Ezotero. Moje przeznaczenie - Agnieszka Tomczyszyn - ebook

Ezotero. Moje przeznaczenie ebook

Agnieszka Tomczyszyn

5,0

Opis

Kontynuacja powieści Ezotero. Córka wiatru.

Radośnie feministyczna fantasy, która w nieco bajowej formie pokazuje jak kobiety mogą zmienić świat.

Pola mieszka na Górze Brocken. Magia to dla niej chleb powszedni. Życie zwykłych ludzi jest za to nieznanym lądem pełnym tajemnic. Gdy w końcu ma okazję, by bliżej poznać Ziemię, odkrywa w niej ciepły dom, którego nigdy nie miała. Poznaje smak prawdziwej miłości, ogląda najpiękniejsze zakątki świata, ale też dotyka problemów, z którymi zmagają się ludzie. Dowiaduje się, jak wielką wartość ma rodzina i bezinteresowna pomoc. Ona sama ma jednak do zaoferowania światu dużo więcej… coś, czego nikt się nie spodziewa. Zanim jednak zmieni losy ludzkości, musi odkryć tajemnicę nieznajomej dziewczyny, która nachodzi ją w snach… i odpowiedzieć na jej proste z pozoru pytanie: kim jest?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 426

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




1

Kiedy człowiek znajdzie się pomiędzy słońcem a mgłą spowijającą górę Brocken, ma szansę doświadczyć niecodziennego zjawiska – zobaczyć swój własny (choć znacznie powiększony) cień na chmurze znajdującej się poniżej. Podobno, jeśli ma się szczęście, cień może być dodatkowo otoczony tęczową obwódką, zwaną glorią. Czytałam nieraz o tym zjawisku, ale nigdy nie miałam tyle szczęścia, żeby zobaczyć wokół siebie tęczę. Tego dnia wstałam wyjątkowo wcześnie. Coś mi mówiło, że to może być właśnie ten czas. Warunki meteorologiczne mi sprzyjały. Założyłam tylko buty, zarzuciłam na piżamę płaszcz i wymknęłam się z komnaty. Stella, która tej nocy pełniła straż, mrugnęła do mnie znacząco.

– Łatwo się nie poddajesz.

– Nigdy. Póki nie dopnę swego.

– Cała Elea.

Zaśmiałam się, choć nigdy nie lubiłam być z nią porównywana. Nie chciałam jednak prowokować strażniczki. Od miesięcy przymykała oko na moje eskapady i nigdy nawet nie pisnęła słowa Elei. Lepiej, żeby tak zostało. Stanęłam na zboczu i cierpliwie czekałam niezmiennie urzeczona widokiem, choć strome zbocza góry i jej uboga roślinność nie były sielankowym obrazkiem. Jednak podczas wschodu słońca nawet surowy krajobraz Brocken wydawał się nieco łagodniejszy. Słońce unosiło się ku górze, rozświetlając zamglone powietrze. Mój ogromny cień odbił się na chmurze… jednak nie było śladu glorii.

– I jak? – zapytała Stella, ale domyśliła się odpowiedzi, widząc moją rozgoryczoną minę.

– Może następnym razem.

– Dlaczego aż tak bardzo ci zależy? Może to tylko górska legenda?… Nie znam nikogo, kto naprawdę ją widział.

– Właśnie dlatego tak mi zależy.

Kiedy wróciłam do groty, przy drzwiach mojej komnaty zastałam Eleę. Była wściekła.

– Gdzie byłaś, Pola?!

– Nigdzie.

– A co to za odpowiedź?

– Ja ciebie nie sprawdzam na każdym kroku. Mogę chodzić, gdzie chcę. Jestem dorosła, mam już dwadzieścia pięć lat.

– Ja prawie osiemdziesiąt, wiek nie ma tu nic do rzeczy. – Lubiła o tym wspominać, bo dzięki swej mocy wyglądała na moją rówieśniczkę. Miała długie, lśniące włosy, zawsze doskonale ułożone, nienaganną figurę, nieskazitelną cerę, delikatny makijaż i wydawała się nie pamiętać, że jej wygląd nie jest zasługą zdrowego i aktywnego trybu życia. – Masz na dziś zobowiązania. Nigdy się nie wysypiasz, a potem podczas spotkań z przewodniczką jesteś nieprzytomna.

– Nie rozśmieszaj mnie, Eleo. Dobrze wiesz, że te spotkania od lat już nic mi nie dają. Wiem więcej niż ona. Znam te księgi na pamięć. Nudzę się.

– W takim razie zmienię ci przewodniczkę duchową.

– A niby na kogo?! – parsknęłam śmiechem. – Uczyły mnie już wszystkie. Wiesz dobrze, że najwięcej zawdzięczam tobie. Jestem gotowa.

– Czekasz tylko na moją śmierć – rzuciła gorzko.

– Nie ja to powiedziałam.

– Nie musiałaś.

Wzruszyłam ramionami świadoma, że w tym miejscu nic się nie ukryje.

– Po co mi cała ta teoria, kiedy nie mogę jej wprowadzić w życie?! Żyję od sabatu do sabatu. To nużące. Chciałabym w końcu zająć się praktyką.

– Już niebawem.

– Kiedy?

– Kiedy umrę?

– Tak, Eleo. Kiedy umrzesz?!

Uderzyła mnie w twarz. Zasłużyłam sobie, ale i tak bolało.

– Czemu musiałaś odziedziczyć tak wiele genów po swojej matce? Zwiąż te swoje dredy, bo patrzeć na ciebie nie mogę.

Weszłam do komnaty, wymijając ją bez słowa. Oczekiwanie na jej śmierć nie wypełniało moich dni, jednak obie dobrze wiedziałyśmy, że tylko w ten sposób będę mogła zrealizować nasz wspólny cel. Cel, do którego przygotowywała mnie od dzieciństwa. Zadbała o moją edukację, pilnowała, żebym uczyła się z najlepszych książek i od najlepszych przewodniczek. Starała się, jak mogła, żebym opanowała zaklęcia, poznała historię i strukturę Kręgu Sybilli, a przede wszystkim zrozumiała, jak doniosłą rolę przyjdzie mi pełnić. Mimo jej starań nasze relacje zawsze były ogniste.

– Zostaniesz ich przywódczynią, czy tego nie rozumiesz? Osiągniesz to, co było moim marzeniem. Staniesz się prorokinią, której nie było tu od setek lat.

Sama myśl o tym przepełniała mnie radością i pobudzała wyobraźnię. Wiedziałam jednak dobrze, że jeśli mam osiągnąć cel, muszę realizować go krok po kroku, a bez mocy nie mogłam zacząć. Byłam jak doskonale wyszkolony żołnierz bez broni, o czym Elea dobrze wiedziała. Wiedziała też, jak i kiedy umrze, ale tego nie chciała mi powiedzieć. Zupełnie jakby mnie prowokowała. Pragnęła, żebym była niezależna, bo zdawała sobie sprawę, że zacznę naprawdę działać dopiero wtedy, kiedy jej już nie będzie, a jednocześnie nie potrafiła wyzbyć się irytującego nawyku kontroli. Wciąż sprawdzała, co robię, gdzie chodzę, z kim rozmawiam. Życie na Brocken pod jej czujnym okiem przypominało przebywanie w pensjonacie dla dziewcząt. Budziła mnie zawsze o świcie, żebym poszła medytować na polanę. Na śniadanie hezychie1, pomocnice i wróżki schodziły się o godzinie siódmej. Siedziałyśmy w pozornym milczeniu. Pozornym, bo one nie musiały mówić, żeby się komunikować. Ja oraz te z nas, które jeszcze nie posiadały mocy, byłyśmy w naturalny sposób wyeliminowane z prawdziwego życia góry. Po posiłku zaczynały się moje zajęcia z przewodniczką duchową, która tłumaczyła mi tajniki Kręgu i wprowadzała stopniowo w świat, którym według przepowiedni Elei miałam wkrótce rządzić. Po obiedzie spotykałam się z wróżkami przebywającymi na Brocken w ramach trzymiesięcznego okresu wprowadzającego. Były to kobiety, które właśnie otrzymały moc, a teraz miały dowiedzieć się, do czego ona służy. Te spotkania lubiłam najbardziej. Dzięki nim zdobywałam wiedzę o życiu na ziemi, której nie znałam i o której Elea nie lubiła mi opowiadać. Młode wróżki podrzucały mi książki o historii, sztuce, a nawet powieści ziemskich autorów i muzykę, której słuchałam podczas wieczornych spacerów. Kiedy pierwszy raz, siedząc nocą na mojej ukochanej polanie pod gwiazdami, usłyszałam Bohemian Rhapsody zespołu Quinn, zrozumiałam, że „zwykli ludzie”, jak lubiła ich określać Elea, nie mogą być aż tak zwykli, skoro potrafili tworzyć coś takiego. Doskonale wiedziałam, że jest świat poza górą, a jednak nie miałam szansy go zasmakować. To dlatego moim ulubionym okresem w roku były sabaty. Brocken stawało się wówczas innym światem. Blichtr i rozmach, z jakim były zorganizowane, zachwycał mnie i zdumiewał. Nie mogłam napatrzeć się na to, jak w ciągu kilku tygodni zwykła aula zmieniała się co roku w inną i coraz bardziej spektakularną salę balową. Żadne ograniczenia nie wchodziły w grę. Majoris, przywódczyni Kręgu i przewodnicząca Rady Brocken, oczekiwała najbardziej efektownych dekoracji, najlepszych dań i wyjątkowo widowiskowych spektakli. A żadna z hezychii nie chciała zawieść jej oczekiwań. Sama chętnie brałam udział w przygotowaniach. Najważniejsze jednak było to, że na Brocken przybywały wróżki z całego świata. Ich stroje wyglądały równie oszałamiająco, co przyjęcia. Przyjeżdżały, żeby się zabawić, przyjąć do swego grona kolejne pokolenie, a przy okazji opowiadały mi o życiu jasnowidzących w świecie czarnowidzów. Chłonęłam ich słowa z pasją zaangażowanego słuchacza. Świat na dole wydawał mi się fascynujący, ponieważ nigdy go nie poznałam. Interesowały mnie historie zbrodni, romansów i wielkich karier, które były udziałem wróżek na ziemi. Miały tych historii na pęczki, bo na niczym nie znały się tak dobrze, jak na prowadzeniu hulaszczego życia. Jednak mnie w równym stopniu urzekały historie o zwykłych ludziach. Takich, którzy zakładają rodziny, znajdują pracę i prowadzą domy. To ludzie byli dla mnie fascynujący i marzyłam o tym, by móc kiedyś przyjrzeć się z bliska ich zwyczajom i codziennym czynnościom. Moim domem, od kiedy pamiętałam, była góra Brocken. Pewnie ludziom na ziemi mogło wydawać się to niespotykane, ale ja nie znałam innego życia. Góra Brocken nie była tylko adresem zamieszkania. Była całym moim światem.

