Mansfield Park - Jane Austen - ebook + audiobook + książka

Mansfield Park ebook i audiobook

Jane Austen

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

XIX-wieczna prowincjonalna Anglia jako tło miłości, namiętności, błędów i sukcesów.

Przynależność do jednej rodziny nie zawsze oznacza ten sam status materialny. Fanny Price jest najstarszym dzieckiem z  licznego potomstwa jednej z trzech sióstr, która przed laty najgorzej wyszła za mąż. Jej zamożna siostra, lady Bertram, kierując się dobrym sercem, zabiera dziewczynkę do siebie, by zadbać o jej wychowanie i edukację. Cicha, spokojna i chętna do pomocy Fanny nie od razu odnajdzie swoje miejsce w Mansfield Park. Mimo dobrych chęci państwa Bertram nie jest traktowana na równi z Julią i Marią, jej ciotecznymi siostrami: same dziewczęta, ale przede wszystkim ich ciotka, siostra matki Fanny, traktują ją z góry, jako pozostającą na łasce bogatych krewnych.

Jedynym, który okazuje Fanny serce, jest młodszy z dwóch synów Bertramów, Edmund, przyszły pastor. Jego szczera troska o dziewczynkę w pierwszym okresie jej pobytu w nowym miejscu i pomoc w wysłaniu listu do ukochanego brata zjednują mu jej miłość na zawsze.

Bertramowie prowadzą życie bardzo rodzinne, a w sąsiedztwie znajduje się plebania, gdzie zjeżdża młodsze rodzeństwo pani pastorowej. Nie jest też bardzo daleko do innego świetnego dworu. Są okazje i miejsca, by młodzi ludzie nawiązywali znajomości, a co za tym idzie również sympatie i miłości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 683

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 16 godz. 28 min

Lektor: Katarzyna Anzorge
Oceny
4,3 (66 ocen)
34
20
9
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KatPolGol

Nie oderwiesz się od lektury

Nie polecam tej książki na początek przygody z dziełami autorki, bo jej najbardziej popularne książki będą zdecydowanie lepszym wyborem. Nie oznacza to, że Masfield Park nie warto poświęcać uwagi. To dobra i ciekawa książka, ale dużo trudniejsza, a to może zniechęcić niepotrzebnie do prozy Jane Austen. Głównym zarzutem do książki jest jej długość. Wszystko dzieje się koszmarnie wolno, przedstawianie bohaterów wydaje się ciągnąć w nieskończoność. Rozrywki bogatej młodzieży każdego dnia wyglądają tak samo, a przygotowywanie domowego teatru zajmuje dobrych kilkadziesiąt stron, chociaż wydawało się, że będzie to powiew świeżości. Od połowy fabuła jednak znacznie przyspiesza i gdyby takie tempo zachowano podczas całej opowieści, pewnie byłaby ona moim faworytem spośród innych książek autorki. Wiele wątków znacznie rozbudowywano, a ostatecznie nie miały one niestety dla książki żadnego znaczenia i po drodze gdzieś się niespodziewanie urywały. Wątek miłosny też właściwie wcale się nie rozwi...
20
Wi_Iz

Całkiem niezła

naprawde mi się podobało
00
Aguleczek5

Całkiem niezła

Gdyby to nie była książka Jane Austen, gdyby to nie była klasyka to zapewne moja ocena byłaby dużo niższa. Co tu dużo pisać, powiało nudą. Nie przepadam za powieściami o niczym, a tu poza zaaferowaniem wokół mariażu nie dzieje się kompletnie nic. Na dokładkę mamy szereg bezbarwnych postaci. Pod względem bohaterów, fabuły tytuł nie wyróżnia się niczym. Ratuje go tylko styl i rozbudowane tło społeczne. Niestety książka nie dorównuje Dumie i uprzedzeniu, a nawet Rozważnej i romantycznej. Patrząc na ilość stron liczyłam, że fabuła będzie naprawdę rozbudowana, a okazało się, że objętość powieść zawdzięcza licznym opisom i powielanym przemyśleniom, które nie wnoszą nic do fabuły. Książkę przesłuchałam i nie wiem czy bym była w stanie przebrnąć przez żmudne momenty, gdybym ją czytałam w tradycyjnej formie. Tytuł dla prawdziwych miłośników klasycznych romansów. Ja niestety nie potrafię się tu doszukać prawdziwego piękna.
00
lllivvv

Całkiem niezła

Do połowy strasznie nudna, potem fajna. Zakończenie mnie zaskoczyło!
00
Wladyslawborkowski-2000

Nie oderwiesz się od lektury

nieźle się rozkręciła W.B.
00

Popularność




Roz­dział I

Przed bli­sko trzy­dzie­sto­ma laty pan­na Ma­ria Ward z Hun­ting­don, po­sia­da­jąca za­le­d­wie sie­dem ty­si­ęcy fun­tów ca­łe­go ma­jąt­ku, mia­ła szczęście zdo­być ser­ce sir Tho­ma­sa Ber­tra­ma z Mans­field Park w hrab­stwie Nor­thamp­ton i tym sa­mym do­stąpić god­no­ści żony ba­ro­ne­ta ży­jącej w do­stat­ku i wy­go­dzie, ja­kie za­pew­nia pi­ęk­ny dom i po­ka­źny do­chód. Całe Hun­ting­don było za­chwy­co­ne tym wspa­nia­łym ma­ria­żem, a wuj pan­ny mło­dej, praw­nik, stwier­dził oso­bi­ście, że po­win­na była po­sia­dać co naj­mniej trzy ty­si­ące wi­ęcej, aby móc uczci­wie pre­ten­do­wać do ta­kiej po­zy­cji. Mia­ła dwie sio­stry, któ­re mo­gły­by wy­nie­ść po­ży­tek z jej nowo na­by­tej god­no­ści, to­też ró­żni zna­jo­mi – uwa­ża­jąc, że ani naj­star­sza pan­na Ward, ani pan­na Fran­ces nie ustępu­ją pan­nie Ma­rii uro­dą – prze­po­wia­da­li im rów­nie awan­ta­żow­ne par­tie. Nie­wąt­pli­wie jed­nak licz­ba ma­jęt­nych mężczyzn na tym świe­cie nie do­rów­nu­je licz­bie pi­ęk­nych ko­biet, któ­re na nich za­słu­gu­ją. Po kil­ku la­tach naj­star­sza pan­na Ward do­szła do wnio­sku, iż win­na po­czuć skłon­no­ść do wie­leb­ne­go pa­sto­ra Nor­ri­sa, za­przy­ja­źnio­ne­go z sir Tho­ma­sem dusz­pa­ste­rza bez pen­sa przy du­szy, pan­nie Fran­ces zaś po­wio­dło się jesz­cze go­rzej. Gdy przy­szło co do cze­go, oka­za­ło się, że ma­riaż naj­star­szej pan­ny Ward wca­le nie był do po­gar­dze­nia, gdyż na szczęście sir Tho­mas mógł so­bie po­zwo­lić na ofia­ro­wa­nie przy­ja­cie­lo­wi sta­łej in­tra­ty w po­sta­ci pre­ben­dy Mans­field, dzi­ęki cze­mu pa­ństwo Nor­ris roz­po­częli okres ma­łże­ńskiej szczęśli­wo­ści, ma­jąc rocz­nie bli­sko ty­si­ąc fun­tów do­cho­du. Pan­na Fran­ces zaś wy­szła za mąż, jak to się mówi, na prze­kór ro­dzi­nie, i to pod ka­żdym względem na prze­kór, zde­cy­do­wa­ła się bo­wiem na po­rucz­ni­ka ma­ry­nar­ki, bez wy­kszta­łce­nia, ma­jąt­ku czy ko­nek­sji. Trud­no o bar­dziej nie­wła­ści­wy wy­bór. Sir Tho­mas po­sia­dał mo­żli­wo­ści, z któ­rych sko­rzy­sta­łby chęt­nie, aby do­po­móc szwa­gier­ce – skła­nia­ły go ku temu za­rów­no za­sa­dy, jak duma, a rów­nież wro­dzo­na chęć po­stępo­wa­nia go­dzi­wie oraz pra­gnie­nie, by jego bli­scy zaj­mo­wa­li na­le­ży­te, sza­cow­ne po­zy­cje – na cóż się jed­nak mo­gły zdać jego mo­żli­wo­ści przy ta­kim za­wo­dzie, jaki wy­brał szwa­gier? Nim za­cny ba­ro­net zdo­łał ob­my­ślić spo­sób przy­jścia z po­mo­cą sio­strze żony, pa­nie ze­rwa­ły sto­sun­ki. Był to oczy­wi­sty sku­tek po­stępo­wa­nia obu stron, sku­tek, jaki nie­mal za­wsze po­ci­ąga nie­roz­wa­żne ma­łże­ństwo. Pani Pri­ce, pra­gnąc unik­nąć zbęd­nych pro­te­stów, za­wia­do­mi­ła ro­dzi­nę o swym ślu­bie do­pie­ro po fak­cie. Lady Ber­tram, któ­ra była ko­bie­tą po­wści­ągli­wych uczuć oraz uspo­so­bie­nia wy­jąt­ko­wo bez­tro­skie­go i gnu­śne­go, za­do­wo­li­ła­by się pusz­cze­niem ca­łej spra­wy w nie­pa­mi­ęć i za­nie­cha­niem wszel­kich my­śli o sio­strze, pa­nią Nor­ris jed­nak roz­pie­rał duch ak­tyw­no­ści, któ­ry nie spo­czął, póki nie na­pi­sa­ła do Fan­ny dłu­gie­go, pe­łne­go wy­mó­wek li­stu, w któ­rym wy­ty­ka­ła sza­le­ństwo jej po­stęp­ku i za­po­wia­da­ła naj­gor­sze tego po­stęp­ku kon­se­kwen­cje. List ura­ził i roz­gnie­wał pa­nią Pri­ce; w jej gorz­kiej od­po­wie­dzi, w któ­rej mowa była o obu sio­strach, zna­la­zły się tak lek­ce­wa­żące uwa­gi na te­mat dumy sir Tho­ma­sa, że pani Nor­ris w ża­den spo­sób nie mo­gła ich za­cho­wać dla sie­bie, co na dłu­go po­ło­ży­ło kres wszel­kim kon­tak­tom obu ro­dzin.

