Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zosia to młoda dziennikarka, która pracuje w redakcji lokalnego pisma dla kobiet. Jej rubryka skupia się na publikacji tekstów nadesłanych przez czytelników. Wraz ze zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia, napływa coraz więcej listów, a większość z nich skrywa między wierszami utracone marzenia.
Jadwiga marzy o spędzeniu Świąt z rodziną, z którą jest zwaśniona od kilku lat.
Michał wzdryga się na sam dźwięk kolędy, bowiem ten okres w roku przypomina mu o błędach przeszłości, których do dziś sobie nie wybaczył.
Ula marzy, by znaleźć rodziców, którzy będą ją kochać. Mieszka w domu dziecka i szuka kogoś, kto mógłby się nią zaopiekować.
Witkacy pragnie przed śmiercią spełnić pragnienie swojej zmarłej żony, która marzyła o małym domku w Tatrach.
Zosia z kolei marzy o miłości, która przetrwa nawet największe przeciwności losu.
Pośród zapachu igliwia, korzennych pierników, blasku świec i bieli śniegu, kryją się ludzkie marzenia, a ich spełnienie wynagradza wszelki trud. Zapraszamy na Święta pełne marzeń.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 220
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla moich bliskich.
Dzięki Wam święta
są magiczne.
1 grudnia
Zosia
– Opady śniegu będą coraz bardziej intensywne, nie zapomnijcie więc o ciepłych czapkach i grubych szalach. Życzę wam miłego dnia, a na dobry początek utwór zespołu Sound’n’Grace. – Spiker radiowy z kojącym głosem umilkł i rozległy się pierwsze dźwięki piosenki o tym, że można wszystko, jeśli bardzo się tego chce.
Bębniąc palcami o kierownicę, czekałam, aż światło zmieni się na zielone. Zegar wyświetlał za dziesięć ósmą, więc nie byłam jeszcze spóźniona. I choć w całej mojej trwającej raptem pół roku karierze dziennikarskiej zdarzyło mi się spóźnić tylko raz, każdego dnia bałam się, czy dojadę do redakcji na czas. Moja szefowa Sabina była kobietą wyjątkowo wyrozumiałą, ja jednak wolałam nie nadużywać jej cierpliwości. Praca w redakcji magazynu dla kobiet spadła mi jak z nieba, choć jeszcze pół roku temu bardzo wątpiłam w to, że kiedykolwiek znajdę swoje miejsce w tej branży. Zaraz po studiach rozpoczęłam praktykę w lokalnym radiu, żyjąc wyobrażeniami, które gdy tylko przekroczyłam próg stacji, zderzyły się z rzeczywistością. Poza parzeniem kawy, przynoszeniem redaktorom kanapek z bufetu i bieganiem między drukarką a pokojem naczelnej nie robiłam nic, co miałoby mnie wdrożyć w zawód dziennikarki. Trwałam tam niejako w zawieszeniu, dopóki nie spotkałam na swojej drodze Lidki, równie pogubionej i pozytywnie nastawionej do życia absolwentki dziennikarstwa, która tak jak ja szukała swojej drogi zawodowej. Pewnego dnia siedziałam w kawiarni przy rynku, deszcz lał się z nieba, a mój nastrój był równie ponury, co pogoda za oknem. Lidka wpadła do środka, trzymając pod pachą plik gazet; mokre od deszczu włosy oblepiały jej czoło, a malująca się na jej twarzy rezygnacja natychmiast przykuła moją uwagę. Pomyślałam, że chętnie bym z nią porozmawiała i może nieco podniosła na duchu, ale nie chciałam wyjść na natrętną. Tymczasem ona usiadła naprzeciwko mnie i zaczęła rozmowę z taką swobodą, jakbyśmy były umówionymi na kawę koleżankami, a nie kompletnie nieznajomymi osobami.
Szybko złapałyśmy wspólny język, a wielogodzinna rozmowa dała początek naprawdę fajnej znajomości i wspólnej pracy w redakcji „Twojego Czasu”.
* * *
W budynku redakcji czuć było iście grudniowy klimat. Wiszące nad drzwiami świąteczne ozdoby, zapach cynamonowych świeczek i aromatycznych herbat, które koleżanki parzyły w socjalnym – wszystko to budowało atmosferę zbliżających się świąt. Przez szybę dostrzegłam Sabinę, która pochylona nad zasłanym papierami biurkiem z zacięciem coś czytała.