1 Hezychie, czyli doskonałości boskie – w świecie wróżek…

2

– Rozmawiałam z hezychiami – powiedziała Elea, wkraczając do mojej komnaty o świcie. – Powiedziałam im, że nudzą cię rozmowy z przewodniczką, ponieważ nie możesz się od niej już niczego nauczyć. Zaproponowałam rozwiązanie może nie idealne, ale powinno sprawdzić się w tych ostatnich miesiącach.

Zrobiło mi się głupio, że doniosła na moją przewodniczkę. Nie chciałam być denuncjatorką. Po prostu czułam, że wiem wszystko, co powinnam wiedzieć. Jednak z jej wypowiedzi w głowie zostały mi tylko słowa „w ostatnich miesiącach”. To oznaczało, że Elea miała wkrótce odejść. Od dnia, w którym w końcu otrzymam moją wymarzoną moc, dzieliły mnie już tylko miesiące, a nie lata, jak się obawiałam. Mój czas się zbliżał.

– Jakie rozwiązanie? – starałam się brzmieć obojętnie, jednak ona doskonale wiedziała, jak bardzo poruszyło mnie ostatnie zdanie. Od zawsze bezceremonialnie czytała mi w myślach i nigdy się z tym nie kryła. Na górze Brocken panowała szczególna aura, która umożliwiała wróżkom i hezychiom czytanie w myślach bez dotykania dłoni, co konieczne było na ziemi.

– Dziękuję, że przynajmniej starasz się ukryć radość. Będziesz uczyć młodą adeptkę. Uważam, że jesteś do tego doskonale przygotowana.

– Poważnie?! – krzyknęłam z zachwytem. – Ja będę uczyć? Ale przecież nie jestem jeszcze wróżką, nie mogę…

– Nie będziesz jej przewodniczką duchową. Będziesz nauczycielką teorii.

– Wspaniale!

To było nareszcie wyzwanie, jakiego potrzebowałam. A znalezienie się w roli autorytetu bardzo mi odpowiadało.

– Dziś poprowadzisz pierwsze zajęcia. Dziewczyna jest kompletnie zielona. Dopiero otrzymała moc, a matka niczego jej nie przekazała. Nigdy nie rozumiałam tak lekceważącego podejścia do jasnowidzenia. Na sabacie kilkakrotnie podejmowałam temat odbierania mocy osobom o takiej postawie.

– Już dziś?

– Chcesz, żebym ci towarzyszyła? Chętnie służę pomocą.

– To całkowicie zbyteczne. Poradzę sobie. Zastanawiam się tylko, jak się ubrać.

– Żenujące… – wzniosła w górę oczy i wyszła.

Wyskoczyłam z łóżka, czułam, że wstąpiła we mnie nowa energia. Założyłam czarne jeansy z dziurami na całej długości, bluzkę z motywem pajęczej sieci z zamaszystymi rękawami i dekoltem na plecach eksponującym tatuaż, którego widok zawsze przyprawiał Eleę o palpitację serca. Nie znosiła mojego ekstrawaganckiego stylu. Sama była orędowniczką noszenia w okresie między sabatami prostych tunik, jednak ja nie dałam z siebie zrobić jej klona. Moje, sięgające pasa, czarne dredy traktowała początkowo jako wyraz nastoletniego buntu, jednak po kilku latach walki z wiatrakami odpuściła i prosiła tylko, żebym je związywała.

– Masz takie piękne zielone oczy. Po co ci ten mocny makijaż?

Wzruszałam ramionami i malowałam się jak zwykle. Na ciemnowiśniową szminkę już nie reagowała.

Dziewczyna, którą miałam uczyć, wyglądała na moją rówieśniczkę. Jej twarz była bardzo delikatna, niewinna. Sprawiała wrażenie eterycznej istoty, niegotowej na to, co miało ją spotkać. Miała proste blond włosy, a w policzkach delikatne dołeczki uwydatniające się przy uśmiechu. Gdy mnie zobaczyła, cała jej sylwetka nieco zesztywniała, jakby poczuła tremę na samą myśl o spotkaniu z kimś z Kręgu Sybilli.

– Cześć. Mam na imię Pola. Będę cię uczyć teorii prekognicji2 – powiedziałam śmiało, jakby nauczanie było moim rutynowym zajęciem.

– Dzień dobry. A ja jestem Lena. Cieszę się, że będziemy razem pracować. – Wyciągnęła dłoń na przywitanie, ale ja pozwoliłam jej zawisnąć w powietrzu.

– Nie musisz być tak oficjalna. Bycie nazbyt uprzejmym zabija swobodę wypowiedzi.

Otworzyła szerzej swoje błękitne oczęta, a ja już czułam, że żaden z niej materiał na prawdziwą wróżkę. Takie szlachetne niewiniątka nigdy nie budziły we mnie pozytywnych uczuć. Miała ze sobą zeszyt, jakby trafiła do szkółki niedzielnej. Przypuszczam, że zaskoczył ją brak salki lekcyjnej i tablicy.

Czas rozpocząć rzeź niewiniątek.

– Zacznijmy od channelingu, to znana ci pewnie technika rozwinięta w drugiej połowie dwudziestego wieku – zaczęłam dyktować, chodząc w tę i z powrotem sztywno wyprostowana i z rękami założonymi za plecami. Uczennica grzecznie notowała. – Kanał, czyli z angielskiego channel, to ucieleśnienie niefizycznego medium. Medium zapada w trans lub w zależności od przyjętej techniki „opuszcza ciało”, dzięki czemu pozwala duchowi przejąć nad sobą władanie i udostępnia mu swoją ziemską powłokę, żeby mógł przemówić. Będąc w transie, medium wchodzi w stan kataleptyczny. Jego cechy charakterystyczne to sztywność ciała, modyfikacja głosu, chowające się tęczówki oczu. Nadążasz?

Lena pisała najszybciej, jak mogła, ale nie ułatwiałam jej zadania. Widziałam, że nie dała rady zapisać wszystkiego, jednak nie dbając o to, mówiłam dalej:

– Technika channelingu stosowana jest w celu uzyskania informacji od osób zmarłych bądź przy poszukiwaniu osób zaginionych, aby upewnić się, czy żyją. Duch odpowiada na pytania zebranych przy medium osób. Jednym z najbardziej uznanych mediów kanałowych w historii Brocken była wróżka Filena, która wielokrotnie współpracowała na ziemi z policją, łącząc się ze światem zmarłych i skutecznie odszukując osoby zaginione, nawet jeśli nadal żyły.

– Była?

– Obecnie Filena na własną prośbę nie jest aktywną członkinią Kręgu Sybilli.

– To możliwe?

– Sporadycznie. Osobiście uważam, że należałoby wykluczyć znaczną część Kręgu.

– Dlaczego?

Zmierzyłam ją znacząco wzrokiem i kontynuowałam wykład.

– Wyróżniamy pięć zdolności paranormalnych wykorzystywanych przez media mentalne. Są to: jasnowidzenie, jasnosłyszenie, jasnoczucie, jasnopoznanie i jasnowęszenie.

