Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W wigilijny wieczór do gry w słowną układankę Scrabble zasiadają dwie pary.
Jedna właśnie się zaręczyła. Druga to małżeństwo z kilkuletnim stażem.
Jedna para to rodzeństwo. Druga przeżyła kiedyś wakacyjny romans. Romans, o którym nie da się zapomnieć. Romans, o którym nie mogą się dowiedzieć ani żona, ani narzeczony.
Uczestnicy gry losują z woreczka litery. Jakie słowa z nich ułożą? Jak ułożą się relacje pomiędzy nimi? Kto wygra, a kto zostanie pokonany?
Dwie pary. Małżeństwo i narzeczeństwo. Rodzeństwo i dawni kochankowie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 376
Rok wydania: 2021
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
AGNIESZKA
Rozdział 1
Agnieszka siedziała obok Michała w jego sportowym aucie i napawała się swoim szczęściem. Tego doskonałego nastroju nie mogły popsuć jej ani korek, w którym tkwili na Puławskiej od godziny, ani rzęsista ulewa. Wręcz słyszała, jak krople deszczu wygrywają na dachu samochodu radosną melodię: „Jestem szczęśliwa, jestem bardzo, bardzo szczęśliwa!”.
Pierwszy raz od dawna była zakochana z wzajemnością, a jej chłopak zabierał ją właśnie na weekendowy wyjazd poza Warszawę. Dokąd? Tego nie chciał wyjawić. „Urodzinowa niespodzianka”, powiedział tylko. Prosił, co prawda, by spakowała nieprzemakalną kurtkę i buty, ale w październiku takie ubrania mogły być przydatne zarówno w lesie, jak i w mieście.
Co chwilę pytała Michała, dokąd jadą, ale on w odpowiedzi kręcił tylko głową.
– Muszę to wiedzieć! – przekonywała. – Jeśli w niedzielę wieczorem nie odstawisz mnie do domu, Gośka nie będzie umiała powiedzieć policjantom, dokąd pojechałam.
– Wystarczy, że będzie wiedziała z kim. Pomoże im sporządzić mój portret pamięciowy: przystojny szatyn z burzą kasztanowych loków… – Michał przeczesał palcami włosy. – A kiedy sprawa twojego porwania zostanie nagłośniona przez media, twoja przyjaciółka będzie za kasę udzielać wywiadów kolorowej prasie. Już widzę te nagłówki: „Michał M., lat dwadzieścia osiem, menedżer w instytucji finansowej, syn znanych lekarzy, zapakował atrakcyjną blondynkę do swojego sportowego audi i wywiózł w nieznane, by uprawiać z nią seks”.
– Ach, więc o seks tu chodzi! – Agnieszka podskoczyła na siedzeniu, udając oburzenie. Miły dreszcz przebiegł po jej ciele. Nie wiedziała, dokąd jedzie, ale przynajmniej wiedziała po co.
Spotykali się od dwóch miesięcy i jak dotąd ze sobą nie spali, chociaż mogli już dawno zrobić to w jego mieszkaniu. Ale Michał nie naciskał, a teraz zrozumiała, że zorganizował ten wyjazd, by przeżyli swój pierwszy raz w wyjątkowych okolicznościach. Spojrzała na swojego chłopaka z czułością i podjęła ostatnią próbę odgadnięcia miejsca, do którego ją zabierał.
– Góry Świętokrzyskie! – zawołała, ale on znów pokręcił głową.
– Możesz zgadywać dalej, choć statystycznie rzecz ujmując, masz niewielkie szanse na trafienie…
Głośno westchnęła. Sformułowanie „statystycznie rzecz ujmując” i temu podobne słyszała od Michała przynajmniej raz dziennie. Statystyka była jego pasją i narzędziem do interpretowania pojawiających się w życiu zdarzeń. Jedne były pospolite, a inne nadzwyczaj rzadkie, jak trafienie szóstki w totolotka. „Raz na życiowej loterii wyciągasz dobry los, a raz zły” – tłumaczył jej jak profesjonalna wróżka.
Spojrzała na Michała i pomyślała, że tym razem na życiowej loterii wyciągnęła szczęśliwy los, że w końcu statystyka zadziałała na jej korzyść. A przecież mogli się w ogóle nie spotkać! Gdyby tamtego sierpniowego piątku Gośka nie poprosiła Agnieszki o zastępstwo podczas lekcji angielskiego w pewnej firmie ubezpieczeniowej, ona i Michał nigdy by się nie poznali.
Młody menedżer robiący karierę w departamencie aktuariatu punktualnie stawił się na konwersację i, choć na początku sprawiał wrażenie nieco zaskoczonego obecnością Agnieszki, szybko odzyskał pewność siebie, a pod koniec lekcji zaproponował swojej nowej nauczycielce kawę. Uznała, że wspólne wyjście nie będzie niczym niewłaściwym, zwłaszcza że na co dzień Michał był uczniem Gośki. Po pierwszym spotkaniu zaproponował kolejne, a tydzień później pocałował Agnieszkę i oficjalnie zostali parą.
A teraz siedziała w samochodzie swojego chłopaka i próbowała odgadnąć, dokąd ją zabiera (minęli już Piaseczno, obrali kierunek na Górę Kalwarię, a teraz Michał zjeżdżał w boczną drogę, by ominąć korki). Jednego mogła być pewna: kolejne godziny będą niezwykłe, i Agnieszka zamierzała cieszyć się każdą sekundą tej podróży w nieznane. Cudowną niespodzianką, którą dla niej przygotował. Wyobraziła sobie przytulny pensjonat i odświętną kolację przy świecach. Bąbelki unoszące się lekko w smukłych kieliszkach. Szum alkoholu w głowach. Ich dwoje w miękkiej pościeli, jego dłonie na jej skórze...
– Cholera jasna! – wrzasnął Michał, wskazując na wyświetlacz swojego sportowego audi.
Właśnie złapali gumę.
Rozdział 2
Michał wysiadł z samochodu, Agnieszka wyskoczyła za nim, a potem przez kwadrans biegali razem wokół auta jak ratownicy reanimujący ciężko chorego. On wyciągnął z bagażnika zestaw naprawczy i zaklejał nim dziurę w oponie. W tym czasie ona oświetlała mu koło latarką w telefonie. Gdy wsiedli z powrotem do samochodu, Agnieszka podała Michałowi pudełko z chusteczkami. Otarł krople deszczu z twarzy, włączył ogrzewanie i ruszyli. Nie ujechali daleko, gdy na wyświetlaczu pojawił się komunikat o kolejnej dziurze.
Michał zaklął pod nosem i z całej siły uderzył dłońmi o kierownicę. Słyszała wrogość w jego głosie, gdy rozmawiał z pracownikiem assistance.
– Co do cholery!? Będziecie tu dopiero za dwie godziny!? Niech mnie pan natychmiast połączy ze swoim przełożonym!
Przełożony potwierdził, że laweta może dotrzeć do nich najwcześniej za dwie godziny, bo w centrum Warszawy doszło właśnie do dużego wypadku. Bardzo im przykro.
Michał rzucił telefon na półkę nad kierownicą, ale zaraz sięgnął po niego i sprawdził, czy działa. Siedzieli uwięzieni w samochodzie z dala od głównej drogi. W deszczowy piątkowy wieczór próżno szukać tu było żywej duszy. Telefon był ich jedynym środkiem łączności z cywilizacją. Upewniwszy się, że działa, Michał odłożył go ponownie na półkę.
– Przepraszam, ale chyba musimy przełożyć twoją urodzinową niespodziankę.
Teraz brzmiał, jakby się miał rozpłakać. Agnieszka nie umiała zdecydować, czy bardziej szkoda jej było Michała, czy romantycznego weekendu. Fantazje seksualne, które snuła jeszcze pół godziny temu, wydały jej się żałosne.
– To nic takiego! – Pochyliła się w jego stronę. – Zabierzesz mnie tam, gdziekolwiek to jest, za tydzień. W końcu to tylko dwudzieste siódme urodziny, żadna okrągła rocznica. I obchodzę je dopiero jutro! – zawołała i pocałowała go. Pachniał deszczem.
Na półce nad kierownicą odezwał się telefon.
– Cześć, mamo! Co robię? Siedzę w samochodzie i czekam na lawetę. Złapałem gumę i utknęliśmy, to znaczy ja i moja dziewczyna na drodze z Piaseczna do Góry Kalwarii. Gdzie dokładnie? Przy skręcie na Łąkową. Naprawdę? W takim razie czekamy! – Rozpromienił się. Odłożył telefon i spojrzał na Agnieszkę. – Mama zaraz po nas przyjedzie. Wspominałem ci, że rodzice mieszkają w Zalesiu. Poznasz tych wariatów szybciej, niż myślałem. Już ci współczuję!
Uśmiechnął się znacząco, a jej od razu przypomniała się rozmowa, którą odbyli kilka tygodni wcześniej podczas spaceru w Łazienkach.
– Nie zrozum mnie źle – perorował wtedy Michał na środku alejki usłanej złotymi liśćmi. – Kocham moją rodzinę, ale często czuję, że po prostu do nich nie pasuję. Wszyscy są lekarzami i tylko ja jeden nie podzielam ich fascynacji medycyną. Gadanie o operacjach żylaków przy zupie, najnowszych metodach leczenia wrzodów dwunastnicy przy głównym daniu i osteoporozie przy deserze wydaje mi się absolutnie obrzydliwe. Jakby na świecie nie było innych ciekawszych tematów. Do tego jako jedyny jestem leworęczny!
Agnieszka uśmiechnęła się na tamto wspomnienie i zaraz wpadła w panikę. Za chwilę pozna rodziców Michała! Nie była zachwycona, że do tego spotkania dojdzie tak niespodziewanie i że nie będzie mogła się do niego przygotować. Odchyliła lusterko nad głową: wiatr potargał jej włosy, a deszcz pozbawił makijażu. Wyglądała okropnie, a przecież jak każda dziewczyna chciała zrobić na rodzicach swojego chłopaka jak najlepsze pierwsze wrażenie. Zwłaszcza że ci rodzice byli znanymi profesorami medycyny, a ona tylko zwykłą nauczycielką. Zatrzasnęła lusterko i westchnęła z rezygnacją.
– Na pewno im się spodobasz – rzucił Michał z rozbawieniem. Dostrzegł samochód matki. Zebrał z półki nad kierownicą dokumenty i telefon i pociągnął za klamkę. Wyskoczyli na zacinający deszcz, zabrali walizki z bagażnika i podbiegli z nimi w stronę volvo w kolorze cappuccino.
Rozdział 3
Agnieszka wsiadła do samochodu i zajęła bezpieczne miejsce za kierowcą.
– Dzięki, że po nas przyjechałaś! – Michał pocałował matkę na powitanie, a potem wskazał pasażerkę na tylnym siedzeniu i powiedział: – To jest Agnieszka.
Kobieta odwróciła się, by spojrzeć do tyłu. Ze swoim idealnym makijażem i włosami prosto od fryzjera zupełnie nie pasowała do błotnistego pobocza, na którym znalazła się tego wieczoru.