– No proszę, jak zawsze punktualna – rzuciła Dorota kąśliwie, sprowadzając mnie na ziemię.
W odpowiedzi na jej komentarz miałam ochotę przewrócić oczami, ale zdążyłam już przywyknąć do nieprzychylnych stwierdzeń Doroty, która najwyraźniej była o mnie zazdrosna, bo naczelna w większości przypadków przyklepywała moje pomysły na artykuły do gazety.
– Nie przejmuj się tą zołzą – rzuciła szeptem Lidka, gdy weszłam do socjalnego. Widząc moją posępną minę, w mig pojęła, co jest na rzeczy. – Napijesz się herbaty? Parzę właśnie nową mieszankę, z mnóstwem korzennych przypraw – dodała, obdarzając mnie pokrzepiającym uśmiechem.
– Widzę, że na dobre ogarnął cię przedświąteczny nastrój. Jeszcze mi powiedz, że w drodze do pracy słuchasz świątecznych piosenek. – Roześmiałam się i sięgnęłam po ulubiony kubek, idealny na dużą porcję gorącej herbaty.
– Jeśli powiem, że nie, skłamię. Gdy w kalendarzu pojawia się pierwszy grudnia, śpiewam Last Christmas i inne takie, piję litrami herbatę z cynamonem, zapalam świeczki i wyczekuję śniegu. Straszliwie za nim tęsknię… Za dzieciaka uwielbiałam, kiedy padał śnieg. Szkoda, że teraz jest go tak mało. Podobno dziś będzie sypał do wieczora…
– O tak, chodzenie w śniegu po kolana to jest coś – westchnęłam rozmarzona. – Dzisiaj, co prawda, zapowiadali intensywne opady, ale co nam po nich, skoro temperatura na plusie, a w nocy ma spaść deszcz.
– Dokładnie. Malownicze zimowe widoki jak z pocztówek można zobaczyć chyba tylko w górach. Swoją drogą, dawno tam nie byłam, przydałby mi się taki weekend, z dala od pracy i zgiełku miasta.
– I od Doroty – mruknęłam, puszczając do niej oko.
Relacja z Lidką dużo mi dała. Przede wszystkim uwierzyłam w siebie i to, czego nauczyłam się w trakcie studiów dziennikarskich. Liczne zajęcia w pracowni radiowej, telewizyjnej czy prasowej wiele mnie nauczyły, ale jak się okazało, tylko w teorii. Jak się potem przekonałam, praca w każdym z tych miejsc nawet w połowie nie polegała na tym, czego uczono nas na studiach. Mimo to z dużym sentymentem wspominałam czasy studenckie. Wielu prowadzących kibicowało mi w znalezieniu odpowiedniej i satysfakcjonującej ścieżki zawodowej. Dlatego gdy stawiałam pierwsze kroki w redakcji „Twojego Czasu”, z radością podzieliłam się tą informacją ze wspierającymi mnie niegdyś wykładowcami, z którymi do tej pory utrzymywałam kontakt. Ucieszyli się, dali mi kilka cennych rad i zapowiedzieli, że będą czekali na publikację moich tekstów.
Początkowo zajmowałam się rubryką z artykułami na temat urody, bo Sabina uznała, że będę odpowiednią osobą do tego działu. Początkowo lubiłam pisać teksty o pielęgnacji, dbaniu o wygląd, ale z czasem satysfakcja zaczęła maleć. Poczułam potrzebę dania czytelnikom czegoś wartościowego od siebie. Chciałam, aby tworzone przeze mnie treści oprócz wiedzy wnosiły do życia innych coś jeszcze. Długo się nad tym zastanawiałam, siedziałam po nocach, tworząc wiele scenariuszy, a gdy kolejne zmięte kartki lądowały w koszu, czułam, jak ogarnia mnie bezsilność. „Co ze mnie za dziennikarka, skoro nie potrafię wymyślić własnego działu?” – beształam się w myślach. Rozważałam wiele dróg, nie zawsze najprostszych, a gdy mnie olśniło, niemal podskoczyłam w fotelu. W grudniu ludzie lubią oddawać się refleksjom, myślą o marzeniach, których przez tyle miesięcy nie udało im się spełnić, i upatrują swojej szansy na to w święta. W tym czasie dzieją się cuda, a wybaczenie i łagodzenie sporów staje się łatwiejsze niż kiedykolwiek. Sięgnęłam po czystą kartkę ze stosu i zaczęłam notować. Kiedy zadowolona z efektu kładłam się spać, pękałam z dumy, nie mogąc doczekać się chwili, gdy zaprezentuję swój pomysł na kolegium redakcyjnym.
