Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy życie daje nam porządnie w kość, możemy sięgnąć po niezawodne koło ratunkowe – telefon do przyjaciółki.
Komplikowanie sobie życia na każdym kroku to specjalność Laury, Wiktorii i Agaty. A to zdemolują niedoszłe wesele, a to wywołają przedwczesny poród, innym razem bezmyślnie rzucą pracę zamiast toksycznego faceta. Z nimi nigdy nie jest nudno i nie może być spokojnie.
Wiktoria postanawia na dobre zerwać z facetami. Pragnie się skupić na sobie, synku, chorej mamie i w ogóle nie chce słyszeć o tym, że przez życie łatwiej iść we dwoje. Życie Laury w duecie z Kocurem to ciągła niewiadoma. Kiedy trafia w kolejny życiowy wir, daje się ponieść przygodzie. Tylko dokąd ją ona zaprowadzi? Agata znowu wzdycha do przystojnego doktora. Ale nie tylko on zawróci jej w głowie. Ktoś jeszcze sprawia, że zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością...
Zabawna, przewrotna i wzruszająca opowieść o trzech przyjaciółkach na dobre i na złe, która pokazuje, że siła przyjaźni potrafi podnieść przytulić i zmotywować do walki o lepsze jutro. Finalnie – po burzy zawsze wychodzi słońce. Prawda?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 199
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
PROLOG
Gdyby ta książka powstała jako scenariusz filmowy, zaczęłaby się od dokładnej charakterystyki postaci w tak zwanych didaskaliach. A jeszcze wcześniej od opisu miejsca akcji.
Widzimy więc mazurską wieś, a na niej łąkę, która wygląda jak jedno wielkie pobojowisko. Poprzewracane stoły, rozwleczone obrusy, poprzebijane balony, porozrzucane butelki, kwiaty połamane i walające się wszędzie dookoła.
Wśród tego pobojowiska trzy dziewczyny. Mają błysk w oczach, są wpatrzone w siebie. Nie widzą świata na zewnątrz, wręcz fizycznie dostrzec można nad ich głowami, że coś powstaje, coś się buduje... I nikt by nie powiedział, że pierwsza z dziewcząt, drobna brunetka, w ciągu ostatniego roku doświadczyła bolesnych rozczarowań miłosnych i zawodowych: jedna miłość życia ją zdradziła, kolejna – przystojny doktor Artur – odjechała w świat, do tego właśnie została wyrzucona z pracy, którą kochała. To Agata. Trzeba jeszcze dodać, że od paru lat była wdową, ponieważ straciła męża w wypadku. To tyle na dzień dobry. Teraz wyglądała tak, jakby zobaczyła Pana Boga na obłoczku.
Druga dziewczyna, trochę większa wzrostem i tuszą, rozczochrana szatynka, to Laura. Uśmiecha się od ucha do ucha, pokazując charakterystyczne dołeczki. Nikt by nie powiedział, że ta właśnie osoba parę dni temu porzuciła intratne stanowisko w prywatnej telewizji, walczy z uzależnieniem od alkoholu i generalnie oprócz trojga dzieci musi jeszcze niańczyć dwa psy i męża – wymagającego opieki artystę, neurotyka i wariata.
Trzecia z dziewczyn, w potarganej białej sukni i przekrzywionym wianku z pięknych margaretek, to Wiktoria, niedoszła panna młoda, której dopiero co – jak w najbardziej banalnych komediach romantycznych – przyszły niedoszły mąż uciekł sprzed ołtarza, bo okazało się – kolejny banał – że zrobił dziecko młodszej i ładniejszej instruktorce narciarstwa Kinguni. Zostawił nie tylko Wiktorię, ale i Wiktorka, ich synka. Stwierdził, że jego następne dziecko musi mieć tatusia, i bye, bye! Jakby tego było mało, Wiktoria ma chorą na raka matkę, która właśnie zarządzała całym tym bałaganem pozostałym po odwołaniu ślubu.
Teraz powinno paść pytanie: dlaczego te tak ciężko doświadczone przez los dziewczyny są takie szczęśliwe? Włączmy dźwięk i cofnijmy się o pięć minut...
Na totalnych zgliszczach, wśród połamanych kwiatów, rozbitych talerzy, zrujnowanego tortu i popękanych balonów trzy przyjaciółki siedziały z rozmazanym makijażem i zburzonymi fryzurami.
Zapaliły papierosy. Po dłuższej chwili milczenia Wiktoria zagaiła filozoficznie:
– No i mamy scenę jak z Ziemi obiecanej: Ja nie mam nic, ty nie masz nic, to razem mamy tyle, żeby wspólnie zrobić fabrykę.