Miesz­ka­ły tak da­le­ko, ob­ra­ca­ły się w tak ró­żnych śro­do­wi­skach, że w ci­ągu na­stęp­nych je­de­na­stu lat trud­no im było na­wet sły­szeć o wza­jem­nym ist­nie­niu, to­też sir Tho­ma­so­wi wy­da­wa­ło się zdu­mie­wa­jące, iż pani Nor­ris może co pe­wien czas in­for­mo­wać ich obu­rzo­nym to­nem, że Fan­ny zno­wu po­wi­ła dziec­ko. Po je­de­na­stu la­tach jed­nak pani Pri­ce nie mo­gła już so­bie po­zwo­lić na dum­ną ura­zę i stra­tę je­dy­nych krew­nych, jacy by­li­by w sta­nie ją wes­przeć. Licz­na i wci­ąż po­wi­ęk­sza­jąca się gro­mad­ka dzie­ci, mąż nie­zdol­ny do czyn­nej słu­żby, zdol­ny na­to­miast do wy­pit­ki w kom­pa­nii, mi­zer­ne środ­ki na za­spo­ko­je­nie nie­zbęd­nych po­trzeb – wszyst­ko to spra­wi­ło, że za­pra­gnęła na­pra­wić ro­dzin­ne sto­sun­ki, któ­re tak po­chop­nie prze­kre­śli­ła; zwró­ci­ła się więc do lady Ber­tram w li­ście tyle mó­wi­ącym o skru­sze i smut­ku, o dzie­ciach w nad­mia­rze i bra­ku nie­mal wszyst­kie­go in­ne­go, że mu­siał obu­dzić chęć po­jed­na­nia. Szy­ko­wa­ła się wła­śnie do ko­lej­ne­go po­ło­gu, a ubo­le­wa­jąc nad tym, pro­si­ła, by zgo­dzi­li się zo­stać ro­dzi­ca­mi chrzest­ny­mi jej przy­szłe­go po­tom­ka, nie­zdol­na przy tym ukry­wać, jak wa­żne by­ło­by dla niej, gdy­by mo­gli w przy­szło­ści do­po­móc w utrzy­ma­niu tych ośmior­ga już na­ro­dzo­nych. Naj­star­szy to dzie­si­ęcio­let­ni chło­piec, pe­łen ży­cia i ener­gii, ma­rzy o wy­rwa­niu się w świat, lecz ja­kież ona ma mo­żli­wo­ści? Czy nie ma szan­sy, by w przy­szło­ści przy­dał się sir Tho­ma­so­wi w ma­jęt­no­ściach po­sia­da­nych przez nie­go w In­diach Za­chod­nich[1]? Żad­na pro­po­zy­cja nie będzie zbyt skrom­na. Albo – co sir Tho­mas my­śli o Wo­ol­wich[2]? Albo też, jak wy­pra­wić chłop­ca na Wschód?

List nie po­zo­stał bez od­po­wie­dzi. Przy­wró­cił po­kój i wza­jem­ną życz­li­wo­ść. Sir Tho­mas prze­słał rady i za­pew­nie­nie o swo­jej przy­chyl­no­ści, lady Ber­tram – pie­ni­ądze i pie­lusz­ki, a pani Nor­ris na­pi­sa­ła li­sty.

Ta­kie były bez­po­śred­nie tego skut­ki, na­stęp­ny rok przy­nió­sł zaś inne, jesz­cze bar­dziej dla pani Pri­ce po­my­śl­ne. Pani Nor­ris po­wta­rza­ła często w przy­tom­no­ści in­nych osób, iż nie może prze­stać my­śleć o swo­jej bied­nej sio­strze i jej ro­dzi­nie i uwa­ża, że choć tak wie­le dla niej zro­bi­li, po­win­ni uczy­nić jesz­cze wi­ęcej, wresz­cie zaś wy­zna­ła, że jej zda­niem po­win­no się od­jąć pani Pri­ce kło­po­ty i kosz­ty zwi­ąza­ne z wy­cho­wa­niem jed­ne­go dziec­ka z jej licz­nej gro­mad­ki. Gdy­by tak pod­jęli się wspól­nie opie­ki nad naj­star­szą z có­rek, któ­ra ma te­raz dzie­wi­ęć lat? Dziew­czyn­ka w tym wie­ku wy­ma­ga wi­ęcej uwa­gi, niż ta nie­szczęsna mat­ka jest w sta­nie jej dać. Kło­po­ty i wy­dat­ki, ja­kie to po­ci­ągnie, są ni­czym zgo­ła w po­rów­na­niu ze szla­chet­no­ścią po­dob­ne­go czy­nu. Lady Ber­tram na­tych­miast jej przy­kla­snęła.

– Trud­no o lep­sze roz­wi­ąza­nie – po­wie­dzia­ła. – Po­ślij­my po małą.

Sir Tho­mas nie wy­ra­ził zgo­dy rów­nie szyb­ko i bez za­strze­żeń. Za­sta­na­wiał się i wa­hał; to bar­dzo po­wa­żna od­po­wie­dzial­no­ść – dziew­czyn­ka wy­cho­wy­wa­na w ich domu musi otrzy­mać od­po­wied­nie za­bez­pie­cze­nie ma­te­rial­ne, ina­czej za­bie­ra­nie jej od ro­dzi­ców by­ło­by okru­cie­ństwem, a nie do­bro­dziej­stwem. My­ślał o czwór­ce wła­snych dzie­ci, o swo­ich dwóch sy­nach, o ku­zy­now­skich mi­ło­ściach itd. – ale gdy tyl­ko za­czął przed­sta­wiać z na­my­słem swo­je obiek­cje, pani Nor­ris prze­rwa­ła mu, oba­la­jąc wszyst­kie, na­wet te, któ­rych nie wy­su­nął.

– Dro­gi mój szwa­grze, ro­zu­miem cię do­sko­na­le i od­da­ję spra­wie­dli­wo­ść szla­chet­no­ści i de­li­kat­no­ści two­ich sądów, któ­re, trze­ba to przy­znać, sta­no­wią jed­no z two­im po­stępo­wa­niem, i w za­sa­dzie zga­dzam się z tobą, że na­le­ży uczy­nić wszyst­ko, co mo­żli­we, by za­bez­pie­czyć dziec­ko, za któ­re się nie­ja­ko wzi­ęło od­po­wie­dzial­no­ść; do­praw­dy, by­ła­bym ostat­nią w świe­cie oso­bą, któ­ra po­skąpi­ła­by na taki cel, choć moje mo­żli­wo­ści są tak ogra­ni­czo­ne. Nie mam prze­cież wła­snych dzie­ci, ko­muż bym więc mia­ła zo­sta­wić ten skrom­ny do­by­tek, jaki kie­dyś będę mia­ła do od­da­nia, jak nie dzie­ciom mo­ich sióstr? Je­stem też pew­na, że mój ma­łżo­nek jest zbyt szla­chet­ny... ale wiesz do­brze, szwa­grze, że nie na­le­żę do osób, któ­re rzu­ca­ją na wiatr sło­wa i za­pew­nie­nia. Nie po­zwól­my, by bła­he względy od­wio­dły nas od szla­chet­ne­go czy­nu. Dać dziew­czy­nie wy­kszta­łce­nie, wpro­wa­dzić ją od­po­wied­nio w świat – to z pew­no­ścią wy­star­czy, by mo­gła się przy­zwo­icie urządzić, nie na­ra­ża­jąc ni­ko­go na dal­sze kosz­ty. Na­sza sio­strze­ni­ca, dro­gi szwa­grze, a w ka­żdym ra­zie two­ja sio­strze­ni­ca, do­ra­sta­jąca tu, w tej oko­li­cy, będzie mia­ła licz­ne awan­ta­że. Nie po­wia­dam, że do­rów­na uro­dą swo­im ku­zy­necz­kom, co to, to nie, ale wej­dzie w tu­tej­sze to­wa­rzy­stwo w ogrom­nie ko­rzyst­nych oko­licz­no­ściach, dzi­ęki któ­rym, we­dle wszel­kie­go praw­do­po­do­bie­ństwa, znaj­dzie so­bie god­ne sza­cun­ku gniaz­do. My­ślisz o swo­ich sy­nach – nie sądzisz jed­nak, że ze wszyst­kich mo­żli­wo­ści na świe­cie ta jest naj­mniej praw­do­po­dob­na? Prze­cież będą się cho­wać jak ro­dze­ństwo. To rzecz nie­mo­żli­wa mo­ral­nie. Ni­g­dy nie sły­sza­łam o po­dob­nym wy­pad­ku. W isto­cie jest to je­dy­ny spo­sób na za­bez­pie­cze­nie się przed po­dob­nym zwi­ąz­kiem. Wy­obraź so­bie, szwa­grze, że to jest ład­na dziew­czy­na i że Tom czy Ed­mund zo­ba­czą ją po raz pierw­szy za sie­dem lat – wte­dy do­pie­ro nie­szczęście go­to­we. Już sama myśl, że do­pu­ści­li­śmy, by wzra­sta­ła z dala od nas, w bie­dzie i opusz­cze­niu, wy­star­czy­ła­by, aby je­den z tych ko­cha­nych, do­brych chłop­ców za­raz się w niej za­ko­chał. Ale niech się tu z nimi cho­wa, to na­wet gdy­by była pi­ęk­na jak anioł – po­zo­sta­nie dla nich za­wsze tyl­ko sio­strą.

– W tym, co szwa­gier­ka mówi, jest wie­le praw­dy – przy­znał sir Tho­mas – i da­le­ki je­stem od sta­wia­nia ja­ki­chś wy­ima­gi­no­wa­nych prze­szkód wo­bec pro­jek­tu, w któ­rym bie­rze się pod uwa­gę ich wza­jem­ną po­zy­cję. Po­zwo­li­łem so­bie tyl­ko za­uwa­żyć, iż nie na­le­ży po­dej­mo­wać po­chop­nie tej de­cy­zji oraz, je­śli pro­jekt ma przy­nie­ść pani Pri­ce po­ży­tek, a nam – chlu­bę, to mu­si­my za­pew­nić dziew­czyn­ce albo też uwa­żać się za zo­bo­wi­ąza­nych do za­pew­nie­nia jej w przy­szło­ści, kie­dy oko­licz­no­ści będą tego wy­ma­ga­ły, wa­run­ków na­le­żnych ko­bie­cie z do­brej ro­dzi­ny, je­śli nie znaj­dzie owe­go gniaz­da, ja­kie­go ty, szwa­gier­ko, tak uf­nie wy­glądasz.

