Faking it - Beth Reekles - ebook + książka

Faking it ebook

Beth Reekles

2,9
44,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.

15 osób interesuje się tą książką

Opis

 

Autorka sensacji YA i przeboju Netfliksa „The Kissing Booth” przedstawia pełną humoru powieść o niby-randkach, niewinnych kłamstwach i poszukiwaniu prawdziwych uczuć

 

Sophie, 25 lat
Szuka: osoby towarzyszącej na ślub siostry
Nigdy w życiu… nie była w dłuższym związku

 

Sophie jest singielką, której życie uczuciowe nie układa się zgodnie z planem. Gdy jej przyjaciółki mają już stałych partnerów, a rodzina nie przestaje się martwić, Sophie decyduje się na desperacki krok: umieszcza ogłoszenie w aplikacji randkowej, które przyciąga Harry’ego – czarującego rozwodnika szukającego rozrywki.

 

Harry zgadza się udawać partnera Sophie na weselu, a ich niewinna gra wkrótce przeradza się w serię wspólnych występów na rodzinnych i towarzyskich imprezach. Granice między fikcją a rzeczywistością się zacierają…
Czy Sophie zdoła oszukać serce? Czy ściema, która miała być tylko zabawą, otworzy jej drzwi do prawdziwej miłości?

 

 

 

„Faking It” to urzekająca historia o przyjaźni i poszukiwaniu siebie, pełna emocji i zaskakujących zwrotów akcji, która skradnie Wasze serca. Idealna dla fanów Christiny Lauren, Emily Henry, Ali Hazelwood czy Colleen Hoover.

 

 

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 479

Oceny
2,9 (74 oceny)
12
16
11
23
12
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kate4280

Z braku laku…

Sophie ma dopiero 25 lat, a zachowuję się jakby za chwilę miała zakończyć swój żywot i z desperacją poszukuje drugiej połówki, byle tylko nie być ani jednego dnia dłużej singielką. Wydaje mi się, że autorka próbowała osiągnąć coś w stylu dziennika nowoczesnej Bridget Jones, bo końcówka zajeżdża feminizmem, że aż się dymi i o zgrozo, jest to najgorsze w całej tej książce. Finał, to totalny niewypał, ciężko mi znaleźć tutaj coś pozytywnego, nawet przyjaciółki Sophie przez większość czasu doprowadzały mnie do złości, żadnej z niej nie nazwałbym mianem prawdziwej przyjaciółki. Podsumowując, książka napisana na siłę i ja nie miałam z niej żadnej przyjemności.
50
korek89

Z braku laku…

Przebrnęłam ale było to męczące. Jeśli szukacie emocji jak w filmie z netflixa to czeka was rozczarowanie. Potencjał był ale nie został wykorzystany. Jakby monolog i parę dialogów.
40
madzinkal

Z braku laku…

Przebrnęłam, wiele stron przekartkowalam, nie lubię takich zakonczeń.
40
domcia4124

Z braku laku…

Uwaga! spoiler! Liczyłam jednak na coś więcej, dużo więcej... Początek był niezły, pomysł też, ale ostatecznie pomijałam strony, żeby dobrnąć do końca. Brakowało mi w tej książce pokazania relacji, która zakończyła się tak nagle i bez powodu. Bardzo mnie zdziwiło podejście bochaterki. Nie rozumiem skąd i dlaczego po dążeniu do związku przez 90% książki bochaterka nagle pokochała bycie singielką. A Harry... autentycznie zrobiło mi się go żal. Zakończenie nieoczekiwane i rozczarowujące. Zawiodłam się.
carri91

Z braku laku…

O mój boże, już dawno nie byłam TAK ROZCZAROWANA książką. Reklamy Faking it wyskakiwały ciągle na instagramie, tam tez przeczytałam jej opis i pomyslałam że może byc fajna. Lubię motyw fake dating, do tego rysunkowa okładka. No co mogłoby pójść nie tak? …… COŚ jednak mogłoby. Nie chcę spoilerować, więc nie powiem nic więcej, ale serio. Czuję potworne rozczarowanie i uważam że to zmarnowany czas.

