Hidden in the Dark - Lena Sidorczuk - ebook
NOWOŚĆ

Hidden in the Dark ebook

Lena Sidorczuk

4,4

26 osób interesuje się tą książką

Opis

Czy pozornie przypadkowe spotkanie w księgarni może na nowo obudzić już dawno uśpione uczucia?
Cyprian zdaje się być zwyczajnym, mrukliwym i niezwykle sarkastycznym dwudziestokilkulatkiem. Outsiderem zakochanym w książkach i piszącym wiersze w ukryciu. Jednak tylko on wie, jak trudną przeszłość skrywa i dlaczego nigdy nie nosi koszulek z krótkim rękawem.
Sara była jego pierwszą miłością. Dziewczyną, która założyła się z chłopakiem i paczką znajomych, że poderwie tego adoptowanego przez półfrancuskie małżeństwo zbuntowanego chłopaka, o włosach w kolorze krwistej czerwieni. Jednak to, co początkowo miało być zwykłą grą, wymyka się spod kontroli, a uczucia stają się prawdziwe.
Po niemal siedmiu latach ich ścieżki na nowo się krzyżują. On pracuje w małej księgarni w centrum miasta, a ona wychodzi z odwyku i próbuje uporać się z toksycznym chłopakiem oraz ze śmiercią najlepszego przyjaciela. Co jednak, jeśli oboje już nie wierzą w miłość? Czy będą mieli dość siły, aby razem utrzymać się na powierzchni?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 291

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (5 ocen)
4
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Zaczytana1994

Nie oderwiesz się od lektury

Hiddenn to historia, która rozwali cię emocjonalnie 🥹 ja przez tą historię płakałam, nie mogłam momentami się pozbierać 🥹 jest to historia która pokazuje wiele bólu i cierpienia młodych ludzi, ale również to jak wielką moc ma przyjaźń 💙 Jest to historia o której nie zapomnisz, pomimo bólu jaki w nie jznajdziecie,stanie się również cudowną niezapomnianą historię Sary i Cypriana którzy z kradną wasze serce.
10
Zaczytana_Pola2949

Nie oderwiesz się od lektury

„Hidden in the Dark” to książka, która wywołała we mnie ogrom emocji. To moje pierwsze spotkanie z takim gatunkiem literatury, ale absolutnie nie żałuję, że po nią sięgnęłam. Autorka świetnie oddała emocje bohaterów i ich skomplikowane relacje – czułam wszystko razem z nimi i z napięciem czekałam, co wydarzy się dalej. Mimo że nie znam się na psychologii, mam wrażenie, że postacie zostały wykreowane bardzo autentycznie i z dużą starannością. Widać, że Lena Sidorczuk włożyła w tę historię mnóstwo serca. Czekam na więcej!
10
LadyInBlue

Z braku laku…

Może być....słaby reserch zrobiła autorka na temat który jest głównym wątkiem książki....szkoda.
13

Popularność




Copyright ©

Lena Sidorczuk

Wydawnictwo White Raven

Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved

Kopiowanie, reprodukcja, dystrybucja lub jakiekolwiek inne wykorzystanie niniejszej publikacji w całości lub w części, bez wyraźnej zgody autora lub wydawcy, jest surowo zabronione zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa o prawach autorskich. Niniejszy tekst stanowi wyłączną własność autora i podlega ochronie zgodnie z przepisami międzynarodowymi oraz krajowymi dotyczącymi praw autorskich.

Redaktor prowadzący

Ewa Olbryś

Redakcja

Dominika Surma @pani.redaktorka

Korekta

Dominika Kamyszek @opiekunka_slowa

Redakcja techniczna i graficzna

Marcin Olbryś

www.wydawnictwowhiteraven.pl

Numer ISBN: 978-83-68175-34-9

Drogi Czytelniku, książka zawiera wątki nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.

Nie zaleca się czytania osobom w kryzysie zdrowia psychicznego. Jeśli zmagasz się z lękami lub podejrzewasz, że możesz mieć depresję, niezwłocznie skontaktuj się z odpowiednimi instytucjami:

116 111 – Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży

22 484 88 04 – Telefon Zaufania Młodych

22 484 88 01 – Antydepresyjny Telefon Zaufania

116 213 – Telefon dla Dorosłych w Kryzysie Emocjonalnym

Dla Was, którzy każdego dnia toczycie wewnętrzną walkę.

