Hamlaghkem - Alicja Thiziri - ebook

Hamlaghkem ebook

Alicja Thiziri

4,8

Opis

Ona i on. Klasyka? Ależ jaka znów klasyka? Ona Polka, on Kabyl. Oboje w Paryżu. On bez prawa pobytu, ona…

A to się jeszcze okaże. Mnóstwo zdarzeń, zderzeń i zaskoczeń. Śmiechu, łez i emocji. Słowem: Hamlaghkem

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 355

Rok wydania: 2023

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (16 ocen)
13
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
love_ksiazkowe

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia! Polecam 😎
10
BetiCzyta

Nie oderwiesz się od lektury

Skończyłam czytać książkę, i byłam wzruszona, łezka kręciła się w oku. Historia dwojga obcokrajowców, Alicji Polki i Ali Kabyl z Algierii, których drogi połączyły się właśnie we Francji. Ależ mnie wciągnęła ta historia, niejednokrotnie się uśmiechałam, ale i wzruszałam przy lekturze tej książki. Czułam się jakbym siedziała z Alicją i słuchała tej niesamowitej historii. Nie prze lukrowanej , nie przerysowanej opowiedzianej z dużym dystansem i przede wszystkim sprawiającej że nie chce się oderwać od lektury. Jednak z drugiej strony chce się pozostać jak najdłużej z tymi ludźmi, z tą rodziną, poznawać ich tradycje . Rodzina która trzyma się razem, wspiera w trudnych chwilach i gotuje 🙂. Ależ miałam ochotę znaleźć się tam wraz z nimi, posłuchać tego obcego języka(bardzo lubię słuchać, nawet jeśli nic nie rozumiem). To książka która na długo zostanie w mojej pamięci, i z przyjemnością będę ją polecała. Warto przeczytać, i nie wolno się poddawać ,trzeba walczyć o swoje mimo przeciw...
00
patyczak2602

Nie oderwiesz się od lektury

Intrygująca okładka,która nie zdradza nic. A co kryje się w środku? Ona młodziutka Polka, przyjeżdża do Francji do pracy, on Kabyl (obywatel Algierii) bez prawa pobytu. Wielki romans, czy kompletna katastrofa? Od czego by tu zacząć! Tyle się tutaj dzieje! Akcja powieści rozpoczyna się mniej więcej w 1997 – wnioskuję to po wzmiance o księżnej Dianie. Tak więc przenosimy się troszeczkę wstecz. Alicja to dość temperamentna, żywiołowa i nieco sarkastyczna, no dobra bardzo sarkastyczna dziewczyna, która z miejsca zdobywa sympatię. Jej sposób bycia jest bardzo odważny i kiedy coś sobie umyśli, nie ma odwrotu. W momencie, gdy poznaje Aliego, jej świat nagle wywraca się do góry nogami. Różnice religijne i kulturowe to ciężki kawałek chleba. Jednak wiecie co jest najgorsze? Uprzedzenia. Autorka pokazuje świat w bardzo realny sposób, niczym własny pamiętnik. Kiedy własna ojczyzna przestaje być bezpiecznym schronieniem, to normalne, że jej mieszkańcy emigrują. I tak Ali oraz jego bliscy wy...
00
igusiaf

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, nie mogłam się oderwać. Wciągająca historia Polki, która będąc na obczyźnie oddała swe serce nie do końca legalnie przebywającemu we Francji Algierczykiem. Polecam!
00
fiolka88

Nie oderwiesz się od lektury

Alicję polubiłam od razu, kobieta na wskroś potrzepana, niezbyt rozgarnięta, popełniająca faux pax raz za razem, ale nie zrażajaca się porażkami. Pracuje, studiuje i próbuje ogarnąć rodzinne galimatiasy. Ali, twardo stąpający po ziemi. Uroczo zapatrzony w tę wariatkę, nad wyraz cierpliwy i z dużym poczuciem humoru. Bardzo podobał się mi zabieg autorki na początku, kiedy Ala przyjeżdża do Francji po raz pierwszy i kaleczy francuski. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że my się śmiejemy z wymowy obcokrajowców, tylko,że sami brzmimy w takich sytuacjach identycznie, rozumieć mnie 😉? Stereotypy, uprzedzenia...tu to wszystko znajdziecie. Jaki obraz mają przed oczami Francuzi myśląc Polak, jaki Polacy myśląc Arab i czy należy wrzucać wszystkich do jednego worka? Świetnie przedstawione zwyczaje i tradycje rodzin Kabulskich. Do tego duża dawka humoru, który mnie nie opuszczał, chociaż były też niezbyt przyjemne i smutne wspomnienia. Dwoma słowami... świetny debiut ! A co oznacza tytuł?? Te...
00

