Historia pewnej dziewczyny - Lindsey Kelk - ebook

Historia pewnej dziewczyny ebook

Lindsey Kelk

3,9
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Straciłam pracę. Straciłam miłość mojego życia.

Matka się do mnie nie odzywa.

Przyjaciółka jest na mnie nieziemsko wkurzona.

A współlokatorka prawdopodobnie wyrzuci mnie z domu.

Wszystko poszło nie tak.

Tess Brookes wszystko miała precyzyjnie zaplanowane. Ale kiedy plan się sypie,

jest zmuszona ułożyć sobie życie od nowa..

Po przypadkowo odebranym telefonie do jej współlokatorki, Vanessy,

uznaje, że skoro bycie Tess nie wychodzi jej zbyt dobrze, to mogłaby

spróbować być Vanessą. Nie mając nic do stracenia, przyjmuje zlecenie na sesję

zdjęciową na Hawajach – jest fotografem amatorem, więc co w tym trudnego?

Wkrótce jednak  Tess wpada w poważne tarapaty. A współpracujący z nią

zabójczo przystojny dziennikarz, który jasno daje do zrozumienia, jakie ma wobec niej zamiary, okazuje się egoistycznym potworem. Daleko od domu

i z cudzą tożsamością, Tess musi zdecydować: walczyć

czy przyznać się i uciekać…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 507

Oceny
3,9 (8 ocen)
4
1
1
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



O moich dziewczynach,Delli, Beth, Emmie i Terri

Prolog

Nigdy nie myślałam, że sytuacja wymknie mi się spod kontroli.

Straciłam pracę. Straciłam miłość mojego życia. Matka się do mnie nie odzywa. Przyjaciółka jest na mnie nieziemsko wkurzona. Współlokatorka prawdopodobnie dobije mnie i w ciągu dwudziestu czterech godzin pewnie będę bezdomna.

Ale, wiecie, jak to jest, raz na wozie, raz pod wozem.

Biorąc pod uwagę, jak bardzo spartaczone było moje życie, czułam się zaskakująco wesoła. Nawet szczęśliwa. Wyciągając się, jak tylko mogłam, dłońmi przytrzymałam się zagłówka, a palcami stóp marszczyłam świeżą, białą, bawełnianą pościel, aż zsunęłam ją w nogi łóżka. Panowała cisza, spokój, a ja uśmiechałam się. Gdzieś w drugim końcu pokoju rozległ się dźwięk telefonu. Zamiast wyskoczyć z łóżka, żeby dowiedzieć się, kto i czego potrzebuje i jak szybko mogę im to dostarczyć, skupiłam się na odgłosie szumu wody pod prysznicem, dochodzącym z łazienki, i zacisnęłam usta, by odświeżyć w pamięci uczucie mrowienia, zanim zblednie. Kilkudniowy zarost, który wcześniej łaskotał moje policzki, był coraz bardziej nieustępliwy. Byłam taka szczęśliwa.

Moja najlepsza przyjaciółka nie miała racji. Wszystko zmierza ku dobremu. Prawdopodobnie. Nie, żebym nie miała kilku mglistych chwil w ciągu minionego tygodnia. Nie, żebym nie uważała się za zaangażowaną. Niejednokrotnie. Ale teraz miałam to już prawie za sobą. Przeżyłam. Tego popołudnia wsiądę do samolotu i wrócę do domu. Obdzwonię wszystkich, z którymi powinnam porozmawiać i zamiast zachowywać się jak bełkocząca powłoka człowieka, będę chłodna, spokojna i opanowana, i zrobię wszystko jak należy. Skoro przetrwałam ten miniony tydzień, to przetrwam wszystko.

Siedem dni temu, gdyby ktoś napomknął, co mnie czeka, wpełzłabym pod biurko i odmówiła wyjścia spod niego. Ale, jak nauczyłam się z programów telewizyjnych, które kiedykolwiek oglądałam, i książek, które kiedykolwiek przeczytałam, nigdy nie wiesz, jaki jesteś silny, dopóki się o tym nie przekonasz. Okazałam się zdecydowanie silniejsza, niż ktokolwiek sądził. Albo to, albo byłam obłąkana. Te dwie możliwości dzieliła cienka linia.

Znów zadzwonił telefon.

Wszystko wydawało się funkcjonować. Zdjęcia były zrobione i wyglądały wspaniale. Paige zamierzała być bardzo szczęśliwa. Pan Bennet był szczęśliwy. Kekipi również nie wyglądał na zmartwionego, ale nie można mieć wszystkiego. Jedyne, czego teraz potrzebowałam, to spędzić resztę poranka w łóżku, przeżywając wszystkie te okropne rzeczy, które właśnie zrobiłam z tym okropnym mężczyzną, a jutro o tej porze będę już praktycznie w domu.

Obracając się na brzuch, bardzo, ale to bardzo cieszyłam się, że nie mogę widzieć swojego stanu. Moje zbyt długie włosy były całe splątane, staranny makijaż był teraz równie starannie rozmazany po całej poszewce na poduszkę, i, powiedzmy sobie szczerze, nikt nie wygląda dobrze z poorgazmowym zadowoleniem z siebie. Gdybym teraz zobaczyła własną twarz, mogłabym się zastrzelić. Nie, żeby poorgazmowy wygląd był mi cholernie znajomy. Cóż, potargane włosy i okropny makijaż — tak, ale rola zadowolonej z siebie w stylu „właśnie zerżnął mnie bardzo przystojny facet"? Nie za bardzo. Z pewnością musiał istnieć sposób, żeby lepiej wyglądać po odbytym stosunku. To było coś, czego naprawdę powinni zacząć uczyć w szkole. Może kiedy pielęgniarka zabiera do gabinetu dziewczęta, żeby wyjaśnić wszystko o wspaniałym świecie tamponów, mogłaby zakończyć poradą, w jaki zestaw zaopatrzyć się na ranek „po". Jeśli jest coś, co kobiety powinny wiedzieć, to to, jak najlepiej obcować z facetem, żeby w trakcie nie zdzierać sobie kompletnie, jak papierem ściernym, trzech warstw skóry z twarzy.

Kolejne trzy dzwonki.

Niezależnie od tego, jak bardzo starałam się go zignorować, mój telefon się nie poddawał. Smętnie pociągając nosem, zdałam sobie sprawę, że będę musiała odebrać to cholerstwo. Tylko że nie było go na stoliku nocnym, gdzie zawsze go zostawiam. Ponieważ to nie był mój nocny stolik. I nie miałam pojęcia, gdzie jest schowany. Moja śliczna, czerwona jedwabna sukienka od Valentino leżała w jednym końcu pokoju, a stanik w drugim. Gdzieś pośrodku leżała biała koszula i ręcznik plażowy. A pod stertą niedbale rzuconych męskich ciuchów inny iPhone zaczął dzwonić, wtórując mojemu. Istny chór komunikacyjny. Razem brzmiały trochę jak piosenka One Direction. Poddałam się. Wal się, Vodafonie.

— Vanessa?

Spojrzałam na olbrzymi bambusowy wiatrak na suficie, który kręcił się i kręcił, i kręcił, i stukał w rytm telefonów, nie podejmując żadnego wysiłku, by odpowiedzieć ani im, ani mężczyźnie w łazience.

— Vanessa?

No dobra. To ja. Raczej.

— Tak? — zawołałam w odpowiedzi, rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu majtek. Największym problemem wynikającym z szalonego seksu, w trakcie którego zrywacie z siebie ubrania, jest to, że potem trudno te ubrania zlokalizować w godny sposób. Niemożliwe było nie czuć się trochę puszczalską, gorączkowo szukając na podłodze swoich majtek. Wszystko było dobrze, jeśli byłaś jedną z tych dziewczyn, które po kochaniu się przekradają się nago, ale ja nie byłam naturystką. Zdecydowanie byłam osobą „zawsze śpiącą w koszuli nocnej, na wypadek gdyby w domu wybuchł pożar". Ponadto, wciąż nazywałam to „kochaniem się", na miłość boską, a jak wszystkie wiemy, jeśli nie możesz tego powiedzieć, to nie powinnaś tego robić.

— Czy to mój? Możesz odebrać?

— Tak. Mogę.

I mogłam, teoretycznie. Chociaż byłam bardzo niezadowolona, że muszę wstać z łóżka. Zsuwając się w dół materaca i próbując zignorować smugi tuszu do rzęs na wierzchniej stronie obu rąk, odgarnęłam włosy za uszy i zawisłam na krawędzi łóżka, przekopując stertę bawełnianych i jedwabnych ciuchów jak głodny borsuk.

Seksowny czarny iPhone wystawał z mojego stanika, wyświetlając prywatny numer. Ześliznęłam się z łóżka i zanurkowałam w sam środek sterty ubrań. Z klasą.