Michał
Błądząc w tłumie ludzi, którzy wraz z początkiem grudnia rozpoczęli poszukiwania gwiazdkowych prezentów dla bliskich, miałem coraz bardziej dość świątecznej otoczki. Witryny sklepów w szczecińskim centrum handlowym „Ster” skrzyły się od bombek, światełek i mikołajów. W dekoracjach przodował kicz, który nijak do mnie nie przemawiał. Zatrzymałem się na chwilę, patrząc na szyld sklepu z porcelaną, i z marszu miałem ochotę udusić mojego kumpla Kamila, który wysłał mnie na poszukiwanie prezentu dla jego narzeczonej. Z początku jego prośba wydała mi się nieco absurdalna, ale znaliśmy się od tylu lat, że nie potrafiłem mu odmówić.
– Stary, nie daj się prosić. Wezmę za ciebie najbliższy dyżur.
Argument Kamila był na tyle przekonujący, iż podjąłem próbę znalezienia prezentu dla Karoliny. A teraz kląłem w duchu na to, jak dałem się wrobić.
Krążyłem już dobrą godzinę od sklepu do sklepu i oprócz kolczyków z szafirowym oczkiem nie wypatrzyłem nic innego. Przystanąłem przed witryną ostatniego sklepu odzieżowego na tym piętrze i spojrzałem na prezentowane na manekinach ubrania. Wszedłem do środka. Nagle w głębi sklepu dostrzegłem znajomą kobiecą sylwetkę. Nie byłem pewien, czy to Iga, ale gdy wychyliła się zza regału, dostrzegłem długi, czarny warkocz. Nerwowo przełknąłem ślinę, odwróciłem się na pięcie i już miałem wyjść ze sklepu, kiedy usłyszałem za plecami jej głos:
– Michał?
Teraz już nie mogłem zwiać.
– Cześć, Iga – powiedziałem, odwracając się w jej stronę.
– Cóż za… niespodzianka – rzuciła chłodno, a mnie, mimo że byłem ciepło ubrany, przeszył dreszcz.
Przez chwilę stałem w milczeniu, wpatrując się w te niebieskie oczy, kiedyś pełne radości i ciepła, a teraz zimne jak lód.
– Widzę, że nic się nie zmieniło, nadal z miną niewiniątka czekasz na mój ruch. Zupełnie jak wtedy.
– Przepraszam, muszę jechać na dyżur – skłamałem i wyszedłem w pośpiechu.
Zatrzymałem się dopiero, kiedy znalazłem się na zewnątrz. Wciągnąłem do płuc mroźne powietrze, nie mogąc uspokoić gonitwy myśli.
Wyrzuciłem Igę ze swojego życia dobre pięć lat temu, wyleczyłem się z uczuć, jakie wobec niej żywiłem… A teraz?
Po jednym przypadkowym spotkaniu czułem się, jakbym dostał obuchem w głowę. Wspomnienia majaczyły mi przed oczami. Widocznie nawet mimo upływu lat nie da się wymazać z serca osoby, z którą wiązało się wielkie nadzieje na przyszłość.
Kiedyś
Iga oparła głowę na moim ramieniu, a dźwięki kolędy Cicha noc rozbrzmiewały w tle, tworząc iście magiczny nastrój.
– W końcu spędzimy święta razem – rzekła rozmarzona.
Spotykaliśmy się od dłuższego czasu, ale dopiero teraz nadarzyła się okazja, by móc wspólnie zjeść kolację wigilijną. Jedyna obawa, jaka we mnie tkwiła, dotyczyła rodziców Igi, bo to właśnie u nich miała odbyć się wieczerza. Poznałem państwa Roguckich, gdy po raz pierwszy odwoziłem Igę do domu. Przyjęli mnie bardzo miło i mimo początkowego skrępowania szybko poczułem się swobodnie.