Popularność




Alicja Thiziri

Hamlaghkem

 

 

Redakcja

Ewa Klimek

 

Korekta

Anna Witkowska

 

 

Projekt okładki

Zofia Stybor

 

Skład do wersji elektronicznej

E-Bookowo

 

 

 

Copyright © by Alicja Thiziri 2023

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Seqoja 2023

 

ISBN: 978-83-67935-00-5

 

Wydawnictwo Seqoja

ul. Żołnierska 11B/20, 10-558 Olsztyn

tel. 534 834 852

e-mail: [email protected]

www.seqojawydawnictwo.pl

 

 

Olsztyn 2023

Wydanie I

 

 

Widoki na zwłoki

 

– Ale co on, do czorta, łowi na tym balkonie?

Mój wzrok – zza teatralnej lornetki, którą w przebłysku geniuszu zaraz po telefonie od Danki wrzuciłam do torebki – przesuwał się po oddalonym od nas o niecałe sto metrów nieruchomym ciele Janka usadowionego na plażowym krześle, z wędką w ręku. Głowa okryta czarnym kapturem zwisała bezwładnie, a różowiutka broda opierała się na klatce piersiowej. Szare dresowe spodnie kończyły się w żółtych gumiakach.

– Płytki łowi – wyjaśniła mi Danusia, stojąc z wyciągniętą dłonią w oczekiwaniu na lornetkę.

– Chodnikowe? – Zainteresowałam się, z uwagą przyglądając się dwóm innym wędkom wetkniętym między balkonową barierkę.

– Nie. Kompaktowe.

Rzeczywiście dwa piętra niżej wiatr kołysał srebrne krążki. Oddałam w końcu przyjaciółce sprzęt do pogłębionej obserwacji.

– Myślisz, że nie żyje? – Dance zlodowaciał głos. – Od trzech dni łowi…

– Trzy doby chłop się z krzesła nie rusza, a ty dopiero dzisiaj mi to mówisz? – Pociągnęłam nosem.

– Może na noc wchodził do domu. Skąd mam wiedzieć. Zresztą Janek był zawsze dziwny…

– Ale nie do tego stopnia. – Nikt nie miał prawa w mojej obecności powiedzieć złego słowa o Janie. – Zadzwonię do niego.

Wykręciłam numer. Moje serce galopowało, czekając na ulubiony głos, ale nikt nie odebrał.

– Nie wiem, co on wykombinował. Miał jechać na jakieś wesele. Pożegnaliśmy się. Prosił, żebym na siebie uważała. Był taki… – Otarłam mokre policzki trzęsącą się dłonią.

– Trzeba zawiadomić policję.

– Ja jutro jadę. Nie mogę zeznawać. Może ty zadzwonisz?

– Zrobię ci kawę. Chcesz? – Danusia chyba też nie miała ochoty przyznawać się władzy, że od paru dni podgląda zwłoki sąsiada.

– Nie masz czegoś zimnego?

– Powiem Piotrkowi, żeby przyszedł. Niech on zadzwoni – zadecydowała, wychodząc do kuchni.

Wróciła z kartonikiem soku pomarańczowego, wykręciła numer do swojego chłopaka. Ściskając słuchawkę między ramieniem a policzkiem, nalała zimnego napoju do literatek.

– Wreszcie się do czegoś przyda ten twój gach. – Wypiłam sok duszkiem.

– Tylko nie wspominaj przy nim nic o tych zdjęciach z urodzin. Zapomniałam cię uprzedzić… – Patrzyła na gołębia, który usiadł na parapecie. – Ciągle przylatują tu te ptaszyska – poskarżyła się.

– Nie miałam najmniejszego zamiaru nic mówić temu zazdrośnikowi.

– Wywołałaś je już? – Danka gładziła nieistniejącą fałdkę na sukience.

– Zdjęcia? Nie. Tomasz wywoła.

– Masz do niego zaufanie?

– Zaufanie do Tomka? – Zaśmiałam się nerwowo. – W końcu mamy zamiar się zaręczyć, jak wrócę z Paryża. To chyba powinnam mieć…

– Ale czy masz, kochana? – Danuśka nie zadowoliła się wymijającą odpowiedzią. – Żałuję, że tak zaszalałyśmy…

– Och! To tylko zdjęcia topless. Czym ty się przejmujesz? Tomek je schowa do szuflady. Znam go. Co ta niedorajda miałaby z nimi zrobić?

Dzwonek do drzwi oznajmił przybycie Piotrka.

– Witam. O co chodzi? – spytał od progu.

– W bloku naprzeciw na balkonie od paru dni tkwi nieboszczyk. Zadzwonisz na policję i ich powiadomisz, bo my z tym nie mamy absolutnie nic wspólnego – poinformowałam go na przywitanie.

