Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Błyskotliwe połączenie portretu szlachty angielskiej początku XIX wieku oraz intrygującego romansu.
Perswazje to najpóźniejsza powieść Jane Austen. Wielokrotnie ekranizowana, być może także dlatego, że na tle poprzednich wyróżnia się bardzo subtelnym i wnikliwym rysunkiem psychologicznym bohaterów.
Główna bohaterka, Anna Elliot, obdarzona łagodnym charakterem, chęcią niesienia pomocy innym i darem obserwacji, osiem lat temu pozwoliła sobie „wyperswadować” miłość i zerwała zaręczyny z kapitanem marynarki Fryderykiem Wentworthem. Zraniła siebie i złamała serce młodemu człowiekowi. Jednak nie dała się namówić na inny związek, wciąż jest samotna, żyje „przy rodzinie”, która nie jest dla niej zbyt przyjazna.
Czy prawdziwą wielką miłość można zniszczyć na zawsze? I czy czas zmienia ludzi?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 363
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Sir Walter Elliot z Kellynch Hall w hrabstwie Somerset był człowiekiem, który dla własnej rozrywki nie brał do ręki innej książki niż Almanach baronetów; tu znajdował zajęcie w wolnej chwili i pocieszenie w chwili zgryzoty; tu jego serce, ciało i dusza jednoczyły się w szacunku i uwielbieniu, gdy kontemplował szczupły rejestr żyjących przedstawicieli najdawniej utytułowanych rodów; tu wszystkie przykre uczucia wywołane sprawami domowymi zmieniały się najoczywiściej w świecie we współczucie i wzgardę, kiedy przeglądał niezliczone nowe nadania z zeszłego wieku; tu wreszcie, gdyby nawet wszystkie pozostałe karty nie miały znaczenia, mógł z niesłabnącym zainteresowaniem zgłębiać własną historię.
Oto stronica, na której zawsze otwierał się ulubiony wolumen:
ELLIOTOWIE Z KELLYNCH HALL
Walter Elliot, urodzony 1 marca 1760 r, poślubił 15 lipca 1784 r. Elżbietę, córkę obywatela ziemskiego Jamesa Stevensona z South Park w hrabstwie Gloucester, z której to małżonki (zmarłej w 1800 r.) miał następujące potomstwo: Elżbietę urodzoną 1 czerwca 1785 r., Annę urodzoną 9 sierpnia 1787 r, syna martwo urodzonego 5 listopada 1789 r. oraz Mary urodzoną 20 listopada 1791 r.
Tak dokładnie brzmiał ów paragraf początkowo, kiedy wyszedł z rąk drukarza, lecz sir Walter poprawił go, dodając dla wiadomości swojej i rodziny te oto słowa po dacie urodzenia Mary: „Poślubiła 16 grudnia 1810 r. Karola, syna i spadkobiercę Karola Musgrove’a, dziedzica na Uppercross w hrabstwie Somerset” – oraz wpisując dzień i miesiąc, w którym stracił żonę.
Potem ciągnęła się w ogólnie przyjętej terminologii historia i dzieje świetności tego starożytnego i szacownego rodu: że początkowo miał on siedzibę w Cheshire, że wzmianka o nim jest u Dugdale’a*; że przedstawiciele owego rodu piastowali urząd Naczelnego Szeryfa**, reprezentowali okręg wyborczy w trzech kolejnych Parlamentach, dawali dowody wielkiej lojalności i otrzymali godność baroneta w pierwszym roku panowania Karola II; wyliczone były również wszystkie Marie i Elżbiety, które poślubili – a całość składała się na dwie pełne stronice formatu duodecimo i zamykała się herbem, zawołaniem i słowami: Główna siedziba – Kellynch Hall w hrabstwie Somerset – po czym następowało dopisane ręką sir Waltera zakończenie: – Domniemany spadkobierca William Walter Elliot, prawnuk drugiego sir Waltera.
Próżność była jedną i jedyną treścią charakteru sir Waltera, próżność mężczyzny i próżność baroneta. W młodości sir Walter był bardzo przystojny, a i teraz, w wieku pięćdziesięciu czterech lat, wciąż jeszcze pozostawał pięknym mężczyzną. Niewiele kobiet poświęcało swemu wyglądowi więcej czasu niż on, żaden też lokaj świeżo upieczonego lorda nie mógł się bardziej niż on rozkoszować swoją pozycją. Był zdania, że dobrodziejstwo urody ustępuje jedynie dobrodziejstwu tytułu baroneta, sir Walter Elliot zaś, na którego zlały się oba te błogosławieństwa, był niezmiennie przedmiotem jego najgorętszego szacunku i uwielbienia.
Z jednego wszakże powodu słusznie pysznił się swoją pozycją i urodą, im bowiem zapewne zawdzięczał żonę obdarzoną nieprzeciętnym charakterem, lepszym, niż sir Walter na to zasługiwał. Lady Elliot była wspaniałą kobietą, rozsądną i miłą, a jej rozum i postępki – jeśli wybaczymy młodzieńcze zaślepienie, które sprawiło, że została lady Elliot – nigdy później nie wymagały pobłażania. Zaspokajała, łagodziła czy też kryła słabostki męża i przez siedemnaście lat była ostoją jego godności. Choć sama nie czuła się najszczęśliwszą na świecie istotą, znalazła w swoich obowiązkach, przyjaciołach i dzieciach wystarczające wartości, by się przywiązać do życia, dlatego też nie było jej bynajmniej obojętne, kiedy przyszło opuścić ten padół. Trzy córki, dwie starsze w wieku szesnastu i czternastu lat, to straszliwa spuścizna, a raczej straszliwa odpowiedzialność, jeśli matka powierza je autorytetowi i opiece zarozumiałego, głupiego ojca. Lady Elliot miała jednak pewną bardzo bliską przyjaciółkę, rozsądną, godną zaufania kobietę, którą silne związki przyjaźni skłoniły do osiedlenia się nieopodal, we wsi Kellynch. Na jej to dobroci i pomocy polegała w głównej mierze lady Elliot, wierząc, że odpowiednie zasady i wskazówki, które tak pilnie wpajała swoim córkom, otrzymają dalsze wsparcie.
