Preparator - Hubert Klimko-Dobrzaniecki - ebook

Preparator ebook

Hubert Klimko-Dobrzaniecki

3,9

Opis

Przebieracz i obmacywacz trupów, zimny doktor, preparator, czyli ten, kto przygotowuje zwłoki przed pochówkiem. Praca, którą para się główny bohater powieści, otrzymała różne eufemistyczne nazwy, bo stanowi tabu.Ktoś musi ją wykonywać, ale ludzie nie chcą o tym na co dzień pamiętać, brzydzą się. Tytułowy preparator dobrze wie, że jest naznaczony społecznym piętnem – i coraz bardziej popada w osamotnienie.

 

W świecie, w którym żyje, każdy nosi w sobie złość. Wycofany ojciec, zrzędliwa matka z wiecznymi pretensjami, apodyktyczna siostra, nieszczęśliwa w małżeństwie żona. Na życie składają się żal, poczucie straty, niezadowolenie. Gdzieś tam rodzi się zło…

 

Seria Na F/Aktach to dokumentalne powieści najlepszych współczesnych polskich pisarzy. Powieści niezwykłe, oparte na prawdziwych wydarzeniach. Autorzy, na podstawie dokumentów, doniesień z sal sądowych oraz zeznań i artykułów prasowych, stworzyli sfabularyzowane historie głośnych zbrodni, które popełniono w ciągu ostatnich dekad. Prawdziwe historie i obraz społeczeństwa tworzą swoisty reportaż z polskiej codzienności, który porywa czytelnika w świat tamtych wydarzeń.

 

 

Hubert Klimko-Dobrzaniecki (ur. 1967)

 

Pisarz i poeta, był mimem i nowicjuszem u palotynów. Studiował teologię, filozofię i filologię islandzką. Mieszkał w Polsce, w Islandii i w Austrii.

 

Przedstawia świat, pokazując jego tkankę nerwową. To głębsze spojrzenie daje czytelnikowi obraz prawdziwy, smutny, czasem nieprzyjemny. Przemyśleć trzeba go już samemu, autor nie podpowiada rozwiązań.

 

Hubert Klimko-Dobrzaniecki wydał m.in. takie książki, jak: Bornholm, Bornholm, Grecy umierają w domu, Pornogarmażerka. Był wielokrotnie nominowany do najważniejszych nagród literackich: Nike (Dom Róży. Krýsuvík), Literackiej Nagrody Europy Środkowej „Angelus” (Wariat), Nagrody Mediów Publicznych „Cogito” (Kołysanka dla wisielca). W roku 2007 nominacja do Paszportów „Polityki”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 319

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (67 ocen)
26
19
15
4
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Strona przedtytułowa

Strona tytułowa

Preparator

– PROSZĘ PODPISAĆ. Tak, tutaj, w prawym rogu. Pan jest leworęczny?

– Tak się złożyło. A pan?

– Praworęczny i… prawosławny. A pan?

– Jestem świadkiem.

– Jak się pan czuje?

– Jakoś…

– Proszę się nie denerwować, mamy dużo czasu. Opowie pan?

– Przecież podpisałem.

– Wcisnąć?

– Proszę.

– Nie wiem, od czego zacząć…

– Od czego pan chce.

– Pan wierzy w Boga?

– Czasem się na tym łapię. A pan?

– Teraz już nie jestem tego taki pewny. Kiedyś, przedtem, było łatwiej. To znaczy, nie wierzyłem… Nie potrzebowałem, bo byłem przekonany, że jest. Wiedziałem to. Teraz nie wiem.

– Mówią, że wiara pomaga.

– Tak mówią. Mogę pana o coś zapytać?

– Proszę.

– Nigdy nie czuł się pan dziwnie z tym swoim prawosławiem w katolickim oceanie?

– Tylko dwa razy w roku. Na święta. Mamy inny kalendarz.

– Brał pan wolne z pracy?

