Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Alicja zostawia swoją pracownię krawiecką pod opieką koleżanek, a sama wyjeżdża na wieś do rodziców, by odpocząć i zdobyć inspiracje dla nowych pomysłów. Chociaż jej rodzina zawsze wydawała się zwyczajna i bez tajemnic, Alicja przypadkiem odkrywa, że zupełnie nie zna jej prawdziwej historii. Co zaskakujące, nawet jej mama i ciotka niewiele wiedzą o losach swoich przodków. Kiedy dziewczyna znajduje na strychu pamiętniki praprababci, nagle się okazuje, że nawet to, co im wmawiano, nie pokrywa się z rzeczywistością. Jak niezwykła opowieść Eleonory o przyjaźni, poświęceniu i miłości wpłynie na losy kobiet? Czy pamiętniki pozwolą im odzyskać brakujące ogniwa dziejów rodziny? A może dzięki nim odnajdą coś - lub kogoś - jeszcze?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 250
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Alicja
Alicja Milczek przekroczyła próg pracowni z takim samym uśmiechem, jaki towarzyszył jej zawsze, gdy tu przychodziła. Pośród tych wszystkich materiałów, igieł, maszyn i koronek czuła się naprawdę sobą. Przywitała się z Rozalią, krawcową, która w dużej mierze zajmowała się poprawkami, po czym skierowała kroki do niewielkiej kuchni. Zawsze zaczynała dzień od filiżanki ulubionej kawy zbożowej, bez niej poranek w pracowni był niekompletny, ewidentnie czegoś mu brakowało. Obok szafki stał talerzyk z kawałkiem bezowej szarlotki. Rozalia znowu zadbała, aby osłodzić Alicji dzień. Kobieta uśmiechnęła się z wdzięcznością, wyciągnęła z szuflady widelczyk i wbiła go w ciasto. Przymknęła oczy, rozkoszując się smakiem, który dobrze znała. Dopiero gdy nasyciła się słodyczą wypieku, przeszła z kawą do swojego pomieszczenia. Zanim usiadła, rozejrzała się po wszystkich zwojach rozmaitych materiałów – od jedwabi przez kaszmiry aż do koronek i tiulów.
Alicja podporządkowała swoje życie utartym schematom, dzięki którym znajdowała się na właściwej drodze, i choć nie zawsze tak było, cieszyła się, że z czasem udało jej się wypracować pewne nawyki. Prowadziła tę pracownię od prawie pięciu lat, a założenie jej było spełnieniem marzeń i początkiem nowej drogi w życiu. Zamknęła wtedy pewien bolesny etap, obiecując sobie, że nowy rozdział, który otworzy, będzie pozbawiony bólu z przeszłości. Alicja w Krainie Sukienek, bo tak właśnie nazwała swoje „dziecko”, miała się całkiem dobrze. Pierwotnym założeniem było oczywiście szycie sukienek, ale innych niż te, które spotkać można w co drugiej sieciówce. Chciała stworzyć miejsce, w którym powstawać będą wyjątkowe kreacje, takie, których nie można spotkać nigdzie indziej. Po nocach rysowała projekty i choć te pierwsze zazwyczaj lądowały w koszu, kolejne dały początek miejscu, do którego klientki chętnie wracały.
Szyła właściwie od zawsze, odkąd tylko się nauczyła, jak poprawnie nawlec nitkę na igłę. Zaczynała od prostych ściegów, a gdy te miała opanowane niemal do perfekcji, zajęła się wyszywaniem obrazów. Połknęła bakcyla do tego stopnia, że gdy tylko zbliżały się jej urodziny czy Boże Narodzenie, jako prezent życzyła sobie nowe wzory do wyszywania i nici w rozmaitych kolorach. Z czasem jednak znudziło ją wyszywanie według określonego wzoru. Chciała spróbować stworzyć coś swojego, coś unikatowego, i wtedy zaczęła wyszywać swoje obrazy. Robiła szkic, stopniowo nadając mu kształt, a potem kolory. Teraz nie wyobrażała sobie, że mogłaby robić coś innego. Pasja z lat dzieciństwa została z nią na lata i stała się sposobem na życie. Oczywiście zdarzały się chwile kryzysu, gdy projekt sukienki leżał odłogiem, a pustka wypełniająca głowę Alicji stawała się coraz bardziej frustrująca. Nauczyła się jednak, jak radzić sobie w takich sytuacjach. Znalazła swój złoty środek, jakim była jazda na łyżwach. Co prawda, teraz, gdy wiosna rozgościła się na dobre, zamieniła tę aktywność na bieganie i przemierzała ulice Torunia, poznając wiele wartych odkrycia zakątków, a i tak nie zdołała zobaczyć wszystkich. Mieszkała w kamienicy, w małej kawalerce, którą dzieliła ze swoim kotem. Mruczek był w pewnym sensie łącznikiem między nią a domem rodzinnym. Kotka, którą rodzice wychowali od małego, okociła się, wydając na świat jednego kociaka, który skradł Ali serce od samego początku.