Dla tych, którzy Was kochają.

Dla Waszych wylanych łez, nieprzespanych nocy i utraconych marzeń.

Upadek nie oznacza kresu podróży.

Może być tak naprawdę jej początkiem, pod warunkiem że nie zrezygnujecie.

Jesteście silniejsi, niż Wam się wydaje.

Każdy z Was jest wyjątkową gwiazdą na niebie zagubionych dusz.

Więc nigdy się nie poddawajcie i nie bójcie się poprosić o pomoc. To nie jest słabość. To siła.

We’ve played this role a thousand times

The same old script, just different lies

You disappear without a trace

Concealing the crimes on your face.

Graliśmy te role tysiące razy,

Ten sam stary scenariusz, ale inne kłamstwa.

Znikasz bez śladu,

Ukrywając zbrodnie na swojej twarzy.

Motionless in White feat. Maria Brink – Contemptress

Cyprian

30/31 grudnia 2022 roku

Siedziałem na nieużywanym od lat wiadukcie i obracałem w palcach żyletkę. To po jakimś czasie stało się moim nałogiem. Sposobem na to, żeby nie myśleć. O przeszłości, o teraźniejszości i o przyszłości, które w mojej głowie zlewały się w jeden wielki ciąg. Które zaciskały wokół mojej szyi niewidzialną pętlę.

Od czasu, gdy straciłem nad sobą panowanie w łazience, w mieszkaniu mojej byłej dziewczyny Samanty, i niemal się wykrwawiłem, obiecywałem sobie, że już nigdy więcej do tego nie dojdzie. Doskonale jednak zdawałem sobie sprawę, że to, co sobie zwykle obiecuję, niejednokrotnie jest tylko pustymi słowami. Pustymi i pozbawionymi sensu. Obciągnąłem rękaw, aby ukryć świeże rany przed przybranymi rodzicami. Od kiedy wyszedłem z ośrodka, minęły już prawie cztery lata. Cztery lata po tym, jak przyznałem się do zabójstwa, którego nie popełniłem. Cztery lata, od kiedy całkiem się pogubiłem. Cztery lata od czasu, kiedy pocałowałem klamkę nieczynnego sierocińca, próbując odnaleźć swoją siostrę. Cztery lata, od kiedy poznałem przyjaciół, którzy pomagali mi się podnieść. Aż w końcu cztery lata, od kiedy wyjawiłem komuś tajemnicę o swojej przeszłości. Oraz rok, od kiedy mogłem uściskać swoją niespodziewanie odnalezioną siostrę – Adę. Gdybym wierzył w Boga, śmiało mógłbym to zdarzenie nazwać cudem. A tak pozostawało cudownym uśmiechem od zazwyczaj parszywego na co dzień losu. Częścią mojego wybawienia.

Powiał zimny wiatr, a ja ciaśniej otuliłem się połami swojej wojskowej kurtki, podciągając kolana pod brodę. Pamiętam, jak wiele razy przychodziłem na ten wiadukt razem z Samantą. Dawno jej nie widziałem, ale mimo to nie starałem się jej odnaleźć. Tak naprawdę tego nie chciałem. Miałem już dość fałszu w swoim życiu. A udawana miłość potrafiła ranić bardziej niż sztylet. Przekonałem się o tym dość boleśnie, gdy sam ulokowałem uczucia nie w tym miejscu, co powinienem. U osoby, dla której moje serce było tylko zabawką. Ale tym razem to nie ja udawałem, bo naprawdę ją kochałem. A przynajmniej tak mi się zdawało. Bo czy ja cokolwiek wiedziałem o miłości? Nie sądzę. Po tym wszystkim, co się stało, w końcu sam zacząłem wierzyć, że jestem zbyt popieprzony, żeby ktokolwiek mnie pokochał. Przeczesałem palcami lekko opadające mi na oczy, jasnobrązowe włosy. Od prawie siedmiu lat farbowałem je na czerwono, ale po wyjściu z ośrodka chciałem zmiany, chciałem spróbować zacząć żyć na nowo, choć czas pokazał, że chuj mi z tego wyszło. Postanowiłem więc wrócić do swojego naturalnego koloru i zdecydowałem się zapuścić włosy, pozwolić, by w końcu sięgnęły ramion. Jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że właśnie taka długość jest lepsza. Dzięki temu jeszcze bardziej niż wcześniej stały się częścią mojej zbroi, mającej chronić mnie przed światem. Rzuciłem okiem na zegarek. Dochodziła północ. Jeszcze kilka minut i rozpocznę dwudziesty czwarty rok swojego życia. Co urodziny obiecywałem sobie, że następny rok będzie lepszy. Jak na razie z marnym skutkiem. Miałem wrażenie, że ciągle tkwię w martwym punkcie. We śnie, z którego nie potrafię się przebudzić.