– Mam wyrozumiałych szefów. Ale nie zawsze miałem wyrozumiałych szefów. Trzeba było kombinować. Rodzice kombinowali…

– Pan od urodzenia w tym prawosławiu?

– Tak. A pan?

– Nie. Pewnego dnia zapukali do drzwi. Niedziela była. Porząd­nie wyglądali. Dwóch mężczyzn. Jeden starszy, a drugi prawie młokos. Garnitury, krawaty, białe koszule, wypastowane buty. Chcieli porozmawiać. Matka im otworzyła. Byliś­my wtedy z siostrą w pokoju. Ojciec też był z nami. Leżał na tapczanie. Rozmowa się przeciągała, więc ruszyliśmy do przedpokoju. Nie wiem, czy matka nie potrafiła się ich pozbyć, czy rzeczywiście wciągnęła ją ta rozmowa? Nieważne. Kiedy już w trójkę patrzyliśmy na te ich promienne oblicza, wyprasowane koszule, połyskujące krawaty, świecące buty i skórzane teczki, bo wie pan, każdy z nich trzymał w ręku teczkę, taką ze złotym zamkiem, jak Amerykanie z filmów, właśnie wtedy doszedł do nas ojciec. Też patrzył na nich z podziwem, ale i z niedowierzaniem. Normalna reakcja. Takim wymuskanym, a do tego zadowolonym, i to w niedzielę, w Polsce się nie wierzy. W Polsce w ogóle się drugiemu człowiekowi nie ufa. Nie wiem, skąd się to wzięło. A przecież naród w przytłaczającej liczbie wierzący. Prawda? Te wszystkie nasze upadki i powstania są z niewiary. Upadki, bo nie wierzono, że się coś da zrobić, a powstania, bo nie wierzono, że inaczej się da. Nie sądzi pan? I tak potem, od pokoleń ta niewiara przechodzi z ojca na syna, z matki na córkę, a naród wierzący. W niedzielę przez godzinę wierzy, a potem cały tydzień nie wierzy. I tak w kółko, aż dziw bierze, że ciągle się nam udaje, że ten brak wiary trzyma nas razem. Oni wszyscy mówią, że to papież coś tam posiał, że wiarę w siebie przywrócił. Na papieżu się nie znam. Nigdy mnie zbytnio nie interesował, ale pamiętam, jak przyjeżdżał do Polski. Jaka wtedy była wielka wiara demonstrowana. Wie pan, demonstracje mają to do siebie, że zazwyczaj ich efekty są krótkotrwałe. ­Potem wszystko wraca do normy. I tak samo było z tym papieżem. Zjeżdżali się z całego kraju w jedno miejsce, bo tam był ten papież i mszę odprawiał. Postali trochę, poklęczeli, pośpiewali, posłuchali, co im miał do powiedzenia i z czego niewiele zapamiętali, a potem ze łzami w oczach rozjechali się do domów i tak do następnego razu. A potem facet umarł, choć próbował trzymać się do końca. Widziałem go w telewizji. Ostatkami sił podchodził do okna, jeszcze próbował błogosławić. No i umarł. Widziałem, czułem, przechadzając się po ulicach Łodzi, jak ci ludzie, którzy wierzyli tylko w niedzielę albo wtedy, kiedy się papież pojawiał, całkowicie oklapli. To znaczy, że jeśli któryś z nich trochę sobie wierzył, trochę więcej niż tylko w niedzielę, to po jego śmierci wiarę już całkowicie stracił. Przygnębieni chodzili kilka dni, ale myślę, że część z nich, nawet duża część, po prostu udawała. W tym kraju, w tamtym czasie, nie wypadało się inaczej zachowywać. Mógłby sobie pan wyobrazić Polaka uśmiechniętego z powodu śmierci papieża? Trudno byłoby, prawda? Naród stracił nadzieję, ojca… wiarę do końca stracił. Przecież nikt nie wierzył, że następnym papieżem mógłby zostać Polak. Ale gdyby się tak stało, to może byłoby tu lepiej? Sam nie wiem. W każdym razie wybrali Niemca. I to była jeszcze większa tragedia niż śmierć Polaka. Terapia wstrząsowa, choć niektórzy robili dobrą minę do złej gry. Niemiec, rozumie pan. Przedstawiciel narodu, który wymordował nie tylko miliony Żydów, ale i Polaków. Może przede wszystkim Polaków. Człowiek, który w swoich genach nosił pogardę dla Słowian. Ja wiem, że to źle brzmi, ale