Pierwsza wspólna wigilia okazała się pełna ciepłej i rodzinnej atmosfery, jakiej nie doświadczyłem nigdy w domu rodzinnym. Tak naprawdę to Iga sprawiła, że święta przestały we mnie wyzwalać przykre emocje. Odczarowała złe skojarzenia, które trudno mi było wyprzeć z głowy mimo upływu lat. Była dobrym duchem świąt – do momentu, aż los postanowił ze mnie okrutnie zadrwić.
Ula
Usiadłam na parapecie wśród puchowych poduszek. Za oknem było ciemno, a padający gęsto śnieg przykrywał wszystko białą kołderką. „Kolejną gwiazdkę będę spędzać w domu dziecka” – pomyślałam. Choć było mi smutno, a marzenia nadal pozostały niespełnione, wierzyłam, że tegoroczna gwiazdka będzie inna.
Usłyszałam za plecami szelest. Wiktoria podeszła i usiadła obok mnie.
– Miałaś koszmary? – zapytała, ziewając.
– Nie – odparłam, ciesząc się, że już od dawna nie przyśnił mi się żaden zły sen, przez który często budziłam się z krzykiem. Każdy z nich dotyczył rodziców i bólu, jaki mi sprawili.
– Pięknie wygląda świat pokryty śniegiem – powiedziała z westchnieniem moja przyjaciółka.
– Przypomina mi pocztówkę, którą widziałam w gabinecie pani Kazi. Była taka bajkowa.
– Ach. Szkoda, że tak wiele nam brakuje do szczęścia – rzekła smutno.
– Wierzysz, że w końcu znajdziemy rodziców, którzy będą nas kochać?
– O niczym innym nie marzę. Już trzy lata tu siedzę…
Wiktoria trafiła do domu dziecka rok przede mną. Pamiętam, jak bardzo się ucieszyła, kiedy weszłam do pokoju z panią Kazią, która powiedziała, że od teraz będziemy go dzielić we dwie. Uścisnęła mnie mocno i nie puszczała przez dłuższą chwilę. Poprawiła mi humor i od tamtego dnia stałyśmy nierozłączne.
– Pamiętaj, jeśli ktoś przyjdzie adoptować ciebie albo mnie, powiemy, że jesteśmy siostrami i muszą wziąć nas razem.
– Będziemy fajnym prezentem.
– Wymarzonym i koniecznie gwiazdkowym. Pani Kazia mówi, że grudzień to czas cudów i spełniania marzeń. Napiszę list do Świętego Mikołaja, może tym razem dotrze, bo ten z zeszłego roku musiał zgubić się po drodze.
Zapatrzyłam się w najjaśniej świecącą na niebie gwiazdkę, która migała, jakby puszczała mi oczko, i w myślach wypowiedziałam te same słowa co rok i dwa lata temu: „Spełnij, gwiazdko, me marzenie, o kochaniu, o rodzinie. Wypełnij pustkę w moim sercu, podaruj mi rodziców, takich, co miłością obdarują mnie każdego dnia. Bo nie ma na świecie nic piękniejszego niż miłość”.
Witkacy
Ogień dogasał już w kominku, a w koszu na drewno zostały ostatnie szczapy. Leniwie podniosłem się z fotela, by dorzucić jeszcze do paleniska. Chwyciłem większy kawałek buka, uchyliłem drzwiczki i położyłem go na niedopałkach. Po chwili ogień ponownie rozbłysnął żywym blaskiem, oświetlając salon. Wytarłem dłonie w wiszącą obok kosza szmatkę, a gdy zabierałem rękę, poczułem gwałtowny ból. Zbliżywszy się do źródła światła, dostrzegłem drzazgę tkwiącą w wewnętrznej części dłoni.
Mamrocząc po nosem, poszedłem do kuchni, by pozbyć się jej tak jak zwykle, czyli za pomocą igły. Zazwyczaj robiła to moja żona – tak delikatnie, że poza lekkim ukłuciem nie czułem nic. Samemu było nieco ciężej, ale musiałem sobie jakoś radzić. Po śmierci Józi stałem się bardziej przewrażliwiony.
Wróciłem do salonu i usiadłem z powrotem w fotelu. Dołożenie drewna do kominka było dobrym pomysłem, Bonifacy mościł się prawie przy samej szybie, grzejąc stare kości. Ciche pomrukiwanie kota i trzask ognia wypełniały przestrzeń. Dobrze jest mieć towarzysza, który choć nie mówi, potrafi trwać przy mnie całe dnie, pocieszając swoją obecnością. Ukradkiem spojrzałem na stojące na komodzie zdjęcie. Józia uśmiechała się z niego od ucha do ucha, stojąc na schodach naszego domu, a w tle majaczyły górskie szczyty. Nasz dom był wtedy prawie gotowy na to, abyśmy ostatnie lata wspólnego życia spędzili w wymarzonym przez moją żonę miejscu.