***

– Obojętnie, ile będziesz miał lat, ja zawsze będę na ciebie czekać – powiedziała Isabelle, odstawiając filiżankę na stolik i podnosząc się z miejsca.

– A ja zawsze będę ci mówił, że za każdym razem wrócę – wyszeptałem w jej włosy.

– Wszystko w porządku? – zapytała kobieta.

– Tak, po prostu musiałem trochę pomyśleć i straciłem rachubę czasu – powiedziałem, wieszając wilgotną kurtkę. – Ale spokojnie. Nie piłem, nic nie ukradłem ani nie odjebałem. Nie będziecie musieli z tatą się znów mnie wstydzić.

– Nigdy się ciebie nie wstydziliśmy – powiedziała moja przybrana matka, kładąc mi rękę na ramieniu. – Wierzysz mi? – zapytała.

– Tak – odpowiedziałem, wyswobadzając się z jej uścisku. – Pójdę już do siebie. Padam z nóg – dodałem, wchodząc po schodach.

– Cyprianie? – zawołała Isabelle po chwili.

– Tak? – zapytałem, przechylając się przez balustradę.

– Wszystkiego najlepszego – powiedziała.

– Dziękuję, że pamiętałaś – odpowiedziałem, przesyłając jej całusa i siląc się na delikatny uśmiech.

– Porozmawiamy jutro? Właściwie to już dzisiaj.

– Tak, jasne – odpowiedziałem, wspinając się po schodach na górę.

Zatrzasnąłem drzwi swojego pokoju i ukryłem twarz w dłoniach. Doskonale wiedziałem, że ta rozmowa nie będzie przebiegała tak, jak życzyłaby sobie Isabelle, bo znowu nic jej nie powiem. Czasem udawało jej się coś ze mnie wyciągnąć. Strzępek informacji, kiedy się łamałem. Ale zazwyczaj rozmowa z mojej strony stanowiła następny element udawania kogoś, kim nigdy się nie stanę.

Przebrałem się i położyłem do łóżka, następnie otuliłem się kołdrą. Kochałem ten zimny, nieco wiktoriański dom, bo było to pierwsze miejsce, które śmiało mogłem nazywać w ten sposób – właśnie moim domem. Pobyt w sierocińcach, rodziny zastępcze, które wcześniej czy później rezygnowały z opieki nade mną, starałem się za wszelką cenę wymazać ze swojego życiorysu, choć wiedziałem, że niektórych wspomnień, podobnie jak blizn, nigdy nie uda mi się usunąć.

Podwinąłem rękaw i przyjrzałem się swojemu przedramieniu w świetle księżyca.

Z upływem lat rozległa blizna po poparzeniu zbladła, ale wciąż była dość mocno widoczna. Tak samo jak ślady po cięciu. Niektóre były tak stare, że ich kolor prawie całkiem zlał się z odcieniem mojej skóry, ale wciąż tam były. Nadal czułem je pod swoimi palcami. Podobnie niejednokrotnie, gdy zamykałem oczy, widziałem wyraz twarzy Marcela i jego bandy, wrzucających mnie związanego do szopy, którą następnie podpalili. Widziałem szarpiącego się siebie, który próbuje się wyrwać, kiedy przesuwali ostrzami po moim ciele lub robili ze mną inne, zależne tylko od ich fantazji rzeczy. Siebie, który leżał skulony pod łóżkiem i miał nadzieję, że tym razem dadzą mu spokój, siebie połykającego łzy i marzącego, żeby ten koszmar się nareszcie skończył, aż w końcu siebie, który nie czuł nic z wyjątkiem pustki, która pożerała go od środka.

