The Kissing Booth 3: Ten ostatni raz - Beth Reekles - ebook

The Kissing Booth 3: Ten ostatni raz ebook

Beth Reekles

4,0
9,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Powieść inspirowana nowym oryginalnym filmem Netflixa „The Kissing Booth 3”

Lato w pełni, a Elle musi zrewidować swoje plany. Właśnie otrzymała wiadomość, że dostała się na uniwersytet, o którym dotychczas mogła tylko marzyć. Ma zaledwie kilka dni na podjęcie ważnej decyzji: wybrać Harvard, by być blisko studiującego tam ukochanego Noah, czy rozpocząć studia w Berkeley wraz z Lee, swoim najlepszym przyjacielem, jak od dawna planowała.

Tymczasem w domku przy plaży Elle i Lee odnajdują listę szalonych rzeczy, które kiedyś zamierzali wspólnie zrobić. Dzięki nim Elle chce przeżyć najwspanialsze lato, zanim wszystko się zmieni.

Przed Elle wielki dylemat: powinna wybrać miłość czy przyjaźń? Od tej decyzji zależy jej przyszłość.

Dołącz po raz ostatni do Elle, Noah, Lee i innych ulubionych bohaterów serii „The Kissing Booth” i przeczytaj zwieńczenie tej wyjątkowej historii!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 345

Oceny
4,0 (26 ocen)
13
6
4
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Natalciee

Nie polecam

Mam wrażenie, że ta część została napisana na siłę. Poprzednie nie porywały, ale ta była kompletną stratą czasu
10
Agus039

Dobrze spędzony czas

Opowieść o nastolatce i jej dylematach przyjaźni, miłości, dorosłości. Historia ciekawa, jednak znowu niepotrzebne zbyt długie przypomnienia i rozwleka nie co było. Ogólnie polecam.
00
Angelika35

Dobrze spędzony czas

Wszystko spoko, ale słabe zakończenie...😉
00

Popularność




Cześć Wam wszystkim!

Cóż, czas na podsumowanie: pięć książek, trzy filmy i dziesięć lat z serią The Kissing Booth i oto opowieść o Elle, Lee i Noah ostatecznie dobiega końca. Uwierzycie?

Pierwszą część napisałam, kiedy miałam piętnaście lat. Załadowałam ją na Wattpada i… dziwiłam się, że w ogóle ktoś to chce czytać. Nawet nie pozwalałam sobie myśleć, że moja pisanina zostanie opublikowana w postaci książki. (Wręcz śmiałam się, gdy ludzie sugerowali, że powinno się nakręcić z tego film – zdawało mi się zbyt piękne i niedorzeczne, aby choć o tym marzyć). Mówiłam wtedy, że nie mam w planach sequelu i że nie zamierzam ciągnąć tej historii, ale trudno mi było tak po prostu zostawić bohaterów. Bardzo wiele dla mnie znaczyli, stali się wielką częścią mojego życia, dlatego cieszyłam się z każdej okazji, gdy mogłam coś dorzucić do ich historii. A teraz, w tej powieści, podsumowuję ją i kończę.

Od samego początku wiedziałam, jak ułożą się sprawy między Elle i Noah oraz Lee. Może nie miałam wizji poszczególnych wydarzeń, ale znałam zakończenie całości. I właśnie to zakończenie dostajecie teraz, w ostatniej części The Kissing Booth.

A była ona dla mnie interesującym wyzwaniem. Pisanie powieści na podstawie filmu opartego na moich dotychczasowych książkach. Ee, łatwizna, co? Może nie całkiem „łatwizna”, ale niezła zabawa. Tekst, który macie przed sobą, jest faktycznie adaptacją trzeciej produkcji Netflixa, ale na pewno zauważycie, że nie powiela jej scenariusza. Owszem, wiernie oddaje fabułę filmu, kontynuuje historię z The Kissing Booth 2. Na odległość, jednak zamiast do znanych z obrazu Marca i Chloe wrócicie do Leviego i Amandy!

Ponadto poznacie tu kilka scen i interakcji, których nie zobaczycie na ekranie. Przekonacie się również, że postacie są pokazane inaczej. Nie musicie oglądać filmu, żeby przeczytać tę książkę w poczuciu komfortu. Możliwe też, że sięgniecie po nią, znając tylko filmy, albo że jesteście wiernymi fanami i jesteście ze mną od czasu, gdy zamieściłam pierwszy tekst na Wattpadzie. Tak czy inaczej, dziękuję, że ze mną jesteście. Mam nadzieję, że spodoba się Wam ten finalny rozdział historii Elle.

Ściskam Was, Beth

Tytuł oryginału The Kissing Booth 3: One Last Time

Copyright © Beth Reekles, 2021

Published in Great Britain by Penguin Books,a part of the Penguin Random House group of companieswhose addresses can be found at global.penguinrandomhouse.com.

penguin.co.ukpuffin.co.ukladybird.co.uk

First published 2021

The moral right of the author has been asserted.

Przekład Patrycja Zarawska

Redakcja Anna Hadała-Żołnik

Korekta Justyna Charęza

Skład Tomasz Brzozowski

Konwersja do wersji elektronicznej Aleksandra Pieńkosz

Copyright © for this edition Insignis Media, Kraków 2021Wszelkie prawa zastrzeżone.