– A skąd wiecie? – Podszedł do okna, żeby zobaczyć zwłoki.

– Widać gołym okiem. Chyba nie sądzisz, że podglądamy ludzi przez lornetkę? – oburzyłam się.

Danka bawiła się wisiorkiem yin-yang, bojąc się odezwać, aby Piotr nie odgadł, że obserwowała kolegę.

– Nic nie widzę – oznajmił, zmrużywszy oczy.

– Tam na piątym siedzi. Różową gębę ma i łowi. – Podałam mu szczegóły niezbędne do identyfikacji.

– Po śmierci człowiek jest biały, nie różowy. – Piotr, który studiował medycynę i mógł mieć jakieś pojęcie o zmarłych, trochę nas zaskoczył. – Stąd nie widać koloru ciała… – Spojrzał na mnie pytająco.

– Masz tu żeton. Zadzwonisz z budki. Nas nie znasz, jakby ktoś się pytał – ostrzegłam, podając mu metalowy krążek. – Idź już! – Nie miałam zamiaru dłużej go znosić.

– Dlaczego ja?

– Bo mnie tu nie ma, człowieku, jestem we Francji, a Danusia jest zbyt wrażliwa – odparłam zniecierpliwiona.

– Przy jakiej ulicy jest ten blok?

– Długa pięćdziesiąt dwa, mieszkanie pięćset dwadzieścia trzy. – Bezmyślnie podałam adres Janka.

– Coś mi mówi, że to ty go wykończyłaś – zwrócił się do mnie z niemałą satysfakcją. – I mam nadzieje, że za to odpowiesz – dodał złowrogo, zamykając za sobą drzwi.

– Bubek – prychnęłam.

Danka nie zaprzeczyła. Usiadłyśmy po obu stronach okna, chowając się za zasłoną w pomarańczowe pasy. Czekałyśmy na akcję policji, gryząc paluszki z makiem.

– Wiesz… Obudziłam się dzisiaj z takim stuprocentowym przekonaniem, że spotkam tam kogoś interesującego. – Patrzyłam na Danusię rozmarzonym wzrokiem.

– W Paryżu?

– No.

– Janek już na tamtym świecie, ale Tomek jeszcze dycha.

– Tomek. Tomek. Tomek. – Zirytowałam się. – Mam go po dziurki w nosie. Odkąd moja mama postanowiła, że go wychowa, jest coraz gorzej. Chodzi jak nakręcona przez nią zabawka.

– Zauważyłam, że się zmienił, od kiedy wyprowadził się z akademika. – Danka przytaknęła głową.

– Na początku skakałam ze szczęścia, kiedy mama go w końcu zaakceptowała. Kiedy zaproponowała, że na czas studiów zatrudni go w muzeum jako nocnego stróża i da mu tam mieszkanie służbowe, myślałam, że to jak wygrana w totka. I co wygrałam? Co? Niesolonego ziemniaka, który kolekcjonuje ziołowe miotły. Już zapomniał, że obiecał mi przeprowadzkę na wybrzeże i założenie szkółki jeździeckiej. – Zgarnęłam ziarenka maku ze spódnicy na stoliczek i dodałam: – Tak lubiłam jeździć do jego rodziców na wieś. Całe dnie spędzaliśmy na koniach. Teraz już mnie do nich nie zabiera, bo to „strata czasu” – przedrzeźniłam Tomka, marszcząc nos. – Wiesz, o czym teraz marzy? – Popatrzyłam zirytowana na Dankę, która otwierała usta, nie pozwoliłam jej jednak odpowiedzieć: – Że zamieszkamy u mnie w domu z moimi rodzicami i że kiedyś otworzy aptekę. I zgadnij, kto mu ten makabryczny pomysł podsunął. – Danka podniosła dwa palce jak do odpowiedzi, lecz zanim zdążyła się odezwać, dokończyłam: – Tak, kochana. Dokładnie. Moja mama. – Napiłam się soku, odchrząknęłam i oświadczyłam: – A ja za młoda jestem, by być stara! – Wstałam i uroczyście wyrecytowałam Mickiewicza ze wzrokiem wbitym w przestrzeń gdzieś nad karniszami: – „Bez serc, bez ducha, – to szkieletów ludy! / Młodości! dodaj mi skrzydła! / Niech nad martwym wzlecę światem / W rajską dziedzinę ułudy: / Kędy zapał tworzy cudy, / Nowości potrząsa kwiatem”. – Moja ręka opadła na żółtą paczkę z chrupiącą przekąską.

– Myślisz, że ja już jestem stara? – Danka robiła głupie miny do swojego odbicia w lustrze na drzwiach pokoju.

