nie mówiąc już o całej reszcie pracujących przy sianokosach mężczyzn, kobiet i dzieci, którzy podążyli za tamtymi.
Pan Heywood, tak bowiem zwał się wspomniany ziemianin, wystąpił naprzód z bardzo uprzejmym powitaniem, wyrażając wielkie zaniepokojenie wypadkiem i niejakie zdziwienie, że ktoś próbował przebyć tę drogę powozem, a następnie gotowość do wszelkiej pomocy. Jego uprzejmości zostały przyjęte z należną kurtuazją i wdzięcznością, a gdy jeden czy dwóch mężczyzn pomogło stangretowi postawić powóz z powrotem, podróżny rzekł:
– Jest pan niezwykle uczynny, sir, i trzymam pana za słowo. Uraz mojej nogi jest, śmiem twierdzić, czystą błahostką. Ale wie pan, zawsze w takich przypadkach najlepiej, nie tracąc czasu, zasięgnąć opinii chirurga, a ponieważ stan drogi nie wydaje mi się na tyle dobry, bym mógł się sam udać do jego domu, będę panu wdzięczny, jeśli zechce pan po niego posłać jednego z tych dobrych ludzi.
– Chirurga, sir! – zakrzyknął pan Heywood. – Obawiam się, że nie mamy tu pod ręką żadnego chirurga, ale ośmielam się twierdzić, że poradzimy sobie bez niego.
– Nie, sir, jeśli na niego się nie natkniemy, jego praktykant poradzi sobie równie dobrze, o ile nie lepiej. Wolałbym nawet praktykanta. Tak, naprawdę, wolałbym, by mnie zobaczył praktykant chirurga. Jestem pewien, że jeśli jeden z tych dobrych ludzi po niego pójdzie, wróci z nim w trzy minuty. Nie muszę pytać, czy widać stąd jego dom – rzekł, spoglądając w stronę chaty – gdyż poza pańską rezydencją nie mijaliśmy tutaj żadnej innej budowli, która mogłaby być siedzibą dżentelmena.
Pan Heywood z miną wielce zdumioną odparł:
– Ależ, sir! Czy spodziewa się pan znaleźć chirurga w tej chacie? Zapewniam pana, że w całej parafii nie mamy ani chirurga, ani praktykanta.
– Wybaczy pan, sir – odrzekł nieznajomy. – Nie chciałbym sprawiać wrażenia, że podaję w wątpliwość pańskie słowa, ale może parafia jest zbyt duża albo z innego powodu nie jest pan tego świadom... Nie, stop! Czyżbym to ja pomylił miejsca? Czy nie jestem w Willingden? W tym Willingden?
– A jakże, sir, to z pewnością Willingden.
– Zatem, sir, mogę okazać dowód na to, że macie w parafii chirurga, czy pan o tym wie, czy nie. Otóż, sir – rzekł, wyciągając z kieszeni kalendarzyk – jeśli będzie pan tak łaskaw, by rzucić okiem na te anonse, które ledwie wczoraj rano w Londynie osobiście wyciąłem z „Morning Post” i „Kentish Gazette”, sądzę, iż przekona się pan, że nie szafuję słowami. Między nimi znajdzie pan ogłoszenie o rozwiązaniu spółki medycznej w waszej parafii: ktoś prowadzący rozległe interesy, mający nieskazitelny charakter i godne szacunku referencje, pragnie otworzyć oddzielną praktykę. Tu przeczyta pan o tym ze szczegółami, sir – dodał, podając mu dwa małe podłużne wycinki.
– Ależ, sir – powiedział pan Heywood z wesołym uśmiechem – choćby mi pan pokazał wszystkie gazety wydrukowane przez tydzień w całym królestwie, i tak nie przekonałby mnie pan, że w Willingden urzęduje jakiś chirurg. Mieszkając tutaj od urodzenia, z chłopięctwa przeszedłszy w wiek męski i dożywszy tak pięćdziesięciu siedmiu lat, musiałbym przecież znać kogoś takiego. Przynajmniej mogę zaryzykować stwierdzenie, że nie miałby tu wiele do roboty. Oczywiście, gdyby dżentelmeni mieli częściej przemierzać tę dróżkę karetami pocztowymi, byłaby to może niezła okazja dla chirurga, mieć dom na szczycie wzgórza. Ale jeśli chodzi o tę chatkę, mogę pana zapewnić, sir, że choć pośród tych świerków robi piękne wrażenie, w rzeczywistości jest to zwykła czynszowa chata, niczym się nieróżniąca od każdej innej w tej parafii, i że w jednej jej połowie mieszka mój pastuch, w drugiej zaś trzy staruszki.