ISBN pełnej wersji 978-83-66873-93-3

Insignis Media ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków tel. +48 (12) 636 01 [email protected], www.insignis.pl

facebook.com/Wydawnictwo.Insignis

twitter.com/insignis_media (@insignis_media)

instagram.com/insignis_media

Dedykuję tę powieść wszystkim zaczytanym piętnastolatkom, które i którzy chcą opowiedzieć swoje historie

Rozdział 1

Tata odchrząknął, rzucając na blat korespondencję. W moją stronę przesunął grubą kopertę.

– Co to jest? – zapytałam z ustami pełnymi cheeriosów.

Zamiast odpowiedzieć, zawołał:

– Hej, Brad, a może byś posprzątał swój pokój, zanim pójdziesz do Benny’ego, co?

– Ale…

Nie było jednak miejsca na ale, ponieważ tata zwyczajnie zholował syna, czyli mojego młodszego brata, ze stołka przy blacie. Brad burczał przy tym, niezadowolony.

– Maszeruj, brachu, na górę, a zwolnię cię ze zmywania naczyń z Elle po śniadaniu.

To było z gruntu podejrzane. Ostatnio tata uznał, że młodemu należy dodać obowiązków domowych. Już pokazałam bratu, jak się składa wysuszone pranie i jak się gotuje makaron. Tata nauczył go kosić trawę i wciągnął go w grafik mycia naczyń – Brad miał na zmianę pomagać mnie albo tacie. Tata stwierdził, że ponieważ syn jest już w gimnazjum, najwyższa pora, żeby się bardziej angażował w obowiązki domowe, ale wszyscy znaliśmy prawdziwy powód tych zmian: jesienią zaczynam studia, nie będzie mnie pod ręką, a w domu nic nie zrobi się samo.

Żołądek mi się skręcił na myśl o tym. Za kilka miesięcy, kiedy pojadę do Berkeley, wszystko tak bardzo się zmieni. To nie tak, że dom się beze mnie zawali – w końcu tata z Bradem radzili sobie całkiem nieźle, kiedy co roku latem kilka tygodni spędzałam w domku przy plaży z Flynnami. Ale i tak trochę się martwiłam, że zostawię ich dwóch, by sami zajmowali się domem.

Jeszcze kilka dni temu byłam wniebowzięta, gdy szłam na podwyższenie, żeby odebrać świadectwo ukończenia szkoły średniej. Rzuciłam biret w górę jak wszyscy… Dostałam się na uniwersytet w Berkeley razem z moim najlepszym przyjacielem, Lee Flynnem, tak jak od wieków planowaliśmy – a przynajmniej od czasu, gdy dorośliśmy na tyle, żeby rozumieć, czym są studia. Spędziliśmy razem całe dotychczasowe życie, a teraz następny jego rozdział, czyli studia, mieliśmy również przeżyć razem. Idealnie. Dokładnie tak, jak miało być.

Na początku ostatniej klasy liceum powiedzieliśmy sobie, że to będzie nasz rok, no i był… Nie obyło się wprawdzie bez turbulencji, ale ogólnie było ekstra. I tak samo będzie na studiach. Choć bojaźliwie podchodziłam do zmian, myślałam o nich z podekscytowaniem.

– O co chodzi? – zapytałam, zmrużonymi oczyma zerkając najpierw na kopertę, a potem na tatę. Zgarnęłam resztę płatków, otarłam sobie usta wierzchem dłoni i odsunęłam miskę na bok.

Tata zajął stołek, który zwolnił Brad, i stuknął palcami w list.

– Może to ty mi powiesz, o co chodzi. To przyszło do ciebie.

– Do mnie?

Wzięłam kopertę i odwróciłam ją.

„Pani R. Evans…”

Na korespondencji widniało logo Uniwersytetu Harvarda.

O.

O, cholera.

Cheeriosy gwałtownie zgłosiły chęć powrotu na stół, a serce podeszło mi chyba aż do gardła, kiedy niezdarnie zaczęłam się męczyć z kopertą. To się nie dzieje naprawdę. To niemożliwe. Kilka miesięcy temu dostałam z tej uczelni powiadomienie, że znalazłam się na liście rezerwowych. Zrozumiałam, że na tym koniec. Tylko że… najwyraźniej wcale nie.

Wytrząsnęłam na blat urzędowe pismo, i zaczęłam je czytać.

„…z radością informujemy…”

Poderwałam głowę, a szczęka mi przy tym opadła.

– To… to…

Nie umiałam wydobyć z siebie słowa.

Tata niecierpliwie, z iskrą szaleństwa błyskającą zza okularów, wyrwał mi z dłoni list, żeby go przeczytać samemu. Przez chwilę oczy mu biegały w jedną i w drugą stronę, po czym wybuchnął śmiechem i pokręcił głową.

Skrzywiłam się, wiedząc, co teraz nastąpi. Wyprzedziłam jego reakcję – opadłam na blat, z jękiem chowając twarz w ramionach.

– Proszę, nie mów tego. Proszę, nie mów tego.

– Dostałaś się na Harvard! Moja córeczka dostała się na Harvard! Wiesz… – Znowu odchrząknął. – Kochanie, nawet mi nie mówiłaś, że tam aplikujesz. Czy to… czy to ze względu na Noah?

Znów zajęczałam.

To nie powinno się wydarzyć.

W pierwszej kolejności wysłałam papiery do Berkeley, ponieważ… no ba, to chyba oczywiste. A potem pozgłaszałam się do kilku innych uczelni. To też oczywiste. Wszyscy tak robią, nie? Każdy doradca zawodowy to zaleci. Zatem, rzecz jasna, Lee i ja na wszelki wypadek porozsyłaliśmy papiery do tych samych szkół wyższych.

