Idzie nowe - Åsa Bonelli - ebook

Idzie nowe ebook

Åsa Bonelli

5,0

Opis

Kiedy Mia została zmuszona do porzucenia wspaniałego życia influencerki, była pewna, że wszystko straciło sens. Z czasem okazało się, że świat ma do zaoferowania o wiele więcej. Szok spowodowany tym, że rodzice wysłali ją na upokarzający detoks, zastąpiła miłość do Toskanii i jej mieszkańców, psów ze schroniska, a przede wszystkim do syna rzeźnika, Sandra. Co więcej, właścicielka lokalnej galerii postanowiła zorganizować uroczysty wernisaż i wystawić fotografie Mii.

Przyjęcie trwa w najlepsze do momentu pojawienia się na nim pewnej posępnej nastolatki. Jej wygląd i zachowanie wzbudzają u Mii przypuszczenia, że dziewczyna może potrzebować pomocy.

Miasteczko jest małe i Mia wkrótce wpada na tajemniczą dziewczynę, która także pochodzi ze Szwecji. Nastolatka ma na przedramionach blizny świadczące o samookaleczaniu. Mia chce zrobić wszystko, co w jej mocy, żeby pomóc dziewczynie, ale kiedy przez przypadek zagląda do mediów społecznościowych, przypomina sobie, że nie tylko nastoletnia Clara ma mroczne tajemnice…

„Idzie nowe” przedstawia dalsze losy Mii, którą słuchacze i czytelnicy mieli szansę poznać w powieści „Moj@ historia”. To zarazem radosna, jak i refleksyjna historia przypominająca o tym, że w życiu nie zawsze wszystko idzie jak z płatka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 175

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Monella13

Nie oderwiesz się od lektury

Lekka i ciepła historia na zdecydowaną poprawę humoru 😘 Polecam 👍❤️
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: En ny My(s) hi­sto­ria

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Marta Sta­siak-Górna

Co­py­ri­ght © Åsa Bo­nelli, 2022

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2022

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Mo­nika Drob­nik-Sło­ciń­ska

Re­dak­cja: Alek­san­dra Pie­trzyń­ska

Ko­rekta: Jo­anna Kłos

ISBN 978-87-0237-885-6

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Rozdział 1

Przy­jem­nie się sie­działo na ku­dła­tym dy­wa­nie obok łóżka. Był od­po­wied­nio miękki i z nie­zbyt gę­stym wło­siem, więc nie ro­biło się za cie­pło. Miło było też po­sta­wić na nim stopy, kiedy dzwo­nił bu­dzik, choć ona wo­lała wtedy ra­czej za­ko­pać się jesz­cze głę­biej w prze­ście­ra­dło, koł­drę i po­duszki. Za­miast tego mu­siała wsta­wać, by roz­pra­wić się z dniem. Na do­da­tek ta­kim, który nie róż­nił się od reszty, i wy­glą­dał do­kład­nie tak samo jak po­zo­stałe trzy­sta sześć­dzie­siąt pięć. Wstać, ubrać się, umyć zęby, zjeść śnia­da­nie i póź­niej w drogę. Małe no­życzki do pa­znokci nie cią­żyły w dłoni. Przy­glą­dała się zwę­ża­ją­cej się ścię­tej kra­wę­dzi za­koń­czo­nej szpi­cza­stym ostrzem. Prze­su­nęła pal­cem wska­zu­ją­cym po kon­tu­rze zim­nego me­talu i za­trzy­mała się na wą­skiej czę­ści. Jak za­cza­ro­wana wpa­try­wała się w ko­niu­szek palca, co­raz moc­niej do­ci­ska­jąc go do ostrego czubka, i ob­ser­wo­wała po­głę­bia­jącą się bruzdę w skó­rze. Za każ­dym ra­zem fa­scy­no­wało ją to tak samo. Bo to oczy­wi­ście nie pierw­szy raz. Nie, w tej sy­tu­acji można było ją na­zwać pro­fe­sjo­na­listką. Pro­fe­sjo­na­listką w na­ci­na­niu skóry. Gdyby ogło­sić za­wody, sta­nę­łaby na naj­wyż­szym stop­niu po­dium.

