Wakacyjny switch-off - Beth Reekles - ebook + książka

Wakacyjny switch-off ebook

Beth Reekles

3,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Trzy zupełnie różne dziewczyny.

Ta sama wakacyjna plaża.

Luna, Rory i Jodie nie znają się, ale każda z nich pragnie przed czymś uciec.

Luna niespodziewanie zerwała ze swoim chłopakiem.

Rory musi wymyślić jakiś sposób na zakomunikowanie rodzinie, że chce realizować swoją artystyczną pasję.

Jodie czuje się zagubiona zarówno w życiu, jak i w miłości.

Wszystkie dziewczyny są w drodze do tego samego kurortu. Co się wydarzy, kiedy ścieżki ich życia przetną się pod gorącym słońcem? Czy ich tegoroczne wakacje okażą się niezapomniane?

Beth Reekles – autorka przebojowej seriiKissing Booth, będącej zarazem kanwą hitu Netflixa – zaprasza do lektury swojej nowej powieści, w której w równych proporcjach humor miesza się z romansem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 379

Oceny
3,7 (26 ocen)
9
7
6
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Olastas

Nie oderwiesz się od lektury

Wakacyjny relaks przy czytaniu
00
agneqs

Nie oderwiesz się od lektury

Lubię czasami odciąć się od instagrama i nic nie publikować, by później z większą motywacją i pomysłami znowu wkroczyć w media społecznościowe. I to odcięcie przyciągnęło do mnie świetny tytuł. "Wakacyjny switch-off" to wakacyjna komedia w zwariowanym i zakręconym stylu. Powieść daje długi oddech od wszelkiego rodzaju elektroniki, co ma pozytywnie wpłynąć na bohaterów, lecz ich nawyki są niezapomniane. Początek zaczął się fajnie, momentami to płynęłam przez świetną historie, co sprawiało mi nieopisaną radość. Odległe światy bohaterów dają powieści poczucie wyjatkowości, a miejsce w którym bohaterowie odpoczywają to nic innego jak idealny aktywny odpoczynek dla głowy i ciała. Malo tego! Nieraz ubawiłam się przy niektórych wątkach, gdzie przypadkowe sytuacje wpadek były dla mnie bardzo zabawne. Polubiłam się z tą historią. Lubię dni, w których można odetchnąć od medii społecznościowych, ale to jakie zwariowane chwile przeżyli bohaterowie są niezapomniane. Mogę Ci powiedzieć, że ...
00
huma22

Nie oderwiesz się od lektury

Urocza. Idealna na plażę
00
2323aga

Nie polecam

Przesadzona i irytująca
00
Moniock

Nie oderwiesz się od lektury

Książka pod tytułem „Wakacyjny switch-off“ opowiada historię Luny, która chce poukładać swoje po zerwaniu z chłopakiem, Rory, która chciałaby rozwijać karierę artystyczną, ale nie wie jak powiedzieć to swojej rodzinie oraz Jodie, która chce rzucić studia, ale boi się, że swoją decyzją zawiedzie bliskich. Dziewczyny trafiają na wakacje bez telefonu i niezbyt chętnie biorą udział w zorganizowanych zajęciach. Po wieczorku improwizacji dziewczyny po kilku drinkach wpadają na pomysł żeby wykraść telefony ze składziku i zostają przyłapane na łamaniu regulaminu w wyniku czego nie mogą uczestniczyć w zajęciach bonusowy. Na domiar złego w wyniku awarii instalacji wodociągowej i nie zakręcenia kurka przez Rory pokoje hotelowe zostają złamane a dziewczyny trafiają do remontowanych domków ponad to Esteban wymaga na Rory aby pracowała w klubie dziecięcym jako homar Hugo. Jeśli chcesz się przekonać czy wakacje z piekła rodem mają szansę rozpocząć przyjaźń trzech dziewczyn przekonaj się czytają wakac...
00

Popularność




Tytuł oryginału

The Summer Switch-Off

Copyright © 2023 by Beth Reekles

First published in 2023 by G.P. PUTNAM’S SONS

Publishers Since 1838

An imprint of Penguin Random House LLC

penguinrandomhouse.com

Przekład

Marta Miazek

Redakcja i korekta

Katarzyna Zegadło-Gałecka, Pracownia 12A

Skład i przygotowanie do druku

Martyna Potoczny, Tomasz Brzozowski

Opracowanie wersji elektronicznej

Karolina Kaiser,

Copyright © for this edition

Insignis Media, Kraków 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone

Niniejsza książka to fikcja literacka. Nazwy, postaci, miejsca i zdarzenia są wytworem wyobraźni autorki lub zostały użyte w fikcyjnym kontekście, a wszelkie podobieństwo elementów świata przedstawionego do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, firm, wydarzeń lub miejsc jest całkowicie przypadkowe.

ISBN 978-83-68053-81-4

StoryLight, imprint Insignis Media, ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków

tel. +48 12 636 01 90, [email protected], insignis.pl

Instagram: @wydawnictwostorylight, @insignis_media

Twitter, TikTok: @insignis_media

Facebook: @Wydawnictwo.Insignis

1Luna

– Nie – protestuję i przesuwam wydrukowane potwierdzenie po blacie. – Wykupiłam bagaż rejestrowany. O, tutaj.

– Przepraszam, proszę pani, ale nie widzę tego w systemie.

Przełykam ślinę. Co to za beznadziejne, tanie linie lotnicze? No, nie aż tak tanie, skoro próbują jeszcze raz skasować mnie za rzekomo niewykupiony bagaż.

Moje dłonie zaczynają się pocić. Nienawidzę takich sytuacji. Nienawidzę się wykłócać w takich sytuacjach. Jeśli miałabym wskazać jedną rzecz, której unikam jak ognia, byłaby to konfrontacja. Co nie oznacza, że zamierzam zapłacić. Liam świetnie by sobie poradził na moim miejscu, zwłaszcza wiedząc, że ja mam z tym problem.

Na samą myśl o nim kłuje mnie w sercu, ale spycham to uczucie w głąb siebie. Mam cały tydzień, żeby wszystko przemyśleć. Na razie muszę zająć się kobietą z odprawy, domagającą się pięćdziesięciu ośmiu funtów za bagaż, który już opłaciłam kwotą dwudziestu trzech funtów.

Uśmiecha się, jakby miała ochotę załadować mnie na taśmociąg bagażowy i się mnie pozbyć – ewidentnie oczekuje, że zmięknę i zapłacę.

No dalej, Luna. Dasz radę. Masz niemal dwadzieścia lat. Jesteś dorosła, a dorośli wiedzą, jak radzić sobie w takich sytuacjach.