– Anna Medyńska, bardzo mi miło! – Odczekała, aż Agnieszka odwzajemni jej uśmiech, a potem z werwą ruszyła z pobocza. – A więc złapałeś gumę – zwróciła się do syna.
– Podwójną! Czekał nas świetny wyjazd, a teraz musimy go przełożyć.
– A dokąd to się wybieraliście? – zapytała Anna. – Oczywiście, jeśli można wiedzieć.
– Nie można! – zawołał. – To miała być urodzinowa niespodzianka dla Agnieszki. Dzisiaj nie udało mi się jej zrealizować, ale za tydzień podejmę kolejną próbę.
– Urodzinowa niespodzianka. – Anna rzuciła okiem we wsteczne lusterko i posłała Agnieszce szybkie spojrzenie. Spojrzenie matki zainteresowanej dziewczyną, dla której jej ukochany syn szykuje urodzinowe niespodzianki. Przez chwilę zastanawiała się pewnie, jak poważna jest ich relacja, po czym uśmiechnęła się i zawołała: – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! – A kiedy Agnieszka podziękowała, przeniosła wzrok z powrotem na drogę.
– Ojciec już wrócił ze szpitala? – zapytał Michał.
– Będzie niedługo. Na dwudziestą wybieramy się do teatru.
– O! To może jadąc do Warszawy, podrzucilibyście Agnieszkę do domu? Nie ma sensu, żeby czekała tu ze mną na lawetę. Mieszka przy Puławskiej, będziecie mieć po drodze.
– Jasne. Żaden problem. – Anna uśmiechnęła się do pasażerki na tylnym siedzeniu.
Agnieszka odwzajemniła jej uśmiech, choć pomysł Michała zupełnie jej się nie spodobał. Nie mogła jednak zaprotestować. Mogła jedynie wymieniać uprzejme uśmiechy i przysłuchiwać się rozmowie matki z synem. Anna wypytywała Michała o projekty, które realizował w pracy. W końcu zjechała z głównej drogi, otworzyła pilotem bramę i zatrzymała auto przed domem. Agnieszka spojrzała na budynek i po raz drugi tego wieczoru poczuła onieśmielenie.
Owszem, przyszło jej wcześniej do głowy, że Michał może pochodzić z zamożnej rodziny. Miał chyba nie najtańszy samochód i spore mieszkanie w Warszawie, ale tego, co właśnie zobaczyła, zupełnie się nie spodziewała. Bo to nie był zwykły dom, ale rezydencja w stylu francuskiego dworku: kremowa elewacja, grafitowe okiennice, mansardowy dach, trawnik przystrojony kulami z bukszpanu...
Anna pierwsza wysiadła z samochodu i z kluczem w dłoni podeszła do wejścia. Pchnęła ciężkie drzwi i wszyscy troje znaleźli się w środku. Agnieszka zdjęła kurtkę i podchwyciła swoje odbicie w lustrze wiszącym w holu. Jej dżinsy i wyciągnięty sweter zupełnie tu nie pasowały. Ściągnęła mokre buty i poczuła chłód marmurowej posadzki.
– Michał, zrób nam herbaty! – zarządziła Anna. – Ja zabieram Agnieszkę do salonu. Przepraszam, czy mogę ci mówić na ty, kochanie? – zapytała, kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny.
– Będzie mi bardzo miło – zapewniła Agnieszka, choć poczuła się niezręcznie, gdy kobieta, którą poznała zaledwie kilka minut wcześniej, dotknęła jej ramienia. Może matka Michała chciała w ten sposób okazać jej sympatię? A może zawsze zachowywała się tak bezpośrednio w stosunku do swoich gości?
– Ten salon urządziłam sama – oświadczyła z dumą Anna, kiedy stanęły w progu.
– Jakie przytulne miejsce! – zawołała uprzejmie Agnieszka.
Ale „przytulne” nie było właściwym słowem na określenie tego wnętrza. Lepsze byłyby: „spektakularne” lub „oszałamiające”. Anna zestawiła ze sobą najpiękniejsze meble i dodatki: szarości ścian połączyła z bieloną podłogą, masywne zasłony ozdobiła chwostami, a szklane konsole bukietami hortensji. Przy drzwiach prowadzących do ogrodu poustawiała latarnie, pod ścianami witryny z książkami, a na środku salonu niskie stoliki i wygodne kanapy. Z sufitu zwisał kryształowy żyrandol, a w centralnym punkcie stał okazały kominek.
– Przytulne, masz rację! Chciałam, żeby to pomieszczenie było przede wszystkim przytulne. W chłodne wieczory nie ma nic lepszego od relaksu z książką przy palącym się ogniu. – Anna podeszła w stronę kominka. – Chodź, zagrzejesz się trochę! Musieliście bardzo zmarznąć tam na drodze. – Wyciągnęła dłoń w zapraszającym geście.
Agnieszka dołączyła do gospodyni, ta sięgnęła po jedną z fotografii stojących na półce.
– To Michał kiedy miał pięć lat – powiedziała. – Ciągle wszystko liczył, chyba już wtedy miał zadatki na matematyka! – Zaśmiała się, odstawiła ramkę i wzięła do rąk kolejną. – A tutaj Michał i jego siostra Michalina. Nasze pierwsze wakacje nad morzem. Łudziłam się, że choć trochę odpocznę, ale oni ciągle się bili! Miałam ochotę udusić ich gołymi rękami! – Anna odstawiła zdjęcie i sięgnęła po następne. – A to moje wnuki, bliźniaki Franek i Staś. Nie są za bardzo do siebie podobni, a i charakterki mają zupełnie różne…
Agnieszka wzięła do ręki fotografię bliźniaków. Trudno było jej uwierzyć, że stojąca obok kobieta może być już babcią. Ile mogła mieć lat? Najwyżej pięćdziesiąt kilka, a wyglądała znacznie młodziej. Nie miała zmarszczek, była zadbana i trzymała się prosto.
Odezwał się dzwonek do drzwi.
– To na pewno mój mąż – powiedziała Anna. – Jak zwykle wyszedł z domu bez klucza. Przepraszam cię na chwilę, otworzę i zaraz wracam – powiedziała i wyszła z salonu.
Agnieszka odstawiła zdjęcie bliźniaków na kominek, a niedługo potem usłyszała dobiegające z holu głosy Anny i jej męża. Zastanawiała się, gdzie podziewa się Michał. To niemożliwe, żeby wciąż parzył tę herbatę. Chciała, żeby był przy niej, kiedy jego ojciec wkroczy do salonu. Powiedziałby coś zabawnego, jak to Michał, i rozładował napięcie.
Co powinna teraz zrobić? Może usiąść na sofie? Nie, to mogłoby się wydać niegrzeczne. Zostanie przy kominku, tu, gdzie zostawiła ją Anna, i dalej będzie oglądała zdjęcia. Jedno z nich wyraźnie odróżniało się od innych rozmiarem, do tego miało białą, pięknie rzeźbioną ramkę.
Pozowana fotografia ślubna przedstawiała roześmianą pannę młodą, w której Agnieszka bez trudu rozpoznała siostrę Michała, Michalinę. Obok niej z poważną miną stał pan młody. Mężczyzna był wysoki i wysportowany. Miał krótko przycięte włosy. Doskonale wyglądał w ciemnym garniturze i był bardzo podobny do… Igora.
Nie, on nie był podobny do Igora. To był Igor! Igor był mężem Michaliny i szwagrem Michała! Igor był szwagrem Michała… Należał do tej rodziny i mógł tu wejść w każdej chwili…
Agnieszka poczuła, że brakuje jej tchu. Serce zaczęło walić jej jak młotem. Zakręciło się jej w głowie…
„Michał powiedziałby, że to jest po prostu statystycznie niemożliwe”, pomyślała, upadając na podłogę.
Rozdział 4
– Aga! Słyszysz mnie? Aga!
Głos należał chyba do Michała, ale to nie jego ujrzała Agnieszka, kiedy otworzyła oczy.
Zobaczyła kryształowy żyrandol. Leżała na dywanie z głową odchyloną na poduszce i nogami opartymi o sofę. Mężczyzna w białej koszuli, z krawatem zarzuconym na plecy pochylał się nad nią, oglądał jej źrenice i badał puls.
– Jak się pani czuje? – zapytał.
Poruszyła wargami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Skuliła się w sobie. Przez szeroko otwarte okno do salonu wpadał jesienny chłód i zapach wilgoci. Deszcz, błoto… Guma, tak złapali gumę, a nawet dwie, przypomniało jej się nagle.
– Mam na imię Wiktor, a pani?
A więc ten mężczyzna z oprószonymi siwizną skroniami był ojcem Michała, tym sławnym profesorem. Swoje kasztanowe loki Michał najwidoczniej odziedziczył po matce, bo włosy Wiktora były proste i sztywne, jakby przyklejone do czaszki. Ponownie zapytał o jej imię.
– Agnieszka – wyszeptała.
– Czy może pani poruszyć kończynami? – poprosił.
Wykonała jego polecenie: powoli uniosła ramiona, a potem nogi.
– Czy wie pani, co się tu wydarzyło i gdzie się pani teraz znajduje? – zapytał.
Rozejrzała się dookoła. Zobaczyła zatroskane twarze Michała i Anny, salon we francuskim stylu (teraz mogła go podziwiać z innej perspektywy) i dzbanek z herbatą (a więc Michałowi udało się ją w końcu zaparzyć). Dalej za dzbankiem był kominek, a nad nim stała biała ramka ze ślubnym zdjęciem Michaliny i Igora…
Poczuła, że znów robi jej się słabo, i czym prędzej przeniosła wzrok na Wiktora.
– Chyba zemdlałam. Jestem w domu rodzinnym Michała – powiedziała cicho.
Lekarz z zadowoleniem pokiwał głową, jakby udzieliła najlepszej z możliwych odpowiedzi.
– Ostatnie pytanie: jaki mamy dzisiaj dzień tygodnia?
– Piątek – odparła. To było łatwe. Co piątek chodzili z Michałem na jakiś film, a dzisiaj miał się akurat rozpocząć festiwal kina meksykańskiego. Jeszcze wczoraj wieczorem Michał żartował, że w czasie seansu zamiast popcornu będą chrupać nachosy, a dzisiaj rano zadzwonił i powiedział, żeby oddała bilety Gośce i by spakowała się na urodzinowy wyjazd w nieznane. Chciał jej zrobić niespodziankę i zrobił. Zamiast siedzieć teraz w kinie, leżała na podłodze salonu jego rodziców i teściów Igora…
– Zgadza się! Piątek. Wszystko doskonale pani pamięta! – Zadowolony Wiktor podniósł się z kolan. – To raczej nic poważnego – zwrócił się do żony i syna. – Wygląda mi to na chwilową utratę przytomności.
Na polecenie ojca Michał przeniósł Agnieszkę z podłogi na sofę. Poczuł, że dziewczyna drży z zimna, i przykrył ją kocem.
– Czy często pani mdleje? – Wiktor usiadł nieopodal.
– Nigdy. – Agnieszka pokręciła głową.