Lena zachichotała, słysząc nazwę ostatniej ze zdolności (ja też się śmiałam, słysząc o niej po raz pierwszy, ale teraz zachowałam surowy wyraz twarzy).

– Czy coś cię bawi? – zapytałam ostro.

– Nie, przepraszam. Chociaż jasnowęszenie…

– Bawiłoby cię mniej, gdybyś miała choć szczątkową wiedzę z zakresu mediumizmu. Zapach potrafi być jasnym sygnałem dla medium. Czując fetor rozkładającego się ciała, które toczone jest już przez robactwo, medium nie ma wątpliwości co do diagnozy. Gdyby matka poszukująca od lat porwanego dziecka zwróciła się do ciebie z pytaniem, czy żyje, a ty poczułabyś stęchliznę i swąd rozkładającego się ciała jej jedynego syna, nadal śmiałabyś się z jasnowęszenia?

Lena spuściła oczy, a ja poczułam dziką radość. Oto pierwsza lekcja, jakiej udzieliłam tej niewinnej duszyczce. Bardzo z siebie zadowolona podziękowałam za spotkanie. Przepełniało mnie poczucie doskonale spełnionego obowiązku.

Moja radość nie trwała jednak zbyt długo.

– Pola, jesteś wzywana przed Radę Góry Brocken. – Stella wpadła do mnie, kiedy tylko wróciłam do swojej komnaty.

– Ja? Z jakiego powodu? – zapytałam szczerze zdziwiona. Nie odpowiedziała.

Kiedy zjawiłam się w głównej auli Brocken, siedem aż nazbyt dobrze znanych mi kobiet ubranych w proste czarne tuniki siedziało za stołem z bardzo poważnymi minami.

– Czy coś się wydarzyło? – zapytałam, nie wiedząc, czego mam się spodziewać.

– Może ty nam odpowiesz, Polu – odpowiedziała Majoris. – Co takiego dzieje się w twojej głowie, że postanowiłaś zaprzepaścić daną ci szansę?

– Nie rozumiem. Przeprowadziłam lekcję zgodnie z nauką ksiąg. Nie przekazałam żadnych błędnych informacji.

– Prawdą jest, że nie odbyłaś nigdy przeszkolenia dydaktycznego, jednak to, co zrobiłaś, nie wynika z braku kompetencji. Chciałaś ją wystraszyć. Miałaś łagodnie wprowadzić Lenę w świat góry Brocken. Wyjaśnić, skąd się tu wzięła, czym będzie się zajmować i jak wygląda życie po otrzymaniu daru. Tymczasem zarzuciłaś ją szczegółową wiedzą z zaawansowanego poziomu. Jakby tego było mało, wybrałaś marginalny temat mediumizmu, zamiast skupić się na wyjaśnieniu zjawiska prekognicji, które już samo w sobie jest niezwykłe i trudne do przyswojenia.

– Może faktycznie trochę się zagalopowałam. Nie wiedziałam, od czego zacząć.

– Pola, nie próbuj kłamać. Wiesz dobrze, że tutaj nie ma to najmniejszego sensu.

Zacisnęłam wargi. Nie wiedziałam, co więcej mogłabym powiedzieć na swoją obronę. Byłam naiwna, sądząc, że puszczą mnie na tę lekcję bez kontroli.

– Lena jest zbyt infantylna, żeby być jedną z nas – odparłam w końcu szczerze. – Chciałam jej pokazać, że to nie bułka z masłem.

– Lena znalazła się w nieznanym sobie środowisku. Jest pełna obaw i pokłada w nas zaufanie. Naszym zadaniem jest wyjaśnić jej, co się stało, a nie ją straszyć. Najwyraźniej masz skłonność do nadużywania władzy. To rodzi duże zagrożenie dla przyszłości Brocken. Osoba o tak silnym charakterze musi panować nad swoimi zapędami. Ty tego nawet nie próbujesz robić.

– O nie! – krzyknęłam oburzona. – Przeciwnie! Brocken potrzebuje kogoś, kto w końcu zapanuje nad nim silną ręką. Mamy wielką moc, ogromną siłę, ale nie robimy z nią nic sensownego. Obserwuję wasze poczynania od lat i nieraz załamywałam nad wami ręce. Widzę doskonale, że same kiepsko panujecie nad własnymi możliwościami, momentami jesteście wręcz niebezpiecznie naiwne. Dysponujecie mocą, która jest w stanie zniszczyć życie zwykłego śmiertelnika, a jednocześnie nie posiadacie żadnego celu. Znalazłyście się w impasie. Wasza obawa przed światem ludzi, która zrodziła się jeszcze w średniowieczu, kiedyś może zasadna, dziś nie pozwala wam ruszyć do przodu. Krzyki przodkiń płonących na stosach nadal pojawiają się w waszych koszmarach sennych. A brak charyzmatycznej przywódczyni nie pozwala wyrwać się z tego zaklętego kręgu uprzedzeń. Stagnacja, przerywana jedynie sabatami, które nie wnoszą nic poza pijackimi wybrykami, jest wręcz żenująca. Owszem, sabaty są spektakularne, ale nie nowoczesne, bez polotu, nie wyznaczają ani celu, ani drogi. Brakuje jasnych wytycznych dla nowo zaprzysiężonych wróżek. Nic dziwnego, że są jak dzieci we mgle. Każda z nich musi wyważać otwarte od wieków drzwi. Cóż daje przywództwo duchowe, skoro ma być jedynie łagodnym wprowadzeniem? Co zmienia rozmowa z przewodniczką, która niczego nie uczy, niczego nie wyjaśnia?! Nikt nie sprawdza ich zdolności, talentów, nie dokonuje pozytywnej ani negatywnej selekcji. Brakuje nam ukierunkowania. Brakuje brawury i rozmachu w działaniach. Marnujemy nasz potencjał!

Szanowne zgromadzenie siedziało oniemiałe. Żadna z nich nie miała nawet odwagi zaprzeczyć. Elea mogła mnie wkurzać, mogła nie rozumieć moich wyborów, ale jedno, co nas łączyło, to silna chęć wprowadzenia zmian na Brocken. Ona pokładała we mnie wiarę i nadzieję, a to dawało mi siłę do walki o zmiany, które były konieczne.

– Czy macie jeszcze jakieś pytania? – zapytałam dumna ze swojego wystąpienia, które ćwiczyłam, przyznaję to, podczas bezsennych nocy.

– Dziękujemy – odpowiedziała chrapliwie Majoris i sięgnęła po szklankę wody.

Wyszłam z groty, żeby odetchnąć świeżym powietrzem.

– Pola? – usłyszałam głos Elei.

Odwróciłam się do niej. Miała w oczach łzy.

– Słyszałaś mnie?

– Zawsze cię słyszę. Jestem taka dumna, Pola. Taka dumna.

Poczułam, jakby kamień spadł mi z serca. Elea, która zostawiła całe swoje życie na ziemi, żeby wychować mnie na górze Brocken, osiągnęła swój cel. Przytuliła mnie nie tak, jak robiły to wróżki, witając się na sabatach. Przytuliła mnie z matczyną miłością. Spełniłam jej nadzieję. A ona w zamian postanowiła dać mi to, czego potrzebowałam. Wyciągnęła z kieszeni tuniki sztylet.

– Dokonało się – powiedziała.

– Nie, Eleo. Nie rób tego – zawołałam, w tej chwili uświadamiając sobie, co zamierza.

– Umarł król, niech żyje król! – krzyknęła głośno, po czym podała mi lewą dłoń, a prawą wbiła sobie w pierś sztylet.

Jej piękne młode ciało w jednej chwili zmieniło się. Gładką skórę pokryły głębokie zmarszczki, oczy zapadły się i nabrały szklistej barwy, na dłoniach i skroniach pojawiły się ciemne plamy. Kruczoczarne, gęste włosy przerzedziły się i posiwiały, usta zapadły się. Cała jej sylwetka, dotąd prężna i silna, skurczyła się. I ta drobna staruszka, w której twarzy z trudem mogłam dostrzec podobieństwo do tak dobrze mi znanej Elei, upadła u moich stóp. Chciałam wezwać pomoc, ale nie musiałam wołać. Wszystkie już wiedziały, co się stało. W ciągu minuty zbiegły się na miejsce. Żadna nie zadawała pytań. Położyły jej drobne ciało na noszach i przykryły płachtą purpurowego materiału. Nie mogłam zebrać myśli, bo nie potrafiłam odróżnić własnych od nagłego natłoku obcych słów i szeptów w mojej głowie. Poczułam się oszołomiona i zagubiona, mimo że wiedziałam, co się stało. Jednak nie byłam przygotowana na taki hałas i tyle słów naraz.

– Cisza! – krzyknęłam.

Lepiej do tego przywyknij. Teraz już nigdy nie zaznasz spokoju! – pomyślała z satysfakcją Majoris, spoglądając mi głęboko w oczy.