– Ro­zu­miem cię, szwa­grze, do­sko­na­le – za­pew­ni­ła go pani Nor­ris. – Je­steś czło­wie­kiem uwa­ża­jącym i szla­chet­nym pod ka­żdym względem i je­stem pew­na, że ni­g­dy się w tej spra­wie nie po­ró­żni­my. Jak do­brze wiesz, go­to­wa je­stem za­wsze ro­bić wszyst­ko, co w mo­jej mocy, dla do­bra tych, któ­rych ko­cham, i cho­ciaż ni­g­dy nie będę mo­gła ży­wić dla tej dzie­wusz­ki na­wet set­nej części tego, co czu­ję dla two­ich ko­cha­nych dzie­ci, ani też uwa­żać jej za rów­nie mi bli­ską pod ja­kim­kol­wiek względem – nie mogę jej za­nie­chać: ni­g­dy bym so­bie tego nie da­ro­wa­ła. Prze­cież to moja ro­dzo­na sio­strze­ni­ca. Czy mo­gła­bym znie­ść to, że ona jest w bie­dzie, pod­czas gdy ja mam ka­wa­łek chle­ba, któ­rym mo­gła­bym się z nią po­dzie­lić? Dro­gi mój szwa­grze, przy wszyst­kich mo­ich wa­dach jed­ne­go mi nie brak – go­rące­go ser­ca, i choć je­stem ubo­ga, prędzej od­mó­wi­ła­bym so­bie naj­po­trzeb­niej­szej rze­czy, niż oka­za­ła się skąpa. Je­śli więc nie masz nic prze­ciw­ko temu, na­pi­szę ju­tro do mo­jej bied­nej sio­stry i przed­sta­wię jej na­szą pro­po­zy­cję, a kie­dy już wszyst­ko uzgod­ni­my, zaj­mę się prze­wie­zie­niem ma­łej do Mans­field – nie będziesz miał z tym, szwa­grze, żad­nych su­biek­cji. Je­śli idzie o moje kło­po­ty, to, jak wiesz, lek­ce je so­bie ważę. Wy­ślę spe­cjal­nie do Lon­dy­nu nia­niu­się; może się prze­spać u swo­je­go ku­zy­na, tego ry­ma­rza, a mała po­win­na się tam z nią spo­tkać. Przy­wio­zą ją bez tru­du dy­li­żan­sem z Por­ts­mouth do Lon­dy­nu pod opie­ką ja­kie­jś god­nej za­ufa­nia oso­by, któ­ra aku­rat będzie je­cha­ła. Za­wsze się znaj­dzie ja­kaś sza­cow­na kup­co­wa czy ktoś po­dob­ny ja­dący do sto­li­cy.

Sir Tho­mas sprze­ci­wił się tyl­ko za­ma­cho­wi na ku­zy­na nia­niu­si, poza tym prze­szkód nie sta­wiał, to­też gdy zna­le­zio­no inny, bar­dziej wła­ści­wy, choć mniej oszczęd­ny, spo­sób spo­tka­nia z małą pod­ró­żnicz­ką w Lon­dy­nie – uzna­no spra­wę za za­ła­twio­ną i cie­szo­no się tyl­ko szla­chet­nym pro­jek­tem. Po spra­wie­dli­wo­ści, owa sa­tys­fak­cja nie po­win­na im przy­pa­dać w rów­nych częściach, sir Tho­mas bo­wiem uczci­wie po­sta­no­wił zo­stać praw­dzi­wym i kon­se­kwent­nym opie­ku­nem wy­bra­ne­go dziec­ka, pod­czas gdy pani Nor­ris nie mia­ła za­mia­ru brać naj­mniej­sze­go na­wet udzia­łu w kosz­tach jego utrzy­ma­nia. Była bar­dzo ofiar­na, je­śli jej wkład ogra­ni­czał się do cho­dze­nia i ga­da­nia, i nikt le­piej od niej nie umiał na­kła­niać in­nych do hoj­no­ści, lecz po­dob­nie jak lu­bi­ła rządzić, lu­bi­ła swo­je pie­ni­ądze i rów­nie do­brze po­tra­fi­ła oszczędzać wła­sne, jak wy­da­wać cu­dze. Gdy za­ło­ży­ła dom, któ­ry mu­sia­ła pro­wa­dzić na sto­pie o wie­le skrom­niej­szej, niż uprzed­nio li­czy­ła, po­sta­no­wi­ła z punk­tu, że będzie oszczędzać, a to, co zro­dzi­ło się z roz­trop­no­ści, wkrót­ce sta­ło się ce­lem sa­mym w so­bie, przed­mio­tem nie­ustan­nej tro­ski, nie­uspra­wie­dli­wio­nej po­sia­da­niem po­tom­stwa. Zresz­tą gdy­by pani Nor­ris mu­sia­ła kar­mić wła­sne dzie­ci, to pew­no by nie oszczędza­ła, ale że ich nie mia­ła, nic nie mo­gło ogra­ni­czyć jej skner­stwa czy zmniej­szyć przy­jem­no­ści, jaką czer­pa­ła z do­da­wa­nia co roku za­osz­czędzo­nej sum­ki do nie­prze­je­dzo­nych do­cho­dów z pre­ben­dy. Po­nie­waż tej na­mi­ęt­no­ści nie miar­ko­wa­ło au­ten­tycz­ne uczu­cie do sio­stry, nie mo­gła pra­gnąć nic wi­ęcej prócz za­słu­gi wy­my­śle­nia i za­ara­nżo­wa­nia tego kosz­tow­ne­go do­bro­czyn­ne­go dzie­ła; za­pew­ne jed­nak nie naj­le­piej samą sie­bie zna­ła, wra­ca­ła bo­wiem po tej roz­mo­wie na ple­ba­nię w po­czu­ciu, że jest naj­hoj­niej­szą sio­strą i ciot­ką na świe­cie.

Kie­dy spra­wę po­now­nie pod­jęto, pani Nor­ris ja­śniej okre­śli­ła swo­je sta­no­wi­sko. Na spo­koj­ne py­ta­nie lady Ber­tram: „Gdzie mała z po­cząt­ku za­miesz­ka? U cie­bie, sio­stro, czy u nas?” – sir Tho­mas usły­szał z pew­nym zdu­mie­niem, że nie jest w mocy pani Nor­ris za­jąć się sio­strze­ni­cą w naj­mniej­szej na­wet mie­rze. Do­tych­czas sądził, że będzie ona szcze­gól­nie po­żąda­nym do­dat­kiem na ple­ba­nii, mile wi­dzia­ną to­wa­rzysz­ką bez­dziet­nej ciot­ki, oka­za­ło się jed­nak, że jest w błędzie. Pani Nor­ris stwier­dzi­ła z przy­kro­ścią, że przy­naj­mniej w obec­nym sta­nie rze­czy miesz­ka­nie ma­łej na ple­ba­nii jest wy­klu­czo­ne. Nie po­zwa­la na to zły stan zdro­wia pa­sto­ra: mó­głby rów­nie do­brze zno­sić dzie­ci­ęcą wrza­wę, jak la­tać w po­wie­trzu. Gdy­by prze­sta­ła mu do­ku­czać po­da­gra, a, wów­czas by­ło­by co in­ne­go, wów­czas ona z przy­jem­no­ścią wzi­ęła­by sio­strze­ni­cę do sie­bie, nie dba­jąc o zwi­ąza­ne z tym nie­wy­go­dy, ale te­raz to nie­mo­żli­we, bied­ny pa­stor po­trze­bu­je ca­łe­go jej cza­su, sama wzmian­ka o czy­mś po­dob­nym na pew­no wy­trąci­ła­by go z rów­no­wa­gi.

– Wo­bec tego niech przy­je­żdża do nas – po­wie­dzia­ła z ca­łko­wi­tym spo­ko­jem lady Ber­tram.

Po chwi­li sir Tho­mas do­dał z god­no­ścią:

– Tak, nie­chże tu­taj będzie jej dom. Po­sta­ra­my się spe­łnić nasz obo­wi­ązek wo­bec niej, a będzie mia­ła przy­naj­mniej ten po­ży­tek, jaki daje to­wa­rzy­stwo ró­wie­śnic i sta­łej na­uczy­ciel­ki.

– Świ­ęta praw­da – przy­tak­nęła pani Nor­ris. – Jed­no i dru­gie jest bar­dzo po­trzeb­ne, a pan­nie Lee będzie obo­jęt­ne, czy uczy trzy dziew­czyn­ki, czy dwie – prze­cież to żad­na ró­żni­ca. Że też nie mogę być bar­dziej uży­tecz­na – ale sami wi­dzi­cie, że ro­bię, co mogę. Nie na­le­żę do osób oszczędza­jących so­bie kło­po­tów: nia­niu­sia po­je­dzie po dziec­ko, cho­ciaż bar­dzo mi to nie na rękę, tra­cę na całe trzy dni moją głów­ną po­moc­ni­cę. Przy­pusz­czam, sio­stro, że umie­ścisz małą w bia­łym po­ko­iku na pod­da­szu, obok daw­nych po­koi dzie­cin­nych. To będzie dla niej naj­lep­sze miej­sce, tuż obok pan­ny Lee i nie­da­le­ko dziew­cząt, a ta­kże bli­sko po­ko­jo­wych – jed­na z nich mo­gła­by po­ma­gać jej przy ubie­ra­niu i za­jąć się gar­de­ro­bą, bo nie sądzę, byś uwa­ża­ła za sto­sow­ne, aby El­lis usłu­gi­wa­ła jej tak samo jak two­im cór­kom. Tak, nie przy­pusz­czam, byś mo­gła ją ulo­ko­wać gdzie in­dziej.

Lady Ber­tram nie opo­no­wa­ła.

– Mam na­dzie­ję, że oka­że się dziec­kiem o do­brym uspo­so­bie­niu – ci­ągnęła pani Mor­ris – i będzie świa­do­ma nie­zwy­kłe­go szczęścia, ja­kim jest po­sia­da­nie ta­kiej ro­dzi­ny.

– W rze­czy sa­mej, gdy­by się oka­za­ło, że ma zły cha­rak­ter – po­wie­dział sir Tho­mas – nie mo­gli­by­śmy za­trzy­mać jej u nas ze względu na na­sze dzie­ci. Nie ma jed­nak po­wo­du spo­dzie­wać się ta­kie­go nie­szczęścia. Za­pew­ne za­uwa­ży­my w niej wie­le cech, któ­re będzie­my pra­gnęli zmie­nić, mu­si­my też być przy­go­to­wa­ni na jej ra­żącą igno­ran­cję, pew­ną po­spo­li­to­ść sądów i wy­so­ce przy­kre pro­stac­two obe­jścia, ale to nie są nie­ule­czal­ne wady, a tu­szę rów­nież, że nie oka­żą się nie­bez­piecz­ne dla jej oto­cze­nia. Gdy­by moje cór­ki były od niej młod­sze, uwa­ża­łbym przy­da­nie im ta­kiej to­wa­rzysz­ki za spra­wę wy­ma­ga­jącą wiel­kie­go za­sta­no­wie­nia, ale tak, jak spra­wy sto­ją, sądzę, że nie ma się cze­go oba­wiać, je­śli idzie o nie, a mo­żna mieć duże na­dzie­je, je­śli idzie o nią.

