Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Odcinek 1 z cyklu odcinków.
Marina Perez jest kobietą, która w swoim życiu dokonała już wielu niebezpiecznych wyborów. Praca dla kartelu narkotykowego niesie za sobą wielkie ryzyko, z którym musi się mierzyć na co dzień.
Pewnego dnia do jej poukładanego w każdym calu świata los przemyca szereg niewiadomych, powodując, że kolejne wybory mogą mieć znamiona zabójczych. Natomiast jej życie wpada w pasmo zawiłości, przez co nagle niemożliwym staje się odróżnienie przyjaciela od wroga.
W tym wszystkim Marinie nie pomaga nowo poznany Mark Goldberg, a także tajemniczy syn szefa kartelu z Cali, Jesus Navarro.
Gdy Marina przemyca narkotyki dla kartelu, los przemyca do jej życia miłość.
Czy kobieta będzie w stanie zdecydować, kogo kocha naprawdę?
Czy uda jej się uratować własne życie i odzyskać wolność?
Czy przyjaciel okaże się przyjacielem, a wróg wrogiem?
Pierwszy z cyklu odcinków.
Kolejne już niebawem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 54
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tylko jeden krok dzieli mnie od zmiany swojego dotychczasowego życia. Nie wiem, czy robię dobrze, czy może jednak popełniam błąd, ale czy to istotne? Cel uświęca środki, a mój jest klarowny i dobrze przemyślany.
Nie mam zamiaru dłużej męczyć się w klatce. Zresztą i tak nie mam nic do stracenia. Całe życie jestem sama, nikt mi nic nie dał. Bycie kowalem własnego losu bywa męczące, ale też nauczyło mnie cieszyć się z małych sukcesów. Oby dzisiaj takie małe zwycięstwo się przytrafiło.
Biorę głęboki wdech i ruszam przed siebie. Tak niewiele dzieli mnie od celu, tylko czy mi się uda? Rozglądam się na boki i czuję na sobie spojrzenia wszystkich, tak jakby wiedzieli, co tutaj robię. W duchu śmieję się sama do siebie, przecież to niemożliwe.
Nie jestem amatorką i to nie był mój pierwszy raz. Uśmiecham się i wykonuję kilka kroków w przód. Widowiskowo zarzucam na plecy torebkę niesioną w dłoni . Specjalnie kręcę mocniej tyłkiem, żeby to na niego kierowali wzrok. Zaczynam widocznie rzuć gumę w ustach.
Rzucam torbę na taśmę i przechodzę przez bramkę. Mężczyzna zatrzymuje mnie wysuniętą przed twarz dłonią, czyżby jednak coś poszło nie tak? To niemożliwe, więc nie wpadam w panikę, wyczułby to od razu.
– Z tym nie można – mówi, patrząc mi na usta.
Wysuwa dłoń, żeby pokazać mi śmietnik. ale ja, niewiele myśląc, wyplułam mu gumę na dłoń. Widzę zażenowanie w jego oczach, ale ruszam przed siebie. Wiem o tym, że nie mogę na niego spojrzeć po raz drugi, więc tego nie robię.
– Marina Perez, ostatnie wezwanie na pokład lotu czterysta dwadzieścia trzy do Miami – słyszę wołanie z głośników i uświadamiam sobie, że prawie się spóźniłam.
Jest to duże niedopowiedzenie z mojej strony, bo moje działanie jest celowe. Idę pewnym krokiem do stanowiska przy którym prowadzona jest odprawa biletowa, ostatnia przed odlotem. Podaję bilet i z uśmiechem na ustach wchodzę do rękawa prowadzącego do samolotu.
Teraz już mogę, więc głośno wypuszczam powietrze. Po chwili zerkam za siebie i ostatni raz patrzę na Kolumbię. Choć tak naprawdę widzę tylko gmachu lotniska, a i tak za każdym razem to robię. Zawsze muszę się pożegnać z tym miejscem, bo zakładam, że inaczej przyniesie mi to pecha.
Nazywam się Marina Perez i jestem kurierem.
Najlepsza w swoim fachu, ale nie zawsze tak było.
Początki nigdy nie są proste, zaczynałam jako połykacz i nie mam tu na myśli mieczy. Transportowałam w żołądku różne przedmioty, najczęściej narkotyki, ale trafiały się też kamienie szlachetne i biżuteria.
Połykałam wypchane dragami prezerwatywy albo specjalne worki, które nie poddawały się procesom trawiennym, przynajmniej przez pewien czas . Sporo ryzykowałam, a zysk był nieproporcjonalny. Byłam jedną z wielu osób, które to robiły, więc gdybym wpadła, nikt by się tym nie przejął. Można było mnie zastąpić, do czasu.
Cały czas myślę w ten sposób, oszukując samą siebie. W tym świecie nie istnieją ludzie niezastąpieni. Są tylko ci, których trudno wymienić i chyba do nich właśnie należę.