W drzwiach jej pokoju stanęła uśmiechnięta od ucha do ucha Rozalia. To mogło oznaczać tylko jedno – zawsze, gdy kończyła jakiś ważny projekt, zjawiała się w progu i wyglądała właśnie tak jak teraz.
– Skończyłam ostatnie poprawki sukni ślubnej dla pani Anny. Chcesz zobaczyć?
– Jeszcze pytasz! Wiem, jak ważny był dla ciebie ten projekt.
W pokoju Rozalii, w którym – w przeciwieństwie do pokoju Alicji – panował ład i porządek, stał manekin, na którym prezentowała się wspomniana suknia. Alicja obeszła manekina dookoła, tak jak zwykle, kiedy sprawdzała gotowy projekt. Pogładziła górę sukni utkaną z taką precyzją i dokładnością, na jaką stać było Rozalię. Każdy nawleczony koralik był na swoim miejscu, równo, jeden za drugim, tworząc spójną całość. Dół sukni był rozkloszowany, przywodził na myśl sukienki księżniczek z bajek Disneya. Alicja lustrowała jeszcze suknię, sprawdzając szczegóły, zależało jej, aby klientka była zadowolona. Rozalia znała już schemat sprawdzania. Milczenie Alicji oznaczało skupienie. Dopiero gdy skończyła, mówiła cokolwiek. Czy była surowa w ocenie? Zdarzało się, ale zawsze wyrażała to tak, aby nikogo nie urazić. Służyła pomocą przy poprawkach. Rozalia lubiła z nią współpracować, trafiła tutaj przypadkiem i jak się później okazało, przypadek ten odmienił jej życie na lepsze. W poprzednim miejscu pracy nie umiała się odnaleźć przez kilka miesięcy. Szefowa wywierała wręcz niezdrową presję, przez co kobieta straciła pasję do tego, co robiła. Zbyt mocno odczuła nacisk ze strony przełożonej, zresztą nie tylko ona. Dzień, w którym raz na zawsze opuściła tamto miejsce, został jej w pamięci do dziś. Odkąd pracowała z Alicją, czyli blisko cztery lata, odżyło w niej powołanie do krawiectwa. Przede wszystkim czuła się doceniana, szanowana i rozumiana.
– Sama mogłabym pójść w tej sukni do ślubu, jest wręcz bajkowa. Świetnie się spisałaś – oznajmiła ciepłym głosem, uśmiechając się przy tym.
– Kamień z serca, włożyłam w nią mnóstwo pracy, szczególnie że pani Anna to dość wymagająca klientka. Niełatwo sprostać jej oczekiwaniom, ale wbrew pozorom lubię takie wyzwania.
– Nie bardziej niż pani Hanna, pamiętasz ją?
– Jak mogłabym nie pamiętać. Zanim na dobre się zdecydowała, jaki chce projekt sukienki na wystawę, myślałam, że osiwieję. Przy wyborze materiału i koloru też się rozwodziła tak długo, że za ten czas zdążyłabym skończyć to, co zaczęłam.
– Mówią, że klient nasz pan i w ogóle, ale są tacy klienci, przy których dostaję białej gorączki.
– Nie ty jedna. Wracając do sukni, dalsze poprawki ustalę, kiedy już pani Anna przyjdzie na przymiarkę. Mam nadzieję, że będzie zadowolona, te koraliki śniły mi się już po nocach – westchnęła Rozalia.