Pogrzeb Elei odbył się następnego dnia. Na Brocken pojawiło się kilkanaście wróżek, które zdecydowały się uczcić jej pamięć uczestnictwem w ceremonii pożegnalnej. Tak jak wszystkie pozostałe założyłam tradycyjną purpurową szatę z kapturem wykonaną z czystego jedwabiu. Trumna ze zwłokami była zamknięta, gdyż Elea nie życzyła sobie, aby ktoś oglądał jej stare ciało. Choć nikt nie mówił głośno o tym, że popełniła samobójstwo, aby przekazać mi moc, ta wiadomość i tak rozeszła się z prędkością błyskawicy. Czułam ich oceniające spojrzenia, słyszałam krytyczne myśli i podejrzenia, że przymusiłam ją, aby odeszła. Starałam się je ignorować, ale mój nieprzywykły do tak silnej krytyki umysł odczuwał boleśnie każdy uszczypliwy komentarz. Ceremonia była prosta i krótka. Chór Kręgu Sybilli wykonał pieśń żałobną, a każda z wróżek, która chciała powiedzieć kilka słów, wychodziła na środek i uroczyście żegnała Eleę, wychwalając jej liczne, choć wyssane z palca zalety. Początkowo nie miałam ochoty brać udziału w tym cyrku, ale gdy Majoris zapytała, czy chcę coś powiedzieć, poczułam, że Elea życzyłaby sobie tego.

– Elea była moją babką. Zapewne większość z was ma tego świadomość. Słuchałam waszych słów o jej wyjątkowej życzliwości i cieple i wciąż nie mogę pojąć, kogo właściwie żegnamy. Mimo że spędziłam z nią całe życie, nie mam pojęcia, kim jest kobieta, która odeszła, ale zdecydowanie nie osobą, za jaką ją uważacie. Wiem na pewno, że była silna, ale nie dość silna, by coś zmienić. Wiem na pewno, że była zaborcza, ale niewystarczająco, by utrzymać przy sobie bliskich. Wiem na pewno, że była władcza, ale nie na tyle, by przejąć panowanie nad Kręgiem Sybilli. Co zatem możemy powiedzieć o Elei, kobiecie, która przez całe swoje życie była częścią Kręgu? Jedyne, co wiemy na pewno, to że chciała zmian i za to, by się dokonały, oddała życie. Nie pozwolę nigdy, by oddane zostało na próżno.

Kiedy skończyłam, zapadła cisza. Nie ta pozorna, do której przywykłam. Zapadła absolutna cisza, a po chwili usłyszałam myśli wróżek, słały ku mnie najcieplejsze uczucia, podziw i szacunek, następnie jedna z nich wstała i zaczęła bić brawo. Kolejne zrobiły to samo i choć widziałam, że Majoris myśli zgoła coś odmiennego, musiała przyłączyć się do ich grona. Po chwili wahania wstała, by wziąć udział w owacji w hołdzie zmarłej.

– Żegnaj, Eleo – szepnęłam, gdy wszystkie płaczki wróciły do swoich domów i niemal natychmiast zapomniały o jej istnieniu. – Obserwuj mnie, bo będzie na co patrzeć…

2 Prekognicja, czyli przepowiadanie przyszłości.

3

Nazywam się Pola Falesse. O swoim pochodzeniu wiem bardzo mało. W zasadzie wszystko zostało mi prawdopodobnie wmówione przez moją babcię Elżbietę Falesse.

Powiedziała mi, że moi rodzice nie żyją, dlatego ona jako moja prawna opiekunka zajęła się mną i moim wychowaniem, abym nie trafiła do domu dziecka. Lubiła podkreślać, że to właśnie dla mnie poświęciła własną karierę na Brocken. Że wolała być hezychią niż zasiadać w Radzie, bo dzięki temu miała więcej czasu na moje kształcenie.

Powiedziała, że moja matka i ojciec nie dali mi dobrych genów, bo byli nieporadni i słabi.

Powiedziała, że czeka mnie niezwykła przyszłość, która jednak nie będzie usłana różami, dlatego muszę być silną i twardą kobietą.

Powiedziała, że świat, w którym żyjemy, nie jest całkiem zwyczajny, choć dla mnie był jedynym znanym mi światem.

Nauczyłam się nie ufać jej słowom już w dzieciństwie, kiedy wciąż gubiła się w zeznaniach, pytana o moich rodziców i miejsce mojego urodzenia. Jedyne, w co wierzyłam i co stopniowo wcielałam w życie, to że muszę być silna, by przetrwać. W świecie, gdzie każdy mógł bez uprzedzenia czytać mi w myślach, musiałam w końcu dojść do wniosku, że pozory siły nic nie dadzą. Muszę być twarda naprawdę. Z pierwszych lat życia nie miałam żadnych wspomnień, najprawdopodobniej Elea usunęła je z mojej pamięci. Dlatego dzieciństwo mnie w żaden sposób nie ukształtowało. To ona mnie kształtowała na swój obraz i podobieństwo. Całe lata czytała mi książki. I nie były to bajki na dobranoc, jakich słucha pewnie większość dzieci. Odkąd pamiętam, były to księgi z zakresu magii, spirytualizmu i mediumizmu. Nie odpuszczała mi nigdy. Każdego dnia, niczym dobrze opłacana prywatna nauczycielka, przepytywała mnie z zaklęć, sprawdzała, co zapamiętałam z poprzedniej lekcji, dopytywała o szczegóły historii. Nie była łagodną tutorką. Nieraz zdarzyło jej się przywalić mi linijką po rękach, kiedy coś mi się pomyliło. Była surowa i nieustępliwa. Szczególnie w kwestii schodzenia na ziemię.

– Jeszcze się tam nasiedzisz. Póki masz szansę wyciągnąć z moich nauk wszystko, co najistotniejsze, będziesz mieszkała na Brocken.

W wieku szesnastu lat złamałam jej zasady i natychmiast dowiedziałam się, jak potężne mogą być konsekwencje zadzierania z Eleą Falesse. Pod osłoną nocy wymknęłam się z komnaty. Moja babka mocno spała. Wybrałam noc, kiedy wypiła nieco więcej wina i nie była tak czujna jak zwykle. Nawet mimo to ucieczka nie była łatwa. Nocna straż czuwała. Żeby ją jakoś obejść, musiałam wiele tygodni podczas seansów medytacyjnych ćwiczyć niemyślenie o niczym. Efekt „pustki w głowie” potrafiłam osiągnąć w stanie głębokiej medytacji, jednak w trakcie ucieczki trudno było „nie myśleć”. Musiałam być szybka, dobrze przygotowana i zdeterminowana. Udało się cudem. Zejście z góry zajęło mi sporo czasu. Mimo dobrej kondycji fizycznej pokonanie ośmiuset pięćdziesięciu metrów w dół nie było łatwe. Kiedy dotarłam na ziemię, czułam się prawdopodobnie jak Neil Armstrong, kiedy stawiał pierwsze kroki na Księżycu. Ziemia była dla mnie równie nieznanym i niezbadanym terenem. Spod Brocken wyjeżdżała kolejka do Oberharz am Brocken, o czym mówiło się nieraz podczas sabatów. Niektóre początkujące wróżki nie potrafiły poruszać się w przestrzeni i musiały korzystać z tradycyjnego transportu. Kiedy zobaczyłam pociąg, aż podskoczyłam. Był dużo większy, niż mogłam przypuszczać. Mogło się w nim zmieścić mnóstwo ludzi. Jakby tego było mało, okazał się niespodziewanie głośny. Moje uszy przyzwyczajone do całkowitej ciszy, która niemal zawsze panowała na Brocken, ledwie zniosły dźwięk hamującego pojazdu. Kiedy z przeraźliwym zgrzytem kół zatrzymał się na stacji, stałam i gapiłam się z otwartymi ustami. Nie przyszło mi jednak do głowy, że aby pojechać kolejką, trzeba za to zapłacić.

– Siedem euro – oświadczył z uśmiechem konduktor. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Nie tylko był stary, a ja nigdy dotąd nie widziałam na żywo starego człowieka, ale co najdziwniejsze, był mężczyzną. Miał krótkie włosy, lekki zarost, mocniej od kobiet zarysowaną szczękę i dość egzotyczne – jak na mój gust – ubranie.

– Siedem euro, proszę pani! – powtórzył, chyba nie rozumiejąc, dlaczego się na niego gapię jak cielę na malowane wrota.

– Ale ja nie mam pieniędzy. – Roześmiałam się, rozbawiona tym, jak beznadziejnie zorganizowałam swoją eskapadę.

– Bardzo mi przykro, w takim razie nie może pani pojechać.

– Nie szkodzi. Widziałam już wystarczająco wiele.

– Co takiego? – zdziwił się.

– Jak to co? Pociąg i pana! Jak pan ma na imię?

– Heinrich – odparł kompletnie zdezorientowany.