Mówiąc to, wziął od podróżnego wycinki, a przejrzawszy je, dodał:
– Wydaje mi się, sir, że już mogę to wyjaśnić. W rzeczy samej omylił się pan co do miejsca. W tym hrabstwie są dwie miejscowości o nazwie Willingden. A pańskie ogłoszenia odnoszą się do tej drugiej, która nazywa się Great Willingden lub Willingden Abbots i leży siedem mil dalej, po drugiej stronie Battle, już całkiem w dole, w Weald[5]. A my, sir – dodał z dumą – nie jesteśmy w Weald.
– Że nie w dole w kniei, tego jestem pewien – odparł uprzejmie podróżny. – Wdrapanie się pod to wasze wzgórze zajęło nam pół godziny. Cóż, ośmielę się rzec, że jest tak, jak pan powiada, i że popełniłem okrutnie głupi błąd – a to wszystko przez to, że co nagle, to po diable. Te ogłoszenia wpadły mi w oko dopiero pół godziny przed naszym odjazdem, w całym tym pośpiechu i zamieszaniu, jakie zawsze towarzyszą krótkiemu pobytowi w mieście. Nigdy się w ten sposób żadnej sprawy nie doprowadzi do końca, wie pan, gdy powóz czeka u drzwi. A ja, zadowoliwszy się pobieżnym rozeznaniem i stwierdziwszy, że właśnie będziemy przejeżdżać w odległości mili czy dwóch od Willingden, nie szukałem dalej... Moja droga – tu zwrócił się do żony – ogromnie mi przykro, że wpakowałem cię w takie tarapaty. Ale nie martw się moją nogą. Ani trochę mnie nie boli, kiedy się nie ruszam. A gdy tylko tym dobrym ludziom uda się dobrze ustawić powóz i zawrócić konie, najlepsze, co możemy zrobić, to wyjechać z powrotem na główny trakt i skierować się do Hailsham, a stamtąd do domu, już bez żadnych kombinacji. Droga do domu z Hailsham zajmie nam dwie godziny. A kiedy już będziemy w domu, to i lekarstwo się znajdzie na podorędziu. Odrobina naszego orzeźwiającego morskiego powietrza zaraz mnie znów postawi na nogi. Wierzaj mi, moja droga, to jest dokładnie to, na co morze pomaga. Chodzi o słone powietrze i kąpiele. Już to czuję!
Tu pan Heywood wtrącił się do rozmowy w sposób nader przyjazny, upraszając ich, by nie myśleli o ruszaniu w dalszą drogę, póki nie zaznają nieco spoczynku, a kostka nie zostanie zbadana, i z wielką serdecznością nalegając, by wykorzystali jego dom do obu tych celów.
– Jesteśmy zawsze dobrze zaopatrzeni we wszystkie pospolite medykamenty na skręcenia i siniaki – oznajmił. – I ręczę za radość, jaką sprawi mojej żonie i córkom usłużenie państwu w każdy możliwy sposób.
Ukłucia bólu przy próbach poruszenia stopą skłoniły podróżnego do bardziej gruntownego, niż na początku, przemyślenia możliwych korzyści z uzyskania doraźnej pomocy; wobec tego, zasięgnąwszy rady żony następującymi słowami:
– Cóż, moja droga, wierzę, że tak będzie dla nas lepiej – zwrócił się ponownie do pana Heywooda: – Zanim skorzystamy z pańskiej gościnności, sir, chciałbym zatrzeć wszelkie niekorzystne wrażenia, jakie mógł wywrzeć na panu obcy człowiek szukający wiatru w polu, pozwoli pan zatem, że powiem, kim jesteśmy. Nazywam się Parker, Parker z Sanditon, a ta dama to moja żona, pani Parker. Wracamy do domu z Londynu. W tej odległości od wybrzeża moje nazwisko może nie być znane, choć nie jestem pierwszym z mojej rodziny, kto posiada majątek ziemski w parafii Sanditon. Ale samo Sanditon – wszak każdy słyszał o Sanditon, tym nowym, doskonale rozwijającym się kąpielisku, z pewnością najlepszym ze wszystkich, jakie można znaleźć na wybrzeżu Sussex. A zapowiada się na to, że ludzie jeszcze częściej będą wybierać miejsce tak bardzo uprzywilejowane przez naturę.
– Tak, słyszałem o Sanditon – odparł pan Heywood. – Co pięć lat słychać, że nad morzem powstaje jakiś nowy kurort i robi się nań moda. Aż dziw, że daje się zapełnić choćby połowę z nich! Gdzież można znaleźć ludzi, którzy by mieli pieniądze i czas, żeby tam jeździć! Zresztą dla kraju to niedobrze – przez te wczasowiska będą rosły ceny żywności, a biedota całkiem na psy zejdzie – a śmiem przypuszczać, że i pan to widzi, sir.