jak się pan zapyta na ulicy, ot, takiego normalnego człowieka, czy lubi Niemców, to odpowiedź jest tylko jedna i zawsze taka sama. Nie. I ten człowiek mógłby nigdy nie być w Niemczech, więcej panu powiem, on mógłby w życiu nigdy nie spotkać prawdziwego Niemca, filmu niemieckiego nie zobaczyć ani jakiegoś polityka czy piłkarza w telewizji, to i tak zawsze odpowie, że nie lubi. Bo on też ma tę nienawiść w genach. Nic z tym nie zrobi, tak samo jak przeciętny Niemiec nie polubi przeciętnego Słowianina. Jak domnie­many pan mógłby mieć szacunek dla swojego domniemanego niewolnika? Nie da rady. I wie pan, widziałem, jak ci ludzie jeszcze bardziej się zaczynali rozłazić w sobie, bo nie tylko śmierć wielkiego rodaka, ale przede wszystkim wybór Niemca na jego miejsce. A pana nigdy od Ruskich nie wyzywali przez to prawosławie? Nie? To miał pan szczęście. No właśnie… Wie pan, myśmy wtedy wszyscy stali przy tych drzwiach, siostra, ja, matka, ojciec, i oni, ślicznie ubrani i radośni, ale ciągle po drugiej stronie progu. Przecież chcieli porozmawiać, więc wypadałoby ich zaprosić do środka. Ale tamtej niedzieli nie zostali zaproszeni. Wie pan, mimo wszystko to byli obcy. Miałem wrażenie, że nie przeszkadza im wcale fakt, że nikt ich nie zaprasza do środka. Oni stali po drugiej stronie i pewnie mogliby tak stać kilka godzin, mówić pięknie, błyszczeć pięknie, ściągać nasz wzrok na te skórzane teczki i złote zamki. Świadkowie może nie są uparci, ja bym powiedział, że jesteśmy raczej konsekwentni, bo wie pan, upór i konsek­wencja mogą iść w parze, ale wcale nie muszą. Upór wydaje mi się rzeczą nacechowaną raczej ujemnie. Zawsze sobie myślę, że upór z góry zakłada dojście do celu, niejednokrotnie przy użyciu każdego możliwego środka. Konsekwencji tak nie postrzegam. W moim odczuciu konsekwencja jest raczej staraniem się o coś, ale bez trupów po drodze. Tacy właśnie jesteśmy, tacy byli oni, ci sprzed drzwi, bo kiedy nastąpiły dłuższe przerwy, jakaś cisza niewysłowiona pomiędzy jednym a drugim zdaniem, to otworzyli te swoje przepiękne teczki i wyjęli z nich broszurki, gazetki. Poprosili nas, żebyśmy się z nimi zapoznali, trochę poczytali. Obiecali, że odwiedzą nas w następną niedzielę. Rodzice byli katolikami, ja z siostrą też, ma się rozumieć. W tym Kościele zazwyczaj dzieciom nie daje się wyboru. Potem, jak się doroś­nie, oczywiście można sobie wszystko pozmieniać, ale nie do końca. Przynajmniej tak tamci mają w przepisach. Zresztą, wie pan, ten cały Kościół to jeden wielki zbiór paragrafów. Przepisy prawne na wszystko i dla wszystkich. To rzadko ma coś wspólnego z wiarą, toteż zwykli ludzie gubią się w gąszczach obwarowań prawnych i w sumie nie mają pojęcia albo przestają mieć jakiekolwiek pojęcie, o co w tym wszystkim chodzi. U nas wszystko jest dużo prostsze, przynajmniej mnie się tak wydaje. Księga jest jedyną podstawą. To powinno wystarczyć, prawda? Ta księga jest tak gruba, taka nabita treścią, że można całe życie poświęcić na jej studiowanie. Niektórym nawet jedno życie by nie wystarczyło. Mocna sprawa, mówię panu. Pan czyta Pismo Święte? A, widzi pan, trzeba czasami poczytać. Człowiek się wtedy może dowiedzieć bardzo ciekawych rzeczy. Księża katoliccy często nie mają zielonego pojęcia, co tam zapisano i dlaczego właśnie tak. Oni się nas boją. Widzi pan, to nie jest tylko strach przed obcym, taki naturalny strach, który jest w każdym z nas. Ich strach podszyty jest niewiedzą. Dlatego niewielu z nich decyduje się na rozmowę z nami. Oni z góry zakładają, że my nie mamy racji. Ciężka sprawa. Ale co