Robię głęboki wdech przez nos i kładę kartkę na blacie. Jak dobrze, że mama nalegała, żeby na wszelki wypadek wszystko wydrukować.

– Już zapłaciłam za bagaż. Proszę, tutaj. Potwierdzenie płatności, widzi pani? Tak tu napisano.

Kobieta tłumi westchnienie i rzuca mi przesadny, szeroki uśmiech.

– Proszę dać mi chwilkę, poszukam managera i spróbujemy to wyjaśnić – proponuje.

– Dziękuję – odpowiadam, lecz jeszcze się nie rozluźniam, a w myślach układam e-mail z reklamacją, w którym domagam się zwrotu pieniędzy.

(Konfrontacja jest o wiele łatwiejsza, kiedy znajdujesz się po drugiej stronie ekranu komputera).

Siedzę jak na szpilkach, coraz bardziej wkurzona. Chce mi się płakać. W końcu managerka sprawdza moją rezerwację tylko po to, by potwierdzić, że muszę opłacić bagaż. Podsuwam pod jej nos wydrukowany e-mail z potwierdzeniem uiszczenia opłaty, starając się przy tym nie wybuchnąć. Dobiega mnie marudzenie ludzi z kolejki za mną, że robię problemy i przeze mnie wszystko się przedłuża.

– Proszę się nie martwić – burczę pod nosem. – Samolot nie odleci bez was.

Wiem jednak, że na ich miejscu zachowałabym się dokładnie tak samo.

I martwię się, że jeśli tak dalej pójdzie, to samolot może odlecieć beze mnie.

W końcu managerka przyznaje, że uiściłam opłatę, i przepuszcza bagaż. Oddaje mi kartę pokładową z uśmiechem na twarzy.

– Przepraszam za całą tę sytuację. Najprawdopodobniej to dlatego, że wykupiła pani lot przez pośrednika. Bezpiecznej podróży!

– Dzięki – mamroczę, modląc się, by w hotelu nie czekała mnie powtórka. Może wykupienie wycieczki po kilku drinkach nie było najlepszym pomysłem…

Z drugiej strony samotna wycieczka do Hiszpanii nie jest najbardziej szaloną historią z cyklu „Luna postradała zmysły”.

Odchodzę od stanowiska, przyglądając się karcie pokładowej, i po raz setny sprawdzam numer siedzenia. Jestem tym tak zaaferowana, że wchodzę w kogoś, kto próbuje dostać się na odprawę.

Och!

– Przepraszam! Bardzo przepraszam! – rzucam, a dziewczyna, na którą wpadłam, robi to samo. – To totalnie moja wina.

Dziewczyna poprawia okulary przeciwsłoneczne zatknięte na czubku głowy tuż pod niedbałym blond koczkiem, w który zebrała włosy.

– Nic się nie stało, kochana.

Wygląda na całkowicie wyluzowaną, w dłoni ściska jasnoniebieski portfel turystyczny. Jej długie paznokcie są pociągnięte liliowym lakierem, a na twarzy maluje się leniwy uśmiech. Ma na sobie białą kamizelkę wepchniętą w szare lniane szorty i długi biały prześwitujący kardigan zakończony frędzlami, które majtają się wokół jej kolan. Stylizację dopełnia masywny turkusowy naszyjnik i niebotyczne sandały na koturnach z brązowymi paskami, dopasowane do brązowej torebki przewieszonej przez jej łokieć.

Pierwsze, co przychodzi mi na myśl: typowa instagramerka.

I choć wygląda, jakby była w moim wieku, to przez sekundę zastanawiam się, czy nie jest jakąś popularną influencerką. Kto ubiera się tak w podróż? Przy bramkach bezpieczeństwa będzie musiała zdjąć te buty, a poza tym bramka będzie na bank piszczała, kiedy przejdzie przez nią ze swoim naszyjnikiem. I jakim cudem zmieściła bagaż podręczny w tej torebce? Wygląda, jakby była pusta.

Odsuwam się na bok, by mogła przejść ze swoją walizeczką do stanowiska odpraw, i przyglądam się jej raz jeszcze, kontemplując jej zjawiskowy wygląd. Dziewczyna staje na końcu kolejki, chwyta portfel w zęby, a bagaże kładzie pod nogami. Zaczyna nagrywać filmik, machając paszportem przed telefonem.

Tymczasem ja ubrałam się w wygodne leginsy, T-shirt i bluzę z kapturem, na nogach mam trampki, a na ramionach plecak, przez co teraz czuję się jak flejtuch. Gdy lataliśmy na rodzinne wakacje, zawsze ubieraliśmy się wygodnie, i najwyraźniej mocno weszło mi to w krew. Samotne podróżowanie jest wystarczająco stresujące bez nagłej zmiany dotychczasowych nawyków.

No cóż, powinna czuć się głupio, myślę, poprawiając plecak na ramionach, a potem ruszam w stronę ruchomych schodów, żeby dostać się do kontroli bezpieczeństwa. W samolocie zmarzną jej nogi.

Pokonanie bramek bezpieczeństwa trwa wieki. Pamiętam, że w przypływie szaleństwa (a raczej upojenia alkoholowego) kusiło mnie, żeby wykupić szybkie przejście bez względu na cenę. Jednak prędko wybiłam to sobie z głowy, choć teraz – gdy tak stoję między facetem w garniaku głośno rozmawiającym przez telefon a rodziną z rozwrzeszczanym maluchem i chłopcem biegającym pod sznurkami odgradzającymi – naprawdę tego żałuję.

Kolejka posuwa się wolno do przodu. Wyciągam telefon, wyłączam aplikację, w której mam bilet lotniczy, i bezmyślnie scrolluję social media. Na X-ie nie dzieje się nic interesującego, a słuchawki wepchnęłam na dno torby, więc przeglądanie TikToka nie ma żadnego sensu. Na skrzynce wisi jeden e-mail ze spamem od firmy kosmetycznej, którego kasuję, i właśnie mam sprawdzić Instagram, gdy mój telefon wibruje.

Liam.

Moje serce zamiera na sekundę. A potem rusza z kopyta, a mnie aż ściska w żołądku.

Widziałem na Insta, że lecisz na wakacje. Baw się dobrze x

Przez chwilę wpatruję się w wiadomość, na tyle długo, że Pan Głośnomówiący stojący za mną klepie mnie w ramię i rzuca:

– Przepraszam, czy mogłabyś przesunąć się do przodu?

Mogę i robię to, a zanim zdążę się zastanowić, czy mu odpowiedzieć, przychodzi kolejna wiadomość.

Roger przywiózł moje rzeczy. Gdybym wiedział, że wyprowadzisz się wcześniej, sam bym je odebrał. Ale i tak dzięki

Pojawiają się kropeczki sygnalizujące, że pisze kolejną wiadomość.

