I nigdy cię nie opuszczę! - Zuzanna Dobrucka-Mendyk, Beata Harasimowicz, Katarzyna Kalicińska - ebook

Opis

I nigdy cię nie opuszczę. Przynajmniej do czasu, gdy na mojej drodze nie stanie ON…

 

 

Laura, Agata i Wiktoria odebrały bolesną lekcję od życia. Musiały wypić piwo, którego naważyły, choć Laura postanowiła już na dobre skończyć z alkoholem. Niestety branżowe imprezki i szef psychopata nie ułatwiają jej trwania w abstynencji, a presja sprawia, że traci kontrolę nad swoim życiem. Na szczęście przynajmniej Wiktoria wyszła na prostą i na skrzydłach miłości sunie w stronę ołtarza, aby ponownie poślubić swojego byłego męża Karola. Ale czy z jej naiwnością da się dwa razy wejść do tej samej rzeki? Agatę z kolei pochłonęła gorączka wielkiej miłości do wymarzonego chirurga, tylko że on woli leczyć gorączkę u pacjentów w Kalkucie. Przypadkowe spotkanie z dawną miłością wydaje się Agacie lekarstwem na zranione serce, ale czy tej pokusie na pewno warto ulec?

 

Ile pytań, tyle odpowiedzi. A przewrotny los nie daje żadnych wskazówek. Dobrze, że chociaż przyjaciółki nigdy nie opuszczają w potrzebie.

 

 

 

Donata była znajomą wszystkich. I przyjaciółką – a przynajmniej sama siebie tak nazywała. Tak naprawdę jednak, jeśli mogła komuś zaszkodzić, robiła to z przyjemnością, choć zawsze pod pozorem życzliwości. Mówiąc krótko, wredna suka. Tym razem świergotała:

– Jednak prawdziwe jest biblijne powiedzenie, że ostatni będą pierwszymi! Wszyscy już myśleli, że po ostatnich problemach w związku pogrążysz się w rozpaczy i samotności, a tu nie dość, że nagroda,

to jeszcze nowy partner… A właśnie! – Teatralnie rozejrzała się dookoła.

– Jakoś go nie widzę. To już zdaje się trzecia impreza, na której nie ma pięknego doktora. Gdzie ty

go chowasz? – Uśmiechnęła się złośliwie.

– Druga – sprostowała Agata, rozglądając się za jakąkolwiek odsieczą. – Artur ma dziś poważną operację i gdy my się tu bawimy, on ratuje ludzkie życie – użyła słów swojego partnera.

– I pewnie nie sam… – zachichotała Donata. – Tyle teraz młodych pielęgniarek…

 

 

 

ZUZANNA DOBRUCKA

Scenarzystka i producentka telewizyjna, współtwórczyni kanału TVP Rozrywka. Z zamiłowania włóczykij. Kocha komedie romantyczne, bo zawsze dobrze się kończą.

 

BEATA HARASIMOWICZ

Dziennikarka, reżyserka i scenarzystka wielu programów kabaretowych, nazywana królową polskiego kabaretu.

Uważa, że śmiech ma terapeutyczną moc.

 

KATARZYNA KALICIŃSKA

Producentka seriali i programów telewizyjnych, autorka sukcesu serialu Dom nad rozlewiskiem. Jak mało kto zna świat telewizji i polskiego show-biznesu.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 295

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (7 ocen)
4
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




10 TY­GO­DNI DO ŚLUBU

PIĄ­TEK

Apar­ta­ment Wik­to­rii

Wik­to­ria re­lak­so­wała się przed wyj­ściem na galę roz­da­nia Zło­tych Ka­mer. Mimo że w show-biz­ne­sie pra­co­wała od lat, przed du­żymi uro­czy­sto­ściami za­wsze od­czu­wała lekką tremę i pod­nie­ce­nie. Zro­biła szybki prze­gląd: włosy uło­żone, per­fek­cyjny ma­ki­jaż, a na wie­szaku piękna bla­do­ró­żowa suk­nia z ce­ki­nami – jak za­wsze od Wie­nia. W apar­ta­men­cie grała spo­kojna mu­zyka, a ona po­pi­jała me­lisę, le­żąc na ka­na­pie w mod­nym dre­sie. Do wyj­ścia miała jesz­cze dwie go­dziny. Nie lu­biła ni­czego ro­bić na ostat­nią chwilę.

Przy­po­mi­nała so­bie po­przed­nią galę i za­częła oce­niać rok, który po niej na­stą­pił. Agen­cja gwiazd, którą pro­wa­dziła, miała się bar­dzo do­brze. Po­zy­skała do swo­jej stajni mło­dego ra­pera Da­niela, który pi­sał świetne tek­sty i miał nie­ziem­ski głos. Lu­dzie za nim sza­leli. „Mu­szę na niego moc­niej sta­wiać”, po­my­ślała.