robić. Tak już jest. Pan chce mnie słuchać, prawda? Nawet pan nagrywa… Zanim zapukali do naszych drzwi, pamiętam, że w domu miały miejsce rozmowy na temat tego naszego katolicyzmu. Matka chodziła na msze, nawet regularnie. Z ojcem było gorzej. Tylko od wielkiego święta. Zresztą ten cały Kościół funkcjonuje dzięki kobietom, które z drugiej strony są w oczach rządzących tą instytucją członkiniami drugiej klasy. Moja matka też należała do tej drugiej ligi. Dawała na tacę i modliła się. Nie wiem, jak gorliwie i jak prawdziwie, bo człowiek nigdy nie wie, co w drugim siedzi, prawda? Ale chodziła, chodziła co niedzielę. Nas też zabierała. Ojciec, mimo że ochrzczony, chociaż na to przecież nie miał wpływu, zawsze krytykował tę instytucję. Księży wręcz nie cierpiał. Nawet porównywał Kościół do PZPR-u. Pamięta pan, na oko jesteśmy w podobnym wieku, jak to było. Mówili nam za komuny, że mamy w Polsce demokrację i system wielopartyjny, że przewodnią siłą narodu jest PZPR, ale było też ZSL i SD, prawda? Tyle że w sejmie PZPR miała z góry zagwarantowaną większość głosów. Takie kłamstwo, a może prawda, jak kto woli. Wybierać można, ale i tak tylko jedna partia się liczy i jest nie do ruszenia. Ojciec mówił, że tak samo jest z tymi, którzy idą na księży. Żon im mieć nie wolno, tak mówi przepis, ale mają wybór, mogą nie być księżmi. U nas starsi w zborach mają żony, dzieci. Żadne prawo ludzkie nie może zakazać posiadania rodziny. Lecz jak widać, są instytucje, które niszczą ludzkie prawo, z drugiej strony w kółko gadając, że człowiek ma prawo do wolności. Wielka hipokryzja, choć jak widać, mająca setki milionów wiernych. Pan się uśmiecha, ale powiedział pan, że mogę mówić. Zeszło na te tematy, to mówię. W jakiś sposób jest to dla mnie ważne. Mówić dalej? Po tygodniu zapukali. To właśnie konsekwencja, o której mówiłem, widzi pan. A rodzice przez cały czas rozmawiali, nawet się kłócili, przeglądali te broszurki i gazetki. Nam też podsuwali. Tyle że ani mnie, ani siostrze nie chciało się tego czytać. Mały druk i jakaś nuda. Człowiek w tamtych czasach myślał o innych rzeczach, bardziej przyziemnych, a gazetki traktowały o sprawach kosmicznych, bardzo odległych, choć przecież tak naturalnych i bliskich. Stali więc tak samo jak tydzień wcześniej, w progu. Myśmy z matką byli świeżo po mszy świętej i matka była do tego zbulwersowana kazaniem. Już teraz nie pamiętam, co tego dnia ksiądz nawygadywał, ale chyba tak od rzeczy gadał, że to miało jakiś wpływ, bo matka długo ich w progu nie trzymała, tylko zaprosiła do środka. I wie pan, co mi się w oczy rzuciło? Że oni z tych swoich pięknych teczek, które otworzyli w przedpokoju, nie wyjęli zaraz nowych gazetek, tylko kapcie! Najpierw się mocno zdziwiłem, a potem pomyślałem, że to muszą być rzeczywiście bardzo kulturalni i przygotowani na wszelką okoliczność ludzie. Ubrali te swoje kapcie. O, to dokładnie pamiętam, były w szkocką kratkę, na filcowych podeszwach. Weszli do pokoju. Musi pan wiedzieć, że ojciec, który czasami pohukiwał i sprawiał nam lanie, ale bez przesady, tak w normie, tak naprawdę nie był żadnym tyranem, to już matka miała silniejszą osobowość. To ona miała największy wpływ zarówno na niego, jak i na nas. To ona zaprosiła ich do stołu, zaproponowała coś do picia, ale odmówili. Pamiętam, że dziwnie na odmowę zareagowała. Potraktowała to jak policzek. Ktoś podważał jej gościnność… Ojcu raczej wszystko było obojętne. Jeśli odmówili, to w porządku, a jeśli skusiliby się na coś, to też w porządku. On takim człowiekiem był. Wie pan co? Teraz czasy jakieś dziwne