Owa przyjaciółka i sir Walter nie pobrali się, bez względu na to, co w związku ze sprawą prorokowali ich znajomi. Od śmierci lady Elliot upłynęło trzynaście lat, a oni wciąż byli sąsiadami i bliskimi przyjaciółmi, i jedno pozostawało wdowcem, drugie zaś – wdową.
Że owa lady Russell, osoba statecznego wieku i charakteru, znajdująca się w doskonałych warunkach materialnych, nie myślała o powtórnym zamążpójściu – to nie wymaga żadnych usprawiedliwień przed opinią publiczną, która bardziej jest skłonna do bezpodstawnego niezadowolenia, kiedy kobieta wychodzi powtórnie za mąż, niż kiedy nie wychodzi; lecz fakt, że sir Walter żył dalej w samotności, wymaga wyjaśnień. Trzeba więc powiedzieć, że sir Walter jako dobry ojciec (po kilku cichych zawodach, z jakimi się spotkał, składając bardzo nierozumne oferty) szczycił się tym, że nie ożenił się powtórnie przez wzgląd na swoje ukochane córki. Dla jednej z tych córek, najstarszej, istotnie poświęciłby wszystko, na co nie miałby szczególnej ochoty. Elżbieta w wieku szesnastu lat odziedziczyła to, co tylko mogła odziedziczyć z praw i pozycji swojej matki, a że była bardzo ładna i bardzo do ojca podobna, miała na niego duży wpływ i dobrze im było razem. Dwie młodsze córki zajmowały pozycję o wiele pośledniejszą. Mary nabyła nieco sztucznej godności, stając się panią Karolową Musgrove, lecz Anna, o finezyjnym umyśle i miłym usposobieniu, cechach, które w oczach każdego rozsądnego człowieka musiały ją stawiać bardzo wysoko – była niczym dla ojca i siostry. Słowo jej nie miało wagi – jej wybory musiały zawsze ustępować wobec cudzych wyborów, była tylko Anną.
Ale dla lady Russell była najdroższą, najwyżej cenioną córką chrzestną, ulubienicą i przyjaciółką. Lady Russell kochała wszystkie trzy dziewczęta, ale tylko w Annie mogła się dopatrzyć matki.
Kilka lat temu Anna Elliot była bardzo ładną dziewczyną, lecz świeżość jej szybko minęła; nawet jednak w latach rozkwitu ojciec niewiele mógł się doszukać w urodzie córki cech godnych podziwu (tak całkowicie odmienne były jej delikatne rysy i łagodne ciemne oczy od jego rysów i oczu); kiedy zeszczuplała i przywiędła, nie mógł już znaleźć w niej nic godnego uwagi. Nigdy nie żywił wielkich nadziei, by kiedykolwiek w przyszłości mógł wyczytać jej imię na jakiejś stronie ulubionej księgi, teraz zaś stracił je ze szczętem. Tylko w Elżbiecie spoczywała nadzieja zawarcia równorzędnego małżeństwa, Mary bowiem związała się ze starą rodziną ziemiańską, szacowną i majętną, lecz niewysoko skoligaconą, wobec czego przyniosła jej zaszczyt, ale sama bynajmniej go nie dostąpiła. Prędzej czy później Elżbieta wyjdzie odpowiednio za mąż.
Zdarza się czasami, że kobieta, mając lat dwadzieścia dziewięć, jest ładniejsza niż przed dziesięciu laty, a ogólnie biorąc, jeśli nie dokuczyły jej troski czy choroby, może to być okres życia, w którym niewiele jeszcze straciła uroków. Tak właśnie rzecz się miała z Elżbietą – wciąż była tą samą urodziwą panną Elliot, jaką zaczęła być trzynaście lat temu; można więc wybaczyć sir Walterowi, że zapomniał, ile jego najstarsza córka ma lat, a w najgorszym wypadku uznać, że nie jest skończonym szaleńcem, uważając ją i siebie za osoby obdarzone wiecznie kwitnącą urodą, obracające się pośród szczątków urody wszystkich wokół – ów dżentelmen bowiem wyraźnie dostrzegał, jak starzeje się reszta rodziny i znajomych. Anna wychudła, Mary straciła delikatność, wszyscy w sąsiedztwie wyglądali coraz gorzej, a coraz liczniejsze zmarszczki na twarzy lady Russell od dawna były źródłem jego zmartwienia.
Elżbieta nie była tak jak ojciec zadowolona z siebie. Trzynaście wiosen oglądało ją jako panią Kellynch Hall prezydującą przy stole i wydającą dyspozycje ze spokojem i zdecydowaniem, które nie pozwalały przypuszczać, że jest młodsza, niż była. Przez trzynaście lat czyniła honory domu i ustanawiała w nim prawa, wsiadała pierwsza do czterokonnej karety i wychodziła tuż za lady Russell z wszystkich salonów i jadalni w okolicy. Trzynaście mroźnych zim widziało, jak otwierała każdy większy bal, na jaki mogło się zdobyć nieliczne sąsiedztwo, a trzynaście wiosen okrywało się kwieciem, gdy jechała z ojcem do Londynu na coroczne kilkutygodniowe rozrywki w wielkim świecie. Pamiętała o tym wszystkim; świadoma była, że ma dwadzieścia dziewięć lat, i to napawało ją lekkim smutkiem i niedobrymi przeczuciami. Zadowolona była ze swej wciąż niezmiennej urody, ale czuła, że zbliża się do niebezpiecznego wieku, i cieszyłaby się, mając pewność, że w ciągu następnego roku czy dwóch zacznie się gorliwie starać o jej rękę jakiś baronet. Wówczas mogłaby znowu otworzyć ową księgę nad księgami z takim samym jak we wczesnej młodości zadowoleniem – lecz dziś jej nie lubiła. Ciągle mieć przed oczyma datę swych urodzin, wiedząc, że jedyne małżeństwo, jakie po tym następuje, to małżeństwo młodszej siostry! Bardzo to była przykra książka. Często, jeśli ojciec zostawiał otwarty wolumen na stole obok najstarszej córki, ona zamykała go, odwróciwszy wzrok, i odsuwała od siebie.