W tym mo­men­cie za­dzwo­nił te­le­fon.

– Iza­bela?! – krzyk­nęła Wik­to­ria, kiedy zo­ba­czyła na wy­świe­tla­czu imię ulu­bio­nej sce­no­grafki. Praw­dzi­wej ar­tystki, zu­peł­nie nie­ogar­nię­tej, ale na­prawdę zdol­nej i z ser­cem na dłoni. – Cześć, ko­chana! Sto lat cię nie sły­sza­łam.

– Cześć, kró­lowo pol­skiego show-biz­nesu. Nie prze­szka­dzam?

– Nie, wła­śnie się re­lak­suję. Za dwie go­dziny wy­cho­dzę na Złote Ka­mery. Tro­chę się de­ner­wuję... – do­dała ci­szej. – Wiesz, wszy­scy na cie­bie pa­trzą, oce­niają. Tak na­prawdę nie prze­pa­dam za tym cyr­kiem. No ale – za­śmiała się – na­uczy­ciel w szkole ma go­rzej i mniej za­ra­bia, więc chyba nie ma co na­rze­kać.

– No co ty?! – Iza­bela była za­sko­czona. – Ty i trema?

– Do­brze się ma­skuję – rzu­ciła szybko Wik­to­ria i zmie­niła te­mat: – A co u cie­bie?

– Je­stem w ciąży! – ra­do­śnie oznaj­miła Iza­bela.

– Gra­tu­luję! A co na to twój mąż? Nie ukry­wam, że chęt­nie bym go zwer­bo­wała do agen­cji. Po tym ostat­nim fil­mie wsko­czył na górną półkę.

Mę­żem dziew­czyny był Ewa­ryst Ma­rek, je­den z naj­zdol­niej­szych i naj­przy­stoj­niej­szych pol­skich ak­to­rów po­ko­le­nia trzy­dzie­sto­lat­ków.

– Mąż za­chwy­cony! – za­wo­łała Iza­bela. – Miał na­wet po­mysł, żeby na czas mo­jej ciąży i po­rodu za­wie­sić ka­rierę, ale na szczę­ście wy­bi­łam mu to z głowy. Co ja bym z nim zro­biła w domu? A tak to... – za­chi­cho­tała. – Wi­du­jemy się rzadko, ale jak wi­dać in­ten­syw­nie.

– Ja­kie to ro­man­tyczne – roz­ma­rzyła się Wik­to­ria.

– A je­śli cho­dzi o zmianę agen­cji – do­dała Iza­bela – wiesz, on jest taki sen­ty­men­talny... Od szkoły te­atral­nej wierny agentce, która była z nim od po­czątku ka­riery.

– Wiem, wiem – po­wie­działa ci­cho Wik­to­ria. – Dziś to na­prawdę rzadko spo­ty­kane. Więk­szość ska­cze z kwiatka na kwia­tek. – Wzdry­gnęła się na myśl o pod­stęp­nej Ju­dy­cie, ka­pry­śnej gwieź­dzie, z którą mę­czyła się przez lata, a ich współ­praca za­koń­czyła się w at­mos­fe­rze skan­dalu.

Ju­dyta po­dej­rze­wała, że Wik­to­ria ma­czała palce w za­mknię­ciu jej w to­a­le­cie w cza­sie syl­we­stro­wego show w du­żej sta­cji te­le­wi­zyj­nej, co unie­moż­li­wiło jej fi­na­łowy wy­stęp.

– Iza­belka, a kiedy ty ro­dzisz? – ode­rwała się od wspo­mnień.

– Mam ter­min na po­łowę lipca.

– To świet­nie – Wik­to­ria kla­snęła w dło­nie – bo mam dla cie­bie pro­po­zy­cję. I prośbę za­ra­zem – do­dała szybko. – Na ra­zie to ta­jem­nica, ale...

– No, mów! Mów! Bo nie wy­trzy­mam! – po­na­gliła ją Iza­bela.

– Biorę ślub z Ka­ro­lem i chcia­łam cię pro­sić...

– Znowu?! – prze­rwała jej zdu­miona Iza­bela. – Kro­czysz drogą Eli­za­beth Tay­lor? Jezu!

Ka­rol był eks­mę­żem Wik­to­rii i oj­cem Wik­tora, ich syna. Po­dob­nie jak Wik­to­ria pro­wa­dził agen­cję gwiazd. Przej­ścia z Ju­dytą na nowo zbli­żyły skłó­coną parę, a Ka­rol po­now­nie po­pro­sił Wik­to­rię o rękę.

