Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W świecie „Gracza” Iwony Maliszewskiej nie ma miejsca na skrupuły, na bycie przyzwoitym, zatrzymanie się i krytyczne spojrzenie na własne życie. Gracz nie ma sumienia, pozbawiony jest kręgosłupa moralnego. Nie nawiązuje głębszych relacji – traktuje ludzi przedmiotowo, jak kolejne stopnie do osiągnięcia celu. Tego wymaga System i funkcjonowanie w nim. W zamian System daje władzę nad innymi, tworzy z nich Pionki w Akcjach, których reżyserem jest Gracz. Trzyma on w swoich rękach los innych i wykorzystuje tę możliwość dla własnych korzyści. Czy w Graczu może odezwać się sumienie? Czy nadejdzie moment, w którym pozna on prawdziwe oblicze Systemu? Czy Gracz dostrzeże Światło?
Życie Pionków to nicość. Pieniądz to władza. Dam ci wszystko, czego zapragniesz. Pieniądze? Władza? Kobiety? Żaden problem. Musisz być tylko lojalny i wierny jak pies. Rozumiesz? A teraz klęknij i obiecaj mi tę lojalność.
Musisz otworzyć Serce, Leo. Przebaczyć, a to da ci ukojenie – powiedział Tim. – I naprawić to, co zepsułeś.
Notka o Autorce
Kobieta. Mama. Towarzyska Samotniczka. Absolwentka Wydziału Filologii Polskiej i Klasycznej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Miłośniczka słowa pisanego, dźwięku, Słońca i Nieba. Obecnie mieszka w Hannoverze.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 102
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Opieka redakcyjna
Agnieszka Gortat
Redaktor prowadzący
Monika Bronowicz-Hossain
Korekta
Słowa na warsztatAgata CzaplarskaMonika Bronowicz-Hossain
Opracowanie graficzne i skład
Marzena Jeziak
Projekt okładki
Przemysław Szczepkowski
© Copyright by Iwona Maliszewska 2025© Copyright by Borgis 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Wydanie I
Warszawa 2025
ISBN 978-83-68322-12-5ISBN (e-book) 978-83-68322-13-2
Wydawca
Borgis Sp. z o.o.ul. Ekologiczna 8 lok. 10302-798 [email protected]/borgis.wydawnictwowww.instagram.com/wydawnictwoborgis
Wydrukowano w Polsce
Druk: Sowa Sp. z o.o.
Złoty, masywny krzyż wirował w powietrzu… Migotał i błyszczał kojąco… Nadzieja…
Leo obudził się z głową w kiblu. Czaszka mu pękała po całonocnym balangowaniu. Wymiotował chyba z pięć razy. Wreszcie poczuł nieznaczną ulgę.
– No, stary, tym razem naprawdę przesadziłeś… – powiedział do siebie.
Próbował wstać, ale bezskutecznie. W głowie helikopter, kac przepotężny… Hm… Dziś niedziela.
– Mam jeden dzień, żeby dojść do siebie… – mamrotał. – Jutro przecież wykłady… Scheisse! Jest naprawdę fatalnie…
Dzwoni komórka. To Ed. Leo z trudnością odbiera.
– I jak się czujesz, tenorze? Ale dałeś wczoraj popis… He, he… – Ed nabijał się niebotycznie z kumpla z roku.
Leo i Ed clubbingowali cały wieczór. Byli też na karaoke, gdzie Leo wszystkich zachwycił, śpiewając przeróżne utwory. Już wtedy miał nieźle w czubie. Ale wciąż było mu mało! Studenci poszli zatem do „Salamandry” i sponiewierali się do reszty.
– Ed, miałeś mnie pilnować, brachu! A tu znowu nic! Kolejny raz upiłem się do nieprzytomności! To twoja wina! – warczał Leo.
– Stary, nie szło cię powstrzymać, wierz mi! – bronił się Ed.
Leo zamilkł, ale tylko na chwilę.
– Wiesz, musimy jeszcze napisać tę pracę zaliczeniową z prawa międzynarodowego. Nie mamy zbyt dużo czasu. – Leo zmienił temat.
– Racja! Do środy musi być gotowe. – Ed się zmartwił.