Przeżyła ponadto zawód, o którym ta księga, a zwłaszcza historia rodziny Elliotów, musiała jej ustawicznie przypominać. Sprawcą tego zawodu był nie kto inny, jak przypuszczalny spadkobierca, sam jaśnie wielmożny pan William Walter Elliot, którego prawa tak wielkodusznie podkreślał jej ojciec.
Była jeszcze bardzo małą dziewczynką, kiedy dowiedziała się, że jeśli nie będzie miała brata, to ten właśnie kuzyn odziedziczy w przyszłości tytuł baroneta; wtedy to postanowiła, że wyjdzie za niego za mąż, a ojciec również pragnął, by tak się stało. Nie znali go, kiedy był chłopcem, lecz wkrótce po śmierci lady Elliot sir Walter sam poszukał znajomości z owym młodzieńcem i chociaż jego starania nie spotkały się z ciepłym przyjęciem, z uporem trwał w swoim zamiarze, tłumacząc postępowanie Williama Elliota młodzieńczą skromnością i nieśmiałością. Tak więc podczas jednej z wiosennych wypraw do Londynu, kiedy Elżbieta znajdowała się w zaraniu młodości, zmuszono pana Elliota, by się przedstawił.
Był to wówczas bardzo młody człowiek, który właśnie rozpoczął studia prawnicze. Elżbieta uznała, że jest ogromnie miły, toteż plany co do jego osoby uzyskały ostateczną akceptację. Zaproszono go do Kellynch Hall, mówiono o nim i wyczekiwano go do końca roku – lecz nie przyjechał. Następnej wiosny znowu zobaczono go w Londynie, stwierdzono, że jest równie miły, znowu zachęcano, zapraszano i oczekiwano, i znowu nie przyjechał. Następnie przyszła wiadomość, że się ożenił. Zamiast skierować swe losy na drogę właściwą dziedzicowi rodu Elliotów, kupił sobie niezależność, żeniąc się z kobietą bogatą i niskiego stanu.
Sir Walter czuł się ogromnie urażony. Uważał, że młodzieniec powinien się był zwrócić do niego jako do głowy rodu o radę w tej sprawie, zwłaszcza że sam publicznie mu przecież patronował.
– Bo musiano nas widzieć razem – tłumaczył – raz w Tatersalu i dwa razy w kuluarach Izby Gmin. – Dezaprobata została wygłoszona, lecz winowajca najwyraźniej niewiele zwrócił na nią uwagi, nie próbował bowiem nawet się usprawiedliwić i dowiódł, że równie mało zabiega o dalsze względy rodziny, jak, zdaniem sir Waltera Elliota, mało na nie zasługuje; w ten to sposób zakończyła się cała znajomość.
O tej bardzo kłopotliwej sprawie Elżbieta wciąż jeszcze, nawet po kilku latach, myślała z gniewem. Lubiła młodego człowieka dla niego samego, a jeszcze bardziej dlatego, że był spadkobiercą jej ojca; głęboka duma rodowa kazała jej tylko w Williamie Elliocie widzieć odpowiednią partię dla siebie, najstarszej córki sir Waltera Elliota. Nie było ani jednego baroneta, od A do Z, którego życzliwiej wyglądałaby jako przyszłego męża. Lecz pan Elliot zachował się tak podle, że chociaż właśnie (lato 1814) nosiła żałobne wstążki po jego żonie, niewart był w jej mniemaniu nawet jednej myśli. Nad hańbą jego pierwszego małżeństwa można by ewentualnie przejść do porządku dziennego, jako że hańby tej nie utrwaliło na wieki potomstwo, lecz pan Elliot uczynił coś gorszego, mianowicie wyrażał się – jak się dowiedzieli za pospolicie przyjętym pośrednictwem dobrych przyjaciół – wyjątkowo niegrzecznie o nich wszystkich, a najbardziej pogardliwie i uwłaczająco o samym rodzie, do którego należał, i o zaszczytach, które w przyszłości miały spaść na niego. To było nie do wybaczenia.
Takie były sentymenty i wrażenia Elżbiety Elliot, takie były troski i wzruszenia, które przesycały i urozmaicały monotonię i wykwint, dobrobyt i banał jej życia – takie uczucia zabarwiały długą, jednostajną egzystencję w ciągle tym samym ziemiańskim gronie i zapełniały pustkę, w której miejsce nie potrafiły przyjść skłonności do pożytecznych zajęć wśród obcych lub też talenty czy umiejętności domowe.
Lecz do tego wszystkiego zaczęły dochodzić inne myśli i troski. Ojca gnębiły teraz kłopoty finansowe. Wiedziała, że jeśli dziś bierze do ręki Almanach baronetów, to po to, by zapomnieć o ogromnych rachunkach kupców czy też niemiłych aluzjach pana Shepherda, swego plenipotenta. Kellynch przynosiło dobry dochód, niewystarczający jednak, by sprostać wyobrażeniom sir Waltera o tym, co obowiązuje właściciela jego majętności. Za życia lady Elliot metodyczność, umiarkowanie i oszczędność pozwalały sir Walterowi utrzymać się w granicach dochodów, lecz wraz z nią umarła tutaj wszelka roztropność i od tego czasu baronet ustawicznie żył ponad stan. Nie mógł wydawać mniej; nie robił nic prócz tego, co sir Walter Elliot stanowczo obowiązany był robić, a choć nie ponosił winy, nie tylko pogrążał się w straszliwych długach, lecz i słyszał o nich tak często, że nie mógł dłużej ukrywać ich choćby w części przed córką. Wspomniał coś o tym kilka razy podczas ostatniego pobytu wiosną w Londynie, posunął się nawet tak daleko, że powiedział:
– Czy możemy zredukować wydatki? Czy myślisz, że istnieje taka dziedzina, w której moglibyśmy zredukować wydatki?