Do tej pory zastanawiałem się, jaki przypadek spowodował, że to spokojne i kochające się, półfrancuskie małżeństwo – Isabelle oraz Hubert Winniccy, zdecydowali się zaadoptować mnie, wtedy już czternastoletniego chłopca o niełatwej przeszłości. Również ich bliscy dość szybko uznali mnie za prawowitego członka rodziny, ale ja nie potrafiłem dać im tego samego od siebie. Czułem, że tak naprawdę do nich nie należę i że już zawsze będę „tym obcym” oraz „tym dziwnym”, bez względu na to, co mówili moi przybrani rodzice. Dość szybko nauczyłem się udawać, że wszystko jest w porządku. W ten sposób oszukiwałem nie tylko ich, ale także samego siebie.

Cyprian

16 lutego 2023 roku

Podniosłem głowę znad książki i rozejrzałem się po prawie opustoszałym wnętrzu księgarni, w której pracowałem od trochę ponad dwóch miesięcy. Poprzednia nieprzespana noc pozostawiła ślad w postaci ostrej migreny, na którą nie pomogły dwie mocne kawy, które wypiłem zaraz po przebudzeniu, ani tabletki przeciwbólowe, które wziąłem zaraz potem. Zerknąłem na zegarek. Do zamknięcia brakowało jeszcze niemal godziny. Westchnąłem cicho i poprawiłem się na krześle, otwierając książkę.

Z odrętwienia wyrwał mnie dopiero odgłos dzwoneczka przy drzwiach. Odłożyłem książkę na stolik, siląc się na uprzejmy, profesjonalny uśmiech, co okazało się całkowicie zbyteczne, bo czarnowłosa dziewczyna, która weszła do księgarni, nie zaszczyciła mnie nawet jednym spojrzeniem. Burknęła niewyraźnie „dzień dobry”, po czym zniknęła między półkami. To nie był pierwszy raz, kiedy tu przychodziła. Odkąd tutaj pracowałem, śmiało mógłbym nazwać ją stałą bywalczynią. I zabawne było to, że mimo tego nigdy nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa. W sensie mam na myśli „w tym życiu”. Czasem wślizgiwała się do wnętrza sklepu, kręcąc się później przez dłuższy czas wśród regałów, a czasem, jeśli było zbyt dużo klientów, dyskretnie wycofywała się na ulicę. Jak widać, nie tylko ja nie przepadałem za ludźmi. A poza tym łączyło nas coś, o czym mam wrażenie żadne z nas nie chciało pamiętać. Choć nie całkiem. Ja w pewnym sensie chciałem.

Próbowałem na powrót skupić swoje myśli na lekturze, ale one zdawały się podążać w zupełnie innym kierunku. Do niej. Trzymałem wszystkich na dystans, stawiając niewidzialną barierę, którą tylko nielicznym pozwalałem przekroczyć, a i tak nie całkiem. Ale miałem w sobie zbyt wiele empatii, a to był zarówno dar, jak i przekleństwo. Zależy od okoliczności. Chociaż jak mam być szczery, to doskonale wiedziałem, że jeśli chodzi o moją osobę, empatia w wielu sytuacjach była czysto egoistyczna. Po prostu znacznie łatwiej było mi skupić się na problemach kogoś innego i mu pomagać, niż starać się walczyć z tymi własnymi. A ta dziewczyna mimo tego wszystkiego, co się wydarzyło, wciąż nie była mi całkiem obojętna.

Po chwili namysłu i wiedząc, że później nie da mi spo- koju myśl, że chociaż nie spróbowałem, wstałem z krzesła i bezszelestnie jak cień doszedłem do regałów, za którymi zniknęła.

– Dzień dobry, mogę w czymś pomóc? – zapytałem, zachodząc ją od tyłu.

Dziewczyna wzdrygnęła się, upuszczając trzymaną w rękach książkę.

– Nie strasz mnie tak – syknęła, poprawiając zsuwającą się z jej ramion skórzaną, podbitą futerkiem kurtkę.