— Telefon Nicka Millera — odebrałam, wdrapując się z powrotem do łóżka. — Oczywiście nie mówi Nick.

— Więc kto?

Nieznajomy i nieprzyjemnie oskarżycielski damski głos odbił się echem na linii. Hawaje mogły być piękne, ale zasięg telefonu komórkowego był gówniany.

— Tu Tess. To znaczy Vanessa. Uhm, tak, Vanessa. — Do diabła, nie mogłam nawet myśleć, kiedy byłam zmęczona, a co dopiero kłamać.

— Próbuję dodzwonić się do Nicka Millera.

— To jest telefon Nicka — ziewnęłam. — Czy mogę spytać, kto dzwoni?

— Przepraszam, z kim rozmawiam? I dlaczego masz telefon Nicka?

— Jest pod prysznicem. — Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że mówię do siebie w bardzo głębokiej dziurze. — Jestem Tess. Vanessa! Cholera, jestem Vanessa.

— Poproś Nicka do telefonu — zażądała kobieta. — I to zaraz.

Nie poprosiłam Nicka do telefonu. Zamiast tego zrobiłam jedyną rzecz, jaka przyszła mi do głowy. Wcisnęłam przycisk zakończenia rozmowy i wrzuciłam bardzo drogi kawałek technologii do stojącej przy łóżku szklanki z wodą. I to miało załatwić sprawę. Wychylając się z łóżka, rozglądałam się po podłodze w poszukiwaniu mojego telefonu. Może mogłam coś zrobić. Może jeszcze jest czas. Może…

— Hej, kto to był?

Bardzo przystojny, bardzo nagi mężczyzna ukazał się w drzwiach, wycierając popielato blond włosy białym ręcznikiem. W milczeniu błagałam go, żeby się okrył. Bardzo trudno skoncentrować się na wykopaniu się z największej metaforycznej dziury świata, kiedy w pokoju stoi facet z penisem na wierzchu.

— Nikt — zaszczebiotałam. — Pomyłka.

— Nikt nie dzwonił do mnie przez pomyłkę od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku. — Nick przeszedł przez pokój, po drodze rzucając ręcznik. W moim odczuciu było to przejawem braku szacunku dla personelu sprzątającego i środowiska. To był świeży ręcznik. — Podaj mi telefon.

— Hmm, upuściłam go. — Spojrzałam znad bałaganu na podłodze, mając nadzieję, że moje nagie wdzięki odciągną jego uwagę od skrajnego aktu przemocy wobec iPhone’a, którego dopuściłam się „przypadkiem".

Niestety, nie.

— Cholera, co jest, Vanessa? — Chwycił szklankę i stłumił szloch, patrząc na telefon, jakby to był eksponat Damiana Hirsta. IPhone w wodzie, pewniak do Nagrody Turnera. — Mój pieprzony telefon. Jest zniszczony. Co ja zrobię bez telefonu?

Ostre czy nie, utyskiwanie nigdy nie jest atrakcyjne. Po odnalezieniu majtek w jednym z butów Nicka nałożyłam je, mając nadzieję, że byłam mniej naga i czyściejsza, niż jestem w stanie pomyśleć.

— Spadł. — Trzymałam ręce podniesione w geście obronnym, jednocześnie starając się zgnieść cycki razem. Zmyłka była najlepszą bronią magików, a ja zdecydowanie potrzebowałam magicznej sztuczki, żeby wybrnąć z tej sytuacji. Przypuszczalnie cudu. Gdzie jest Jezus, kiedy go potrzebujesz? Albo przynajmniej Derren Brown. Ale raczej Jezus. — Przepraszam.

Nick, załamany, obmacywał swoją zamokniętą linię życia, mrucząc pod nosem, podczas gdy ja kontynuowałam poszukiwania mojego wciąż dzwoniącego, irytującego telefonu. Nadal nie mogłam uwierzyć, że wszystko zepsułam. Może jest w torebce? Zauważyłam śliczną, czarną, jedwabną torebkę, którą rzuciłam niedbale wraz z sukienką tuż przy drzwiach, gdy tylko przekroczyliśmy je z wigorem ostatniego wieczoru. Puder marki MAC, perfumy Chanel, zapasowe baterie i ponad tuzin długopisów rozsypało się po całej podłodze. Czasem bywałam dziwolągiem. Nie mogłam obyć się bez długopisu.

— Halo? — odebrałam, gdy w końcu wydobyłam telefon z porzuconych bokserek Nicka. Walczyłam z chęcią rozłączenia się i zdezynfekowania go. To nie był odpowiedni moment na nawrót moich zaburzeń obsesyjno -kompulsywnych.

— Tess, tu Paige. Gdzie jesteś? Dzwoniłam chyba z dziesięć razy. Wszędzie cię szukałam.

Znakomicie. Paige. Czy dziewczyna nie może mieć pięciu minut ciszy i spokoju po seksie?

— Jestem w mojej chacie — skłamałam. — O co chodzi?

— Nieprawda. Właśnie tam byłam. — Zamilkła na sekundę. — Jesteś z Nickiem?

— Boże, tak, to właśnie miałam na myśli. Chatę Nicka. — Spojrzałam na Nicka, który najwyraźniej przebolał przedwczesną śmierć swojego iPhone’a dzięki pocieszającemu urokowi moich cycków. — Właśnie przeglądaliśmy zdjęcia.

Nick uniósł brew i rzucił telefon na podłogę. Zadziwiające, jak szybko mężczyzna potrafi dojść do siebie po bolesnej stracie, jeśli pojawi się przed nim choćby maleńka szansa, że będzie mógł wsadzić w kogoś swojego penisa.

— Dobrze, zaraz przyjdę. Musisz coś zrobić. Dzwoniła Stephanie… jest mega, mega wkurzona. Wyleje mnie. Do cholery, Tess… co my robimy?

— Dobrze, nie panikuj, ale nie przychodź tu — powiedziałam, przytrzymując telefon policzkiem na ramieniu, podczas gdy opędzałam się od rąk Nicka, dobierającego się do moich dopiero co włożonych majtek. — Mamy ci mnóstwo do pokazania od wczoraj… zostawiałam ci wiadomości. Poważnie, uspokój się. Przyjdę do ciebie. Nick jest zajęty, ale…

— Nick jest zajęty — powiedział, wsuwając kciuki pod delikatny jedwab majtek, które udało mi się podciągnąć do połowy pośladków. — A więc ty też.

Wyrwał mi telefon i rzucił przez pokój. Widziałam, że poleciał ślizgiem przez lśniącą drewnianą podłogę i zniknął pod łóżkiem, zabierając ze sobą atak paniki Paige.

— Wiesz, jesteś niesamowicie seksowną kobietą — powiedział, wodząc opuszkami palców w górę i w dół mojego kręgosłupa i przyciskając twarz do mojej szyi. — Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo cię teraz pragnę.

— Naprawdę chciałabym to kontynuować — szepnęłam z zamkniętymi oczami i zmarszczonymi brwiami. Nie przywykłam, że ktoś nazywa mnie seksowną. Albo kobietą. Większość mężczyzn wydawała się nie zauważać, że w ogóle mam dostrzegalną tożsamość płciową, więc słuchając takich rzeczy z ust niemożliwie atrakcyjnego mężczyzny, bardzo trudno było mu się oprzeć. — Ale po prostu to jest najgorszy moment z możliwych.

— Vanessa. — Wziął moje drobne pięści i przykrył swoimi dużymi rękami. — Zniszczyłaś mój telefon. Jesteś mi coś winna, więc zamknij się i rób, co ci każę.

Tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy zobaczyłam Nicka, każde jego słowo trafiało wprost do mojej waginy, ale tym razem musiałam stawić opór. Mogłam być silna. Dopóki miałam na sobie majtki.

— Przepraszam, ale naprawdę muszę iść — upierałam się, wymykając się z jego ramion i chwytając stanik z podłogi jednym, zaskakująco wdzięcznym ruchem. — Przykro mi.

— Nie przepraszaj. — Posłał mi mroczne spojrzenie i złapał mnie za nadgarstek. — Po prostu nie idź.

Zanim zdążyłam wymyślić inteligentny argument, rozległo się bardzo głośne pukanie do drzwi.

— Przepraszam, muszę iść. — Strąciłam jego ręce i próbowałam doszukać się, w splątanym stosie materiału na podłodze, części swojej wczorajszej garderoby. — Nie odpowiadaj. To Paige.

Doprawdy, byłam niemożliwie głupia. Właśnie powiedziałam Nickowi Millerowi, żeby czegoś nie robił, i oczekiwałam, że mnie posłucha.

— A jeśli nawet, to co? — zapytał, unosząc brew. — Jesteśmy dorośli.