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Fa­king It
Co­py­ri­ght © Beth Re­ekles 2023 All ri­ghts re­se­rved. Wszel­kie prawa za­strze­żone Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Ma­tylda Bier­nacka Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Po­rad­nia K, 2024
Re­dak­cja: KA­TA­RZYNA SARNA
Ko­rekta: JO­LANTA KU­CHAR­SKA, BE­ATA WÓJ­CIK
Pro­jekt okładki: El­len Roc­kell, LBBG
Ad­ap­ta­cja okładki: MA­RZENA PIŁKO
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-67784-40-5
Wy­daw­nic­two Po­rad­nia K Sp. z o.o. Pre­zes: Jo­anna Ba­żyń­ska 00-544 War­szawa, ul. Wil­cza 25 lok. 6 e-mail: po­rad­niak@po­rad­niak.pl
Po­znaj na­sze inne książki. Za­pra­szamy do księ­garni:www.po­rad­niak.plfa­ce­book.com/po­rad­niaklin­ke­din.com/com­pany.po­rad­niakin­sta­gram.com/po­rad­nia­_k_wy­daw­nic­twotik­tok.com@po­rad­nia_k
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Aimee – wznie­śmy to­ast za wszyst­kie żaby,które po­ca­ło­wa­ły­śmy,szu­ka­jąc na­szego księ­cia

EDY­TUJ PRO­FIL

So­phie, 25 lat

Asy­stentka działu mar­ke­tingu w lo­kal­nej ga­ze­cie

O mnie

Bądźmy szcze­rzy – na pod­sta­wie pierw­szego zdję­cia zde­cy­do­wa­łeś już, czy prze­wi­niesz w prawo, czy nie. Słowo daję, że zdję­cie jest ak­tu­alne. Ale nie mogę gwa­ran­to­wać, że wy­glą­dam tak atrak­cyj­nie za­raz po wsta­niu z łóżka, więc obojgu nam wyj­dzie na do­bre, je­śli po­wścią­gniesz w tej chwili swoje ocze­ki­wa­nia.

Pod­sta­wowe in­for­ma­cje

Wzrost: 170 cm

Sport: cza­sami

Znak zo­diaku: Waga

Wy­kształ­ce­nie: li­cen­cjat

Al­ko­hol: czę­sto

Pa­pie­rosy: ni­gdy

Szu­kam: związku

Za­in­te­re­so­wa­nia

Fo­to­gra­fia

Bur­le­ska

Mu­zea i ga­le­rie

Mu­zyka in­die

Zwie­dza­nie miast

Ide­alna pierw­sza randka...

Pik­nik w parku i zwie­dza­nie oko­licy

Opi­nie przy­ja­ciół

So­phie, by­łaś na jed­nych za­ję­ciach z bur­le­ski, a to się nie li­czy. Je­dyny ta­niec, jaki usku­tecz­niasz, to po­drygi, kiedy usi­łu­jesz pod prysz­ni­cem ogo­lić so­bie nogi z tyłu. W pew­nym sen­sie to nie jest re­cen­zja, na jaką li­czy­łaś, co? – Moja Naj­lep­sza Przy­ja­ciółka

Ni­gdy w ży­ciu...

Nie by­łam w dłuż­szym związku.

.

SIN­GIEL, PRZE­WIŃ, PO­WTÓRZ

Wiem, że to chwyt re­kla­mowy, ale chcę tylko ko­goś po­ko­chać

Parę słów na te­mat wa­len­ty­nek od na­szej fe­lie­to­nistki do spraw rand­ko­wa­nia i związ­ków

Opu­bli­ko­wane w pią­tek 26 lu­tego

Jak wielu sin­gli na ca­łym świe­cie w tym roku wa­len­tynki spę­dzi­łam z ludźmi, któ­rych ko­cham naj­bar­dziej – z przy­ja­ciółmi.

Nie na żywo, rzecz ja­sna. Na­wet nie na Zoo­mie czy Fa­ce­Ti­mie.

Nie, w wa­len­tynki śle­dzi­łam przy­ja­ciół w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych i ob­se­syj­nie prze­glą­da­łam każdy, każ­dziu­teńki lan­dryn­kowy, ró­żowy, ro­man­tyczny post, gdy w tym cza­sie moją du­szą tar­gała mie­sza­nina za­zdro­ści i wszech­ogar­nia­ją­cego lęku, że już na za­wsze zo­stanę sama.

Re­al­nego lęku, o któ­rym moje szczę­śli­wie ustat­ko­wane ro­dzeń­stwo tak ocho­czo przy­po­mina mi przy każ­dym spo­tka­niu.