– Wcale nie, sir, wcale nie! – wykrzyknął z zapałem pan Parker. – Jest wręcz przeciwnie, zapewniam pana. To pogląd powszechny, ale błędny. Może się on stosować do tych rozrośniętych i zatłoczonych miejscowości, takich jak Brighton, Worthing czy Eastbourne, ale nie do małej wioski, takiej jak Sanditon, która ze względu na swą wielkość jest wyłączona z doświadczania wszelkich złych stron cywilizacji. Za to rozbudowa budynków, dziedzińców, zapotrzebowanie na każdy towar i zgromadzenie najlepszego towarzystwa, do którego należą rodziny do gruntu dystyngowane i z natury łaskawe – wszystko to wzbudza pracowitość biedaków i szerzy wśród nich wszelkiego rodzaju wygody i ulepszenia. Nie, sir, zapewniam pana, Sanditon nie jest miejscowością...
– Nie mam zamiaru występować przeciw żadnej konkretnej miejscowości – odpowiedział pan Heywood. – Sądzę tylko, że na naszym wybrzeżu jest ich już za wiele. Ale czyż nie powinniśmy już pana zabrać do...
– Na naszym wybrzeżu jest ich za wiele! – powtórzył pan Parker. – W tej kwestii może nie będziemy całkiem niezgodni. Jeśli nie za wiele, to przynajmniej dostatecznie dużo. Wystarczy tyle i nie trzeba więcej. Znajdzie się coś na każdy gust i każdą kieszeń. A ci dobrzy ludzie, którzy próbują do tej liczby jeszcze coś dodać, czynią moim zdaniem zgoła bezsensownie i wkrótce muszą paść ofiarą swoich błędnych kalkulacji. Takiego miejsca jak Sanditon, sir, brakowało, mogę powiedzieć, że aż się ono prosiło o zaistnienie. Sama natura je wyznaczyła, przemawiając do nas najbardziej zrozumiałymi znakami. Najdelikatniejsza, najczystsza morska bryza na wybrzeżu – wiadomo, że taka jest – wyśmienite kąpiele – drobny, twardy piasek – głęboka woda dziesięć jardów od brzegu – żadnego błota – żadnych wodorostów – żadnych oślizgłych skał. Nie ma i nie było miejsca, które by natura w bardziej namacalny sposób ukształtowała na uzdrowisko – to właśnie czegoś takiego zdają się potrzebować tysiące ludzi! I jakże korzystna odległość od Londynu! O calusieńką jedną milę bliżej niż Eastbourne. Niechże pan sobie wyobrazi, sir, korzyść płynącą z zaoszczędzenia całej mili podczas długiej podróży... A znów w Brinshore, sir, które, śmiem twierdzić, pewnie miał pan na uwadze – zeszłego roku jakichś dwóch czy trzech kombinatorów próbowało tę nędzną wioszczynę, leżącą wśród stojących bagien, ponurych wrzosowisk i owiewaną wyziewami gnijących wodorostów wynieść do rangi kurortu, co nie mogło się skończyć niczym innym, jak tylko ich rozczarowaniem. Czyż da się w imię zdrowego rozsądku polecić komuś Brinshore? Wyjątkowo niezdrowe powietrze – drogi wręcz przysłowiowo fatalne – woda bezprzykładnie słonawa – i w promieniu trzech mil od tego miejsca nie można dostać dobrej herbaty. A jeśli chodzi o glebę, jest tak przechłodzona i niewdzięczna, że z trudem można ją zmusić do wydania kapusty. Proszę mi wierzyć, sir, że jest to najwierniejszy obraz Brinshore – w najmniejszym stopniu nie przesadzony – a jeśli słyszał pan, że mówiono o nim inaczej...
– Ależ, sir, nigdy dotąd o nim nie słyszałem – powiedział pan Heywood. – Nie wiedziałem nawet, że jest na świecie takie miejsce.
– Nie słyszał pan! No, moja droga – rzekł triumfalnie pan Parker, odwracając się do żony – widzisz, jak to jest. Otóż i cała sława Brinshore! Ten dżentelmen nie wiedział, że jest na świecie takie miejsce. Cóż, prawdę mówiąc, sir, zdaje mi się, że możemy zastosować do Brinshore ten wers z poety Cowpera, w którym opisuje on pobożną wieśniaczkę, przeciwstawiając ją Voltaire’owi... Pół mili dalej nikt nie słyszał o niej...[6]
– Z całego serca się zgadzam, sir, niechże pan zastosuje do tego każdy wers, który pan zechce. Ja zaś chciałbym zobaczyć coś zastosowanego na pańską nogę. I jestem pewien, sądząc po minie pańskiej małżonki, że podziela ona moje zdanie i uważa, że szkoda tracić jeszcze więcej czasu. A oto nadchodzą i moje dziewczęta, by przemówić w imieniu swoim i swojej matki. – Istotnie, obok domostwa właśnie ukazały się dwie czy trzy eleganckie młode damy, a za nimi tyleż samo służących. – Już się zacząłem zastanawiać, czy ten rwetes mógł ujść ich uwagi. Tego rodzaju zdarzenie szybko budzi poruszenie w tak odludnej okolicy jak ta. A teraz, sir, zobaczmy, jak najlepiej zaprowadzić pana do domu.