Z bliska była naprawdę ładna. Znacznie ładniejsza, niż ją zapamiętałem. Średniego wzrostu, cała odziana w czerń, a jedyny akcent kolorystyczny stanowiły wysokie, bordowe glany oraz srebrny kolczyk w wardze – vertical labret.

– Nie miałem takiego zamiaru – odpowiedziałem, podnosząc książkę i z powrotem wciskając ją jej do rąk. – Wszystko w porządku? – zapytałem, odruchowo obciągając rękawy koszulki.

– A dlaczego miałoby być inaczej? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, kołysząc się na piętach.

– Może dlatego, że wyglądasz, jakbyś miała ochotę pierdzielnąć tą cegłą w łeb niczemu winnego księgarza? – zapytałem, wskazując opasły tom, który przyciskała do piersi.

– Sorry, po prostu za dużo spraw mi się skumulowało na głowie – powiedziała, odrzucając na plecy swoje czarne włosy.

Nieświadomie, no dobrze, nie całkiem nieświadomie, zmrużyłem oczy i przyjrzałem się jej, dostrzegając sine ślady na szyi. Pod wpływem mojego spojrzenia dziewczyna spuściła wzrok na lekko przybrudzone czubki swoich glanów.

– Wiesz co, chciałbym kupić tę książkę – powiedziała, przerywając niezręczną ciszę.

– Tak, jasne – zreflektowałem się. – Na pewno wszystko w porządku? – zapytałem, wiedząc, że nie powinienem naciskać. Wmawiałem sobie, że zbyt mnie skrzywdziła, ale po prostu, choć starałem się pozbyć tego uczucia, troska o nią nie potrafiła dać mi spokoju. Najwidoczniej jednak miałem w sobie coś z wariata, nic na to nie poradzę. Kochałem tych, którzy mnie ranili.

– Tak, na pewno. To… nic takiego – odpowiedziała dziewczyna, zakładając za przekłute w kilku miejscach ucho kosmyk włosów.

Chciałem powiedzieć coś jeszcze, ale w porę ugryzłem się w język.

– Jak masz na imię? – zapytałem zamiast tego, naliczając rachunek.

Dziewczyna uniosła brew.

– Szybki jesteś – powiedziała.

– Wyluzuj, pytam cię o imię. Nie o adres ani rozmiar stanika – prychnąłem.

– Sara – odpowiedziała. – A ty?

– Ta książka – powiedziałem, wskazując kupiony przez nią tom i całkowicie ignorując zadane przez nią pytanie – jest całkiem niezła, chociaż początek trochę się ciągnie. No i główna bohaterka z pewnością niejednokrotnie da ci do wiwatu. Nie zniechęcaj się jednak, bo reszta powieści po prostu rozkłada na łopatki, uwierz mi.

– Czytałeś Przeminęło z wiatrem? – zapytała zaskoczona. – Wiesz, nie obraź się, ale bardziej wyglądasz mi na kogoś, kto czyta do poduszki Poego, a nie romansidła.

– To samo mógłby powiedzieć o tobie. – Uśmiechnąłem się półgębkiem. – A jako że twórczość Poego znam już na pamięć,

to uznałem, że sięgnę po coś innego. Nie zamierzam zamykać się na żaden gatunek literacki. Na przykład teraz czytam thriller całkowicie wykraczający poza mój zasięg zainteresowań, ale muszę ci powiedzieć, że jest naprawdę dobry. Kwitnę tutaj całe dnie, więc muszę sobie organizować czas, bo inaczej ludziom głupoty przychodzą do głowy. – Puściłem do niej oko, chcąc nieco przełamać między nami pierwsze lody i sprawić, żeby atmosfera nie była tak napięta.

– A jakich jeszcze autorów możesz polecić? – zapytała.

– Hmm… niech pomyślę – zastanowiłem się. – Jeśli chodzi o taki bardziej upiorny klimacik, to zdecydowanie H.P. Lovecraft, Bram Stoker, Mary Shelley, Gaston Leroux oraz Oscar Wilde, chociaż jeśli mam być szczery, to poglądy tego ostatniego w kilku przypadkach niekoniecznie pokrywają się z moimi własnymi. No i oczywiście królowa literatury wampirycznej, czyli Anne Rice – powiedziałem, ściągając z półki egzemplarz Królowej Potępionych.