nastały. Na własne dziecko nie można podnieść ręki. Ja nie mówię o jakimś znęcaniu się, ale żeby klapsa nie można było dać? Choć z drugiej strony nie powinno mnie to wcale dziwić, w Piśmie Świętym jest napisane, że przy końcu czasów syn powstanie przeciw ojcu swemu. Z tego wynika, że teraz, właśnie teraz, czasy są bardziej końcowe niż kiedy indziej. Pan Ciemności, z tego, co widzę i czytam, przyjdzie, a może już przyszedł, z Północy. Na chłopski rozum to ma jakiś sens, bo przecież na Północy jest ciemno i jest tam też wielkie bogactwo, czyli wszystko to, co Złemu się podoba. Ciemność i dobrobyt. Ciemnota i dobrobyt też. Wie pan, całkiem niedawno czytałem artykuł w gazecie. W Danii się ta opisywana historia działa. Pewien luterański biskup wyrzucił z pracy jednego z pastorów. Ponoć ów pastor podczas niedzielnego kazania powiedział wiernym, że Boga nie ma i dlatego, że go nie ma, nie sposób w niego wierzyć. Wie pan, tam jest Kościół państwowy, czyli ludzie płacą na niego po to, żeby raczej mówić im o tym, że Jehowa jest. Ten biskup bardzo się widać zdenerwował i jego zachowanie raczej było na miejscu. Tyle że pastor poskarżył się w związkach zawodowych, motywując usunięcie z posady niezgodnością z przepisami, czyli wcześniejszym trzymiesięcznym wypowiedzeniem, a że ten ich cały Kościół to państwowa firma, więc biskup przegrał sprawę i musiał tego niewierzącego pastora przywrócić do łask. Skończyło się to tak, że odprawiał nabożeństwa w pustym kościele. Wierni jednak zachowali zdrowy rozsądek. I co pan na to? Dziwne? Nie sądzę, to jest po prostu znak. Trzeba umieć czytać znaki, a świadkowie są w tym najlepsi. Tak, matka serdecznie rozmawiała z ludźmi w kapciach. Mój ojciec był człowiekiem takiego pokroju, że chyba obojętne mu było, do czego należał. Kościół mu tak samo zwisał jak zbór. Miał oczywiście wiele wad, a jedna z nich była taka, że nie potrafił nigdzie nie należeć. Oni pięknie mówili, a sposób, w jaki mówili, też był piękny. Pełnymi zdaniami, ale prostymi i logicznymi. Spokojnie, do rzeczy. Tym mi zaimponowali. Zresztą matce i siostrze też. Żaden ksiądz na religii nie potrafił tak do mnie mówić, a dobrze pamiętam te lekcje w salce katechetycznej, kiedy niewyżyty seksualnie zboczeniec pastwił się nad grubym Mariuszem. Potem dyktował do zeszytu coś o miłości i przebaczeniu. Kłóciło się to wszystko ze sobą. W innej gazecie przeczytałem artykuł, też o Północy. Ci ze Skandynawii doszli już do ostatniego stadium, nawet ta powódź na Dalekim Wschodzie, pamięta pan? Nie? No, była taka sprawa. Szwedzi masowo opuszczali swoje państwo w okresie świąt. Nie pamiętam nazwy, ale chodziło o jakąś indonezyjską wyspę, tam się lokowali. Ciepło, przyjemnie i tanio. Dla nich wszędzie oprócz Szwecji jest tanio, a czym dalej na wschód, tym jeszcze taniej. Wyspę nawiedziło tsunami i głównymi ofiarami stali się Szwedzi. Setki ich wtedy morze zabrało. No ale jeśli tam w szkołach można zatrudniać pary homoseksualne, bo ponoć dobrze wpływają na młodzież, a nie wolno zatrudniać w tej samej szkole ­normalnego małżeństwa, bo ponoć źle wpływa na dzieci, to nie ma się co dziwić, że Jehowa… Właśnie, w tym sa­mym artykule była wzmianka o dyrektorze szkoły, który sprzeciwił się tej decyzji i zatrudnił normalne małżeństwo, a zwolnił homo. Motywował to tym, że na zajęciach wyraźnie popie­rają chłopców. I co się stało? Ano władze wysłały tego dyrektora na kurs prania mózgu, gdzieś na północ, za koło podbiegunowe, żeby sobie pewne sprawy przemyślał. Wrócił, przeprosił. Zwolnił małżeństwo i na nowo zatrudnił pederastów.