Młode damy podeszły i w sposób nader stosowny, a przy tym niewymuszony – tak, by nieznajomi nie poczuli się nieswojo – poparły propozycję ojca. A ponieważ pani Parker ogromnie pragnęła pomocy, a jej mąż do tego czasu zdążył już nabrać przekonania, że i on tego potrzebuje – tylko z grzeczności przez chwilę się temu opierali, zwłaszcza gdy dostrzegli, że powóz, właśnie postawiony z powrotem na kołach, jest mocno uszkodzony z tej strony, na którą upadł, wobec czego czasowo nie nadaje się do użytku. Pan Parker został zatem przeniesiony do domu, a jego powóz odjechał do pustej stodoły.
WATSONOWIE
(utwór dokończony przez L. Oulton)
ROZDZIAŁ I
Pierwszy zimowy bal w mieście D... w hrabstwie Surrey miał się odbyć we wtorek 13 października i generalnie spodziewano się, że będzie bardzo udany. Z ust do ust podawano sobie długą listę rodzin z całego hrabstwa, których obecność miała być pewna, i żywiono optymistyczne nadzieje, że przybędą nawet sami Osborne’owie. Rzeczą oczywistą było, że Watsonowie zostali zaproszeni przez Edwardsów. Edwardsowie byli ludźmi majętnymi, których stać było na mieszkanie w mieście i utrzymywanie własnego powozu. Watsonowie zamieszkiwali w wiosce, jakieś trzy mile od miasta, byli niezamożni i nie mieli powozu pod ręką. Toteż, od kiedy wyprawiano w D... bale, ci pierwsi zwykli byli każdej zimy co miesiąc prosić tych drugich na nocleg i obiad, przy okazji dając im sposobność przebrania się. Tym razem, ponieważ ze wszystkich dzieci pana Watsona akurat były w domu tylko dwie córki, a jednej osoby – jako człowiek chorowity i cierpiący po stracie żony – zawsze potrzebował do towarzystwa, tylko jedna z panien mogła skorzystać z dobroci przyjaciół. Panna Emma Watson, dopiero niedawno powróciwszy do rodzinnego domu od ciotki, pod której opieką się wychowała, miała po raz pierwszy pokazać się publicznie całej okolicy; natomiast jej najstarsza siostra, która rozkoszowała się balami z przyjemnością nie mniejszą niż przed dziesięciu laty, gdy zaczynała na nich bywać, zaskarbiła sobie niejaką zasługę, z radością podejmując się tego ważnego dnia odwiezienia starą dwukółką do D... Emmy wraz z całym jej balowym ekwipunkiem.
Gdy pojazd potoczył się rozmokłą drogą, chlapiąc błotem na wszystkie strony, panna Watson poczęła pouczać i przestrzegać niedoświadczoną siostrę.
– Śmiem twierdzić, że bal będzie bardzo udany, a biorąc pod uwagę, że ma tam być tylu oficerów, raczej nie zbraknie ci partnerów do tańca. Zobaczysz, że pokojówka pani Edwards chętnie ci pomoże się przebrać, a gdybyś była w rozterce co do detali stroju, radzę ci zapytać o zdanie Mary Edwards, która ma bardzo dobry gust. Póki pan Edwards nie zgra się do nitki w karty, będziesz się mogła bawić, ile zechcesz; jeśli mu braknie pieniędzy, będzie was popędzał, żeby szybciej wracać do domu, za to możesz być pewna, że na pocieszenie zostaniesz jeszcze ugoszczona jakąś smaczną zupą. Mam nadzieję, że będziesz się dobrze prezentowała. Nie zdziwiłabym się, gdybyś została uznana za jedną z najpiękniejszych dziewcząt w sali – będziesz tam nowa, a to wiele znaczy. Może wpadniesz w oko nawet Tomowi Musgrave’owi, ale radzę ci go w żaden sposób nie ośmielać. Na ogół zwraca uwagę na każdą nową pannę, ale to straszny flirciarz i nigdy nie ma na myśli nic poważnego.