Alicja podziwiała, z jaką pasją Rozalia podchodziła zarówno do każdej sukienki, jak i innych ubrań. Jakby urodziła się z igłą i nitką w ręku. Oprócz niej pracowały tutaj także Julita i Krystyna, duet, który nie miał sobie równych. Krystyna szukała pracy po tym, jak w poprzednim salonie krawieckim szef zdecydował się na redukcję etatów ze względu na koszty. Jej córka, Julita, kończyła akurat dodatkowe kursy krawieckie, przyszła z mamą, żeby ją wesprzeć. Alicja miała dwa wolne miejsca, ale nie ogłaszała jeszcze naboru na żadnym portalu. Wywiesiła tylko krótką informację na drzwiach wejściowych. Najpierw zakładała, że poradzą sobie we dwie z Rozalią, nie miały aż tylu zleceń, by powiększać zespół. Gdy jednak zaczął się okres letni, spływało ich coraz więcej. Ustaliły więc, że zatrudnią dwie krawcowe – i to w zupełności wystarczy, by stworzyć zespół. Alicja po rozmowie z Krystyną zdecydowała, że ją zatrudni. Z ciekawości zapytała Julitę, czym się zajmuje, a gdy ta odparła, że ukończyła kursy i chce iść w ślady mamy, nie miała już wątpliwości, że ją także przyjmie pod swoje skrzydła. I tak od tamtej pory pracują we czwórkę. Nie mogła sobie wymarzyć lepszego zespołu – pomijając kwestie zawodowe, świetnie się dogadywały jako przyjaciółki.
– Tobie śniły się koraliki, a mnie koronki i tiul.
– Jaki projekt tym razem?
– Dwie sukienki dla świadkowej panny młodej. Jedna na wesele, druga na poprawiny. Przyznam szczerze, że obie są bardzo nietuzinkowe, podsunęłam tylko drobne zmiany, zanim zaczęłam pracę. Pierwotna wersja sukienki na wesele była tak ekstrawagancka, iż obawiałam się, że przyćmi pannę młodą.
– Chyba że taki zamiar miała świadkowa.
– Wątpię, to jej siostra, w dodatku bliźniaczka. Pokazała mi zdjęcie, są jak dwie krople wody, więc jakbym spotkała którąś z nich na ulicy, nie wiedziałabym, która jest która.
Alicja omówiła z Rozalią resztę szczegółów, po czym wróciła do swojej pracy. Planowała stworzyć katalog wiosna/lato, gdyż salon odwiedzało coraz więcej klientek, które nie miały swojej wizji sukienki od a do z, wolały wybrać gotowy projekt i ewentualnie dodać trochę od siebie. Jako że każda osoba jest inna, Alicja chciała umieścić po dziesięć projektów dla każdej z pór roku, co dawało razem dwadzieścia modeli do wyboru. Otworzyła szkicownik w miejscu, w którym tkwiła kolorowa karteczka. Przyjrzała się badawczo zaczętemu szkicowi, ale nie mogła się skupić na ostatecznym wyglądzie. Pustka w głowie już na początku tygodnia? Tylko nie to – pomyślała. Wstała zza biurka i podeszła do okna, otwierając je. Błękitne niebo rozświetlały promienie kwietniowego słońca. Wystawiła ku nim twarz, rozkoszując się ciepłem. Ze wszystkich pór roku to właśnie wiosnę lubiła najbardziej, choć każdy okres w roku miał swój urok. Wiosną wszystko budziło się do życia po zimie, dzień stawał się dłuższy, a ona sama czuła się po prostu lepiej. Miała więcej zapału i chęci do czegokolwiek, częściej spędzała sobotnie i niedzielne poranki na balkonie, który – choć mały – miał swój urok. Był w pełni wystarczający dla niej i Mruczka. Ciekawski świata kot był bezpieczny, gdyż Alicja zamontowała siatkę. Mógł więc do woli korzystać z leniwych popołudni w słońcu. Zamknęła oczy, a ciepły wiatr muskał jej policzki.
– Znowu brak weny? – usłyszała za plecami głos Julity. Dziewczyna zdążyła już poznać pewne rytuały Alicji, w takie dni jak ten jednym z nich było wystawianie twarzy do słońca, koniecznie z zamkniętymi oczami. W taki sposób zbierała myśli, które, rozbiegane, mąciły jej skupienie.
– Chyba potrzebuję kilku dni wolnego – odparła, samą siebie zaskakując tymi słowami.
Odkąd zajmowała się pracownią, rzadko pozwalała sobie na urlop, choć Rozalia niejednokrotnie sugerowała jej odpoczynek. Alicja nie chciała zostawiać salonu na dłużej. Teraz jednak, gdy sezon ślubny nie ruszył na dobre, mogła chyba pozwolić sobie na dłuższy niż trzydniowy pobyt w rodzinnych stronach. Wkrótce Wielkanoc, więc choć pierwotnie planowała zostać u rodziców tylko dwa dni, teraz rozważyła przedłużenie wizyty. Dobrze jej zrobi wiejskie otoczenie, świeże powietrze, a projektować może równie dobrze w maminym ogródku.
– Zaraz święta, idealna okazja na dłuższy wyjazd, my się wszystkim zajmiemy, będziemy tutaj we trzy.