Znikają.

Znów się pojawiają.

Tęsknię za tobą

Mężczyzna za moimi plecami odchrząkuje znacząco. Rozglądam się i zauważam, że poirytowany kiwa głową, wskazując puste miejsce przede mną, przesuwam się więc do przodu, tuż za rodzinę z dziećmi.

Co mam z tym zrobić? Co myśleć o „tęsknię za tobą”?

Szczególnie, że kilka ostatnich tygodni spędziłam pogrążona w smutku, bo ja też za nim tęskniłam.

Wiedziałam, że Liam jest tym jedynym, gdy tylko go spotkałam. Poznaliśmy się przez przyjaciół kilka lat temu. Chodziliśmy do różnych szkół, ale odkąd skończyliśmy piętnaście lat, każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem. Tak bardzo się cieszyłam, kiedy przyjęto nas na Newcastle University, bo to oznaczało, że nie czeka nas związek na odległość. Byłam przekonana, że odtąd będzie już tylko lepiej.

Zazwyczaj jestem zbyt pragmatyczna, żeby wierzyć w miłość od pierwszego wejrzenia, ale Liam spełniał wszystkie moje kryteria: inteligentny, lubiany przez rówieśników i nauczycieli, a także mocno związany ze swoją rodziną. To mi się w nim najbardziej podobało.

Jego luźne podejście do życia było kompletnym przeciwieństwem mojej potrzeby kontrolowania wszystkiego, a jednak to działało, dopełnialiśmy się nawzajem. On był wysoki, ja niska, on był szczupły, ja miałam pełne kształty, on był wygadany, ja powściągliwa i zamyślona. Wypychał mnie z mojej strefy komfortu i to dzięki niemu moje życie towarzyskie było intensywne i barwne, choć wcześniej wolałam siedzieć w domu.

I kochał mnie.

Bez problemu mogłam sobie wyobrazić naszą przyszłość: wspólne ukończenie studiów, znalezienie pracy blisko siebie, wynajęcie mieszkania i oszczędzanie na wkład własny. Dzielilibyśmy ubezpieczenie samochodowe i konto na Netfliksie, kłócilibyśmy się o imię dla kota. Liam się śmiał, kiedy mówiłam, że chcę wyjść za mąż w wieku dwudziestu pięciu lat i mieć dzieci przed trzydziestką, a potem szybko dawał mi całusa, odpowiadając, że dobrze o tym wiedzieć, że będzie to miał na uwadze i zapisze w kalendarzu, by kupić pierścionek na czas.

Przyszły rok na uniwerku chcieliśmy spędzić jako współlokatorzy, mieszkanie tylko we dwójkę miało być rozgrzewką przed wspólnym życiem.

To miał być mężczyzna na całe życie.

Tymczasem, odkąd zerwałam z nim kilka tygodni temu, nie odezwał się do mnie ani słowem.

Nie powinnam oczekiwać tego od niego, skoro to ja zakończyłam nasz związek, ale mimo wszystko to bolesne, bo kiedyś był moim całym światem, a teraz znikł.

No może niezupełnie znikł – gdy tylko otwieram na Instagramie pierwszą lepszą relację któregoś z naszych znajomych, bam!, oto i on. Doskonale się bawi. Nie siedzi w domu pogrążony w smutku, ze złamanym sercem i całą przyszłością w strzępach, tak jak ja – bo ja nawet nie miałam innej opcji, nikt nie wyciągnął mnie z domu.

To ja poprosiłam naszego wspólnego przyjaciela, Rogera, żeby zabrał rzeczy Liama z mojego pokoju. Byłam zbyt wielkim tchórzem, żeby spojrzeć mu w oczy – wiedziałam, że jeśli tylko go zobaczę, wybuchnę płaczem i będę błagała, żebyśmy do siebie wrócili. Co zresztą zrobiłabym już dawno, gdyby nie bujał się z naszymi wspólnymi znajomymi, zachowując się, jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby cztery ostatnie lata… nic dla niego nie znaczyły.

Nie sądziłam, że za mną tęskni, dopóki nie dostałam tej wiadomości.

Wciskam telefon do kieszeni. Jestem pewna, że próbowałabym odzyskać Liama przy najbliższej nadarzającej się okazji, chociaż cały ubiegły rok trudno mi było z nim wytrzymać. Przypominam sobie tablicę marzeń, którą wywaliłam do kosza, i strony wyrwane z dziennika w przypływie pijackiej rozpaczy tamtej nocy, gdy wykupiłam wycieczkę. Myślę o tym, ile czasu zmarnowałam, będąc z nim, i o tym, ile czasu zmarnuję, próbując o nim zapomnieć.

W gardle rośnie mi gula, przełykam głośno ślinę.

Na litość boską, ostatnim, czego mi trzeba, to wybuchnąć płaczem na lotnisku. Gdzieś z tyłu głowy słyszę, jak mój brat wyśmiewa moją nadwrażliwość.

(Mimo że sam był zdruzgotany, kiedy powiedziałam mu o naszym rozstaniu. Naprawdę polubił Liama).

Biorę rozedrgany wdech i prostuję ramiona.

Luna, weź się w garść.

Wyciągam telefon z kieszeni. Wiadomość od Liama wciąż wyświetla się na ekranie.

Przejście od codziennego widzenia się do całkowitego braku kontaktu, gdy powstrzymywałam się od wysłania mu filmiku, który by mu się spodobał, było istną torturą. Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek czuła się równie samotna.

Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy zostali przyjaciółmi, gdy już oboje zaczniemy żyć własnym życiem. Na pewno bym tego chciała. Czy nie tak postępują dorośli? A my jesteśmy dorośli. Jeśli zostaniemy przyjaciółmi, wszyscy inni także będą się ze mną przyjaźnić.

– Proszę pani?

Zerkam w górę z palcami zawieszonymi nad ekranem telefonu, gotowa odpisać Liamowi, że również za nim tęsknię. Zamiast tego ktoś gestem przywołuje mnie w stronę pustych pojemników przed taśmą.

– Proszę umieścić wszystkie urządzenia elektroniczne w osobnym pojemniku. Wszelkie płyny…

Przestaję słuchać, ale wykonuję polecenia i wkładam telefon do pojemnika tuż obok iPada i kindle’a.

Przechodzę przez bramkę bezpieczeństwa i podnoszę pojemnik, żeby włożyć swoje rzeczy do plecaka, a wtedy ekran telefonu się rozświetla, sygnalizując przychodzące połączenie. To Liam. Serce mi zamiera.