– Dziewczyna za długo stała przy kominku i zrobiło jej się za gorąco. – Postawiła swoją diagnozę Anna. – Omdlenia często się zdarzają w dusznych pomieszczeniach albo wskutek silnego stresu – wyjaśniła Agnieszce, jakby ta była jej pacjentką.
– O, właśnie! Wskutek stresu! – Michał powtórzył słowa matki i strzelił palcami w powietrzu. – Wszystko się zgadza: poznając was oboje naraz, Agnieszka przeżyła podwójny stres. Ostrzegałem ją, że to może być silne doświadczenie…
Anna popatrzyła na syna z politowaniem i odpowiedziała mu coś równie złośliwego. Potem do rozmowy włączył się Wiktor i we trójkę toczyli nad głową chorej dyskusję o przyczynach omdleń. Nagle Anna przypomniała sobie o herbacie stygnącej na stoliku i pobiegła do kuchni po dodatkową filiżankę. Popijając aromatyczny napar, znów zatopili się w niespiesznej konwersacji, a skulona na sofie pod kocem Agnieszka marzyła, by jak najszybciej wydostać się z tego salonu. Wiszący obok wejścia do salonu zegar wybił dziewiętnastą.
– Przepraszam! – zwróciła się do Anny. – Wspominała pani, że przedstawienie rozpoczyna się o dwudziestej. Nie chciałabym pokrzyżować państwu planów…
Matka Michała machnęła ręką.
– O to zupełnie nie musisz się martwić, Agnieszko! Ciągle dostajemy z mężem jakieś zaproszenia, więc z pewnością wkrótce nadarzy się kolejna okazja, by zobaczyć to przedstawienie. Najważniejsze, że nic poważnego ci się nie stało. – Uśmiechnęła się z troską.
– Z każdą minutą czuję się coraz lepiej – zapewniła gorliwie. – I mam nadzieję, że niedługo będę mogła wrócić do domu. – Spojrzała pytająco na ojca Michała.
Wiktor uznał, że stan Agnieszki jest stabilny, i wyraził zgodę na jej powrót do Warszawy. Anna użyczyła im swojego volvo, a Michał zostawił ojcu kluczyk od audi na wypadek, gdyby laweta pojawiła się tu wcześniej. Pomógł swojej dziewczynie podnieść się z sofy i wyszli razem do holu. Włożyli kurtki i buty, zostawiając mokre ślady na marmurowej posadzce. Agnieszka podziękowała Annie za gościnę, Wiktorowi za pomoc, a obydwoje przeprosiła za kłopot.
– Dobrze, że wcześniej przełożyliśmy nasze walizki do bagażnika mamy – powiedział Michał, kiedy już usadowili się w aucie Anny. Dopasował położenie lusterek, uruchomił silnik i ruszyli.
Po drodze opowiadał Agnieszce, jak wszedł do salonu z herbatą i nagle zobaczył ją leżącą na podłodze. Zawołał rodziców, a oni od razu ułożyli ją z nogami w górze i otworzyli okno, żeby przewietrzyć pomieszczenie. Michał nie pominął w swojej relacji ani jednego szczegółu i Agnieszce przyszło na myśl, że, jeśli kiedykolwiek ktoś zemdleje w jej obecności, będzie potrafiła samodzielnie pokierować akcją ratunkową.
Kiedy weszli do mieszkania, pomógł jej zdjąć kurtkę i zaproponował, że przygotuje dla niej kolację.
– Nie jestem głodna, a ty musisz jechać do Zalesia… Poza tym pewnie Gośka wróci zaraz z kina – powiedziała. Tak bardzo chciała pozbyć się Michała i zostać w końcu sama.
Przytulił ją do siebie i pogłaskał po włosach.
– OK, zrozumiałem: musisz ode mnie odpocząć. Zafundowałem ci zbyt wiele atrakcji jak na jeden wieczór: chciałem cię wywieźć w nieznane, złapaliśmy podwójną gumę i przeżyłaś dodatkowy stres, poznając moich rodziców. Po tym wszystkim miałaś prawo zemdleć. – Zaśmiał się cicho. – Pójdę więc sobie, ale gdyby coś się działo, dzwoń, przyjadę na sygnale!
Agnieszka zapewniła Michała, że jeśli poczuje się gorzej, od razu się z nim skontaktuje. Dała mu się pocałować na pożegnanie, a potem zamknęła za nim drzwi.
Weszła do łazienki, zatkała odpływ wanny i zaczęła napuszczać do niej gorącej wody. Powoli zdejmowała z siebie ubrania, a później długo stała naga przed lustrem, obserwując, jak para osiada na jego gładkiej tafli. Jak zamazuje bliznę na jej ramieniu. Nieusuwalną pamiątkę po pewnych wakacjach, o których usilnie starała się zapomnieć, a o których przypomniały jej wydarzenia dzisiejszego wieczoru.
Niestety, Wiktor miał całkowitą rację: wszystko doskonale pamiętała.
IGOR
Rozdział 5
Igor miał dosyć. Zmęczył go sierpniowy upał i wielość zadań, które dzisiaj wykonał. Najpierw zaliczył kilkugodzinną podróż samochodem z Warszawy na Suwalszczyznę, a zaraz po przyjeździe do ośrodka pomagał wychowawcom w rozlokowywaniu dzieciaków w pawilonach. Po obiedzie wziął udział w spotkaniu organizacyjnym, na którym omówił zajęcia nauki pływania. Po krótkim pobycie w pokoju, który w całości spędził na rozpakowywaniu plecaka, poszedł na kolację, a teraz, na zakończenie tego wyjątkowo długiego dnia, udawał, że dobrze się bawi na wieczorku zapoznawczym dla kadry obozowej, zorganizowanym spontanicznie przez jednego z wychowawców po zagonieniu dzieciaków do łóżek.
Nawet gdyby podczas tego wieczorku chciał kogokolwiek poznać (a zupełnie nie miał na to ochoty), to głośna muzyka wypełniająca wnętrze świetlicy i tak by to uniemożliwiła. Było późno i jego organizm sygnalizował mu, że czas na odpoczynek. Chodzenie wcześnie do łóżka było rutyną Igora wypracowaną jeszcze w młodości, kiedy jako uczeń podstawówki intensywnie trenował pływanie. Ten nawyk praktykował później przez całe liceum i na studiach. Nie zważając na kpiny kolegów, wychodził z imprez, zanim na dobre się rozkręciły, wracał do domu, ustawiał budzik na piątą rano i kładł się spać. Musiał godzić treningi z nauką, więc na rozrywki nie zostawało mu czasu. Na ten obóz też nie przyjechał, by imprezować. Chciał zarobić trochę kasy i pouczyć się do Lekarskiego Egzaminu Końcowego, który czekał go za kilka tygodni. Na początku wakacji podzielił materiał na kawałki i każdego dnia pilnie wkuwał. Jutro miał w planach kolejną powtórkę. Musiał jak najszybciej znaleźć się pod kołdrą, powieki same mu się zamykały.
Dopił wodę, odstawił szklankę i zeskoczył z parapetu. Podszedł do Wojtka i poklepał go po ramieniu. Wojtek pokiwał głową, uniósł rękę w stronę Igora, ale zajęty rozmową z atrakcyjną brunetką, nawet na niego nie spojrzał. Igor upewnił się, że ma w kieszeni klucz do ich wspólnego pokoju, i ruszył do wyjścia ze świetlicy.
W drzwiach nieoczekiwanie zderzył się z dziewczyną w białej koszulce i dżinsowych spodenkach. Jej bardzo zwyczajny strój kontrastował z niezwykłą ognistorudą fryzurą. Takie uczesanie nazywało się kiedyś paziem. Ruda zatrzymała na nim wzrok.
– Czy tu w okolicy przyjmuje o tej porze jakiś lekarz? – zapytała, usiłując przekrzyczeć muzykę. – Moja przyjaciółka rozcięła sobie ramię! – Wskazała na siedzącą na ławce obok blondynkę.
Igor podszedł do dziewczyny, złapał ją za łokieć i w świetle latarni obejrzał świeże nacięcie na jej gładkiej skórze.
– Jak to się stało? – zapytał.
– Agnieszka wpadła na metalowy słup z resztkami starego ogrodzenia. – Ruda pośpieszyła z wyjaśnieniami. Syknęła z bólu, jakby to ona, a niej jej przyjaciółka odniosła obrażenia.
– Moim zdaniem to się kwalifikuje do zszycia – powiedział. – Odkażę to trochę, a potem podrzucę was do szpitala w Augustowie.
Niespełna godzinę później odstawili blondynkę do gabinetu zabiegowego. Igor usiadł na jednym z krzeseł stojących na szpitalnym korytarzu. Sam mógłby zszyć tę ranę, tylko nie chciał wystraszyć tych dziewczyn. Nawet im się nie przyznał, że właśnie ukończył medycynę.
Ruda podała mu kubeczek z wodą i usiadła obok.
– Dziękuję za pomoc. Zareagowałeś bardzo profesjonalnie. Ja wpadłam w panikę, kiedy zobaczyłam płynącą po ramieniu Agnieszki krew. Pierwszy dzień zaraz po przyjeździe, człowiek nie wie jeszcze, co i jak… Miałam szczęście, że przed świetlicą natknęłam się na ciebie, że wiedziałeś, jak z tym wszystkim postąpić… Przepraszam! W tym całym zamieszaniu zapomniałam ci się przedstawić. Mam na imię Gosia, to znaczy Małgorzata, ale nikt nigdy nie używa mojego pełnego imienia. – Zaśmiała się.
– Igor. – Uścisnął jej dłoń.
– To miał być krótki spacer – opowiadała dalej. – Spacer zapoznawczy zamiast wieczorku zapoznawczego. Nawet nie odeszłyśmy daleko od ośrodka. Aga miała pecha. Mam nadzieję, że szybko dojdzie do siebie i jutro będzie mogła normalnie prowadzić lekcje.
– Lekcje? – zainteresował się.
– Ja i Aga uczymy angielskiego. To jest obóz językowy, nie pamiętasz?
Nie pamiętał, to był jego piąty obóz w te wakacje.
Gośka zmieniła głos i udała, że cytuje fragment tekstu reklamowego:
– „Po dziesięciu dniach twoje dziecko będzie mówić jak rodowity Anglik!” – Przewróciła oczami. – Raczej nie będzie, ale może przynajmniej przez wakacje nie zapomni wszystkiego, czego nauczyło się w szkole, a to już coś. A ty czym się zajmujesz?
– Jestem instruktorem pływania, ratownikiem i opiekunem medycznym. – Igor wyliczył wszystkie swoje funkcje.
– Opiekunem medycznym?! Nie mogłyśmy trafić lepiej! – Gośka klasnęła w dłonie.
W tej samej chwili drzwi po przeciwnej stronie korytarza się otworzyły i ujrzeli lekarza wychodzącego z gabinetu zabiegowego. Przepuścił Agnieszkę przodem, a potem coś zawzięcie jej tłumaczył. Dziewczyna raz po raz zerkała na trzymaną w dłoni kartkę, mężczyzna zaś w tym czasie oglądał sobie jej biust. Wskazał opatrunek na jej ramieniu, a Agnieszka zaśmiała się głośno. Koński ogon zakołysał się z tyłu jej głowy. W końcu pożegnała się i ruszyła w ich stronę. Lekarz włożył ręce do kieszeni fartucha i pożerał wzrokiem jej smukłe nogi. Poszedł sobie dopiero, gdy ujrzał Gośkę i Igora podnoszących się z krzeseł.