– Tak wła­śnie my­ślę – za­pew­ni­ła go pani Nor­ris. – To samo, sło­wo w sło­wo, po­wia­da­łam dziś rano mężo­wi. Prze­by­wa­nie z ku­zyn­ka­mi będzie samo w so­bie edu­ka­cją dla tej ma­łej. Na­wet gdy­by pan­na Lee ni­cze­go jej nie na­uczy­ła, one da­dzą jej przy­kład, jak być do­brą i mądrą dziew­czyn­ką.

– Mam na­dzie­ję, że nie będzie dra­żni­ła mo­je­go bied­ne­go mop­sa – wes­tchnęła lady Ber­tram. – Uda­ło mi się wresz­cie na­kło­nić Ju­lię, by go zo­sta­wi­ła w spo­ko­ju.

– Sta­nie­my, szwa­gier­ko, wo­bec pew­nych trud­no­ści – po­wie­dział sir Tho­mas – ja­kie wy­nik­ną z ko­niecz­no­ści za­cho­wa­nia na­le­ży­tej ró­żni­cy po­mi­ędzy pa­nien­ka­mi, gdy będą do­ra­stać; idzie mi o to, jak utrwa­lić w umy­słach mo­ich có­rek świa­do­mo­ść, czym są, bez tego, by pa­trzy­ły na ku­zyn­kę zbyt­nio z góry, i jak, nie onie­śmie­la­jąc nad­mier­nie ma­łej, spra­wić, by pa­mi­ęta­ła, że nie jest pan­ną Ber­tram. Pra­gnąłbym, aby się bli­sko za­przy­ja­źni­ły i pod żad­nym po­zo­rem nie po­zwo­li­łbym moim cór­kom na oka­zy­wa­nie ku­zyn­ce naj­mniej­sze­go lek­ce­wa­że­nia, ale mimo wszyst­ko one nie mogą być rów­ne. Ich po­zy­cja, for­tu­na, na­le­żne pra­wa oraz ocze­ki­wa­nia za­wsze będą od­mien­ne. To spra­wa nie­zwy­kle de­li­kat­na i mu­sisz po­móc nam zna­le­źć naj­wła­ściw­szą li­nię po­stępo­wa­nia.

Pani Nor­ris była na jego usłu­gi i choć przy­zna­wa­ła mu ra­cję, że spra­wa jest nie­zwy­kle skom­pli­ko­wa­na, krze­pi­ła go na­dzie­ją, że zo­sta­nie bez tru­du roz­wi­ąza­na.

Ła­two uwie­rzyć, że list pani Nor­ris do sio­stry nie po­zo­stał bez skut­ku. Pani Pri­ce była, co praw­da, zdu­mio­na, że wy­bra­no dziew­czyn­kę, pod­czas gdy ona ma tylu świet­nych chłop­ców, ale przy­jęła pro­po­zy­cję z wdzi­ęcz­no­ścią, za­pew­nia­jąc o do­brym, po­god­nym uspo­so­bie­niu ma­łej, któ­ra z pew­no­ścią ni­g­dy nie da po­wo­du, by ją od­sy­łać do domu. Pi­sa­ła też, że có­recz­ka jest de­li­kat­na i drob­na, i wy­ra­ża­ła szcze­rą na­dzie­ję, że zmia­na po­wie­trza do­brze jej zro­bi. Bied­na ko­bie­ta! Pew­no uwa­ża­ła, że zmia­na po­wie­trza by­ła­by z ko­rzy­ścią dla wszyst­kich jej dzie­ci.

Roz­dział II

Dziew­czyn­ka od­by­ła dłu­gą pod­róż bez szwan­ku. W Nor­thamp­ton po­wi­ta­ła ją pani Nor­ris, któ­ra dzi­ęki temu mo­gła wzi­ąć na sie­bie za­słu­gę przy­jęcia go­ścia oraz sma­ko­wać po­czu­cie swo­je­go zna­cze­nia, gdy przed­sta­wia­ła małą po­zo­sta­łym człon­kom ro­dzi­ny i po­le­ca­ła ich życz­li­wo­ści.

Fan­ny Pri­ce sko­ńczy­ła wła­śnie dzie­si­ęć lat i choć na pierw­szy rzut oka nie wy­da­wa­ła się szcze­gól­nie po­ci­ąga­jąca, nie mia­ła też w so­bie nic, co mo­gło­by wzbu­dzić nie­chęć pa­trzących. Na swój wiek nie­du­ża, bez ru­mie­ńców na po­licz­kach czy ja­kich­kol­wiek oznak uro­dy, ogrom­nie nie­śmia­ła, pra­gnąca skryć się przed ludz­ką uwa­gą, wy­da­wa­ła się nie­po­rad­na, lecz nie było w niej po­spo­li­to­ści; głos mia­ła słod­ki, a gdy mó­wi­ła, bu­zia jej wy­da­wa­ła się ca­łkiem ład­na. Sir Tho­mas i lady Ber­tram po­wi­ta­li ją bar­dzo życz­li­wie, a pan domu, wi­dząc, jak jej trze­ba otu­chy, ro­bił, co mógł, by dziec­ko ośmie­lić, prze­szka­dza­ła mu w tym jed­nak wro­dzo­na po­wa­ga obe­jścia, bar­dzo w tym wy­pad­ku kło­po­tli­wa. Lady Ber­tram za­da­wa­ła so­bie o wie­le mniej tru­du, lecz choć na dzie­si­ęć słów męża wy­po­wia­da­ła jed­no, wy­da­ła się ma­łej od pierw­szej chwi­li mniej prze­ra­ża­jąca tyl­ko za spra­wą do­bro­dusz­ne­go uśmie­chu.

Cała mło­dzież była w domu i wzi­ęła udział w pre­zen­ta­cji miło, we­so­ło i swo­bod­nie; tak przy­naj­mniej za­cho­wa­li się chłop­cy, je­den sie­dem­na­sto-, dru­gi szes­na­sto­let­ni, któ­rzy, wy­so­cy na swój wiek, ma­łej ku­zy­necz­ce wy­da­wa­li się już wspa­nia­ły­mi mężczy­zna­mi. Dwie dziew­czyn­ki prze­ja­wia­ły pew­ne skrępo­wa­nie; były młod­sze i oka­zy­wa­ły wi­ęk­szy re­spekt ojcu, któ­ry przy tej oka­zji zwra­cał się do nich w spo­sób nie­for­tun­nie wy­szu­ka­ny. Zbyt często jed­nak by­wa­ły w to­wa­rzy­stwie i słu­cha­ły kom­ple­men­tów, by za­cho­wać na­tu­ral­ną nie­śmia­ło­ść, na­bie­ra­ły więc pew­no­ści sie­bie, w mia­rę jak stwier­dza­ły ca­łko­wi­ty jej brak u ma­łe­go go­ścia, i wkrót­ce już ze spo­koj­ną obo­jęt­no­ścią przy­gląda­ły się jej buzi i su­kien­ce.

Byli wy­jąt­ko­wo do­rod­nym ro­dze­ństwem – chłop­cy bar­dzo przy­stoj­ni, pan­ny zde­cy­do­wa­nie ład­ne, wszy­scy wy­ro­śni­ęci i roz­wi­ni­ęci nad wiek, ró­żni­li się więc ude­rza­jąco od ku­zyn­ki za­rów­no wy­glądem, jak i obe­jściem, po któ­rym znać było szko­łę. Nikt by nie przy­pu­ścił, że te dziew­częta są tak mło­de – w rze­czy­wi­sto­ści mi­ędzy młod­szą a Fan­ny były tyl­ko dwa lata ró­żni­cy. Ju­lia Ber­tram mia­ła za­le­d­wie dwa­na­ście lat, a Ma­ria rok wi­ęcej. Mały ich gość czuł się tym­cza­sem ogrom­nie nie­szczęśli­wy. Za­wsty­dzo­na, za­lęk­nio­na, prze­jęta tęsk­no­tą za do­mem, Fan­ny nie wie­dzia­ła, gdzie oczy po­dziać, i mó­wi­ła ci­cho, le­d­wo sły­szal­nie, z tru­dem ha­mu­jąc łzy. Przez całą dro­gę z Nor­thamp­ton sły­sza­ła od pani Nor­ris, że spo­tka­ło ją wiel­kie szczęście, za któ­re po­win­na od­pła­cić nie­zwy­kłą wdzi­ęcz­no­ścią i do­brym spra­wo­wa­niem, to­też roz­pacz jej ro­sła wraz z prze­ko­na­niem, że jest nie­do­brym dziec­kiem, po­nie­waż nie jest szczęśli­wa. Zmęcze­nie po dłu­giej pod­ró­ży rów­nież da­wa­ło znać o so­bie. Na pró­żno sir Tho­mas oka­zy­wał jej do­bro­dusz­ną ła­ska­wo­ść, a pani Nor­ris gor­li­wie prze­po­wia­da­ła, że ich gość oka­że się do­brym dziec­kiem; na pró­żno lady Ber­tram uśmie­cha­ła się do niej i za­pra­sza­ła do sie­bie, na sofę, koło mop­sa; pró­żny oka­zał się rów­nież wi­dok plac­ka agre­sto­we­go – zdo­ła­ła prze­łk­nąć tyl­ko dwa małe kąski, nim prze­szko­dzi­ły jej łzy, wy­da­ło się więc, że sen będzie jej naj­lep­szą po­cie­chą, i za­pro­wa­dzo­no ją na górę, by prze­mo­gła roz­pacz w łó­żku.

– Nie­zbyt to obie­cu­jący po­czątek – stwier­dzi­ła pani Nor­ris po wy­jściu ma­łej. – Sądzi­łam, że się le­piej za­cho­wa po wszyst­kim, co jej mó­wi­łam, kie­dy­śmy tu je­cha­ły. Tłu­ma­czy­łam, ile za­le­ży od tego, jaka się po­ka­że na po­cząt­ku. Czy też ona cza­sem nie jest skłon­na do fo­chów? Jej mat­ka była, i to jak jesz­cze! Ale dziec­ku trze­ba wie­le wy­ba­czyć i do­praw­dy nie wiem, czy na­le­ży brać jej za złe, że opła­ku­je wy­jazd z domu, boć prze­cież, mimo wszyst­kich swo­ich wad, to był jej dom, a ona nie może jesz­cze zro­zu­mieć, ile sko­rzy­sta­ła na tej zmia­nie; ale też zno­wu – we wszyst­kim trze­ba za­cho­wać umiar.

Mu­sia­ło jed­nak upły­nąć wi­ęcej cza­su, niż pani Nor­ris skłon­na była wy­zna­czyć, nim Fan­ny po­go­dzi­ła się z Mans­field Park i roz­sta­niem ze swy­mi naj­bli­ższy­mi. Od­zna­cza­ła się wiel­ką wra­żli­wo­ścią uczuć, któ­rych nikt nie po­trak­to­wał z na­le­ży­tą po­wa­gą, po­nie­waż ich nie ro­zu­miał. Nikt nie chciał jej zro­bić przy­kro­ści, ale też nikt nie pod­jął wy­si­łku, by jej przy­nie­ść po­cie­chę.