– Zdaje mi się, że już mi kiedyś o nim mówiłaś – odparła Emma. – Któż to taki?
– Młodzieniec bardzo majętny, całkiem niezależny i niezwykle miły; gdzie tylko się pokaże, od razu zostaje ulubieńcem wszystkich. Większość tutejszych dziewcząt albo się w nim kocha, albo ma to już za sobą. Wydaje mi się, że jestem jedyną, której nie zdołał złamać serca, mimo że to na mnie pierwszą zwrócił uwagę, gdy przyjechał na wieś przed sześciu laty i bardzo mi nadskakiwał. Niektórzy mówią, że już nigdy później nie sprawiał wrażenia szczególnie zajętego którąś z dziewcząt, choć zawsze tę czy tamtą w jakiś sposób wyróżnia.
– A jak to się stało, że tylko w twoim sercu nie zdołał stopić lodu? – zapytała Emma z uśmiechem.
– Był ku temu powód – odparła starsza panna Watson, oblewając się rumieńcem. – Nie przywykłam dobrze sobie radzić z mężczyznami, Emmo. Mam nadzieję, że ty będziesz miała więcej szczęścia.
– Przepraszam, siostrzyczko, jeśli nieopatrznie sprawiłam ci ból.
– Kiedy poznaliśmy Toma Musgrave’a – ciągnęła panna Watson, jakby jej nie słysząc – darzyłam wielkim przywiązaniem młodzieńca nazwiskiem Purvis, najbliższego przyjaciela Roberta, który spędzał z nami mnóstwo czasu. Wszyscy myśleli, że skończy się to ślubem.
Tym słowom towarzyszyło westchnienie, które Emma uszanowała w milczeniu. Jej siostra po krótkiej przerwie znów podjęła wątek.
– Naturalnie zapytasz, czemu do tego nie doszło i czemu ożenił się z inną kobietą, podczas gdy ja wciąż jestem sama. Ale musisz zapytać jego – nie mnie – albo raczej Penelope. Tak, Emmo, to Penelope stała za tym wszystkim. Ona uważa, że nie ma rzeczy nieuczciwych, jeśli idzie o zdobycie męża. Ufałam jej, a ona nastawiła go przeciwko mnie, chcąc go zdobyć dla siebie, i skończyło się na tym, że przestał u nas bywać i wkrótce potem ożenił się z kimś zupełnie innym. Penelope nie przywiązuje wielkiej wagi do tego, co zrobiła, ale ja uważam tę jej zdradę za niewybaczalną. Zrujnowała moje szczęście. Nigdy nie pokocham żadnego mężczyzny tak, jak kochałam Purvisa. W moich oczach Tom Musgrave nie dorasta mu do pięt.
– Wstrząsnęło mną to, co powiedziałaś o Penelope – powiedziała Emma. – Jak siostra siostrze może zrobić coś takiego? Rywalizacja, zdrada?! Aż się boję z nią spotkać. Ale mam nadzieję, że to nie było tak, że tylko pozory sprzysięgły się przeciwko niej.
– Nie znasz Penelope. Nie ma takiej rzeczy, której by nie zrobiła, żeby wyjść za mąż. Zresztą sama by ci to powiedziała. Przyjmij moje ostrzeżenie: nie powierzaj jej żadnych swoich sekretów, nie ufaj jej. Ma swoje dobre strony, ale jeśli ma się zakrzątnąć koło własnych korzyści, nie istnieje dla niej zaufanie, honor ani wyrzuty sumienia. Z całego serca życzę jej, żeby dobrze wyszła za mąż. Ba, wolałabym, żeby ją to spotkało niż mnie.
– Niż ciebie! Tak, mogłam tak sądzić. Serce tak zranione jak twoje nie bardzo musi tęsknić do zamążpójścia.
– W istocie, nie bardzo, ale wiesz przecież, że musimy powychodzić za mąż. Jeśli chodzi o mnie, całkiem dobrze radzę sobie jako panna. Gdyby się mogło być wiecznie młodą, wystarczyłoby mi trochę towarzystwa i udany bal od czasu do czasu, ale ojciec nie może nam zapewnić zaopatrzenia na całe życie, a bardzo źle jest zestarzeć się, będąc biedną i wyśmiewaną. Straciłam Purvisa, to prawda, ale przecież tak niewielu ludzi poślubia swoją pierwszą miłość. Jeśli mi się ktoś oświadczy, nie odmówię mu tylko z powodu, że nie jest Purvisem. Co nie znaczy, że kiedykolwiek zdołam do końca wybaczyć Penelope.
Emma potaknęła ruchem głowy.