A Elżbieta, trzeba jej tu oddać sprawiedliwość, w pierwszym odruchu kobiecego przerażenia naprawdę zaczęła myśleć, co by tu można zrobić i wreszcie zaproponowała dwa następujące sposoby zaoszczędzenia: redukcję pewnej zbędnej dobroczynności oraz rezygnację z nowych mebli do salonu; do tego dodała później szczęśliwy pomysł zaniechania kupna w Londynie prezentu dla Anny, co było dotychczas corocznym zwyczajem. Te jednak środki, jakkolwiek znakomite same w sobie, nie wystarczyły, by przeciwstawić się złu w jego rzeczywistych rozmiarach, które sir Walter musiał wkrótce przedstawić córce. Elżbieta nie potrafiła wymyślić nic lepszego. Uważała się za bardzo nieszczęśliwą i pokrzywdzoną, podobnie jak ojciec, a oboje nie umieli znaleźć żadnego sposobu, który pozwoliłby im zmniejszyć wydatki bez uszczerbku dla własnej godności lub też bez nieznośnej dla nich rezygnacji z wygód.
Sir Walter mógł sprzedać tylko niewielką część majątku, lecz nawet gdyby mógł sprzedać każdy jego akr, nic by to nie zmieniło. Zniżył się do zaciągnięcia długu pod hipotekę majątku na tyle, na ile było mu wolno, lecz nigdy się nie zniży do sprzedaży ziemi. Nie – nigdy nie zhańbi tym swego imienia. Majętność Kellynch zostanie przekazana w całości, nieuszczuplona – taka, jaką sam otrzymał.
Wezwano na naradę dwoje zaufanych przyjaciół – pana Shepherda, który mieszkał w sąsiednim miasteczku targowym, i lady Russell. Zarówno ojciec, jak i córka oczekiwali, że jedno lub drugie z przyjaciół wymyśli coś, co uwolni ich od kłopotów i pozwoli zmniejszyć wydatki, nie narzucając ograniczeń w zaspokajaniu upodobań czy próżności.
* Sir William Dugdale (1605-1685) – autor, między innymi, Księgi baronetów angielskich.
** Wówczas – przedstawiciel władzy królewskiej w danym hrabstwie, odpowiedzialny za dobra królewskie i wymiar prawa.
Pan Shepherd, uprzejmy, rozważny prawnik, który bez względu na to, co myślał o sir Walterze, wolał, by ktoś inny go namawiał na niemiłe rozwiązania, wymówił się od sugerowania czegokolwiek. Prosił tylko, by mu pozwolono doradzić pełną akceptację znakomitych rad lady Russell, spodziewa się bowiem, iż dama ta, znana z rozsądku, zaproponuje zdecydowane kroki, które, jak sądzi, zostaną ostatecznie poczynione.
Lady Russell przejęła się ogromnie sprawą i zastanowiła się nad nią bardzo poważnie. Była to kobieta obdarzona rozsądkiem zdrowym raczej niż przenikliwym, w tym wypadku zaś przeszkadzały jej w podjęciu decyzji dwie główne zasady, które stały tu ze sobą w sprzeczności. Miała charakter niezwykle prawy i wielką wrażliwość w sprawach honoru, pragnęła jednak oszczędzić uczuć sir Waltera, będąc jednocześnie osobą tak bardzo dbałą o imię rodu, tak arystokratyczną w swoich przekonaniach o tym, co się należy sir Walterowi Elliotowi, jak to tylko możliwe u osoby rozsądnej i uczciwej. Była uczynną, miłosierną, dobrą kobietą, zdolną do przywiązania, prowadzącą się bez uchybień, surową w poglądach na to, co przystoi, a jej maniery uważano za wzorowe. Pielęgnowała swój umysł i postępowała, mówiąc ogólnie, rozumnie i konsekwentnie – ale była przewrażliwiona na punkcie pochodzenia; ceniła pozycję i stanowisko, wskutek czego była zbyt wyrozumiała dla wad tych, którzy ową pozycję i stanowisko posiadali. Będąc sama wdową po zwykłym szlachcicu, miała dla godności baroneta głęboki szacunek, a sir Walter – niezależnie od swych praw starego znajomego, życzliwego sąsiada, uczynnego dziedzica, męża jej najukochańszej przyjaciółki i ojca Anny i jej sióstr – miał, jej zdaniem, przez sam fakt, że był sir Walterem, prawo do wielkiego współczucia i względów w obecnych kłopotach.
Muszą ograniczyć wydatki – co do tego nie było wątpliwości. Ale zależało jej ogromnie na tym, by przeprowadzić sprawę jak najmniej boleśnie dla sir Waltera i Elżbiety. Nakreśliła plany oszczędności, zrobiła dokładne obliczenia oraz o czym nikt dotychczas nie pomyślał, naradziła się z Anną, której inni nie uważali widocznie za osobę zainteresowaną. Naradziła się z nią i w pewnym stopniu uległa jej namowom, kiedy układały plan oszczędności przedstawiony ostatecznie sir Walterowi. Każda poprawka Anny była zwycięstwem uczciwości nad potrzebami. Pragnęła bardziej radykalnych kroków, bardziej istotnych zmian, szybszego wydobycia się z długów i o wiele większej obojętności na wszystko, poza tym jedynie, co słuszne i sprawiedliwe.
– Jeśli zdołamy nakłonić twego ojca do tego – mówiła lady Russell, spoglądając na papier – wiele będzie można dokonać. Jeśli zgodzi się na te oszczędności, w siedem lat spłaci długi. Mam nadzieję, że uda się nam przekonać jego i Elżbietę, iż Kellynch Hall jest godny szacunku, którego nie mogą umniejszyć te oszczędności, i że w oczach ludzi rozsądnych godność sir Waltera Elliota nie poniesie uszczerbku przez to, że będzie on postępował jak człowiek z zasadami. Przecież w istocie rzeczy to, co ma zrobić, uczyniło już wiele naszych najpierwszych rodzin lub też powinno uczynić. W jego przypadku nie będzie to nic szczególnego, a właśnie odmienność jest na ogół przyczyną największych naszych cierpień, tak jak zawsze jest najgorszą cechą naszego postępowania. Mam głęboką nadzieję, że nam się uda. Musimy być poważne i konsekwentne, bo przecież, mimo wszystko, człowiek, który zaciągnął długi, musi je spłacić, i choć wiele się należy uczuciom dżentelmena i głowy takiego jak wasz rodu, jeszcze więcej jesteśmy winni dobrej sławie człowieka uczciwego.