– Pięknie. Nie zasnę przez tydzień z wrażenia.

Była to samospełniająca się przepowiednia. A zarazem pierwsza klątwa, którą sama rzuciłam na siebie. Rzeczywiście nie spałam tydzień, ponieważ przez tydzień Elea robiła mi nieustanną awanturę. A na kolejny ze złości i bezsilności zamknęła mnie w mojej komnacie o chlebie i wodzie. Wciąż na nowo przypominał jej się moment, kiedy zauważyła, że nie ma mnie w sypialni ani na sali posiłków; kiedy jak w amoku zaczęła biegać między pomocnicami i dopytywać, czy żadna z nich mnie nie widziała; kiedy napadła na strażniczkę nocną, aby upewnić się, że nikt nie schodził nocą z góry. W końcu wzięła z mojej komnaty jedną z moich bluzek i przeniosła się do miejsca, w którym byłam. Właśnie ruszałam z powrotem na górę, świadoma, że Elea pewnie już zauważyła moją nieobecność. Jej rozwścieczony wzrok tylko potwierdził moje przypuszczenia. Ten tydzień furii Elei, jej niekończących się wyzwisk i ataków agresji, przeplatanych użalaniem się na zły los i genetycznie obciążoną wnuczkę, pozostanie mi w pamięci na zawsze. Tym bardziej, że emocje, które mi zafundowała, wciąż mieszały się w moich myślach z emocjami, które wzbudził we mnie widok mężczyzny. To doprowadzało ją do jeszcze większej furii, bo, rzecz jasna, nie powstrzymała się przed odczytaniem z moich wspomnień każdej sekundy nieobecności. Wiedziała doskonale, że nic się nie stało, a mimo to nie mogła znieść myśli o mojej fascynacji mężczyzną.

– Przestań o nim myśleć! Mężczyźni nie są tacy, jak ci się wydaje – strofowała mnie, ale ja nie mogłam się pohamować. Jego szare oczy w otoczce lekko pomarszczonej skóry, grube, długie brwi z siwymi sterczącymi włoskami, masywny nos, zarośnięta broda… To wszystko było tak inne od delikatnych, pięknych i młodych twarzy kobiet, które mnie otaczały, że po prostu nie mogłam przestać wizualizować w myślach jego nietypowego wyglądu. Jaki mógł być Heinrich?… Człowiek, który każdego dnia odbywał służbę w mundurze (tak nazywał się ten dziwaczny strój). Wyciągał swoje duże zniszczone dłonie po pieniądze, wydawał bilety, uśmiechał się do nieznanych sobie ludzi. Uprzejmy i stanowczy. Obowiązkowy i punktualny. A przy tym tak tajemniczy. Nie wiedziałam, ile mógł mieć lat. Szacownie wieku było mi zupełnie obce. Na Brocken wszystkie kobiety wyglądały młodo, mimo że bardzo różniły się wiekiem. Czy był trzydziesto- czy sześćdziesięciolatkiem? Czy poza pracą miał jakieś pasje? Dom? Żonę? Dzieci? Wnuki… Nikt do tej pory tak bardzo mnie nie zachwycił i nie zaciekawił. Owszem, opowiastki snute przez wróżki były interesujące, ale nigdy wcześniej nie dopasowywałam twarzy do historii. Od tamtej pory każda opowieść o jakimkolwiek mężczyźnie miała w mojej głowie wizerunek. Heinrich był więc wnukiem, o którym opowiadała Stella, sprzedawcą ekskluzywnych butów, którego modne szpilki nosiło wiele wróżek, krawcem, ojcem, synem, artystą malarzem, którego obrazy po długich namowach kupiła do mojej komnaty Elea, bohaterem każdej czytanej przeze mnie powieści, słowem: każdym mężczyzną, który kiedykolwiek przewinął się w opowiadaniach. Jego łagodne oczy i lekko pomarszczona skóra powiek powracały w moich snach, a duże, mocne dłonie stały się symbolem siły i pracowitości.

Po tej pierwszej ucieczce nigdy więcej nie miałam okazji zejść na ziemię. Po przeoczeniu mnie przez strażniczkę nocną wzmożono czujność. Poddałam się więc rygorystycznemu reżimowi szkoleń Elei. Co innego zresztą mogłam robić? Życie na Brocken poza sabatami było monotonne i bardzo ciche. Wróżki poruszały się bezszelestnie. Prawie zawsze milczały, bo potrafiły się porozumiewać w myślach. Mój rytm dnia wyznaczały spotkania z przewodniczką duchową i lekcje z Eleą. Dopiero gdy skończyłam osiemnaście lat, Stella zaczęła przymykać oko na moje wycieczki do widma Brocken. Pilnowała jednak, żebym nie odeszła zbyt daleko.

Elea już nigdy mi nie zaufała. Bezustannie próbowała mi przekazać, jak ważna jest nauka i moja misja w świecie wróżek. Stała się rygorystyczna do bólu. Prześladował ją lęk, że do jej śmierci nie zdążę pojąć, jak doniosłą i istotną rolę mam pełnić. Ja jednak rozumiałam doskonale, jakiej chciała dla mnie przyszłości, ale liczyłam na znacznie więcej. Starałam się przy niej o tym nie myśleć, by nie wiedziała, jakie mam plany. Nie chciałam, by psuła mi szyki i mieszała się w sprawy, którymi sama zamierzałam się zająć. Elea była inna niż ja i z pewnością starałaby się narzucić mi swoją wizję przyszłości góry. Myślałam o swoich zamiarach wyłącznie wówczas, gdy miałam pewność, że jest wystarczająco daleko, żeby mnie nie podsłuchać. Snułam wtedy dalekosiężne, lecz skrupulatne plany o panowaniu nad górą Brocken i przewodniczeniu Kręgowi. Czytałam o tym, jak wielką moc miały wróżki, i nie mogłam uwierzyć, że nie ma nikogo, kto zebrałby to całe towarzystwo i użył tej mocy do wyższych, ważniejszych celów niż dotąd. Niemal na pamięć znałam księgi, które studiowałam wielokrotnie. Na sabatach czułam się początkowo niepewnie, ale z czasem zrozumiałam, że większość tych, które w nich uczestniczyły, to kompletne ignorantki. Nie znały zaklęć, historii Brocken ani zakresu swojej mocy. Spadała na nie niespodziewanie. Wiele z nich zupełnie nie było na nią przygotowanych. Nikt nie pilnował tego, aby zostały dobrze przeszkolone. W trakcie rozmów z nimi zaczynałam wierzyć, że objęcie przywództwa nie jest nawet kwestią pokonania konkurencji, tylko kwestią czasu. Nie miałam przeciwniczki równej sobie. Wiedziałam więcej, byłam bardziej zaangażowana i doskonale czułam, gdy niby przypadkiem obnażałam ich rażącą niekompetencję. Zamierzałam stworzyć imperium, o jakim Elea nie miała śmiałości nawet marzyć.

O tym, jak spędzę dzień, w którym otrzymam moją upragnioną moc, wiedziałam już od dawna. Zaplanowałam go w najdrobniejszych szczegółach. Miałam upatrzone miejsce, w którym przećwiczę każde zaklęcie i wypróbuję w praktyce wszystko, co od tylu lat znałam w teorii. Kiedy więc w końcu ją otrzymałam, poszłam na polanę, na której Elea uczyła mnie medytacji, a nie była to łatwa sztuka. Robiłam jednak wszystko, by dobrze przygotować swój umysł na moc, którą miał otrzymać. Chciałam mieć nad nim kontrolę. Przychodziłam na tę polanę każdego ranka o wschodzie słońca, odliczałam od siedemdziesięciu w dół, starając się nie skupiać myśli na niczym poza otaczającą mnie dogłębną ciszą, i powoli wyprowadzałam swój umysł ze stanu beta, w którym funkcjonował na co dzień, do stanu alfa (tego z pogranicza snu), który kierował mnie w stan nieświadomości, a z czasem theta, jeszcze głębszego, który Elea określała jako bliski jasnowidzeniu. W stanie theta czułam energię, a jednocześnie przenikający mnie spokój i wrażenie bezgranicznej wolności. Jednak mimo że sprawiał mi wiele przyjemności, podejrzewałam, że daleko mu do ekstatycznego poczucia nieograniczonej mocy. Dlatego właśnie tę polanę, na której wielokrotnie doświadczałam tak głębokich przeżyć, wybrałam na miejsce inicjacji. To tam postanowiłam w samotności wypróbować swoją nową siłę.

Usiadłam na trawie, zamknęłam oczy. Postanowiłam zacząć od przemieszczania przedmiotów. Za pierwszy cel obrałam głaz, który leżał, odkąd pamiętałam, pod moim drzewem. Wyciągnęłam przed siebie dłoń i rozkazałam mu, aby się przemieścił. Jednak kamień ani drgnął. Skoncentrowałam całe swoje siły umysłowe i raz jeszcze powtórzyłam żądanie. Bez skutku.