– Czytałeś Wywiad z wampirem? – zapytała Sara, gładząc grzbiety książek, kiedy prowadziłem ją między regałami, pokazując co ciekawsze pozycje.

– Bo to raz? – roześmiałem się. – Zdecydowanie to jedna z najbardziej sczochranych książek z mojej domowej biblioteczki. Mam ją chyba od zawsze – powiedziałem.

– Jedna z najpiękniejszych, ale zarazem najsmutniejszych historii, jakie kiedykolwiek czytałam – odpowiedziała. – Film również jest znakomity. Za pierwszym razem rozwyłam się jak bóbr – wyznała. – Ale szczerze mówiąc, jeśli ktoś kazałby mi wybrać tę jedną, jedyną ulubioną książkę, to byłoby to cholernie trudne, jednak wybrałabym właśnie tę.

Naszą rozmowę przerwał odgłos jej dzwoniącego telefonu

– Przepraszam, byłam na zakupach. Tak, zaraz będę. Tak, za pięć minut – powiedziała, gdy odebrała, po czym wcisnęła komórkę z powrotem do kieszeni.

– Jeśli mogę jakoś pomóc… – zacząłem ostrożnie.

– Okej, postawię sprawę jasno – wybuchnęła dziewczyna. – Fajnie się gadało, chociaż właściwie to było trochę dziwne, ale

na pewno nie mam ochoty streszczać ci historii swojego życia. Więc się po prostu, koleś, ode mnie odpieprz, okej?

– W takim razie rozwiążmy to inaczej – odpowiedziałem, próbując postawić wszystko na jedną kartę. – Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, od jutra pracuję codziennie od dziesiątej do siedemnastej, bo mój szef jest na urlopie. Możemy porozmawiać. W zamian za twoją opowieść powiem ci, dlaczego zawsze noszę w kieszeni żyletkę. Myślę, że taki układ jest sprawiedliwy, nie sądzisz?

***

Rozmowa z Sarą przypominała wspinanie się na lodowiec w klapkach, ale nie mogę powiedzieć, żeby okazała się równie bezsensowna. Przynajmniej usiłowałem sobie wmówić, że tak nie było.

Umówiliśmy się na szesnastą w poniedziałek i mimo że wątpiłem w to, iż dziewczyna przyjdzie na to spotkanie, to jednak jakaś cząstka mnie miała nadzieję, że tak się stanie. Zastanawiałem się, czy to instynktowne udzielanie pomocy innym nie wciągnie mnie kiedyś do grobu, ale na razie nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. Jeśli mnie pamiętała, ostatnie zdanie powinno otworzyć pewną furtkę w jej głowie. To samo powiedziałem jej wtedy, kiedy siedziała ze mną na tarasie mieszkania Kuby i usiłowała zakryć krwawiącą od ciosu wargę.

Krótko po wyjściu Sary przyjechała nowa dostawa, która, nawiasem mówiąc, była już dość mocno spóźniona, więc mój szef, Sławomir Tomaszewski, nie omieszkał nieźle opierdzielić dostawców. Zakończyłem więc dzień pracy z rozciętą papierem dłonią i plecami bolącymi od dźwigania stosów kartonów.

Wsiadłem na rower z zamiarem pojechania prosto do domu, ale dość szybko zmieniłem zdanie i odbiłem w boczną drogę. Przejechałem przez fragment lasu i wyjechałem na łąkę. Zatrzymałem się i wciągnąłem głęboko w płuca mroźne powietrze. Zostawiłem rower na ścieżce, po pierwsze wątpiąc, żeby ktoś zapuścił się w te okolice, a po drugie słabo wierząc, że ktokolwiek chciałby ukraść takiego grata.

Przez prawie kwadrans przedzierałem się przez wysoką trawę, która zaczepiała się o nogawki moich spodni, aż w końcu doszedłem do częściowo zamarzniętej rzeki. Westchnąłem cicho i przysiadłem na zmurszałej od wilgoci ławce, przeczesując dłonią włosy, które zresztą zaraz znowu opadły mi na oczy.