Lęku, który przy­ja­ciele nie­świa­do­mie wy­wo­łują we mnie za każ­dym ra­zem, kiedy py­tają o nie­dawną randkę, a ja je­stem zmu­szona wy­znać, że zo­sta­łam olana – i to po raz ko­lejny.

Na kon­tach wszyst­kich mo­ich przy­ja­ció­łek można obej­rzeć wy­strza­łowe re­la­cje z dnia za­ko­cha­nych. Jedna od swo­jego chło­paka do­stała w pre­zen­cie psa – tak, psa! Inna w re­stau­ra­cji świę­to­wała z drugą po­łówką ko­lejne rocz­nice i wresz­cie do­cze­kała się oświad­czyn. Nie­które dziew­czyny zde­cy­do­wały się spę­dzić ten wie­czór w domu, cho­ciaż na zdję­ciu dało się do­strzec wa­zon pe­łen świe­żych róż i błysk no­wiu­teń­kiej bi­żu­te­rii. Nie­które wy­kosz­to­wały się na spon­ta­niczny wy­pad do Korn­wa­lii, skąd za­miesz­czały obrzy­dli­wie słod­kie świą­teczne fotki jakże prze­szczę­śli­wej pary.

Dla wa­szej in­for­ma­cji, czy­tel­niczki i czy­tel­nicy: uwiel­biam swoje przy­ja­ciółki i cie­szę się ich szczę­ściem. Przez cały rok w każ­dym in­nym dniu nie czuję się aż tak po­ru­szona wi­do­kiem ich oraz ich part­ne­rów w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych, żeby za­mó­wić ulu­bione je­dze­nie na wy­nos, otwo­rzyć bu­telkę wina i ta­plać się w ta­kim sa­mo­udrę­cze­niu, któ­rego nie jest w sta­nie ule­czyć na­wet ma­ra­ton Ko­cha­nych kło­po­tów na Net­fli­xie.

Każ­dego roku na­stę­puje jed­nak wa­len­tyn­kowy za­lew świa­dectw uda­nego ży­cia uczu­cio­wego, co nie po­zwala zi­gno­ro­wać bru­tal­nej rze­czy­wi­sto­ści: je­stem sama jak pa­lec.

I cho­ciaż po­wta­rzam so­bie, że to święto to wy­mysł me­dialny, chwyt re­kla­mowy ma­jący na celu zwięk­sze­nie po­pytu na bi­żu­te­rię, cze­ko­ladki i dwa bi­lety do kina w ce­nie jed­nego, to zmu­sza mnie ono rów­nież do tego, bym przy­znała coś, co jest prawdą: chcę tylko ko­goś po­ko­chać.

Ma­rzec

Za­rę­czyny Leny i Johnny’ego

Droga So­phie,

ser­decz­nie za­pra­szamy Cię

do świę­to­wa­nia za­rę­czyn He­leny Rose Shel­ton

i Jo­na­thana Edwarda Ri­chardsa w ho­telu Eden View Plaza

w nie­dzielę 14 marca o go­dzi­nie 11.00.

Tu znaj­dziesz li­stę pre­zen­tów:

http://bit.ly/We­se­le­HiJ

Cie­szymy się na Twoje przy­by­cie!

1

− Je­steś sama?

Po­kusa, żeby ro­zej­rzeć się z za­sko­cze­niem i rzu­cić jej pro­sto w twarz: „No pro­szę! Rze­czy­wi­ście!”, jest zbyt silna, by ją ode­przeć, zwa­żyw­szy jed­nak, że przed chwilą się zja­wi­łam, uznaję, że jest jesz­cze za wcze­śnie na ro­bie­nie z sie­bie klauna.

Wolę naj­pierw wy­pić parę mi­moz, bym miała coś, czym będę mo­gła póź­niej wy­tłu­ma­czyć swoje za­cho­wa­nie.

− A, tak – po­twier­dzam i uśmie­cham się uprzej­mie do mamy Leny.

Spo­tka­łam ją dwu­krot­nie: raz na roz­da­niu dy­plo­mów i drugi raz przed kil­koma mie­sią­cami, kiedy od­wie­dzi­łam Lenę po ope­ra­cji serca.

Za­pewne zna mnie tak samo jak ja ją, czyli z opo­wie­ści z dru­giej ręki i ze spo­ra­dycz­nej obec­no­ści w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych Leny. Cie­kawi mnie, co do­kład­nie o mnie wie, i do­cho­dzę do wnio­sku, że wy­ba­czę jej py­ta­nie o to, czy je­stem tu sama.