– Bez prze­sady! – Wik­to­ria się ro­ze­śmiała. – Ona była mę­żatką ośmio­krot­nie! Jesz­cze mi do niej tro­chę bra­kuje, ale pró­bo­wać trzeba.

– Je­steś nie­sa­mo­wita! I tak mu wszystko wy­ba­czy­łaś? Na­wet tę Fit Kin­gu­się, z którą cię...

– Każdy po­peł­nia ja­kieś błędy – prze­rwała jej Wik­to­ria. Nie chciała wra­cać do wspo­mnień, w któ­rych pod­czas ko­la­cji wi­gi­lij­nej Ka­rol oznaj­mił, że zo­sta­wia ją dla in­nej. In­struk­torki nar­ciar­stwa ich syna, chu­dej szczapy, która na obiad ja­dła trzy listki sa­łaty. – Moja mama mówi, że trzeba wy­ba­czać so­bie i in­nym. Złe emo­cje wpły­wają na nas de­struk­cyj­nie. Poza tym to jed­nak oj­ciec Wik­torka, a wiesz, że syn jest dla mnie naj­waż­niej­szy. Sama się nie­długo prze­ko­nasz, jaki to ro­dzaj mi­ło­ści. Już nic nie bę­dzie wy­glą­dało tak samo.

– Ro­zu­miem – po­wie­działa Iza­bela z wa­ha­niem. – A przy­naj­mniej się sta­ram. Ale mó­wi­łaś, że masz do mnie sprawę. O co cho­dzi? – wró­ciła do te­matu.

– Iza­belko – Wik­to­ria zro­biła dra­ma­tyczną pauzę – chcia­ła­bym, że­byś za­jęła się moim we­se­lem, wy­stro­jem, suk­niami dla mnie i dla dru­hen. Chcę, żeby było jak w bajce, ślub pla­nu­jemy na czer­wiec, wiesz, „r” w na­zwie musi być, do­kład­nie w dzień po nocy ku­pały. Święto ognia, wody, Słońca i Księ­życa, uro­dzaju, wiesz, te kli­maty. Li­czę na twoją kre­atyw­ność – wy­pa­liła jed­nym tchem. – Naj­pierw od­pra­wimy bab­skie ry­tu­ały, a po­tem po­ślu­bię męż­czy­znę mo­jego ży­cia. – Uśmiech­nęła się sama do sie­bie.

– A gdzie ma być ten ślub? – za­py­tała szybko Iza­bela. – Chyba nie w wa­szym urzę­dzie na Ur­sy­no­wie? Bo tam to nie ma zmi­łuj, nic i nikt nie po­może, żeby zro­bić fajny kli­mat! Do­okoła blo­ko­wi­sko, a w środku lampy ja­rze­niowe.

– No co ty! – Wik­to­ria aż wzdry­gnęła się na myśl o ślu­bie w zwy­czaj­nym urzę­dzie. – Na Ma­zu­rach. W Ukcie. Od lat jeź­dzimy tam na wa­ka­cje. To ma­giczne miej­sce! Po­je­dziesz, za­cią­gniesz się świe­żym po­wie­trzem, za­mkniesz oczy i wszystko wy­kom­bi­nu­jesz. Urzęd­nik przy­je­dzie do nas. Jak w ame­ry­kań­skim fil­mie.

– Jezu, jak ja ko­cham ta­kie kli­maty – eks­cy­to­wała się Iza­bela. – Je­stem za­szczy­cona, że za­pro­po­no­wa­łaś mi taką chał­turkę – wy­krzyk­nęła ura­do­wana.

– Chał­turkę? – zdzi­wiła się Wik­to­ria.

– Chał­turkę-laurkę. Oj, ko­chana, od tej ciąży wszystko mi się mie­sza w gło­wie. Co ja ga­dam, co ja ga­dam! Tak się cie­szę. Szkoda tylko, że nie będę mo­gła się na­pić...

– Nie ty jedna.

– Jak to? Kto jesz­cze jest w ciąży? – za­cie­ka­wiła się.

– Nikt. Ale Laura nie pije od trzech mie­sięcy. Twier­dzi, że ma pro­blem z al­ko­ho­lem. My z Agatą zu­peł­nie tego nie wi­dzimy. No, ale je­śli ona tak uważa, może coś w tym jest. Wiesz, jaka jest Laura...

– Je­śli wy­trzyma do we­sela, bę­dzie mi raź­niej. No chyba że ty znowu zaj­dziesz w ciążę... – wy­pa­liła Iza­bela.

– W moim wieku? – rzu­ciła Wik­to­ria, ale po chwili do­dała z na­my­słem: – Cho­ciaż to te­raz bar­dzo modne. Pew­nie by mnie od­mło­dziło. Nas od­mło­dziło! Mu­szę to omó­wić z Ka­ro­lem – po­wie­działa z za­pa­łem.