– Jak to? Rozalia przecież miała jechać do mamy.
– Zmiana planów, tak powiedziała, ale nie wdawała się w szczegóły.
Alicję nieco zaniepokoił ten fakt. Mama Rozalii miała już swoje lata, chorowała, dlatego gdy tylko nadarzyła się okazja, wychodziła w piątek wcześniej i weekend spędzała we wsi pod Toruniem.
– W porządku, w takim razie rozważę kwestię odpoczynku. Szkicownik mogę zabrać ze sobą, jeszcze nie skończyłam pracy nad wiosenno-letnim katalogiem.
– Czyli jednak? – zagaiła Julita.
Szefowa nie była do końca przekonana do wizji większej ilości gotowych projektów. Po przedyskutowaniu pomysłu z resztą zespołu zdecydowała się jednak podjąć wyzwanie. Dużo w tym było zasługi Julity, która na bieżąco śledziła modowe trendy w social mediach, miała więc świeże spojrzenie na to, co modne. Alicja z biegiem czasu została w tyle, wolała się skupić na kreowaniu własnych pomysłów, ale niekiedy brakowało jej źródła inspiracji – bodźca, który poruszy w niej struny kreatywności. Dopóki nie otworzyła Alicji w Krainie Sukienek, nie wiedziała, jak wymagająca jest praca twórcza. Ile czasu trzeba poświęcić i jak zawodna potrafi być kreatywność, gdy zdarzy się kryzysowy moment. Tym, co pchało ją naprzód i napędzało do działania, były efekty. Zadowolone klientki, ciepłe słowa pochwały, doskonalenie swoich umiejętności. Czy gdyby ponownie stanęła na ścieżce wyboru, podjęłaby taką samą decyzję? Zdecydowanie tak. Oddała serce temu miejscu, a ono stało się integralną częścią jej życia.
– Mam kilka szkiców, które wymagają poprawek, ale myślę, że motyw przewodni mam już wybrany.
– Ekstra, naprawdę się wkręciłaś.
– Żebyś wiedziała – nie mogła się z nią nie zgodzić.
Julita wyszła dobre dziesięć minut temu z jej pokoju, a ona nadal nie mogła skupić się na pracy. Przyłapała się na tym, że zamiast szkicować, bazgrze ołówkiem po kartce. Oderwała wzrok od bohomazów nieprzedstawiających niczego sensownego. Wstała od biurka i podeszła do okna, z którego rozciągał się widok na brukowane uliczki prowadzące w samo serce starego miasta. Niekiedy w chwilach, gdy brakowało jej pomysłu, wybierała się na spacer właśnie w to miejsce. Kluczyła dobrze znanymi ścieżkami, przyglądając się zabytkom, takim jak Ratusz Staromiejski czy Pałac Dąmbskich. Teraz jednak kryzys był bardziej złożony, a sugestia Julity o wypoczynku wydała się Alicji strzałem w dziesiątkę. Pobyt w rodzinnych stronach będzie lepszy niż nawet najbardziej wypasiony hotel z kilkoma gwiazdkami i dodatkami, które tak skutecznie przyciągają rzesze turystów. Sięgnęła po komórkę, by zadzwonić do mamy. Wiedziała, że ta się ucieszy, lecz w ostatniej chwili się powstrzymała. Niech to będzie niespodzianka – pomyślała, uśmiechając się. Sama je lubiła, szczególnie gdy radością z nich mogła dzielić się z bliskimi.
Włączyła Cztery pory roku Vivaldiego, żeby nieco się wyciszyć, i przejrzała terminarz. Wolała się upewnić, że nie ma jakiegoś projektu sukienki, który już powinien wisieć na manekinie, czekając na ewentualne drobne poprawki podczas przymiarki. Wertowała strony, ale poza sukienką, która od kilku dni była już gotowa, nie miała żadnego deadline’u. Z ulgą zamknęła terminarz, chowając go do torebki. Włożyła do niej także kilka katalogów, szkicownik oraz telefon służbowy, na wypadek gdyby jakaś klientka chciała rozmawiać bezpośrednio z nią. Co prawda, mogła zlecić projekt Julicie, której chęci do pracy przerastały oczekiwania Alicji, wolałaby jednak, by dziewczyna nabywała umiejętności pod okiem Krystyny i Rozalii. Była zdolna, ale nie miała jeszcze takiego wyczucia, a jak wiadomo, wszystko przychodzi z czasem.
– Wychodzisz? – zagaiła Julita, patrząc na szefową, która objuczona w niedopinającą się torebkę i mniejszą torbę materiałową kierowała się do kuchni z pustym kubkiem.