— Och, nie zaczynaj! — Nie miałam do tego głowy. Czasami był takim kutasem. Przez większość czasu. Nawet gdy nie używał swojego penisa, to i tak zachowywał się jak on. — Proszę tylko, żebyś nie otwierał drzwi.

I wtedy, nagi jak w dniu narodzin, Nick podszedł do drzwi i otworzył je na całą szerokość. Bardzo zszokowana blondynka stała na schodku i gapiła się.

— Paige — skinął jej Nick. — Vanessa i ja właśnie przeszliśmy do planów na jutro.

Drobna blondynka desperacko próbowała odwrócić oczy od Nicka w całej jego nagiej wspaniałości. Kiedy jej się udało, jedyną rzeczą, na której mogła się skupić, byłam ja, w samych majtkach, i nie było już żadnych szans na naprawienie sytuacji.

Kiedy ochłonęła, dodała dwa do dwóch i wyszło jej sprośne cztery, szczęka jej opadła. Zrobiłam nierozważny krok naprzód i moja stopa zaplątała się w bokserki Nicka.

— Paige. — Spojrzałam na nią.

— Nick? — Spojrzała na niego.

Nick po prostu wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie.

— Och, Tess. — Zaczęła się śmiać i to nie było miłe. — Tess, Tess, Tess.

— Paige, nie — błagałam. Byłam w pełni świadoma, że błaganie kobiet zwykle nie wychodzi na dobre, kiedy przyłapią cię w samej bieliźnie z mężczyzną, na którego miały ochotę. Szczególnie, gdy ten mężczyzna był nagi. — Proszę.

— Tess? — Mimo że chciał uchodzić za najmądrzejszego, Nick nie zawsze był najbystrzejszy. — Kim jest Tess?

— To ona — oznajmiła Paige, wskazując na mnie. — Prawda?

— Vanessa? — Nick przykrył dłonią swoje przyrodzenie, nie wyglądając już na tak zadowolonego z siebie jak pięć minut temu. Gdybym nie była gotowa zapaść się pod ziemię, ta sytuacja mogłaby być nawet zabawna. — Co jest grane?

— Nick, mogę wyjaśnić — zaczęłam, niepewna, jak to zrobić. — To długa historia. Zabawna historia. To jest, no cóż… Nie wiem, od czego zacząć.

— Ale ja wiem — wtrąciła się Paige. — To jest Tess. I jest nieodpowiedzialną, samolubną, złą, kłamliwą suką, która udaje wszystko przed wszystkimi, a nie sypnęłam jej dotąd, bo jestem idiotką.

To przykre, pomyślałam. Przykre, ale prawdziwe. Nagle kolana ugięły się pode mną. Nick wydawał się bardzo zmieszany. I na dodatek wciąż był nagi. Na nieszczęście jego doskonała męskość nie wystarczyła, by spowolnić Paige, gdy już zaczęła.

— Długa historia jest krótka. Nie ma na imię Vanessa — oznajmiła moja przyjaciółka, mentorka i powierniczka. Była na fali. — Nazywa się Tess Brookes i jest kupą gówna.

Cóż.

Była to znacznie bardziej zwięzła wersja wydarzeń, niż sama mogłam przedstawić.

Rozdział 1

Dwa tygodnie wcześniej.

To był mniej więcej dzień jak każdy inny, kiedy wszystko poszło źle.

Wyłączyłam budzik, wstałam, po cichu wzięłam prysznic i obejrzałam pięciominutowe wiadomości poranne z napisami, żeby nie budzić współlokatorki. Ubrałam się, sprawdziłam torebkę, żeby upewnić się, czy mam kilka zapasowych tamponów ilość tamponów, mimo że okres miałam dobre trzy tygodnie temu, a następnie dwukrotnie rozprostowałam włosy prostownicą i wyszłam do biura. Jak zwykle byłam pierwsza. Nikt inny nie przychodził w poniedziałki przed dziesiątą, ale ja należałam do tych irytujących osób, które zrobią znacznie więcej, gdy nie rozprasza ich klikanie klawiatur innych pracowników. Wczesne poranki i późne wieczory były moimi przyjaciółmi. A biorąc pod uwagę, z jaką częstotliwością występowały, były moimi jedynymi przyjaciółmi. Jednak nie tego szczególnego poniedziałku, gdy miałam dobry powód do bycia tak pełną energii i optymizmu. Po siedmiu latach ciężkiej harówki dostałam wymarzony awans. Ja, Tess Brookes, miałam być najmłodszym dyrektorem kreatywnym w historii Donovan & Dunning.

Oczywiście nikt nie był tym tak podekscytowany jak ja, więc nie było nic szokującego w tym, że siedziałam przed biurem dyrektor do spraw zarządzania zasobami ludzkimi, zanim jeszcze ona sama wysiadła z metra. Śmiało można powiedzieć, że byłam oszołomiona.

— Dzień dobry, Raquel. — Posłałam jej boleśnie szeroki uśmiech, gdy wreszcie pojawiła się u szczytu schodów. To nie może boleć, rozmyślałam. W końcu to był mój dzień. Jedne dziewczyny mają śluby, inne dzieci, a ja miałam swój awans. I to był jedyny powód do smutku, jeśli już miałabym się doszukiwać.

— Tess. — Raquel, niska, farbowana blondynka z martwym spojrzeniem skinęła na mnie, żebym podążyła za nią do biura. Nie wyglądała na zaskoczoną moim widokiem. A dlaczego miałaby być? Dyskutowałyśmy o tym awansie przez ostatnie sześć miesięcy. Pomyślałam, że pewnie byłaby zadowolona, oglądając moje plecy. Wszystko, co mi pozostało, to podpisać nowy kontrakt, a potem zejdę jej z drogi. Na sześć miesięcy. Byłam ambitna.

— Dobrze, więc przejdźmy od razu do rzeczy. — Usiadła za zbyt dużym biurkiem i uśmiechnęła się. — Mam złe wieści.

— Właśnie. — Usiadłam i przybrałam maskę w stylu „słucham". Złe wieści? Odchodzi? Może odchodzi. Naprawdę miałam taką nadzieję.

— Jak wiesz, firma wprowadziła wiele zmian w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy — powiedziała Raquel, składając ręce przed sobą i przekrzywiając głowę na jedną stronę. Była taka poważna. Pewnie dlatego, że zwalniała ludzi za to, że żyją, i każdy jej nienawidził. — A zatem musimy podjąć pewne konieczne kroki w celu zapewnienia pomyślnej restrukturyzacji.

— W porządku — przytaknęłam. To był zabawny sposób na uściśnięcie mi dłoni i wręczenie klucza do łazienki zarządu. Oczywiście wiedziałam, że będzie restrukturyzacja. Przeniosą mnie do narożnego biura i wypłacą dużo wyższe wynagrodzenie, co było bardzo istotne, żebym mogła zapłacić za absurdalnie drogie Awansowe Buty, które właśnie miałam na nogach i cholernie mnie obcierały.

— Jak wiesz — powtórzyła — pierwotny plan zakładał przesunięcie ciebie na stanowisko dyrektora kreatywnego, wraz z podlegającymi ci bezpośrednio zespołami kopiowania i projektowym.

— Pierwotny plan? — Czułam, że moja euforia powoli zaczyna słabnąć.

— Pierwotny plan — potwierdziła, nie odrywając ode mnie wzroku.

To już nie brzmiało wspaniale. Dlaczego nie zapiszczała i nie wręczyła mi prezentu? I dlaczego się uśmiechała? Raquel nigdy się nie uśmiecha.

— Niestety, z powodu nowej restrukturyzacji rezygnujemy z realizacji pierwotnego planu. Stanowisko dyrektora kreatywnego, na które zostałaś przesunięta, nie jest już częścią planowanej redukcji zatrudnienia w firmie.

Słowa, które oficjalnie nie cieszyły mnie. Niestety. Restrukturyzacja. Redukcja zatrudnienia.

— A co za tym idzie, twoje stanowisko zostało zrestrukturyzowane.

Zdecydowanie byłam przygotowana na uściski i prezent.

— Stanowisko dyrektora kreatywnego… — mój głos nie brzmiał tak pewnie, jak bym sobie życzyła — …zostało zrestrukturyzowane?

Po siedmiu latach nadgodzin, wieczorów i weekendów zostałam pozbawiona awansu przez demona od zarządzania zasobami ludzkimi z gębą pełną biznesowego żargonu i stereotypów.

— Tak. — Raquel popatrzyła na mnie w taki sam sposób, w jaki patrzy się na małe dziecko, które właśnie pomyślnie wydedukowało, że krowy robią muu.

— Więc będę nowym dyrektorem kreatywnym?

— Nie będziesz.

Puf. Stało się. Żegnaj, awansie. Witaj, Bóg wie, ile jeszcze lat z powrotem przy moim starym biurku. Witajcie, pieprzone nadgodziny, które będę musiała brać, żeby zapłacić za nowe buty. Popatrzyłam na kubek Uniwersytetu Oksfordzkiego, stojący na brzegu jej biurka, i poczułam potrzebę przestawienia go w bezpieczniejsze miejsce. Kto idzie do Oksfordu, a potem kończy, zarządzając zasobami ludzkimi dla firmy reklamowej?

— Przekonasz się, że wyznaczyliśmy bardzo uczciwy pakiet redukcyjny — kontynuowała Raquel, nabierając takiego tempa, że nie byłam pewna, czy dobrze ją usłyszałam. Pchnęła sztywną kopertę przez biurko w moją stronę i przyklepała ją dwukrotnie. — Biorąc pod uwagę okoliczności, zrozumiemy, jeśli będziesz chciała odejść natychmiast. Mogę przesłać twoje rzeczy osobiste. Jeśli zostawisz mi swój telefon i wejściówkę, to zajmę się nimi.

Spojrzałam na kopertę, a potem ponownie na ulubienicę szatana.

— Obawiam się, że nie nadążam — powiedziałam tak uprzejmie, jak to możliwe. — Pakiet redukcyjny?

— Firma nie ma już stanowiska odpowiedniego dla ciebie. — Raquel zadarła lekko nos. Pohamowałam chęć uderzenia w niego. Właśnie. — Wcale.

— Więc, skoro mówisz, że stanowisko dyrektora kreatywnego zostało zrestrukturyzowanie… — Wzięłam głęboki oddech i bardzo starałam się nie zwymiotować. — Mówisz, że ja zostałam zrestrukturyzowana?

— Stanowisko dyrektora kreatywnego — powtórzyła, przytakując skinieniem głowy — nie ma już prawa bytu w aktualnym planie biznesowym, a ty jesteś dyrektorem kreatywnym.

— Ale ja nawet nie zaczęłam pracy. Jak mogłam zostać z niej zrestrukturyzowana? — Byłam świadoma, że mój głos zaczyna wchodzić na nieprzyjemnie wysokie tony. A jeszcze bardziej byłam świadoma faktu, że zaraz się rozpłaczę. Zamrugałam dwa razy i popatrzyłam stanowczo na oksfordzki kubek, próbując odzyskać spokój.

— Rozumiem, że możesz mieć pytania. — Rekinie oczy Raquel patrzyły gdzieś ponad mną. — Może chciałabyś je usystematyzować i zadać jutro przez telefon.

— A może chciałabym, żebyś przestała być mendą i powiedziała mi, dlaczego zostałam zwolniona? — krzyknęłam.

Nie byłam w stanie powstrzymać łez. Pomiędzy pęcherzami na moich piętach a ślepą wściekłością nie było miejsca na nic, co mogłabym zrobić, żeby zdławić szloch. Nie było to ani kobiece, ani profesjonalne, ale widocznie nie miałam już profesji, więc kto przejmowałby się, czy jestem kobieca, czy nie?

— Może wyjaśnisz mi, dlaczego „pozwolono mi odejść", skoro zamierzaliście mnie awansować? Może mogłabyś wyjaśnić mi, kto dokładnie poprowadzi zespół kreatywny? Może powiesz mi, kto wygra wszystkie wasze interesy i poprowadzi wszystkie wasze kampanie, i kto będzie pracował w sylwestra, żebyście nie stracili rachuby z czyszczeniem toalet? — Chwyciłam sztywną kopertę i uderzałam nią o biurko po każdym wypowiedzianym słowie, zanim rzuciłam nią przez pokój. — A to było bzdurne czyszczenie toalet.

— Nikt nie kwestionuje twojego zaangażowania w pracę — powiedziała Raquel bez mrugnięcia. — I będziemy bardzo szczęśliwi, dając ci referencje, kiedy znajdziesz nową posadę.

— Nową posadę? — Wykorzystałam okazję, żeby wykrzyczeć: — To nie jest pieprzone Downton Abbey, a ja nie jestem pomywaczką. Jestem najlepszym kreatywnym, jakiego tutaj macie, i dobrze o tym wiecie. Gdzie jest Michael? Gdzie jest pieprzony Michael?

Michael był moim szefem. Był kutasem. Kiedy na corocznym przyjęciu bożonarodzeniowym Michael wylał szklankę wina na mój top, śmiałam się z tego. Kiedy minionego lata przedstawiał nowemu klientowi mnie i moje piersi jako „swoich trzech najlepszych pracowników", pozwoliłam na to. Kiedy Michael próbował obłapiać mnie pod pretekstem wykonania rękoczynu Heimlicha, kiedy miałam czkawkę, a miałam ją dość często przez te siedem lat, trzymałam buzię zamkniętą. A gdzie był teraz?

— Pana Donovana nie ma dziś rano w biurze — odpowiedziała Raquel, wyraźnie już znudzona. — Rozumiem, że jesteś przybita, ale naprawdę, nie ma w tym nic osobistego. To tylko kwestia restrukturyzacji w firmie.

— Cóż, sądzę, że ty potrzebujesz restrukturyzacji twarzy — zawołałam. To nie był mój najlepszy dzień. — To śmieszne. Prowadzę ten zespół kreatywny. Wszystkie profile korzyści funkcjonują na moich pomysłach. Wszystkie.

— Ta rozmowa naprawdę nie ma związku z decyzją, która zapadła. — Raquel wstała i otworzyła drzwi biura. Przyjęłam do wiadomości, że dała mi do zrozumienia, że mam przez nie wypieprzać. — Twoje stanowisko nie istnieje już w firmie. Wszystkie twoje rzeczy osobiste oraz szczegóły naszego bardzo hojnego pakietu prześlę na twój adres domowy. Dołączę też mój bezpośredni numer telefonu. Z przyjemnością odpowiem na wszystkie pytania, które możesz mieć, kiedy już przemyślisz swoją sytuację. Przypuszczalnie powinnyśmy załatwić to przez telefon.

Z braku innych możliwości chwyciłam z jej biurka kubek Uniwersytetu Oksfordzkiego i z całej siły cisnęłam nim o podłogę. Odbił się raz od beżowego dywanu i, niestety, pozostał na nim, a obok cienka strużka kawy.

— Ulżyło ci? — zapytała Raquel, unosząc brew.

— Nie bardzo — przyznałam, uniosłam wysoko brodę i wyciągnęłam rękę, żeby strącić plik dokumentów z jej biurka. Tupiąc bolącą nogą, zgarnęłam z półki klej w sztyfcie i bezczelnie wepchnęłam go do kieszeni. — Zabieram to — wyjaśniłam, jeszcze bardziej rozdrażniona. — Możesz potrącić to z mojego hojnego pakietu.

To dziwne, dokąd podąża twój umysł, kiedy jesteś w szoku.

Siedem lat pracy, a mój szef nie miał nawet tyle przyzwoitości, żeby przyjść na czas i zwolnić mnie osobiście. Zaniedbywałam śluby i imprezy urodzinowe, bo ważniejsze było dotrzymywanie terminów, ratowanie projektów, wygłaszanie prezentacji, a robiłam to wszystko z uśmiechem. Podczas gdy wszyscy moi przyjaciele rzygali na ulicy i obcałowywali obcych, ja spędzałam sylwestra w sali konferencyjnej, odbijając antystresową piłeczkę o ścianę przez trzy godziny, w ciągu których próbowałam wymyślić innowacyjną kampanię, której celem było promowanie produktu Toilet Duck. I robiłam to cholernie dobrze. Moje mieszkanie było pełne książek, które kupiłam, ale nigdy ich nie przeczytałam, płyt DVD, których nie obejrzałam, i płyt CD, których nie słuchałam. Dobry Boże, tyle czasu minęło, odkąd słuchałam muzyki, wciąż miałam płyty CD. Wcześniej nie miało to znaczenia, ponieważ taki był plan. Bez względu na to, jak często moje dwie pozostałe przyjaciółki mówiły mi, żebym odpuściła, że praca nie jest wszystkim, nie słuchałam. Byłam szczęśliwa. Nie brakowało mi własnego życia. Praca była moim życiem. A teraz nie miałam nic.

Ale co mnie naprawdę ubodło — zdałam sobie sprawę, gdy po raz ostatni zjeżdżałam na moje piętro windą, która zawsze zalatywała trochę karmą dla kotów — co naprawdę mnie ubodło, to nie utrata samej pracy, lecz wszystkiego, co się z nią wiązało. Najważniejsze było marzenie o przeprowadzce do własnego mieszkania i opuszczenie demonicznej współlokatorki. Ponieważ posiadanie własnego mieszkania oznaczało prawdziwy początek życia. Kupiłabym fantazyjny serwis obiadowy i ładne firanki i nauczyłabym się przyrządzać sushi, i kupiłabym fajny telewizor ze zdumiewającym systemem audio. A potem zaprosiłabym Charliego na obiad i skończylibyśmy, wypijając trochę za dużo i oglądając film, w którym niemal na pewno grałaby Emma Stone, i właśnie wtedy, gdy byłaby najbardziej ujmująca dla kobiet i pociągająca dla mężczyzn, położyłabym głowę na jego ramieniu, a on uświadomiłby sobie, że jestem jego Emmą Stone, i pocałowalibyśmy się, a potem bylibyśmy razem już na zawsze. Ale nie. Teraz to nie mogło się zdarzyć. Ponieważ nie miałam pracy. A zatem nie będzie mieszkania. Nie będzie obiadu ani nocnego filmu z Emmą Stone, ani pocałunku, ani szczęśliwego zakończenia. Nigdy. Puf, wszystko przepadło.

Nigdy wcześniej nie byłam zwolniona, nie odchodziłam ani w żaden sposób nie usprawiedliwiałam się, więc nie byłam pewna, jakie są prawidłowe procedury. Po raz pierwszy byłam wdzięczna, że wszyscy inni w biurze byli takimi leniwymi draniami. Nikt nie widział mnie pochlipującej i upychającej swoje osobiste rzeczy do torby z Tesco, prócz okropnie wyglądającego stażysty i projektanta graficznego, o którym wszyscy wiedzieli, że wącha Bostick w łazience. Firma bankrutowała i ja zostałam zwolniona, a wąchacz kleju zachował posadę. Po prostu idealnie.

Podniosłam mój zszywacz i przyglądałam mu się przez chwilę. Nie mogłam przypomnieć sobie czasu, kiedy nie miałam planu. Czy było to utworzenie dziewczęcej drużyny piłkarskiej, bo uznałam nauczyciela wychowania fizycznego za seksistę, wykazanie zysku na stoisku z przekąskami na wiejskim przedstawieniu gwiazdkowym, czy upewnienie się, w wieku dziesięciu lat, że siedzę obok Jasona Hutchinsa na autokarowej wycieczce do Alton Towers, zawsze miałam plan. A Pantery z Cloverhill przyszły jako jedne z ostatnich z naszej lokalnej grupy, rozcieńczając ribenę na przedstawieniu gwiazdkowym, póki nie zmieniła się w różowe siki warte dokładnie cztery funty i siedemnaście centów, tak więc przez pierwsze dwie godziny miałam Jasona Hutchinsa tylko dla siebie. Zawsze miałam plan i ten plan zawsze się spełniał. Wrzuciłam zszywacz do torby i wyszłam.

Po dziesięciominutowym spacerze w dół Theobalds Road znalazłam się na Bloomsbury Square, z torbą zakupową w jednej ręce i godnością w drugiej. Dokuśtykałam do pustej ławki, zrzuciłam nowe buty, nie przejmując się, co brytyjski letni kurz zrobi wspaniałemu zamszowi, i bezmyślnie zapatrzyłam na dwa psy biegające po parku. Pomyślałam, że zawsze wyglądały na szczęśliwe. Psy nie miały planu. Nie wspinały się po drabinie kariery przez ostatnich siedem lat. Nie były beznadziejnie zakochane w najlepszym przyjacielu przez ostatnie dziesięć lat. Cóż, nie mogłam, z ręką na sercu, powiedzieć, że to na pewno było prawdą, ale wydawało się mało prawdopodobne.

Grzebałam w mojej torbie z Tesco, szukając czegoś do stymulowania emocji, co nie byłoby żałosne. Wszystko, co tam było, to skradziony zszywacz, trzy zdjęcia w ramkach, nowe pudełko batoników zbożowych Special K i około siedemnastu różnych długopisów (wiele wyróżnień. Uwielbiałam wyróżnienia). To wszystko. Siedem lat i usunęłam z biura wszelkie ślady mojej egzystencji, pakując je do jednej w połowie napełnionej, przyjaznej dla środowiska torby zakupowej.

Wyjęłam zdjęcia, jedno po drugim, i położyłam na odzianym na czarno kolanie. Na pierwszym byłam ja i Amy, mała dziewczęca wersja mnie i moja najlepsza przyjaciółka, przebrane za księżniczki i tulące się desperacko przed aparatem. Następne było bardziej formalnym ujęciem mnie, mojej siostry, mamy i babci, wyglądających znacznie mniej radośnie. Nie byłyśmy przytulaczkami, lecz Brookersami. Ktoś musiałby umrzeć, żeby przekonać moją mamę do czegokolwiek więcej niż zdawkowe poklepanie po ramieniu. Kiedy zmarł mój pierwszy dziadek, zmierzwiła mi włosy. To było wzruszające. Trzecie i ostatnie zdjęcie znów przedstawiało mnie i Amy, tym razem dorosłe, z Charliem, moim współpracownikiem, najlepszym przyjacielem i mężczyzną, w którym byłam zakochana przez ostatnie dziesięć lat. Wszyscy troje rozłożyliśmy się na kanapie w przypadkowym paryskim hotelu przed olbrzymim lustrem i z drugim takim samym za nami. Moją twarz zasłaniał aparat, który wszędzie zabierałam ze sobą tego lata, ale obcięte dżinsy i pasiata koszulka mnożyły się w nieskończoność w odbiciach dwóch luster. Odbite twarze Charliego i Amy uśmiechały się do mnie. Amy siedziała po mojej lewej stronie, w głębokiej fazie Amelie, z czarnymi włosami obciętymi przy samej głowie i nogami wyciągniętymi przeze mnie i Charliego. Po prawej stronie miłość mojego życia złożyła głowę na moim ramieniu, a z boku trzymał zapalone cygaro, żeby nie upuścić popiołu na moją nagą skórę. Mimo że nie widać tego na zdjęciu, pamiętam, że uśmiechałam się. Byliśmy trzema muszkieterami. Kamień, papier i nożyczki. Amy była nożyczkami, Charlie papierem, a ja kamieniem. Zawsze byłam kamieniem.

Powoli, ale pewnie, czułam, że mój oddech wraca do normy, a napięcie w ramionach nieznacznie zelżało. W samą porę zorientowałam się, że ktoś usiadł obok mnie na ławce.

— Dzień dobry. — Bardzo przeciętnie wyglądający mężczyzna z ogoloną głową i w czarnej szturmówce skinął mi głową.

— Dzień dobry — odpowiedziałam, starannie wkładając zdjęcia z powrotem do torby. Nie miałam powodu być nieuprzejma. W końcu teraz to było moje życie. Po prostu przesiadywanie w londyńskich parkach i rozmawianie z innymi niepracującymi pokiereszowanymi włóczęgami, chociaż żyłam pośrednio dzięki udziałowi w życiu innych ludzi. Zastanawiałam się, czy w Tesco przy Russell Square sprzedają White Lightning. Czułam się jak w dniu, kiedy zapomniałam butelki White Lightning.

— Nie rób scen — powiedział mężczyzna, przysuwając się do mnie na ławce i patrząc przed siebie. — Daj mi swój portfel i telefon.

— Słucham? — Nie byłam całkiem pewna, czy dobrze go usłyszałam. Czyżbym była okradana? Po siedmiu latach w Londynie właśnie byłam okradana? Cholernie nieprawdopodobne.

— Telefon i portfel. Już. — Wyjął z kieszeni mały, szwajcarski wojskowy nóż i posłał mi tak straszne spojrzenie, jakby był w stanie go użyć. — Nie każ mi tego robić.

Wciąż nie dowierzając, przechyliłam głowę na bok i przyglądałam mu się. Nie mogłam oprzeć się myśli, że z włosami byłby straszniejszy. Wyglądał jak przerośnięty dzieciak.

— Nie mam telefonu — odpowiedziałam. To się naprawdę działo. Byłam okradana przez gigantycznego dzieciaka w szturmówce. — I nie możesz dostać mojego portfela. Nic w nim nie ma, a poza tym to prezent.

— Każdy ma telefon — oznajmił trochę zbity z tropu. — Daj mi go.

— Nie, naprawdę. — Otworzyłam torebkę i odwróciłam do góry nogami, wysypując jej zawartość na ławkę między nami. Trzy szminki, puder kompaktowy, klucze, więcej tamponów, niż ktokolwiek mógł realnie potrzebować, i jeszcze więcej długopisów stukających o drewniane listwy. Podniosłam portfel i ścisnęłam między kolanami. Miałam na myśli to, co powiedziałam, że nie może dostać mojego portfela, i nie mogłam nie dotrzymać słowa danego kryminaliście. — Widzisz? Nie mam telefonu. Właśnie zostałam zwolniona. Zabrali mi telefon. Nie mam innego.

— W ogóle nie masz telefonu? — Niedoszły złodziej był wyraźnie zaszokowany. — To niedorzeczne.

— Rzeczywiście — zgodziłam się.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.

— Pracy też nie mam — powiedziałam, gdy zaczęłam zbierać swoje rzeczy, wrzucając je z powrotem do torby. Wyglądało na to, że nie był aż tak zainteresowany kosmetykami jak ja. Pewnie w jego grze nie było dla nich nazwy. — Telefon nie jest takim problemem.

— Ja też nie — odpowiedział, chwytając kilka tamponów i upychając je do mojej torby. — Miałem. Ale straciłem. Pieprzeni torysi, co?

— Sądzę, że recesja jest trudna dla każdego — solidaryzowałam się. — Ciężkie czasy.

— Potrzebujesz do kogoś zadzwonić? — zapytał duży dzieciak. Poszperał w drugiej kieszeni, tej bez noża, i wyciągnął całkiem nowego iPhone’a. — Możesz skorzystać z mojego telefonu, jeśli chcesz.

— Rzeczywiście, to będzie zabawne — powiedziałam, gotowa przyjąć telefon, ignorując kontrowersyjny znak na obudowie. Z całą pewnością w Carphone Warehouse nie sprzedawali obudów typu Swastyka iPhone. Ta zdecydowanie była domowej roboty. — Dziękuję.

— Nie martw się, dam ci trochę prywatności. — Skinął szorstko, wstał i odszedł kilka kroków. Obserwowałam, jak wyglądająca na zmartwioną kobieta w średnim wieku, w woskowanej kurtce i opasce na włosach zrobiła ostry zwrot i wybrała okrężną drogę.

— Halo?

— Amy. — Nigdy nie odbierałam telefonów z nieznanego numeru. Natomiast Amy zawsze. — To ja.

— Z jakiego telefonu dzwonisz? Co się dzieje? Dali ci nowy telefon. Dostałaś iPhone’a? Ma Siri? Mogę zadać mu pytanie?

— To nie jest mój telefon. — Przerwałam jej, zanim wyskoczyła z jakimś nieprzyzwoitym pytaniem do wszechwiedzącego Siri. — Jesteś w pracy?

— Tak. — Nie wydawała się przekonana. — Do piątej.

— Zostałam zwolniona z pracy i pomyślałam, że może chciałabyś się bardzo, bardzo upić.

— STELLA! — Oderwałam głowę od telefonu, gdy Amy wydarła się do swojej szefowej, nie odsuwając telefonu od ust. — Mam migrenę. Idę do domu. Dobrze?

— Nie sądzę, żebyś mogła tak głośno krzyczeć, gdybyś miała migrenę — wytknęłam jej.

— Bądź u siebie za pół godziny — odpowiedziała Amy, ignorując mnie. — Tylko wcześniej nie zabij się, dobrze?

— Dobrze — odpowiedziałam. Nie przyszło mi to do głowy, dopóki o tym nie wspomniała, ale Tamiza była okropnie blisko i uchroniłoby mnie to od konieczności rejestrowania się jako bezrobotna. Nie wiedziałam, gdzie obecnie znajduje się biuro zatrudnienia. Może mój nowy znajomy mógłby mi powiedzieć. Albo może powinnam po prostu się zabić. Amy rozłączyła się, zanim zdążyłam zapytać ją o opinię, i zauważyłam, że właściciel telefonu krąży w pobliżu. Rozłączyłam się, uśmiechnęłam i podałam mu go.

— Wiesz co? — Odtrącił moją rękę. — Zatrzymaj go. Ja zawsze mogę mieć inny.

— Och, nie. — Próbowałam wcisnąć mu go w wytatuowaną dłoń. — To niemożliwe. Naprawdę, nie mogę.

— Nie, weź go. — Wcisnął mi go z powrotem w rękę i wstał. — Jak chcesz znaleźć inną pracę bez telefonu? Po prostu zatrzymaj go.

— Cóż, dziękuję bardzo. — Obdarzyłam go moim najweselszym uśmiechem. — To naprawdę miłe z twojej strony.

— Nie martw się. — Uniósł ramię w geście pozdrowienia, który mgliście rozpoznałam, i nie było to pozdrowienie skautów. — I nie martw się. Laska taka jak ty? Poradzisz sobie. Tylko pamiętaj, pieprz ich wszystkich.

— Tak, pieprzyć ich wszystkich — powtórzyłam, próbując pogodzić się z faktem, że jego komplement mnie uszczęśliwił, z faktem, że pochodził z ust mężczyzny, który najwyraźniej był kimś w rodzaju neonazisty.

Patrzyłam za moim bajkowym złodziejem odchodzącym przez park, a krawędzie kradzionego telefonu z emblematem swastyki wcinały mi się w palce, gdy lunął deszcz. Zaczęłam płakać. I nie wiedziałam, jak przestać.

Rozdział 2

Dziewczyna, którą ujrzałam w lustrze, nie była tą samą dziewczyną, która opuściła mieszkanie trzy godziny wcześniej. Mój elegancki kok zmienił się w plątaninę mokrych loków, a starannie nałożony, ale bardzo delikatny makijaż cały się rozmył, z powodu łez albo deszczu. Brązowe oczy, tak błyszczące, kiedy wychodziłam z domu, były matowe i zaczerwienione. Moja prosta czarna sukienka była przemoczona i pozbawiona biurowego szyku — wyglądała jak czarny lateksowy kitel z klejem w sztyfcie wciąż spoczywającym w kieszeni. Przynajmniej teraz rozumiałam, dlaczego ten mały chłopiec wybuchnął płaczem, kiedy uśmiechnęłam się do niego przed supermarketem. Nadal wpatrywałam się w swoje odbicie, gotowa usunąć z czoła to, co uważałam za trzy nowe zmarszczki. A wtedy frontowe drzwi otworzyły się gwałtownie i drobna, czarnowłosa dziewczyna wpadła do środka, rzucając się na mnie, zanim zdążyłam odetchnąć.

— O mój Boże! Co się stało? Co zrobiłaś? — Amy stanęła na palcach i zmiażdżyła mnie w niedźwiedzim uścisku. — Uszczypnęłaś kogoś? Skserowałaś sobie cycki? Oskubałaś ich na miliony?

— Redukcja zatrudnienia — czknęłam, wysuwając moją rozmoczoną jaźń z jej ramion. — Była „restrukturyzacja".

— Wiesz, że nienawidzę, kiedy używasz slangu — powiedziała Amy, opuszczając moje ręce wzdłuż ciała. — A ten jest naprawdę, naprawdę denerwujący. Nikogo nie uszczypnęłaś? Nawet Charliego?

Amy i ja byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami, odkąd nauczyłyśmy się mówić. Wcześniej upewniłam się, że bardzo dobrze się dogadujemy. Dzieliła nas różnica sześciu tygodni, nasze mamy były najlepszymi przyjaciółkami, odkąd połączyła je silna więź na zajęciach aerobiku w wiejskiej sali. Razem oznaczałyśmy każdy kamień milowy — od pierwszego kroku i pierwszego słowa po pierwsze pocałunki i ostatniego kaca. Zawsze mogłyśmy liczyć na siebie w potrzebie, czy to zabrakło mi herbaty ekspresowej, zanim powstały dwudziestogodzinne sklepy Tesco we wschodnim Londynie, czy to Amy odeszła od narzeczonego, Dave’a, trzy dni przed ślubem. Nigdy nie była dobra w podejmowaniu decyzji i trzymaniu się jej. W ciągu minionych dwóch lat miała trzy miejsca pracy i cztery zeroprocentowe karty kredytowe, ale kiedy chodziło o mnie, to była równie niezawodna jak Ken Barlow i zawzięcie lojalna. Nie mogłam jej nic zarzucić.

— Nie miałam szansy uderzyć kogoś. — Nadal nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Okazałam się niepotrzebna. Swego czasu wzywano mnie z wielu powodów, ale słowo na „R" było najgorsze. — Wezwała mnie dyrektorka do spraw zarządzania zasobami ludzkimi. Myślałam, że chodzi o dokumenty związane z moim awansem, a okazało się, że po prostu pozwalają mi odejść.

Słowa ugrzęzły mi w gardle.

— Nic dramatycznego. Nic ekscytującego. Po prostu restrukturyzacja.

— Dobrze się czujesz? — Przyjrzała mi się uważnie, jakbym miała nagle stracić mój mały rozum i wysadzić w powietrze cały apartament. To było jasne. Gdybym w ogóle była w stanie cokolwiek odczuwać, to istniało ryzyko, że zareagowałabym właśnie w ten sposób. — Praca jest dla ciebie wszystkim.

Właśnie to potrzebowałam usłyszeć.

— Nic mi nie jest — powiedziałam ostrożnie. Miałam wrażenie, że usta mi spuchły i słowa nie wychodziły z nich całkiem poprawnie. — Nic nie czuję.

— Nic? — Najwyraźniej udzieliłam złej odpowiedzi. — Żadnej złości, albo smutku, albo zażenowania albo, nie wiem, poczucia, że ktoś wbił ci nóż w plecy?

Amy miała spore doświadczenie w wylatywaniu z pracy.

— Nic — powtórzyłam. — Tylko… trochę pustki. I trochę chłodu.

— Emocjonalnego chłodu? — Była trochę nadgorliwa jak na mój gust. — Czujesz się martwa w środku?

— Fizycznego chłodu? — Może telefon do niej był złym pomysłem. — I tak jakbym musiała siku.

— A jeszcze bardziej rozczarowana. — Amy powlokła mnie przez mały pokój dzienny do kuchni, z pyknięciem otworzyła jedną z trzech butelek taniego wina musującego, które dzwoniły wesoło w torbie z Sainsbury’s. — Nie rozumiem. Z pewnością nie mogli wylać cię z pracy. Wszyscy wiedzą, że jesteś jedyną, która cokolwiek robi w tym miejscu. Oszalałaś? Wylali cię, ponieważ oszalałaś? Co powiedział Charlie?

— Nie było go, kiedy wychodziłam. — Przyjęłam kubek ze Snoopym pełen wina, które wypiłam do dna. Tanie bąbelki łaskotały. I było to przyjemne uczucie. — Nie mam pojęcia, czy wie.

Oczywiście, że Charlie wiedział. Wszyscy wiedzieli. Wszyscy wiedzieli, że zostałam wylana. Wszyscy.

— Nie zadzwonił? — Amy dolała mi wina, zanim sięgnęła po paczkę Pop Tarts z szafki mojej współlokatorki i wetknęła je do tostera. Nie miałam siły ani chęci, żeby ją powstrzymać.

— Dyrektorka zabrała mi telefon — powiedziałam, szukając w torbie mojego nowego iPhone’a. — Na szczęście padłam ofiarą odwrotności rabunku w parku i ktoś dał mi ten.

Najlepsza przyjaciółka wyrwała mi telefon z ręki i oglądała uważnie, nie pytając mnie o szczegóły.

— O rany, jest nowy. Niezły. Dziwna sprawa.

Odebrałam go jej, zdjęłam obudowę z kontrowersyjnym znakiem i wręczyłam jej z powrotem.

— Nie mogę go zatrzymać. Jest kradziony.

— No to zamienimy się? Możesz wziąć mój. — Nacisnęła kilka okienek i odkaszlnęła, zanim odezwała się: — Siri, dlaczego Donovan and Dunning są bandą ciot?

— Przepraszam, nie wiem, co przez to rozumiesz — padła odpowiedź. Bardzo dyplomatycznie jak na bezduszną aplikację.

Oparłam się o kuchenną ścianę, sącząc drugi, ukradkiem dopełniany winem kubek i spoglądając ponad dachami Wschodniego Londynu. Wyglądały dokładnie tak samo jak tego ranka. Kiedy koncentrowałam się na niezmiennych nadstawkach kominowych, głupie myśli pojawiały się w mojej głowie, jak na przykład, co powiedziałaby moja mama. Co zrobię, gdy jutro rano zadzwoni mój budzik? Czy skończę bezdomna? Nie wiedziałam, jak znaleźć pracę. Pracowałam w Donovan & Dunning, odkąd opuściłam uczelnię. Nawet zanim opuściłam uczelnię — odbywałam tam staż przez cały ostatni rok studiów. Będę musiała napisać CV. Czy ludzie nadal piszą CV? Czy było coś, czym mogłabym zabłysnąć? Może w moim nowym telefonie była aplikacja bezrobocia. Najbardziej denerwujące było to, że dręczyły mnie wszystkie niedokończone sprawy, które prowadziłam w pracy. Ktoś powinien sprawdzić korektę prezentacji odświeżacza powietrza. I kto inny mógł zająć się skopiowaniem reklamy nowej fasolki po bretońsku? Może po prostu ściągną ją z epizodu Szaleńców, oszczędzając czas.

Z braku czegoś lepszego do roboty przycisnęłam plecy do chłodnej ściany i osunęłam się na podłogę. Ach. Tak było lepiej. Amy usiadła na blacie kuchennym, z telefonem w jednej ręce, a tostem w drugiej, patrząc na mnie z góry z troską. Nie czułam się dobrze. To ja powinnam się nią opiekować, a nie odwrotnie.

— Tess — odezwała się. Spojrzałam na nią wielkimi oczami ponad krawędzią kubka. — Siedzisz na kuchennej podłodze i masz mokrą sukienkę.

— Tak. — Nie myliła się.

— Głowę opierasz o śmietnik. A śmietnik cuchnie.

— Tak. — Znowu przytaknęłam. — No tak.

— Nie sądzisz, że powinnaś iść i się przebrać?

Nie sądziłam, że powinnam się przebrać. Bałam się, że jak zdejmę sukienkę do pracy, to nie będę miała co na siebie włożyć, oprócz piżamy, a jeśli nałożę piżamę, to mogę jej już nigdy nie ściągnąć. Czy Michael pamiętał o lunchu z tym okropnym człowiekiem z firmy samochodowej? Ostatecznie Amy przyjęła moje milczenie jako zaprzeczenie.

— A co powiesz na kąpiel? Musiałaś zmarznąć.

Kąpiel brzmiała równie przygnębiająco. Nie miałam nic do roboty w kąpieli, która nie pociągałaby za sobą szlochania albo skorzystania z ostrza brzytwy. Zastanawiałam się, czy Sandra, projektantka, pamiętała, by zmienić kolor wiewiórki w tym projekcie reklamy papierowych ręczników.

— Tess, będę potrzebowała jakiejś werbalnej odpowiedzi od ciebie. — Amy odłożyła swoje śniadanie i pstryknęła palcami tuż przede mną. — Co chcesz zrobić?

Spojrzałam na nią, odgarnęłam włosy z twarzy i pokręciłam głową.

— Nie wiem — odpowiedziałam. — Szczerze mówiąc, nie wiem. Nic nie wiem.

Po raz drugi tego dnia zaczęłam płakać. Moja matka byłaby upokorzona.

Ze smutnym westchnieniem Amy zeskoczyła z blatu i skuliła się obok mnie.

— Wiem, że musisz czuć się beznadziejnie — powiedziała, wsuwając ramię między mnie a ścianę i zmuszając do przytulenia się. — Ale jesteś ponad to. Wiem, że byłaś niesamowita w pracy. Jakikolwiek mieli powód do tego, co zrobili, to ich strata. To miejsce zabijało cię. W następny poniedziałek o tej porze będziesz miała inną pracę, lepszą, w lepszej agencji. Wiesz, że mam rację.

Pomijając fakt, że pomimo kursu pierwszego stopnia z filologii angielskiej i studiów dziennikarskich najdłuższym zobowiązaniem w karierze Amy była posada bileterki w lokalu Odeon, postanowiłam jej uwierzyć. Jaki miałam wybór? Byłam dobra w swojej pracy. Charlie powiedział mi kiedyś, że jestem tak dobra, że sprzedałabym nawet lód Eskimosom, że przekonałabym ich, że mój lód jest ręcznie cięty przez skrzaty i zawiera zamarznięte łzy jednorożca i że powinni być mi wdzięczni za danie im choćby możliwości pomyślenia o zakupie tego lodu. Po prostu potrzebowałam nowego planu. I więcej kiepskiego wina.

— Przede wszystkim, jeśli nie chcesz się wykąpać, to powinnaś przynajmniej wziąć prysznic. — Amy pocałowała mnie w policzek i zerwała się na nogi. — Przeziębisz się i, całkiem szczerze, ani sekundy dłużej nie mogę patrzeć na twoje włosy. Wyglądasz koszmarnie.

— No, dobrze. — Pozwoliłam jej się podnieść i wytarłam policzki wierzchem dłoni. Czasami sprawiała, że czułam się jak olbrzymka, mając metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, podczas gdy ona miała godną podziwu figurę chochlika. Moja niania zawsze mówiła mi, że mam posągowe kształty, ale tak naprawdę kto chciałby być posągiem?

— Więc ty weź prysznic, a ja wyjdę i przyniosę trochę prawdziwego jedzenia, bo nic tu nie masz — powiedziała Amy, dając mi klapsa i popychając w kierunku prysznica. — Chyba nie spodziewasz się szybkiego powrotu tej twojej Hitler, prawda?

— Proszę, nie nazywaj jej Hitlerem — jęknęłam. Można śmiało powiedzieć, że Amy i moja współlokatorka nie znosiły się. Na szczęście rzeczona współlokatorka wyjechała na cały tydzień. — Nie ma jej w domu, aż do weekendu.