– Chciałabym ci bardzo podziękować. – Agnieszka zwróciła się do Igora. – Lekarz powiedział, że zająłeś się moją raną bardzo fachowo. – Uśmiechnęła się do niego, a potem przeniosła wzrok na przyjaciółkę, i wymachując kartką w powietrzu, zapytała: – Gośka, masz ze sobą jakieś pieniądze? Muszę kupić te środki i przemywać nimi ramię rano i wieczorem.
– Mogę rzucić na to okiem? – Igor wyjął kartkę z rąk dziewczyny. – Nie musisz niczego kupować, mam to wszystko w apteczce – powiedział.
Gośka poklepała go po ramieniu, jakby byli starymi znajomymi.
– Igor jest opiekunem medycznym na naszym obozie i myślę, że gdybyś go poprosiła, zaopiekowałby się twoją raną. Agnieszka panicznie boi się widoku krwi – dodała.
– Chętnie skorzystam z twojej pomocy, jeśli to nie problem. – Blondynka uśmiechnęła się do niego uprzejmie.
– Żaden. Zmiany opatrunków wchodzą w zakres moich obowiązków – zapewnił. Złożył karteczkę na pół i schował ją do kieszeni.
Rozdział 6
– Łeb mi pęka. Te wieczorki zapoznawcze wpędzą mnie do grobu! – Wojtek zaśmiał się głośno z tego, co sam właśnie powiedział.
Leżał przykryty kołdrą po szyję i tępo wpatrywał się w sufit. Wielkie stopy wystawały mu spod pościeli po drugiej stronie łóżka. Z trudem dźwignął głowę z poduszki i zawisł na przedramionach. Sięgnął po stojącą na szafce wodę i wypił na raz całą szklankę.
– Która godzina? – zapytał.
– Dochodzi ósma – powiedział Igor i wrócił do zapinania guzików koszulki. Wcześniej dokładnie się ogolił i spryskał wodą toaletową.
– Dopiero ósma? Myślałem, że jest już dużo później! Okropnie się tłuczesz od rana. A coś ty się tak wystroił? Chyba nie idziesz w długich spodniach do roboty? Dzisiaj ma być ponad trzydzieści stopni. A może poznałeś kogoś? Tak szybko ulotniłeś się z imprezy. Spałeś tu w ogóle ostatniej nocy?
– Jak na kogoś, komu pęka łeb, zadajesz strasznie dużo pytań.
– Po prostu wykazuję życzliwe zainteresowanie twoim życiem. Jesteś dla mnie jak brat! – Wojtek przekręcił się na bok i podparł głowę ramieniem. – Dobra, nie chcesz mówić, gdzie byłeś wczoraj, to nie mów. Powiedz tylko, dokąd się teraz wybierasz. Po co ci ta apteczka? Te eleganckie ciuchy? A może świadczysz jakieś usługi medyczne dla VIP-ów?
– O, dla VIP-ów, właśnie! – Igor skończył zawiązywać buty. W wiszącym w korytarzu lustrze po raz ostatni ocenił swój wygląd, złapał apteczkę i wyszedł.
Pokój dziewczyn w sąsiednim pawilonie wyglądał identycznie jak ten, który sam współdzielił z Wojtkiem, i nie był to standard VIP-owski. Pomieszczenie mieściło dwa łóżka przytulone do przeciwległych ścian i małą łazienkę szumnie nazywaną przez recepcjonistkę ośrodka „węzłem sanitarnym”. W oknie wisiały cienkie zasłony w kolorze musztardy, z góry skazane na przegraną w nierównej walce z ostrym porannym słońcem. Stojące na parapecie stare radio wydawało z siebie dziwne dźwięki.
Łóżko po prawej należało do Agnieszki. Siedziała na kocu w kratę i czekała na niego. Odgarnęła włosy, a on najdelikatniej, jak tylko potrafił, odkleił opatrunek, który założono jej poprzedniego wieczoru.
Gośka, ubrana w strój do biegania, pochyliła się nad nimi.
– Wygląda dużo lepiej niż wczoraj – oceniła.
Agnieszka nie odważyła się spojrzeć na swoją ranę. Patrzyła przed siebie. Igor mógł do woli podziwiać drobniutkie piegi na jej nosie i ładne usta.
Gośka podeszła do szafy i zaczęła wyciągać z niej ubrania.
– Czasami żałuję, że nie poszłam na medycynę – powiedziała. – Dobrze wybrałeś, Igor. Nie będziesz miał żadnych trudności ze znalezieniem zatrudnienia. Nie to, co ja czy Agnieszka. – Wyjęła granatową spódnicę, obejrzała ją i schowała na półkę. – Nie mam pojęcia, co dzisiaj włożyć. Zdaje się, że czeka nas kolejny upalny dzień. Sprawdzałeś może pogodę, Igor?
– Ma być ponad trzydzieści stopni.
– To może sukienkę. Co myślisz o tej? – Gośka stanęła przed nim z wieszakiem w dłoni.
Przerwał swoją pracę i podniósł wzrok, by ocenić jej wybór.
– Fajny krój i ciekawe połączenie kolorystyczne: mięta i bakłażan – powiedział.
– Mięta i bakłażan? Żaden facet nie używa takich słów! Skąd ty się wziąłeś? – zawołała.
Igor odwzajemnił uśmiech Gośki i przeniósł wzrok na Agnieszkę. Włosy w kolorze starego złota, lazur oczu i usta – pudrowy róż…
– W Lublinie jest pięć uczelni wyższych i sto tysięcy studentów. – Gośka wróciła do poprzedniego tematu. – Jak w takim niewielkim mieście znaleźć dla nich wszystkich pracę?
– To niemożliwe. – Igor pokręcił głową.
Chcąc nie chcąc, dotrzymywał Gośce kroku w jej dyspucie o przyszłości zawodowej lubelskich absolwentów. Dowiedział się, że po pierwsze – największym pracodawcą w mieście jest uniwersytet, po drugie – dla młodych, ambitnych ludzi nie ma ciekawych zajęć, po trzecie – większość studentów czeka emigracja zarobkowa, i dlatego, po czwarte, za rok, po dyplomie, Gośka przenosi się do Warszawy. To już postanowione! Niestety, nie dowiedział się, czy Agnieszka przenosi się razem z nią, bo ani razu się nie odezwała. Myślami była gdzieś daleko.
– Gotowe! – powiedział Igor, gdy skończył naklejać plaster na jej ramieniu. – Do zobaczenia wieczorem przy kolejnej zmianie opatrunku – pożegnał się.
Wyszedł z budynku. Słońce wspinało się coraz wyżej i teraz czuł, że długie spodnie to nie był najlepszy pomysł. Kiedy znalazł się w pokoju, dopadł do szafy i zaczął zdejmować ubranie, które włożył na siebie pół godziny wcześniej. Na jego widok wychodzący z łazienki Wojtek zatrzymał się w pół kroku. Z rozbawieniem na twarzy obserwował, jak Igor umieszcza na wieszaku koszulkę z kołnierzykiem, a potem wyjmuje z półki bawełniany T-shirt i wciąga go na siebie przez głowę.
– Czy to jest jakaś Moda na sukces, a ty to Ridge Forrester? – zapytał.
– Widzę, że świetnie się orientujesz w operach mydlanych. Oglądałeś je z matką?
– Z matką i ciotką! Nie opuściliśmy żadnego z czterech tysięcy ośmiuset dwudziestu trzech odcinków – dodał z dumą Wojtek. Usiadł na łóżku i zaczął zawiązywać buty. – Chciałbym cię lojalnie uprzedzić, że na dzisiejszy wieczór umówiłem się z bardzo atrakcyjną dziewczyną.
– Czy ta romantyczna randka odbędzie się w naszym pokoju?
– Bo co?
– Bo chciałbym się pouczyć.
– Pouczyć? – Wojtek skrzywił się, jakby nauka była czymś wyjątkowo obrzydliwym.
– Za kilka tygodni nas obu czeka taki egzamin, nazywa się LEK, pamiętasz?
– Tak, pamiętam. I nie, nie zamierzam przyprowadzać tej dziewczyny tutaj. Ma własny pokój, jedynkę. Ilona jest kierowniczką na naszym obozie – pochwalił się.
– Niedobrze. Nie powinieneś utrzymywać intymnych relacji z przełożoną.
– Gadasz, jakbyśmy pracowali w jakimś korpo, a my jesteśmy tylko ratownikami na letnim obozie młodzieżowym.
– O, właśnie! Młodzieżowym! Dajesz zły przykład młodzieży. Siejesz zgorszenie.
– Nie wszyscy chcą żyć jak mnich. Skończyłeś już te przebieranki? Jestem głodny jak wilk.
Igor zatrzasnął drzwi szafy.
Rozdział 7
Objedzeni jajecznicą i rogalami z marmoladą, Igor i Wojtek udali się nad jezioro. Wdrapali się na wieżyczkę ratowniczą i z góry podziwiali Serwy. Pod ich stopami rozciągało się kąpielisko, na którym w kolejnych dniach w ramach swoich obowiązków mieli udzielać lekcji pływania i sprawować nadzór nad kąpiącymi się uczestnikami obozu.
Poza świetnymi widokami wieżyczka ratownicza miała także inne zalety. Przez swoje umiejscowienie dwa metry nad ziemią pozwalała odizolować się od hałaśliwej gromady dzieci, a dzięki zadaszeniu dawała ochronę od ostrego słońca. Umożliwiała również obserwację terenu wokół i poruszających się po nim ludzi oraz swobodną wymianę opinii o przedstawicielkach płci pięknej, o czym Igor miał się właśnie przekonać.
– Ty, zobacz, jakie dziewczyny! – Wojtek wychylił się za barierkę.
Igor spojrzał w dół. Gośka miała na sobie miętowo-bakłażanową sukienkę, Agnieszka włożyła białą. Dziewczyny minęły wieżyczkę i weszły na pomost.
– Nie przypominam sobie, żebym widział je wczoraj na wieczorku zapoznawczym – odezwał się znowu Wojtek. – Na pewno bym je zapamiętał. Ta blondynka pierwsza klasa. Pięknie się porusza. Ta z rudymi włosami też bardzo ładna, tylko trochę mniej subtelna, może właśnie przez tę fryzurę? No i ma mniejszy biust, a duży biust to jednak podstawa…
– Zastanów się czasem, co ty wygadujesz.
– O! Kolega, widzę, przewrażliwiony.
– Zobaczyłeś te dziewczyny pierwszy raz w życiu i nie zamieniłeś z nimi jeszcze nawet słowa, a już oceniasz je jak towar u rzeźnika.
– Ale co ja takiego powiedziałem? Same dobre rzeczy przecież… – Wojtek objął Igora w pasie. – Nie gniewaj się, stary, wiesz, jak bardzo cię kocham! Nie mógłbym bez ciebie żyć!