– Nasz prywatny koniec świata – zwykła mawiać, gdy z rozmarzeniem doglądała kolejnych etapów prac budowalnych.
Naszą sielankę przerwał wypadek. Tamtego feralnego dnia Józia uparła się, że chce jak najszybciej dojechać autokarem do Zakopanego, kupić oscypki na Krupówkach i delektować się ich smakiem przy ognisku. Pochłonięty pracami z Pawłem, naszym synem, straciłem rachubę czasu. Dopiero gdy zaczęło się ściemniać, zerknąłem na zegarek. Dochodziła dziewiętnasta, czyli Józia powinna wrócić już dwie godziny temu. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła na myśl, była taka, że spotkała równie gadatliwą co ona góralkę, zapomniały się przy grzańcu i tyle. Podśpiewując, wszedłem do domu, ale gdy ujrzałem bladą twarz Pawła, mój dobry nastrój ulotnił się w mgnieniu oka.
– Tato, zdarzył się okropny wypadek. Ten autokar… Mama…
2 grudnia
Zosia
W redakcji od rana panował gwar, przez który nie byłam w stanie pozbierać myśli. Odchyliłam się na krześle i przymykając powieki, wzięłam kilka głębszych wdechów. Godzina kolegium zbliżała się wielkimi krokami, a głośne tykanie wiszącego na ścianie zegara kompletnie mnie dekoncentrowało.
Punktualnie o dziesiątej do drzwi zapukała Lidka. Zawsze przychodziła o tej porze na drugie śniadanie i plotki. Miałyśmy swój rytuał i na kwadrans odkładałyśmy pracę na bok, by skupić się na przyjemnościach. Lidka zazwyczaj przynosiła ze sobą coś słodkiego, ale tym razem zamiast charakterystycznego kartonika z logo pobliskiej cukierni dostrzegłam dwa pojemniki z owsianką i owocami. Zmarszczyłam brwi, szczerze zdumiona tą niespodzianką.
– Czyżbyś postanowiła zmienić nawyki żywieniowe?
Usiadła naprzeciwko mnie, wyraźnie zrezygnowana.
– Byłam u dietetyka. Musiałam to zrobić. Jeśli nie zacznę działać ze swoją wagą i zdrowiem, to będzie kiepsko. Dlatego od dziś zaczynam nowe życie i chciałabym, abyś choć trochę mnie wsparła. To dla mnie naprawdę ważne.
– Jasne, że będę cię wspierać. Mnie też przyda się mała zmiana. – Posłałam jej uśmiech.
Wywróciła żartobliwie oczami.
– Przestań, gdybym miała taką figurę jak ty, nie zastanawiałabym się nad jakimikolwiek zmianami. – Machnęła ręką, po czym otworzyła pojemnik z owsianką.
– To jedynie dobra przemiana materii, a nie żadna moja zasługa – wyjaśniłam. – Co nie zmienia faktu, że jeśli dalej będę opychała się słodkim, nie wyjdzie mi to na zdrowie.
Sięgnęłam po swój pojemnik. Prawdę mówiąc, średnio mi się uśmiechało zdrowe jedzenie, ale apetyczny zapach jabłek z cynamonem sprawił, że od razu zaburczało mi w brzuchu.
– Gotowa na kolegium? – zapytała Lidka.
– Powiedzmy. Siedziałam po nocach i jeśli moja propozycja nie spotka się z aprobatą, będę zawiedziona – wyznałam szczerze.
– Intuicja mówi mi, że twój pomysł zrewolucjonizuje ten magazyn. Szkoda, że nie chciałaś mi zdradzić, co dokładnie wymyśliłaś, ale coś mi podpowiada, że ma to związek ze zbliżającymi się świętami. Mam rację? – Puściła do mnie oko.
– Dowiesz się o jedenastej. Tymczasem muszę jeszcze przejrzeć notatki, żeby nie strzelić gafy.