– Penelope miała jednak własne kłopoty – ciągnęła panna Watson. – Wyjątkowo zawiodła się na Tomie Musgravie. Gdy przestał się mną interesować, zaczął okazywać względy jej, a ona go bardzo polubiła. Ale on nigdy nie angażuje się na poważnie i kiedy już dostatecznie długo igrał z jej uczuciami, nagle zaczął mieć ją za nic i zalecać się do Margaret, a biedna Penelope była ogromnie nieszczęśliwa. Od tego czasu próbuje się wydać za mąż w Chichester – nie chce powiedzieć, za kogo, ale zdaje mi się, że to bogaty, stary doktor Harding, wuj przyjaciółki, do której jeździ w odwiedziny; zadała sobie wiele trudu, żeby się koło niego zakręcić, i zmarnowała na to mnóstwo czasu, jak dotąd bez skutku. Kiedy onegdaj wyjeżdżała, mówiła, że to już będzie ostatni raz. Przypuszczam, że nie wiedziałaś, po co konkretnie tak jeździ do Chichester, ani nie zgadłabyś, co ją mogło wyciągnąć ze Stanton właśnie wtedy, gdy ty wracałaś do domu po tylu latach.
– Nie, w rzeczy samej ani trochę nie podejrzewałam. Było mi tylko przykro, że tak niefortunnie akurat tego dnia umówiła się z panią Shaw. Miałam nadzieję, że w domu zastanę wszystkie siostry, by móc się od razu z każdą zaprzyjaźnić.
– Przypuszczam, że doktor miał atak astmy, i że z tego powodu tak jej się tam spieszyło. Shawowie są całkowicie po jej stronie – przynajmniej tak sądzę; ale ona nic mi nie mówi. Twierdzi, że musi słuchać tylko tych rad, których sama sobie udziela, mówiąc – i nie bez racji – że „gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść”.
– Żal mi jej, że ma takie zmartwienia – powiedziała Emma – ale nie podobają mi się ani jej pomysły, ani jej poglądy. Trochę się jej boję. Chyba ma naturę nazbyt męską i nadto zuchwałą. Żeby być tak upartą w dążeniu do małżeństwa – żeby gonić za mężczyzną jedynie ze względu na jego pozycję – to po prostu wstrząsające, to mi się w głowie nie mieści. Prawda, że ubóstwo jest wielkim złem; ale dla kobiety wykształconej i uczuciowej nie powinno, wręcz nie może być złem największym. Wolałabym raczej zostać nauczycielką w szkole – a gorszego zajęcia nie umiem sobie wyobrazić – niż poślubić mężczyznę, którego nie lubię.
– Wolałabym robić cokolwiek innego, niż być nauczycielką – odparła jej siostra. – Byłam w szkole, Emmo i wiem, jak one tam żyją; ty nie miałaś okazji tego widzieć. Oczywiście, tak samo, jak i tobie, nie podobałoby mi się małżeństwo z kimś, kto jest mi niemiły, ale nie wydaje mi się, by na świecie było aż tak wielu bardzo niemiłych mężczyzn. Myślę, że potrafiłabym polubić każdego dobrodusznego człowieka o przyzwoitych dochodach. Przypuszczam, że ciebie ciotka wychowała na bardziej wymagającą.
– Cóż, tego nie wiem. Jak mnie wychowano, musisz poznać po moim zachowaniu. Ja sama nie mogę w tej sprawie orzekać. Nie mogę też porównać metod ciotki z czyimikolwiek innymi, bo żadnych innych nie znam.
– Jednak po wielu rzeczach poznaję, że jesteś bardzo wymagająca. Widzę to, odkąd wróciłaś do domu i obawiam się, że nie będziesz z tym szczęśliwa. Penelope będzie się z ciebie naśmiewała.
– To mnie w rzeczy samej nie uszczęśliwi. Jeśli moje zapatrywania są mylne, muszę je zmienić; jeśli wychodzą ponad moją obecną pozycję, muszę się postarać je ukryć; ale wątpię, by były śmieszne. Czy Penelope ma duże poczucie humoru?
– O tak, jest zawsze w dobrym nastroju i nigdy nie dba o to, co mówi.
– Margaret jest od niej subtelniejsza, jak mi się zdaje?
– Tak, zwłaszcza w towarzystwie; przy ludziach jest delikatna i łagodna. Ale gdy jesteśmy sami, bywa drażliwa i przewrotna. Biedula! Opanowało ją przekonanie, że Tom Musgrave kocha się w niej na poważnie, bardziej, niż kiedykolwiek w którejś innej dziewczynie, więc cały czas czeka, aż on wreszcie się zdeklaruje. Już drugi raz w ciągu ostatniego roku pojechała na miesiąc do Roberta i Jane, żeby jej nieobecność podbechtała go do czynu. Ale ja jestem pewna, że w tym względzie się myli, bo Tom nie pojedzie za nią do Croydon tak samo, jak nie zrobił tego w marcu. On zresztą nigdy się nie ożeni, chyba że znajdzie naprawdę dobrą partię, na przykład pannę Osborne lub kogoś podobnego.