Lee chciał startować na Uniwersytet Browna, kiedy jego dziewczyna Rachel złożyła tam podanie, a ja…

Cóż, w jakimś przypływie szaleństwa wysłałam zgłoszenie na Harvard. Tam, gdzie od roku studiuje mój chłopak Noah, starszy brat Lee.

To było szaleństwo, ponieważ nie miałam się tam dostać. Nie spodziewałam się tego, nawet przez myśl mi nie przeszło. To znaczy, jasne, ostro przykładam się w szkole, zdobyłam dobre stopnie, miałam kilka ponadprogramowych osiągnięć i nieźle mi poszły testy kompetencji, ale… to przecież Harvard, nie? Nie tego rodzaju miejsce, do którego się idzie ot, tak sobie, pod wpływem impulsu.

To było szaleństwo, ponieważ nie miałam dostać pozytywnej odpowiedzi.

– Tak jakby – odmruknęłam do taty. Podniosłam odrobinę głowę i znów się skrzywiłam, widząc jego minę. Uch. Był ze mnie tak cholernie dumny. Mógłby już przestać pękać z dumy. – Po prostu… sama nie wiem. Pomyślałam, że mogłoby być miło. Tak jak wtedy, gdy Lee chciał aplikować do Browna, bo wybiera się tam Rachel. Nigdy nikomu nie wspomniałam, że…

– Zaraz… to Lee o tym nie wie?

Ojcowska duma zaczęła się powoli ulatniać. „I dobrze” – pomyślałam. Za to, że trzymałam tę sprawę w tajemnicy przed najlepszym przyjacielem, należała mi się o wiele gorsza kara niż odrobina rozczarowania ze strony rodzica. Ostatnim razem zrobiłam coś takiego, gdy zaczęłam się spotykać z Noah i ukrywałam to przed Lee, bo się bałam, że źle by przyjął taką nowinę. I rzeczywiście nie wyszło to zbyt dobrze, kiedy odkrył prawdę, mimo że w końcu mi wybaczył…

– To nie tak, nie chciałam tego przed nim ukryć – próbowałam się tłumaczyć przed tatą. – Nie tak samo jak, no wiesz, kiedy się umawiałam potajemnie z Noah. Po prostu nigdy bym nie pomyślała, że się tam dostanę, więc nie widziałam powodu, żeby wprowadzać zamieszanie. Nie sądziłam, że… – Przeciągle wypuściłam powietrze z płuc. – Wpisali mnie na listę rezerwowych. Pomyślałam, że to fajnie. Ale ludzie z listy rezerwowych tak naprawdę nie dostają się na Harvard.

– Wygląda na to, że się jednak dostają.

– Taa – wymamrotałam.

Tata uśmiechnął się od ucha do ucha i obszedł blat, żeby mnie uściskać.

– Cóż, niezależnie od tego, jaka będzie twoja decyzja, jestem z ciebie dumny, Elle. Harvard! Wiem, że miałem obiekcje, gdy się spotykałaś z Noah, ale, hej, jeżeli ten chłopak ma na ciebie taki wpływ…

– Nie zgłosiłam się tam tylko ze względu na niego. No wiesz… w końcu to Harvard. Kto nie chciałby się dostać na taką uczelnię?

– Ale on jest powodem, dla którego wybrałaś Harvard, a nie, powiedzmy, Yale.

– No tak – przyznałam. – I wydawało mi się… to znaczy, tak jakby… chciałam sprawdzić, czy mam jakieś szanse, wiesz?

– Ale trzymałaś to w wielkim sekrecie! Nie powiedziałaś nawet swojemu staruszkowi! – Roześmiał się i usiadł z powrotem naprzeciwko mnie, jednak zaraz zmarszczył czoło i uśmiech spełzł z jego twarzy. Znów postukał palcami po liście. – Więc, hm… Lee nic nie wie. Noah też, jak przypuszczam?

– Nie. Nikomu nie mówiłam. Nie chciałam, żeby Noah robił sobie nadzieję. Ani żeby Lee pomyślał… Nie chciałabym go zranić. Nie byłoby dobrze, gdyby myślał, że nie chcę iść do Berkeley.

– A tam potwierdziłaś już, że zaczynasz u nich studia?

Potrząsnęłam głową. Miałam się zarejestrować, ale jeszcze się do tego nie zabrałam.

Może to dlatego, że wciąż żywiłam małą, maluteńką nadzieję na to, że się dostanę na Harvard, ale…

To się nie miało zdarzyć.

Pewnego popołudnia Noah w rozmowie telefonicznej wspomniał od niechcenia, że może powinnam aplikować – powiedział, że miło by było mieć mnie w pobliżu i spędzać więcej czasu razem, bo strasznie za mną tęskni. Na pewno nie chciał, żebym to brała poważnie, wiedziałam o tym, ale…

Rzucił pomysł. A ja naprawdę miałam ochotę się sprawdzić.

Harvard. Dostałam się na Harvard. Ja, Elle Evans!

W ustach mi zaschło, żołądek ścisnął się w supeł.

– Wiesz już, co zamierzasz zrobić?

Wlepiłam wzrok w pismo z działu rekrutacji, myśląc o tej szufladzie w biurku na górze, gdzie spoczywało podobne zawiadomienie z Berkeley.