Na­stęp­ne­go dnia obie pan­ny Ber­tram zo­sta­ły zwol­nio­ne z lek­cji, aby mo­gły się po­znać i po­ba­wić z małą ku­zy­necz­ką, lecz ja­koś im się z nią nie kle­iło. Do­szły do wnio­sku, że jest ubo­ga, sko­ro ma tyl­ko dwie szar­fy i ni­g­dy nie uczy­ła się fran­cu­skie­go, kie­dy zaś stwier­dzi­ły, że duet, jaki ze­chcia­ły ła­ska­wie jej za­grać, zro­bił na niej nie­wiel­kie wra­że­nie, nie po­zo­sta­ło im nic in­ne­go, jak ob­da­ro­wać ją hoj­nie za­baw­ka­mi, na ja­kie same nie mia­ły ocho­ty, i zo­sta­wiw­szy ją sa­mej so­bie, za­jąć się naj­now­szą ulu­bio­ną roz­ryw­ką, czy­li ro­bie­niem sztucz­nych kwia­tów i mar­no­wa­niem po­zła­ca­ne­go pa­pie­ru.

Fan­ny, czy to w obec­no­ści, czy nie­obec­no­ści ku­zy­nek, czy w po­ko­ju szkol­nym, w sa­lo­nie czy w par­ku, czu­ła się tak samo za­gu­bio­na, a w ka­żdym miej­scu i w ka­żdej oso­bie wi­dzia­ła coś, co przej­mo­wa­ło ją stra­chem. Mil­cze­nie lady Ber­tram mro­zi­ło w niej du­cha, po­wa­żny wy­gląd sir Tho­ma­sa – przej­mo­wał gro­zą, a re­pry­men­dy pani Nor­ris mia­żdży­ły swo­im ci­ęża­rem. Star­sze ku­zyn­ki spra­wia­ły jej przy­kro­ść ko­men­ta­rza­mi na te­mat jej wzro­stu i za­wsty­dza­ły uwa­ga­mi o jej nie­śmia­ło­ści. Pan­na Lee zdu­mie­wa­ła się jej nie­wie­dzą, po­ko­jo­we szy­dzi­ły z jej su­kien, a kie­dy do tych wszyst­kich zmar­twień do­łącza­ła się myśl o bra­ciach i sio­strach, wśród któ­rych od­gry­wa­ła tak wa­żną rolę jako to­wa­rzysz­ka za­baw, na­uczy­ciel­ka i opie­kun­ka – w ser­cu jej wzbie­rał ogrom­ny smu­tek.

Wspa­nia­ło­ść domu zdu­mie­wa­ła ją, ale nie przy­no­si­ła po­cie­chy. Po­ko­je były zbyt wiel­kie, by czu­ła się w nich swo­bod­nie, bała się, że cze­go się do­tknie, to na pew­no stłu­cze, i tak snu­ła się w bez­u­stan­nym lęku przed tym czy przed owym, często ucie­ka­jąc do swe­go po­ko­ju, by po­pła­kać. Mała dziew­czyn­ka, o któ­rej mó­wio­no, gdy wy­szła wie­czo­rem z sa­lo­nu, że na szczęście wi­dać, iż jest świa­do­ma, jak los się do niej uśmiech­nął, ko­iła co­dzien­nie szlo­chem smut­ki mi­nio­ne­go dnia. Tak prze­sze­dł ty­dzień, a jej spo­koj­ne, bier­ne za­cho­wa­nie nie na­su­wa­ło po­dej­rzeń, co się może za nim kryć, do­pó­ki pew­ne­go ran­ka ku­zyn Ed­mund, młod­szy z bra­ci, nie zna­la­zł jej, pła­czącej, na scho­dach pod­da­sza.

– Ku­zy­necz­ko ko­cha­na – spy­tał ła­god­nie, z wro­dzo­ną de­li­kat­no­ścią – co się sta­ło? – Po czym, usia­dłszy przy niej, sta­rał się prze­zwy­ci­ężyć kon­fu­zję wy­wo­ła­ną na­głym za­sko­cze­niem i skło­nić małą do mó­wie­nia. Może jest cho­ra? Może się ktoś na nią gnie­wa? A może po­kłó­ci­ła się z Ma­rią czy Ju­lią? A może ma ja­kieś kło­po­ty z lek­cją, któ­re spró­bo­wa­łby wy­ja­śnić? Czy, krót­ko mó­wi­ąc, jest coś, co mó­głby dla niej zro­bić czy zdo­być? Przez dłu­ższy czas nie sły­szał nic, prócz: „Nie... nie... nic ta­kie­go... nie, dzi­ęku­ję...”, ale nie da­wał za wy­gra­ną, a kie­dy za­czął kie­ro­wać py­ta­nia ku jej do­mo­wi, gło­śniej­szy szloch wy­ja­śnił mu, skąd się wzi­ął ten smu­tek. Pró­bo­wał ją po­cie­szyć.

– Żal ci, żeś opu­ści­ła mamę, ko­cha­na moja Fan­ny, a to świad­czy, jak do­brą je­steś cór­ką, mu­sisz jed­nak pa­mi­ętać, że znaj­du­jesz się wśród ro­dzi­ny i bli­skich, któ­rzy cię ko­cha­ją i pra­gną, że­byś była szczęśli­wa. Cho­dź, przej­dzie­my się po par­ku, opo­wiesz mi wszyst­ko o swo­im ro­dze­ństwie.

Pod­czas tej roz­mo­wy stwier­dził, że cho­ciaż całe ro­dze­ństwo było jej ogrom­nie dro­gie, jed­na oso­ba zaj­mo­wa­ła w jej my­ślach wi­ęcej miej­sca niż po­zo­sta­łe. Był to Wil­liam, o któ­rym naj­wi­ęcej mó­wi­ła i któ­re­go naj­bar­dziej pra­gnęła zo­ba­czyć; Wil­liam, pier­wo­rod­ny syn, o rok od niej star­szy, nie­odłącz­ny jej to­wa­rzysz i przy­ja­ciel, za­wsze, w ka­żdym kło­po­cie uj­mu­jący się za nią wo­bec mat­ki (któ­rej był ulu­bie­ńcem). Wil­liam był nie­rad z wy­jaz­du sio­stry, mó­wił, że będzie bar­dzo za nią tęsk­nił.

– Ale Wil­liam na pew­no do cie­bie na­pi­sze.

– Tak, obie­cał, że na­pi­sze, ale chce, że­bym na­pi­sa­ła pierw­sza.

– A kie­dy to zro­bisz?

Spu­ści­ła głów­kę i od­po­wie­dzia­ła nie­pew­nie:

– Nie wiem... nie mam pa­pie­ru.

– Je­śli w tym cały kło­pot, dam ci pa­pier i wszyst­ko, co trze­ba, i mo­żesz na­pi­sać list, kie­dy tyl­ko ze­chcesz. Czy na­pi­sa­nie li­stu do Wil­lia­ma spra­wi ci przy­jem­no­ść?

– Tak, ogrom­ną.

– Wo­bec tego zrób­my to od razu. Cho­dź ze mną do po­ko­ju śnia­da­nio­we­go, znaj­dzie­my tam wszyst­ko, co trze­ba, a po­kój będzie­my na pew­no mie­li tyl­ko dla sie­bie.

– Ale, ku­zy­nie, czy list pój­dzie na pocz­tę?

– Tak, mo­żesz być tego pew­na; pój­dzie wraz z po­zo­sta­ły­mi li­sta­mi, a po­nie­waż twój wu­jek go ofran­ku­je[3], Wil­liam nie będzie mu­siał nic pła­cić.

– Wu­jek... – po­wtó­rzy­ła Fan­ny z prze­ra­żo­ną miną.

– Tak, kie­dy na­pi­szesz list, za­nio­sę go do ojca, żeby go ofran­ko­wał.

Fan­ny uzna­ła to za śmia­łe po­su­ni­ęcie, ale nie pro­te­sto­wa­ła dłu­żej i ra­zem po­szli do po­ko­ju śnia­da­nio­we­go, gdzie Ed­mund przy­go­to­wał jej pa­pier i po­li­nio­wał go z taką samą życz­li­wo­ścią jaką nie­chyb­nie oka­za­łby jej brat, a może na­wet bar­dziej sta­ran­nie. To­wa­rzy­szył jej pod­czas pi­sa­nia li­stu, słu­żąc czy to swo­im no­ży­kiem, czy wie­dzą or­to­gra­ficz­ną jako że od­czu­wa­ła brak jed­ne­go i dru­gie­go, a do tych ja­kże jej mi­łych grzecz­no­ści do­łączył życz­li­wy gest wo­bec Wil­lia­ma, co spra­wi­ło jej przy­jem­no­ść naj­wy­ższą. Na­pi­sał wła­sno­ręcz­nie ser­decz­ne po­zdro­wie­nia dla ku­zy­na Wil­lia­ma i prze­słał mu pół ko­ro­ny pod pie­częcią. Wy­da­wa­ło się Fan­ny, że nie jest w sta­nie wy­ra­zić roz­pie­ra­jących ją uczuć, ale jej bu­zia i kil­ka pro­stych słów świad­czy­ły do­wod­nie, jak bar­dzo jest za­chwy­co­na i wdzi­ęcz­na, co spra­wi­ło, że Ed­mund za­czął o niej my­śleć jako o osób­ce god­nej za­in­te­re­so­wa­nia. Roz­ma­wiał z nią jesz­cze ja­kiś czas i stwier­dził, że ma czu­łe ser­dusz­ko i go­rąco pra­gnie po­stępo­wać jak na­le­ży. Do­sze­dł też do wnio­sku, że win­no się jej po­świ­ęcić wi­ęcej uwa­gi, gdyż jest bar­dzo nie­śmia­ła i ma trud­ną sy­tu­ację. Nie zro­bił jej do­tych­czas świa­do­mie żad­nej przy­kro­ści, lecz te­raz uznał, że trze­ba jej oka­zy­wać czyn­ną życz­li­wo­ść i z tą my­ślą sta­rał się przede wszyst­kim umniej­szyć jej lęki, za­le­ca­jąc szcze­gól­nie, by się ba­wi­ła z Ma­rią i Ju­lią i cie­szy­ła, ile tyl­ko się da.