– To, co opowiadasz o tym Tomie Musgravie, Elizabeth, nie zachęca mnie do zawierania z nim znajomości.
– Obawiasz się go; i nie dziwię ci się.
– Nie, cóż znowu, po prostu nie mam zamiaru go lubić ani szanować.
– Nie lubić i nie szanować Toma Musgrave’a! Nie, z tym sobie nie poradzisz. Spróbuj tylko nie być nim zachwycona, jeśli zwróci na ciebie uwagę, założę się, że tak będzie! Mam nadzieję, że cię poprosi do tańca, a nawet śmiem twierdzić, że to zrobi, chyba że Osborne’owie przyjadą w większym towarzystwie, wtedy nie będzie nawet rozmawiał z nikim innym.
– A to dopiero ujmujące maniery! – odparła Emma. – No cóż, przekonamy się, jakie wrażenie zrobimy na sobie nawzajem, ten zniewalający pan Tom Musgrave i ja. Zapewne rozpoznam go, gdy tylko wejdę do sali balowej: ktoś taki musi mieć przynajmniej część swego uroku wypisaną na twarzy.
– Zapewniam cię, że w sali balowej go nie znajdziesz; wy przyjedziecie wcześnie, żeby pani Edwards mogła sobie zająć dobre miejsce przy kominku, a on zwykle zjawia się już całkiem późno. Jeśli mają przyjechać Osborne’owie, to poczeka na nich w sieni i wejdzie razem z nimi. Chciałabym móc cię tam mieć na oku, Emmo. Gdyby tylko ojciec miał dziś lepszy dzień, naparzyłabym mu herbaty, wrzuciła coś na siebie, James podwiózłby mnie zaraz do miasta i byłabym z tobą, zanim zaczną się tańce.
– Co takiego? Jechałabyś tą bryczką późnym wieczorem?
– Oczywiście, że tak. Widzisz, mówiłam, że jesteś bardzo wymagająca, a to jest tego przykład.
Emma przez chwilę nie odpowiadała. W końcu odezwała się:
– Szkoda, Elizabeth, że tak obstawałaś przy wyprawieniu mnie na ten bal; wolałabym, żebyś ty poszła zamiast mnie. Miałabyś z tego większą przyjemność niż ja. Jestem tu obca, nie widziałam wcześniej na oczy nikogo prócz Edwardsów, więc doprawdy, mam wątpliwości, czy będę się dobrze bawiła. Ty, będąc wśród samych znajomych, z pewnością byś mogła. Jeszcze nie jest za późno, by to zmienić. Nie trzeba by nawet specjalnie przepraszać Edwardsów, bo przecież z pewnością będą woleli twoje towarzystwo niż moje. Najchętniej wróciłabym do ojca i wcale nie bałabym się powozić tą spokojną starą szkapą. I na pewno znalazłabym jakiś sposób, żeby ci dostarczyć twój strój balowy.
– Moja kochana Emmo! – zawołała przejęta Elizabeth. – Myślisz, że zrobiłabym coś takiego? Za skarby świata! Ale nigdy ci nie zapomnę, że tak wspaniałomyślnie mi to zaproponowałaś. Musisz mieć naprawdę dobre usposobienie! Jeszcze nigdy się z czymś takim nie spotkałam! Czyż naprawdę zrezygnowałabyś z balu, żebym ja mogła na niego pójść? Wierz mi, Emmo, nie jestem taka samolubna, żebym to mogła tak po prostu przyjąć. Nie, choć jestem od ciebie o dziewięć lat starsza, nie mogę ci być przeszkodą do pokazania się ludziom. Jesteś bardzo ładna i to nie do pomyślenia, byś nie miała takiej szansy na szczęście, jaką my wszystkie miałyśmy. Nie, Emmo, jeśli ktoś zostanie w domu tej zimy, to nie ty. Kiedy ja miałam dziewiętnaście lat, nigdy nie wybaczyłabym osobie, przez którą nie mogłabym wziąć udziału w balu.
Emma podziękowała jej i przez kilka minut jechały w milczeniu. Potem Elizabeth znów zaczęła rozmowę.
– Popatrzysz, z kim będzie tańczyła Mary Edwards?
– Postaram się zapamiętam jej partnerów, jeśli mi się uda, ale wiesz, że żadnego z nich nie znam.