– Miałaś rację, potrzebuję kilku dni wolnego, zmiany otoczenia, może pomysły same do mnie przyjdą, tak jak kiedyś.
– Pewnie, że tak, ale o nic się nie martw, zadbamy o twoje „dziecko”.
Alicja pieszczotliwie nazywała swój salon „dzieckiem”, bo stworzyła go sama, od podstaw, i zwłaszcza na początku, poświęcała każdą wolną chwilę, nawet w weekend, by dopracowywać kształtowaną w wyobraźni wizję.
– Zostawiam Alicję w Krainie Sukienek w dobrych rękach. W razie czego mam ze sobą telefon służbowy, więc jeśli zadzwoni jakaś moja klientka, możecie ją pokierować do mnie. Szczególnie Machulska, jest aż nadto wymagająca i przy poprawkach spędza dobre dwie godziny, oglądając sukienki z taką skrupulatnością, jakby chciała przejrzeć materiał na wylot. – Alicja teatralnie przewróciła oczami, śmiejąc się przy tym.
– No tak, pani Katarzyna zapadła mi w pamięć, mimo iż widziałam ją może dwa razy.
– Więc sama wiesz, jaka potrafi być. Oczywiście nie widzę nic złego w sprawdzeniu czegoś przed zakupem, szczególnie jeśli jest to wydatek rzędu kilkuset złotych, ale bez przesady, wszystko ma swój umiar.
– A ona jest niczym mikrobiolog badający najmniejsze organizmy pod ultradokładnym mikroskopem – zażartowała Julita, czym rozbawiła Alicję.
– Lepiej bym tego nie ujęła.
Przekazała jeszcze kilka kwestii Rozalii oraz Krystynie, po czym opuściła salon. Kwietniowe słońce przyjemnie grzało, a ciepły wiatr muskał twarz Alicji. Kilka minut spaceru umiliła sobie rozmową z przyjaciółką, Magdą, która tak jak Alicja przyjechała do Torunia na studia. Razem studiowały zarządzanie, mieszkały i nieprzerwanie utrzymywały kontakt. Odkąd Magda poznała Tomka, swojego obecnego męża, zamieszkała z nim, przez co samotność nieco zaczęła Alicji doskwierać. Właściciel wynajmowanego przez nią i Magdę mieszkania nie miał problemu z obecnością zwierząt domowych. Przyjaciółka miała jednak bardzo silną alergię, więc okazja wręcz sama do przyszła po jej wyprowadzce. Kiedy kotka w domu rodzinnym się okociła, Alicja wiedziała, że gdy tylko kociak podrośnie, zabierze go ze sobą. Zaczęła więc dzielić mieszkanie z Mruczkiem, który był na tyle bezproblemowy, że kilkugodzinna podróż w samochodzie była dla niego niczym innym niż okazją do długiej drzemki.
Podczas rozmowy Magda lubiła trochę ponarzekać na szefa, który od kilku dni podkręcał tempo pracy do tego stopnia, iż wszyscy czuli się jak roboty, a nie ludzie.
– Weź mnie do siebie, taka szefowa jak ty to skarb – pożaliła się do słuchawki.
Alicji schlebiały takie słowa, od początku bowiem założyła, że zamiast stwarzać dystans, będzie go skracać. Dlatego pozwalała dziewczynom mówić sobie po imieniu, zresztą tworzyły mały zespół, więc to całe „paniowanie” wprowadziłoby niepotrzebną nikomu sztywną atmosferę.
W drzwiach kamienicy przywitała się z panem Leszkiem, który zawsze unosił czapkę i kiwał głową. Mieszkał piętro niżej, mimo sędziwego wieku radził sobie w samotnym życiu, ale od czasu do czasu Alicja pomagała mu z cięższymi zakupami. Starszy pan zapraszał ją w podzięce na herbatę, którą zawsze podawał, używając serwisu w niebieskie motyle, prezentu ślubnego jego i żony. Niestety Bożenka, jak ją nazywał, zostawiła go samego kilka lat temu. Alicja poznała go już jako wdowca. Kilka razy podczas wspomnianej herbaty opowiadał o swojej żonie, o tym, co przeszli. Podziwiała go za siłę, jaką w sobie miał, i pogodę ducha, która mimo przykrych doświadczeń nigdy go nie opuściła.
Weszła do mieszkania, niemal potykając się o Mruczka, który chyba był dziś wyjątkowo stęskniony, bo jak nigdy siedział na wycieraczce. Alicja schyliła się i podrapała pupila za uchem, na co odpowiedział głośnym mruczeniem.