– To ja jestem Olbrychskim, Wiktoria Sewerynem, a ty, Agatko, Pszoniakiem, bo jesteś najmniejsza – zachichotała Laura.
Kiedy wszystkie się wyśmiały, znów zapadła cisza. W pewnym momencie Agata zapytała całkiem poważnie:
– Dziewczyny, czy to nie czas, żebyśmy naprawdę założyły razem firmę?
W tym momencie usłyszały krzyk nowo narodzonego dziecka.
I tu zaczyna się nasza powieść...
OSTATNI TYDZIEŃ CZERWCA
Pensjonat Stara Owczarnia, Ukta
– O matko! To dziecko! – Dziewczyny zerwały się z murawy.
– Urodziło się? Biegniemy! Chłopiec czy dziewczynka? – Laura i Wiktoria przekrzykiwały się nawzajem.
– Najważniejsze, żeby było zdrowe! – dodała jak zwykle rozsądnie Agata.
Można by zapytać: skąd się wziął noworodek na weselu? Otóż dekoracje do tej zapowiadającej się wspaniale uroczystości przygotowała szalona Izabelka w zaawansowanej ciąży, przyjaciółka bohaterek, a jednocześnie scenografka i kostiumografka. Kiedy okazało się, że wesela nie będzie, Izabelka z ochotą dołączyła do demolki, którą zaczęła Wiktoria po ucieczce sprzed ołtarza jej byłego, i jak widać, niedoszłego męża. No i przeholowała, dźwigając wielopiętrowy tort. Dziecko w brzuchu stwierdziło, że jednak bezpieczniej będzie na zewnątrz. Tylko brakowało siły fachowej, żeby pomóc mu w tym pospiesznym wyjściu na świat. Wezwany w akcie desperacji lokalny weterynarz niestety zabłądził. Sytuacja z minuty na minutę stawała się coraz bardziej nerwowa. I wtedy niespodziewanie dla wszystkich (oprócz Laury) zjawił się doktor Artur – ukochany Agaty, który według wszelkiego prawdopodobieństwa powinien być w Kalkucie – i uratował sytuację.
Chwilę po całej akcji dziewczyny wbiegały już do pokoju Izabelki, gdy w drzwiach stanęła Hanka, mama Wiktorii.
– Izabelka nie życzy sobie żadnych odwiedzin. Dajcie jej święty spokój! Właśnie urodziła dziecko i odpoczywa. Dzidziuś zdrowy, jest przy niej fachowa siła, czyli doktor Artur. Idźcie sobie! Najlepiej umyjcie się i ubierzcie w coś czystego i suchego.
– Mamo, to chłopczyk czy dziewczynka?
– Przepraszam, nie sprawdziłam tego tak dogłębnie. – Mama Hanka roześmiała się, po czym spojrzała w głąb pokoju: – Chłopczyk. Chłopczyk. Mały Izabelek, właściwie klon swojego ojca Ewarysta, no tak przynajmniej wygląda na pierwszy rzut oka, a potem się zobaczy dokładniej – powiedziała.
– Czy ta informacja jest już na Instagramie? – mruknęła pod nosem Wiktoria.
– Spokojnie! Dajcie jego mamie przyjemność osobistego ogłoszenia tego faktu, co? – Moje wy dziennikarki mediów społecznościowych, niech ten news poczeka – zareagowała Hanka natychmiast.
Niestety było za późno. Laura odwróciła się do nadjeżdżających nieodwołanych gości weselnych i wrzasnęła:
– Mamy chłopca! Hurra! – i usłyszała w głębi pokoju zadziwiająco silny głos młodej matki:
– Noż kurwa twoja mać, Laura!
– Czyli najpierw Instagram Izabelki, a potem rodzina i przyjaciele. Lubię to! – ironizowała Wiktoria.
– Nie bądź złośliwa – upomniała ją Agata. – Już zapomniałaś, jak na Fejsie pochwaliłaś się zaręczynami z Całuskiem i była afera? Szybciej o zaręczynach dowiedzieli się pseudoprzyjaciele z internetu niż rodzina.
– Wiesz co... – Wiktorii zrzedła mina. – Przypominanie mi dzisiaj o jakichś zaręczynach po tym, co właśnie przeszłam, jest nie na miejscu!
– Żartowałam – zmitygowała się Agata.
– Bardzo śmieszne, kurwa! Bardzo! Może teraz wrzucę zdjęcie z tego pobojowiska z hasztagiem #uciekającypanmłody albo #ślubuniebędzie? – Wiktoria się wściekła.