Szybko zmie­niam zda­nie, kiedy cmoka i po­kle­puje mnie po ra­mie­niu ze współ­czu­ciem, o które wcale nie pro­si­łam.

− He­lena wspo­mi­nała, że trudno ci ko­goś po­znać. Wielka szkoda.

Moją twarz wy­krzy­wia tik ner­wowy. Uśmie­cham się sztucz­nie. „Trudno ci ko­goś po­znać” – to mówi o mnie przy­ja­ciółka czy ra­czej jej mama tyle zro­zu­miała? Szcze­rze po­wie­dziaw­szy, wąt­pię, żeby to był do­słowny cy­tat z wy­po­wie­dzi Leny, ona uwiel­bia słu­chać o mo­ich wy­czy­nach rand­ko­wych, po­dob­nie jak ja jej o nich opo­wia­dać.

− Nie to co moja Lena – cią­gnie pani Shel­ton z przy­kle­jo­nym do twa­rzy uśmie­chem w stylu „Roz­piera mnie ma­cie­rzyń­ska duma, ale je­śli uśmiechnę się wy­star­cza­jąco skrom­nie, obie mo­żemy uda­wać, że się nie prze­chwa­lam”. – Na­prawdę po­szczę­ściło się jej z John­nym, prawda? Po­znali się pierw­szego dnia stu­diów, a te­raz są już za­rę­czeni! Cu­dow­nie, nie uwa­żasz? O, a to twój pre­zent?

Jej wzrok lą­duje na kartce w mo­jej dłoni. Le­dwo mam czas, żeby się po­zbie­rać po tym emo­cjo­nal­nym po­liczku. A po­nie­waż mama Leny na­leży naj­wy­raź­niej do tego typu lu­dzi, któ­rzy ocze­kują kosz­tow­nych pre­zen­tów, wy­gląda na nieco ura­żoną, że przy­nio­słam tylko kartkę, a nie zja­wi­łam się, tasz­cząc ogro­dowy piec do pizzy, który znaj­do­wał się na li­ście.

(Ale szcze­rze... Li­sta pre­zen­tów na przy­ję­cie za­rę­czy­nowe?! Tak się te­raz robi? Czy to ta sama Lena, która na na­sze dwu­dzie­ste pierw­sze uro­dziny ad­op­to­wała dla nas po osiołku?)

Pani Shel­ton pa­trzy na mnie zdu­miona. Za­czyna bar­dzo po­woli i bar­dzo kry­tycz­nie lu­stro­wać mój strój, a na jej twarz wy­pływa wy­raz po­gardy. Prze­stę­puję z nogi na nogę. Mimo że na­wet jesz­cze nie we­szłam na im­prezę, już wiem, że po­peł­ni­łam błąd: moja po­wiewna zie­lona spód­nica za ko­lano i biała ko­szulka są zde­cy­do­wa­nie za mało ele­ganc­kie w po­rów­na­niu z su­kien­kami kok­taj­lo­wymi i gar­ni­tu­rami, które mają na so­bie go­ście. Ciemne włosy swo­bod­nie spły­wają mi do ra­mion, a ja za­sta­na­wiam się, czy to rów­nież nie był błąd. Może po­win­nam była się wy­si­lić i za­krę­cić loki albo zde­cy­do­wać się na ja­kieś sty­lowe upię­cie? Wzrok mamy Leny za­trzy­muje się na ry­sie na czubku mo­ich bot­ków, od­chrzą­kuję więc, żeby zwró­cić na sie­bie uwagę. Chyba le­piej, je­śli od razu wrę­czę pre­zent i będę to miała z głowy.

Z uśmie­chem przy­kle­jo­nym do twa­rzy po­daję jej kartkę, która zo­sta­nie umiesz­czona na nie­wiel­kim sto­liku na pre­zenty, strze­żo­nym, jak się wy­daje, przez pa­nią Shel­ton.

Wiem, słowo „strze­żony” może być tro­chę za mocne, ale mama Leny przy­po­mina mi smoka pil­nu­ją­cego skar­bów, na co nie­ba­ga­telny wpływ ma jej krzy­kliwy bor­dowy ko­stium z efek­tem kro­ko­dy­lej skóry.

− To vo­ucher na ma­ni­cure – sły­szę wła­sne wy­ja­śnie­nie. – Są­dzi­łam, że przyda się jej przed ślu­bem. Albo po pro­stu jako drobna przy­jem­ność. Żeby mo­gła na­prawdę po­chwa­lić się pier­ścion­kiem.