– Aż tak za mną tęskniłeś? – zapytała, kontynuując pieszczotę.
Kociak kręcił się wokół jej nóg, mrucząc głośniej. Sięgnęła do szafy po niewielką walizkę i położyła ją na podłodze. Pakowała ubrania do większej komory, a Mruczek jej towarzyszył, siedząc nigdzie indziej jak w walizce, przez co Alicja miała nieco utrudnione zadanie. Nie przeszkadzała jej jednak obecność kota, lubiła, gdy łaknął jej towarzystwa. Odbierała to jako wdzięczność za to, że dała mu dach nad głową.
Dopakowała resztę rzeczy, nucąc pod nosem melodię, która wpadła jej w ucho. Mruczek patrzył na nią, przekrzywiając łebek. Wzbudzał tym u swojej właścicielki uśmiech. Doprawdy nie wyobrażała sobie życia bez tego sierściucha, jak zwykła go nieraz nazywać. Niespodziewany wyjazd bardzo podbudował Alicję, dlatego jechała pełna nadziei, że gdy wróci, pomysły same będą do niej przychodziły, co z kolei przełoży się na efekty w pracy. Napisała jeszcze krótką wiadomość do Julity oraz Magdy, podłączyła telefon do radia i wsłuchując się w głos ulubionego lektora audiobooków, wyjechała z garażu.
Wysiadła, wciągając do płuc powietrze, które w Miłej pachniało zupełnie inaczej. Oprócz charakterystycznych wiejskich zapachów, które Alicji nieodłącznie kojarzyły się z domem, czuła świeżo skoszoną trawę. Chwyciła transporter, a kot się poruszył, wybudzony z długiej drzemki. Kilkugodzinna podróż przebiegła Alicji spokojnie, ale odczuwała lekkie zmęczenie, dlatego planowała drzemkę na hamaku w ogrodzie.
Przeszła przez podjazd na tył domu, gdzie znajdowały się drzwi wejściowe. Dostrzegła mamę pochyloną nad donicą z kwiatami. Wokół stały napoczęte worki z ziemią, kilka mniejszych i większych doniczek oraz skrzynki z przeróżnymi kwiatami, których kolory były tak różne, iż z pewnością powstanie z tego piękna kompozycja. Aniela Milczek od lat dbała o ogród, tworząc rozmaite aranżacje. Alicja nie miała ręki do roślin, ale chętnie podziwiała dzieło mamy, podsuwając ewentualne sugestie dotyczące wyboru kolorystyki. Nie chcąc wystraszyć mamy, postawiła transporter na ziemi i otworzyła drzwiczki. Mruczek leniwie się przeciągnął, po czym zbliżył się do Anieli, łasząc się do jej nóg. Kobieta spuściła wzrok na niespodziewanego towarzysza.
– Skąd się tu wziąłeś, mały?
– Cześć, mamuś – odezwała się Alicja, patrząc, jak zdumienie na twarzy mamy przechodzi w przepełniony ciepłem uśmiech.
– Alutka! – wykrzyknęła i podeszła, by uściskać córkę. Zawsze nazywała ją Alutką i jej jako jedynej Alicja na to pozwalała. – Co za niespodzianka!
– Potrzebuję zmiany otoczenia – westchnęła.
– Brak pomysłów?
– Jak ty mnie dobrze znasz. A gdzie tata?
– W polu, jak to on, nie odpuści, dopóki nie wysieje wszystkiego. – Machnęła ręką.
Cały tata – pomyślała. Zawsze z pasją podchodził do swojej pracy, potrafił cieszyć się każdym drobnym plonem, który zasiał.
– Do kiedy zostajesz?
– Myślę, że do końca tygodnia, ale nie planowałam jeszcze. Pracownia została w dobrych rękach, więc w razie czego dziewczyny zajmą się bieżącymi projektami, podczas gdy ja będę planowała nowe.
– Hamak już wisi w ogrodzie, tata go zamontował, żebym – jak to określił – w końcu odpoczęła inaczej niż w kuchni czy przy sadzeniu kwiatów. Ja jednak nie umiem ot tak położyć się i nic nie robić, chyba że miałabym jakąś ciekawą książkę pod ręką, wtedy mogę zniknąć choćby i na cały dzień.
– Tak się składa, że przywiozłam kilka tytułów najnowszych premier, więc coś sobie wybierzesz, a ja cię odciążę w domowych obowiązkach.
– Alutka, nie denerwuj mnie, nie będziesz mi tu sprzątać czy gotować. Przyjechałaś odpocząć.