Kiedy zjadłyśmy i Lidka wyszła, natychmiast powrócił do mnie stres, który ciężko było przezwyciężyć. Być może za bardzo się przejmowałam pracą, ale nie potrafiłam inaczej. Zawsze, gdy czekało mnie jakieś wystąpienie czy prezentacja, zjadała mnie trema. Myślałam, że z wiekiem mi to minie. Nie minęło.
* * *
– Mówiłam ci, że dasz radę. Sabinie się podobało, zresztą nie tylko jej. „Twój Czas” zyska na takiej rubryce. Masz już dalszy plan? – Lidka była bardzo rozemocjonowana, a podczas mojej prezentacji mocno zaciskała palce na teczce.
– Dopiero dostałam zielone światło. Bardzo chciałabym, żeby czytelnicy pisali do nas o swoich marzeniach… Może niektóre uda nam się spełnić? Mam tylko jedną obawę.
– Jaką?
– Jeśli żaden z tekstów nie okaże się na tyle wartościowy, aby ciągnąć tę rubrykę, wrócę do pisania o maseczkach na zmarszczki i kremach na cellulit. Nie zrozum mnie źle, nie widzę w tym nic złego, ale chciałabym iść krok naprzód. Owszem, nasz magazyn służy przede wszystkim rozrywce, a ja chcę, aby pod tym pojęciem kryło się coś więcej. Inaczej ludzie zaczną traktować „Twój Czas” jak pierwszy lepszy tabloid.
Lidka uśmiechnęła się szeroko.
– Dzięki twojej pomysłowości magazyn wyróżni się na tle innych, zobaczysz. Teraz ciężko o dobrą prasę. Pamiętam, jak jeden z moich wykładowców mówił, że w dobie Internetu i szybkości przekazu informacji prasa drukowana umrze śmiercią naturalną.
Pokiwałam głową.
– „Wyborcza” już wprowadziła płatną prenumeratę online – zauważyłam. – Po co więc kupować gazetę papierową, skoro można kliknąć w telefonie? Teraz to takie wygodne.
– Niby tak, ale ja nie czuję się przekonana. W przypadku prasy czy książek jestem tradycjonalistką. Próbowałam się przekonać, pożyczyłam nawet czytnik od siostry i skończyło się na tym, że po kilkudziesięciu minutach dałam za wygraną. Co to za przyjemność z czytania, kiedy nie można przewracać kartek, tylko sunie się palcem po ekranie? Dla mnie żadna – podsumowała Lidka. – Wiesz co? Chyba wpadł mi do głowy pomysł na nowy artykuł do sekcji kulturalnej – dodała ożywiona.
„Ten dzień sprzyja nowym pomysłom” – pomyślałam. Wróciłam do swojego pokoju w dobrym nastroju. Zamierzałam od razu zagłębić się w pracy nad rubryką. Czekało mnie sporo do zrobienia, ale zdążyłam przywyknąć. Lubiłam, gdy dużo się działo, a zadania piętrzyły się tuż przed dedlajnem. Monotonia w życiu zawodowym to był dla mnie najgorszy scenariusz. Czułam wtedy, że stoję w miejscu, nie rozwijam się, nie doskonalę nabytych umiejętności i nie nabywam nowych. Praca odciągała też moje myśli od przeszłości, a to najlepsze, co mogła mi dać.
Jadwiga
– Dzień dobry, Jadziu! – krzyknął Zenon i jak zwykle uniósł czapkę w geście powitania.
– Dzień dobry, Zeniu. Świeże bułeczki? Aż tu czuję, jak pachną.
Uniósł trzymaną w dłoni papierową torebkę, z której ulatniał się nęcący zapach pieczywa.
– Skoro piekarnia blisko, żal nie korzystać.
Mroźny powiew wiatru smagnął moją twarz, a po plecach przeszedł dreszcz. Otuliłam się szczelniej płaszczem.
– Wybacz, Jadziu, ale kiszki mi marsza grają. Wpadnę po południu, jak zawsze. – Ponownie uniósł czapkę, tym razem na pożegnanie, po czym zniknął w drzwiach kamienicy.
Ruszyłam w kierunku piekarni, licząc, że też załapię się na świeże bułeczki i tak jak Zenon zjem pyszne śniadanie. Miałam ten komfort, że nie ograniczała mnie praca, więc mogłam wychodzić o dowolnych porach. Od pięciu lat żyłam z renty. Gdy złamałam nogę po upadku z roweru, długo chodziłam na rehabilitację, ale do pełni zdrowia już nie udało mi się wrócić.