− Ojej! – Na twarz pani Shel­ton wy­pływa na­gle sze­roki uśmiech. – To do­prawdy bar­dzo ład­nie z two­jej strony! Brawo! Prze­pra­szam cię, So­phie, wła­śnie przy­je­chali stry­jeczna babka i dzia­dek Johnny’ego, mu­szę... – Nie do­koń­czyw­szy zda­nia, od­cho­dzi.

Od­dy­cham z ulgą i zgar­niam mi­mozę z po­bli­skiej tacy.

Z tru­dem się ha­muję, by nie wy­chy­lić drinka na je­den raz. Biorę jed­nak opa­no­wany (acz­kol­wiek bar­dzo długi) łyk i prze­bie­gam wkoło wzro­kiem.

Nie­zła miej­scówka. Eden View Plaza to je­den z tych eks­klu­zyw­nych ma­łych ho­teli w cen­trum mia­sta z piękną oran­że­rią w środku. Znaj­duje się tu kilka gu­stow­nych kom­po­zy­cji bu­kie­to­wych i parę na­kry­tych sto­li­ków z krze­słami. Kel­ne­rzy prze­cha­dzają się po po­miesz­cze­niu z ta­cami peł­nymi tar­ti­nek i drin­ków. Wy­gląda to sno­bi­stycz­nie i prze­pięk­nie. Je­dyne, co stu­dzi (do­słow­nie) mój za­pał, to fakt, że nie da się wyjść na ze­wnątrz, gdzie chwi­lowo leje jak z ce­bra.

Przy­ję­cie jest hucz­niej­sze, niż mo­głam to so­bie wy­obra­zić. Nie że­bym była na wielu im­pre­zach za­rę­czy­no­wych – może trzech albo dwóch? – ale ta tu­taj wy­daje się nieco nad­mia­rowa. W za­sa­dzie to bar­dzo nad­mia­rowa. Kiedy w ze­szłym roku za­rę­czyła się moja przy­rod­nia sio­stra Jes­sica, wy­bra­li­śmy się ro­dzin­nie do na­szej ulu­bio­nej knajpki. A już na pewno nie przy­go­to­wy­wała z tej oka­zji li­sty pre­zen­tów.

Choć może to jedna z tych par, które od tej pory wszystko będą tak or­ga­ni­zo­wać. Johnny za­brał Lenę na spon­ta­niczny wy­pad week­en­dowy z oka­zji wa­len­ty­nek – święta, które do nie­dawna Lena uzna­wała za bez­sen­sowne. Po­dej­rze­wam jed­nak, że zmie­nia się zda­nie, kiedy chło­pak wy­ko­rzy­stuje ten dzień jako do­sko­nałą oka­zję do oświad­czyn.

Wy­gląda na to, że Lena i Johnny za­pro­sili do świę­to­wa­nia swo­ich za­rę­czyn całą ro­dzinę i mnó­stwo zna­jo­mych. Roz­po­znaję kilka twa­rzy z ich in­sta­gra­mo­wych kont, jest także paru na­szych wspól­nych przy­ja­ciół.

Wresz­cie do­strze­gam szczę­śliwą parę.

Rzu­cam się w ich kie­runku w chwili, gdy koń­czą roz­mowę z in­nymi go­śćmi, któ­rych ra­czej nie znam, i ma­cham wolną ręką, żeby zwró­cić na sie­bie ich uwagę, za­nim skrad­nie ją ktoś inny.

− Lena! – wo­łam.

Oboje się od­wra­cają – po­dob­nie jak kilka in­nych osób – a moja przy­ja­ciółka od­sła­nia w uśmie­chu swoją cha­rak­te­ry­styczną szparę mię­dzy zę­bami, pod­ska­kuje na pal­cach i za­rzuca mi ręce na szyję, kiedy znaj­duję się na tyle bli­sko, żeby dało się mnie przy­tu­lić.

− Tak się cie­szę, że do­tar­łaś!

Johnny’ego też ści­skam i obojgu mó­wię:

− Gra­tu­la­cje! Trzy­mam za was kciuki. I dzięki za dzi­siej­sze za­pro­sze­nie.