– Patrz tylko, czy więcej niż raz zatańczy z kapitanem Hunterem. Mam w tej materii pewne obawy. Nie, żeby jej ojciec czy matka lubili oficerów, ale wiesz, jeśli ona ich lubi, a przynajmniej tego jednego, to koniec z biednym Samem. A ja obiecałam mu dać znać, z kim się będzie bawiła.
– To Sam kocha się w pannie Edwards?
– Nie wiedziałaś o tym?
– A skądże miałabym wiedzieć? Jakim cudem mogłam usłyszeć w Shropshire, co w Surrey w trawie piszczy? A o tego rodzaju delikatnych sprawach raczej się nie napomyka przy okazji tak rzadkich kontaktów, jakie miałyśmy przez ostatnich czternaście lat.
– Dziwię się, że nigdy ci o tym nie wspomniałam w listach. Odkąd wróciłaś do domu, byłam tak zajęta naszym biednym ojcem i wielkim praniem, że zupełnie nie miałam czasu, by ci o czymkolwiek opowiadać. Ale też faktycznie myślałam, że wiesz to wszystko. Sam od dwóch lat jest w niej zakochany po uszy i jeśli nie zawsze może się wyrwać na nasz bal, czuje się mocno rozczarowany; jednak pan Curtis raczej go nie oszczędza, a teraz właśnie w Guildford mnóstwo ludzi choruje.
– Myślisz, że panna Edwards ma ku niemu skłonność?
– Obawiam się, że nie; wiesz, to jedynaczka, której przypadnie w posagu co najmniej dziesięć tysięcy funtów.
– Przecież mimo to może lubić naszego brata.
– Ach, nie! Edwardsowie mają większe aspiracje. Jej ojciec i matka nigdy by się na to nie zgodzili. Przecież Sam jest tylko chirurgiem[21]. Czasami rzeczywiście mam wrażenie, że ona go lubi. Ale Mary jest raczej sztywna i powściągliwa; nie zawsze wiem, co ma na myśli.
– Jeśli Sam stąpa po tak niepewnym gruncie, to szkoda, że w ogóle ośmielił się zawracać sobie głowę tą panną.
– Młody człowiek musi o kimś myśleć – powiedziała Elizabeth – a czemu nie miałoby mu się poszczęścić tak, jak Robertowi, który ma dobrą żonę i sześć tysięcy funtów?
– Nie możemy się spodziewać, że każdego z nas osobno spotka szczęście – odparła Emma. – Szczęście jednego członka rodziny jest szczęściem wszystkich.
– Moje jeszcze nie nadeszło, tego jestem pewna – rzekła Elizabeth, znów wzdychając na wspomnienie Purvisa. – Na razie nic pomyślnego mnie nie spotkało, a tobie nie mogę wróżyć nic lepszego, skoro nasza ciotka popełniła takie głupstwo, ponownie wychodząc za mąż. Cóż, śmiem twierdzić, że przynajmniej będziesz miała udany bal. Za następnym zakrętem miniemy rogatki; stamtąd widać już kościelną wieżę nad żywopłotem, a „Biały Jeleń” jest nieopodal niej. Bardzo jestem ciekawa, co sobie pomyślisz o Tomie Musgravie.
To były ostatnie słowa, które można było usłyszeć z ust panny Watson, zanim zaprzęg przejechał przez rogatkę i począł podskakiwać po kocich łbach, co wraz z miejskim zamętem i zgiełkiem uniemożliwiło dalszą rozmowę. Stara klacz truchtała ociężale, nie potrzebując nawet ściągnięcia wodzy, by w odpowiednim miejscu skręcić w prawo; popełniła tylko jeden błąd, zamierzając stanąć pod witryną modystki, zanim zajechała pod drzwi pana Edwardsa. Pan Edwards mieszkał w najlepszym budynku na tej ulicy, który można byłoby też uznać za najlepszy w mieście, gdyby pan Tomlinson, bankier, pozwolił określać swoje świeżo wzniesione na skraju miasta domostwo, otoczone krzewami i przestronnym dziedzińcem, jako wiejskie.
Dom pana Edwardsa był wyższy niż większość sąsiadujących z nim budynków, po każdej stronie drzwi miał cztery okna zabezpieczone kratami i łańcuchami, a do drzwi wiodły kamienne schody.
– Otóż i jesteśmy – powiedziała Elizabeth, gdy bryczka stanęła. – Bezpiecznie dotarłyśmy na miejsce, a według zegara na rynku jechałyśmy tylko trzydzieści pięć minut; myślę, że to całkiem nieźle, choć Penelope pewnie by powiedziała, że to nic takiego. Czyż to nie ładne miasto? Edwardsowie mają, jak widzisz, okazały dom, a i żyją po wielkopańsku. Powiadam ci, drzwi otworzy nam lokaj w liberii i będzie miał upudrowane włosy.
Przypisy