Śnieg skrzypiał pod butami, a witryny mijanych sklepów emanowały blaskiem zbliżających się świąt. Przystanęłam przy jednej z nich. W szybie widziałam własne odbicie i choć codziennie patrzyłam w lustro, teraz moja twarz wydała się jakby bardziej poznaczona zmarszczkami. Pomyślałam o zajęciach, które mnie czekały w tym miesiącu, w końcu niedługo święta… Kiedyś przygotowanie wieczerzy wigilijnej sprawiało mi niemałą radość. Krzątanie się od rana po kuchni, nucenie płynących z radia kolęd i nęcenie domowników zapachami, które nawet Morfeusza wywabiłyby z łóżka. Największym łasuchem był mój siostrzeniec, Fabian. Już jako dziesięciolatek wykazywał zainteresowanie kuchnią. Zawsze siadał w szlafroku przy stole i z miną szczeniaka patrzył, aż dam mu spróbować kremu do ciasta, farszu do pierogów czy barszczu. Wielokrotnie dawał mi też wskazówki co do smaku.
– W grzybach brakuje trochę soli, ciociu, ale poza tym są bardzo smaczne.
Zmysłu smaku nie można było mu odmówić. I lubił pomaganie w kuchni; często zaskakiwał mnie swoją pomysłowością. Im był starszy, tym coraz lepiej i odważniej gotował, a w liceum rozwinął skrzydła.
– Myślałeś o jakimś programie kulinarnym? – podpytałam go któregoś razu.
Wzruszył ramionami.
– Ciociu, ja i program kulinarny? Odpadłbym na samym początku – odparł bez entuzjazmu. – Po co się kompromitować przed tysiącami widzów?
– Przecież jesteś świetny! Uwierz w siebie.
– Tu nie chodzi tylko o wiarę. – Spojrzał na mnie tak, że od razu wiedziałam, w czym naprawdę tkwi problem. – Mama ciągle powtarza, że powinienem skupić się nauce do matury, bo inaczej o prawie będę mógł tylko pomarzyć.
– Wiesz, że nie musisz robić tego, jeśli nie chcesz? Mama wywiera na tobie presję, bo tak naprawdę to jej niespełniona ambicja. Znam swoją siostrę i jej ośli upór.
Fabian westchnął.
– Jak sobie pomyślę o tych wszystkich kodeksach karnych, cywilnych i prawnych, robi mi się słabo – wyznał. – Mama nie potrafi pojąć, że chcę robić w życiu coś, co jednocześnie będzie moją pasją. Chodzenie do pracy, której bym nie znosił, byłoby katorgą.
– Teraz pewnie zabrzmię jak stara marudna ciotka, ale sądzę, że warto posłuchać głosu serca i spełniać własne pragnienia, niż słuchać innych i próbować realizować ich oczekiwania.
– Ciociu… Ani nie jesteś stara, ani marudna – roześmiał się Fabian. – Jesteś najfajniejszą ciocią, z którą zawsze mogę pogadać.
* * *
– Wszystko w porządku, pani Jadziu?
Głos należał do Leszka, listonosza, który zawsze był uprzejmy i w przeciwieństwie do swojego poprzednika dostarczał paczki pod drzwi, a nie wrzucał awizo do skrzynki.
– Ach, to nic takiego. Zamyśliłam się tylko.
– Hm – mruknął. – Stała pani od dobrych kilku minut z twarzą zalaną łzami.
Dotknęłam dłonią policzków i wyczułam na nich wilgoć. Tak się skompromitować na ulicy, i to w biały dzień! Nie widziałam nic złego w okazywaniu emocji, ale wolałam popłakać się w domowym zaciszu, gdzie nikt nie widział moich łez ani tym bardziej słabości, jaka mnie ogarniała, gdy nachodziły mnie wspomnienia.
– Ostatnio miewam skłonność do odpływania myślami. Dziękuję za troskę, a teraz przepraszam, spieszę się – rzuciłam zdawkowo i nie czekając na reakcję listonosza, szybkim krokiem ruszyłam przed siebie.
Szłam, nie zatrzymując się już aż do momentu, gdy nie stanęłam w drzwiach piekarni. Kuszący zapach pieczywa i innych wypieków dotarł do mojego nosa, a w brzuchu zaburczało. Przez chwilę wodziłam wzrokiem po rozmaitych słodkościach, chlebach i chałkach, nie bardzo wiedząc, na co tak właściwie mam ochotę.