Igor odepchnął go od siebie. Agnieszka i Gośka zmierzały pomostem w ich stronę.
– Wracają – wyszeptał Wojtek najciszej, jak tylko potrafił, jakby Agnieszka i Gośka były rzadkimi gatunkami ptaków, a oni ukrytymi w sitowiu fotografami czekającymi na najlepszy moment, by zrobić im zdjęcia.
Gośka pierwsza dostrzegła siedzącego na wieżyczce Igora i energicznie do niego pomachała. Agnieszka ograniczyła się do uśmiechu. Minęły ich i weszły do świetlicy.
– Ach! To wy się już znacie! – odgadł Wojtek. – Ta blondynka ma opatrunek na ramieniu, więc domyślam się, że to jej świadczyłeś dziś rano swoje pielęgniarskie usługi… Wiesz co? Wkurzasz mnie! Udajesz zajętego wkuwaniem do egzaminu, tymczasem nie minęła doba, odkąd tu przyjechaliśmy, a ty zdążyłeś już zadzierzgnąć bliższą znajomość z tymi dwoma niewiastami. I coś mi mówi, że moje miejsce w twoim sercu zajęła ta ponętna blondynka – dodał i zaraz się zmitygował: – Czy mogę używać słowa „ponętna”? Moim zdaniem to komplement, ale jeśli uważasz inaczej…
– Owszem Agnieszka jest atrakcyjna, a jej przyjaciółka Gośka bardzo miła, ale ja nie jestem zainteresowany żadną z nich. Jak wcześniej powiedziałem: chcę się skupić na egzaminie.
– Skupić na egzaminie. Jasne. Oczywiście! To dlatego rano tak się wystroiłeś?
Igor nie zdążył odpowiedzieć, bo pierwsza grupa dzieciaków przyszła właśnie na zajęcia pływania. Zszedł z wieżyczki na ziemię, podszedł do wychowawcy i wyciągnął do niego dłoń.
– Cześć! Jestem Igor.
– A ja Piotr – przedstawił się mężczyzna.
Był cholernie przystojny. Wyglądał jak model, który przez pomyłkę zamiast na plan zdjęciowy trafił na obóz dla młodzieży. Miał na sobie ceglaste szorty, a jego markowa, śnieżnobiała koszulka kontrastowała z ciemnymi włosami i mocną opalenizną. Zmrużył oczy.
– Nie przypominam sobie, żebym widział cię wczoraj na wieczorku zapoznawczym, Igor.
– Igor musiał wyjść wcześniej – pospieszył z wyjaśnieniami Wojtek.
– Cześć, Wojtek, miło znów cię widzieć! – Mężczyzna odsłonił w uśmiechu idealne uzębienie. – Mam nadzieję, że przynajmniej ty dobrze się bawiłeś.
– Bardzo dobrze! Zorganizowałeś niezłą imprezkę, Piotrek!
– Piotr, nie Piotrek. Byłbym wdzięczny, gdybyście nie zdrabniali mojego imienia. – Pochylił głowę jak nauczyciel rugający niegrzecznych uczniów. Uniósł palec wskazujący, jakby chciał dodać: „Żeby mi to było ostatni raz!”.
– Jasne, żaden problem, Piotr. – Wojtek zatrzepotał rzęsami.
– A imprezkę musimy powtórzyć! – Piotr uniósł oba kciuki. – To co? Wy zajmujecie się dzieciakami, a ja mam godzinkę wolnego. Wyglądacie mi na takich, co dadzą sobie radę z tuzinem młodych chłopaków. – Piotr wyciągnął z kieszeni najnowszy model telefonu. – Obiegłem dziś o świcie jezioro i muszę się zregenerować – powiedział, i nie czekając na potwierdzenie, oddalił się pod drzewo, przysiadł na trawie i zagapił się w ekran telefonu.
– Godzinkę wolnego, bo obiegł o świcie jezioro… Co za pajac! – Wojtek nie krył irytacji. Zwrócił się do Igora: – Cofam swoje słowa. To jest prawdziwy Rigde Forrester. Nie dorastasz mu do pięt! – dodał, a potem podszedł do grupy chłopaków. – Cześć! Ja mam na imię Wojtek, a to jest wujek Igor. Zajęcia pływania rozpoczniemy od omówienia zasad bezpiecznego korzystania z wody. Słuchajcie uważnie!
Wiedzieli z doświadczenia, czyli z poprzednich wyjazdów, że opanowanie gromady dzieciaków będzie nie lada wyzwaniem: jednych będą powstrzymywać przed brawurą w wodzie, innych zachęcać, by w ogóle do niej weszli. Będą musieli mieć oczy dookoła głowy i często używać gwizdka. Pomimo to Igor lubił swoją pracę i dzień szybko mu minął.
Po kolacji stawił się w pokoju dziewczyn na zmianę opatrunku. Gośka zaprosiła go na wspólny spacer, ale wymówił się nauką. Wrócił do pokoju i rozsiadł się nad książkami.
Trzeci, czwarty i piąty dzień obozu przebiegły podobnie. Rano praca, wieczorem – nauka. Przerwa na trening i znów do książek. Widywał Gośkę i Agnieszkę podczas zmian opatrunku, w ciągu dnia zamieniał z nimi kilka słów w trakcie posiłków, ale nie uczestniczył w imprezach organizowanych przez Piotra, spacerach i innych inicjatywach towarzyskich. Wojtek trafnie to określił: żył jak mnich.
Rozdział 8
– Dzisiaj nie dam rady, Piotrek.
Igor wychodził właśnie po kolacji ze stołówki, gdy zza rogu budynku dobiegł go głos Agnieszki. Zatrzymał się i czekał, aż Piotr zwróci jej uwagę, żeby nie nazywała go „Piotrkiem”, ale nic takiego się nie stało. Najwidoczniej cieszyła się u niego specjalnymi względami.
– Możemy wziąć mój wóz – powiedział Piotr. – Nie musisz jechać do szpitala z Igorem.
Igor nadstawił ucha. Teraz rozmawiali o nim.
– Jesteś bardzo miły, ale nie mogę pozwolić, byś zaniedbywał przeze mnie swoje obowiązki – odpowiedziała. – Zdaje się, że wieczorem powinieneś zajmować się swoimi podopiecznymi.
– Spokojnie. Zdeleguję to. Poproszę Marcina, żeby miał oko na moich chłopaków. Na pewno się zgodzi. Ma wobec mnie dług wdzięczności.
– Tylko widzisz, Piotrek – mówiła dalej Agnieszka – chodzi o to, że Igor musi być obecny przy tym zdejmowaniu szwów. Lekarz o to prosił, chce mu wydać dalsze zalecenia, więc chyba nie ma sensu, żebyśmy jechali do szpitala we troje.
– No tak, nie ma – poddał się Piotr. – W takim razie będę czekał na sygnał od ciebie. Gdy tylko wrócisz, zapukaj do mojego pokoju. Pójdziemy się gdzieś przejść.
– Jasne. Odezwę się, jak tylko będę na miejscu. Na razie!
Igor wyłonił się zza rogu.
– O! Cześć, Aga. Cześć, Piotr! – Wyciągnął dłoń w kierunku mężczyzny, a potem zwrócił się do Agnieszki. – Pamiętasz o zdjęciu szwów? Musimy wyjechać za pół godziny. – Popukał palcem w zegarek. – Będę czekał przy samochodzie. – Pożegnał się i odszedł.
– Przepraszam, że cię w to wszystko wciągnęłam – powiedziała Agnieszka do Igora, gdy usadowili się już w aucie. – Powinnam była zapytać, czy zawieziesz mnie do szpitala, ale rano wypadło mi to z głowy, a kiedy Piotr zaproponował mi wieczorny spacer… – Odetchnęła głęboko, a potem się roześmiała. – On jest potwornie męczący. Wiem, że nie powinnam tak mówić, ale tak jest… Kiedy więc napadł na mnie po wyjściu ze stołówki skłamałam, że jestem z tobą umówiona. Postawiłam cię w niezręcznej sytuacji.
– Żaden problem. Cieszę się, że mogłem pomóc. – Igor odpalił silnik.
– Na pewno nie przeszkodziłam ci w nauce?
– Przerwa dobrze mi zrobi. Istnieje nawet taka teoria, która mówi, że regularne przerwy pozwalają przyswoić więcej materiału. Oby to była prawda. – Uśmiechnął się.
– Jestem pewna, że zdasz ten egzamin śpiewająco i będziesz świetnym lekarzem. Widzę, jak fachowo zajmujesz się moją raną.
– Dziękuję. – Na chwilę oderwał wzrok od drogi i ich spojrzenia się spotkały. – Poznałyście się z Gośką na studiach? – zapytał.
– Nie, znamy się jeszcze z podstawówki. Zresztą nie studiujemy na jednym kierunku, Gośka jest na germanistyce, a ja na romanistyce.
– Romanistyce? Czyli znasz francuski i włoski, tak?
– I hiszpański.
– Ale na obozie uczysz angielskiego…
– Angielskiego nauczyłam się sama. Takie czasy, wszyscy muszą komunikować się w tym języku, z czego zresztą bardzo się cieszę, bo zarabiam, udzielając korepetycji.
– To brzmi, jakby samodzielne opanowanie angielskiego przyszło ci zupełnie bez wysiłku.
– Musiałam trochę nad tym posiedzieć, ale im więcej języków się zna, tym łatwiej przychodzi nauka każdego kolejnego.
– Jestem pod wrażeniem. Znajomość czterech języków to duża sprawa.
– Podobnie jak ukończenie medycyny. Studiowałeś w Warszawie?
– Tak. Razem z Wojtkiem. On jest taką moją Gosią.
– I też cię pilnuje, żebyś nie palnął jakiegoś głupstwa i nie zmarnował sobie życia?
– Wojtek pilnuje mnie, a ja jego – powiedział i zaśmiał się. – Chociaż nie. Wojtka nie da się upilnować.
– Jak się poznaliście?
– Na zajęciach pływania. Mieliśmy wtedy po dziesięć lat. Wspólne treningi, zawody, wszędzie razem jak papużki-nierozłączki. Nasza znajomość przetrwała liceum, a po maturze postanowiliśmy zdawać na medycynę. Umówiliśmy się nawet, że jeśli uda nam się dostać do Warszawy, wynajmiemy wspólnie jakieś lokum. Szczęśliwie dla nas, ciotka Wojtka wyjechała za granicę, więc wprowadziliśmy się do jej mieszkania. To było sześć lat temu, a teraz, po uzyskaniu dyplomu, złożyliśmy podanie o staż w tym samym szpitalu i planujemy się pobrać.
Roześmiała się.
– Znam się Wojtkiem od tak dawna, że czasami mam wrażenie, że on wie, o czym myślę, zanim zdążę to pomyśleć – dodał. – A ty i Gośka?