Może za ciężki jak na początek – pomyślałam niezadowolona, że nie ma natychmiastowych rezultatów, na jakie liczyłam. Mój upór jednak nie pozwolił mi się poddać. Skoncentrowałam się jeszcze bardziej i miałam wrażenie, że powietrze zadrgało. Kamień jednak nie przesunął się ani o milimetr. Dlaczego? Może przenoszenie przedmiotów jest trudniejsze, niż mi się wydawało. Panowanie nad przestrzenią nie spłynęło na mnie wraz ze śmiercią Elei tak jak czytanie w myślach. Teoria nie pomagała. Traciłam tylko czas! Zdenerwowana wróciłam do groty. Po drodze spotkałam Stellę.

– Mogę sprawdzić twoją przyszłość? – zapytałam.

– Nie bądź śmieszna, Polu! Uważasz, że dostałaś nową zabawkę i możesz się nią bawić? – zmierzyła mnie surowym wzrokiem.

– Nie… nie o to mi chodziło. Chciałam sprawdzić, czy potrafię.

– I testem ma być moje przyszłe życie?

Poczułam się zmieszana.

– Byłam na polanie, żeby sprawdzić umiejętność panowania nad przestrzenią, i nie udało mi się.

– Dopiero zaczynasz. Daj sobie czas.

– Ale przecież tyle lat się uczyłam! Nie chcę tracić kolejnych tygodni na ćwiczenia.

– Tygodni? Niektóre wróżki uczą się swych mocy latami. Nie masz wyjścia. – Roześmiała się. – Wszystkie wiemy, że uważasz się za najmądrzejszą z nas. Zasłużyłaś sobie na prztyczka w nos. Trochę pokory ci nie zaszkodzi. Nie wszystko dostaniesz podane na talerzu. Trzeba się trochę wysilić.

– Jesteś bezczelna, Stello. Dobrze wiesz, jaka jestem uparta i pracowita. Nigdy niczego nie dostałam na talerzu.

– Nie? A prywatną nauczycielkę, która kształtowała cię od dzieciństwa? Uważałaś, że Elea to skaranie boskie, tymczasem żadna z nas nie miała nigdy nikogo, kto poświęciłby jej tyle czasu i zaangażowania.

– Na nic się to zdało – odparłam bezradnie.

– Nie bądź w gorącej wodzie kąpana. Nie zostałaś jeszcze zaprzysiężona, a już chciałabyś nad wszystkim panować. Wiem, że chcesz tu rządzić i przeprowadzić rewolucję, ale to nie będzie łatwe. Struktury Brocken to skała. Niełatwo je skruszyć. Niejednej nowicjuszce hezychie szybko pokazały, gdzie jej miejsce.

– Wiem, że mi się uda. Elea przewidywała to, kiedy jeszcze byłam dzieckiem.

– Swoją drogą, to bardzo ciekawe, że nikt inny tego nie widział, nie sądzisz? – powiedziała i oddaliła się bezszelestnie, pozostawiając mnie w konsternacji. Czy to była prawda? Czy Elea dla jakiejś własnej fantazji wmówiła mi, że moją przyszłością jest władanie górą Brocken? A może Stella zirytowana moją próbą wdarcia się w jej przyszłość rzuciła mi to zdanie, żeby mnie zranić? Elea wielokrotnie powtarzała, żebym nie próbowała sama badać własnej przyszłości. Była to jedna z naczelnych zasad Kodeksu Sybilli, który znałam na pamięć. Nie przypuszczałam, że już pierwszego dnia będzie mnie kusiło, żeby go złamać. Jednak powstrzymałam się i postanowiłam wziąć się do roboty, żeby do sabatu opanować choć część umiejętności. Zostały mi zaledwie dwa tygodnie.

Jako że sabat był jedynym takim wydarzeniem w roku, przygotowania na górze rozpoczynały się na dobry miesiąc przed balem. Wyraźnie dało się wyczuć napięcie i presję związane z jego organizacją. Ten rok był dla mnie wyjątkowy nie tylko dlatego, że wreszcie mogłam słyszeć ustalenia, nerwowe wymiany zdań i zgrzyty między wróżkami i hezychiami (nagle góra Brocken okazała się dużo bardziej gwarna niż przez wszystkie lata), ale także ponieważ miałam stać się w końcu równą wśród równych (miałam nadzieję, że nie na zbyt długo) i zostać przyjęta do Kręgu Sybilli. Oprócz mnie miała zostać zaprzysiężona także Lena, z którą nie udało mi się porozmawiać od czasu mojej popisowej lekcji. Któregoś dnia, kiedy zmęczona ciągłymi kłótniami o dekoracje sali, menu i atrakcje wyszłam, żeby w spokoju pomedytować na polanie, zastałam ją w moim (!) miejscu pod moim (!) drzewem! Aż mną zatrzęsło ze złości.

– Przepraszam! – Zerwała się na równe nogi przestraszona moimi myślami, które oczywiście usłyszała, a których lepiej nie powtarzać.

Nie mogę sobie znaleźć miejsca. Jestem taka zagubiona – ja także usłyszałam jej myśli. Bojaźliwa postawa i osobowość zbitego psa działały mi niezmiennie na nerwy, ale jej duże błękitne oczy i drobna sylwetka wzbudziły we mnie uczucie, o jakie sama siebie nie podejrzewałam – litość.

– No siedź już. Nie musisz ciągle za wszystko przepraszać.

– Przepraszam!

– Ty jesteś naprawdę beznadziejnym przypadkiem. – Wzniosłam oczy do nieba i nagle mnie olśniło.

– Czyją jesteś potomkinią?… Mogę spojrzeć? – zapytałam, zbliżając dłoń do jej dłoni. Oczywiście nie odmówiła. Oto dostałam królika doświadczalnego, na którym mogłam trenować do woli. Była zbyt słaba i nieśmiała, żeby nie otworzyć przede mną całego swojego świata. Miałam przed sobą tę kruchą istotę i mogłam bez przeszkód przeglądać jej przeszłość i przyszłość. Była jak książka, którą mogłam przeczytać. Emocje, jakie wzbudziła we mnie ta perspektywa, musiały być wyczuwalne, ale wzięłam ją za rękę, zanim zdążyła zaprotestować.

Lena była córką wróżki Patii, która od lat pełniła na Brocken funkcję przewodniczki duchowej. Miała zatem idealne warunki, aby sama zostać doskonałą wróżką. Tak się jednak nie stało. Patia została ukarana przez Radę i zakazano jej przekazywania córce wiedzy. Biorąc pod uwagę jej wieloletnią posługę, był to straszliwy wyrok, ale w opinii Rady proporcjonalny do popełnionego przestępstwa. Lena nie orientowała się, za co ukarano Patię. Czuwano nad tym, aby dorastając, nie wiedziała nic o świecie wróżek. Mimo to w końcu zdecydowały, że moc się jej należy.

– Co za beznadziejna polityka! Jaki to ma sens? Trzymanie kogokolwiek z dala od wiedzy nigdy nie przysłuży się rozwojowi. Będzie tu coraz więcej takich nieuków… wybacz bezpośredniość.

– W porządku. Rozumiem…

– To nie twoja wina, że nie masz o niczym pojęcia. To brak konsekwencji Rady. Nakładają karę, a później wycofują się z niej na ostatniej prostej. Metody powinny być bardziej klarowne. Jeśli ktoś się nie nadaje, wypada i koniec. Skoro ma zostać, powinien otrzymać cały pakiet. Nie ochłapy. Z całym szacunkiem, ale po co ktoś z zerową wiedzą ma dołączać do Kręgu Sybilli? Wróżki nie będą miały z ciebie żadnego pożytku, tymczasem ta rewolucja rujnuje twoje ziemskie życie i, szczerze mówiąc, nie oferuje ci niczego w zamian. To bezcelowe.

Ponieważ nic nie mówiła (moje przemówienie najwyraźniej niewiele dało jej do myślenia), ponownie przyłożyłam swoją dłoń do jej dłoni, żeby zobaczyć jej przyszłość. Byłam pewna, że będzie jedną z wielu ignorantek, na co dzień niekorzystających z mocy, a raz w roku rzucających się w szaleńczą ekstatyczną libację. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam perspektywy w zupełnie odmiennej odsłonie. A przy tym innej niż ta, którą sama chciałam widzieć. Kilka niejasnych dla mnie scen ukazywało Lenę współpracującą ze mną jak równy z równym. Wyglądało na to, że się przyjaźnimy. W kolejnej scenie (nie wiem, czy w chronologii zdarzeń mającej miejsce wcześniej czy później) Lena miała przed sobą manuskrypt oprawiony w aksamitny fioletowy materiał. Na okładce wytłoczony był wzór mandali.