Od tego dnia Fan­ny po­czu­ła się swo­bod­niej. Wie­dzia­ła, że ma przy­ja­cie­la, a życz­li­wo­ść ku­zy­na Ed­mun­da spra­wia­ła, że czu­ła się pew­niej wo­bec po­zo­sta­łych. Dom wy­da­wał jej się nie tak obcy, jego miesz­ka­ńcy – nie tak strasz­ni, je­śli zaś nie­któ­rych nie prze­sta­wa­ła się bać, za­czy­na­ła przy­naj­mniej po­zna­wać ich oby­cza­je i szu­kać spo­so­bów do­sto­so­wa­nia się do nich. Drob­ne nie­zręcz­no­ści i świa­dec­twa bra­ku ogła­dy, któ­re z po­cząt­ku nie­mi­le za­kłó­ca­ły spo­kój wszyst­kich, łącz­nie z nią samą, te­raz się już nie zda­rza­ły; nie wpa­da­ła w pa­ni­kę, gdy przy­szło jej sta­nąć przed wuj­kiem, a głos ciot­ki Nor­ris nie pod­ry­wał jej z krze­sła. Ku­zyn­kom była od cza­su do cza­su po­trzeb­na. Jako młod­sza i słab­sza, nie nada­wa­ła się na ich sta­łą to­wa­rzysz­kę, nie­kie­dy jed­nak przy­da­wa­ła się bar­dzo jako trze­cia do roz­ma­itych za­baw czy psot, zwłasz­cza że owa trze­cia była usłu­żna i ustępli­wa, to­też kie­dy ciot­ka do­py­ty­wa­ła o jej wady albo Ed­mund żądał oka­zy­wa­nia jej życz­li­wo­ści, przy­zna­wa­ły, że „Fan­ny to do­praw­dy za­cne stwo­rze­nie”.

Sam Ed­mund był dla niej nie­zmien­nie do­bry, a ze stro­ny Toma nie mu­sia­ła cier­pieć nic po­nad żar­ty, ja­kie sie­dem­na­sto­let­ni chło­piec uwa­ża za sto­sow­ne wo­bec dzie­si­ęcio­let­nie­go dziec­ka. Wkra­czał w ży­cie pe­łen we­rwy, ze wszyst­ki­mi swo­bod­ny­mi na­wy­ka­mi pier­wo­rod­ne­go, któ­ry uwa­ża, że uro­dził się tyl­ko po to, by mieć przy­jem­no­ści i wy­da­wać pie­ni­ądze. Życz­li­wo­ść, jaką oka­zy­wał ku­zyn­ce, od­po­wia­da­ła jego sy­tu­acji i pra­wom: da­wał jej ład­ne pre­zen­ty i śmiał się z niej.

W mia­rę jak po­pra­wia­ło się jej sa­mo­po­czu­cie i wy­gląd, sir Tho­mas i pani Nor­ris my­śle­li z wi­ęk­szą sa­tys­fak­cją o swo­im cha­ry­ta­tyw­nym dzie­le i wkrót­ce do­szli do wnio­sku, że choć nie jest mądra, ła­two daje się kie­ro­wać i za­pew­ne nie spra­wi im wi­ęk­szych kło­po­tów. Nie tyl­ko oni mie­li tak ni­ską opi­nię o jej zdol­no­ściach. Fan­ny umia­ła czy­tać i pi­sać, ale nic poza tym, po­nie­waż zaś ku­zyn­ki stwier­dzi­ły, że nie wie nic o spra­wach od daw­na im zna­nych, uzna­ły ją za nie­po­spo­li­cie głu­pią i przez kil­ka po­cząt­ko­wych ty­go­dni nie­ustan­nie przy­no­si­ły do sa­lo­nu świe­że in­for­ma­cje na ten te­mat. „Mamo, niech so­bie mama tyl­ko wy­obra­zi, że na­sza ku­zyn­ka nie po­tra­fi zło­żyć mapy Eu­ro­py” albo: „ku­zyn­ka nie po­tra­fi wy­mie­nić głów­nych rzek Ro­sji”, albo: „ni­g­dy nie sły­sza­ła o Azji Mniej­szej”, albo: „nie wie, jaka jest ró­żni­ca mi­ędzy kred­ka­mi a far­ba­mi wod­ny­mi!”. „Ja­kie to dziw­ne!” „Czy mama kie­dy sły­sza­ła coś rów­nie głu­pie­go?”

– Moja dro­ga – od­po­wia­da­ła na to ich roz­wa­żna ciot­ka – to bar­dzo przy­kre, ale trud­no ocze­ki­wać, by ka­żdy był rów­nie za­awan­so­wa­ny w na­uce i rów­nie po­jęt­ny jak ty.

– Ale, cio­ciu, ona na­praw­dę nic nie umie! Niech so­bie cio­cia wy­obra­zi, spy­ta­ły­śmy ją wczo­raj wie­czór, któ­rędy je­cha­ła­by do Ir­lan­dii, a ona na to, że mu­sia­ła­by po­pły­nąć przez wy­spę Wi­ght. Nic in­ne­go nie ma w gło­wie, tyl­ko wy­spę Wi­ght i mówi o niej Wy­spa, jak­by żad­nej in­nej wy­spy nie było na świe­cie. Na­praw­dę, by­ło­by mi wstyd, gdy­bym nie umia­ła o wie­le wi­ęcej, kie­dy by­łam od niej młod­sza. Nie pa­mi­ętam, że­bym kie­dy­kol­wiek w ży­ciu nie wie­dzia­ła ró­żnych rze­czy, o któ­rych ona nie ma naj­mniej­sze­go po­jęcia. Kie­dy to było, cio­ciu, kie­dy­śmy mu­sia­ły re­cy­to­wać po ko­lei imio­na kró­lów an­giel­skich, z da­ta­mi wstąpie­nia na tron i naj­wa­żniej­szy­mi wy­da­rze­nia­mi za pa­no­wa­nia ka­żde­go z nich.

– Tak – do­rzu­ci­ła jej sio­stra – i ce­sa­rzy rzym­skich aż do Se­we­ru­sa, oprócz tego tyle mi­to­lo­gii po­ga­ńskiej i wszyst­kie me­ta­le, i pó­łme­ta­le, i pla­ne­ty, i naj­wi­ęk­si fi­lo­zo­fo­wie.

– To wszyst­ko szcze­ra praw­da, moje ko­cha­ne, ale Pan Bóg ob­da­rzył was wspa­nia­łą pa­mi­ęcią, a wa­sza ku­zyn­ka, bie­dacz­ka, pew­no w ogó­le nie ma pa­mi­ęci. Są ogrom­ne ró­żni­ce, je­śli idzie o pa­mi­ęć, tak zresz­tą jak o wszyst­ko inne, i dla­te­go trze­ba wie­le wy­ba­czyć wa­szej ku­zyn­ce i wspó­łczuć jej nie­do­stat­kom. I pa­mi­ętaj­cie, że cho­ciaż same je­ste­ście ta­kie mądre i tyle umie­cie, po­win­ny­ście za­wsze być skrom­ne, gdyż mimo zdo­by­tej wie­dzy, ma­cie jesz­cze przed sobą wie­le do na­ucze­nia.

– Tak, wiem, że będę się jesz­cze mu­sia­ła uczyć, póki nie sko­ńczę sie­dem­na­stu lat. Ale mu­szę cio­ci po­wie­dzieć coś jesz­cze o Fan­ny, strasz­nie dziw­ne­go i głu­pie­go. Ona po­wia­da, że wca­le się nie chce uczyć ani mu­zy­ki, ani ry­sun­ku.

– Istot­nie, moja dro­ga, to bar­dzo nie­mądre i świad­czy o bra­ku zdol­no­ści i am­bi­cji. Ale, zwa­żyw­szy wszyst­ko, może i do­brze, że jest tak, jak jest, bo cho­ciaż wie­cie (ode mnie), że wasi ro­dzi­ce są tak za­cni, iż wy­cho­wu­ją ją ra­zem z wami, nie sądzę, aby mu­sia­ła być rów­nie jak wy bie­gła w kunsz­tach – wręcz prze­ciw­nie, pew­na w tej ma­te­rii ró­żni­ca jest rze­czą wła­ści­wą.

Ta­ki­mi to wska­zów­ka­mi wspo­ma­ga­ła pani Nor­ris kszta­łto­wa­nie umy­słów swo­ich sio­strze­nic, nic dziw­ne­go więc, że choć po­sia­da­ły tak obie­cu­jące ta­len­ty i wcze­śnie zdo­by­te wia­do­mo­ści, bra­ko­wa­ło im mniej po­wsze­dnich osi­ągni­ęć, ta­kich jak sa­mo­wie­dza, wiel­ko­dusz­no­ść i po­ko­ra. Były zna­ko­mi­cie kszta­łco­ne we wszyst­kich dzie­dzi­nach, z wy­jąt­kiem cha­rak­te­ru. Sir Tho­mas nie zda­wał so­bie spra­wy z ich nie­do­stat­ków, cho­ciaż bo­wiem był tro­skli­wym oj­cem, nie oka­zy­wał ser­decz­no­ści, a po­wści­ągli­wo­ść jego obe­jścia utrud­nia­ła dzie­ciom szcze­re oka­za­nie, co my­ślą.

Lady Ber­tram nie po­świ­ęca­ła naj­mniej­szej uwa­gi edu­ka­cji swo­ich có­rek. Nie mia­ła cza­su na po­dob­ne obo­wi­ąz­ki. Ca­ły­mi dnia­mi prze­sia­dy­wa­ła w pi­ęk­nej suk­ni na ka­na­pie, szy­de­łku­jąc ja­kąś dłu­gą ani ład­ną, ani po­ży­tecz­ną ro­bót­kę, bar­dziej za­jęta swym mop­sem niż dzie­ćmi, ale ogrom­nie wo­bec tych dzie­ci po­bła­żli­wa, je­śli tyl­ko nie spra­wia­ły jej kło­po­tu; we wszyst­kich wa­żnych spra­wach słu­cha­ła sir Tho­ma­sa, a w drob­nych – sio­stry. Gdy­by na­wet zna­la­zła wi­ęcej cza­su na wy­cho­wy­wa­nie có­rek, uwa­ża­ła­by to pew­no za zbęd­ne, prze­cież były pod opie­ką gu­wer­nant­ki, mia­ły od­po­wied­nich na­uczy­cie­li i nic nie mo­gło im brak­nąć. Co zaś do tego, że Fan­ny oka­zu­je się tępa w na­uce, może tyl­ko po­wie­dzieć, iż to przy­kre, ale cóż, nie­któ­rzy są tępi i Fan­ny musi się po pro­stu bar­dziej sta­rać. Trze­ba jed­nak przy­znać, że prócz tej tępo­ty trud­no się cze­goś złe­go w ma­łej do­pa­trzyć, ow­szem, jest zręcz­na, szyb­ko wy­ko­nu­je po­le­ce­nia i przy­no­si, o co się ją pro­si­ło.