Kartel nie ma pojęcia w jaki sposób przewożę takie ilości narkotyków i nie daję się złapać. To mój as w rękawie i wiem, że nie mogę im tego zdradzić, bo trafię na listę ludzi, których należy się pozbyć.
Nie działam jednak sama. Mam grupę ludzi, którzy ze mną współpracują, choć nie do końca wiedzą, w jak wielkie gówno wdepnęli. Za każdym razem mam tylko nadzieję, że nasz lot nie przedłuży się na tyle, że będziemy musieli skorzystać z ostatniego zbiornika paliwa, bo niestety nie ma w nim ani grama kerozyny. W dodatku jest odłączony od układu paliwowego podczas każdego mojego lotu.
Spoglądam za okno i wiem, że jesteśmy już nad Florydą. Zamykam oczy i liczę do dziesięciu. Każdy kolejny wdech nie jest dla mnie naturalny, wymuszam je, żeby były jak najbardziej pełne. Chcę się uspokoić, bo pomimo upływu lat nadal odczuwam stres, dokładnie taki sam jak za pierwszym razem. Na szczęście dzieje się to tylko wewnątrz mnie.
Samolot zaczyna lądowanie. Spod pokładu wysuwają się koła, a my jesteśmy coraz bliżej pasa. Czuję, jak stykamy się z ziemią. Wypuszczam wreszcie powietrze, czując ulgę. Przez okno widzę gmach terminala, więc przygotowuję się powoli do wyjścia. Zabieram podręczny bagaż i udaję się w kierunku dziobu.
I znowu ja wraz z pasażerami i załogą za chwilę staniemy na tej ziemi. W miejscu, w którym ukojenie znaleźli podstarzali modnisie szukający wrażeń na emeryturze. W krainie, w której kokaina jest na wagę złota, a im lepszy towar tym większa zapłata. Tutaj nikt nie kręci nosem, słysząc wygórowaną ofertę, liczy się tylko jakość.
Moja rola nie kończy się na przemycie, muszę jeszcze odzyskać towar z płynu i przekazać go odbiorcom. Kartel właściwie poza dostarczaniem narkotyków nie robi nic. W sytuacjach awaryjnych są w stanie mnie chronić i pomóc z przeszkodami na swój sposób. To ja dobieram ludzi, z którym pracuję, którym sprzedaję towar i których widzę na co dzień.
Stawiam pierwszy krok na schodach. Ciepłe powietrze uderza mi w twarz, a promienie słoneczne niemal przypalają skórę, jednocześnie mnie oślepiając. Nie widzę i nie słyszę zupełnie nic, jakby wszystko na chwilę zgasło.
Obraz powoli staje się klarowny, a wszystko wygląda tak jak powinno, normalnie. Udało mi się. W głowie odprawiam taniec zwycięstwa i pewnie wieczorem przy drinku go powtórzę. Nie wiem, ile stopni mają schody podstawiane do samolotu, ale za każdym razem czuję, jakby zejście po nich zajmowało wieczność.
Wreszcie jestem na ziemi. Ostatni krok zawsze jest ciężki. Wydaje się wtedy, jakby moja nóżka nagle zaczęła ważyć co najmniej tonę, a tak przecież nie jest. Każdy kolejny robi się coraz lżejszy i lżejszy.
Dochodzę do autobusu sama, ale wydaje mi się, jakby facet który siedział za mną w samolocie, ciągle mi się przyglądał. Jestem piękną kobietą, znam swoją wartość, ale to już przesada. Sprawdzam dokładnie ubranie, ale nie ma na nim żadnej plamy ani rozdarcia, więc to nie o to chodzi.
Spoglądam w kierunku samolotu. Zaczynają go tankować i nic nie jest inne niż zwykle. Mogę odetchnąć z ulgą, choć i tak jestem pewna nadchodzących kłopotów. Wyjścia są co najmniej dwa, albo konkurencja albo policja. Żadne z nich niestety nie jest dla mnie korzystne.
Staję na samym końcu pojazdu i chwytam pewnie za poręcz nad głową. Widzę, jak mężczyzna zbliża się do mnie. Z każdym kolejnym krokiem staje się coraz ciekawszy. Dostrzegam go w pełnej okazałości i już wiem, że na pewno nie pochodzi z mojej ojczyzny.
Ktoś taki oznacza kłopoty. Już kiedyś widziałam ten sposób poruszania się – jednostki specjalne. Nie jest dobrze. Stajemy niemal twarzą w twarz. Rzuca mi mrożące krew w żyłach spojrzenie i po prostu staje obok mnie i chwyta się poręczy nad głową.
Chyba popadam w paranoję i najwyraźniej on też to dostrzega. Kątem oka zauważam, że ledwie zauważalnie uśmiecha się pod nosem, z trudnością się powstrzymując.