Oderwałam dłoń, starając się nie okazać jej niechęci, którą poczułam. Nie przyjaźniłam się z nikim. Czemu akurat ta istota o błękitnych oczach, wystraszona niczym gazela i przepraszająca za to, że żyje, miałaby zostać moją przyjaciółką? Nie znajdowała się w obszarze moich zainteresowań poza możliwością wykorzystania jej dla moich wzniosłych (bądź co bądź!) celów. I co to był za zeszyt? Musiał mieć jakieś istotne znaczenie, bo ściskała go w dłoni niczym najdroższy skarb.

– Zobaczyłaś coś strasznego? – zapytała.

– Tak – odpowiedziałam bezdusznie nawet jak na siebie. Może jak umrze na zawał, ta klątwa się odczyni.

Kolejne dni spędziłam na polanie. Lena przestała tam przychodzić, utwierdziwszy się w przekonaniu, że nie jestem dla niej dobrym materiałem na przyjaciółkę. Miałam więc swoje dawne miejsce tylko dla siebie. Zasiadałam obłożona księgami i bez chwili wytchnienia ćwiczyłam samokontrolę mającą mnie doprowadzić do panowania nad przestrzenią. Trzeciego dnia prób, kiedy miałam wrażenie, że kamień sam wstanie i sobie pójdzie, żebym już tylko nie wlepiała w niego wzroku, stało się niemożliwe. Skała, atakowana moim świdrującym wzrokiem, zniknęła. Nie poruszyła się, jak sobie to wyobrażałam, ale całkowicie zniknęła. To był zdecydowany postęp, choć chodziło mi jednak o coś trochę innego. Mimo wszystko poczułam radość na myśl, że w końcu ujawniły się moje umiejętności. Diament tam był. Należało nadać mu tylko dobry szlif. Tego wieczoru położyłam się spać z błogim poczuciem zadowolenia. Jednak noc nie należała do spokojnych. We śnie przyszła do mnie Elea. Siedziałyśmy w ciemnym pokoju, gdzie stała jedynie zapalona świeca. Elea nie wyglądała jak ona. Promieniał od niej blask. Była łagodna w wysławianiu się i ruchach. Właściwie po przebudzeniu zastanawiałam się, dlaczego w ogóle byłam przekonana, że to ona.

– Wszystko się udało. Moja misja została wypełniona.

– Udało się? Poświęciłam tyle lat nauce, a mam umiejętności naturszczyka – wrzasnęłam.

– Cierpliwości, Polu. Wszystko przyjdzie w swoim czasie. Lao Tzu powiedział: „Przyroda nie spieszy się, a jednak ze wszystkim nadąża”.

– Od kiedy to cytujesz chińskich filozofów? Nigdy nie byłaś taka zen.

– Tu gdzie jestem, zrozumiałam, że pośpiech jest złym doradcą. Przyszłam cię przeprosić, to część mojej drogi. Musisz patrzeć szerzej, Polu. Zauważyć rozległą perspektywę. Dostrzec możliwości, które daje ci posiadana wiedza. Musisz wrócić do korzeni, żeby zacząć wszystko od nowa.

– O czym ty mówisz, Elea? Jakich korzeni?

Elea patrzyła na mnie swoim dziwnym, „nawróconym” wzrokiem. Ogarnął mnie lęk. Jej łagodna twarz zaczęła się rozmywać w świetle płomienia świecy.

– Elea, co z tobą? Trafiłaś tam na jakichś bogów, którzy każą ci mnie nawrócić?

– Wkrótce dowiesz się o sobie pewnych rzeczy. Nie zapomnij jednak o tym, co wyniosłaś z moich nauk. Gdy te siły się połączą, wszystkie części zaczną do siebie pasować.

Obudziłam się zlana potem. Przez chwilę leżałam w stanie głębokiej konsternacji, po czym głośno się roześmiałam. Co za majaki… Elea cytująca filozofów i każąca mi wrócić do korzeni.

Było bardzo wcześnie, ale postanowiłam pójść pomedytować na polanę. Wczorajszy mały sukces sprawił, że chciało mi się pracować nad sobą z jeszcze większą energią. Był to zresztą ostatni dzień, kiedy mogłam w spokoju pobyć tam sama. Kolejnego rozpoczynał się sabat. Dało się to wyczuć w powietrzu… Zjechały się pomocnice, których rolą była organizacja przyjęcia. Wszystkie wciąż o czymś myślały, a ja miałam problem z odizolowaniem się od tego zgiełku. Po latach ciszy nie mogłam przywyknąć do hałasu. W takich momentach medytacja bardzo pomagała. Usiadłam w pozycji kwiatu lotosu. Dłonie ułożyłam na kolanach i zetknęłam palce wskazujące z kciukami. Zamknęłam oczy. Na tym etapie zaawansowania potrafiłam w ciągu kilku chwil zagłębić się w stan beta. Tym razem jednak wciąż coś mnie rozpraszało. Brzęczenie owadów. Szum drzew. Krzątające się w okolicach groty pomocnice. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam jeszcze raz cicho nucić moją ulubioną mantrę ułatwiającą koncentrację. Kiedy wydawało mi się, że już powoli zaczynam odpływać, usłyszałam głos Elei: „Znajdź szerszą perspektywę”. Otworzyłam oczy. Oczywiście nikogo nie było. Wstrząsnęłam lekko ramionami, wyprostowałam się i zamknęłam oczy. „Musisz wrócić do korzeni”– usłyszałam znów.

– Co to ma znaczyć?! – krzyknęłam w końcu zirytowana. – Jesteś tu, Eleo?

Nie odpowiedziała.

– Co się dzieje? – zapytała nagle Stella, która wyrosła jak spod ziemi.

– Nic – odparłam, wzruszając ramionami.

– Rada wzywa cię na rozmowę.

– Znowu? Czemu tym razem zawdzięczam to wyróżnienie?

– Jest jakiś problem. Wyjaśnią ci na miejscu.

Weszłam do sali, gdzie szanowne członkinie zasiadały w niezmienionym składzie. Majoris, jak zawsze szykowna i elegancka, podniosła wzrok znad księgi, w której starały się znaleźć odpowiedź na to, jak się mnie pozbyć.

– Witaj, Polu – powiedziała dostojnym tonem.

– Czym mogę wam służyć?

– Nie będę owijać w bawełnę. Mamy z tobą problem. Jesteś wyjątkiem, z jakim nie miałyśmy dotąd do czynienia, i popełniłyśmy błąd.

– Błąd?

– Nie dopełniłyśmy pewnej formalności. Myślę, że to drobiazg.

– Czy możesz wyrażać się jaśniej, Majoris?

– Nie możemy cię jutro zaprzysiąc, ponieważ nie mamy zgody twojej matki.

– A cóż to za brednie?!

– Elea, jak ci dobrze wiadomo, była twoją babką. Przekazała ci moc, ponieważ nie miała żeńskiego potomka w pierwszej linii. To oczywiście możliwe i dozwolone. Jednakże zgodę na to musi wyrazić twoja matka.

– Znam to prawo. Dziwi mnie, że tak późno do tego doszłyście. Ale mam dla was niespodziankę. Moja matka nie żyje!

– To nieprawda.

– Jak to nieprawda? Elea mówiła, że moi rodzice zginęli, kiedy byłam mała, i ona jako jedyna miała prawo do opieki nade mną.

– Jak już powiedziałam, to nieprawda. – Jej ton nie wyrażał ani cienia współczucia czy empatii w sytuacji, która spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. – Chyba rozumiesz, dlaczego nie możesz wziąć udziału w jutrzejszym sabacie? – mówiła spokojnie, odsuwając na środek stołu zamkniętą księgę. – To jednak żaden problem. Zaprzysiężymy cię na kolejnym. Oczywiście, jeśli uzyskasz zgodę matki – uśmiechnęła się złośliwie.

– Ach, i Polu… moc kamienia wieczności, który udało ci się usunąć, może należeć jedynie do zaprzysiężonej wróżki.

Nie zrozumiałam, co miała na myśli, ale nie chciałam dać tego po sobie poznać. Nie powiedziałam więc nic i z całych sił skoncentrowałam się, aby nie myśleć. Po drodze skupiałam wzrok na każdej napotkanej rzeczy, żeby tylko nie wrócić myślami do jej ostatnich słów.

– Kamień wieczności? – wyszeptałam w końcu oszołomiona, gdy byłam już sama w komnacie. Co to jest, u licha, kamień wieczności?! Nigdy o niczym takim nie czytałam. Rzuciłam się bezzwłocznie do leksykonu i odszukałam zagadkową frazę.

Kamień wieczności spoczywa na górze Brocken od pierwszego sabatu. Wtedy to pierwsza prorokini, Lentus, która sprawowała władzę nad Kręgiem Sybilli, kobieta o wielkiej mocy i nieugiętym charakterze, rzuciła na niego czar stałości. Miał leżeć w tym miejscu, dopóki nie znajdzie się godna jej następczyni. Ta z wróżek, której uda się go usunąć, osiągnie tytuł i pozycję prorokini Brocken.

Stałam jak wryta, nie mogąc zrozumieć tego, co przeczytałam. To niemożliwe, żeby to był akurat ten kamień! Przecież wybrałam go tylko na próbę. Czy dlatego aż tak trudno mi szło?