Wyciągnąłem z kieszeni kurtki niewielki notes, z którym nigdy się nie rozstawałem, i fragment ołówka, który zwinąłem z biurka w księgarni. Od kilku lat pisałem wiersze. Właściwie nikt o tym nie wiedział. Nie powiedziałem nawet mojemu najlepszemu przyjacielowi Patrykowi, choć zazwyczaj graliśmy w otwarte karty. Po prostu potrzebowałem… mniej widocznego sposobu na radzenie sobie z emocjami niż żyletka, padło więc na pisanie wierszy, w których niejednokrotnie pozbywałem się swojej dumy i pisałem o tym, co mnie dręczy i czego się boję. Czasem mam wrażenie, że moje życie przypomina balansowanie na linie. Na w chuj cienkiej linie, jeśli mam być w pełni szczery. To uczucie jest naprawdę trudne do opisania. Ból, strach, wrażenie, jakbym nie należał do swojego ciała i nie mógł określić, gdzie jest góra, a gdzie dół. To coś jakby gubienie się w swojej własnej głowie, która to stwarza największe koszmary. Udawanie, że wszystko jest w porządku, aż w końcu zaczyna się nie mieć siły na tę ciągłą grę. Demon kawałek po kawałku pożerający mnie od środka. Toksyczna kochanka. Przeraźliwa, otępiająca zmysły pustka. I ciemność. Ciemność, nad którą czasem sam nie jestem w stanie zapanować. Fachowo można to nazwać jednym słowem – depresja. Moje prywatne piekło.

Odkąd pamiętam, ona zawsze była nieodłączną częścią mnie. Moim cieniem. Pieprzonym drugim dnem mojego życia. Udawałem, że nie ma czegoś takiego, że wszystko jest w porządku, ale to było kłamstwo. Bałem się. Tak cholernie się bałem każdego nadchodzącego dnia i tego, czy będę miał dość siły, żeby go przeżyć.

Napisałem kilka wersów, ale zaraz zamaszyście je skreśliłem. A po chwili napisałem je na nowo, stopniowo znacząc kartkę równymi linijkami tekstu. Pisanie o emocjach było o wiele łatwiejsze niż mówienie o nich, ale mimo wszystko cholernie trudne. Zupełnie jakbym pisząc, wydzierał sobie fragmenty duszy, choć kiedy kończyłem, przynosiło mi to ukojenie. Otarłem oczy i przyjrzałem się słowom, które zdawały się płynąć wprost z mojego serca i z mojego umęczonego umysłu.

Już nie walczę,

Nie walczę o ciebie,

Nie walczę o nas,

Twoje kłamstwo stało się dla mnie zbytnią przeszkodą.

Rany są zbyt głębokie,

A ja wciąż posypuję je solą,

Zapadam się.

Coraz głębiej w ciemności.

Zamykam oczy,

Ciągle widząc widmo utraconych chwil,

Słów niewypowiedzianych,

Myśli głęboko zamkniętych,

Przyjaźni zagrzebanej w popiele.

Anioł i diabeł wznoszą toast za nasze błędy,

Drżącą dłonią odwracamy klepsydrę,

Cofamy bieg płynącego czasu,

Zamykamy się w swoich wnętrzach,

Wciąż wmawiając sobie, że wszystko jest w porządku.

Stawiamy niepewne kroki na szklanej tafli,

Upadamy, lecz boimy się zawrócić,

Zasypiamy w kruchym błękicie,

Wciągając w płuca gryzący dym.

Ściskamy w dłoniach pomięte listy,

Słowa, które nigdy nie doczekają się odpowiedzi,

Razem chwytamy się brzytwy leżącej na brzegu,

Robiąc następny krok bez żadnego znaczenia.

Chcemy wzlecieć,

Mimo że świat już dawno podciął nam skrzydła.

Czujemy krew spływającą po nadgarstkach

Zranionych ostrzem złamanych obietnic.

Wciąż walczymy z demonami, ukrytymi za taflą szkła,

Zamykamy oczy,

Marzymy o tym, by zacząć żyć.

Lecz ciągle tylko balansujemy na linie.

Wcisnąłem notes do tylnej kieszeni jeansów i podniosłem się z ławki, po czym podszedłem do brzegu. Odpaliłem papierosa i mocno się zaciągnąłem, próbując uspokoić krążące po mojej głowie myśli, bo wiedziałem, że zagłębianie się w nie z pewnością nie przyniesie niczego dobrego.