– Wiesz, Ed, że mam głowę na karku. Potrzebuję jednego dnia, żeby się z tym uporać. Jak zwykle napiszę też twoją. Ale następnym razem lepiej mnie pilnuj na imprezie! Trzymaj się! Idę spać – oznajmił i się rozłączył, po czym wstał i z trudem doczłapał się do sypialni.
Padł na łóżko i przespał całą niedzielę…
Poniedziałek. Uczelnia. Leo należał do najlepszych studentów. Był piekielnie inteligentny i błyskotliwy. Chłonął wiadomości jak gąbka. Zadziwiał profesorów niebywałą wiedzą i bystrością umysłu. Potrafił rozwikłać najbardziej zawiłe kazusy prawne. Wzbudzał podziw wśród koleżanek i kolegów z roku. Z kolei Ed ledwo dawał sobie radę i gdyby nie potężna pomoc ze strony Leo, wyleciałby z hukiem. Studenci polubili się już na pierwszym roku. Połączyła ich pasja do szalonego imprezowania.
– Ed, mam w telefonie zdjęcia pięknej Blondynki… To ta… ach… tak, to ta z ostatniej imprezy, która… – bąkał niezrozumiale Leo.
– Tak, Leo, to ta, którą przeleciałeś w toalecie, a na koniec nawet nie wziąłeś od niej numeru… Podły drań z ciebie, musisz to przyznać. Na przedostatniej dysce tej seksownej Czarnulce, z którą się zabawiałeś, przynajmniej obiecałeś, że zadzwonisz, a teraz spławiłeś Blondyneczkę bez ceregieli… – rozprawiał Ed.
Tak, Leo to kawał gnoja. Wykorzystywał kobiety, traktował je przedmiotowo. Liczyła się dla niego tylko ostra, wyuzdana zabawa. Zaraz po niej żegnał się z laseczkami w mniej lub bardziej kulturalny sposób. Na studiach geniusz, na imprezach łajdak, pijak i narkoman.
– Ej, nie przesadzaj, Ed! Powiedziałem im „dziękuję”… Jedna kreska za dużo, całą niedzielę umierałem. Powaga – ciągnął. – Teraz basta. Chwila przerwy z party. Nadchodzi sesja. Trzeba się przygotować.
Leo nie był głupi. Wiedział, kiedy przystopować imprezowe żądze i wybryki. Był ambitny. Wyznaczył sobie cel: zostać najbardziej błyskotliwym prawnikiem, jakiego widział świat. Dlatego też, tuż po wykładach, udał się do biblioteki i zakopał w książkach. Powoli z Ucznia przeobrażał się w Mistrza. Znał swoją wartość. W przyszłym roku magisterka.
Ed tymczasem odpoczywał w przyuczelnianym parku. Była piękna pogoda. Bardzo zazdrościł Leo jego fenomenalnego umysłu. Nie dorastał mu do pięt. Ed nie lubił zakuwać i zdawał sobie dokładnie sprawę, ile zawdzięcza kumplowi. Nie martwił się o magisterkę, bo wiedział, że Leo mu pomoże. W zamian zawsze miał dla niego kokainę i zioło z najwyższej półki. Znał wszystkich dealerów w mieście. Pomoc na studiach za narkotyki? Marna to wymiana, ale Leo i Ed nie żądali od siebie więcej. Łączyła ich może cieniutka nić przyjaźni, ale naprawdę cieniutka. Zazdrość Eda o pomyślność na uczelni Leo skutecznie podkopywała relację. Ale potrafił tę zazdrość zamaskować, tak przynajmniej mu się wydawało. Leo czuł podskórnie, czemu Ed jest tak potulny, ale uwielbiał z nim imprezować.
Leo potrzebował zaledwie paru godzin, aby uporać się z pracą zaliczeniową z prawa międzynarodowego. Napisał ją jak zwykle dla siebie i dla Eda.
– Leo, jak piszesz dla mnie, to obniż loty. Nie może być za mądrze… – żartował Ed.
– Spoko, Ed, używam wówczas mniej niż ćwierć mózgu – odpowiedział Leo.
To był wyczerpujący dzień. Pora na odrobinę relaksu.
– Idę do Koko – rzekł Leo. – Zabierasz się ze mną?
Ed pokiwał przecząco głową, miał inne plany.
– Widzimy się zatem jutro na wykładach. Tylko nie zaśpij, jak to masz w zwyczaju – powiedział Leo i już mknął do Koko.