Odkąd pamiętam, Lee i ja nastawialiśmy się na Berkeley. Ten uniwersytet nie jest bardzo daleko, w obrębie naszego stanu, no i nasze mamy tam się poznały i tak bardzo zaprzyjaźniły. Miało to dla nas szczególne znaczenie.

Ale nawet gdyby nie brać pod uwagę Noah i naszego związku… cóż, Harvard to Harvard. Taki rodzaj uczelni, o której się marzy i przez całe życie pracuje na to, żeby się na nią dostać.

(Okej, fakt, że studiuje tam Noah, ma ogromne znaczenie – musiałam to przyznać).

Wodziłam wzrokiem, patrząc to na list, to na tatę, który ciągle wyglądał, jakby miał pęknąć z dumy.

– Proszę, nie rozpowiadaj o tym – bąknęłam. – Zwłaszcza nie mów Flynnom. Muszę… Muszę to sobie przemyśleć.

Nie zniosłabym, gdyby tata w jakimś przypływie szalonej ojcowskiej dumy wygadał się rodzicom mojego przyjaciela i chłopaka, a Lee i Noah zaraz by się o tym dowiedzieli. Nie miałam nawet pojęcia, jak Noah zareagowałby na to, że się dostałam na Harvard, albo co by powiedział, gdybym się zdecydowała tam pójść. Może tamta rzucona mimochodem wzmianka nie miała nic znaczyć. Może nawet by nie chciał, żebym studiowała w pobliżu.

A Lee…

Lee poczułby się bardzo zraniony, gdybym się odwróciła od niego i zakomunikowała, że pomimo naszych wszystkich obietnic i mimo tego, jaka byłam wkurzona, kiedy się dowiedziałam, że on aplikuje do Browna, zrobiłam dokładnie to samo za jego plecami, aby być bliżej Noah.

– Trzeba będzie podjąć decyzję już niedługo, pączuszku – powiedział tata. Wychylił się i uścisnął mi ramię. – Harvard nie będzie czekał wiecznie na twoją odpowiedź.

Zanim się zwierzę Noah i Lee, najpierw muszę uporządkować sobie myśli. I to szybko.

Rozdział 2

Resztę poranka spędziłam na przygotowaniach do lunchu z Flynnami. Mama Lee zorganizowała wspólne wyjście na wystawniejszy posiłek, żeby uczcić nasze szczęśliwe zakończenie szkoły. Nie za bardzo umiem się wystroić na taką okazję, dlatego nie obyło się bez kilku zmian stylizacji i desperackiego wideopołączenia z Rachel, która też była zaproszona. Wystarczyło, żeby mnie odciągnąć od rozmyślania o powiadomieniach o przyjęciu z dwóch uczelni. No i oczywiście Noah przyjechał, żeby mnie zabrać do restauracji, więc naprawdę nie miałam czasu na dumanie…

– Hm… – zagadnął Noah, gdy już wysiedliśmy z samochodu. Przewiesił rękę przez moje ramiona, a moja dłoń automatycznie powędrowała w górę, żeby spleść z nim palce.

– Myślałem trochę.

– Ostrożnie. Jeszcze zrobisz sobie krzywdę.

Przewrócił oczami.

– O czym? – zapytałam, odsuwając żarty na bok.

– Myślałem – powtórzył – że może tego lata poleciałabyś ze mną do Bostonu. Zobaczyłabyś, jak będę mieszkał. Pokazałbym ci twoją szufladę w komodzie.

– Przygotowałeś mi szufladę w komodzie? Ojjj – zagruchałam i spojrzałam na niego, żeby zatrzepotać rzęsami. Żartobliwie uszczypnęłam go w policzek. – Patrzcie na mojego chłopaka, wielka miękka przylepa.

I rzeczywiście taki był. Przynajmniej w porównaniu z tamtymi czasami, gdy zaczynaliśmy z sobą chodzić. W naszej szkole słynął jako łobuz, uchodził za chłopaka zaliczającego mnóstwo dziewczyn (co, jak się później od niego dowiedziałam, w większości było nieprawdą). Wizerunek uzupełniał jazdą na motocyklu i paleniem papierosów. A teraz mówi, że mnie zaprasza do siebie i opróżnił dla mnie szufladę swojej komody.

Tak bardzo go kochałam.

– Byłoby niesamowicie, gdybyś zamieszkała ze mną w Bostonie. Nawet niekoniecznie studiowała na Harvardzie. Widywalibyśmy się znacznie częściej. Może nawet wynajęliśmy wspólnie mieszkanie na lato czy coś.

Stanęłam jak wryta, wyszarpując palce z jego dłoni, zanim zauważył, jak mi się spociła ręka.

Noah też się zatrzymał i odwrócił do mnie ze śmiechem. Minę miał jednak napiętą i nie bardzo umiał spojrzeć mi w oczy; spoglądał ponad moim ramieniem gdzieś w stronę parkingu.

– Co, za mocno przylepne? Myślałem, że chcesz, żebym się bardziej otworzył, postawił na szczerość, skończył z maczyzmem i porozmawiał czasem o emocjach.

Uchyliłam usta, ale nic z nich nie wyszło.

Noah poczerwieniał na twarzy.

– To znaczy, wiesz, Elle, tak tylko… – Odchrząknął, potarł sobie kark. – Właściwie nie mówiłem serio. – Głośno przełknął ślinę. – Zamieszkanie razem to byłby duży krok. Jeszcze nie jesteśmy na tym etapie. Tak tylko zażartowałem.