– Na naszym szybko rozrastającym się osiedlu wybudowano nową szkołę i przeniesiono do niej połowę dzieciaków ze starego gmachu. Gośka i ja zostałyśmy opuszczone przez nasze najlepsze przyjaciółki i dobrałyśmy się w nową parę. Razem usiadłyśmy w trzeciej ławce pod oknem i tyle, cała historia. O! Augustów! – zawołała, gdy minęli tablicę z nazwą miejscowości.
– Jesteśmy na miejscu – powiedział, parkując przed wejściem do szpitala.
Odprowadził Agnieszkę do gabinetu zabiegowego, nalał sobie wody do kubka i zajął dokładnie to samo krzesło, na którym siedział kilka dni wcześniej. Czekał, mijały kolejne minuty. Dlaczego to tak długo trwało? Rozcięcie dobrze się goiło, a Agnieszce założono rozpuszczalne nici chirurgiczne, których nie trzeba było usuwać. A może zrobił coś nie tak?
W końcu Agnieszka wyszła na korytarz, a za nią pojawił się ten sam młody lekarz, którego widział kilka dni temu. I tak jak wtedy, teraz też zagadywał ją w nieskończoność. Jak długo można omawiać zdjęcie szwów, których nie było? Lekarz wyjął z kieszeni fartucha kartkę i wręczył ją dziewczynie, a kiedy ją czytała, on znowu oglądał sobie jej biust. Igor podniósł się z krzesła, podszedł do nich, a wtedy niższy od niego o głowę lekarz zniknął w gabinecie.
– Wszystko OK? Dostałaś nowe zalecenia? – zapytał niewinnie Igor.
– Lekarz powiedział, że rana świetnie się goi, ale na wszelki wypadek daje mi swój prywatny numer. Mogę dzwonić do niego o każdej porze dnia lub nocy.
– Sądziłem, że to szpital powiatowy, a to prywatna opieka medyczna! – jęknął Igor.
Podeszła do śmietnika i wyrzuciła do niego karteczką z numerem telefonu lekarza.
– Ja już mam prywatną opieką medyczną – oświadczyła. – Wracamy? – zapytała, a kiedy potwierdził, ruszyła do wyjścia.
W połowie drogi do ośrodka odezwał się telefon Agnieszki.
– Co tam, Gośka? Naprawdę? No dobrze, daj go do telefonu. Cześć, Piotrek! Tak, jesteśmy jeszcze w szpitalu. Czekamy, tak. Kolejka jest bardzo, bardzo długa. Nie, nie mam pojęcia, jak długo to potrwa. Jasne, po powrocie odezwę się do ciebie, tak jak się umawialiśmy. Na razie!
Rozłączyła się i milczała przez chwilę.
– Wyobraź sobie, że Piotrek przyszedł do naszego pokoju i wymógł na Gośce, żeby do mnie natychmiast zadzwoniła i sprawdziła, gdzie jestem. Co za natrętny typ! – Agnieszka zatrzęsła się ze złości.
– Spokojnie, teraz nic ci z jego strony nie grozi – powiedział Igor. – A na skołatane nerwy proponuję ci spacer terapeutyczny. Tlenoterapię i psychoterapię. I tak nie możesz wrócić teraz do ośrodka.
– Nie mogę?
– Nie. Stoisz właśnie w „bardzo, bardzo długiej” kolejce do gabinetu zabiegowego.
Skręcił w boczną drogę i zatrzymał samochód.
Rozdział 9
– Dlaczego nie powiesz Piotrowi wprost, żeby się od ciebie odczepił? – zapytał Igor, kiedy szli obok siebie leśną aleją wiodącą do jeziora.
Agnieszka ciężko westchnęła.
– Bo nie potrafię mówić ludziom przykrych rzeczy – odparła, a kiedy dostrzegła na jego twarzy ironiczny uśmiech, dodała: – Pewnie uważasz, że to głupie, że w pierwszej kolejności powinnam zadbać o własne samopoczucie, a nie martwić się o jakiegoś nachalnego typa.
– Dokładnie tak! Musisz myśleć o sobie. Postaw sprawę jasno, powiedz Piotrowi, że lubisz go jako kolegę, ale nie jesteś zainteresowana niczym więcej.
– Bo to prawda! Ja wcale nie szukam faceta!
– Możesz mu też powiedzieć, że jesteś już z kimś związana, że w Lublinie czeka na ciebie chłopak. Masz kilka opcji do wyboru.
Zaśmiała się.
– Opatrujesz rany, niesiesz ulgę w cierpieniu, doradzasz kobietom w kwestiach stroju i uczuć. Masz szeroką ofertę!
– Nie tak szeroką jak Piotr.
– On uprawia karate, wchodzi na ośmiotysięczniki, gra na harfie i śpiewa w chórze. Wyobraź sobie, że następnego dnia po moim wypadku poszedł z nami na spacer…
– …delegując uprzednio opiekę nad swoją grupą koledze… – wpadł jej w słowo Igor.
– Dokładnie! I kiedy ujrzał słup, na który wpadłam poprzedniego wieczoru, zapytał: „To ten?”, a kiedy potwierdziłam, chwycił go gołymi rękami, wyrwał i odrzucił na bok.
– On jest jak ten amerykański Rambo czy też nasz rodzimy Ursus. Niedościgły męski wzorzec. Prawdziwy samiec alfa.
– Samiec alfa z wydepilowanym torsem.
– Sprawdzałaś?
– Tors? Nie, ale widziałam jego gładkie dłonie i wyobraziłam sobie, że cały jest taki wymuskany.
– A więc przyznajesz, że fantazjowałaś na jego temat.
– Powiedzmy, że zobrazowałam sobie w głowie to i owo.
– I co?
– I doszłam do wniosku, że nie mogłabym spotykać się z facetem, który poświęca na pielęgnację swojego ciała więcej czasu niż ja sama.
– O! I tak właśnie mu powiedz: „Nie mogę się z tobą spotykać, bo twoja skóra jest bardziej jedwabista od mojej”.
Zaśmiała się, a potem szli przez chwilę w milczeniu. Pomiędzy pniami drzew widać już było błyszczącą taflę wody, w oddali pohukiwały sowy.
– Twój spacer terapeutyczny naprawdę zdziałał cuda. Dziękuję, panie doktorze.
– Do usług.
– Dlaczego wybrałeś medycynę? Masz jakiegoś lekarza w rodzinie?
– Nie, ale uwielbiam widok krwi. Dlatego zmienianie opatrunku na twoim ramieniu było dla mnie taką przyjemnością. Będzie mi tego brakowało.
– Jasne.
– Prawda jest taka, że wybrałem medycynę, bo chciałem, żeby mama mogła być ze mnie dumna, żeby mogła się mną chwalić koleżankom.
– Znowu żartujesz.
– Wcale nie. Wychowywałem się bez ojca i nie chciałem, żeby ona myślała, że coś przez to straciłem, że nie pójdę na najbardziej prestiżowy kierunek studiów tylko dlatego, że dorastałem w niepełnej rodzinie, że wychowywała mnie samotna matka.
– Przepraszam, Igor, nie przyszło mi do głowy, że…
– Nie przepraszaj. Jak widzisz, mogę o tym rozmawiać całkiem swobodnie.
– Poznałeś ojca?
– Nie. Zupełnie go nie pamiętam. Nawet nie wiem, dlaczego rodzice się ze sobą rozstali. Mama o tym nigdy nie mówiła. Miałem ją, dziadków, potem oni umarli, a ja dorosłem i zrozumiałem, że lepiej nie poruszać tego tematu.
– Bałeś się, że jeśli zapytasz, ona pomyśli, że ci go brakuje. Że ona sama ci nie wystarcza.
– Chyba tak. Dlatego nigdy nie odbyliśmy porządnej rozmowy na ten temat. I dlatego poszedłem na medycynę, żeby jej udowodnić, że zrobiła wszystko, jak należy.
– Jak ma na imię twoja mama?
– Zuzanna. Jest nauczycielką plastyki w podstawówce, a w wolnych chwilach maluje.
– Ach! To stąd ten „bakłażan i mięta”!
– Mama uczyła mnie nazw kolorów, łączenia barw. Miała nadzieję, że zostanę wielkim malarzem, drugim Matejką. Niestety, okazałem się kompletnym beztalenciem.
Wyszli z lasu i stanęli na polanie.
– Ciii… – Agnieszka przyłożyła palec do ust.
Dwa jeże zmierzały w stronę wody. Nagle zatrzymały się, jeden wdrapał się na drugiego i wydając dziwaczne odgłosy rozpoczęły kopulację.
– O rany! – Igor westchnął. – Nie patrz na to! – Położył swoją dłoń na powiekach Agnieszki. Poczuł, jak jej drobne ciało trzęsie się ze śmiechu.
Rozdział 10
Igor szukał Agnieszki przez cały dzień. Wypatrywał jej na stołówce podczas śniadania, ale posiłki wydawano na dwie zmiany i najprawdopodobniej się minęli. Na obiedzie też jej nie widział. Wrócił na kąpielisko, po południu razem z Wojtkiem organizował dla dzieci zawody pływackie.
– Świetnie ci poszło, Jasiek! – zagadał do chudego blondyna, który wystartował z pierwszą turą zawodników. – Bardzo dobry czas!
– Fajnie. – Blondyn nawet na niego nie spojrzał.
– Fajnie i tyle? Chłopie, wykaż trochę więcej entuzjazmu!
– Jasiek ma problem – doniósł Igorowi Kajtek. – Zakochał się w pani Agnieszce.
Igor westchnął. Co takiego było w tej dziewczynie, że wszyscy faceci do niej lgnęli? Lekarz ze szpitala, Piotrek, a teraz ten chłopiec.
Agnieszka odnalazła się dopiero wieczorem. Gdy Igor zabezpieczał sprzęt na kąpielisku, wbiegła na pomost, z trudem chwytając powietrze.
– Czy te łódki… Czy można na nich pływać?
Kiedy Igor potwierdził, wskoczyła do jednej z nich i nerwowo obejrzała się za siebie.
– Coś się stało? – zapytał.
– Piotr tu idzie. Szybko!
Igor wskoczył do łodzi. Złapał wiosło i odepchnął się nim od pomostu, chwycił drugie i z całej siły przesuwał nimi wodę. Agnieszka co chwilę oglądała się za siebie, jakby sprawdzała, czy Piotrek nie płynie za nimi. Uspokoiła się dopiero, kiedy Igor wyjaśnił jej, że sprzęt jest zabezpieczony, a klucze do niego mają tylko on i Wojtek.
– Wygląda na to, że znów ratujesz mnie z opresji – powiedziała, kiedy byli już kawałek od brzegu. – Tym razem jednak mam mniejsze wyrzuty sumienia, bo rady, których mi wczoraj udzieliłeś, nie zadziałały. W każdym razie jedna z nich nie zadziałała. Teraz myślę, że jednak powinnam była powiedzieć Piotrowi o tym chłopaku czekającym na mnie w Lublinie. Może wtedy by się odczepił?
– Rozmawiałaś z nim po kolacji?
– Pierwszą rozmowę odbyliśmy rano. Miał pretensje, że wczoraj po powrocie ze szpitala do niego nie zadzwoniłam, a potem nagle wyznał, że mnie kocha. Odpowiedziałam, że nie jestem zainteresowana wiązaniem się z kimkolwiek. Sądziłam, że to załatwi sprawę, ale nie załatwiło. – Westchnęła. – Po obiedzie znów mnie zaczepił. Nalegał, żebym jeszcze raz wszystko przemyślała, że miłość nie wybiera, że nie można się tak po prostu zaprogramować, że się w kimś nie zakocha. „Zaprogramować się”, tak właśnie powiedział. A po kolacji zaczął za mną iść, wołać mnie po imieniu… – Odwróciła się za siebie, jakby jeszcze raz chciała się upewnić, że Piotr nie płynie za nimi. – Spanikowałam. Spanikowałam i wskoczyłam do twojej łódki. – Zaśmiała się nerwowo. – Igor, ja się go po prostu boję… My tu sobie żartujemy z jego wydepilowanej skóry, a on może być stalkerem! Czytałam o takich historiach…
– Masz rację, nie powinniśmy tego lekceważyć. Jutro z nim porozmawiam. Pójdę do niego razem z Wojtkiem i zawiadomimy Ilonę.
– Dziękuję. – Odetchnęła głęboko.
Przez chwilę milczała, rozglądając się dookoła, jakby dopiero teraz zauważyła, że są na środku jeziora.
– Jak tu pięknie!
– Pięknie – potwierdził i żeby poprawić jej humor, dodał: – Zazwyczaj proponuję dziewczynom kąpiel nago w jeziorze, ale z twoją świeżą raną ten pomysł na razie odpada.
– I tak bym odmówiła.
– Rozumiem. Nie jesteś jedną z tych dziewczyn, zbyt krótko się znamy, boisz się ryb.
– Wszystkie trzy powody, które wymieniłeś, i jeden najważniejszy: nie potrafię pływać.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Niemożliwe! Kiedy ramię się zagoi, nauczę cię. Mam uprawnienia instruktorskie.
– Opieka medyczna, pogotowie modowe, poradnictwo matrymonialne i nauka pływania.
– A jednak ciągle nie dorównuję Piotrowi.
– To już ustaliliśmy.
Igor skierował łódź na wyspę kormoranów.
– Czy to ta polana, na której byliśmy wczoraj? – zapytała.
– Zgadza się. To jest właśnie nasza jeżowa polana…
Uśmiechnęła się na wspomnienie erotycznego pokazu urządzonego dla nich przez jeże.
– Jest dużo bliżej, niż sądziłam.
– Szosą jest dalej niż brzegiem jeziora. Spacerem z naszego ośrodka można tam dojść w kilkanaście minut, a szybkim marszem nawet w kilka.
– Chciałabym tam jeszcze kiedyś wrócić.
– Poobserwować jeże w ich naturalnym środowisku?
Zaśmiała się, a on poczuł się szczęśliwy. Siedział w łódce na środku jeziora. Wsłuchiwał się w ciszę, którą przerywały rytmiczny plusk wioseł o wodę, krzyk ptaków i jej głos.
Rozdział 11
– Słyszałeś już? Piotrek zniknął! – obwieściła Gośka zaraz po tym, jak Igor dosiadł się podczas śniadania do stolika dziewczyn. – Wczoraj wieczorem – mówiła dalej – Piotr zapakował rzeczy do auta i wyjechał bez słowa. Nawet nie zawiadomił Ilony, że porzuca pracę. Poprosił tylko Marcina, żeby miał oko na jego chłopaków, i już go nie było.
Igor spojrzał na Agnieszkę. Na jej twarzy malował się spokój.
– Od początku dziwacznie się zachowywał. – Sięgnęła po filiżankę i napiła się kawy.
– To prawda, ale żeby zaraz rezygnować z pracy? Z wakacyjnego zarobku? – Gośka pokręciła głową. – Chociaż dla niego to pewnie żadne pieniądze. Wyglądał, jakby miał kupę szmalu. Widocznie dobrze zarabiał na tych reklamach.
– Jakich reklamach? – zainteresował się Igor.
– Podobno reklamował slipy, to znaczy bokserki. Ogólnie męską bieliznę. Sam mi powiedział. Myślicie, że zmyślał? Igor, widziałeś go kiedyś w jakiejś reklamie?
– Niestety nie, ale od dzisiaj będę bacznie śledził karierę Piotra w modelingu. Może jeszcze gdzieś wypłynie.
Igor ucieszył się na wieść, że Piotr wyjechał, bo to oznaczało, że Agnieszce już nic nie grozi. Ale zaraz zrobiło mu się smutno, bo zdał sobie sprawę, że nie istnieje już żaden powód, dla którego on i ona mieliby się widywać. Nie musiał więcej bronić jej przed natrętnym wielbicielem ani zmieniać opatrunku na jej ramieniu. Już go nie potrzebowała.
Zamiast spędzać z nią czas, spacerując po lesie lub pływając łódką po jeziorze, od przeszło trzech godzin siedział nad podręcznikiem do interny i udawał, że się uczy. Właśnie zrozumiał, że teraz to on potrzebuje Agnieszki. Czuł się tak, jakby ktoś dał mu spróbować narkotyku, a później odciął mu do niego dostęp. Żałował, że drugiego dnia obozu, kiedy Gośka zaproponowała mu wspólny spacer, wykręcił się nauką. Gdyby wtedy z nimi poszedł, Piotrek nie przyczepiłby się do Agnieszki. Gdyby Igor wtedy przyjął zaproszenie, spędziłby z nią do tej pory siedem wieczorów, a nie tylko trzy.
– Igor? Ty tutaj? – Wojtek wszedł do pokoju i rzucił się na swoje łóżko. – Dobrze widzieć, że wróciłeś do nauki. Już zaczynałem się martwić, że oblejesz ten egzamin. – Zaśmiał się i dodał: – Nie odzywasz się, jesteś jakiś markotny. Wiedz, że nie tylko ciebie zmartwił wyjazd naszego Rigde’a. Ilonę wręcz wkurzył. Jest załamana, dlatego zaoferowałem, że jej pomożemy, pojedziemy do Augustowa po nagrody na zakończenie obozu. Puchary, dyplomy, jakieś zabawki. Pojutrze jest pożegnalne ognisko. Ilona nie ma teraz do tego głowy, brakuje jej wychowawcy…
– Sam to załatwię, zrób listę rzeczy do kupienia – przerwał mu Igor.
– Naprawdę? – ucieszył się Wojtek. – Prawdziwy z ciebie pracownik miesiąca!
Następnego dnia Igor podszedł do Agnieszki i zaproponował jej wyjazd do Augustowa. Tłumaczył, że Ilona potrzebuje pomocy, że on i Wojtek rozdzielili między siebie zadania, że…
– Chętnie z tobą pojadę – przerwała mu.
Kilka godzin później chodzili po miasteczku i realizowali kolejne pozycje z listy dostarczonej im przez Wojtka. Nagrody za udział w zawodach pływackich i konkursach językowych zapełniły cały bagażnik czerwonego seicento. Pozostały im do kupienia puchary.
– Pójdę po te puchary sam, a ty poczekaj tu na mnie. – Posadził Agnieszkę na ławce. – A na wypadek, gdybyśmy się zgubili, podaj mi swój numer. – Wyciągnął telefon z kieszeni.
– Zgubili? Przecież mam na ciebie czekać tutaj. Obiecuję, że nie będę się stąd ruszać.
– No, ale gdyby na przykład w tym sklepie była długa kolejka, mógłbym cię na bieżąco informować, jak mi idzie.
– No tak! – Uśmiechnęła się ironicznie. Ułożyła głowę wygodnie na oparciu ławki, zamknęła oczy i podyktowała mu numer swojego telefonu.
Kilka minut później, czekając w kolejce, wysłał do Agnieszki swój pierwszy SMS.
„Czekasz na mnie?”
„Czekam” – odpisała.
Zaniósł zakupy do auta i wrócił na rynek. Zatrzymał się i z oddali patrzył, jak się opala.
– Wszystko załatwione – powiedział, siadając na ławce obok niej. – Świetnie się spisaliśmy, więc w nagrodę kupiłem nam lody truskawkowe. Najlepsze w miasteczku.
Wręczył jej wafelek. Przez chwilę w milczeniu delektowali się deserem.
– Pyszne – przyznała. – Skąd wiedziałeś, że to mój ulubiony smak?
– Wszystkie dziewczyny lubią truskawkowe lody. – Wzruszył ramionami i zaraz poczuł uderzenie w brzuch. – Au! – zawołał, zginając się wpół. – Nie miałem nic złego na myśli! – Spojrzał na Agnieszkę. Zajadała lody i wcale na niego nie patrzyła. Wyglądała ślicznie. Przez chwilę wyobraził sobie, że siada blisko niej, odsuwa na bok jej dłoń, tę z lodami, i zbliża swoje usta do jej ust, że całują się, że czuje jej smak wymieszany z truskawkowym deserem, że po rękach płyną im różowe strużki roztopionych lodów, że... – Spojrzała na niego, wyprostował się i zapytał: – Czy tak jak Gośka, zaraz po studiach planujesz wyjechać z Lublina?
– Tak.
– Przeprowadzasz się do Warszawy? – Teraz wyobraził sobie, jak oprowadza ją po Warszawie. Zabiera ją na Bulwary Wiślane, zaprasza do kina. Mogliby się widywać codziennie. Mogliby…
– Wyjeżdżam do Londynu. – Usłyszał jej głos. Był tak zaskoczony, jakby poinformowała go, że jutro rano wylatuje na Marsa.
– Do Londynu? Dlaczego akurat tam?
– A dlaczego nie? W Wielkiej Brytanii potrzebują lektorek języków obcych. Jest całkiem sporo ofert pracy. Mogłabym zatrudnić się w prywatnej szkole, nauczyciele nieźle tam zarabiają.
– A co ze mną? – zapytał. Odwróciła głowę w jego stronę. – Miałem na myśli oferty zawodowe dla lekarzy. Jest tam dla nas jakaś praca? Pytam, bo widzę, że jesteś nieźle zorientowana w brytyjskim rynku pracy.
– Po prostu ciągle gadamy o tym z Gośką. Za rok obie kończymy studia i zastanawiamy się, co dalej. Nie jestem żadną ekspertką od tamtejszego rynku i nie wiem, czy w Londynie potrzebują lekarzy. Pewnie tak, wszędzie ich brakuje.
– Mnóstwo ludzi z naszego roku zaraz po stażu planuje wyjechać do Skandynawii.
– Ale nie ty.
– Przyznam, że nigdy o tym nie myślałem ze względu na mamę. Chyba nie mógłbym jej zostawić i przeprowadzić się gdzieś daleko.
– Przecież już się przeprowadziłeś: do Warszawy. Do Londynu można się dostać samolotem w dwie godziny, a pociąg z Warszawy do Szczecina jedzie pewnie ze cztery.
– To jednak co innego – powiedział. – Z mamą łączy mnie silna więź, choć mam nadzieję, że nie wyrosłem na maminsynka.
– Potwierdzam, nie wyrosłeś.
– Inne dziewczyny też tak uważają! – Odsunął się, jakby się bał, że znowu go uderzy, ale zamiast tego Agnieszka popatrzyła na niego z powagą i powiedziała:
– Jesteś dobrym człowiekiem, Igor.
– Bo kupiłem ci te lody?
– Też. – Uśmiechnęła się.
– Robię, co mogę, żebyś o mnie nie zapomniała w tym smętnym Londynie. Zresztą może niepotrzebnie się staram? I tak nigdy o mnie nie zapomnisz.
– Tak uważasz?
– Za każdym razem, kiedy ktoś zapyta cię o bliznę na ramieniu, będziesz musiała opowiedzieć mu o mnie. O tym, z jakim poświęceniem zmieniałem ci opatrunki. No chyba że wybierzesz tę drugą historię.
– Drugą?
– O rycerskim Piotrze, który gołymi rękami wyrwał słup i rzucił nim w pokrzywy.
– Wybiorę pokrzywy!
– Dlaczego w ogóle ktoś chciałby mieszkać w Wielkiej Brytanii? – zapytał po chwili. – Zimno, mokro, depresyjnie. Na dodatek mają tam okropne jedzenie.
– Skąd wiesz, jak tam jest i co się jada? Byłeś w Londynie?
– Wiem wszystko z podręczników do angielskiego, to moja szkoła życia! Na przykład taki English breakfast to fasolka, kiełbaski, jajka, smażony pomidor i tosty.
– Dla mnie największym zaskoczeniem były naleśniki z bekonem i syropem klonowym – przyznała. – Słony bekon i słodki syrop. Brr! – Potrząsnęła z obrzydzeniem głową.
– Do tego Wielka Brytania to wyspa otoczona niebezpiecznymi wodami. W każdej chwili można do tej wody wpaść, a ty nie potrafisz pływać. Reasumując: Londyn to nie najlepszy pomysł. Może się jeszcze rozmyślisz co do tego wyjazdu?
– Raczej nie. To już postanowione. Bo co takiego wspaniałego miałabym tutaj robić? – zapytała.
„Być ze mną” – pomyślał, ale nie powiedział tego głośno. Po pierwsze dlatego, że jego samego zaskoczyła ta odpowiedź. Po drugie, nie był pewien, czy mógłby być jakąkolwiek alternatywą dla Londynu.
Rozdział 12
Siedzieli w gwarnej jadalni we troje i z apetytem pochłaniali śniadanie. Twarożek z rzodkiewką i szczypiorkiem, talerz świeżych warzyw, pieczywo, masło i dwa rodzaje marmolady. Do tego trzy szklanki z wodą zamiast wszechobecnej na stolikach dzieciaków pomarańczowej kleistej cieczy udającej sok.
Agnieszka odłożyła serwetkę i podniosła się od stołu.
– Idę po kawę. Chce ktoś? – zapytała.
– Nie. – Gośka pokręciła głową i dalej smarowała bułkę masłem.
– Ja też dziękuję – odparł Igor i odprowadził Agnieszkę wzrokiem aż do automatu z kawą.
– Wczoraj bardzo późno wróciliście z tego Augustowa. – Gośka odchrząknęła znacząco. Na jej twarzy malowało się rozbawienie.
– Zwiedzaliśmy okolicę. – Igor chwycił solniczkę i potrząsnął nią nad twarożkiem.
– Zwiedzaliście okolicę. – Gośka odłożyła nóż, a jej twarz przybrała zatroskany wyraz. – Słuchaj, Igor, może to nie moja sprawa i nie powinnam się wtrącać, ale musisz wiedzieć, że kilka tygodni temu Agnieszka przeżyła zawód miłosny. Zadurzyła się w facecie, który ukrywał przed nią, że jest żonaty, i kiedy odkryła prawdę… Cóż... Długo się po tym zbierała. To moja przyjaciółka i nie chciałabym, żeby znowu cierpiała.
– Rozumiem twoje obawy, ale zupełnie nie musisz się o to martwić. Nie mam żony ani żadnych poważnych zobowiązań w stosunku do innych kobiet.
– To dobrze, bo ona nie ma nikogo.
– Tak. Mówiła mi, że nie ma chłopaka.
– Nie chodzi mi o chłopaka. – Gośka machnęła ręką. – Ona nie ma rodziców! Zginęli w wypadku samochodowym, kiedy Agnieszka miała jedenaście lat. Potem zmarła jej babcia. Ona jest zupełnie sama, Igor.
Poszukał wzrokiem Agnieszki. Niosła przed sobą filiżankę z kawą, ostrożnie stawiając stopę za stopą, jakby się bała uronić choć kroplę. To dlatego wypytywała go o ojca, to dlatego domagała się, żeby opowiadał jej o mamie. Sama nie powiedziała mu ani słowa o swoich rodzicach, o wypadku... Nie powiedziała, chociaż był jedyną osobą, która mogła ją zrozumieć. Nie chciała, żeby się nad nią użalał. Nie chciała wzbudzać litości.
Przeniósł wzrok na Gośkę.
– Agnieszka to wspaniała dziewczyna i mam wobec niej wyłącznie uczciwe zamiary – oznajmił. – Obiecuję ci, że tego nie zepsuję.
– Fajny z ciebie facet, Igorze. – Gośka uśmiechnęła się do niego. – Niech ta rozmowa zostanie między nami – dodała szybko, bo Agnieszka już podchodziła do ich stolika.
Postawiła na blacie swoją filiżankę z kawą i powiodła wzrokiem po ich twarzach.
– Plotkowaliście na mój temat? – zapytała.
– Absolutnie nie! Mamy lepsze tematy do rozmowy. – Gośka spojrzała na Igora.
Żałował, że nie zdążył jej powiedzieć, że prawdziwie oddana z niej przyjaciółka.
Po obiedzie rozpoczęły się przygotowania do pożegnalnego ogniska: zbierano opał, budowano palenisko, nabijano kiełbaski na patyki i przeprowadzano ostatnie muzyczne próby. Kiedy zapadł zmrok, wychowawcy usadzili swoich podopiecznych wokół ognia, a Ilona powitała zebranych. Zapowiedziała rozstrzygnięcie konkursu językowego i zaprosiła lektorki do wręczenia nagród. Gośka i Agnieszka podniosły się ze swoich miejsc. Igor odnotował, że Agnieszka miała na sobie krótką sukienkę w drobne kwiatki, zapinaną z przodu na guziki. Jej włosy, zazwyczaj zebrane z tyłu głowy, dzisiaj swobodnie spływały jej na ramiona.
– Najlepszy wynik w konkursie językowym uzyskał Jan Sokołowski! – przeczytała Gosia.
Rozległy się rzęsiste brawa i pomruki kolegów. Chudy blondyn podszedł do Agnieszki, przyjął dyplom i nagrodę i z przejęcia zarumienił się na twarzy.
– Czas na trofea za osiągniecia sportowe! – Wojtek wyszedł na środek z listą zwycięzców. – Najlepszy wynik na pięćdziesiąt metrów stylem klasycznym uzyskał… Jan Sokołowski!
Igor wręczył mu puchar, uściskał chłopca i wrócił na miejsce. Ogarnęła go melancholia. Rzewny utwór wyśpiewywany dziecięcymi głosami („Rozstania już nadszedł czas, la-la-la”) przypominał mu, że za kilka godzin on i Agnieszka rozjadą się w różne strony.
Siedziała po przeciwnej stronie ogniska, a on nie mógł oderwać od niej wzroku. Była atrakcyjna, mądra, zaradna. Po śmierci rodziców umiała tak pokierować swoim życiem, że zdobyła wykształcenie, które pozwalało jej się utrzymać. Obydwoje musieli dorosnąć szybciej niż rówieśnicy. Chciał się nią zaopiekować. Po ognisku zaproponował jej pożegnalny spacer.
– A więc przyprowadziłeś mnie na jeżową polanę – powiedziała, kiedy doszli do celu.
– Dostałem informację, że jeże mają się tu pojawić dziś wieczorem. – Igor udał, że rozgląda się dookoła. – Ale nie ma ich, jestem tylko ja.
– Nie jestem pewna, czy mi to wystarczy.
– To właśnie chciałbym ustalić. – Spojrzał jej w oczy.
Odszedł od niej kilka metrów i przez chwilę zachwycał się obrazem, który miał przed sobą: stała na tle jeziora, księżyc świecił jej nad głową, brzeg jej sukienki w kwiatki powiewał leciutko na wietrze…
– Muszę z tobą porozmawiać – zaczął. – Tylko nie chciałbym cię przestraszyć.
– Nie chcesz być jak Piotrek.
– Nie chcę, chociaż w jednym muszę przyznać mu rację.
– W czym? – Uniosła brew.
– Że nie można się zaprogramować, żeby się w kimś nie zakochać – powiedział, wciskając dłonie do kieszeni spodni.
Nie poruszyła się.
– Broniłem się z całych sił. Chciałem skupić się na nauce. Zamykałem się w pokoju z książkami, unikałem cię, ale nie dałem rady… – Uśmiechnął się smutno. – Spędzając z tobą coraz więcej czasu, zrozumiałem, że nie chcę dłużej mieszkać z Wojtkiem. Chcę mieć moje własne nowe życie z tobą, bo czuję, że jesteśmy do siebie podobni, bo przy tobie jestem lepszym człowiekiem… Ty za rok skończysz studia, a ja staż w szpitalu i możemy wyjechać, dokądkolwiek zechcesz. Niech będzie ten Londyn! Dla ciebie jestem gotowy znosić koszmarne jedzenie i okropną pogodę. Wiem, że możesz być zaskoczona moim wyznaniem, ale kiedy spotyka się kogoś właściwego, nie ma sensu marnować czasu. Nie ma sensu go marnować, gdy jest się kogoś pewnym, nie wiem tylko, czy ty…
Urwał i popatrzył na Agnieszkę. Nie poruszyła się, milczała. Podszedł do niej i ujął jej twarz w swoje dłonie. Oparł swoje czoło o jej głowę.
– Kocham cię – wyszeptał. Poczuł, jak dziewczyna drży, więc przytulił ją mocno do siebie. Pocałował ją. Odwzajemniła pocałunek. Podciągnęła brzeg jego koszulki i dotknęła jego torsu. Przez jego ciało przebiegł dreszcz. Dłoń Igora zjechała z policzka Agnieszki przez jej gładką szyję aż do jej piersi. Pieścił palcami ich krągłość. Coraz odważniej, szybciej. Nie powstrzymała go. Nie zaprotestowała. Nie przerwała pocałunku. Oddychała coraz szybciej, a on ośmielony i upojony tym, co się działo, rozpiął jej sukienkę. Przesuwał swoje usta coraz niżej. Słyszał, jak mocno bije jej serce. Położył ją na ziemi, zdjął z niej bieliznę i kochał się z nią. Kochał się z dziewczyną, dla której całkowicie stracił głowę, bez której nie wyobrażał sobie dalszego życia. Jej zapach mieszał się z zapachem lasu, miękkość jej skóry była jak mech, na którym leżeli, a ich przyspieszone oddechy współgrały z pohukiwaniem sowy dobiegającym gdzieś z daleka.
Wszystko było doskonałe. Ona była doskonała.