Wystraszył się, że już o nim zapomniałam, skoro wybieram się na wakacje sama, i teraz próbuje wszystko naprawić przed moim odlotem? A może podczas pakowania znalazł jakiś należący do mnie podręcznik i chce wiedzieć, co z nim zrobić? Nie, nie, na pewno za mną tęskni, wciąż mnie kocha, to wszystko było okropnym błędem, zrobił się straszny bałagan i…

Przez sekundę bez tchu wpatruję się w ekran z nadzieją, a wtedy kolejne osoby przechodzące przez bramkę zaczynają mnie popychać, i kiedy pośpiesznie chwytam swoje rzeczy leżące w pojemniku, przez przypadek odrzucam połączenie.

Krzywię się, ale… może tak będzie lepiej. Zerwałam z nim nie bez powodu, nieprawdaż? A te wakacje miały mi zapewnić przestrzeń i czas, żeby o nim zapomnieć. Lub przynajmniej powstrzymać mnie przed powrotem do niego.

Odsuwam się na bok, ściskam telefon w dłoniach i włączam tryb samolotowy.

Sorry, Liam. Przez ten tydzień myślę tylko o sobie.

2Rory

Moje starsze siostry są dla mnie za dobre, myślę, przemykając obok ludzi w koszmarnie długiej kolejce do kontroli bezpieczeństwa, bo najstarsza, Hannah, bez zająknięcia wykupiła mi szybką ścieżkę.

– Nie trzeba – oponowałam, gdy zaznaczyła tę opcję podczas rezerwacji. Gdybym obgryzała paznokcie, to byłyby wtedy obgryzione do krwi. Nie powinnam im na to pozwalać, myślałam. Muszę, cholera, w końcu dorosnąć i wziąć odpowiedzialność za swoje gówniane życie.

A jednak na to pozwoliłam. To ja wybrałam kurort, a nawet dałam kod promocyjny z reklamy ośrodka na Instagramie. Byłam zbyt podekscytowana wizją tygodniowej ucieczki od wszystkich moich problemów, żeby się tym przejmować.

(Odrobinę mniej ekscytowała mnie perspektywa odcięcia od social mediów przez tydzień, no ale…)

– Przestań – rzuciła drwiącym tonem moja druga siostra Nic. – Będziesz miała więcej czasu na buszowanie w sklepach bezcłowych lub na kawę.

– Wiesz, że nie stać mnie nawet na smakowy syrop do kawy, nie wspominając o zakupach w sklepach bezcłowych? – zauważyłam. Chociaż teraz mój portfel jest wypchany banknotami euro podarowanymi przez rodziców. To był totalnie prezent z litości, choć rozumiem, że wolą, abym poopalała się na wakacjach, a nie snuła po swoim pokoju z dzieciństwa, jeszcze bardziej wycofując się z życia.

Przez to wszystko czuję się jak rozwydrzona gówniara, i wiem, że powinno być mi głupio, a jednak nie jest.

Wkrótce spędzę tydzień pod hiszpańskim słońcem w luksusowym kurorcie na wybrzeżu, sącząc mojito i zagryzając je tapas, bez żadnych obowiązków poza odpoczynkiem. I czuję się z tego powodu cholernie dobrze. Kto by się tak nie czuł?

Nie mówiąc już o tym, że to idealna okazja, aby zapomnieć o nadchodzących wynikach egzaminów maturalnych i o studiach. Mogę schować głowę w piasek (kto wie, czy nie dosłownie, to się jeszcze okaże) zamiast stawiać czoło rzeczywistości.

Kilka weekendów wcześniej wybrałam się na lunch z siostrami, a na koniec pozwoliłam im zapłacić rachunek – sama nie miałam na to pieniędzy, bo nie pracowałam, poza tym dobrze wiedziałam, że to rodzaj interwencji zaaranżowanej przez rodziców.

– Ostatnio wydawałaś się taka przygnębiona – gruchała Nic, wydymając wargi.

– Ja? – wyśmiałam ją. – Ze mną wszystko okej. To ty masz noworodka w domu i niedobór snu. A ty, Hannah? Dostałaś wymarzony awans i pracujesz po dwanaście godzin dziennie…

– Auroro – ucięła Hannah, a mnie krew odpłynęła z twarzy. Nie pamiętam, kiedy ostatnio któraś z nich zwróciła się do mnie pełnym imieniem w taki sposób. – Mówimy poważnie. Martwimy się o ciebie.

– Może powinnaś wrócić na terapię – sugerowała delikatnie Nic.

Nie byłam na to gotowa, nie byłam gotowa na kolejną taką rozmowę, więc tylko zaprzeczyłam.

– Nie mam depresji. Po prostu… denerwuję się pójściem na studia. To tyle. Wyprowadzka, poznanie nowych przyjaciół i usilne starania, żeby nie przypalić makaronu! Mama wam mówiła? Zrujnowałam patelnię. Pytam, jak to w ogóle możliwe, żeby przypalić makaron? I to niby ma być prosty do zrobienia, bezpieczny studencki posiłek?

Albo byłam bardzo przekonywająca, albo zrobiło im się mnie żal – w każdym razie stwierdziły, że potrzebuję wakacji. I to z cyfrowym detoksem w pakiecie, bo rzekomo na okrągło siedzę z nosem w telefonie. Co jest zarzutem absurdalnym, choć równocześnie prawdziwym. A potem wielkodusznie opłaciły mój pobyt, ponieważ na koncie oszczędnościowym miałam mniej niż pięćdziesiąt funtów.

I choć nie tknęłam ani jednej książki z listy sugerowanych lektur na studia, to z pewnością mam przewagę wizerunkową jako spłukana studentka.

Przemykam przez kontrolę bezpieczeństwa, jakby to był dla mnie chleb powszedni, i przechadzam się po strefie wolnocłowej, wąchając testery perfum, jakbym faktycznie zamierzała coś kupić. Chwytam darmową czekoladkę i gawędzę z kobietą przy ladzie, informując ją, że muszę się zastanowić i może wrócę później, choć obie wiemy, że nie ma na to szans.

Mam jeszcze pół godziny do wejścia na pokład. Ruszam do Costa Coffee i funduję sobie (tym razem za własne pieniądze) chai latte z bitą śmietaną. Warstwa cynamonu na wierzchu kawy wygląda i pachnie obłędnie. Stoję przez kilka minut z filiżanką w dłoni i bacznie obserwuję falujący tłum, zanim udaje mi się dostrzec parę, która wstaje od stolika. Idę prosto w ich stronę.

Stawiam filiżankę na stole i słyszę, jak obok ktoś wzdycha obruszony.

Ha, myślę, zauważając, jak jakiś gość przewraca oczami i obraca się z tacą w ręku. Wygrałam.

Grzebię w torbie i wyjmuję notes i coś do pisania – niebieski i zielony flamaster oraz swój ulubiony długopis. Nadadzą się.