– Oj, tak. Już wi­dzę, jak idzie­cie na spa­cer z mod­nym wó­zecz­kiem! Albo ty bie­gasz po parku, pcha­jąc wó­zek na du­żych ko­łach. Wszyst­kie gwiazdy tak te­raz ro­bią! – traj­ko­tała Iza­bela.

– I do­dają mnó­stwo hasz­ta­gów na In­sta­gra­mie: #ma­ma­fit #chicco #baby #se­xi­mama #ma­ma­po40 #my­ba­by­andme #spa­ce­rek – wtó­ro­wała jej Wik­to­ria.

Obie za­częły się śmiać.

– A co u Agatki? – Iza­bela otarła oczy za­łza­wione od śmie­chu.

– Wspa­niale! Hi­sto­ria jak z filmu! Jest za­ko­chana z wza­jem­no­ścią w dok­to­rze, który ją re­ani­mo­wał w syl­we­stra, bo na­sza ko­chana si­łaczka ze­mdlała z emo­cji w cza­sie trans­mi­sji na żywo! I wtedy wkro­czył on.

– Co ty ga­dasz! Jak w fil­mie Ja cię ko­cham, a ty śpisz? – Iza­bela aż do­stała wy­pie­ków z emo­cji.

– Pra­wie... – przy­znała Wik­to­ria.

– No, mu­szę po­wie­dzieć, że u was to nie ma nudy! Ży­cie jak w we­so­łym mia­steczku! Po­win­ny­ście książki pi­sać!

– To na eme­ry­tu­rze, jak bę­dziemy miały czas, bo te­raz sama wi­dzisz, co się dzieje. To co, je­ste­śmy umó­wione? – Wik­to­rii za­le­żało na kon­kre­tach.

– No ja­sne! To dla mnie wiel­kie po­ni­że­nie – po­wie­działa Iza­bela uro­czy­stym to­nem.

– Po­ni­że­nie? – po­wtó­rzyła Wik­to­ria nie­pew­nie.

– Jezu! Wy­róż­nie­nie! – Iza­bela wal­nęła się w czoło. – Wi­dzisz, mó­wi­łam ci, że ciąża rzuca mi się na mózg.

– Z tego, co pa­mię­tam, to przed ciążą też ci się cza­sem mie­szało... – Wik­to­ria wy­bu­chła śmie­chem, po­że­gnała się i roz­łą­czyła.

Ko­lejny raz po­my­ślała, że Iza­bela jest jedną z naj­bar­dziej uro­czych osób w sze­roko ro­zu­mia­nym śro­do­wi­sku.

Dom Laury

Laura sie­działa w kuchni i oglą­dała na ko­mórce ulu­biony se­rial. Tę błogą chwilę prze­rwało po­łą­cze­nie te­le­fo­niczne. Spoj­rzała na wy­świe­tlacz.

„To­niu? – zdzi­wiła się. – Dawno nie dzwo­nił. Czego może chcieć?”, po­my­ślała za­in­try­go­wana i ode­brała.

– Cześć! Co tam w ta­bo­rze?

To­niu był Cy­ga­nem, li­de­rem ze­społu Terno. Po­znali się kie­dyś u Pa­try­cji i Tomka – rom­sko-pol­skiej pary, jej są­sia­dów i przy­ja­ciół. Lu­biła tego ko­lo­ro­wego, sza­lo­nego fa­ceta.

– Cześć, biała sio­strzyczko! – rzu­cił To­niu gło­sem peł­nym ener­gii. – A wiesz, stwier­dzi­łem, że mój Mak­sio jest sa­motny, więc po­je­cha­łem do schro­ni­ska po no­wego pie­ska. I tak mi się ich zro­biło żal, że... – za­wa­hał się – ...wzią­łem trzy. A te­raz Staszka mnie pa­kuje i prze­pro­wa­dza do stajni...

To­niu miesz­kał w wiel­kim domu pod Szcze­cin­kiem z psami, ko­tami, ku­rami, końmi i żoną Staszką, która co­dzien­nie uty­ski­wała na całą tę me­na­że­rię, bo jak każda Romka mu­siała mieć w domu nie­ska­zi­tel­nie czy­sto. To­niu mó­wił, że fi­ranki prała co ty­dzień, a po­ściel zmie­niała co drugi dzień. Mimo to ja­koś zno­siła hobby męża.

– Oj, kie­dyś na­prawdę cię prze­pro­wa­dzi! To święta ko­bieta! Uca­łuj ją!