Teraz powinnam mu powiedzieć, że się dostałam. Do diabła, powinnam mu w tym momencie wyznać, że wysłałam papiery na Harvard, zupełnie nie mając szans na studiowanie razem z nim w Bostonie. Nie wiedział i nie wie o tym, a mimo to mówi mi, że miło by było mieć mnie w pobliżu i że moglibyśmy zamieszkać razem.

Na myśl o tym, że Noah chciałby się podjąć tak wielkiego zobowiązania, moje serce powinno fikać koziołki. Powinnam zapiszczeć z radości, zarzucić mu ręce na szyję i zawołać: „Niespodzianka! Możemy! Dostałam się na studia w Bostonie!”.

To zdecydowanie najwyższa pora, żebym mu powiedziała.

Zwłaszcza że wyglądał na upokorzonego po tej niby mimochodem rzuconej propozycji, na którą ja – w jego oczach – zareagowałam przerażeniem.

– Elle?

„Cholera. Dawaj, Elle, powiedz coś. Wyduś to z siebie!”

Spojrzałam na Noah, skupiając wzrok na jego twarzy, zamiast gapić się przez niego na wylot. I powiedziałam:

– Chyba zostawiłam włączoną lokówkę.

Nie sądzę, żeby to kupił, ale odparł:

– To napisz do swojego taty. Żeby sprawdził.

Szybko wyjęłam telefon i wstukałam wiadomość, po czym skasowałam ją, nie wysyłając.

– Chodź, już jesteśmy spóźnieni – ponaglił mnie Noah.

– Taa – odpowiedziałam, posyłając mu znaczące spojrzenie. Lecz zaraz się uśmiechnęłam. – A czyja to wina?

– Co, niby to moja wina, że wyglądasz tak cholernie dobrze?

Zrównałam z nim krok, a on pochylił się i pocałował mnie w szyję. Odepchnęłam go ze śmiechem.

– Ani się waż! To właśnie przez takie rzeczy jesteśmy spóźnieni.

– Wiesz, w zasadzie nie spóźnilibyśmy się, gdybyśmy nie pojawili się wcale…

– Noah Flynnie, nawet o tym nie myśl! Tam w środku czeka na mnie potężny deser lodowy i nawet ty ze swoim słodkim tyłeczkiem nie odciągniesz mnie od niego.

– Moim słodkim tyłeczkiem, co?

Nie wiem, jak to możliwe, ale choć minął rok, odkąd byliśmy razem, wciąż umiał sprawić, że się czerwieniłam, kiedy palnęłam coś takiego. Tym razem też strzeliłam buraka. Noah zachichotał i objął mnie ramieniem, po czym weszliśmy do budynku. Wyjścia do restauracji z Flynnami zdarzały nam się dość często, ale zazwyczaj uczestniczyli w nich też mój tata i brat. Pomyślałam, że to trochę dziwne: June, mama chłopaków, najwyraźniej na dzisiejszy lunch zaprosiła tylko mnie. Jednak może to dlatego, że zaproszenie dostała też Rachel. Może tym razem chodziło bardziej o mnie jako o dziewczynę Noah niż jako o starą znajomą rodziny.

Byłam jego dziewczyną od ponad roku, ale nadal wprowadzało to do dawnego układu nową dynamikę i wciąż się do niej przyzwyczajaliśmy.

Flynnowie wybrali niesamowitą restaurację na dachu budynku. Mając na sobie dżinsy, poczułam się nieodpowiednio ubrana, gdy zatrzymałam wzrok na grupce kobiet po dwudziestce, które ze śmiechem popijały koktajle Mimosa. Dobrze, że za namową Rachel zostawiłam w domu bluzę z kapturem i włożyłam nieco wysiłku w ułożenie włosów.

Dość łatwo znaleźliśmy pozostałych. Kiedy June wstała, by mnie uścisnąć na powitanie, wygłosiłam:

– Przepraszam za spóźnienie. Były okropne korki i nie miałam pojęcia, że będziemy tankować po drodze.

– W porządku – odpowiedziała.

Gdy sadowiliśmy się przy stole, Lee mruknął:

– Korki? Serio? I mama ma to łyknąć?

I zaraz potem syknął: „Auć!”, gdy Noah przydepnął mu stopę pod stołem.

Kiedy złożyliśmy zamówienia, rozejrzałam się, podziwiając widok.

– Cudowne miejsce.

– Chcieliśmy wreszcie zaprosić was na coś specjalnego, żeby porządnie uczcić zakończenie szkoły – wyjaśnił Matthew, tata chłopaków.

– Elle ma rację – dodała z zachwytem Rachel. – To urzekające miejsce. Dziękuję za zaproszenie.

– Wciąż trudno mi uwierzyć, że szkoła już za nami – westchnął Lee, kręcąc głową. – Aż dziwne, że nie wrócimy tam jesienią. To już naprawdę koniec. No i mamy jeszcze przed sobą całe lato…

– Szybko zleci – wtrącił Noah. – Wierz mi.

– Taak, powinniście skorzystać z lata jak najlepiej – potwierdził Matthew. – Macie jakieś plany?

– Oprócz domku przy plaży? – odparł Lee ze śmiechem. – Właśnie rozmawialiśmy o weekendowym wypadzie nad morze. Nie przeszkadza wam, że zajmiemy domek?