Mam tydzień wakacji all-inclusive przeznaczony na detoks od cyfrowego świata i zrozumienie, że moje życie nie jest beznadziejne (bo naprawdę nie jest) oraz zastanowienie się, co będę robić po wakacjach, i opracowanie planu.

Nigdy nie byłam zbyt dobra w planowaniu, ale może w trakcie tego tygodnia uda się mi tego dokonać.

Może poczuję przypływ inspiracji.

Może gdy wrócę z wakacji, okaże się, że moje konto na TikToku urosło i zostałam zawalona propozycjami współpracy z różnymi markami. Może po miesiącach bezowocnych starań sprzedam coś na Etsy. Może moi rodzice to zobaczą i pomyślą: Wow, Rory jest w tym świetna! A może w końcu zbiorę się na odwagę i zrezygnuję ze studiów, bo tak naprawdę nie tego chciałam.

Wyśmiewam sama siebie i otwieram notes na pustej stronie. Cholera, to mało prawdopodobne. Ale hej, zawsze można pomarzyć.

Zanim zabiorę się do roboty, nagrywam filmik z kawą na lotnisku i wrzucam na TikToka z tekstem: „Wyjedź ze mną”, a następnie wstaję, pochylam się nad stolikiem i pstrykam fotkę na Instagram. Nakładam na nią filtry, oznaczam lokalizację, a także Costa Coffee, Tiffany & Co. i mały niezależny sklep internetowy, w którym kupiłam notes.

Relaks na lotnisku z kawą i notatkami… Przez następny tydzień będę poza zasięgiem. Nie uschnijcie z tęsknoty! XXX

PS Czy ktoś z was próbował już nowych perfum @tiffanyandco? Mówię wam, pychota!

Dodaję hashtagi do posta i odkładam telefon na stolik ekranem do dołu, żeby nie rozpraszały mnie powiadomienia. Hannah i Nic nieustannie mi powtarzały, żebym jak najlepiej wykorzystała urlop, powinnam więc zacząć się przyzwyczajać do życia bez telefonu.

Ten tydzień ma być poświęcony „odpoczynkowi” oraz „odnowie”, a ja nie zamierzam tego zniweczyć. Nie zamierzam wrócić do domu jedynie z opalenizną, którą będę mogła się pochwalić. Na dodatek moja rodzina oczekuje, że wyniosę coś z tych wakacji. Mama zdradziła Nic w tajemnicy, że ma nadzieję, że wrócę „odrobinę mniej przygnębiona”. Oczywiście Nic wszystko mi wyśpiewała, bo tak robią siostry.

Ten tydzień to moja szansa, żeby wszystko zmienić.

Żeby poczuć, że wiem, czego chcę od życia. Żeby przestać jęczeć i zacząć odnosić sukcesy. Do tej pory nie wierzyłam w całą tę wizualizację, ale może tym razem spróbuję dla odmiany. Wyślę w świat pozytywne wibracje i nastawienie.

Potrzebuję tylko listy rzeczy do zrobienia.

Upijam łyk latte, oblizuję usta i klikam długopisem. Czas zabrać się do pracy.

~Rzeczy do zrobienia na wakacjach~

1. Wypisać „za i przeciw“ studiom prawniczym, na które się dostałaś.

2. Wypisać „za i przeciw“ zajęciu się czymkolwiek innym.

3. Wybrać inny kierunek podczas rekrutacji uzupełniającej?

4. Na wszelki wypadek wypisać „za i przeciw“ zrobieniu sobie roku przerwy.

5. DOBRZE SIĘ BAWIĆ! ODPOCZYWAĆ! PRAKTYKOWAĆ UWAŻNOŚĆ!

6. Rozmawiać z ludźmi (poznać nowe osoby??).

7. Spróbować czegoś nowego.

8. Zastanowić się, jak powiedzieć rodzicom i siostrom, że nie chcę studiować prawa, nigdy nie chciałam studiować prawa i nigdy nie będę chciała studiować prawa, i że jeśli jeszcze raz ktoś o tym wspomni, to nie wytrzymam.

9.

10.

Przez moment gapię się na dwie ostatnie pozycje, w zamyśleniu stukając długopisem o notes, po chwili przygryzam jego końcówkę, a potem znów nim stukam, aż w końcu upijam odrobinę kawy. Gryzie mnie to, że na liście jest tylko osiem pozycji zamiast okrągłych dziesięciu (dziesięć lepiej by się sprzedało, myślę), ale cholera, mam cały lot, żeby dopisać jeszcze dwie.

Ozdabiam kartkę kilkoma malutkimi esami-floresami, a potem wrzucam wszystko do torby i sięgam po telefon. Minęło może z dziesięć minut, co uważam za całkiem niezły początek cyfrowego detoksu. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się nie ruszać telefonu przez tak długi czas.

Mam kilka powiadomień – głównie przesadnie rozentuzjazmowanych wiadomości od rodziców i sióstr życzących mi dobrej zabawy. Kilkoro przyjaciół pisze, że mi zazdrości, w odpowiedzi wysyłam im uśmiechnięte selfie z lotniska. Fakt, czuję się od nich odrobinę lepsza, ale na swoją obronę dodam, że oni lecą razem na wakacje na Ibizę, a mnie to ominie, bo w tym czasie jedziemy całą rodziną do Tenby i tego tata by mi nie odpuścił. Trochę do bani, choć z drugiej strony serio uwielbiam nasze rodzinne wycieczki. Poza tym to rodzina zawsze płaci za moje wakacje, więc nie bardzo mogę dyskutować.

Nie żeby to był jakiś problem, i tak w te wakacje będzie mnóstwo czasu na spotkania z przyjaciółmi. Z dziewczynami z netballa, kilkoma osobami z kółka plastycznego, paroma osobami ze szkoły… Czuję narastającą dumę, kiedy widzę, jak odczytują moją wiadomość na grupie w Messengerze. Wszystkie te osoby, które zebrałam razem. To miłe uczucie.

Zanim na grupowym czacie pojawią się plany dotyczące Ibizy i sprawią, że będzie mnie skręcać z zazdrości, przechodzę do komentarzy pod moją rolką na TikToku oznaczoną hashtagami #GRWM #getreadywithme, którą wrzuciłam rano. Na widok ledwie kilkuset wyświetleń przewraca mi się w żołądku, bo w porównaniu z innymi moimi filmikami taka liczba oznacza totalną klapę. Moje wyświetlenia spadają nieprzerwanie od kilku tygodni, a liczba followersów stoi w miejscu, co w ogóle nie pomaga w osiąganiu dobrych wyników sprzedaży na Etsy, które ostatnio wynoszą okrągłe zero.