– Tak czy siak, chciałabym ci pomóc.
– Teraz napij się kawy, a nie już rwiesz się do roboty.
Alicja nie spierała się dłużej z mamą, zanim jednak na dobre rozsiądzie się przy stole, wpadając w wir rozmowy, postanowiła się odświeżyć. Idąc po schodach do swojego dawnego pokoju, czuła, jak wspomnienia tańczą jej przed oczami. Miała ich wiele związanych z domem rodzinnym i niekiedy żałowała, że nie mogła mieszkać bliżej rodziców. Pracownia w dużym mieście miała większą rację bytu niż w okolicach Miłej. W tym aspekcie miała pełne wsparcie rodziców, kibicowali jej od chwili, gdy pracownia była nasionkiem, jak to ujął tata. Pierwsze szkice Alicja dała im w prezencie jako pamiątkę. Znalazły swoje miejsce na półce, tuż obok albumów z rodzinnymi zdjęciami. Trochę się tego nagromadziło, więc gdy Alicja brała kilka z nich, aby powspominać stare czasy, zajmowało jej to co najmniej dwie godziny. Zatapiała się w przeszłości, lubiła do niej wracać, a najważniejsze momenty zaklęte w fotografiach stanowiły pamiątkę na lata. Kiedyś się zastanawiała, czy poza zdjęciami są jakieś inne skarby, jak dzienniki czy listy, ale kiedy mama zbyła ją zdawkowym: „W naszej rodzinie nikt takich rzeczy nie pisał”, Alicja dała za wygraną i nie drążyła więcej tematu. Teraz jednak zaczęła na nowo wracać do tamtej myśli. Kiedyś wyobrażała sobie, że trafia na dziennik babci czy prababci i poprzez jego karty poznaje jej życie. Nic takiego w trzydziestoletnim życiu Alicji nie nastąpiło, dała więc spokój.
W jej pokoju nic poza kolorem ścian się nie zmieniło, odkąd wyjechała na studia. Usiadła na łóżku, którego sprężyny przez lata zdążyły się wyrobić, ale mimo to nie wyobrażała sobie wygodniejszego miejsca do spania. W Toruniu z racji małego metrażu miała rozkładaną kanapę – choć wygodną, nijak się ona miała do sprężynowego materaca, w który Alicja tak bardzo lubiła się zatapiać. Drzwi uchyliły się i pojawił się w nich koci łebek. Mruczek, stęskniony za właścicielką, w mig zaczął łasić się do jej nóg.
– Oj, kocie, co ty byś beze mnie zrobił, co? – Podrapała go za uchem, na co on odwdzięczył się głośnym mruczeniem.
Kilka minut rozglądała się po wnętrzu, odnajdując w głowie wspomnienia, które wywoływały przyjemne odczucia. Alicja lubiła je kolekcjonować, najczęściej w postaci fotografii. Kiedyś próbowała z pamiętnikiem, ale uznała, że nie ma na tyle ciekawego życia, by przelewać jego szczegóły na papier. Odrzucając nic niewnoszące przemyślenia, przebrała się w spodenki i T-shirt, włosy związała w kucyk na czubku głowy, sięgnęła do walizki po książkę i udała się na dół, by zrobić sobie kawę. Z takim zestawem chwilę później umościła się na hamaku w przydomowym ogródku. Słońce akurat świeciło na ogródek, a jego promienie przyjemnie ogrzewały twarz kobiety. Kilka dni spędzi z twarzą wystawioną do słońca i piegi murowane. Żałowała, że w okresie jesienno-zimowym słońce nie ma takiej mocy, by wywołać ten lubiany przez Alicję efekt. Piegi dodawały jej uroku, przez co wyglądała dziewczęco.
Błogie chwile relaksu przerwała Aniela.
– Córcia, przepraszam, że ci przeszkadzam, ale potrzebuję jednej rzeczy ze strychu. Poszłabym sama, ale kolano mi znowu dokucza.
– Oj, mamuś, wiesz, że dla mnie to nie problem. A ty powinnaś się oszczędzać, skoro kolano cię boli.
– Za dużo dziś pracowałam w ogródku, ale co ja poradzę, że chciałam nadać mu nowy wygląd. Poza tym dawno nic nie zmieniałam, a jak wiadomo, zmiany są dobre. Tym bardziej że wiosna w pełni, żal by było przegapić okazję.
– Co racja, to racja, a czego konkretnie potrzebujesz?