Spojrzałam na jego rodziców z wyczekującym uśmiechem. Spodziewałam się, że z miejsca odpowiedzą: „Jasne, że nie. Bierzcie klucze!”. Bo niby czemu mieliby odmówić? Lee i ja już od kilku tygodni planowaliśmy długi weekend w domku Flynnów. Co roku latem jeździłam tam z całą ich rodziną, ale tym razem Lee i ja pomyśleliśmy, że skoro szkołę mamy z głowy, moglibyśmy urządzić sobie wypad bez rodziców. Zabrać z sobą piwo i odreagować szaleństwo harówki z ostatniego roku.

Ale Matthew i June zamiast powiedzieć, że oczywiście, nie ma sprawy, popatrzyli po sobie jakoś dziwnie. June ze zmartwioną miną zacisnęła usta. Jej mąż porozumiewawczo kiwnął głową, a mnie aż ścisnęło w dołku.

I chyba nie tylko mnie.

– Co to za mina? – spytał Noah. – Coś się stało?

– Wszystko w porządku – odrzekła June z wymuszoną werwą i posłała nam kolejny sztywny, zbyt szeroki uśmiech.

„Ojej” – pomyślałam. Nie uśmiechała się ciepło, jak przystało na mamę. June wyglądała w ten sposób, gdy odbierała telefon z biura. Zrobiła głęboki wdech.

– Właściwie mamy dla was nowiny…

Po skórze popełzło mi złe przeczucie.

– Postanowiliśmy sprzedać domek przy plaży.

Niemożliwe.

To się nie działo naprawdę.

Najwyraźniej dzisiejszy dzień uparł się fundować mi jazdę bez trzymanki i ten odcinek póki co był najgorszy, a przecież nie minęła nawet jeszcze pierwsza.

– Co? Czemu? – wybuchnął Noah.

Lee zerwał się na równe nogi, krzycząc:

– Zaraz! Co? A niby dlaczego?

– Lee, usiądź, proszę – odezwał się stanowczo jego tata.

Lee posłuchał, ale gapił się na rodziców oburzony.

– Chwila, chwila… czy cały ten lunch był tylko po to, żeby nas ugłaskać, zanim odpalicie bombę?

– Nie! – June wyprostowała się na siedzeniu, po czym nerwowo zmięła serwetkę. – Nie… właściwie… może trochę. Podziałało?

– Mamo, pyszne jedzonko i napoje serwowane po to, by zagłuszyć złe wieści, to niedobry pomysł, po prostu niedobry. Myślałem, że lepiej cię wychowaliśmy.

Noah szturchnął brata, żeby przestał błaznować.

– Mówicie poważnie? Naprawdę sprzedajecie domek? Przecież mamy go od zawsze!

– Rozmawiamy o tym od jakiegoś czasu – wyjaśniła June. – Nie ma sensu trzymać go dłużej, skoro wy, dzieci, wyjeżdżacie na studia. Sam o tym mówiłeś w zeszłym roku, Noah. Niedługo znajdziecie sobie pracę, czekają was letnie praktyki i staże, podróże po kraju, bo na pewno będziecie odwiedzać nowych znajomych… Dużo się zmieni, więc sprzedaż wydaje się rozsądnym pomysłem.

– No i równie dobrze możemy powiedzieć wam teraz, bo pewnie niedługo i tak się dowiecie – dodał Matthew, pociągając nosem – że cała ta okolica zostanie zagospodarowana. Jeżeli sprzedamy nieruchomość teraz, dostaniemy cztery, może pięć razy tyle, ile jest warta.

– Mówisz jak agent nieruchomości – burknął Lee, osuwając się na krześle.

– Skarbie – przypomniała mu June – ja jestem agentką sprzedającą nieruchomości. Wierzcie mi, nie podjęliśmy tej decyzji pochopnie. Mamy wielu potencjalnych kupców, a ta działka jest zbyt cenna, żeby ją trzymać.

– Działka? – powtórzył jak echo Noah. Wychylił się ponad stołem, marszcząc brwi. – Chyba nie zburzą domku, co?

Matthew wzruszył ramionami.

– To bardzo prawdopodobne. Nie posądzaliśmy cię o takie sentymenty, Noah.

Mój chłopak zrobił nadąsaną minę i przygarbił się na siedzeniu. Wyglądał przy tym na znacznie młodszego, całkiem nie jak Noah. W tym momencie wyraźnie przypominał swojego brata.

– Spędziliśmy tam tyle czasu. To… Po prostu dziwnie jest pomyśleć, że tego miejsca już nie będzie – burknął sztywno.

– Gdzie teraz będziemy oglądali fajerwerki czwartego lipca? Wspólne wyjazdy do domku przy plaży to nasza tradycja. Przysięgliśmy sobie, że będziemy wracać tam co roku w lecie! Równie dobrze możecie odwołać Boże Narodzenie.

– Lee…

– Za pieniądze, które dostaniemy, możemy kupić nowy domek – zaproponował Matthew, jakby o to tu chodziło. – Taki, w którym nie odłazi farba i filtr w basenie nie nawala co roku.

– Nie! – krzyknął Lee. – Po moim trupie. Nie sprzedacie go.

– Właśnie – dorzucił Noah. Poruszył się na krześle i skrzyżował ramiona dokładnie tak samo jak Lee. Zawsze tak się od siebie różnili, lecz teraz było widać wyraźnie, że są rodzeństwem. Zjednoczony front braci Flynnów. – Tym razem zgodzę się z Lee. Ten domek był w rękach naszej rodziny od… bodaj osiemdziesięciu lat. Należał do babci, tato! Nie można go zastąpić innym. Nie możecie go sprzedać!