Dlaczego? Co robię nie tak? Czy zepsułam algorytm, używając złego filtra w filmikach? To bez sensu. Wiele moich filmów ma dziesiątki tysięcy wyświetleń. A hashtag GRWM zawsze cieszył się popularnością.

Co, do cholery?! Mam ochotę krzyczeć.

Czy to już? Początek pogrążania się w nicości?

Nie chcę dramatyzować, ale to chyba dość jasny znak, żeby porzucić marzenia o karierze w branży kreatywnej i wybrać nudne, rozsądne, durne prawo, które moi rodzice uznali za świetny wybór po tym, jak doradca zawodowy stwierdził, że mam „ogromny potencjał”, a ja sama jakimś dziwnym trafem przystałam na ten pomysł. Wszechświat chce mi powiedzieć, że jestem totalnym pośmiewiskiem.

Wściekle tłumię łzy (niech mnie diabli, jeśli będę płakać na lotnisku z powodu jednego nędznego, żałosnego filmiku), wrzucam telefon do torby i dopijam resztki mojej niemal zimnej już latte.

Stukam paznokciami o blat, wydając głośny, ostry dźwięk. Kobieta przy stoliku obok odchrząkuje, a ja wracam do rzeczywistości. I wtedy uświadamiam sobie, że dyszę przez nos i wykręcam usta, jakbym zbijała argumenty rodziców, algorytmu i tego okropnego listu gratulacyjnego z Uniwersytetu Bristolskiego.

Wyciągam telefon, tym razem żeby sprawdzić godzinę.

Bramka powinna być otwarta od jakichś czterech minut.

Tata żartował, że gdy będę podróżować samotnie, pewnie przez swoje rozkojarzenie przegapię lot. Nie zamierzam udowadniać, że miał rację. Nie po tym wszystkim, co zrobiła moja rodzina, żeby mnie rozweselić w te wakacje. Szybko zbieram swoje rzeczy, biorę głęboki wdech i wstaję z torbą przerzuconą przez ramię. Rzucam okiem na blat, żeby sprawdzić, czy niczego nie zostawiłam, i meandruję między ściśniętymi blisko siebie stolikami do najbliższej tablicy odlotów.

Stoję pod nią przez kilka minut, bo nie dostrzegam swojego lotu.

– Szlag. To jakiś żart – rzucam do siebie.

– Twój też jest opóźniony? – słyszę tuż obok.

Zerkam na dziewczynę stojącą nieopodal. Jej mysiobrązowe włosy są związane w malutki, wysoki kucyk, a na sobie ma najbardziej jaskraworóżowe spodnie, jakie kiedykolwiek widziałam. Jest mniej więcej w moim wieku, a na jej twarzy maluje się zrozumienie.

– Tak, ten na Majorkę.

– O, czyli ten sam. Ech, idealny początek wakacji, co? Podobno wykryto jakąś usterkę, ale raczej nie powinniśmy tego wiedzieć.

– Więc skąd wiesz?

– Od pracownika linii lotniczej. Tak długo wierciłam mu dziurę w brzuchu, aż się wysypał.

Dziewczyna uśmiecha się do mnie szeroko, dając do zrozumienia, że to było coś więcej niż zwykłe wiercenie dziury w brzuchu. A potem zaczyna nerwowo klepać telefonem o dłoń.

– Nerwy przed lotem? – zagaduję.

– Tak jakby.

– Chyba jest jakiś problem z lewą falangą – żartuję.

Kiedy tylko te słowa padają z moich ust, zaczynam żałować; jeśli dziewczyna nie załapała kontekstu, pewnie zrobi się jeszcze bardziej nerwowa i będę musiała jej to tłumaczyć, a tekst nie jest tego warty.

Na szczęście ona zaczyna się śmiać.

– Mam nadzieję. W końcu to tylko dwadzieścia minut. To nie może być nic poważnego, skoro lot opóźniono o dwadzieścia minut, prawda?

– No pewnie – rzucam bez przekonania, bo co innego miałabym powiedzieć. Wiem, że na liście wypisałam rozmawianie z ludźmi i poznanie nowych osób, ale niekoniecznie chodziło mi o pierwszą osobę, na jaką wpadnę… Szczerze mówiąc, sama jestem w niezłej rozsypce, nie potrzebuję zestresowanego pasażera na doczepkę.

Wycofuję się z uprzejmym uśmiechem.

– Lepiej pójdę kupić coś do picia przed odlotem – rzucam krótko. – Założę się, że opóźnienie nie będzie zbyt duże. Maks dziesięć minut.

3Jodie

Wchodzimy na pokład osiemdziesiąt minut później, niż planowano, a ja jestem wykończona.

Poważnie rozważam zainstalowanie X-a tylko po to, żeby wysłać liniom lotniczym skargę, ale dochodzę do wniosku, że już się poskarżyłam personelowi na lotnisku.

Lubię o sobie myśleć, że jestem przedsiębiorcza. Jestem chodzącą definicją „silnej, niezależnej kobiety”… a przy tym przeraźliwie boję się latania i nie byłam na zagranicznych wakacjach od paru dobrych lat. Jakakolwiek tolerancja na loty, którą wypracowałam za młodu, całkowicie wyparowała.

Cieszę się, że nie ma tu nikogo znajomego, kto mógłby zobaczyć, w jakim jestem stanie.

Uśmiecham się przez zaciśnięte zęby do dziarskiej stewardesy i pokazuję jej kartę pokładową na telefonie. Kobieta kieruje mnie do mojego miejsca, a ja myślę, że nigdy nie zrozumiem tej praktyki.

Nie ma przecież innej drogi, po drugiej stronie znajduje się tylko kabina pilota. Nie trzeba być geniuszem, żeby znaleźć rząd jedenasty.

Mimo to dziękuję i na drżących nogach ruszam w głąb przejścia, zatrzymując się co chwilę, gdy kolejni pasażerowie docierają do swoich miejsc i wkładają bagaże do schowków lub chcą się dostać na fotel przy oknie, przez co reszta musi wyjść i ich przepuścić. Trwa to wieki i przedłuża mój męczący proces aklimatyzacji do lotu. Jakby tego było mało, rejestruję, kto byłby zbyt powolny, żeby usunąć się z drogi w razie ewakuacji…

Docieram do rzędu jedenastego i zauważam, że na moim miejscu siedzi dziewczyna.

– Przepraszam – zwracam się do niej.

Jest w moim wieku. Zakutała się w bluzę z kapturem, a jej legginsy są tak znoszone, że widać zmechacenia. Na krótkich, kręconych czarnych włosach ma opaskę, w uszach proste błyszczące kolczyki. Spogląda na mnie zdziwionymi zielonymi oczami znad książki, którą ledwie zaczęła czytać.

– Przepraszam, wydaje mi się, że usiadłaś na moim miejscu.