– No, już dobrze, nasza królewno! – Laura przytuliła przyjaciółkę. – Chodź tu do nas! – Przeproś ją! – fuknęła na Agatę. – To nie kabaret, tylko prawdziwe życie.
– Nasze życie. Wiesz, że cię kocham – powiedziała Agata do Wiktorii i również ją przytuliła.
– Wiem. I ja was też! – po raz ostatni pociągnęła nosem niedoszła panna młoda.
Dziewczyny w całym tym zamieszaniu zapomniały odwołać weselnych gości, więc zjeżdżali teraz całymi tabunami. Na szczęście uprzedzeni przez pannę młodą, że parking tu jest mały, ładowali się po kilka osób do jednego samochodu, więc teraz całe podwórko mazurskiego pensjonatu zapełniło się wystrojonymi parami mieszanymi, męskimi i damskimi, nie brakowało też par jednopłciowych. Goście ze zdziwieniem obserwowali pobojowisko, które zastali na miejscu weselnego przyjęcia.
– Ulala! – Z eleganckiego volvo wysiedli Iwo i Dana.
– No, no! Widać, że fachowiec to przygotował, tę koncepcję aranżacji przestrzeni. Ja czytam ten przekaz, bo się orientuję i śledzę trendy. To jest stylistyka filmu Czarny kot, biały kot Emira Kusturicy. No, trudno jest dziś znaleźć oryginalną stylizację weselną – tokowała Dana.
Dana i Iwo to celebryci znani głównie z tego, że są znani, a raczej byli znani dwie dekady temu. Ona wzięła udział w którejś edycji Big Brothera. Po tym fakcie uwierzyła, że jest już gwiazdą i że może zostać aktorką. A nawet piosenkarką. A nawet jednym i drugim. Dana nie była dobra w precyzowaniu swoich planów życiowych. Byle znaleźć się na pierwszej stronie czegokolwiek.
– Z tego, co pamiętam, ta dekoracja to koncepcja naszej kochanej Izabeli – wtrącił Iwo, który też chciał zabłysnąć jakąś wiedzą.
Iwo przez lata prowadził niezwykle popularny teleturniej wiedzowy. Niestety ostatni odcinek tego teleturnieju ukazał się dziesięć lat temu, czego Iwo do dziś nie przyjął do wiadomości.
– A gdzie jest Izabela? – zapytał. – Chciałem jej pogratulować! Dała radę dziewczyna! Kradnę, kradnę! W moim najnowszym programie, który już wkrótce będziecie mogli oglądać na moim kanale na YouTubie, absolutnie sprzedam tę genialną i oryginalną koncepcję! – Iwo czekał, aż ktoś zapyta, jaki to program, ale się nie doczekał.
Tymczasem Dana wdzięcznie ustawiła się na tle weselnego pobojowiska, a Iwo pstrykał fotki. Potem zaczęli robić sobie selfie.
– Nie tnij mi butów! – Iwo syknął do Dany. – Obiecałem Zenkowi z Butexu, że zrobię im tu parę hasztagów.
– No wiadomo, ja też tutaj nie próżnuję! Torebka się sama nie odkupi. Szerzej dawaj, szerzej!
Do tej radosnej pary instagramerów dołączyła reszta biesiadników, nie mogąc się nachwalić oryginalnej koncepcji urządzenia przyjęcia weselnego na totalnym pobojowisku i wśród nieopisanego rozgardiaszu. Co poniektórzy goście tak bardzo wchodzili w konwencję, że częstowali się kanapkami, które spadły na trawę, i muffinkami, które wpadły w krzaki bukszpanu, uważając, że to niezwykle ciekawy sposób podania przekąsek.
Dana uprzedziła wszystkich:
– Kochani, ja pierwsza wrzuciłam to na swoje Instastory. Żeby nie było za chwilę, że wszyscy robicie to samo co ja, okej? Oznaczę was, tylko powiedzcie mi dokładnie jak.
– Mnie nie oznaczaj, bo Butex to moja konkurencja – odezwał się Sebastian, znany stylista gwiazd.
– A mnie nie oznaczaj, bo szefowa się obrazi. Wiktoria jej nie zaprosiła.
– A mnie oznacz, ale na oficjalnym profilu.
Stella, gospodyni pensjonatu, która była kobietą niezwykle prawą i uczciwą, już otwierała usta, żeby wytłumaczyć gościom, że to nie tak, jak sobie wyobrażają, ale Agata i Laura dźgnęły ją w odpowiedniej chwili pod żebro.
– Cicho, nic nie mów! Niech się bawią, trzeba tylko w pewnym momencie ogłosić, że zamiast wesela jest pępkowe, ale może jeszcze nie teraz.
– Agata, chodź, porobimy im fotki. Ale będziemy potem mieć haka na nich wszystkich! – Laura zachichotała.
– Dobra! – ucieszyła się Agata, która lubiła takie akcje.
Tymczasem goście podnieśli przewrócone stoły, usadowili się przy nich i zaczęli zwykły imprezowy small talk.
Ploteczki, rozmówki o pogodzie i najnowszych trendach w modzie przerwała Hanka. Klasnęła kilka razy głośno w dłonie, poprosiła o uwagę i powiedziała:
– Kochani, bardzo się cieszę, że przyjechaliście tutaj na fantastyczne wesele mojej cudownej córeczki. Wiktoria jednak nie byłaby sobą, gdyby obyło się bez niespodzianek, znacie ją przecież! To przyjęcie jest wesołe i cudowne, ponieważ właśnie narodził się, troszkę nagle, wspaniały młody mężczyzna – syn Izabelki, naszej nieocenionej przyjaciółki, autorki tej cudownej aranżacji przestrzeni, którą tak się zachwycacie. No więc, ten tego... wesele może zaczekać, a teraz są ważniejsze sprawy!
Po chwili zdumionej ciszy rozległy się brawa i okrzyki. Goście znali Izabelkę i wiedzieli, że można się po niej spodziewać wszystkiego. Nawet porodu w dzień weselnego przyjęcia, które przestało być weselnym przyjęciem.
Mama Hanka uśmiechnęła się szeroko i kontynuowała:
– Młoda matka jest lekko zmęczona, ale prosi gości, żeby wznieśli toast za zdrowie jej nowo narodzonego synka! Witaj na świecie, maleńki! Zapraszam wszystkich na pępkowe!
Goście byli tak zaskoczeni narodzinami dziecka, że nawet specjalnie nie komentowali odwołania ślubu.
– A co to za różnica, jaka okazja? – skonstatowała Janina, zasłużona dziennikarka poczytnych luksusowych czasopism dla kobiet, bardziej znana jako zasłużona miłośniczka darmowych win na bankietach. – Ważne, że jesteśmy razem i się zabawimy!
– No taaa, ślub, pępkowe czy stypa, kac zawsze jest taki sam! – dodał jej towarzysz, debiutujący na salonach skrzypek o pięknej twarzy i nie mniej pięknym imieniu Andrzej, choć przedstawiał się jako Andrea.
Stella starała się jakoś zapanować nad grupą.
– Proszę państwa, zapraszam trochę dalej, do naszego zaczarowanego ogrodu z tyłu domu. Będziemy w większej odległości od pokoju dziecka i bez ograniczeń możemy głośno świętować jego narodziny. A ja rozpalę ognisko i przyniosę nalewkę – zaproponowała. – No i z wesela sporo wszystkiego zostało... – dodała pod nosem.
– „Dziecka”?! To ono jeszcze nie ma imienia? – zapytał Sebastian, poprawił modne epolety i rozejrzał się z oburzeniem.
– Z tego, co wiem, chyba jeszcze nie ma – odparła Stella.
– Rodzice byli zajęci, a poród jakoś tak sam wyskoczył... niespodziewanie – tłumaczyła Laura.
– Wyskoczył jak dziecko! He, he, he! – zaśmiał się Iwo.
– Przestańcie się wygłupiać, dziecko musi mieć przecież imię! – powiedziała z powagą Janina.
– To ja w kwestii formalnej: jeżeli mamy wybierać imię, proponuję zrobić trzy tabelki – odezwała się Laura, która znana była z miłości do Excela.
– Jezu, ta z tymi tabelkami! Nie możemy pójść na żywioł? – Wiktoria przewróciła oczami.
– Nie. Tabelka nam usystematyzuje wybór imienia – zareagowała stanowczo Laura.
– Ja jestem za! – powiedział Iwo, chociaż nie bardzo wiedział, o co chodzi.
– Mnie jest wszystko jedno – mruknęła Dana, sprawdzając jednocześnie liczbę lajków na Instagramie.
Zadowolona Laura wyjęła iPada i pochyliła się nad nim w skupieniu. Po chwili zamachała rękami z entuzjazmem, przerywając powolną integrację gości weselno-pępkowego spotkania. Stanęła na ściętym pieńku, żeby wszyscy ją lepiej widzieli, i oświadczyła:
– Kochani! Zgodnie z obietnicą przygotowałam tabelkę...
– Ja chyba śnię! Ona myśli, że jest w pracy i ma kolegium redakcyjne?! Pogięło ją... – warknęła Agata do Wiktorii.
– Ona jest niereformowalna. Patrz, jak się cieszy. Jeszcze nam jakiś sprawdzian zrobi. – Przyjaciółki spojrzały na siebie porozumiewawczo, z trudem tłumiąc chichot.
– Ale tak na serio to ona, odkąd nie pije, dziwna jest... – Agata spojrzała znacząco na Wiktorię.
– No, jest dziwna, ale co zrobić, trzeba ją kochać taką, jaka jest. – Wiktoria westchnęła.
– To nie będzie skomplikowane – kontynuowała swój wywód Laura. – Pierwsza tabelka to banał: Imiona po rodzinie... No wiecie: dziadek, pradziadek, ojciec...
– Ojciec? Ma mieć na imię Ewaryst? – Sebastian się skrzywił.
– Może mieć Ewaryst Junior albo Ewaryst Drugi, tak jak w rodzinach królewskich i arystokratycznych – powiedziała Laura całkiem serio.
– Że niby Ewaryst Ósmy jak Henryk Ósmy? – próbował doprecyzować Iwo. Wszyscy wybuchli śmiechem.
– Bardzo śmieszne! Tabelka druga: Imiona normalne – ciągnęła dalej Laura.
– Normalne? Znaczy jakie? – spytał Sebastian.
– No Staś, Jaś, Piotr i Paweł... I jakie tam jeszcze są...
– W moich stronach normalne to jest Patryk lub Adrian – oburzył się Iwo.
– A skąd ty, Iwo, pochodzisz? – spytała Wiktoria.
– Ja? Z Radomia!
– Aaa, to wszystko jasne! – chórem skwitowało towarzystwo.
– Proszę o spokój – denerwowała się Laura. – Tabelka trzecia: Imiona oryginalne.
– Ja wiem! Ja wiem! Jak na przykład córka Chrisa Martina z Coldplaya i Gwyneth Paltrow. Ona ma na imię Apple! – powiedziała uradowana Agata, bo o zespole Coldplay od czasów studiów wiedziała wszystko. – Aaa, i jeszcze syn Kate Winslet nazywa się Bear!
– No co ty, w Polsce to wykluczone! Wyobraź sobie, że przychodzisz do urzędu zarejestrować dziecko: „Dzień dobry, chciałem dać dziecku na imię Jabłko lub Księżyc”. Stara, to nie przejdzie! A już Niedźwiedź... Zadzwonią do psychiatryka! – stwierdziła przytomnie Stella.
– Jeśli w Ameryce żyje sobie Paris Hilton, to dlaczego u nas nie można nazwać dziecka Ełk Wiśniewski albo Ustka Kowalska? – ciągnęła dyskusję zadowolona z siebie Agata.
– „Ustka”? Ładnie – zachwycił się Andrea.
– Pożartowali? To teraz zapisuję tylko poważne propozycje! – zirytowała się Laura, która widziała, że nalewka Stelli zaczyna działać na gości, bo zaczęli się przekrzykiwać.
– Ja mam! Zdzisław!
– Zwariowałeś, przecież to dziecko!
– Jezu, sprawdziłem w Wikipedii. Tak ma na imię ojciec Ewarysta. Po dziadku miałby imię – powiedział zrezygnowany Iwo.
– Ja też mam! – wyrwała się Dana. – Jonatan!
– Weź, może od razu Allan? – Iwo się skrzywił.
– To już gorzej niż Andrzej, Jarek czy Antoni! – zaprotestowała Agata.
– A może Marcel? – rzucił Andrea.
– Z góry zakładasz, że będzie gejem? – wypaliła Janina.
– Co w imieniu Marcel jest gejowskiego? To było seksistowskie! – oburzył się Andrea.
– Do nazwiska też musi pasować i żeby imieniny nie były za blisko urodzin, bo dzieciak porządnych prezentów nie dostanie! Zaraz rodzice powiedzą: „Tydzień temu miałeś urodziny, dostałeś już prezent, imieniny nie są takie ważne” – powiedziała praktyczna jak zawsze Agata.
– A kto teraz imieniny obchodzi? To jakieś święto z Peerelu! – oburzyła się Laura.
– Krótkie imiona są najlepsze, jak na przykład Iwo albo Lew. Łatwo zapamiętać i do tabelek się mieszczą, a nie Dobrosław!
– A mnie się Dobrosław podoba. Oznacza tego, który cieszy się dobrą sławą – wyjaśniła wszystkim Agata.
– A jak będziemy na niego wołać? „Dobek”? „Bobek”?
– Biedne dziecko – powiedziała z prawdziwą troską Stella, która przyniosła kiełbasę na ognisko.
Nagle wszyscy zobaczyli biegnącą w ich kierunku mamę Hankę.