Roz­ma­wia­łam już z nimi po tym, jak Johnny oświad­czył się mie­siąc temu, więc nie je­stem pewna, co jesz­cze po­wie­dzieć. Czy po­win­nam po­wtó­rzyć to, co pi­sa­łam na What­sAp­pie i w ko­men­ta­rzach pod po­stami Leny na In­sta­gra­mie i Fa­ce­bo­oku?

De­cy­duję się chwy­cić przy­ja­ciółkę za rękę.

− Po­każ go!

Wi­dzia­łam, jak ro­bią to na fil­mach.

Lena chi­cho­cze, po­ka­zuje pier­ścio­nek, a po­tem ob­raca palce to w jedną, to w drugą stronę, żeby za­de­mon­stro­wać bry­lant po­ły­sku­jący na jej le­wej dłoni. To na­prawdę piękny pier­ścio­nek. Johnny do­sko­nale zna jej gust. Ka­mień błysz­czy tak mocno, że zdję­cia, które nam wy­słała, sta­no­wią je­dy­nie kiep­ską imi­ta­cję uroku tego pier­ścionka.

Johnny idzie przy­wi­tać się ze swo­imi przy­ja­ciółmi, a Lena opo­wiada mi o pier­ścionku i wy­pa­dzie w wa­len­tyn­kowy week­end, za­chwy­ca­jąc się tym, jak bar­dzo była za­sko­czona, a po­tem przy­tula mnie mocno i mówi:

− Tak się cie­szę, że cię wi­dzę, Soph! Nie mu­sia­łaś wsta­wać zbyt wcze­śnie na po­ciąg?

− Je­cha­ła­bym i całą noc, żeby być tu na czas – żar­tuję, cho­ciaż tak na­prawdę mó­wię cał­kiem se­rio.

Od kiedy spo­ty­ka­nie się z przy­ja­ciółmi stało się ta­kie trudne i za­częło wy­ma­gać tyle pla­no­wa­nia? Słowo daję, że je­śli chcę zo­ba­czyć się z wię­cej niż jedną osobą na­raz, mu­simy o tym wie­dzieć z przy­naj­mniej pię­cio­mie­sięcz­nym wy­prze­dze­niem, by do­pa­so­wać swoje gra­fiki. Tę­sk­nię za spon­ta­nicz­nymi po­po­łu­dniami, które w cza­sach uni­werku spę­dza­ły­śmy na ła­że­niu po skle­pach, albo za wa­ka­cjami, kiedy mó­wiło się po pro­stu: „Hej, wła­śnie do cie­bie jadę! Po­ga­damy so­bie!”.

Mó­wię to Le­nie, a ona się śmieje.

− Może po­win­ni­śmy się czę­ściej za­rę­czać. To do­bry po­wód do spo­tka­nia!

Choć śmieję się ra­zem z nią, to skóra mrowi mnie nie­przy­jem­nie i czuję ucisk w klatce pier­sio­wej. Nie­wiele czasu zaj­muje mi zo­rien­to­wa­nie się, co jest nie tak. To atak pa­niki. Do­ciera do mnie, że być może przy­ja­ciele nie wy­silą się, by przy­je­chać i spo­tkać się ze mną bez „do­brego po­wodu”, ja­kim są za­rę­czyny, a na to ra­czej prędko się nie za­nosi.

Nie mó­wię tego gło­śno, bo to dzień Leny, i nie za­mie­rzam być dziew­czyną, któ­rej tak bar­dzo do­skwiera brak chło­paka, że musi wszyst­kim ze­psuć hu­mor.

Lena wy­czuwa chyba, że coś mnie gry­zie, bo szybko zmie­nia te­mat. Ła­pie mnie lekko za rękę i na­chyla się, marsz­cząc nos.

− Wi­dzia­łam, że do­pa­dła cię moja mama. Po­wta­rza­łam jej, żeby nie ata­ko­wała wer­bal­nie każ­dego, kto przy­cho­dzi, ale... − Prze­wraca oczami. – Chyba nie ma­glo­wała cię na te­mat two­jego stroju, hm?

Auć.

Ale wiem, że Lena nie ma nic złego na my­śli i nie przej­mo­wa­łaby się, na­wet gdy­bym zja­wiła się w sta­rej zła­cha­nej pi­ża­mie, o ile tylko przy­je­cha­ła­bym, żeby z nią świę­to­wać, więc ści­skam jej dłoń.

− Szcze­rze, nie masz się czym przej­mo­wać. Po pro­stu wita go­ści na przy­ję­ciu. Nie pa­kuje się w ten spo­sób w ja­kieś kło­poty, prawda?