– O Boże, przepraszam – rzuca, uśmiechając się niezręcznie, i unosi się nieznacznie z fotela. – Po prostu lubię siedzieć przy oknie, a dostałam miejsce przy przejściu. Może mogłybyśmy się zamienić?

Nigdy w życiu nie miałabym nic przeciwko.

– Właściwie to się dobrze składa – odpowiadam, odprężając się odrobinę. – Nienawidzę siedzieć przy oknie.

– Idealne dopasowanie! – stwierdza dziewczyna i opada na fotel. Uśmiecha się do mnie jeszcze raz i wraca do lektury. To jakieś tanie romansidło, z pismem pełnym zawijasów na okładce, jakie kupiłaby babcia.

Ściskam torbę leżącą na kolanach i czekam, aż samolot się zapełni, a ktoś, kto ma siedzieć obok mnie, podejdzie i poprosi, żebym go przepuściła. Stewardesy zamykają jednak drzwi, wszyscy zajęli swoje miejsca, zapinają pasy albo włączają filmy na iPadach, a ja uświadamiam sobie, że miejsce obok mnie pozostaje wolne.

Przynajmniej jedna rzecz poszła dzisiaj dobrze.

Na początku spóźniłam się na lotnisko: mama twierdziła, że mamy wystarczająco dużo czasu, ale musiała zatankować, a potem na lotnisku skręciła nie w tę stronę i przez kolejne piętnaście minut jeździła w kółko, próbując znaleźć terminal wylotów. Następnie okazało się, że nie mogę zabrać dwóch bagaży podręcznych, więc musiałam zapłacić absurdalnie wysoką opłatę za bagaż rejestrowany, choć włożyłam wiele trudu, żeby wszystko upchnąć w bagażu podręcznym. A to jeszcze nie był koniec, bo oczywiście wzięto mnie do kontroli przy bramkach bezpieczeństwa, co nigdy nie jest zbyt przyjemne…

Na domiar tego wszystkiego lot miał opóźnienie. Osiemdziesiąt minut.

Nie chcę już nawet wspominać, że nigdy wcześniej nie latałam sama. Nie byłam zbyt przekonana do tych wakacji, ale dałam się namówić babci i mamie. Na szczęście mogłam sobie na nie pozwolić, bo przez dwa lata prowadziłam oszczędne studenckie życie i pracowałam na pół etatu, biorąc również nadgodziny.

Poza tym babcia i mama wytoczyły argumenty nie do odrzucenia.

– Zaliczyłaś drugi rok studiów, całe lato spędzisz w domu, nie masz nic do roboty przed wakacyjną pracą w kawiarni… Poza tym kosztowało cię to tyle wysiłku! – oznajmiła mama, uśmiechając się szeroko, a babcia potakiwała zaciekle zza jej pleców. – Nie ma nic złego w zrobieniu sobie przerwy! Zasłużyłaś na to, Jodie. Kiedy ostatni raz pozwoliłaś sobie na jakąś przyjemność?

– Kilka tygodni temu kupiłam płaszcz z Zary. A w każdą środę po wykładzie z metod obliczeniowych funduję sobie ciastko maślane z czekoladą i karmelem w Starbucksie.

– Nie wszystko się kręci wokół dóbr materialnych, panienko – warknęła babcia, zanim mamie udało się mnie przekonać. – Kiedy ostatni raz gdzieś pojechałaś?

Zszokowało mnie, że nie potrafiłam jej odpowiedzieć, nawet po kilku nieprzespanych nocach, gdy nad tym myślałam. I tym sposobem… znalazłam się tutaj. W samolocie lecącym na Majorkę. Aby spędzić tydzień wakacji, opalając się na słońcu w spokoju.

Co, jeśli mam być szczera, bardzo mnie cieszy.

A jednak to był najgorszy wylot w historii.

Nachodzi mnie myśl, że nie wróży to zbyt dobrze moim wakacjom.

Szperam po kieszeniach torby w poszukiwaniu słuchawek, a gdy je znajduję, wciskam torbę pod siedzenie. W tym czasie personel pokładowy zaznajamia pasażerów z procedurami awaryjnymi, wskazuje najbliższe wyjścia i tak dalej, jakby nie były oznaczone dość wyraźnie. Kapitan przeprasza za opóźnienie, wyjaśnia, że wynikło ono z niesprzyjających warunków pogodowych.

Wzdycham cicho z ulgą. Nie jestem do końca przekonana, czy to nie była jakaś usterka, ale…

Może to była usterka lewej falangi.

Uśmiecham się nieznacznie na samo wspomnienie. To było zabawne.

Samolot zaczyna kołować, przygotowując się do startu, a ja przypominam sobie o tabletkach na chorobę lokomocyjną. Schylam się i próbuję wyjąć je z torby bez wydobywania jej spod siedzenia.

Biorę dwie tabletki do ust i próbuję przełknąć bez popijania, co mi się nie udaje. Kaszlę, wykrzywiając twarz w grymasie.

– Wszystko okej?

Dziewczyna z mojego miejsca odłożyła książkę i przygląda mi się z mieszaniną współczucia i obawy w stylu: „o mój Boże, tylko na mnie nie zwymiotuj”. Samolot przyśpiesza, a ja nie jestem w stanie jej odpowiedzieć. Zamiast tego zaciskam zęby i powieki, wbijam palce w podłokietniki i sztywno potakuję.

Zrób dobrą minę do złej gry, Jodie. No dalej, weź się w garść.

No jasne, głos z tyłu mojej głowy odpowiada kpiąco. Ta mantra faktycznie doskonale ci się sprawdza, nieprawdaż? Jakbyś nie budziła się chora ze strachu przed wykładami albo wynikami egzaminów i prac zaliczeniowych w obawie, że oblejesz…

– Chcesz pogadać? Może to ci pomoże? Mój brat kiedyś bał się latać i rozmowa zwykle mu pomagała. – Nie odpowiadam, ale ona i tak brnie dalej. – Lecisz na Majorkę na wakacje? Bo ja tak. Tydzień odpoczynku all-inclusive. Nie mogę się doczekać. Szczerze mówiąc, jestem odrobinę wystraszona, to mój pierwszy samotny wyjazd, ale na pewno wszystko będzie okej, gdy tylko wyląduję przy basenie z książką. Mój chłopak, a właściwie były chłopak, zawsze wolał zwiedzać niż się relaksować, więc to będzie miła odmiana.

W tym momencie pewnie odpowiedziałabym, że również lecę sama na wakacje i mam nadzieję się zrelaksować, ale niestety nie jestem w stanie rozluźnić szczęki, by wydusić z siebie choć słowo.