Spojrzałam na łóżko i bez najmniejszego problemu przesunęłam je wzrokiem na drugi koniec komnaty. Poleciało z taką prędkością, że omal nie rozbiło ściany. Przymknęłam oczy i pomyślałam, żeby przenieść się na polanę, a kiedy je otworzyłam, stałam już pod drzewem. Wielka radość z nowo odkrytych umiejętności mieszała się jednak z masą pytań i wątpliwości, które nie przestawały mnie dręczyć.

Czy to możliwe, że czar, który rzuciła Lentus, a który ja przełamałam, wskazywał właśnie na mnie jako na godną jej następczynię? To oznaczało, że mogłabym już teraz zostać prorokinią… Emocje buzowały we mnie z takim natężeniem jak nigdy dotąd. Rada musiała od wczoraj wiedzieć, że w momencie, gdy mnie zaprzysięgną, zostanę prorokinią i zawładnę górą. Dlatego milczały. Szukały rozwiązania tej niewygodnej dla siebie sytuacji. Musiały odetchnąć z ulgą, gdy trafiły na przepis dotyczący zgody matki. Wiedziały dobrze, że jej nie znam. Elea przekonała mnie, że nie żyje… tymczasem gdzieś tam była. Moja prawdziwa, biologiczna mama. Nie mogłam uwierzyć, że Elea była tak zdeterminowana, że do końca swoich dni nie wyznała mi prawdy… Prawdy, która mi się należała, była częścią mojej tożsamości i historii, której przez nią nie poznałam. Dopiero w tej chwili jej nawrócenie w moim śnie stało się dla mnie jasne. Oto co miała na myśli, mówiąc, że muszę wrócić do korzeni, by popatrzeć szerzej. Skoro mama żyje, czemu mnie zostawiła? A może było zupełnie inaczej? Czy mnie szukała? Czy chciała mnie odzyskać? I czy teraz po tylu latach będzie w stanie ze mną porozmawiać? Zrozumieć? Wytłumaczyć…? I przede wszystkim czy w momencie, gdy mnie odzyska, zdoła podpisać zgodę, aby znów mnie stracić?… Jak wygląda? Czym się zajmuje?

Kim jest? Moja matka… moje Ezotero…

4

Życie na Brocken cechowały regularność, powtarzalność i jednostajny rytm. Dlatego rok pomiędzy jednym sabatem a drugim wydawał się mijać w okamgnieniu. Mimo to wiadomość o tym, że zostanie odroczone zaprzysiężenie, na które czekałam od lat i które (co było novum!) miało uprawniać mnie od razu do otrzymania tytułu prorokini, wydawała mi się przesunięciem o całą wieczność. Oto zaszczyt, na który chrapkę miały wszystkie wróżki, a miał przypaść w udziale właśnie mnie, niebezpiecznie się oddalił. Co więcej, nie mogłam mieć pewności co do tego, czy faktycznie będzie miał miejsce. Siedziałam zamyślona w komnacie i czułam, że cokolwiek się stanie, żegnam się z tym pokojem na zawsze. Jego surowe mury, których poza zawieszeniem kilku obrazów ziemskich artystów nigdy nie starałam się szczególnie oswajać, wydały mi się dziwnie bliskie. Od tego dnia nic już nie miało być takie jak wcześniej. Szykowały się zmiany. I to znacznie większe, niż się spodziewałam. Zastanawiałam się, czy Elea wiedziała o tym wszystkim. Czy jej dbanie o moją edukację wynikało ze świadomości tego, co mnie czeka? I czy reszta wróżek zdawała sobie sprawę z tego, co ma się stać?… Czy było to nieuchronne, czy też moja matka mogła swoją decyzją zmienić nieznane? Aby się tego dowiedzieć, wystarczyło spojrzeć we własną przyszłość. Gdybym to jednak zrobiła, dowiedziałyby się o tym natychmiast i z mojego awansu na prorokinię pozostałyby jedynie niespełnione nadzieje.

Ciche pukanie do drzwi wcale mnie nie zaskoczyło. Od razu widziałam, że to ona.

– Proszę, wejdź, Leno.

– Cześć – powiedziała nieśmiało. Trzymała w dłoniach pakunek w szarym papierze. – Przyniosłam coś, co miałam ci dzisiaj przekazać. Schowaj to szybko i uciekaj.

– Słucham? – A jednak potrafiła mnie zadziwić.

– Moja mama zostawiła to dla ciebie – wyszeptała niczym konspirator. – Miałam ci go przekazać w dzień twojego zejścia na ziemię. Trzydziestego kwietnia. To dziś.

Podała mi pakunek, a ja pośpiesznie zerwałam papier i zobaczyłam zeszyt w oprawie z fioletowego aksamitu z wizerunkiem mandali. Ten sam, który widziałam, patrząc w przyszłość. Przełknęłam ślinę. Chyba po raz pierwszy w życiu nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

– Od jak dawna wiedziałaś, że masz mi go przekazać?

– Mama powiedziała mi o tym przed śmiercią. To jedna z bardzo niewielu informacji, którą mi przekazała. A teraz uciekaj, zanim dowiedzą się hezychie.

Włożyłam go do niewielkiej skórzanej walizki, która leżała spakowana na moim łóżku. Wzięłam do ręki jedyną rzecz, jaką miałam po niej – chustkę, którą zawiązała na mojej głowie ostatniego dnia, kiedy się widziałyśmy. Elea nigdy nie była zachwycona, że traktuję tę rzecz jak relikwię i przechowuję w pudełku ze skarbami, ale też nigdy nie kazała mi się jej pozbyć. Zamknęłam oczy i już po chwili byłam tam, gdzie ona. Na targu w J. Pierwszy raz znalazłam się w miejscu tak przepełnionym ludźmi. Nie mogłam nadziwić się temu, jak bardzo byli różnorodni. Przy straganie z pieczywem stała pulchna pani o rumianej twarzy i siwych włosach w fartuchu w pasy. Obok potężny, barczysty mężczyzna w ciemnym T-shircie zbyt ciasno opinającym muskulaturę. Był też mężczyzna w wieku Heinricha w skórzanym kapeluszu i kraciastej koszuli. A za nimi kolejni i kolejni. Każdy inny, wyróżniający się czymś niepowtarzalnym. Stałam przytłoczona mnogością ludzi, głosów i zapachów. Targ był zbyt tłoczny jak na pierwszy kontakt z ziemią. Już miałam ochotę uciec, gdy nagle ją zobaczyłam.

Poznałam ją od razu, mimo że nigdy nie widziałam nawet jej zdjęcia. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że to właśnie ona, i aż zatrzęsło mną jakieś druzgocące uczucie, którego nie zaznałam nigdy wcześniej. Czułam, jak ogarnia mnie fala ciepła, gdy patrzyłam, jak wkłada jabłka do wiklinowego koszyka, uśmiechając się serdecznie do sprzedawcy, jak porusza się powoli i z wdziękiem, ubrana w długą, szarą, lnianą sukienkę. Miała krótkie rozczochrane włosy, drewniane korale na szyi, delikatną siateczkę promiennych zmarszczek przy oczach, mały zadarty nos, wąskie usta. Była piękna. Najpiękniejsza na całym świecie. Poczułam rozdzierającą moje serce ranę – krzywdę i niesprawiedliwość wyrządzoną mi przez Eleę i jej kłamstwo. Jak mogła tyle lat utrzymywać mnie w przekonaniu, że moja mama nie żyje!? Sam jej widok wprawił mnie w stan tęsknoty za niepoznanym. Nie potrafiłam nawet sobie wyobrazić, jak mogłaby wyglądać nasza rozmowa. Co miałabym powiedzieć? „Cześć, nazywam się Pola. Jestem twoją córką”? Mimo że mój język wydawał się nie mieć hamulców, akurat to zdanie stanęłoby mi kołkiem w gardle. Nie umiałabym podejść i powiedzieć takich słów między straganem z jabłkami a marchewkami. Czułam, że drżą mi kolana. Ta chwila zrobiła na mnie wrażenie, jakiego nie zrobiło nic do tej pory – nawet patetyczny gest Elei wbijającej sobie na moich oczach sztylet w pierś. Stałam podenerwowana i zastanawiałam się, co zrobić, kiedy ona zbliżyła się, patrząc prosto na mnie.

– Pani czegoś szuka? – zapytała.

– Nie… dlaczego? – Czułam, jak mój głos zadrżał.

– Stoi pani z walizką pośrodku rynku niczym zagubiona dusza. Pomyślałam, że potrzebuje pani pomocy.

– Właściwie… potrzebuję. Szukam noclegu.

– Chyba mam szósty zmysł. Zapraszam ze mną – uśmiechnęła się serdecznie.

– Ale gdzie?

– Prowadzimy z mężem pensjonat dla takich zagubionych dusz. To niedaleko stąd. Ma pani piękne dredy.

– Dziękuję – wydukałam.