Anna pragnęła, by jej ojciec postępował wedle tej właśnie zasady i żeby przyjaciele namawiali go do ustępstw, mając również tę zasadę na względzie. Uważała za święty obowiązek zaspokojenie żądań wierzycieli w jak najkrótszym czasie za pomocą najdalej idących ograniczeń wydatków, a bez spełnienia tego warunku nie mogła się w niczym wokół dopatrzyć szacowności. Chciała, by taką właśnie przyjąć regułę i uznać ją za obowiązującą. Bardzo liczyła na wpływ lady Russell, jeśli zaś idzie o rozmiar wyrzeczeń, których żądało jej sumienie, uważała, że nie trudniej będzie namówić ojca i Elżbietę na całkowitą niż połowiczną reformę. Znając ich, wiedziała, że wyrzeczenie się jednej pary koni będzie niemal równie bolesne jak wyrzeczenie się całej czwórki, i tak dalej, aż do końca ułożonej przez lady Russell listy nazbyt ograniczonych oszczędności.
Nieważne, jak zostałyby przyjęte dalej idące żądania Anny, już bowiem propozycje lady Russell nie spotkały się z najmniejszym zrozumieniem – były nie do przyjęcia, były nie do zniesienia. Co! Wyrzec się wszelkiego komfortu? Podróży, Londynu, służby, koni, bankietów; ograniczenia i restrykcje na każdym kroku! Żeby nie móc żyć na poziomie chociażby zwykłego dżentelmena! Nie, gotów jest raczej od razu opuścić Kellynch Hall, niż pozostać tutaj na tak upokarzających warunkach!
„Opuścić Kellynch Hall”. Myśl ta została natychmiast podchwycona przez pana Shepherda, w którego interesie leżało, by sir Walter istotnie zaczął oszczędzać, i który był głęboko przekonany, że bez zmiany miejsca zamieszkania nic się nie da zrobić. Ponieważ myśl ta zrodziła się akurat tam, skąd powinny go dochodzić rozkazy, nie waha się wyznać – mówił – iż zgadza się z nią całkowicie. Nie wydaje mu się, by sir Walter mógł istotnie zmienić styl życia w domu, z którym wiążą się wspaniałe tradycje gościnności i godności starego rodu. W każdym innym miejscu sir Walter będzie mógł robić to, co sam ustanowi jako swój sposób życia, który inni przyjmą za wzór.
A zatem sir Walter opuści Kellynch Hall. Po kilku dniach wątpliwości i wahań odpowiedziano na główne pytanie, dokąd mianowicie uda się sir Walter, oraz zarysowano szkic tej wielkiej zmiany.
Były trzy możliwości – Londyn, Bath albo jakaś siedziba wiejska. Anna najbardziej chciała, by wybrano to ostatnie. Celem jej pragnień był mały dom w sąsiedztwie ich majątku, gdzie mogliby zachować towarzystwo lady Russell, w dalszym ciągu być niedaleko Mary i cieszyć się od czasu do czasu widokiem gajów i trawników Kellynch. Lecz prześladował ją pech, wybrano bowiem coś, czego najmniej chciała. Nie lubiła Bath i uważała, że to miasto jej nie służy – i oto Bath miało stać się jej domem.
Początkowo sir Walter opowiadał się za Londynem, ale pan Shepherd, który czuł, że w Londynie nie będzie można mu zaufać, wykazał dostateczną zręczność, by odwieść go od tego projektu i sprawić, by wybór padł na Bath. Bardziej to odpowiednie miejsce dla dżentelmena znajdującego się w tak kłopotliwej sytuacji – można tam będzie zdobyć znaczenie względnie niskim kosztem. Oczywiście nie omieszkał podkreślić dwóch istotnych argumentów na korzyść Bath, a mianowicie, że Bath znajduje się od Kellynch w o wiele dogodniejszej niż Londyn odległości, bo zaledwie o pięćdziesiąt mil, oraz że lady Russell spędza tam co roku pewną część zimy. Tak więc ku wielkiemu zadowoleniu lady Russell, która od chwili decyzji o przeprowadzce była za przeniesieniem się do Bath, skłoniono sir Waltera i Elżbietę do uwierzenia, że jeśli się tam osiedlą, nie stracą ani na znaczeniu, ani na rozrywkach.
Lady Russell uważała za konieczne przeciwstawić się znanym jej życzeniom drogiej Anny. Byłoby doprawdy przesadą oczekiwać od sir Waltera, aby zniżył się do zamieszkania w jakimś małym domku w swojej okolicy. Anna sama musiałaby przyznać, że związane z tym upokorzenie jest boleśniejsze, niż sądziła, dla sir Waltera zaś – wprost nie do przyjęcia. Niechęć Anny do Bath nazwała lady Russell uprzedzeniem i nieporozumieniem wynikłym po pierwsze stąd, że Anna przebywała w Bath trzy lata na pensji po śmierci matki, a po drugie, że w czasie jedynej zimy, jaką później tam spędziła w jej, lady Russell, towarzystwie, była akurat w nie najlepszym nastroju.
Krótko mówiąc, lady Russell bardzo lubiła Bath i skłonna była sądzić, że Bath powinno odpowiadać im wszystkim; a co do zdrowia jej młodej przyjaciółki, to uniknie się ryzyka, jeśli Anna spędzi wszystkie ciepłe miesiące wraz z nią w Kellynch Lodge; doprawdy, taka zmiana winna doskonale na nią wpłynąć fizycznie i duchowo. Anna za mało przebywa poza domem, za mało ją ludzie widują. Jest nieco przygaszona. Liczniejsze towarzystwo dobrze jej zrobi. Lady Russell pragnęła, by Anna więcej się obracała wśród ludzi.
Fakt, że zamieszkanie w jakimkolwiek innym domu w sąsiedztwie byłoby sir Walterowi przykre, nabierał dodatkowej wagi ze względu na pewną dość istotną część powziętego planu, na szczęście przyjętą na samym początku. Sir Walter miał nie tylko opuścić swój dom, ale też go przekazać w cudze ręce – była to próba męstwa, która dla mocniejszych głów niż głowa sir Waltera okazywała się zbyt ciężka. Kellynch Hall miał pójść w dzierżawę. To jednak chowano w najgłębszej tajemnicy, nie wolno było szepnąć o tym nikomu spoza najbliższego grona.