Za to dziewczyna obok, niezrażona moim milczeniem, kontynuuje:

– W ostatnie wakacje pojechaliśmy odwiedzić rodzinę taty na Jamajce, co brzmi o wiele bardziej ekscytująco, niż okazało się w rzeczywistości. To było wesele jakiegoś kuzyna, a ja przez połowę pobytu miałam zatrucie pokarmowe… Chcesz może wody?

Wzbiliśmy się w powietrze.

Dzięki Bogu.

– Nie – wyduszam z siebie. Mój głos brzmi ochryple. Odchrząkuję. – Dzięki.

Dziewczyna wyciąga butelkę wody z kieszeni na siedzeniu i wręcza mi ją tak czy owak.

Pociągam łyk zaniepokojona, że jeśli tego nie zrobię, to faktycznie zwymiotuję.

– Dzięki.

– Nie ma sprawy. I tak znosisz to lepiej niż mój brat, który zwyczajnie wybuchał płaczem. Jest ode mnie starszy, więc zawsze zgrywał twardziela i ważniaka, lecz gdy tylko wsiadał na pokład samolotu, zamieniał się w kłębek nerwów. Uwielbiałam to. I przy każdej okazji wyśmiewałam go z tego powodu przed jego przyjaciółmi.

– Założę się, że bardzo cię za to kochał.

– Zasłużył sobie. On śmiał się ze mnie, że płaczę na filmach Pixara.

– Sądziłam, że wszyscy płaczą na filmach Pixara.

Dziewczyna się śmieje.

– Nie mój brat. Pierwsze dziesięć minut Odlotu? Nie uronił ani łzy. Gdyby nie płakał, gdy wsiadał do samolotu, pomyślałabym, że jego serce jest z kamienia. Często latasz? – Moja współpasażerka rozgląda się dookoła, jakby chciała sprawdzić, czy podróżuję z kimś, czy sama.

Kręcę głową. Samolot jest głośny i odrobinę nim trzęsie, znak zapięcia pasów wciąż się świeci. Żwawa stewardessa, która skierowała mnie na miejsce, wyciąga coś z luku nad głową i ledwie zauważalnie chwieje się, wracając przejściem. A ja wciąż wbijam prawą rękę w podłokietnik. Słownikowa definicja „silnej, niezależnej kobiety”, co?

Ta, jasne.

– Niezbyt często – odpowiadam. – Ostatnim razem leciałam z przyjaciółmi ze szkoły.

– Och, takie wycieczki są zawsze cudne, co nie? Pod koniec zeszłego roku wybraliśmy się z przyjaciółmi do Amsterdamu w ostatnim tygodniu szkoły. Nocowaliśmy w koszmarnym hostelu, bo nikt nie podzielał mojego pomysłu, żeby zarezerwować wspólne pokoje w jakimś przyjemniejszym miejscu. Jeden z moich współlokatorów się zjarał i przez przypadek wynajął pracownicę seksualną. Skończyło się na tym, że graliśmy z nią w Uno.

Otwieram oczy trochę szerzej i choć czuję, że moja szyja jest sztywna, to obracam się w jej stronę, rzucając zaskoczone spojrzenie. Dziewczyna uśmiecha się i papla, jakbyśmy były starymi znajomymi, a ja zauważam szparę między jej jedynkami. Nie jestem pewna, czy jej zachowanie jest bardziej dziwne, czy może raczej krzepiące, ale alternatywą jest rozmyślanie o wszystkich sposobach, w jakie może rozbić się samolot (nie powinnam była dać się namówić babci na obejrzenie filmu o kapitanie Sullym z Tomem Hanksem w zeszłym tygodniu), więc postanawiam zdać się na bieg wydarzeń.

– Jak to się stało? To znaczy, jak można przez przypadek wynająć pracownicę seksualną?

– Nie mam pojęcia. Wszyscy śmialiśmy się tak bardzo, że musieliśmy uważać, żeby się nie posikać i nigdy się nie dowiedzieliśmy, jak do tego doszło. Ale to świetna historia, nie sądzisz?

– Jasne.

W kabinie rozlega się sygnał dźwiękowy.

– Panie i panowie, kapitan zniósł nakaz zapięcia pasów. Personel pokładowy zaraz rozpocznie serwis, podczas którego można będzie zakupić przekąski oraz napoje. Prosimy o ostrożność podczas wyjmowania bagaży z luków, gdyż mogły się one przemieścić w trakcie startu.

Dziewczyna obok mnie milknie, a ja rozluźniam się w siedzeniu.

– Jestem Jodie – przedstawiam się.

Na Majorce są setki hoteli, ale najbliższe kilka godzin spędzimy razem; z pewnością nie uda mi się zatrzeć pierwszego wrażenia, ale mogę spróbować je odrobinę zmienić.

Wyciągam dłoń w jej stronę, nim dociera do mnie, że takie zachowanie jest dość dziwaczne, a ona przygląda mi się z rozbawieniem. To cholerny samolot, a nie spotkanie służbowe. Czego ja się spodziewałam? Prelegenta z Glossier zaraz za wózkiem z przekąskami?

Dziewczyna uśmiecha się jednak szeroko i mocno ściska moją dłoń.

– Luna.

Kiedy podjeżdża do nas wózek, daję jej zamówić jako pierwszej, a ona prosi o herbatę i twiksa. Składam zamówienie zaraz potem, oferując, że zapłacę za wszystko.

Luna rumieni się gwałtownie i protestuje.

– Och nie, nie, naprawdę. Nie musisz tego robić.

– Nie musiałaś być wobec mnie miła, kiedy startowaliśmy – odpowiadam i płacę, zanim dziewczyna zdąży ponownie zaprotestować.

Podaję jej herbatę i batona, a ona zaciska usta i unosi brew, jakby chciała mnie skarcić, lecz zaraz się uśmiecha.

– Dziękuję – odpowiada.

Gadamy jeszcze przez chwilę, ale czuję, że rozmowa się rwie, zauważam, że Luna nerwowo dotyka książki na kolanach, a ja ściągnęłam kilka podcastów, które mam nadzieję przesłuchać. Obie dajemy sobie spokój i przez resztę lotu pogrążamy się we własnych rozrywkach.

Oddycham z ulgą, nie wiedziałam, że byłam aż tak spięta. Może jednak potrafię to zrobić – odprężyć się. Zrobić sobie wakacje.

Nie jestem zbyt dobra w studiowaniu, mimo ciężkiej pracy, jaką w to wkładam. Ale to przecież nie jest biologia molekularna ani fizyka jądrowa, tylko zwykły odpoczynek, w dodatku zasłużony. Na pewno mogę spędzić tydzień bez zamartwiania się o przyszłość, ciesząc się słońcem i tandetnym podcastem, który pozwoli mi oderwać myśli.