− Hm...

Lena za­ci­ska usta i rzuca mi zna­czące, nie­prze­ko­nane spoj­rze­nie, ale po chwili znów wy­bu­cha śmie­chem i pro­mie­nieje. Na­prawdę pro­mie­nieje: try­ska ra­do­ścią i nie­mal błysz­czy, na­wet bez pier­ścionka z bry­lan­tem na palcu. Jest tak wy­raź­nie szczę­śliwa, tak cał­ko­wi­cie za­ko­chana i w pełni usa­tys­fak­cjo­no­wana wszyst­kimi aspek­tami swo­jego obec­nego ży­cia, że trudno tego nie za­uwa­żyć.

Też tak chcę.

Czuję nie­wiel­kie, ale zna­jome ukłu­cie za­zdro­ści, to samo, które po­ja­wia się, kiedy wi­dzę, jak ktoś pi­sze o awan­sie w pracy albo że jest na ja­kichś fan­ta­stycz­nych sło­necz­nych wa­ka­cjach, pod­czas gdy ja tkwię w biu­rze.

Tak, chcę tego, co wy ma­cie. Ja też chcę po­czuć się tak, jak­bym miała wszystko.

By­cie sin­gielką jest tak cho­ler­nie smutne. Pa­trzę, jak przy­ja­ciele się ustat­ko­wują, za­rę­czają, za­cią­gają kre­dyty, a na­wet za­czy­nają my­śleć o dzie­ciach albo ku­pują z bli­ską osobą zwie­rzaka... Ki­bi­cuję im, rzecz ja­sna (na­prawdę!), ale za każ­dym ra­zem, kiedy dzielą się do­brą no­winą, czuję się co­raz bar­dziej wy­ob­co­wana. Ze­pchnięta na boczny tor, za­po­mniana i co­raz mniej ważna w ich ży­ciu.

Czuję się sa­mot­nie. Ro­zu­miem, dla­czego nikt nie chce być sam.

Ża­łuję, że nie mam tego, co oni. Chcia­ła­bym mieć chło­paka – i wierz­cie mi, nie że­bym się nie sta­rała. Pra­gnę tylko, żeby lu­dzie nie pa­trzyli na mnie z po­li­to­wa­niem, kiedy py­tają o moje ży­cie uczu­ciowe albo czy już so­bie ko­goś zna­la­złam.

Jak­bym sama nie czuła się już wy­star­cza­jąco ża­ło­śnie.

Lena pa­trzy na Johnny’ego, który na dru­gim końcu sali roz­ma­wia z ja­ki­miś star­szymi człon­kami ro­dziny, a ja my­ślę: „Tego też chcę. Chcę po­czuć coś ta­kiego i chcę dzie­lić z kimś to uczu­cie”. Nie ma zna­cze­nia, że w tej chwili on jej nie za­uważa. Ten fa­cet jest jej, a ona wie, że w każ­dej sy­tu­acji może na niego li­czyć. Ich losy są te­raz ze sobą sple­cione, oboje znają się na­wza­jem rów­nie do­brze jak każde z nich sie­bie.

Nie po­doba mi się, że za­zdrosz­czę przy­ja­cio­łom. Nie chcę tego.

− Tak się cie­szę, Leno – mó­wię tym ra­zem na­prawdę szcze­rze.

W ra­mach to­a­stu stu­kam de­li­kat­nie swoją mi­mozą o jej kie­li­szek szam­pana i biorę łyk.

− Dzięki. Ale... − „Ale”? Jest ja­kieś „ale”! Dzięki Bogu. Wy­gląda na to, że trawa nie za­wsze jest bar­dziej zie­lona po... − Ale czy mo­gła­byś nie na­zy­wać mnie Leną? Po pro­stu... no wiesz, ro­dzina Johnny’ego jest... jest bar­dzo tra­dy­cyjna i nie­zbyt lubi zdrob­nie­nia.

Omal nie oplu­wam jej drin­kiem.

Ha­muję się w ostat­niej se­kun­dzie, za­kry­wam usta dło­nią i sta­ram się prze­łknąć, ale krztu­szę się tak bar­dzo, że część wy­pływa mi na brodę i Lena musi po­kle­pać mnie po ple­cach. Go­ście pa­trzą na mnie zde­gu­sto­wani.

Brawo, So­phie. Istne uoso­bie­nie wy­twor­nego wdzięku.