– Gdybyśmy mieli głosować – wtrąciłam i uniosłam rękę – jestem stanowczo na „nie”.

Zawsze odnosiłam wrażenie, że ten domek tak samo należy do nich, jak do mnie. I Lee miał rację. To była tradycja.

Spojrzałam wyczekująco na Rachel. Co prawda była tam z nami tylko raz, w zeszłym roku, i to jedynie przez kilka dni. Niezgrabnie machnęła ręką.

– Ja też – powiedziała.

June westchnęła.

– Przykro mi, moi drodzy. To już postanowione.

Kelnerka wybrała akurat ten moment, by się pojawić z naszymi daniami.

– Klawo jak cholera – mruknął Lee pod nosem, ale go usłyszałam. Złowił moje spojrzenie. Chyba nigdy nie widziałam u niego takiej determinacji.

Jeśli jego rodzice sądzą, że oddamy domek przy plaży bez walki, to się grubo mylą.

Rozdział 3

Myślałam, że mój dylemat „Berkeley czy Harvard?” jest wystarczająco przygniatający, ale to?

Lee przez resztę czasu spędzonego nad głównym daniem siedział naburmuszony, a Noah – ku mojemu zdumieniu – zachowywał się tak samo. Obaj robili niezadowolone miny, krzywili się i burczeli pod nosem, grzebiąc gniewnie w swoich talerzach i od czasu do czasu patrząc spode łba na rodziców.

Byli do siebie tak podobni, że prawie chciało mi się śmiać.

Prawie.

Rachel, jak to ona, starała się rozładować atmosferę. Kilka razy zagadywała do Lee, a gdy to nie pomogło, rozmawiała z jego rodzicami z entuzjazmem, który graniczył wręcz z manią i ostro kontrastował z ponurym milczeniem chłopaków.

Ja z kolei wciąż próbowałam ogarnąć niewesołe wieści.

Sprzedają domek przy plaży? Nie pomyślałabym nawet, że to może być brane pod uwagę. Chodzi przecież o domek przy plaży. Odkąd pamiętaliśmy, co roku spędzaliśmy tam sporą część lata. Z tym miejscem wiązało się wiele moich najlepszych wspomnień. To tam Lee i ja po raz pierwszy pływaliśmy bez nadmuchiwanych rękawków! Gdy miałam dziewięć lat, w morzu poparzyła mnie meduza i Noah niósł mnie na plecach przez całą drogę z plaży do domku. Lee po raz pierwszy się tam całował – z latynoską ratowniczką, której imienia żadne z nas nie umiało już sobie przypomnieć.

Zerknęłam na Noah siedzącego z zaciśniętą szczęką. Kiedy dorastaliśmy i Noah nagle zrobił się zbyt fajny, żeby się z nami zadawać, w domku przy plaży wszystko znowu wracało do dawnego układu z czasów, gdy byliśmy dziećmi.

To tam po raz pierwszy napiłam się piwa, wykradzionego z lodówki czwartego lipca. Mieliśmy wtedy trzynaście lat, a Noah właśnie zaczynał w szkole zgrywać wyłamującego się z zasad twardziela, ale nie był nim na tyle, żeby nas wykluczyć z tego małego napadu na chłodziarkę. (Choć później tego samego lata kategorycznie zabronił nam wleczenia się za nim na imprezy, na które sam chodził).

Nie mogą tak po prostu sprzedać domku. Tak się nie robi. Nie z takim ważnym miejscem.

Dla nas było ono czymś znacznie więcej niż zwykłą działką z jakimś tam domkiem, z którego odłazi farba, i basenem, w którym nawala filtr.

Zadzwonił mój telefon. Zrobiło mi się głupio, że go nie wyciszyłam, ale zamiast przeprosić i wsunąć komórkę z powrotem do torebki, skorzystałam z wymówki, by się oddalić od stołu.

– Muszę odebrać – bąknęłam. – Zaraz wracam.

Starałam się nie ulec pokusie i nie uciec w te pędy od skwaszonego nastroju przy stole.

Numer był nieznany, ale i tak odebrałam.

– Halo?

– Dzień dobry. Rozmawiam z panną Evans? – zapytał szorstko kobiecy głos.

– Tak. Przy telefonie.

– Panno Evans, tu Donna Washington z biura rekrutacyjnego studiów licencjackich w Berkeley.

O, cholera. Cholera, cholera, cholera!

– Ee…

Zacisnęłam zęby, moja druga ręka bezwiednie powędrowała do telefonu i też chwyciła go kurczowo. Szybko rzuciłam okiem przez ramię. Wszyscy nadal siedzieli przy stole, poza zasięgiem głosu…

– Próbowałam się z panią skontaktować wiele razy w ciągu ostatnich dwóch tygodni.

Żołądek mi się skręcił.

Zachodziła możliwość, że zaraz zwrócę arcydrogi, wystawny posiłek na ścianę przed sobą. Z trudem przełknęłam ślinę, zanim odpowiedziałam:

– Prze-epraszam. Boo… byłam jakby… jakby to powiedzieć… szalenie zajęta… Wie pani, zakończenie szkoły i takie tam…

„Wow, Elle, znakomita wypowiedź. Łatwo zrozumieć, że dostałaś się do Berkeley i na Harvard, skoro używasz takiego języka”.

– Zapewne jest pani świadoma, w czym rzecz, skoro otrzymała pani moje wiadomości głosowe i nasze mejle. Chodzi o to, żeby pani potwierdziła swoją decyzję co do rozpoczęcia od jesieni studiów na naszej uczelni.

– Noo… zastanawiałam się, czy może… może dałoby się trochę przedłużyć termin podjęcia decyzji…

Donna Washington od początku przemawiała szorstko, a teraz przybrała wręcz oschły ton. Było jasne, że nie wcisnę jej kitu.

– I tak otrzymała pani od nas znacznie dłuższy czas do namysłu niż standardowo, panno Evans.

Ręce zaczęły mi się pocić.

– T-tak… wiem i naprawdę to doceniam, ale… proszę… Po prostu dziś dowiedziałam się, że dostałam się z listy rezerwowych na inną uczelnię i potrzebuję jeszcze odrobinki czasu do uporządkowania spraw, dobrze? Bardzo bym prosiła.

– Panno Evans. – Donna Washington ucięła moje błagania, w sekundę wzbudzając we mnie blady strach. – Muszę panią poinformować, że ma pani czas do poniedziałku. Jeżeli do tego dnia nie otrzymamy od pani potwierdzenia, nie będziemy mieli innego wyboru, jak zaproponować to miejsce osobie z listy rezerwowych.

Czekała na moją odpowiedź. Trochę mnie to zaskoczyło. Prawie się spodziewałam, że po tej ostatniej kwestii odłoży słuchawkę.

– Rozumiem – odparłam zgaszona. – Dziękuję pani.

Po rozłączeniu sterczałam tam jeszcze minutę. Oddychałam nierówno, czując, jak mi się pocą dłonie. Wytarłam je o dżinsy.

Do poniedziałku. Dali mi tylko trzy dni, włączając dzisiejszy.

Dwie i pół doby na podjęcie decyzji, która potencjalnie zupełnie zmieni moje życie. I na przyznanie się braciom Flynn. Cudownie. Poradzę sobie na bank.

…Może rzucę monetą?

Z daleka zobaczyłam, że już podano desery. Lee wymachiwał łyżeczką od lodów, z ożywieniem perorując do rodziców – niewątpliwie wałkował temat domku przy plaży. Obok niego Noah gorliwie kiwał głową, najwyraźniej od czasu do czasu wtrącając słowa poparcia dla brata.

Schowałam telefon do kieszeni i wróciłam do nich.

– Wesprzyj mnie, Elle. – Lee przerwał sam sobie w połowie zdania, żeby mnie wciągnąć w dyskusję. – Berkeley nie jest tak daleko od domku przy plaży. Dokładnie w tym samym stanie! Nawet jeśli trafią się nam letnie praktyki czy cokolwiek, pewnie będą się odbywały gdzieś w pobliżu. Wciąż będziemy mogli robić wypady do domku. Prawda, Elle?

– Pr-rawda.

Gdzieś w głębi pod żołądkiem ukłuł mnie wyrzut sumienia.

Zelżał, gdy dotarło do mnie, że Lee ma przed sobą dwa desery lodowe i w obu gmera z równym zapałem. Truskawkowy przesunął w moją stronę.

– Kto dzwonił? – spytała mnie June, zamiast odpowiedzieć synowi.

– O, ee, tylko mój tata. Wiecie, to co zwykle. Chce, żebym posiedziała z Bradem.

– Mamo, nie możesz…

– Lee, proszę. – Jego tata westchnął, pocierając sobie knykciem przestrzeń między oczami. – To nie podlega dyskusji. Mówiliście, że zamierzacie wybrać się do domku przy plaży w ten weekend, tak? Więc może pojedziemy razem i zaczniemy go porządkować? Musimy wszystko usunąć, uprzątnąć… Lepiej się z tym uwinąć wcześniej niż później, nie? Rachel, Elle, oczywiście, przydałaby się wasza pomoc.

Trochę się najeżyłam, słysząc, że wrzucono mnie z nią do jednego worka. Jakbym była po prostu dziewczyną jednego z synów, a nie częścią rodziny. Jakbym nie spędziła z nimi w tym domku tylu wakacji. Jakby mi nie powtarzali z tysiąc razy: „To tak samo twój dom, jak i nasz, Elle!” i jakbym go tak właśnie nie traktowała w zasadzie przez całe życie.

– Z chęcią pomogę – pisnęła Rachel, co zabrzmiało, jakby nie miała innego wyboru.

– O, możecie na mnie liczyć – usłyszałam własne burknięcie.

Jane na sekundę położyła lekko dłoń na mojej ręce.

– Świetnie – warknął Noah.

– Ale żeby było jasne – zadeklarował Lee – wcale nas to nie cieszy.

Spojrzałam wilkiem na resztki, które zostawił z mojego deseru.

„Taa, i nie tylko to nas wcale nie cieszy”.

Komórka wypalała mi dziurę w kieszeni. Chciałam powiedzieć: „Zapomnijcie o domku przy plaży. Ważniejsze jest, do cholery, gdzie mam pójść na studia!”.

Prześliznęłam się wzrokiem z jednego Flynna na drugiego. Lee z nadąsaną miną mamrotał coś zrzędliwie do Rachel – wyglądał na bardzo urażonego. A Noah, gdy złowił moje spojrzenie, posłał mi krzywy uśmieszek.

Lee i Berkeley czy Harvard i Noah?

Miałam niecałe trzy dni na decyzję.

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.

Podziękowania

Rozdział dostępny w wersji pełnej.