Mała, urocza, pięknie urządzona kawiarenka – to tam pracowała. W wolnej chwili Leo uwielbiał tam zaglądać. Kochał kawę prawie tak samo mocno jak kobiety. A Koko robiła najpyszniejsze latte na świecie.
– Cześć, Koko! – darł się już od progu.
Z zaplecza wyszła Koko. Leo bardzo ją lubił. Czuł, że się w nim podkochuje, ale on nie odwzajemniał tych uczuć. Koko była dla niego za delikatna i za dobra. Nie chciał jej skrzywdzić, dlatego nigdy nie przekraczał granicy. Co nie zmieniało faktu, że dziewczyna była mu bardzo bliska i skoczyłby za nią w ogień.
Koko miała burzę rudych włosów i burzę piegów na twarzy. Nieznaczna nadwaga nie przekreślała jej atrakcyjności. Wydatne usta były nad wyraz ponętne nawet dla Leo, który musiał przyznać, że tryskała seksapilem. W jej zielonych oczach tkwiły głębia i zastanowienie. Oboje uwielbiali swoje towarzystwo.
„Przyszedł! Już myślałam, że dziś nie wpadnie. Ale jest! Tak się cieszę! – dumała Koko. – Dlaczego trzymasz mnie na dystans? Widzę przecież, że mnie lubisz. Co cię powstrzymuje od głębszej relacji?” – rozmyślała. Ale szanowała wybór Leo i mu się nie narzucała.
– Cześć, Leo – przywitała się serdecznie i cmoknęła chłopaka w policzek.
Pozwalała sobie na tę odrobinę czułości i chowała te chwile głęboko w sercu jak najcenniejsze skarby. Gdy była tak blisko niego, czuła delikatną nutę jego perfum. Ten męski zapach działał na jej wyobraźnię, lecz nie dopuszczała do siebie nic więcej.
– Jak zwykle latte? – zapytała Koko retorycznie.
– Tak, kochanie – odparł Leo.
Oboje czuli jakąś chemię, jednak Leo znał siebie. Wiedział, że na kolejnej imprezie jego serce zostanie podbite przez długonogą laseczkę i że nie oprze się tej pokusie. Co byłoby wówczas z Koko? Nie mógłby spojrzeć jej w oczy. Miał słabość do pięknych kobiet… Jego związki były zawsze zatrważająco krótkie, ale niebywale intensywne. Przynajmniej pod względem płomiennego seksu.
Koko zajęła się zaparzaniem kawy. Po chwili zagadnęła Leo:
– Wiesz, znowu porażka, po raz kolejny oblałam egzaminy wstępne.
– A mówiłem, że załatwię ci lekcje rysunku, to uparłaś się, że dasz sobie radę.
Koko bezskutecznie stara się dostać na wymarzone studia architektury wnętrz. Ma niebywałe wyczucie smaku. Szef kawiarni dał jej wolną rękę w urządzaniu lokalu. Wszyscy goście są wniebowzięci efektem jej pracy. W kawiarni jest niezwykle przytulnie. Małe, przytłumione lampeczki na stolikach… sama rozkosz… Ale mimo zadziwiająco sporych sukcesów (oprócz kawiarni pomaga też urządzać mieszkania swoim znajomym), Koko już po raz kolejny oblała egzamin wstępny.
– Teraz bez gadania zapisuję cię na kurs rysunku – postanowił Leo.
– Dobrze, już dobrze. Zgadzam się. Dzięki. Daj znać, od kiedy zaczynam.
Leo wypił swój nektar bogów.
– Dziękuję ci, Koko! Uciekam do domu. Mam mnóstwo pracy. – Przytulił dziewczynę na pożegnanie.
Koko przez ułamek sekundy poczuła się najszczęśliwszą kobietą na świecie. Być w ramionach Leo to poezja. Na zazwyczaj bladej twarzy Koko pojawił się rumieniec. Leo udał, że nic nie zauważył, i czmychnął prężnym krokiem za drzwi. „Nic by z tego nie wyszło, kochana Koko. Wiem, co mówię” – rozmyślał w drodze do domu.