Sir Walter nie zniósłby hańby, jaką byłaby oficjalna wiadomość, że zamierza wynająć swój dom. Pan Shepherd raz wymówił słowo „anons”, lecz nie śmiał go powtórzyć. Sir Walter z oburzeniem odrzucił myśl, by miał komukolwiek oferować Kellynch Hall; zabronił nawet wzmiankować, jakoby miał podobny zamiar. Wszystko polegało na przypuszczeniu, że jakiś niezwykły amator zwróci się samorzutnie do sir Waltera z gorącą prośbą o wynajęcie domu na jego warunkach, a sir Walter zgodzi się na to w drodze wielkiej łaski.
Jak szybko przychodzą argumenty na korzyść tego, na co mamy ochotę! Lady Russell widziała jeszcze jeden powód do zadowolenia z wyjazdu sir Waltera z rodziną z ich hrabstwa. Ostatnio Elżbieta nawiązała zażyłą przyjaźń, której lady Russell chętnie położyłaby kres. Była to przyjaźń z córką pana Shepherda, która po nieudanym małżeństwie wróciła do domu ojca obarczona dodatkowym ciężarem dwojga dzieci. Owa sprytna młoda kobieta znała się na sztuce przypodobania się, a przynajmniej na sztuce przypodobania się w Kellynch Hall. Dama ta stała się tak bliska sercu najstarszej panny Elliot, że otrzymywała niejednokrotnie zaproszenia na dłużej do dworu, mimo przestróg i ostrzeżeń lady Russell, która uważała tę przyjaźń za całkiem nie na miejscu i zalecała w tym przypadku ostrożność i rezerwę.
Lady Russell miała, prawdę mówiąc, niewielki wpływ na Elżbietę; mogłoby się zdawać, że kocha ją raczej dlatego, iż chce, niż dlatego, by Elżbieta na to zasługiwała. Nigdy zacna dama nie otrzymała od najstarszej panny Elliot nic ponad powierzchowną uprzejmość, nic ponad niezmiennie uprzedzającą grzeczność, nigdy lady Russell nie udało się przeprowadzić tego, co chciała, jeśli było to przeciwne chęciom Elżbiety. Co roku lady Russell starała się usilnie, by Anna wyjechała wraz z ojcem i siostrą do Londynu. Dobrze rozumiała całą niesprawiedliwość ich samolubnego, wręcz niegodziwego postępowania, które pozbawiało Annę radości takich wyjazdów; również przy wielu drobniejszych okazjach próbowała użyczyć Elżbiecie własnego rozsądku i doświadczenia, lecz zawsze na próżno. Elżbieta szła własną drogą – a nigdy nie zrobiła tego tak zdecydowanie wbrew woli lady Russell jak w przypadku wyboru na przyjaciółkę pani Clay; odrzucała towarzystwo zasługującej na miłość siostry i zwracała swe uczucie i zaufanie ku osobie, która powinna być dla niej jedynie przedmiotem uprzejmości na dystans.
Pod względem pozycji pani Clay, w pojęciu lady Russell, nie mogła się z nimi równać, pod względem zaś charakteru stanowiła niebezpieczne towarzystwo – dlatego też doświadczona dama przywiązywała tak dużą wagę do wyjazdu, dzięki któremu pani Clay zostanie daleko, a panna Elliot będzie mogła dobierać sobie odpowiedniejsze przyjaciółki.
Pozwolę sobie zauważyć, sir Walterze – odezwał się pewnego ranka w Kellynch Hall pan Shepherd, odkładając gazetę – że obecny stan rzeczy bardzo jest dla nas korzystny. Zawarty pokój wyrzuci na brzeg wszystkich bogatych oficerów marynarki. Każdy z nich będzie potrzebował domu. Nie może być lepszej pory na znalezienie doskonałych dzierżawców, odpowiedzialnych dzierżawców. Wiele podczas tej wojny zbito pięknych fortun. Jeśliby się nam tu pojawił jakiś bogaty admirał…
– Byłby z niego nie byle jaki szczęściarz, Shepherd – odparł sir Walter. – To wszystko, co mam do powiedzenia. Wielka to byłaby dla niego gratka zamieszkać w Kellynch Hall, największy łup wojenny, choćby ich dotąd zdobył co niemiara, prawda, Shepherd?
Pan Shepherd roześmiał się posłusznie z tego dowcipu, po czym dodał:
– Pozwalam sobie zauważyć, że w sprawach finansowych dobrze jest mieć do czynienia z dżentelmenami z marynarki. Znam nieco ich sposób załatwiania interesów i mogę tu z przekonaniem powiedzieć, że mają bardzo hojną rękę i mogą się okazać bardzo dobrymi dzierżawcami. Dlatego też pozwolę sobie sugerować, że gdyby w wyniku jakichś rozchodzących się pogłosek o zamiarach wielmożnego pana… a trzeba rozważyć możliwość zaistnienia takich pogłosek, wiemy bowiem, jak trudno jest ukryć przed uwagą i ciekawością jednej części świata poczynania i zamierzenia drugiej; to jest haracz, jaki się płaci za pozycję i znaczenie; ja, John Shepherd, mogę do woli ukrywać moje sprawy rodzinne, bo nikt nie sądzi, by warto mieć na mnie baczenie, lecz na sir Walterze Elliocie spoczywają oczy, którym trudno będzie umknąć – i dlatego zaryzykuję takie twierdzenie, że nie zdziwi mnie specjalnie, jeśli mimo całej naszej ostrożności wydostaną się na zewnątrz pewne pogłoski o prawdzie… W przewidywaniu czego zamierzałem powiedzieć, sądząc, że niechybnie po tym nastąpią zgłoszenia, iż moim zdaniem każdy z naszych majętnych oficerów marynarki byłby szczególnie godny uwagi… I pozwolę sobie jeszcze dodać, że zjawię się tutaj zawsze, o każdej porze, w ciągu dwóch godzin, by oszczędzić wielmożnemu panu kłopotu udzielania odpowiedzi.
Sir Walter skinął tylko głową. Po chwili jednak wstał, zaczął przechadzać się tam i z powrotem po pokoju i zauważył sarkastycznie:
– Przypuszczam, że niewielu jest oficerów marynarki, którzy nie zdumieliby się, znalazłszy się w takim jak mój domu.
– Będą się niewątpliwie rozglądać i błogosławić własne szczęście – powiedziała pani Clay, albowiem pani Clay była obecna przy rozmowie; przywiózł ją tutaj ojciec, jako że nic nie służyło tak dobrze zdrowiu pani Clay jak przejażdżka do Kellynch Hall. – Lecz zgadzam się z ojcem, że oficer marynarki mógłby być wcale pożądanym dzierżawcą. Znam wielu ludzi tego zawodu i wiem, że są nie tylko hojni, lecz i przyzwoici pod każdym względem. Na przykład, jeśli zechce pan, sir Walterze, pozostawić tutaj wszystkie swoje cenne obrazy, będzie pan mógł być o nie całkowicie spokojny. Zarówno w domu, jak i na zewnątrz wszystko utrzymywano by we wzorowym porządku. Ogrody i krzewy pielęgnowano by nieomal równie starannie jak teraz. Nie potrzebowałabyś się obawiać, panno Elżbieto, że twój rozkoszny ogród kwiatowy zostanie zapuszczony.
– Nawet – oznajmił chłodno sir Walter – jeśli dam się przekonać, by wynająć dom, to nie wiem, jakie dołączę do tego przywileje. Bynajmniej nie mam zamiaru obdarzać dzierżawcy względami. Park oczywiście będzie stał dla niego otworem, a niewielu oficerów marynarki czy ludzi innego rodzaju może mieć do dyspozycji taki obszar; lecz jakie ograniczenia nałożę na używalność ogrodów kwiatowych i terenów ozdobnych, to już całkiem inna sprawa. Wcale mi się nie podoba myśl, by dzierżawca miał zawsze dostęp do moich krzewów i zaleciłbym córce, by miała się na baczności, jeśli idzie o jej ogród kwiatowy. Nie jestem bynajmniej skłonny przyznawać dzierżawcy Kellynch Hall jakichś nadzwyczajnych uprawnień, zapewniam was, czy to będzie żołnierz, czy żeglarz!
Po krótkiej przerwie pan Shepherd ośmielił się powiedzieć:
– W takich przypadkach stosuje się przyjęte powszechnie prawa użytkowania, dzięki którym wszystko pomiędzy właścicielem i dzierżawcą jest jasno określone. Sprawy wielmożnego pana znajdują się w dobrych rękach. Proszę polegać na mnie; będę pilnował, aby żaden dzierżawca nie otrzymał nic ponad to, co mu się należy. Odważę się powiedzieć, że sir Walter Elliot nie może nawet w połowie tak gorliwie zabiegać o swoje prawa, jak będzie o nie zabiegał John Shepherd.
Tu wtrąciła się Anna:
– Myślę, że marynarze, którzy tyle dla nas uczynili, mają co najmniej takie same jak inni prawa do wszelkich wygód i wszelakich przywilejów, jakie może dać najlepszy dom. Chyba każdy się zgodzi, że marynarze ciężko zapracowali na swój dostatek.
– Prawda, święta prawda! To, co mówi panna Anna, to święta prawda – przytaknął pan Shepherd, a córka jego powiedziała:
– Och, oczywiście!
Lecz sir Walter dodał chwilę potem:
– Zawód ten jest użyteczny, owszem, ale byłoby mi przykro, gdyby go wykonywał którykolwiek z moich przyjaciół.
– Naprawdę? – pytanie zostało opatrzone zdumionym spojrzeniem.
– Tak, jest dla mnie odstręczający z dwóch względów. Mam w stosunku do niego dwa poważne zarzuty. Pierwszy – że zawód ten wynosi ludzi niskiego urodzenia do nadmiernych zaszczytów i nadaje przywileje ludziom, których ojcowie i dziadowie o niczym podobnym nie mogli marzyć; drugi – że w straszliwy sposób wyniszcza młodość i żywotność mężczyzny. Marynarz starzeje się wcześniej niż każdy inny mężczyzna; całe życie byłem tego świadkiem. Człowiek służący w marynarce jest bardziej niż w jakimkolwiek innym zawodzie wystawiony na ryzyko, iż obrażać go będzie kariera towarzysza, z którego ojcem jego ojciec gardziłby nawet rozmową, oraz że sam stanie się przedwcześnie odrażający fizycznie. Zeszłej wiosny w Londynie znalazłem się pewnego dnia w towarzystwie dwóch mężczyzn, którzy są znakomitym świadectwem tego, co mówię; jednym z nich był lord St. Ives, którego ojciec, jak wiemy, był wiejskim wikarym i na chleb mu nie starczało. Musiałem ustąpić pierwszeństwa lordowi St. Ives i niejakiemu admirałowi Baldwinowi, osobnikowi o najbardziej pożałowania godnym wyglądzie, jaki możecie sobie wyobrazić; twarz miał koloru mahoniu, zniszczoną i wysuszoną, całą w zmarszczkach, po dziewięć siwych włosów na każdej skroni i nic oprócz odrobiny pudru na czubku głowy. „Na litość boską, kimże jest ten starzec?” – zapytałem stojącego obok przyjaciela, sir Basila Morleya. „Starzec! – krzyknął sir Basil. – To admirał Baldwin. Ile mu dajesz lat?” „Sześćdziesiąt – odpowiedziałem – może sześćdziesiąt dwa”. „Czterdzieści – odrzekł sir Basil – czterdzieści i kropka”. Wyobraźcie sobie moje zdumienie! Nieprędko zapomnę admirała Baldwina. Nigdy nie widziałem tak straszliwego świadectwa, do czego potrafi doprowadzić życie na morzu, ale wiem, że to samo w pewnym stopniu dzieje się z nimi wszystkimi; wszyscy oni rozbijają się po świecie, wystawieni na działanie wszelkich klimatów i każdej aury, aż wreszcie nie można już na nich patrzeć. Szkoda, że im tam gdzieś nie rozbiją łbów w tej włóczędze, nim dojdą wieku admirała Baldwina.