Aniela wytłumaczyła córce, gdzie stoją odnowione przez nią skrzynki na kwiaty, nad którymi tak długo pracowała. Jak wiele rzeczy w ogrodzie, te także były z odzysku. Pchli targ odbywający się w małym miasteczku kilka kilometrów od Miłej był wydarzeniem, którego Aniela nie mogła przegapić. Dlatego zawsze namawiała męża na wyjazd, by znaleźć jakąś perełkę wśród starych rupieci. Tym sposobem nabyli między innymi kredens, który według sprzedawcy pochodził z czasów drugiej wojny światowej. Nadgryziony zębem czasu mebel zajął Anielę na długie godziny, ale efekt końcowy tak bardzo ją zaskoczył, iż nie żałowała nawet minuty spędzonej na jego renowacji. Ot, miała kolejne zajęcie, podczas gdy mąż zajmował się uprawą pól. Liczbę zwierząt gospodarskich ograniczyli do minimum, młodsi nie będą, a rąk do pomocy było jak na lekarstwo. Młodzi, gdy tylko mieli okazję, wyjeżdżali z Miłej, najpierw na studia, a potem na stałe osiadali w różnych zakątkach Polski dających szansę na rozwój i lepszą pracę. Poza dwiema krowami, kilkoma kurami, koniem i kaczkami nie posiadali więcej zwierząt, a z tych, które zostały, mieli pożytek w postaci mleka, jaj, mięsa i przystrzyżonego trawnika, który Siwek tak chętnie obgryzał.
Alicja podstawiła sobie krzesło pod klapę prowadzącą na strych. Złapała za skórzany pasek, który zastąpił metalowe kółko, i ostrożnie pociągnęła do siebie. Drewno zaskrzypiało, a schodki się rozłożyły. Jeszcze nie weszła na strych, a już poczuła woń stęchlizny pomieszaną z kurzem i zapachem drewna. Lubiła tę dziwną mieszankę, miała w sobie coś swojskiego. Z pewną dozą ostrożności postawiła stopę na pierwszym schodku, ten w odpowiedzi zaskrzypiał.
Ilość rzeczy, jaką dostrzegła, gdy już weszła na górę, była sporym zaskoczeniem. Nie podejrzewała, że aż tyle mogło się ich uzbierać. Kartony piętrzyły się w zakątkach, do tego przykryte foliami meble, które zapewne Aniela odłożyła, aby zająć się nimi w późniejszym czasie. Alicja przyszła po skrzynki, ale to, co ujrzała, przykuło jej uwagę na tyle, iż postanowiła sprawdzić. A nuż trafi na coś ciekawszego niż nikomu niepotrzebne graty? Chodziła po strychu, przyglądając się kartonom. Żaden nie był podpisany, poza jednym, stojącym nieco z tyłu, jakby miał pozostać w ukryciu. Tak jak poprzednie, nie był zaklejony taśmą, był jednak podpisany: „Pamiątki”. Ciekawość jeszcze bardziej wzrosła, więc Alicja postanowiła zajrzeć do środka. Oczywiście napis mógł oznaczać tyle co nic, ale biorąc pod uwagę fakt, że rodzice rzadko kiedy opuszczali Miłą, nie mogli zgromadzić tylu pamiątek z wyjazdów, by zajęły cały karton. Podniosła wieko pokryte solidną warstwą kurzu i zakaszlała, gdy jego kłęby wzbiły się w powietrze. Na wierzchu spoczywało kilka notesów oprawionych w brązową skórę i przewiązanych wstążkami w tym samym kolorze. Z zaciekawieniem się wpatrywała, obracając je w dłoni. Skóra była przyjemnie miękka, miejscami lekko chropowata. Rozluźniła wstążkę i delikatnie otworzyła trzymany w dłoniach dziennik. Poczuła zapach przywodzący na myśl leniwe popołudnie w bibliotece pełnej starych książek. Druk, papier, kurz, mieszanka idealna, by zatopić się w lekturze wspomnień. Zadziwiające było to, jaką moc mają słowa. Ile można utrwalić za ich pomocą. Są jak terapia, nie zawsze chcemy rozmawiać, ale jednocześnie czujemy potrzebę zwierzenia się, wyrzucenia z siebie nagromadzonych emocji. Znacznie łatwiej jest otworzyć zeszyt i przelać uczucia na papier.
Alicja otworzyła ten, który trzymała w dłoniach, ale zamiast zapisanych kartek zauważyła koperty podpisane: Dla mojej córeczki. Otworzyła kopertę. Staranne, niemal kaligraficzne pismo wypełniało pożółkłe już strony. Przejechała palcami po kartce, lubiła czuć fakturę papieru. Rozwinęła kartkę i zaczęła czytać...