Le­nie udaje się zdo­być pa­pie­rowe ser­wetki (tak ele­ganc­kie, że na po­czątku są­dzi­łam, iż są z ma­te­riału, ale oka­zały się jed­no­ra­zowe, tyle że mają z dzie­sięć warstw) i osu­sza mi brodę i szyję, jak­bym była dziec­kiem. W pew­nym sen­sie to jest bar­dziej upo­ka­rza­jące, niż kiedy po­ma­ga­łam jej się wy­ką­pać po ope­ra­cji, bo Johnny wy­je­chał służ­bowo na ty­dzień, a jej ro­dzice byli na wa­ka­cjach. Po­liczki mi płoną, bo wszy­scy się we mnie wpa­trują.

− Nie ochla­pa­łam cię, prawda?

Lena na­wet nie pa­trzy na swoją śliczną białą su­kienkę kok­taj­lową, żeby spraw­dzić jej stan, tylko zbywa mnie mach­nię­ciem ręki. Przy­wo­łuje kel­nera i wy­mie­nia ser­wetki na szklankę wody, którą na­stęp­nie mi po­daje.

− To nic. Wszystko w po­rządku?

− Tak, tak, prze­pra­szam, po pro­stu... Mó­wisz po­waż­nie?

− O czym?

− Żeby nie zwra­cać się do cie­bie per Lena? Bo ro­dzina Johnny’ego nie lubi zdrob­nień? − Pa­trzy na mnie zdu­miona, jest zbyt za­sko­czona, żeby coś wy­du­sić. − Ro­dzina Johnny’ego – po­wta­rzam.

− Tak.

− Johnny’ego...

Pry­cha, robi minę, która jest skrzy­żo­wa­niem zmie­sza­nia i iry­ta­cji – cho­ciaż nie je­stem pewna, czy jest ad­re­so­wana do mnie, czy do przy­szłych te­ściów.

− No, po pro­stu, wiesz. Są bar­dzo... wy­ra­fi­no­wani.

Wiem. Johnny nie jest nu­wo­ry­szem. Na stu­diach był zdzi­wiony zja­wi­skiem de­betu. Jego ro­dzice mają po­sia­dło­ści. W licz­bie mno­giej. W tym domy let­nie – znowu w licz­bie mno­giej. Krą­żyły plotki, że jedna z cio­tek Johnny’ego zna księ­cia Wil­liama i Kate. Johnny ma ro­dzinny herb z ła­ciń­ską de­wizą.

Ale nie dla­tego je­stem tak zdez­o­rien­to­wana.

− Johnny to cho­lerne zdrob­nie­nie, Leno.

Moja przy­ja­ciółka milk­nie.

− O, no chyba tak.

Nie, chyba nie mówi po­waż­nie. Nie­moż­liwe, żeby po raz pierw­szy do­tarła do niej ta myśl. Choć wi­dać wy­raź­nie, że tak jest, co ozna­cza, że nie po­win­nam była tego mó­wić.

Skoro już przy tym je­ste­śmy, to może mo­głaby rów­nież za­uwa­żyć, że w linku do li­sty pre­zen­tów wid­nieje „HiJ”, co wy­gląda nieco dwu­znacz­nie.

− Po­dej­rze­wam, że Lena brzmi tro­chę no­wo­mod­nie – mówi, przy­bie­ra­jąc oschły i de­fen­sywny ton. – W pracy mó­wią na mnie He­lena. Nie wszy­scy zwra­cają się do mnie Lena.

− Tak, tak. Wiem. – Cho­lera, cho­lera, cho­lera. Gdzie jest Ctrl+Z w praw­dzi­wym ży­ciu? – Ro­zu­miem, He­leno. Za­pa­mię­tam.

Uśmie­cha się do mnie, ale po­wścią­gli­wie, co wy­raź­nie wska­zuje, że pora to za­koń­czyć, za­nim nie­chcący jesz­cze bar­dziej ob­rażę świeżo za­rę­czoną parę. Ści­skam ją jesz­cze raz i znów gra­tu­luję, bo tak chyba po­winno się koń­czyć roz­mowę z przy­szłą panną młodą pod­czas przy­ję­cia za­rę­czy­no­wego, a ona prze­pra­sza, ale wła­śnie za­uwa­żyła ku­zy­nów i musi iść z nimi po­ga­dać, co mi w za­sa­dzie cał­kiem od­po­wiada.

Szyb­ciej zwie­wać bym już nie mo­gła.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki