Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Upalny lipiec. Podrzędna restauracja i stypa, w której uczestniczy główny bohater. Smutna uroczystość stanie się inspiracją do opowiedzenia bardzo osobistej, miejscami zabawnej historii o miłości, jej braku, rodzinie i odkrywaniu pilnie strzeżonych tajemnic. Będzie to również opowieść o próbie spełniania marzeń, sprostania oczekiwaniom i realizacji celów. A także o tym, że sny potrafią wiązać rzeczywistość, a rzeczywistość sny rozwiązywać. Autor zabierze czytelników w podróż od Dolnego Śląska przez Rumunię, sanatoria, szpitale, wojny, zsyłki, ucieczki, pogrzeby, zdrady, wesela, rozwody, śluby po kres granej na zdobycznej fisharmonii melodii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 265
Pamięci mojej Mamy,
która krótko za męża miała mojego ojca
A to nam śmierć zabrała trenera – powiedziała oddziałowa ze szpitala powiatowego do młodego lekarza, na długo przed tym, zanim ordynator odkrył ich romans. Krople deszczu zaczęły uderzać o parapet, jakby chciały podkreślić tę przykrą wiadomość. – Popatrz, nawet niebo płacze, a ty nic – zasmuciła się.
Lekarz znał trenera z opowieści ojca. Gdyby nie wypadek na nartach, jego ojciec mógłby wejść do składu miejscowej reprezentacji w piłce nożnej. Został potem prowincjonalnym nauczycielem wychowania fizycznego, ożenił się i miał syna, z którego był bardzo dumny. Lekarz, zwłaszcza w małym miasteczku, to jest jednak ktoś.
– Mam stracha – odezwał się po dłuższej chwili ciszy, ale w jego głosie nie było słychać trwogi, raczej kilka znaków zapytania.
– Wszystkich nas to czeka. Ciebie zapewne później niż mnie. Każde życie się kończy. Chodzi o to, żeby się tak dogadać z „górą”, by nie bolało i poszło w miarę szybko – stwierdziła pielęgniarka.
– Nie o tym mówię. Ja się śmierci nie boję i...
– Młody jesteś, to się nie boisz – przerwała.
– Raczej się boję, że ktoś nas przyłapie. To małe miasto. Mam wrażenie, że twój mąż zaczyna się czegoś domyślać.
– A skądże! Znam go.
– Czytasz w jego myślach?
– Po dwudziestu latach małżeństwa pary mniej więcej wiedzą, co im chodzi po głowie.
– To co mu chodzi, jeśli nie...? Coś musi. Ludziom zawsze coś chodzi po głowie – nie ustępował mężczyzna.
– Działka mu chodzi.
– Przecież macie działkę.
– Tak, ale chciałby większą i ze stawem. Żeby móc hodować karpie. Mówi, że te, które kupuje w „Centrali”, są za duże, a przez to zalatują mułem i mają twarde mięso.
– Często jecie karpie?
– Dwa, trzy razy w tygodniu.
– O Boże! – aż krzyknął. – To musi być okropne. Ja jem raz w roku, na wigilię. Szczerze mówiąc, tylko dlatego, żeby nie sprawić przykrości rodzicom. Nie znoszę tych ryb i nie rozumiem ludzi, którzy jedzą je częściej.
– Dlatego ci powiedziałam, że on się nie domyśla i nie domyśli. Póki będę jadła karpie, wszystko będzie dobrze. Karp dwa, trzy razy w tygodniu, bez narzekania, to gwarantuje. Zresztą, jestem realistką. Nacieszysz się mną jeszcze kilka lat, potem założysz rodzinę, żona urodzi ci dzieci, zostaniesz ordynatorem... Tak to już jest. A ja, u boku męża, na działce, ze stawikiem pełnym ryb, dożyję, jak Bóg da, starości i umrę. Trzeba mieć nie tylko dla kogo żyć, ale też dla kogo umierać.
Dzieliła ich spora różnica wieku. Ale trudno mu się było dziwić, bo oddziałowa wyglądała znakomicie. Zadbana, zgrabna, szczupła, i tylko jej dłonie zdradzały lekkie oznaki starzenia. Ich skóra poryta była długimi bruzdami. Być może również z powodu częstego używania płynów dezynfekujących.
– Dla karpi?!
– Nie wygłupiaj się. Pójdziesz na pogrzeb?
– Twój?
– Byłoby miło... Ale pytam o pogrzeb trenera.
– A kiedy jest?
– W czwartek.
– To pójdę. W czwartek mam nocny dyżur. Ojciec z matką też pewnie będą. Pewnie całe miasteczko stanie, bo wszyscy pójdą.
– Masz rację! – odparła z ożywieniem pielęgniarka. – Trener nie miał wrogów. Poszedł prosto do nieba.
– Każdy ma wrogów... – skwitował lekarz tonem, jakim medycy zwykli wypowiadać oczywiste diagnozy. Grypa. Zakwasy. Zatwardzenie. – Nawet Jezus miał wrogów.
– Zgadza się. Jezus miał wielu wrogów. Do dzisiaj ma. Inna sprawa, że gdyby trener tak nie przeżywał tej piłki nożnej, umarłby na to, na co miał umrzeć... Ale trochę by jeszcze pociągnął.
– Może tak, może nie. To nie było takie oczywiste, choć Polacy mogliby lepiej wypaść w meczu z Niemcami. W ogóle nie znoszę Niemców, nie znoszę, a w szczególności kiedy grają w piłkę. Są skuteczni, fakt, robią to jednak tak, jak robią inne rzeczy. Dokładnie i bez polotu. Z kolei Polacy wszystko robią z polotem, ale niedokładnie.
– Zdecydowanie wolę Polaków – oświadczyła z dumą.
– Idealnie byłoby, gdybyśmy połączyli polot z dokładnością.
– Wtedy wojen by nie było...
– Byłyby, ale krótsze – podsumował mentorskim tonem mężczyzna i podejrzliwie rozejrzał się wokół.