– I ona cię ca­łuje! A ja dzwo­nię, bo my tu wszy­scy je­ste­śmy pod ogrom­nym wra­że­niem wy­stępu Pa­try­cji w syl­we­stro­wym show! A wiem, że to twoja ro­bota, bo Pa­try­cja ozna­czyła cię na Fa­ce­bo­oku. Mam pro­po­zy­cję, sio­strzyczko.

To, że Rom – a do tego do­radca cy­gań­skiego Szaro Rom, króla i głów­nego straż­nika cy­gań­skiego prawa ro­ma­ni­pen – na­zy­wał Laurę sio­strą, było dla niej wiel­kim wy­róż­nie­niem. Wie­działa o tym.

– Za­mie­niam się w słuch! – po­wie­działa.

– Or­ga­ni­zu­jemy w czerwcu w Po­łczy­nie kon­cert! Będę go­spo­da­rzem, mia­sto mi to za­pro­po­no­wało. Wy­my­śli­łem, żeby za­pro­sić ar­ty­stów re­pre­zen­tu­ją­cych inne mniej­szo­ści na­ro­dowe... No i po­my­śla­łem, że na­pi­szemy ra­zem sce­na­riusz i ty to wy­re­ży­se­ru­jesz. Co ty na to?

– O rany, to dla mnie za­szczyt! – za­wo­łała pod­eks­cy­to­wana Laura. – Ale na pewno nie chcesz ko­goś, kto ma więk­sze do­świad­cze­nie? – za­py­tała po chwili.

– W ży­ciu! – od­po­wie­dział pew­nie. – Prze­cież wiesz, ja­kim da­rzę cię za­ufa­niem. A to, co zro­bi­łaś z Pa­try­cją... Coś fan­ta­stycz­nego!

– Ech, daj spo­kój! Wtedy tro­chę po­mógł mi przy­pa­dek. My­ślisz, że dam so­bie radę z tym ca­łym te­sto­ste­ro­nem na sce­nie?

– Już nie prze­sa­dzaj z tym te­sto­ste­ro­nem... Ja sam je­stem pod pan­to­flem u Staszki... – Za­chi­cho­tał.

– I jesz­cze jedno, To­niu. Już nie je­stem dy­rek­to­rem w te­le­wi­zji, nie za­ła­twię więc żad­nej trans­mi­sji na żywo...

– Prze­cież wiem! W Wi­gi­lię cię wy­rzu­cili! De­bile! – za­wo­łał krewko. – A jak ty so­bie w ogóle ra­dzisz? – zre­flek­to­wał się po chwili.

– Do­sta­łam od­prawę, po­woli roz­glą­dam się za pracą.

– A te­le­wi­zją się nie martw, bur­mistrz Po­łczyna ma ja­kieś zna­jo­mo­ści w TOP TV, są za­in­te­re­so­wani trans­mi­sją. Przy­je­dziesz, na­pi­jemy się, może wresz­cie po­znam two­jego męża... Za­bierz go ze sobą!

– Och, mój drogi, po pierw­sze, Ko­cur ni­gdy ze mną nie jeź­dzi, jest strasz­nym do­ma­to­rem. A po dru­gie, od syl­we­stra nie piję! – oznaj­miła dum­nie.

– Matko prze­naj­święt­sza, Laura, ty? Pierw­sza im­pre­zo­wiczka i dan­siorka? Pa­mię­tasz, jak da­li­śmy czadu na im­pre­zie u Tomka i Pa­try­cji?

– Pra­cuję nad tym, żeby da­wać czadu bez al­ko­holu, ale na ra­zie to trudne. – Wes­tchnęła.

– Cho­dzisz na te­ra­pię? – spy­tał To­niu już po­waż­niej.

– Nie, dam so­bie radę bez te­ra­pii, silna baba je­stem! – Spoj­rzała na duży ze­gar w kuchni. – Aaaaaa! To­niu, mu­szę koń­czyć, za pięt­na­ście mi­nut wy­cho­dzę na galę Zło­tych Ka­mer, Pa­try­cja bę­dzie wy­stę­po­wać, a ja stoję w dre­sie w kuchni!

– Leć, leć, sio­stra! Je­ste­śmy umó­wieni. Za rok ja na tych Zło­tych Ka­me­rach za­śpie­wam, zoba...

Wię­cej nie usły­szała, bo ba­te­ria w te­le­fo­nie się wy­czer­pała, a ekran zgasł. „Jak zwy­kle – po­my­ślała. – Po co ja, głu­pia, oglą­da­łam ten se­rial?” W biegu pod­łą­czyła apa­rat do za­si­la­nia i w pa­nice zrzu­ciła dres. Szybki prysz­nic, my­cie wło­sów. „O Boże, nie zdążę!”