– Och! – zawołała pani Clay – to doprawdy okrutne, sir Walterze! Miejmy litość dla tych biedaków. Nie wszystkich nas opatrzność obdarzyła urodą! Morze niewątpliwie nie dodaje urody człowiekowi i marynarze starzeją się przed czasem. Sama zauważyłam, że wcześnie tracą młodzieńczy wygląd. Ale czyż to samo nie dzieje się w wielu innych zawodach, a nawet w większości nich? Żołnierze w czynnej służbie bynajmniej nie wyglądają lepiej, a i spokojniejsze zawody również wymagają wysiłków i pracy umysłu, jeśli nie ciała, co rzadko pozostaje bez wpływu na wygląd człowieka. Prawnik ciężko pracuje, zmęczony troską; lekarz musi wstać o każdej godzinie i jechać w każdą pogodę, i nawet duchowny – tu zatrzymała się chwilę, zastanawiając się, co też by się nadało dla duchownego – i nawet duchowny musi wchodzić do zakażonych izb i wystawiać swoje zdrowie i wygląd na niebezpieczeństwo trującej atmosfery. Prawdę mówiąc, od dawna uważam, iż choć każdy zawód jest potrzebny i szacowny sam w sobie, to jedynie ludzie, którzy nie są w ogóle zmuszeni do obierania zawodu, którzy mogą prowadzić regularny tryb życia na wsi i sami wybierać sobie na wszystko pory i robić to, na co mają ochotę, ludzie, którzy żyją z własnego majątku, nie dręcząc się staraniami o jego powiększenie, tylko tacy ludzie, powiadam, otrzymują w udziale błogosławieństwo zdrowia i najlepszego wyglądu; nie znam innych, którzy nie utraciliby czegoś ze swej urody, kiedy już minie pierwsza młodość.
Wydawać się mogło, że pan Shepherd, starając się dobrze usposobić swego chlebodawcę do oficera marynarki jako dzierżawcy, wiedziony był proroczym objawieniem, pierwsze bowiem zgłoszenie o dzierżawę domu przyszło od niejakiego admirała Crofta, z którym plenipotent sir Waltera spotkał się wkrótce podczas kwartalnej sesji sądowej w Taunton. Otrzymał już uprzednio od swego londyńskiego kolegi prawnika pewne informacje o admirale. Z raportu, który pan Shepherd pośpiesznie złożył w Kellynch, wynikało, że admirał Croft pochodzi z hrabstwa Somerset, że zdobył wcale niezłą fortunkę i postanowił osiedlić się w rodzinnej okolicy; przyjechał więc do Taunton, by rozejrzeć się wśród zgłoszonych do wydzierżawienia siedzib w najbliższym sąsiedztwie, te mu jednak nie odpowiadały. Potem usłyszał przypadkowo – pan Shepherd zauważył tu, że stało się tak właśnie, jak przewidywał, to bowiem, co tyczy sir Waltera, nie da się utrzymać w tajemnicy – a więc usłyszał przypadkowo, że istnieje możliwość wydzierżawienia Kellynch Hall, i dowiedziawszy się o jego (pana Shepherda) powiązaniach z właścicielem, przyszedł doń, by się szczegółowo o wszystko wypytać, i w czasie wcale długiej rozmowy wyraził taką chęć wydzierżawienia Kellynch Hall, jaką może czuć człowiek znający ową posiadłość z opisu jedynie, podając zaś panu Shepherdowi wszelkie, bez osłonek, wiadomości o własnej osobie, dowiódł, iż jest najbardziej pożądanym i godnym zaufania dzierżawcą.
– A któż to taki ów admirał Croft? – W głosie sir Waltera brzmiała chłodna podejrzliwość.
Pan Shepherd odpowiedział, że ewentualny dzierżawca jest dżentelmenem z urodzenia, wymienił też miejsce, skąd pochodzi rodzina admirała; Anna zaś po krótkiej chwili dorzuciła:
– To kontradmirał drugiego stopnia. Brał udział w bitwie pod Trafalgarem, a potem przebywał w Indiach Wschodnich; wydaje mi się, że stacjonował tam przez kilka lat.
– Wobec tego można przypuszczać – zauważył sir Walter – że twarz ma równie pomarańczową, jak wyłogi i peleryny liberii mojej służby.
Pan Shepherd pośpieszył zapewnić, że admirał Croft jest zdrowym, krzepkim, dobrze wyglądającym mężczyzną, nieco ogorzałym, niewątpliwie, ale doprawdy nie tak bardzo, co do manier zaś i poglądów – jest dżentelmenem pod każdym względem. Mało prawdopodobne, by stawiał jakiekolwiek zastrzeżenia co do warunków – chce mieć wygodny dom i zamieszkać w nim jak najszybciej; wie dobrze, że za wygody musi płacić; orientuje się, ile może wynosić czynsz dzierżawny za taki dom; nie zdziwiłby się, gdyby sir Walter zażądał więcej; wypytywał o ziemię; rzecz jasna byłby ogromnie rad, gdyby otrzymał zezwolenie łowieckie, ale nie upierał się przy tym – powiada, że wychodzi czasem ze strzelbą, ale nigdy nie zabija; dżentelmen pod każdym względem.
Pan Shepherd okazał się tu bardzo wymowny; jeśli idzie o rodzinę admirała, podkreślał te wszystkie okoliczności, które świadczyły za nim jako szczególnie odpowiednim dzierżawcą. Admirał był żonaty i bezdzietny – właśnie tego należało sobie życzyć. Dom, w którym nie ma kobiety, zauważył pan Shepherd, nigdy nie jest należycie zadbany. On sam zastanawia się, czy meblom nie grozi czasem takie samo niebezpieczeństwo wówczas, kiedy brak pani domu, jak wówczas, kiedy w rodzinie jest wiele dzieci. Pani domu bez dzieci to najlepsza w świecie gwarancja zachowania mebli w porządku. Widział panią Croft – jest w Taunton razem z admirałem i niemal cały czas była obecna przy rozmowie.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Tytuł oryginału: PERSUASION
Copyright © 2022, MG
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw.
ISBN: 978-83-7779-753-2
Projekt okładki: Anna SlotorszIlustracje wykorzystane na okładce: domena publiczna via polona.pl & Smithsonian Institution (National Museum of American History)
Korekta: Dorota Ring
www.wydawnictwomg.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska