I jakby co, to dzwoń! - Zuzanna Dobrucka-Mendyk, Beata Harasimowicz, Katarzyna Kalicińska - ebook + audiobook

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kiedy życie daje nam porządnie w kość, możemy sięgnąć po niezawodne koło ratunkowe – telefon do przyjaciółki.

 

Komplikowanie sobie życia na każdym kroku to specjalność Laury, Wiktorii i Agaty. A to zdemolują niedoszłe wesele, a to wywołają przedwczesny poród, innym razem bezmyślnie rzucą pracę zamiast toksycznego faceta. Z nimi nigdy nie jest nudno i nie może być spokojnie.

Wiktoria postanawia na dobre zerwać z facetami. Pragnie się skupić na sobie, synku, chorej mamie i w ogóle nie chce słyszeć o tym, że przez życie łatwiej iść we dwoje. Życie Laury w duecie z Kocurem to ciągła niewiadoma. Kiedy trafia w kolejny życiowy wir, daje się ponieść przygodzie. Tylko dokąd ją ona zaprowadzi? Agata znowu wzdycha do przystojnego doktora. Ale nie tylko on zawróci jej w głowie. Ktoś jeszcze sprawia, że zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością...

Zabawna, przewrotna i wzruszająca opowieść o trzech przyjaciółkach na dobre i na złe, która pokazuje, że siła przyjaźni potrafi podnieść przytulić i zmotywować do walki o lepsze jutro. Finalnie – po burzy zawsze wychodzi słońce. Prawda?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 199

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 46 min

Lektor: Karolina Porcari
Oceny
3,7 (112 oceny)
46
18
23
16
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
2323aga

Nie polecam

To jest chyba jakaś część większej całości, ale dla mnie jeden wielki chaos kompletnie oderwany od wszystkiego
20
Julia_mistrz

Całkiem niezła

Mocno średnia, trochę odklejona.
10
Youngblood0891
(edytowany)

Nie polecam

Ani to śmieszne, ani mądre... Z całą pewnością nieżyciowe. Pachnie tandetą oraz chaosem. ZDECYDOWANIE nie polecam, chyba że ktoś lubi tracić czas...
10
monizw

Z braku laku…

o.O
10
Pestka_m

Nie polecam

Bardzo mizerna
10

Popularność




PRO­LOG

Gdyby ta książka po­wstała jako sce­na­riusz fil­mowy, za­czę­łaby się od do­kład­nej cha­rak­te­ry­styki po­staci w tak zwa­nych di­da­ska­liach. A jesz­cze wcze­śniej od opisu miej­sca ak­cji.

Wi­dzimy więc ma­zur­ską wieś, a na niej łąkę, która wy­gląda jak jedno wiel­kie po­bo­jo­wi­sko. Po­przew­ra­cane stoły, roz­wle­czone ob­rusy, po­prze­bi­jane ba­lony, po­roz­rzu­cane bu­telki, kwiaty po­ła­mane i wa­la­jące się wszę­dzie do­okoła.

Wśród tego po­bo­jo­wi­ska trzy dziew­czyny. Mają błysk w oczach, są wpa­trzone w sie­bie. Nie wi­dzą świata na ze­wnątrz, wręcz fi­zycz­nie do­strzec można nad ich gło­wami, że coś po­wstaje, coś się bu­duje... I nikt by nie po­wie­dział, że pierw­sza z dziew­cząt, drobna bru­netka, w ciągu ostat­niego roku do­świad­czyła bo­le­snych roz­cza­ro­wań mi­ło­snych i za­wo­do­wych: jedna mi­łość ży­cia ją zdra­dziła, ko­lejna – przy­stojny dok­tor Ar­tur – od­je­chała w świat, do tego wła­śnie zo­stała wy­rzu­cona z pracy, którą ko­chała. To Agata. Trzeba jesz­cze do­dać, że od paru lat była wdową, po­nie­waż stra­ciła męża w wy­padku. To tyle na dzień do­bry. Te­raz wy­glą­dała tak, jakby zo­ba­czyła Pana Boga na ob­łoczku.

Druga dziew­czyna, tro­chę więk­sza wzro­stem i tu­szą, roz­czo­chrana sza­tynka, to Laura. Uśmie­cha się od ucha do ucha, po­ka­zu­jąc cha­rak­te­ry­styczne do­łeczki. Nikt by nie po­wie­dział, że ta wła­śnie osoba parę dni temu po­rzu­ciła in­tratne sta­no­wi­sko w pry­wat­nej te­le­wi­zji, wal­czy z uza­leż­nie­niem od al­ko­holu i ge­ne­ral­nie oprócz trojga dzieci musi jesz­cze niań­czyć dwa psy i męża – wy­ma­ga­ją­cego opieki ar­ty­stę, neu­ro­tyka i wa­riata.

Trze­cia z dziew­czyn, w po­tar­ga­nej bia­łej sukni i prze­krzy­wio­nym wianku z pięk­nych mar­ga­re­tek, to Wik­to­ria, nie­do­szła panna młoda, któ­rej do­piero co – jak w naj­bar­dziej ba­nal­nych ko­me­diach ro­man­tycz­nych – przy­szły nie­do­szły mąż uciekł sprzed oł­ta­rza, bo oka­zało się – ko­lejny ba­nał – że zro­bił dziecko młod­szej i ład­niej­szej in­struk­torce nar­ciar­stwa Kin­guni. Zo­sta­wił nie tylko Wik­to­rię, ale i Wik­torka, ich synka. Stwier­dził, że jego na­stępne dziecko musi mieć ta­tu­sia, i bye, bye! Jakby tego było mało, Wik­to­ria ma chorą na raka matkę, która wła­śnie za­rzą­dzała ca­łym tym ba­ła­ga­nem po­zo­sta­łym po od­wo­ła­niu ślubu.

Te­raz po­winno paść py­ta­nie: dla­czego te tak ciężko do­świad­czone przez los dziew­czyny są ta­kie szczę­śliwe? Włączmy dźwięk i cof­nijmy się o pięć mi­nut...

Na to­tal­nych zglisz­czach, wśród po­ła­ma­nych kwia­tów, roz­bi­tych ta­le­rzy, zruj­no­wa­nego tortu i po­pę­ka­nych ba­lo­nów trzy przy­ja­ciółki sie­działy z roz­ma­za­nym ma­ki­ja­żem i zbu­rzo­nymi fry­zu­rami.

Za­pa­liły pa­pie­rosy. Po dłuż­szej chwili mil­cze­nia Wik­to­ria za­ga­iła fi­lo­zo­ficz­nie:

– No i mamy scenę jak z Ziemi obie­ca­nej: Ja nie mam nic, ty nie masz nic, to ra­zem mamy tyle, żeby wspól­nie zro­bić fa­brykę.

– To ja je­stem Ol­brych­skim, Wik­to­ria Se­we­ry­nem, a ty, Agatko, Pszo­nia­kiem, bo je­steś naj­mniej­sza – za­chi­cho­tała Laura.

Kiedy wszyst­kie się wy­śmiały, znów za­pa­dła ci­sza. W pew­nym mo­men­cie Agata za­py­tała cał­kiem po­waż­nie:

– Dziew­czyny, czy to nie czas, że­by­śmy na­prawdę za­ło­żyły ra­zem firmę?

W tym mo­men­cie usły­szały krzyk nowo na­ro­dzo­nego dziecka.

I tu za­czyna się na­sza po­wieść...

OSTATNI TY­DZIEŃ CZERWCA

Pen­sjo­nat Stara Owczar­nia, Ukta

– O matko! To dziecko! – Dziew­czyny ze­rwały się z mu­rawy.

– Uro­dziło się? Bie­gniemy! Chło­piec czy dziew­czynka? – Laura i Wik­to­ria prze­krzy­ki­wały się na­wza­jem.

– Naj­waż­niej­sze, żeby było zdrowe! – do­dała jak zwy­kle roz­sąd­nie Agata.

Można by za­py­tać: skąd się wziął no­wo­ro­dek na we­selu? Otóż de­ko­ra­cje do tej za­po­wia­da­ją­cej się wspa­niale uro­czy­sto­ści przy­go­to­wała sza­lona Iza­belka w za­awan­so­wa­nej ciąży, przy­ja­ciółka bo­ha­te­rek, a jed­no­cze­śnie sce­no­grafka i ko­stiu­mo­grafka. Kiedy oka­zało się, że we­sela nie bę­dzie, Iza­belka z ochotą do­łą­czyła do de­molki, którą za­częła Wik­to­ria po ucieczce sprzed oł­ta­rza jej by­łego, i jak wi­dać, nie­do­szłego męża. No i prze­ho­lo­wała, dźwi­ga­jąc wie­lo­pię­trowy tort. Dziecko w brzu­chu stwier­dziło, że jed­nak bez­piecz­niej bę­dzie na ze­wnątrz. Tylko bra­ko­wało siły fa­cho­wej, żeby po­móc mu w tym po­spiesz­nym wyj­ściu na świat. We­zwany w ak­cie de­spe­ra­cji lo­kalny we­te­ry­narz nie­stety za­błą­dził. Sy­tu­acja z mi­nuty na mi­nutę sta­wała się co­raz bar­dziej ner­wowa. I wtedy nie­spo­dzie­wa­nie dla wszyst­kich (oprócz Laury) zja­wił się dok­tor Ar­tur – uko­chany Agaty, który we­dług wszel­kiego praw­do­po­do­bień­stwa po­wi­nien być w Kal­ku­cie – i ura­to­wał sy­tu­ację.

Chwilę po ca­łej ak­cji dziew­czyny wbie­gały już do po­koju Iza­belki, gdy w drzwiach sta­nęła Hanka, mama Wik­to­rii.

– Iza­belka nie ży­czy so­bie żad­nych od­wie­dzin. Daj­cie jej święty spo­kój! Wła­śnie uro­dziła dziecko i od­po­czywa. Dzi­dziuś zdrowy, jest przy niej fa­chowa siła, czyli dok­tor Ar­tur. Idź­cie so­bie! Naj­le­piej umyj­cie się i ubierz­cie w coś czy­stego i su­chego.

– Mamo, to chłop­czyk czy dziew­czynka?

– Prze­pra­szam, nie spraw­dzi­łam tego tak do­głęb­nie. – Mama Hanka ro­ze­śmiała się, po czym spoj­rzała w głąb po­koju: – Chłop­czyk. Chłop­czyk. Mały Iza­be­lek, wła­ści­wie klon swo­jego ojca Ewa­ry­sta, no tak przy­naj­mniej wy­gląda na pierw­szy rzut oka, a po­tem się zo­ba­czy do­kład­niej – po­wie­działa.

– Czy ta in­for­ma­cja jest już na In­sta­gra­mie? – mruk­nęła pod no­sem Wik­to­ria.

– Spo­koj­nie! Daj­cie jego ma­mie przy­jem­ność oso­bi­stego ogło­sze­nia tego faktu, co? – Moje wy dzien­ni­karki me­diów spo­łecz­no­ścio­wych, niech ten news po­czeka – za­re­ago­wała Hanka na­tych­miast.

Nie­stety było za późno. Laura od­wró­ciła się do nad­jeż­dża­ją­cych nie­odwo­ła­nych go­ści we­sel­nych i wrza­snęła:

– Mamy chłopca! Hurra! – i usły­szała w głębi po­koju za­dzi­wia­jąco silny głos mło­dej matki:

– Noż kurwa twoja mać, Laura!

– Czyli naj­pierw In­sta­gram Iza­belki, a po­tem ro­dzina i przy­ja­ciele. Lu­bię to! – iro­ni­zo­wała Wik­to­ria.

– Nie bądź zło­śliwa – upo­mniała ją Agata. – Już za­po­mnia­łaś, jak na Fej­sie po­chwa­li­łaś się za­rę­czy­nami z Ca­łu­skiem i była afera? Szyb­ciej o za­rę­czy­nach do­wie­dzieli się pseu­do­przy­ja­ciele z in­ter­netu niż ro­dzina.

– Wiesz co... – Wik­to­rii zrze­dła mina. – Przy­po­mi­na­nie mi dzi­siaj o ja­kichś za­rę­czy­nach po tym, co wła­śnie prze­szłam, jest nie na miej­scu!

– Żar­to­wa­łam – zmi­ty­go­wała się Agata.

– Bar­dzo śmieszne, kurwa! Bar­dzo! Może te­raz wrzucę zdję­cie z tego po­bo­jo­wi­ska z hasz­ta­giem #ucie­ka­ją­cy­panm­łody albo #ślu­bu­nie­bę­dzie? – Wik­to­ria się wście­kła.

– No, już do­brze, na­sza kró­lewno! – Laura przy­tu­liła przy­ja­ciółkę. – Chodź tu do nas! – Prze­proś ją! – fuk­nęła na Agatę. – To nie ka­ba­ret, tylko praw­dziwe ży­cie.

– Na­sze ży­cie. Wiesz, że cię ko­cham – po­wie­działa Agata do Wik­to­rii i rów­nież ją przy­tu­liła.

– Wiem. I ja was też! – po raz ostatni po­cią­gnęła no­sem nie­do­szła panna młoda.

Dziew­czyny w ca­łym tym za­mie­sza­niu za­po­mniały od­wo­łać we­sel­nych go­ści, więc zjeż­dżali te­raz ca­łymi ta­bu­nami. Na szczę­ście uprze­dzeni przez pannę młodą, że par­king tu jest mały, ła­do­wali się po kilka osób do jed­nego sa­mo­chodu, więc te­raz całe po­dwórko ma­zur­skiego pen­sjo­natu za­peł­niło się wy­stro­jo­nymi pa­rami mie­sza­nymi, mę­skimi i dam­skimi, nie bra­ko­wało też par jed­no­pł­cio­wych. Go­ście ze zdzi­wie­niem ob­ser­wo­wali po­bo­jo­wi­sko, które za­stali na miej­scu we­sel­nego przy­ję­cia.

– Ulala! – Z ele­ganc­kiego vo­lvo wy­sie­dli Iwo i Dana.

– No, no! Wi­dać, że fa­cho­wiec to przy­go­to­wał, tę kon­cep­cję aran­ża­cji prze­strzeni. Ja czy­tam ten prze­kaz, bo się orien­tuję i śle­dzę trendy. To jest sty­li­styka filmu Czarny kot, biały kot Emira Ku­stu­ricy. No, trudno jest dziś zna­leźć ory­gi­nalną sty­li­za­cję we­selną – to­ko­wała Dana.

Dana i Iwo to ce­le­bryci znani głów­nie z tego, że są znani, a ra­czej byli znani dwie de­kady temu. Ona wzięła udział w któ­rejś edy­cji Big Bro­thera. Po tym fak­cie uwie­rzyła, że jest już gwiazdą i że może zo­stać ak­torką. A na­wet pio­sen­karką. A na­wet jed­nym i dru­gim. Dana nie była do­bra w pre­cy­zo­wa­niu swo­ich pla­nów ży­cio­wych. Byle zna­leźć się na pierw­szej stro­nie cze­go­kol­wiek.

– Z tego, co pa­mię­tam, ta de­ko­ra­cja to kon­cep­cja na­szej ko­cha­nej Iza­beli – wtrą­cił Iwo, który też chciał za­bły­snąć ja­kąś wie­dzą.

Iwo przez lata pro­wa­dził nie­zwy­kle po­pu­larny te­le­tur­niej wie­dzowy. Nie­stety ostatni od­ci­nek tego te­le­tur­nieju uka­zał się dzie­sięć lat temu, czego Iwo do dziś nie przy­jął do wia­do­mo­ści.

– A gdzie jest Iza­bela? – za­py­tał. – Chcia­łem jej po­gra­tu­lo­wać! Dała radę dziew­czyna! Kradnę, kradnę! W moim naj­now­szym pro­gra­mie, który już wkrótce bę­dzie­cie mo­gli oglą­dać na moim ka­nale na YouTu­bie, ab­so­lut­nie sprze­dam tę ge­nialną i ory­gi­nalną kon­cep­cję! – Iwo cze­kał, aż ktoś za­pyta, jaki to pro­gram, ale się nie do­cze­kał.

Tym­cza­sem Dana wdzięcz­nie usta­wiła się na tle we­sel­nego po­bo­jo­wi­ska, a Iwo pstry­kał fotki. Po­tem za­częli ro­bić so­bie sel­fie.

– Nie tnij mi bu­tów! – Iwo syk­nął do Dany. – Obie­ca­łem Zen­kowi z Bu­texu, że zro­bię im tu parę hasz­ta­gów.

– No wia­domo, ja też tu­taj nie próż­nuję! To­rebka się sama nie od­kupi. Sze­rzej da­waj, sze­rzej!

Do tej ra­do­snej pary in­sta­gra­me­rów do­łą­czyła reszta bie­siad­ni­ków, nie mo­gąc się na­chwa­lić ory­gi­nal­nej kon­cep­cji urzą­dze­nia przy­ję­cia we­sel­nego na to­tal­nym po­bo­jo­wi­sku i wśród nie­opi­sa­nego roz­gar­dia­szu. Co po­nie­któ­rzy go­ście tak bar­dzo wcho­dzili w kon­wen­cję, że czę­sto­wali się ka­nap­kami, które spa­dły na trawę, i muf­fin­kami, które wpa­dły w krzaki buksz­panu, uwa­ża­jąc, że to nie­zwy­kle cie­kawy spo­sób po­da­nia prze­ką­sek.

Dana uprze­dziła wszyst­kich:

– Ko­chani, ja pierw­sza wrzu­ci­łam to na swoje In­sta­story. Żeby nie było za chwilę, że wszy­scy ro­bi­cie to samo co ja, okej? Ozna­czę was, tylko po­wiedz­cie mi do­kład­nie jak.

– Mnie nie ozna­czaj, bo Bu­tex to moja kon­ku­ren­cja – ode­zwał się Se­ba­stian, znany sty­li­sta gwiazd.

– A mnie nie ozna­czaj, bo sze­fowa się ob­razi. Wik­to­ria jej nie za­pro­siła.

– A mnie oznacz, ale na ofi­cjal­nym pro­filu.

Stella, go­spo­dyni pen­sjo­natu, która była ko­bietą nie­zwy­kle prawą i uczciwą, już otwie­rała usta, żeby wy­tłu­ma­czyć go­ściom, że to nie tak, jak so­bie wy­obra­żają, ale Agata i Laura dźgnęły ją w od­po­wied­niej chwili pod że­bro.

– Ci­cho, nic nie mów! Niech się ba­wią, trzeba tylko w pew­nym mo­men­cie ogło­sić, że za­miast we­sela jest pęp­kowe, ale może jesz­cze nie te­raz.

– Agata, chodź, po­ro­bimy im fotki. Ale bę­dziemy po­tem mieć haka na nich wszyst­kich! – Laura za­chi­cho­tała.

– Do­bra! – ucie­szyła się Agata, która lu­biła ta­kie ak­cje.

Tym­cza­sem go­ście pod­nie­śli prze­wró­cone stoły, usa­do­wili się przy nich i za­częli zwy­kły im­pre­zowy small talk.

Plo­teczki, roz­mówki o po­go­dzie i naj­now­szych tren­dach w mo­dzie prze­rwała Hanka. Kla­snęła kilka razy gło­śno w dło­nie, po­pro­siła o uwagę i po­wie­działa:

– Ko­chani, bar­dzo się cie­szę, że przy­je­cha­li­ście tu­taj na fan­ta­styczne we­sele mo­jej cu­dow­nej có­reczki. Wik­to­ria jed­nak nie by­łaby sobą, gdyby obyło się bez nie­spo­dzia­nek, zna­cie ją prze­cież! To przy­ję­cie jest we­sołe i cu­downe, po­nie­waż wła­śnie na­ro­dził się, troszkę na­gle, wspa­niały młody męż­czy­zna – syn Iza­belki, na­szej nie­oce­nio­nej przy­ja­ciółki, au­torki tej cu­dow­nej aran­ża­cji prze­strzeni, którą tak się za­chwy­ca­cie. No więc, ten tego... we­sele może za­cze­kać, a te­raz są waż­niej­sze sprawy!

Po chwili zdu­mio­nej ci­szy roz­le­gły się brawa i okrzyki. Go­ście znali Iza­belkę i wie­dzieli, że można się po niej spo­dzie­wać wszyst­kiego. Na­wet po­rodu w dzień we­sel­nego przy­ję­cia, które prze­stało być we­sel­nym przy­ję­ciem.

Mama Hanka uśmiech­nęła się sze­roko i kon­ty­nu­owała:

– Młoda matka jest lekko zmę­czona, ale prosi go­ści, żeby wznie­śli to­ast za zdro­wie jej nowo na­ro­dzo­nego synka! Wi­taj na świe­cie, ma­leńki! Za­pra­szam wszyst­kich na pęp­kowe!

Go­ście byli tak za­sko­czeni na­ro­dzi­nami dziecka, że na­wet spe­cjal­nie nie ko­men­to­wali od­wo­ła­nia ślubu.

– A co to za róż­nica, jaka oka­zja? – skon­sta­to­wała Ja­nina, za­słu­żona dzien­ni­karka po­czyt­nych luk­su­so­wych cza­so­pism dla ko­biet, bar­dziej znana jako za­słu­żona mi­ło­śniczka dar­mo­wych win na ban­kie­tach. – Ważne, że je­ste­śmy ra­zem i się za­ba­wimy!

– No taaa, ślub, pęp­kowe czy stypa, kac za­wsze jest taki sam! – do­dał jej to­wa­rzysz, de­biu­tu­jący na sa­lo­nach skrzy­pek o pięk­nej twa­rzy i nie mniej pięk­nym imie­niu An­drzej, choć przed­sta­wiał się jako An­drea.

Stella sta­rała się ja­koś za­pa­no­wać nad grupą.

– Pro­szę pań­stwa, za­pra­szam tro­chę da­lej, do na­szego za­cza­ro­wa­nego ogrodu z tyłu domu. Bę­dziemy w więk­szej od­le­gło­ści od po­koju dziecka i bez ogra­ni­czeń mo­żemy gło­śno świę­to­wać jego na­ro­dziny. A ja roz­palę ogni­sko i przy­niosę na­lewkę – za­pro­po­no­wała. – No i z we­sela sporo wszyst­kiego zo­stało... – do­dała pod no­sem.

– „Dziecka”?! To ono jesz­cze nie ma imie­nia? – za­py­tał Se­ba­stian, po­pra­wił modne epo­lety i ro­zej­rzał się z obu­rze­niem.

– Z tego, co wiem, chyba jesz­cze nie ma – od­parła Stella.

– Ro­dzice byli za­jęci, a po­ród ja­koś tak sam wy­sko­czył... nie­spo­dzie­wa­nie – tłu­ma­czyła Laura.

– Wy­sko­czył jak dziecko! He, he, he! – za­śmiał się Iwo.

– Prze­stań­cie się wy­głu­piać, dziecko musi mieć prze­cież imię! – po­wie­działa z po­wagą Ja­nina.

– To ja w kwe­stii for­mal­nej: je­żeli mamy wy­bie­rać imię, pro­po­nuję zro­bić trzy ta­belki – ode­zwała się Laura, która znana była z mi­ło­ści do Excela.

– Jezu, ta z tymi ta­bel­kami! Nie mo­żemy pójść na ży­wioł? – Wik­to­ria prze­wró­ciła oczami.

– Nie. Ta­belka nam usys­te­ma­ty­zuje wy­bór imie­nia – za­re­ago­wała sta­now­czo Laura.

– Ja je­stem za! – po­wie­dział Iwo, cho­ciaż nie bar­dzo wie­dział, o co cho­dzi.

– Mnie jest wszystko jedno – mruk­nęła Dana, spraw­dza­jąc jed­no­cze­śnie liczbę laj­ków na In­sta­gra­mie.

Za­do­wo­lona Laura wy­jęła iPada i po­chy­liła się nad nim w sku­pie­niu. Po chwili za­ma­chała rę­kami z en­tu­zja­zmem, prze­ry­wa­jąc po­wolną in­te­gra­cję go­ści we­selno-pęp­ko­wego spo­tka­nia. Sta­nęła na ścię­tym pieńku, żeby wszy­scy ją le­piej wi­dzieli, i oświad­czyła:

– Ko­chani! Zgod­nie z obiet­nicą przy­go­to­wa­łam ta­belkę...

– Ja chyba śnię! Ona my­śli, że jest w pracy i ma ko­le­gium re­dak­cyjne?! Po­gięło ją... – wark­nęła Agata do Wik­to­rii.

– Ona jest nie­re­for­mo­walna. Patrz, jak się cie­szy. Jesz­cze nam ja­kiś spraw­dzian zrobi. – Przy­ja­ciółki spoj­rzały na sie­bie po­ro­zu­mie­waw­czo, z tru­dem tłu­miąc chi­chot.

– Ale tak na se­rio to ona, od­kąd nie pije, dziwna jest... – Agata spoj­rzała zna­cząco na Wik­to­rię.

– No, jest dziwna, ale co zro­bić, trzeba ją ko­chać taką, jaka jest. – Wik­to­ria wes­tchnęła.

– To nie bę­dzie skom­pli­ko­wane – kon­ty­nu­owała swój wy­wód Laura. – Pierw­sza ta­belka to ba­nał: Imiona po ro­dzi­nie... No wie­cie: dzia­dek, pra­dzia­dek, oj­ciec...

– Oj­ciec? Ma mieć na imię Ewa­ryst? – Se­ba­stian się skrzy­wił.

– Może mieć Ewa­ryst Ju­nior albo Ewa­ryst Drugi, tak jak w ro­dzi­nach kró­lew­skich i ary­sto­kra­tycz­nych – po­wie­działa Laura cał­kiem se­rio.

– Że niby Ewa­ryst Ósmy jak Hen­ryk Ósmy? – pró­bo­wał do­pre­cy­zo­wać Iwo. Wszy­scy wy­bu­chli śmie­chem.

– Bar­dzo śmieszne! Ta­belka druga: Imiona nor­malne – cią­gnęła da­lej Laura.

– Nor­malne? Zna­czy ja­kie? – spy­tał Se­ba­stian.

– No Staś, Jaś, Piotr i Pa­weł... I ja­kie tam jesz­cze są...

– W mo­ich stro­nach nor­malne to jest Pa­tryk lub Ad­rian – obu­rzył się Iwo.

– A skąd ty, Iwo, po­cho­dzisz? – spy­tała Wik­to­ria.

– Ja? Z Ra­do­mia!

– Aaa, to wszystko ja­sne! – chó­rem skwi­to­wało to­wa­rzy­stwo.

– Pro­szę o spo­kój – de­ner­wo­wała się Laura. – Ta­belka trze­cia: Imiona ory­gi­nalne.

– Ja wiem! Ja wiem! Jak na przy­kład córka Chrisa Mar­tina z Cold­playa i Gwy­neth Pal­trow. Ona ma na imię Ap­ple! – po­wie­działa ura­do­wana Agata, bo o ze­spole Cold­play od cza­sów stu­diów wie­działa wszystko. – Aaa, i jesz­cze syn Kate Win­slet na­zywa się Bear!

– No co ty, w Pol­sce to wy­klu­czone! Wy­obraź so­bie, że przy­cho­dzisz do urzędu za­re­je­stro­wać dziecko: „Dzień do­bry, chcia­łem dać dziecku na imię Jabłko lub Księ­życ”. Stara, to nie przej­dzie! A już Niedź­wiedź... Za­dzwo­nią do psy­chia­tryka! – stwier­dziła przy­tom­nie Stella.

– Je­śli w Ame­ryce żyje so­bie Pa­ris Hil­ton, to dla­czego u nas nie można na­zwać dziecka Ełk Wi­śniew­ski albo Ustka Ko­wal­ska? – cią­gnęła dys­ku­sję za­do­wo­lona z sie­bie Agata.

– „Ustka”? Ład­nie – za­chwy­cił się An­drea.

– Po­żar­to­wali? To te­raz za­pi­suję tylko po­ważne pro­po­zy­cje! – zi­ry­to­wała się Laura, która wi­działa, że na­lewka Stelli za­czyna dzia­łać na go­ści, bo za­częli się prze­krzy­ki­wać.

– Ja mam! Zdzi­sław!

– Zwa­rio­wa­łeś, prze­cież to dziecko!

– Jezu, spraw­dzi­łem w Wi­ki­pe­dii. Tak ma na imię oj­ciec Ewa­ry­sta. Po dziadku miałby imię – po­wie­dział zre­zy­gno­wany Iwo.

– Ja też mam! – wy­rwała się Dana. – Jo­na­tan!

– Weź, może od razu Al­lan? – Iwo się skrzy­wił.

– To już go­rzej niż An­drzej, Ja­rek czy An­toni! – za­pro­te­sto­wała Agata.

– A może Mar­cel? – rzu­cił An­drea.

– Z góry za­kła­dasz, że bę­dzie ge­jem? – wy­pa­liła Ja­nina.

– Co w imie­niu Mar­cel jest ge­jow­skiego? To było sek­si­stow­skie! – obu­rzył się An­drea.

– Do na­zwi­ska też musi pa­so­wać i żeby imie­niny nie były za bli­sko uro­dzin, bo dzie­ciak po­rząd­nych pre­zen­tów nie do­sta­nie! Za­raz ro­dzice po­wie­dzą: „Ty­dzień temu mia­łeś uro­dziny, do­sta­łeś już pre­zent, imie­niny nie są ta­kie ważne” – po­wie­działa prak­tyczna jak za­wsze Agata.

– A kto te­raz imie­niny ob­cho­dzi? To ja­kieś święto z Pe­erelu! – obu­rzyła się Laura.

– Krót­kie imiona są naj­lep­sze, jak na przy­kład Iwo albo Lew. Ła­two za­pa­mię­tać i do ta­be­lek się miesz­czą, a nie Do­bro­sław!

– A mnie się Do­bro­sław po­doba. Ozna­cza tego, który cie­szy się do­brą sławą – wy­ja­śniła wszyst­kim Agata.

– A jak bę­dziemy na niego wo­łać? „Do­bek”? „Bo­bek”?

– Biedne dziecko – po­wie­działa z praw­dziwą tro­ską Stella, która przy­nio­sła kieł­basę na ogni­sko.

Na­gle wszy­scy zo­ba­czyli bie­gnącą w ich kie­runku mamę Hankę.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Pro­jekt okładkiKa­ro­lina Że­la­ziń­ska-So­biech
Re­dak­cjaTe­resa Du­ral­ska-Ma­cheta
Ko­rektaTe­resa Zie­liń­skaAnna Na­li­kow­ska
Książka jest fik­cją li­te­racką – sy­tu­acje, osoby, zda­rze­nia w niej przed­sta­wione nie mają żad­nego związku z rze­czy­wi­ście ist­nie­ją­cymi oso­bami czy rze­czy­wi­stymi sy­tu­acjami lub zda­rze­niami.
Co­py­ri­ght © by Zu­zanna Do­brucka-Men­dyk, Be­ata Ha­ra­si­mo­wicz oraz Ka­ta­rzyna Ka­li­ciń­ska, 2024 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2024
ISBN 978-83-8360-014-7
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.