– Wątpię, że można się postarzeć choćby o jeden dzień, będąc z Piotrem – odgoniłam jej obawy. – On jest diabelnie przystojny, diabelnie ambitny i nie ma zamiaru żyć u swoich teściów – wyliczałam zalety jej chłopaka.

– Myślałam, że go nie cierpisz.

– Z całego serca. Jego gęba przypomina mi, jaki Tomasz nie jest.

– Przecież Tomuś też jest przystojny – próbowała mnie pocieszyć Danusia.

– Mnie od zawsze marzył się brunet, a nie słomiany blondyn o niebieskich oczach. Ludzie myślą, że to mój starszy brat. – Kolejny makowy patyczek znikał w moich ustach.

– Dlaczego się z nim nie rozstaniesz?

– Mama mi powiedziała, że teraz to już woli Tomka od jakiegoś nowego kretyna i że ona tyle dla mnie zrobiła, a ja jestem nieodpowiedzialna, rozkapryszona i zamiast jej podziękować, chcę ją wpędzić do grobu. A ja go takiego przerobionego nie kocham, Danusiu – wyznałam drżącym głosem.

– Mnie też rodzice namawiają do ślubu z Piotrkiem, a ja nie jestem pewna, czy naprawdę tego pragnę…

Patrzyła w milczeniu na nieżywego Janka, a ja oglądałam sobie lakier na paznokciach.

– Tylko tak się zastanawiam, jak mu powiedzieć, żeby zrobił sobie badanie na HIV. – Myślałam na głos, mając nadzieję, że Danka mi coś podpowie.

– T-t-tomkowi?! – wyjąkała.

– Nieee. Chłopakowi, którego poznam we Francji.

– Co ci przyszło do głowy? – Danusia odgarnęła z czoła kosmyk włosów czarnych jak pióra kosa.

– Nie chcę ryzykować. Pamiętasz ten film o dziewczynie, która zaraziła się od barmana na dyskotece? Zapomniałam, jaki był tytuł.

– „Fatalna miłość”?

– Właśnie! Tylko to jest takie mało spontaniczne. – Skrzywiłam się jak po kiszonej kapuście.

Dance nagle powiększyły się oczy.

– Radiowóz – wyszeptała.

Zamilkłyśmy. Na balkonie panował spokój. Jan nie przejawiał najmniejszych chęci, żeby powrócić do życia. Dyskretnie wytarłam oczy brzegiem rękawa. W pokoju słychać było tylko głośno tykający zegar. Drzwi balkonowe w końcu powoli się uchyliły, ukazując dwie rozglądające się głowy policjantów. Jeden z nich ostrożnie wyszedł, a drugi tkwił wewnątrz z wymierzoną w Janka spluwą.

– Chce zabić bezbronnego trupa! – Zawrzało we mnie.

– Urwał mu głowę! – wybełkotała Danka, krztusząc się własną śliną.

W ułamku sekundy wychylałyśmy się obie przez okno. Policjant zmiażdżył w rękach łysy łeb, który pękł z takim hukiem, że trzeci gliniarz wyskoczył z mieszkania. Tarmosili razem resztki Janka, odrywając mu nogi od tułowia.

– Czy to możliwe, żeby tak szybko się rozłożył? – Danka patrzyła na mnie z przerażeniem.

– Może się czegoś radioaktywnego nażarł – zasugerowałam, pamiętając o jego fascynacji chemią i najróżniejszymi eksperymentami.

– Włosy mu wypadły. – Danusia zamknęła okno i oparła się o nie plecami. – On na pewno jeszcze promieniuje – wydusiła przez zaciśnięte gardło.

Dzwonek do drzwi zelektryzował nasze owłosienie. Danka podeszła na palcach i wyjrzała przez judasza. Otworzyła bez słowa. Za drzwiami stał cholerny Pietrek.

– Jeszcze tu jesteś? – przywitał się ze mną. – Ten twój znajomy to strach na gołębie. Pasujecie do siebie – dodał, widząc mak na moich wyszczerzonych w nagłym uśmiechu zębach.

– Sam jesteś straszydłem – odburknęłam z niechęcią, choć rozpierała mnie nieziemska radość. Janek żył!

– To nie jest Jan?! – Danka wolała się upewnić.

– To nie był człowiek, tylko kukła, Danusiu. A skąd znasz tego sąsiada?

– Chodziliśmy do jednej klasy w liceum.

– Będę musiał mu powiedzieć, żeby się nie gapił w twoje okno. Macie do niego telefon?

– Nie. – Danka popatrzyła na mnie, hamując wybuch śmiechu.

– A ty, Alicjo?

– Ugryź się w piętę – wysyczałam.

Pokazałam Dance gest „zdzwonimy się” i wyszłam.