– Mamo, po­trze­bu­jesz po­mocy? – usły­szała zza drzwi ła­zienki głos Flory.

Flora, jej naj­star­sza – szes­na­sto­let­nia już – córka miała wszyst­kie ce­chy, któ­rych na­tura po­ską­piła Lau­rze. Była spo­kojna, po­ukła­dana, so­lidna i per­fek­cyjna.

– Flor­cia, tak, ra­tunku! – za­wo­łała Laura. A jed­no­cze­śnie siar­czy­ście za­klęła, bo z prysz­nica rap­tem po­le­ciała lo­do­wata woda. – Auć! – pi­snęła.

– Mamo, wszystko okej? – za­py­tała za­nie­po­ko­jona Flora.

– Tak, tak, tylko za dzie­sięć mi­nut Kop­ciu­szek musi stać się kró­lewną! Za­po­mnia­łam, że idę na galę! Po­mo­żesz?

Na Florę można było li­czyć. Pięć mi­nut póź­niej, gdy Laura jedną ręką su­szyła włosy, a drugą na­kła­dała krem na twarz, jej młod­sze córki bliź­niaczki – Ka­lina i Róża – czy­ściły wyj­ściową su­kienkę z psich ku­dłów, które zna­la­zły się na niej nie wia­domo skąd. Flora stała nad matką z torbą z Ikei i po­woli tłu­ma­czyła:

– Wło­ży­łam ci tam szpilki, za­pa­sowe raj­stopy, wie­czo­rową to­rebkę, a w niej drobne na par­king, gdy­byś mu­siała zo­sta­wić auto na strze­żo­nym. Ko­sme­tyczka i la­kier też są. Pa­mię­taj, ma­luj się tylko na czer­wo­nym świe­tle. I zmień buty przed wyj­ściem z sa­mo­chodu.

– Dzięki, uko­chana córko! Za­pi­szę ci w spadku cały ma­ją­tek. – Laura po­ca­ło­wała Florę w czu­bek głowy.

– Mamo! Wszystko sły­sza­ły­śmy! A my ci su­kienkę wy­czy­ści­ły­śmy, zero wdzięcz­no­ści! – Obu­rzone trzy­na­sto­latki, Ka­lina i Róża, stały w drzwiach ła­zienki.

– Dziew­czynki, żart! Prze­cież wie­cie, że wszystko prze­pi­szę na schro­ni­sko na Pa­lu­chu. – Laura sap­nęła, wcią­ga­jąc raj­stopy. – No nie! Nóg nie ogo­li­łam!

– Tylko nie bierz mo­jej ma­szynki! – krzyk­nął Ko­cur, jej mąż, ze swo­jego po­koju.

„Co on ma słuch jak mo­tyl?”, za­sta­na­wiała się dość abs­trak­cyj­nie Laura, która przy­po­mniała so­bie ostat­nio czy­tany ar­ty­kuł. Stało w nim, że jed­nym ze zwie­rząt ma­ją­cych naj­czul­szy słuch jest bar­ciak więk­szy, mały („Mimo że więk­szy”, po­my­ślała głu­pio) mo­tyl wy­stę­pu­jący też w Pol­sce.

– Mamo! Prze­cież wiesz, że go­le­nie nóg to sank­cjo­no­wa­nie wła­dzy pa­triar­chatu! – Ze świata owa­dów wy­rwała ją Róża. Mimo mło­dego wieku była za­go­rzałą fe­mi­nistką i chęt­nie cy­to­wała for­mułki zna­le­zione w in­ter­ne­cie.

– Do­bra, i tak nie zdążę. Zresztą nie jest tak źle. – Laura sta­rała się prze­ko­nać samą sie­bie. – Moje skarby, co ja bym bez was zro­biła? Lecę! Pa, mężu! Ko­cham was!

– I my cie­bie też! Po­zdrów wszyst­kie ciotki! – usły­szała jesz­cze, gdy zbie­gała po scho­dach.

Już w dro­dze zo­rien­to­wała się, że te­le­fon zo­stał w domu. Ale od kiedy nie piła, ro­dzina ze spo­ko­jem zno­siła jej wie­czorne eska­pady, któ­rych zresztą było te­raz jak na le­kar­stwo.

Miesz­ka­nie Ar­tura

Pra­su­jąc Ar­tu­rowi ko­szulę w jego miesz­ka­niu we Wło­chach, Agata czuła się tak szczę­śliwa jak ni­gdy wcze­śniej. O tym wła­śnie ma­rzyła od śmierci Do­mi­nika, jej męża, który pra­wie osiem lat wcze­śniej zgi­nął w wy­padku sa­mo­cho­do­wym. O ma­łych do­mo­wych przy­jem­no­ściach i za­ję­ciach żony.

Kiedy zo­stała sama z mamą i dwoj­giem dzieci, mu­siała wziąć na sie­bie utrzy­ma­nie ca­łego domu. A że pra­co­wała jako re­ży­serka pro­gra­mów roz­ryw­ko­wych i wiel­kich wi­do­wisk w te­le­wi­zji, spodnie no­siła dwa­dzie­ścia cztery go­dziny na dobę. Była męż­czy­zną i sze­fem za­równo w pracy, jak i w domu.

Agata i dok­to­rek, jak piesz­czo­tli­wie na­zy­wały Ar­tura jej przy­ja­ciółki, za­ko­chali się w so­bie w słynną syl­we­strową noc, kiedy w cza­sie pro­gramu te­le­wi­zyj­nego na żywo dok­tor cu­cił nie­przy­tomną Agatę. Już po ty­go­dniu do­stała klu­cze do jego miesz­ka­nia, półkę w ła­zience na swoje ko­sme­tyki i pół szafy na ciu­chy. Wia­domo, że nie mo­gła mu się od­wdzię­czyć tym sa­mym, bo od śmierci męża miesz­kała z mamą i dziećmi.

Te­raz więc w cu­dow­nym na­stroju nu­ciła pod no­sem: „Tak chcia­ła­bym twoją żoną już być. I ko­szule ci prać albo okna ci myć”. Ona także wy­bie­rała się na galę. Pla­no­wała wło­żyć swoją naj­lep­szą gra­na­tową su­kienkę, którą ku­piła rok wcze­śniej w ma­łym bu­tiku w Lon­dy­nie. Ten krój świet­nie pod­kre­ślał jej fi­li­gra­nową syl­wetkę, a ko­niecz­nie chciała wy­paść jak naj­le­piej. Wszak była to naj­waż­niej­sza im­preza dla ca­łej branży te­le­wi­zyj­nej i światka show-biz­nesu.

Po­wie­siła na wie­szaku nie­bie­ską ko­szulę Ar­tura. Bę­dzie pa­so­wała do su­kienki. Włoży mu do kie­szeni ma­ry­narki gra­na­tową po­szetkę. Ide­al­nie. Oboje będą wy­glą­dali sty­lowo na zdję­ciach. Wie­działa, że jako zdo­byw­czyni Zło­tej Ka­mery nie wy­miga się od po­zo­wa­nia pa­pa­raz­zim. Or­ga­ni­za­to­rzy tak usil­nie do­py­ty­wali, czy na pewno się po­jawi, i po­twier­dzali nu­mer jej miej­sca na wi­downi, że jako te­le­wi­zyjna wy­ja­daczka wie­działa, że na­grodę ma w kie­szeni. A tuż po zej­ściu ze sceny wszy­scy na­gro­dzeni zgod­nie ze zwy­cza­jem wcho­dzili na ściankę, czyli sta­wali przy rusz­to­wa­niu opię­tym tka­niną z wy­dru­kiem lo­go­ty­pów im­prezy i jej spon­so­rów, by zro­bić pa­miąt­kowe zdję­cia. Ar­tur nie był przy­zwy­cza­jony do bły­sków fle­szy, ale w tak szcze­gól­nej sy­tu­acji nie mógł jej od­mó­wić.

Te miłe roz­my­śla­nia prze­rwała jej me­lo­dia Stand by me. Dzwo­nił dok­tor! Po­sta­wiła że­lazko na de­sce i szybko ode­brała.

– Cześć, ko­cha­nie! – za­szcze­bio­tała. – Je­dziesz już? Wła­śnie pra­suję ci ko­szulę. Wy­bra­łam tę nie­bie­ską. Bę­dzie naj­le­piej pa­so­wała...

Wtedy jej prze­rwał.

– Nie gnie­waj się, ale nie dam rady z tobą pójść – po­wie­dział ci­cho. – Wiem, jak ci za­leży, ale mam tu na­gły przy­pa­dek i za pół go­dziny będę ope­ro­wał. Nie ma kto mnie za­stą­pić. Je­stem sam na od­dziale. – Wes­tchnął.

Aga­cie za­częło się ro­bić na prze­mian zimno i go­rąco. Tylko nie to. Tylko nie dziś, kiedy wszy­scy będą na nią pa­trzeć i znów ko­men­to­wać, że ten jej part­ner dok­tor to chyba ja­kiś wy­mysł, bo ni­gdy go nie ma.

Jesz­cze miała na­dzieję, że uda jej się go prze­ko­nać.

– Ko­cha­nie, w ostat­nią so­botę do te­atru też po­szłam sama, cho­ciaż to była pre­miera ak­tora ze stajni Wik­to­rii i wiesz, jak jej za­le­żało, że­by­śmy po­ja­wili się oboje... – po­wie­działa smutno. – Obie­ca­łeś mi wtedy, że na­stęp­nym ra­zem na pewno bę­dziesz przy mnie. A ten na­stępny raz jest wła­śnie dzi­siaj! – za­koń­czyła nie­mal płacz­li­wie.

– Nieba bym ci uchy­lił, ale nie wtedy, kiedy pa­cjent czeka na stole ope­ra­cyj­nym. – Ar­tur był nie­wzru­szony.

– A gdy­byś te­raz na­gle ty do­stał za­wału serca, matka by ci za­cho­ro­wała, w win­dzie byś się za­trza­snął, to co? Pa­cjent by umarł? Chyba ma­cie ja­kiś plan B w tym szpi­talu?! – pod­nio­sła głos.

– Prze­cież nic ta­kiego się nie stało, nie dra­ma­ty­zuj! – Po­woli tra­cił cier­pli­wość.

– Ale może się stać coś znacz­nie gor­szego! – za­wo­łała. – Wiesz prze­cież, że to bę­dzie mój pierw­szy pu­bliczny wy­stęp od tego nie­szczę­snego syl­we­stra, kiedy stra­ci­łam przy­tom­ność. Boję się, że mój or­ga­nizm tego nie wy­trzyma i spłata mi ja­kie­goś fi­gla... Na samą myśl o tym robi mi się nie­do­brze. – Wzdry­gnęła się. – Sam ro­zu­miesz, że mu­szę mieć na miej­scu do­brą opiekę le­kar­ską. – Wy­to­czyła naj­cięż­sze działa.

Ar­tur jed­nak się nie ro­ze­śmiał, na co li­czyła, tylko za­milkł na dłuż­szą chwilę. Gdy się ode­zwał, brzmiał, jakby był na­prawdę zmę­czony:

– Wy się tam cały czas ba­wi­cie w tej te­le­wi­zji, a ja ra­tuję ludz­kie ży­cie. To jed­nak pewna róż­nica, a ty mu­sisz to zro­zu­mieć. Po pro­stu mu­sisz! A te­raz prze­pra­szam, ale wła­śnie myję ręce przed ope­ra­cją i nie mogę już dłu­żej roz­ma­wiać. – Roz­łą­czył się.

Tak po pro­stu.

Aga­cie opa­dły ręce, nogi i raj­stopy. Naj­chęt­niej ni­g­dzie by nie po­szła, żeby nie dać życz­liw­com po­kroju Do­naty, jej „ko­le­żabki” (tak przy­ja­ciółki na­zy­wały pe­wien ro­dzaj ko­biet... niby ko­le­żanka, a ośli­zgła jak żaba), pre­tek­stu do ob­ga­dy­wa­nia za ple­cami i ob­rzu­ca­nia jej współ­czu­ją­cymi spoj­rze­niami, że znów przy­szła sama.

Nie mo­gła jed­nak prze­ga­pić swo­jej chwili triumfu. Złota Ka­mera za Syl­we­strowy Hu­mor Show to nie byle co. Je­śli jej nie bę­dzie, pro­du­cent od­bie­rze sta­tu­etkę i cały blask spły­nie na niego. O nie! Na to nie mo­gła po­zwo­lić.

Ta myśl po­dzia­łała na nią tak mo­ty­wu­jąco, że scho­wała do szafy wy­pra­so­waną ko­szulę Ar­tura i z ener­gią za­brała się do szy­ko­wa­nia sa­mej sie­bie. Su­kienka, ma­ki­jaż, włosy, szpilki i cała reszta ma­gicz­nych sztu­czek, tak że po pół­go­dzi­nie piękna i pach­nąca mo­gła wsiąść do spe­cjal­nej służ­bo­wej tak­sówki, które przy­słu­gi­wały gwiaz­dom Zło­tych Ka­mer.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Pro­jekt okładkiKa­ro­lina Że­la­ziń­ska-So­biech
Re­dak­cjaOlga Gor­czyca-Po­pław­ska
Ko­rektaJu­styna To­mas, Mal­wina Ło­ziń­ska, Te­resa Zie­liń­ska
Książka jest fik­cją li­te­racką – sy­tu­acje, osoby, zda­rze­nia w niej przed­sta­wione nie mają żad­nego związku z rze­czy­wi­ście ist­nie­ją­cymi oso­bami czy rze­czy­wi­stymi sy­tu­acjami lub zda­rze­niami.
Co­py­ri­ght © by Zu­zanna Do­brucka-Men­dyk, Be­ata Ha­ra­si­mo­wicz oraz Ka­ta­rzyna Ka­li­ciń­ska, 2024 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2024
ISBN 978-83-8360-111-3
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.