Mimo swo­ich wad – igno­ran­cji i nie­śmia­ło­ści – Fan­ny co­raz sil­niej wra­sta­ła w Mans­field Park i za­czy­na­ła prze­no­sić nań wie­le swo­ich uczuć do daw­ne­go domu, a wśród ku­zy­no­stwa nie czu­ła się nie­szczęśli­wa. Ani Ma­ria, ani Ju­lia nie były z na­tu­ry zło­śli­we i choć nie­raz trak­to­wa­ły Fan­ny w spo­sób dla niej upo­ka­rza­jący, ona nie uwa­ża­ła tego za krzyw­dę, tak ni­skie mia­ła wy­obra­że­nie o przy­słu­gu­jących jej pra­wach.

W tym sa­mym mniej wi­ęcej cza­sie, w któ­rym Fan­ny we­szła do ro­dzi­ny, lady Ber­tram, wsku­tek ma­łej nie­dy­spo­zy­cji oraz du­że­go le­ni­stwa, zre­zy­gno­wa­ła z pro­wa­dze­nia domu w Lon­dy­nie, do­kąd prze­no­si­ła się co roku na wio­snę, i po­sta­no­wi­ła prze­by­wać cały czas na wsi, umniej­sza­jąc w ten spo­sób albo też po­wi­ęk­sza­jąc wy­go­dę sir Tho­ma­sa, w cza­sie kie­dy mu­siał pe­łnić par­la­men­tar­ne obo­wi­ąz­ki. Pan­ny Ber­tram do­sko­na­li­ły więc na wsi swo­ją pa­mi­ęć, ćwi­czy­ły du­ety i ro­sły hoże i strze­li­ste, a oj­ciec stwier­dzał, że za­rów­no ich wy­gląd, jak ma­nie­ry i opa­no­wa­ne kunsz­ty spe­łnia­ją jego ocze­ki­wa­nia pod ka­żdym względem. Naj­star­szy syn, lek­ko­my­śl­ny i roz­rzut­ny, spra­wił mu już wie­le zmar­twień, lecz po­zo­sta­łe dzie­ci za­po­wia­da­ły się do­brze. Sądził, że póki cór­ki no­sić będą na­zwi­sko Ber­tram, póty przy­da­wać mu będą świet­no­ści, kie­dy zaś je zmie­nią, przy­spo­rzą ro­dzi­nie god­nych ko­nek­sji. Cha­rak­ter Ed­mun­da, jego roz­sądek i pra­wo­ść za­po­wia­da­ły, że wy­ro­śnie na czło­wie­ka po­ży­tecz­ne­go i ho­no­ro­we­go, któ­ry so­bie i swo­im naj­bli­ższym za­pew­ni szczęście. Miał zo­stać pa­sto­rem.

Wśród trosk i ra­do­ści, ja­kich nie szczędzi­ły mu wła­sne dzie­ci, sir Tho­mas nie za­po­mi­nał wspo­ma­gać dzie­ci pani Pri­ce: ło­żył na kszta­łce­nie jej sy­nów i po­mó­gł im wy­jść z domu, kie­dy do­ro­śli na tyle, by ob­rać so­bie okre­ślo­ne za­jęcie. Fan­ny, choć nie­mal ca­łko­wi­cie roz­dzie­lo­na z ro­dzi­ną, od­czu­wa­ła praw­dzi­wą ra­do­ść, sły­sząc o świad­czo­nej im po­mo­cy czy też o czym­kol­wiek, co za­po­wia­da­ło po­pra­wę w ich po­ło­że­niu i spra­wo­wa­niu. Raz i tyl­ko raz w ci­ągu wie­lu lat mia­ła szczęście prze­by­wać z Wil­lia­mem. Po­zo­sta­łe­go ro­dze­ństwa nie wi­dzia­ła: ni­ko­mu nie przy­szło do gło­wy, by ją po­now­nie wy­słać do domu, cho­ćby tyl­ko z wi­zy­tą, nikt jej tam nie po­trze­bo­wał i tyl­ko Wil­liam, któ­ry wkrót­ce po jej wy­je­ździe po­sta­no­wił zo­stać ma­ry­na­rzem, za­pro­szo­ny zo­stał do hrab­stwa Nor­thamp­ton, by spędził ty­dzień z sio­strą, nim wy­ru­szy na mo­rze. Mo­żna so­bie wy­obra­zić ży­wio­ło­wą ra­do­ść ich spo­tka­nia, za­chwyt, że są ra­zem, go­dzi­ny we­se­la i szczęścia i chwi­le po­wa­żnych roz­mów, mo­żna też so­bie wy­obra­zić re­zo­lut­no­ść i opty­mizm chłop­ca, aż do ostat­nich chwil, i smu­tek dziew­czyn­ki, gdy brat ją opusz­czał. Na szczęście owa wi­zy­ta mia­ła miej­sce pod­czas Bo­że­go Na­ro­dze­nia, kie­dy Fan­ny mo­gła na­tych­miast szu­kać po­cie­chy u ku­zy­na Ed­mun­da, ten zaś opo­wia­dał jej tak cu­dow­nie o tym, co Wil­liam będzie ro­bił i do cze­go kie­dyś doj­dzie w swo­im za­wo­dzie, że mu­sia­ła wresz­cie przy­znać, iż ta roz­łąka jed­nak na coś się przy­da. Ed­mund oka­zy­wał jej nie­słab­nącą przy­ja­źń. Kie­dy sko­ńczył Eton i po­sze­dł do Oks­for­du, nic się nie zmie­ni­ło w jego życz­li­wym na­sta­wie­niu, miał tyl­ko częst­sze oka­zje, by da­wać tej życz­li­wo­ści świa­dec­two. Nie chwa­lił się, że robi wi­ęcej niż inni, i nie oba­wiał się, że robi za wie­le, ale nie­ustan­nie dbał o nią i zwa­żał na jej uczu­cia, sta­rał się zwró­cić uwa­gę in­nych na jej za­le­ty i po­ma­gał jej prze­zwy­ci­ężyć nie­śmia­ło­ść, któ­ra te za­le­ty skry­wa­ła; do­ra­dzał, po­cie­szał i krze­pił.

Usu­wa­na przez wszyst­kich w cień, nie mo­gła dzi­ęki nie­mu jed­ne­mu na­brać śmia­ło­ści, ale oka­zy­wa­na jej życz­li­wo­ść przy­no­si­ła inne ogrom­ne ko­rzy­ści – wspo­ma­ga­ła roz­wój jej umy­słu i po­zwa­la­ła czer­pać z tego przy­jem­no­ść. Ed­mund wie­dział, że jest in­te­li­gent­na, by­stra i roz­sąd­na, że ma za­mi­ło­wa­nie do czy­ta­nia, a to, wła­ści­wie ukie­run­ko­wa­ne, może samo w so­bie rów­nać się edu­ka­cji. Pan­na Lee na­uczy­ła ją fran­cu­skie­go i prze­py­ty­wa­ła co­dzien­nie z wy­zna­czo­nej daw­ki hi­sto­rii, ale to on za­le­cał jej ksi­ążki, któ­re w chwi­lach od­po­czyn­ku bu­dzi­ły jej za­chwyt, on kszta­łto­wał jej gust i ko­ry­go­wał sądy; dzi­ęki nie­mu jej lek­tu­ry przy­no­si­ły po­ży­tek, gdyż je z nią oma­wiał, zwi­ęk­sza­jąc ich urok ro­zum­ną po­chwa­łą. Za to wszyst­ko ko­cha­ła go bar­dziej niż wszyst­kich in­nych na świe­cie, z wy­jąt­kiem Wil­lia­ma: jej ser­ce na­le­ża­ło do nich dwóch.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

PRZY­PI­SY

[1] In­die Za­chod­nie – na­zwa nada­wa­na Ame­ry­ce, pó­źniej wy­spom Mo­rza Ka­ra­ib­skie­go, wy­ni­kła z błęd­ne­go mnie­ma­nia Ko­lum­ba, że pły­nąc ku za­cho­do­wi, od­krył dro­gę mor­ską do In­dii.
[2] W Wo­ol­wich, w hrab­stwie Kent, mie­ścił się Ar­se­nał Kró­lew­ski.
[3] Sir Tho­mas Ber­tram jako czło­nek par­la­men­tu był zwol­nio­ny z opłat pocz­to­wych. Kosz­ty ko­re­spon­den­cji po­no­sił w An­glii ad­re­sat.

Ilia­da, czy­li Pie­śń o Troi (Ilio­nie) – opo­wie­ść o woj­nie tro­ja­ńskiej.

Ho­mer, któ­re­mu tra­dy­cja przy­pi­su­je au­tor­stwo Ilia­dy, jest po­sta­cią oto­czo­ną le­gen­da­mi. Już Gre­cy okre­su kla­sycz­ne­go i hel­le­ni­stycz­ne­go nie mie­li o nim pew­nych wia­do­mo­ści – ist­nia­ło wie­le po­glądów co do miej­sca jego na­ro­dzin i ży­cia, przy czym naj­częściej wy­mie­nia­no – Ita­kę, Smyr­nę, Py­los, Ar­gos, Ko­lo­fon, Ate­ny i Chios.

Ilia­da jako naj­star­szy i za­ra­zem bar­dzo ob­szer­ny grec­ki do­ku­ment pi­sa­ny jest jed­nym z naj­wa­żniej­szych źró­deł w dzie­jach sta­ro­żyt­nej Gre­cji. Za­war­te w niej mity za­wie­ra­ją wspo­mnie­nia wy­da­rzeń hi­sto­rycz­nych, a przed­sta­wio­ne przez nią szcze­gó­ło­we opi­sy ży­cia Acha­jów i Tro­ja­ńczy­ków sta­no­wią prze­bo­ga­ty ma­te­riał.

Epos obej­mu­je okres oko­ło 49 dni z dzie­si­ąte­go – ostat­nie­go roku woj­ny tro­ja­ńskiej.

Gniew Achil­la, bo­gi­ni, głoś, ob­fi­ty w szko­dy... – tak roz­po­czy­na się Ilia­da, któ­rej głów­nym mo­ty­wem jest opo­wie­ść o tym, jak naj­wi­ęk­szy grec­ki wo­jow­nik Achil­les w gnie­wie po­rzu­ca wal­kę z Tro­ja­ńczy­ka­mi.

Achil­les pro­si swo­ją mat­kę Te­ty­dę, by ubła­ga­ła Zeu­sa, by ten po­mó­gł Tro­ja­ńczy­kom, a tym sa­mym za­szko­dził Acha­jom. Zeus zsy­ła Aga­mem­no­no­wi sen ma­jący go skło­nić do sztur­mu na Tro­ję. Jed­nak wódz chce to zro­bić pod­stępem, uda­jąc wy­co­fa­nie swo­ich wojsk. Do­cho­dzi do bi­twy...

.