Gdy dotarł na miejsce, od razu zatonął w książkach. W tym tygodniu ma sporo nauki. Ed, choć wie, że zbliża się sesja, nalegał na imprezę w piątek. „Zobaczymy, czy się wyrobię…”
Profesor Jeż nerwowo pocierał spocone dłonie. Już tyle lat w Systemie, a on ciągle jest zestresowany, gdy nadchodzą spotkania na szczycie. Dziś gromadzą się w Willi. Oko już czeka. Wjechał na parking swoją nową furą wartą krocie. Profesor odziany w ciemnoszary garnitur uszyty przez najlepszego krawca podąża czym prędzej na spotkanie.
– Wszyscy już są. John, Mark, Sara i reszta… Tylko mnie brakuje – szeptał do siebie, przyglądając się rzędowi luksusowych aut.
Oko, Naczelnik Systemu, siedział wygodnie w skórzanym fotelu i palił cygaro. Nadchodzą zmiany. Lubi te momenty, bo robi się wtedy ciekawie.
Wchodzi Profesor Jeż.
– Witaj, przyjacielu – rzekł Oko. Oczywiście o przyjaźni nie było mowy. Dozgonna lojalność Jeża względem Naczelnika Sytemu, tak. Przyjaźń między nimi, nie.
Ale przyjaźń? Co to właściwie znaczy?
Oko palił cygaro. Zespół w komplecie. Jeż – profesor prawa. John – genialny onkolog, medyk. Mark – szef Policji. Sara – specjalistka od Urzędów. Lista jest długa. „Mam wspaniałych fachowców. Najwybitniejsi w swoich dziedzinach. Najwybitniejsi skurwiele bez najmniejszych skrupułów. Mój Team” – myślał Oko, gładząc kruczoczarną brodę.
Naczelnik był potężnym mężczyzną. Wysokim, otyłym, łysym. Zawsze nienagannie ubranym, przeważnie w czarny garnitur z najwyższej półki. Kochał luksus. Jego Willa, w której zazwyczaj odbywały się spotkania, to architektoniczny majstersztyk o takim przepychu, że królowie mogliby się powstydzić. Dziś rano dumał w swojej Galerii. Kochał sztukę. Gdy nadchodziły trudne do podjęcia decyzje, zamykał się w Galerii i godzinami kontemplował w ciszy obrazy. Większość dzieł zdobył w niezbyt uczciwy sposób. Ale uczciwość? Co to właściwie znaczy? Obce to Naczelnikowi.
Teraz siedział w urządzonej z rozmachem sali obrad i pykał cygaro. Poprawił sygnet i zatrzymał wzrok na własnym portrecie wiszącym w honorowym miejscu. „Jestem Panem tego świata” – pomyślał, po czym w końcu zaczął przemowę.
– Witam was, Gracze. – Oko starał się być miły. Pyknął cygaro i przeszedł do sedna: – Nasz System jest potężny i działa perfekcyjnie. Mój żelazny uścisk trzyma wszystko w najdoskonalszym porządku. Moje Imperium triumfuje. Chcę podkreślić, że jestem niezwykle dumny z waszej pracy. Gracie genialnie. Wszystko chodzi jak w zegarku. Jak doskonale wiecie, nasze szeregi zasilają Gracze z pokolenia na pokolenie. Hodujemy nowych Graczy wśród nas, z naszych lędźwi. Jesteśmy hermetyczni. Przeanalizowałem jednak gruntownie plan i podjąłem decyzję, że potrzebujemy nowej krwi. Kogoś spoza naszego kręgu. Z nowym, świeżym pomysłem, z nową energią! – grzmiał Naczelnik.
Zebrani byli w szoku. Gracze z zewnątrz? To się niemal nie zdarzało. Nowi Gracze wzrastali zawsze w rodzinach starych Graczy. Oko chce wprowadzić do Systemu kogoś spoza?! Nagle do sali weszła młoda, atrakcyjna Japonka. Podeszła do Naczelnika i podsunęła dłoń pod jego nos. Stały rytuał. Nikt już nawet na to nie reagował. Oko po prostu od czasu do czasu zaciągał się solami trzeźwiącymi. Po co? Co mu dolega? To wielka tajemnica.
– Profesor Jeż i ty, John… Dla was mam zadanie specjalne – kontynuował Oko. – W swoich Uniwersytetach na Wydziałach Prawa i Medycyny macie rzesze studentów. Potrzebuję jednego prawnika i jednego lekarza. Wybitnych, z charyzmą, nikczemnych i bezwzględnych jak my sami. Doskonale znacie profil. Znajdźcie nowych Graczy!
Ciąg dalszy w pełnej wersji e-booka