— Dzięki Bogu — oznajmiła Amy z wyrazem przesadnej ulgi na twarzy. — Jest ostatnią rzeczą, której tu potrzebujemy.

— Zgadzam się. — Nienawidziłam brać żadnej ze stron, ale to prawda, że moja współlokatorka nie była najbardziej pomocną osobą na świecie. Jeśli uda mi się przetrwać ten tydzień i przywrócić sprawy na właściwe tory, zanim ona przyjedzie, to moje życie będzie łatwiejsze.

— W porządku. — Amy wyjęła z kieszeni klucze do mojego mieszkania i użyła ich jako małego, błyszczącego wskaźnika. — A więc ty — prysznic i mycie włosów, ja — Sainsbury’s i siedem czekolad pomarańczowych, a za piętnaście minut spotykamy się przed telewizorem na maraton Buffy. I daję ci tylko jeden dzień wolny, ponieważ jutro każda agencja pracy w mieście będzie walczyć o ciebie, a wtedy nie będzie czasu na zabijanie wampirów.

Skinęłam głową, uścisnęłam ją i zamknęłam się w łazience, nagle rozpaczliwie pragnąc zdjąć mokre wierzchnie ubranie. Rzucone na łazienkowe płytki, upadło z satysfakcjonującym plaśnięciem, a ja weszłam pod prysznic niemal uśmiechnięta. Moja skóra była zimna i lepka, a gorąca woda przyjemnie szczypała. Czułam, jak rozgrzewam się do kości, co przynajmniej oznaczało, że jednak nadal coś czuję. Poważnie, ktoś powinien uzmysłowić Londynowi, że jest lato. Od maja mieliśmy zaledwie trzy słoneczne dni, a był prawie lipiec.

— Może pojadę w podróż — powiedziałam do gumowego kaczora, który mieszkał w narożniku prysznica. — Może pojadę gdzieś, gdzie jest ciepło.

— Skąd weźmiesz pieniądze? — zapytał kaczor. Był taki cyniczny. — Nie masz żadnych oszczędności.

Może i był cyniczny, ale miał rację. Cholerny kaczor. Po skończeniu dwudziestki pięć lat spędziłam, pogrążając się w imponującym zadłużeniu, korzystając zarówno z pożyczki studenckiej, jak i różnych kart kredytowych. Staż i asystowanie nie były dobrze płatnymi profesjami, i bez Banku Rodzicielskiego pomagającego mi przez pierwszych kilka lat musiałabym polegać na uprzejmości obcych. To znaczy, urzędnika z działu pożyczek w Banku HSBC. Gotów był pomóc, a jeszcze bardziej odzyskać każdego pensa. A zatem nie mam żadnych oszczędności, ale tak naprawdę nie mam też żadnych długów, a to już coś. W pewnym sensie.

— Będzie dobrze — powiedziałam do kaczora wyroczni, kiedy się namydlałam. — Jutro wyślę maile do wszystkich, których znam w innych agencjach. Ile referencji napisałam w ciągu ostatniego roku?

Kaczor nie odpowiedział. Był cyniczny i nieuprzejmy.

— Wiele. Napisałam ich wiele. Muszę gdzieś mieć wszystkie e -maile do dyrektorów do spraw zarządzania zasobami ludzkimi.

I miałam. Oprócz tego, że byłam niesamowita w pracy, byłam również jedną z najdłużej pracujących w D&D. Mieli całkiem sporą rotację pracowników i z powodów, których tak naprawdę nigdy nie byłam w stanie zrozumieć, aż do dzisiaj, nikt nie lubił prosić dyrektorki o referencje.

— Nie powinnam panikować z tego powodu — kontynuowała. — To jest jak czkawka. Do poniedziałku będę miała nową pracę. Lepszą pracę. Najlepszą ze wszystkich.

No, może nie najlepszą ze wszystkich. Tak naprawdę zamierzałam powalczyć o posadę czyścicielki kłów Alexandra Skarsgarda w kolejnym sezonie Prawdziwej krwi. Ale nigdy nie mów „nigdy". Pójdę i będę pracować w lepszej agencji. Będę pracować nad większymi sprawami. Będę zarządzać zespołem, który nie będzie wąchał permanentnych markerów, kiedy odwrócę wzrok. To był czas snucia wielkich marzeń. Może nawet powinnam wyjechać z Londynu. Znałam kilka dziewczyn, które dostały transfery do Nowego Jorku. Może powinnam wyjechać i popracować w Stanach przez kilka lat, pożyć jak w Seksie w wielkim mieście. Albo może nawet w Australii. Miałam nadzieję, że bez większego wysiłku uda mi się przekonać Charliego i Amy, żeby pojechali ze mną.

Zostałam w łazience, ścierając wstyd i rozczarowanie, i dwie wierzchnie warstwy skóry, dopóki nie usłyszałam trzaśnięcia drzwi wejściowych, a po chwili odgłosu włączonego telewizora. Wycierając się w największe, najbardziej puszyste ręczniki, jakie mogłam znaleźć, ręczniki, które oczywiście nie były moje, wyszłam z łazienki gotowa powiedzieć Amy o wszystkich moich planach. Ku osłupieniu kaczora, uśmiechałam się od ucha do ucha.

Przez całe trzy sekundy.

— Czy to moje ręczniki? — Moja współlokatorka, Vanessa, stała pośrodku dziennego pokoju ze zdecydowanie niewzruszonym wyrazem twarzy. — Bo jeśli tak, to powinnaś odłożyć je na miejsce.

A niech to.

— Nie mogę ich po prostu wyprać? — zapytałam, a moje kruche pozytywne nastawienie rozprysło się dokoła.

— Nie. Nie możesz. — Wyglądała na bardzo mną rozczarowaną. — To są ręczniki. Nie dzielę się ręcznikami. To jest obrzydliwe.

Niewielu było ludzi na tym świecie, którzy byli autentycznie okropni. Tak, zdarzały się kanalie, jak Raquel, które wykopywały ludzi z posad, czyniąc ich życie trudniejszym, ale to nie to samo, co przychodzenie do domu i kopanie szczeniaka dla zabawy. A jak przekonałam się już tego dnia, nawet biali zwolennicy supremacji mogą mieć serce, jeśli trafisz na ich dobry dzień. Ale Vanessa Kittler była autentycznie okropnym człowiekiem. Nie byłabym zaskoczona, gdyby okazało się, że miała w pokoju cały stos szczeniaków do kopania. Nikt nie byłby zaskoczony, widząc ją w futrze z dalmatyńczyków. Gdybym odkryła, że była członkiem skrajnie nacjonalistycznej partii BNP, nie byłabym zszokowana. Gdybym dowiedziała się, że była tajnym przywódcą faszystowskiej grupy planującej ludobójstwo wszystkich z niepożądanym wskaźnikiem masy ciała lub z farbowanymi w domu włosami, mogłabym unieść brew. Choć tylko jedną. Była dosłownie najgorszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam.

Olśniewająca, w obcisłych czarnych dżinsach, nieprzyzwoicie głęboko wyciętej białej koszulce i czarnej skórzanej kurtce motocyklowej, Vanessa mierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów, a mała srebrna walizka spoczywała u jej nóg w butach na wysokich obcasach.

— Dlaczego jesteś w domu w środku dnia i używasz moich ręczników? — zapytała z miną, która sugerowała, że właśnie przyłapała mnie na robieniu działek koki na oczach mojej mamy. — Nie powinnaś być w pracy?

— Myślałam, że nie będzie cię cały tydzień? — Grałam na zwłokę, naprawdę pragnąc nie stać na środku pokoju dziennego w ręczniku. I to w ręczniku Vanessy. — Nie zarezerwowałaś sobie polowania czy czegoś?

— Odwołałam — odpowiedziała, odrzucając błyszczące blond włosy. — Dostałam się na lotnisko i zarezerwowali mi miejsce w easyJecie. A niech to. Dlaczego jesteś w moim mieszkaniu?

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Rozdział 3

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 4

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 5

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 6

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 7

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 8

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 9

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 10

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 11

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 12

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 13

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 14

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 15

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 16

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 17

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 18

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 19

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 20

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 21

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 22

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 23

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

Tytuł oryginału

About a Girl

Originally published in the English language

by HarperCollins Publishers Ltd. under the title About a Girl

Copyright © Lindsey Kelk 2013

All rights reserved

Copyright © for the Polish translation

by Zysk i S -ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2014

Projekt graficzny okładki

Agnieszka Herman

ISBN 978-83-7785-604-8

Zysk i S-ka Wydawnictwo

ul. Wielka 10, 61-774 Poznań

tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67, faks 61 852 63 26

Dział handlowy, tel./faks 61 855 06 90

[email protected]

www.zysk.com.pl

Plik opracował i przygotował Woblink

woblink.com