Epos grec­ki, opar­ty na an­tycz­nej ust­nej tra­dy­cji epic­kiej i śpie­wa­ny przez Ho­me­ra wier­szem (tzw. hek­sa­me­trem). Skła­da się z 24 pie­śni. Pierw­sze po­świ­ęco­ne są wędrów­ce Te­le­ma­cha, syna Ody­se­usza, któ­re­mu z ko­lei po­świ­ęco­ne są po­zo­sta­łe ksi­ęgi.

Ody­se­ja za­czy­na się po za­ko­ńcze­niu dzie­si­ęcio­let­niej woj­ny tro­ja­ńskiej. Ody­se­usz ci­ągle nie wra­ca z woj­ny do domu. Jego syn Te­le­mach ma 20 lat i dzie­li dom z mat­ką Pe­ne­lo­pą. W ich sie­dzi­bie prze­by­wa też 108 na­tar­czy­wych za­lot­ni­ków, ubie­ga­jących się o rękę Pe­ne­lo­py (i zwi­ąza­ne z tym na­dzie­je na tron).

Opie­kun­ka Ody­se­usza, Ate­na, roz­ma­wia o jego prze­zna­cze­niu z naj­wa­żniej­szym z bo­gów Zeu­sem, w mo­men­cie gdy Po­sej­do­na (boga nie­chęt­ne­go Ody­se­uszo­wi) nie ma na Olim­pie. Po tym Ate­na prze­ko­nu­je Te­le­ma­cha, aby po­szu­kał wie­ści o swym ojcu.

Pó­źniej opo­wie­dzia­na jest hi­sto­ria Ody­se­usza. W swo­jej po­wrot­nej wędrów­ce tra­fia on ko­lej­no na wy­spę cy­klo­pa Po­li­fe­ma, wy­spę sy­ren, wy­spę za­miesz­ka­ną przez nim­fę Ka­lip­so.

Przez cały ten czas Pe­ne­lo­pa trzy­ma za­lot­ni­ków z dala od sie­bie. Obie­ca­ła, że wy­bie­rze jed­ne­go z nich, gdy sko­ńczy tkać suk­no po­grze­bo­we dla te­ścia. Jed­na­kże ka­żdej nocy roz­pru­wa pra­cę z po­przed­nie­go dnia.

W po­ło­wie III w. p.n.e. po­emat zo­stał prze­tłu­ma­czo­ny na ła­ci­nę przez Lu­cju­sza Li­wiu­sza An­dro­ni­ka. Był to pierw­szy prze­kład w li­te­ra­tu­rze eu­ro­pej­skiej.

.

Ge­nial­ne dzie­ło Du­ma­sa to wci­ąż nie­do­ści­gnio­ny pier­wo­wzór opo­wie­ści o wiel­kiej in­try­dze, sile ze­msty, po­tędze przy­ja­źni i trium­fie czło­wie­ka w wal­ce o ho­nor.

Dzie­je nie­zwy­kłych lo­sów ofi­ce­ra ma­ry­nar­ki, Ed­mun­da Dan­te­sa, po­zna­je­my w mo­men­cie wpły­ni­ęcia do Mar­sy­lii trój­masz­tow­ca „Fa­ra­on”, na któ­rym ob­jął on, po śmier­ci do­wód­cy, sta­no­wi­sko ka­pi­ta­na. Wy­da­je się, że przed mło­dym czło­wie­kiem roz­po­ście­ra się te­raz pa­smo suk­ce­sów, szcze­gól­nie że cze­ka też na nie­go uko­cha­na Mer­ce­des, z któ­rą wkrót­ce ma wzi­ąć ślub. Nie­ste­ty, tuż przed swo­ją śmier­cią do­wód­ca po­pro­sił Ed­mun­da, by ten do­star­czył do Pa­ry­ża pew­ne do­ku­men­ty, któ­re pod­czas rej­su zo­sta­ły za­bra­ne z Elby, gdzie uwi­ęzio­ny był Na­po­le­on. Ten fakt po­ma­ga za­zdro­snym o jego suk­ce­sy lu­dziom na­pi­sać do­nos, w któ­re­go wy­ni­ku Ed­mund tra­fia na lata do wi­ęzie­nia w twier­dzy If. Okru­cie­ństwo wy­rządzo­ne Dan­te­so­wi przez tych, któ­rych miał za przy­ja­ciół, ode­bra­ło mu mi­ło­ść, wol­no­ść i na­iw­ną ra­do­ść ży­cia. Mrocz­ne lo­chy twier­dzy If za­bi­ły ła­two­wier­ne­go mło­dzie­ńca, ale jed­no­cze­śnie ufor­mo­wa­ły czło­wie­ka świa­do­me­go i uwol­ni­ły wiel­kie­go kon­struk­to­ra mi­ster­ne­go pla­nu wy­mie­rze­nia spra­wie­dli­wo­ści tak wo­bec wro­gów, jak i przy­ja­ciół, we­dle ich za­sług i prze­wi­nień.

Hra­bia Mon­te Chri­sto wy­ru­sza za­tem szla­kiem ze­msty z por­tu Mar­sy­lia... 

.

Anna z Tysz­kie­wi­czów Po­toc­ka-Wąso­wi­czo­wa (1779-1867), cio­tecz­na wnucz­ka Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta, cór­ka het­ma­na Lu­dwi­ka Tysz­kie­wi­cza, żona Alek­san­dra Po­toc­kie­go, była – jako je­dy­nacz­ka – spad­ko­bier­czy­nią wiel­kiej for­tu­ny. Dzi­ęki ko­li­ga­cjom ro­dzin­nym i to­wa­rzy­skim sta­ła się na­ocz­nym świad­kiem spraw po­li­tycz­nych nie­ma­łej wagi.

Jej wspo­mnie­nia obej­mu­ją okres od Po­wsta­nia Ko­ściusz­kow­skie­go do pierw­szych lat Kró­le­stwa Pol­skie­go. Pi­sa­ne z we­rwą i ta­len­tem, do­sko­na­le od­da­ją ko­lo­ryt tej burz­li­wej i in­te­re­su­jącej epo­ki.

Pa­mi­ęt­nik ten nie jest su­chą kro­ni­ką fak­tów. Su­biek­tyw­ne spoj­rze­nie au­tor­ki na lu­dzi i wy­da­rze­nia uroz­ma­ica­ne są dow­cip­nym, a często zło­śli­wym ko­men­ta­rzem.

.

Wil­liam Crom­sworth od­rzu­ca swe ary­sto­kra­tycz­ne dzie­dzic­two i wy­ru­sza do Bruk­se­li, by tam zna­le­źć szczęście. Zo­sta­je na­uczy­cie­lem języ­ka an­giel­skie­go w szko­le z in­ter­na­tem dla mło­dych pa­nien, gdzie musi sta­wić czo­ło ma­ni­pu­la­cjom ze stro­ny dy­rek­tor­ki, Zo­ra­ïde Reu­ter, któ­ra, po­wo­do­wa­na za­zdro­ścią, usi­łu­je znisz­czyć mi­ło­ść ro­dzącą się mi­ędzy nim a uczen­ni­cą, Fran­ces Hen­ri, rów­nie jak Wil­liam am­bit­ną i ener­gicz­ną mło­dą ko­bie­tą. Nie­zwy­kła opo­wie­ść o mi­ło­ści, a za­ra­zem kry­ty­ka re­la­cji dam­sko-męskich, któ­re w epo­ce wik­to­ria­ńskiej nie­jed­no­krot­nie spro­wa­dza­ły się do wal­ki o do­mi­na­cję. W ksi­ążce tej znaj­dzie­my wąt­ki au­to­bio­gra­ficz­ne. Char­lot­te Bron­të, po­dob­nie jak jej bo­ha­ter Wil­liam, uczy­ła an­giel­skie­go w szko­le w Bruk­se­li. I po­dob­nie jak on do­świad­cza­ła mi­ło­ści. Jed­nak jej obiek­tem był żo­na­ty wła­ści­ciel szko­ły, co nie mo­gło za­ko­ńczyć się hap­py en­dem.

.

Kla­sy­ka bry­tyj­skiej po­wie­ści z po­cząt­ku XIX wie­ku, w któ­rej obok lo­sów bo­ha­te­rek uka­zu­ją nam się nie­zwy­kle traf­ne ob­ser­wa­cje ów­cze­snej oby­cza­jo­wo­ści i fa­scy­nu­jące por­tre­ty psy­cho­lo­gicz­ne, a to wszyst­ko we wspa­nia­łej sce­ne­rii par­ków i dwo­rów spo­koj­nej an­giel­skiej wsi.

Po śmier­ci męża, któ­ry nie­ste­ty nie za­bez­pie­czył do­sta­tecz­nie swo­jej ro­dzi­ny, pani Da­sh­wo­od i jej trzy cór­ki mu­szą szu­kać no­we­go domu. Mimo że znacz­nie mniej­szy i skrom­niej­szy, szyb­ko sta­je się on jed­nak miej­scem, gdzie ży­cie to­czy się cie­pło, a wo­kół zbie­ra się licz­ne gro­no przy­ja­ciół. Dwie naj­star­sze cór­ki pani Da­sh­wo­od, emo­cjo­nal­na i ro­man­tycz­na Ma­rian­na oraz roz­wa­żna i po­wa­żna Ele­ono­ra, wśród licz­ne­go to­wa­rzy­stwa, w któ­rym się ob­ra­ca­ją, spo­ty­ka­ją ka­wa­le­rów, na któ­rych za­czy­na im wi­ęcej niż zwy­kle za­le­żeć. Nie­ste­ty w świe­cie, w któ­rym przy­szło im żyć – gdzie po­zy­cja spo­łecz­na i pie­ni­ądze są głów­ny­mi gra­cza­mi – przyj­dzie im się bo­le­śnie roz­cza­ro­waći za swą na­iw­no­ść i uf­no­ść wy­lać wie­le łez...

Do prze­czy­ta­nia ko­niecz­nie!

Ty­tuł ory­gi­na­łu: Mans­field Park
Co­py­ri­ght © 2023, MG Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urządze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stąpie­niach pu­blicz­nych – rów­nież częścio­we – tyl­ko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­cie­la praw.
ISBN 978-83-7779-879-9
Pro­jekt okład­ki: Anna Slo­torsz
Ilu­stra­cje wy­ko­rzy­sta­ne na okład­ce: do­me­na pu­blicz­na via Wiki Com­mons & Smi­th­so­nian In­sti­tu­tion (Na­tio­nal Mu­seum of Ame­ri­can Hi­sto­ry)
Ko­rek­ta: Do­ro­ta Ring
Skład: Ja­cek An­to­niak
Kon­wer­sja eLi­te­ra
www.wy­daw­nic­twomg.pl
kon­takt@wy­daw­nic­twomg.pl