– Co podać dla pani? – miła ekspedientka wychyliła się zza lady.
– Dwie bułki żytnie, chałkę i pół bochenka chleba na maślance.
Chałkę wzięłam z myślą o Zenku i choć byliśmy umówieni dopiero na późne popołudnie, zapragnęłam jego towarzystwa właśnie teraz. Potrzebowałam porozmawiać z kimś, kto dobrze mnie znał i rozumiał, a przy tym nie oceniał.
Zapłaciłam, dziękując za resztę, po czym wyszłam na mróz. Zaczął prószyć śnieg; drobne, białe płatki jeden po drugim opadały na mój płaszcz.
Po wejściu do kamienicy od razu skierowałam kroki do mieszkania przyjaciela.
– Tak bardzo się stęskniłaś, że postanowiłaś przyjść wcześniej? – zapytał Zenek po otwarciu drzwi.
– Potrzebuję rozmowy – odparłam krótko i nie czekając na odpowiedź, weszłam do środka.
W mieszkaniu Zenka zawsze pachniało intensywnym kwiatowym proszkiem do prania, waniliowymi cygarami i po prostu… domem. Mój sąsiad tak jak ja wybrał samotne życie, bez małżonki u boku ani dzieci, które odwiedzałyby go w każdą niedzielę. Znaliśmy się już ponad piętnaście lat, więc śmiało mogłam powiedzieć, że byliśmy przyjaciółmi. Na początku oceniłam Zenka jako zgorzkniałego gbura, który odcina się od ludzi w swej samotni. Nic bardziej mylnego. Był zadbanym, przystojnym i wrażliwym mężczyzną.
– A ty nie w pracy? – zapytałam.
– Szef zatrudnił młodych do biura, niech się uczą, a ja wykorzystuję zaległy urlop.
– Czy ty chcesz, abym przytył? – zapytał, odpakowując pachnącą chałkę.
– Oj tam, oj tam. Kochanego ciałka nigdy za wiele – rzuciłam żartobliwie.
– Więc? Czemu zawdzięczam wcześniejszą wizytę?
Milczałam.
– Widzę, Jadziu, że coś cię trapi. Chodzi o święta, prawda? A ty znów zaczynasz rozmyślać, analizować, rozliczać się ze sobą. Zgadłem?
– Nie umiem nazwać tego, co się tak właściwie dzieje. Spotkałam dziś naszego listonosza. Powiedział, że stałam zapłakana. Zupełnie nie pamiętam chwili, w której się wyłączyłam. Myślałam o Fabianie i Teresie. Nie mamy kontaktu od pięciu lat, a poszło o błahostkę.
– Nadal uważam, że twoja siostra wyolbrzymiła problem. Albo inaczej: doszukała się go tam, gdzie go nie było. Przecież nie namawiałaś Fabiana do niczego złego, chciałaś wesprzeć go w realizacji marzenia. Wiem, że to twoja siostra, ale nie potrafię pojąć, jak mogła odwrócić się od ciebie z takiego powodu.
– Zastanawiam się nad tym od pięciu lat i nawet przeszło mi przez myśl, aby jako pierwsza wyciągnąć dłoń. Przecież jesteśmy rodziną… Ale to bardzo trudne. I czekają mnie kolejne samotne święta.
– Wiesz, że zawsze możemy je spędzić razem.
– Wiem, Zeniu, i naprawdę to doceniam, ale czuję, że w końcu powinnam wziąć sprawy w swoje ręce, nim będzie za późno. A tego bym sobie nigdy nie wybaczyła. Właściwie dziś o niczym innym nie marzę, jak tylko o tym, by znów mieć ich przy sobie. Chcę, żeby Fabian siedział przy stole w szlafroku, próbował jedzenia, żeby Teresa piła tę swoją ohydną zieloną kawę, której zapach mnie odrzuca. Zniosłabym nawet jej marudzenie, bylebym mogła spędzić z nią święta przy jednym stole. Tak jak dawniej.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Paulina Wiśniewska, 2021
Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2021
Projekt okładki: Emotion Media
Zdjęcie na okładce: © Петр Смагин /Adobe Stock
Redakcja: Malwina Kozłowska
Korekta: Monika Ślusarska
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8195-775-5
Wydawnictwo FILIA
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.