– Napije się pan kawy czy herbaty?

– Nie, dziękuję. Ta woda w zupełności mi starczy. Przynudzam?

– Wcale. To bardzo ciekawe, co pan mówi. Nigdy nie miałem podobnych przemyśleń. Do tej pory zadowalało mnie stwierdzenie, że Bóg jest nie do zgłębienia przez ludzki umysł, że jedyne, co możemy, to przeżywać, czuć to, co robi. Ale wie pan, mnie nigdy teologia nie pociągała. Poszed­łem w innym kierunku. Do końca nie jestem pewny, czy w dobrym. Czas pokaże. I co, zapisaliście się?

– Tak, ale nie tak znowu automatycznie. Jeszcze kilka razy przychodzili. Matka z nimi długo rozmawiała. Ojciec albo biernie asystował, albo wychodził z mieszkania. Wszyscy byliśmy trochę rozdwojeni. Z jednej strony dalej chodziliśmy do kościoła, a z drugiej to nowe niesamowicie kusiło. Nowe czasami przeraża, prawda? Ale też ciągnie w swoją stronę. Istnieje w nas coś dziwnego, zupełnie niewytłumaczalnego, że po prostu chce się, a nie wie się dlaczego. Nie miał pan nigdy takiego uczucia?

– Nie przypominam sobie. Może dlatego, że jestem praworęczny. Pan jest mańkutem, pan pewne rzeczy zupełnie inaczej odbiera. Czy ma pan tego świadomość? Pańska prawa półkula jest lekko większa od lewej. Leworęczni to w dużym procencie artyści. Pan się sztuką interesuje?