Od­su­nęła pa­lec i pod­cią­gnęła rę­kaw ko­szulki. Gdy spoj­rzała na liczne rany na przed­ra­mie­niu, przez chwilę czuła, jak smu­tek wy­peł­nia jej klatkę pier­siową. Choć na swój spo­sób było w tym coś pięk­nego. To po­twier­dzało, że żyje, że na­prawdę tu jest. Że składa się z mię­śni, ko­ści i krwi. Na­wet je­śli naj­czę­ściej tego nie czuła. Jak te­raz. Była prze­zro­czy­sta. Wręcz nie­wi­dzialna. Nie­wi­dzialna i nic nie­zna­cząca. Bo nie ist­niał nikt, kto by ją do­strzegł. Czy ra­czej nikt, kto chciał ją zo­ba­czyć, za­miast świa­do­mie od­rzu­cać. Inni byli prze­cież dużo bar­dziej in­te­re­su­jący i mo­gli się na coś przy­dać. A wszy­scy wie­dzieli, że ona nie przy­da­wała się do wielu rze­czy. Naj­czę­ściej i naj­chęt­niej trzy­mała się z boku i sie­działa ci­cho. Uda­wała, że nie sły­szy, je­żeli ktoś, wbrew wszel­kim ocze­ki­wa­niom, za­czy­nał z nią roz­mowę. Tylko kogo pró­bo­wała oszu­kać? Je­żeli ktoś po­świę­cał jej uwagę, to dla­tego, że za­sta­na­wiał się, która go­dzina albo gdzie jest naj­bliż­szy ban­ko­mat.

Ona jed­nak w więk­szym lub mniej­szym stop­niu to za­ak­cep­to­wała. Tak po pro­stu było. Ale nie zmie­niało to faktu, że te małe zia­renka bólu ro­sły, aż sta­wały się gi­gan­tycz­nych roz­mia­rów klu­chą, któ­rej w końcu nie dało się udźwi­gnąć. Wtedy po­ma­gały tylko no­życzki do pa­znokci.

Pró­bo­wała po­li­czyć, ile czasu mi­nęło od ostat­niego razu. Ty­dzień, dwa? Nie, przy­po­mniała so­bie i za­sko­czyła ją ta myśl. Mi­nęły trzy ty­go­dnie. Tyle że ostat­nio było dość ci­cho i spo­koj­nie. Bez zbyt­niej go­ry­czy wy­pa­la­ją­cej od środka. Wszystko jed­nak ma swój kres i dziś naj­nor­mal­niej w świe­cie skoń­czyło się jak zwy­kle. Wszystko wró­ciło, roz­dzie­ra­jąc, szar­piąc, pod­gry­za­jąc, aż w gar­dle za­le­gła klu­cha. Przy­tkała drogi od­de­chowe, aż dzwo­niło w uszach. Je­dyne, co dziew­czyna sły­szała, to wła­sny od­dech. Czuła kłu­cie w pal­cach dłoni i stóp.

Zna­la­zła od­po­wied­nie miej­sce na ra­mie­niu. Per­fek­cyjny ka­wa­łek, gdzie skóra była miękka i cienka. Nie bę­dzie sta­wiać zbyt­niego oporu, tylko ule­gnie pod na­ci­skiem me­talu i pra­gnie­nia. Przy­ło­żyła ko­niu­szek do skóry. Wzdry­gnęła się lekko, kiedy zimno ze­tknęło się z cie­płem. Od­chy­liła głowę do tyłu i oparła o ramę łóżka, za­mknęła oczy i po­czuła na­ra­sta­jący spo­kój.

Wkrótce, wkrótce.

Bez naj­mniej­szego wa­ha­nia do­ci­snęła. Me­tal wbił się głę­boko w jej ciało. En­dor­finy po­pły­nęły z prą­dem krwi w ży­łach. Otwo­rzyła oczy i po­dą­żyła wzro­kiem za dło­nią trzy­ma­jącą no­życzki ro­biącą po­ziome na­cię­cie. Zo­ba­czyła, jak skóra się roz­stą­piła. Otwo­rzyła się. Spo­koj­nie przy­glą­dała się wy­pły­wa­ją­cej czer­wieni o me­ta­licz­nym po­smaku i za­pa­chu. Ciecz ście­kała po przed­ra­mie­niu i ka­pała na spodnie. Jako eks­pertka w sa­mo­oka­le­cza­niu przy­go­to­wa­nym ka­wał­kiem pa­pieru za­ta­mo­wała krew, za­nim ta zdą­żyła jesz­cze bar­dziej spla­mić ubra­nia. Nie­po­trzeb­nie się tak po­bru­dziła. Mocno przy­ci­snęła pa­pier do otwar­tej rany. Wsłu­chi­wała się w swoje wnę­trze, od­cięła się. Bo te­raz i tylko te­raz było to moż­liwe. To te­raz pa­no­wał zu­pełny spo­kój. Od­pie­rał cię­żar na szyi, gła­dząc ją po po­liczku.

Roz­luź­nij się i przyj­mij mój dar, mó­wił.

Rozdział 2

– Na zdro­wie! – Trzy na po­zór różne ko­biety unio­sły zgod­nie kie­liszki do za­ró­żo­wio­nego nieba.

Mię prze­peł­niało cie­pło, kiedy ob­ser­wo­wała Gię, mą­drą i ser­deczną, oraz jej nieco upier­dliwą i in­tro­wer­tyczną córkę Elenę, które otwo­rzyły serca i dom dla tej roz­trzę­sio­nej dziew­czyny – Mii z prze­szło­ści. Dziew­czyny, która zo­stała zmu­szona do prze­war­to­ścio­wa­nia swo­jego ży­cia i która do­kład­nie rok póź­niej my­ślała i za­cho­wy­wała się zu­peł­nie ina­czej. Kie­dyś naj­waż­niej­sze były dla niej po­goń za laj­kami na In­sta­gra­mie i ak­cep­ta­cja fa­nów. Tamto ży­cie, co Mia wy­raź­nie te­raz do­strze­gała, róż­niło się zu­peł­nie od tego, które wio­dła dzi­siaj. Nie było w nim już su­kie­nek z ce­ki­nami, sta­ran­nie na­ło­żo­nego ma­ki­jażu, mar­ko­wych to­re­bek i do­pa­so­wa­nych do nich bu­tów ani im­prez w opa­rach al­ko­holu. W trzy­sta sześć­dzie­siąt pięć dni za­mie­niła to wszystko na cięż­kie tra­pery, prze­tarte szorty, po­si­nia­czone nogi i po­ła­mane pa­znok­cie. Za­częła na­wet roz­wa­żać, czy ko­szula w kratkę mimo wszystko nie jest aż taka brzydka. Rude włosy, które wcze­śniej swo­bod­nie opa­dały na plecy ni­czym gę­sta za­słona, te­raz były naj­czę­ściej cia­sno zwią­zane w koń­ski ogon, żeby nie prze­szka­dzać w co­dzien­nej pracy w schro­ni­sku. Tusz do rzęs i kredkę do oczu, prze­gnane do ko­sme­tyczki, Mia wyj­mo­wała zaś je­dy­nie na spe­cjalne oka­zje.

– Gra­tu­la­cje z oka­zji rocz­nicy! – po­wie­działa Gia i uśmiech­nęła się, aż jej brą­zowe oczy stały się wą­skimi szpar­kami. – Je­ste­śmy z cie­bie nie­sa­mo­wi­cie dumne! Prawda, Elena?

Córka przy­tak­nęła.

– Tak! I po­my­śleć, że na­wet z cie­bie mo­gli być lu­dzie. Kiedy od­bie­ra­łam cię z lot­ni­ska i kiedy wy­sia­da­łaś z sa­mo­chodu, w ogóle się tego nie spo­dzie­wa­łam. Przy­glą­da­łam ci się w lu­sterku wstecz­nym, gdy pod­je­cha­ły­śmy pod dom. Gdy­byś tylko wi­działa swoją minę! – Elena otwo­rzyła sze­roko oczy i roz­dzia­wiła bu­zię, uda­jąc prze­ra­że­nie.

Mia klep­nęła ją w ra­mię.

– Wcale tak nie wy­glą­da­łam! – Zbli­żyła do ust szam­pankę i zro­biła łyk soku po­ma­rań­czo­wego.

– Ależ tak, tak wła­śnie wy­glą­da­łaś – skon­tro­wała Elena, wy­ła­wia­jąc tru­skawkę, która utknęła na dnie kie­liszka.

Mia od­po­wie­działa prych­nię­ciem, choć wie­działa, że dziew­czyna ma ra­cję. Z pew­no­ścią przy­po­mi­nała złotą rybkę wy­rzu­coną na su­chy ląd, kiedy jej ro­man­tyczny ob­raz To­ska­nii roz­padł się na ka­wałki. I gdy w na­stęp­nej chwili po­zba­wiono ją za­równo ko­mórki, jak i ta­bletu – tak, wtedy ka­ta­strofa stała się fak­tem. Te­raz ła­two było się z tego śmiać, ale w tam­tym mo­men­cie Mia na­prawdę są­dziła, że jej ży­cie do­bie­gło końca.

Mięk­kie mu­śnię­cie łydki spra­wiło, że Mia spoj­rzała w dół. Uśmiech­nęła się i kuc­nęła. Ko­chana, ko­chana Penny. Wierna i naj­lo­jal­niej­sza ko­le­żanka, która cho­dziła za Mią krok w krok. Która za­le­wała ją bez­wa­run­kową mi­ło­ścią i pa­trzyła na swo­jego czło­wieka spoj­rze­niem peł­nym uwiel­bie­nia.

Mia prze­cią­gnęła pal­cami po je­dwa­bi­stej sier­ści i jak to miała ostat­nio w zwy­czaju, wy­cze­sała koł­tun, który za­czął się two­rzyć za przed­nią łapą. Mimo że Penny za­wsze była krótko ostrzy­żona, jej de­li­katne włosy miały de­ner­wu­jącą ten­den­cję do plą­ta­nia się i trudno je było roz­dzie­lić, je­śli zwle­kało się z tym za długo. Wtedy je­dy­nym roz­wią­za­niem oka­zy­wało się wzię­cie no­ży­czek i od­cię­cie kłębka.

Penny wci­snęła się mię­dzy ko­lana Mii i sta­nęła na tyl­nych ła­pach, przed­nie kła­dąc na ra­mio­nach przy­ja­ciółki. Prych­nęła, a póź­niej za­częła tań­czyć ję­zy­kiem po twa­rzy dziew­czyny, sza­leń­czo wy­ma­chu­jąc ogo­nem.

– O fuj, ble! – wy­bu­chła Mia, spy­cha­jąc Penny. – Prze­cież wiesz, co o tym mó­wi­ły­śmy. Nie chcę na­wet my­śleć, gdzie ten ję­zyk był wcze­śniej, więc dzię­kuję, to bar­dzo miłe, ale nic z tego. – Wy­tarła twarz wierz­chem dłoni. – Siad!

Penny z ob­ra­żoną miną wy­ko­nała po­le­ce­nie, ale dała upust nie­za­do­wo­le­niu nie­mal nie­sły­szal­nym szczek­nię­ciem.

Mia prze­wró­ciła oczami.

– Nic tym nie wskó­rasz, prze­cież wiesz.

Wes­tchnąw­szy, Penny osu­nęła się z ko­lan i po­ło­żyła na brzu­chu na lekko wil­got­nej od wie­czoru tra­wie, głowę umiesz­cza­jąc na przed­nich ła­pach. Była taka uro­cza, że Mia pra­wie po­ża­ło­wała, że nie po­zwo­liła suczce oka­zać mi­ło­ści w ulu­biony spo­sób.

– No, opo­wia­daj już: co dla nas przy­go­to­wa­łaś?

Gia i Elena usia­dły na po­ma­lo­wa­nych na biało że­la­znych krze­słach pa­su­ją­cych do okrą­głego sto­lika w ta­kim sa­mym stylu. Był to za­kup, za który wła­ści­cielki domu po­winny być Mii wdzięczne. Cały kom­plet kosz­to­wał mniej niż ty­siąc pięć­set ko­ron i pa­so­wał ide­al­nie do ogrodu, już nie tak za­ro­śnię­tego jak kie­dyś. Do tego Mia także się przy­czy­niła.

– Zo­ba­czy­cie. – Uśmiech­nęła się i ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, wy­mknęła się przy­pil­no­wać, żeby to, co py­kało na ku­chence, się nie przy­pa­liło.

Rozdział 3

Wnę­trze domu także prze­szło zdu­mie­wa­jącą me­ta­mor­fozę, od­kąd nowa lo­ka­torka stała się jego czę­ścią. W przed­po­koju nie trzeba już było uwa­żać na to, gdzie się sta­wia stopy, żeby nie za­ry­zy­ko­wać po­tknię­cia o stos bu­tów i kapci, które wcze­śniej blo­ko­wały wej­ście. Te­raz to, co nie­uży­wane, zo­stało albo wy­rzu­cone, albo wy­dane lo­kal­nej or­ga­ni­za­cji cha­ry­ta­tyw­nej. Ga­zety i inne stare śmieci, które z ja­kie­goś nie­po­ję­tego po­wodu zaj­mo­wały naj­wyż­szą półkę w przed­po­koju, od­de­le­go­wano na ma­ku­la­turę, a kar­di­gany i cien­kie kurtki za­wi­sły upo­rząd­ko­wane na wie­sza­kach. Znisz­czony szma­ciany dy­wa­nik zo­stał wy­mie­niony na bar­dziej prak­tyczny chod­nik z two­rzywa sztucz­nego, który ła­two było utrzy­mać w czy­sto­ści i wy­trze­pać. Mo­ski­tiera w drzwiach nie speł­niała już swo­jej funk­cji, więc wy­mie­niono ją na no­wiu­sieńką.

Mocny za­pach mie­szanki czosnku, pas­saty po­mi­do­ro­wej i cy­tryny uno­sił się w przed­po­koju, po­wo­du­jąc, że ślina na­pły­nęła Mii do ust. Czy nie prze­szła dziś sa­mej sie­bie? Na ku­chence de­li­kat­nie pyr­kało so­czy­ste wło­skie osso­buco z cie­lę­ciny za­ku­pio­nej w skle­pie z wę­dliną Enza, wujka San­dra. Mia uśmiech­nęła się do sie­bie na wspo­mnie­nie afery, jaką Enzo zro­bił z tego, że zde­cy­do­wała się ku­pić naj­lep­szy ka­wa­łek mięsa, jaki miał za ladą. Z tro­ską o tę naj­cen­niej­szą rzecz osu­szył mięso, a póź­niej za­wi­nął je w gruby ka­wa­łek pa­pieru i tę ładną pa­czuszkę zwią­zał sznur­kiem ko­nop­nym. Kiedy już prze­ka­zał paczkę i z nie­malże za­wsty­dzoną miną przy­jął za­płatę, naj­pierw zło­żył dło­nie, a póź­niej ma­cha­jąc rę­kami, zbli­żył się do Mii.

– Ella Ma­donna! – wy­krzyk­nął i prze­szedł na ła­maną an­gielsz­czy­znę, któ­rej zro­zu­mie­nie za­jęło Mii dłuż­szą chwilę: – Z tym mię­sem od­nie­siesz dziś wie­czo­rem suk­ces! – Po­słał jej gło­śnego ca­łusa. – Excel­lente!

Enzo był wspa­niały. Gło­śny, cie­pły, ha­ła­śliwy – do­kład­nie taki, jak wielu wy­obraża so­bie Wło­cha w star­szym wieku. Jego ży­ciową pa­sją było je­dze­nie i to od niego Mia do­stała kilka po­my­słów na ko­la­cje, to także on uczył ją, co ro­bić, żeby wy­do­być naj­lep­sze smaki. Mia za­wsze lu­biła go­to­wać, ale nie opła­cało się stać przy ku­chence i wy­si­lać przy ko­la­cji dla tylko jed­nej osoby. Te­raz było jed­nak ina­czej. Te­raz była oczy­wi­stą czę­ścią ca­ło­ści, co nie na­stą­piło ot tak, z dnia na dzień, lecz sta­no­wiło kon­se­kwen­cję tego, że te trzy ko­biety więk­szość czasu spę­dzały w swoim to­wa­rzy­stwie. I oczy­wi­ście był też San­dro. Z róż­no­ko­lo­ro­wymi oczami, które spra­wiały, że Mii mię­kły ko­lana za każ­dym ra­zem, kiedy na nią pa­trzył. Jakby prze­ni­kał ją na wskroś i wie­dział do­kład­nie, co my­śli, czuje czy też czego chce w da­nej chwili.

Trzeba to po pro­stu przy­znać – za­ko­chała się po uszy w tym chu­dym chło­paku, zu­peł­nie róż­nym od tych, z któ­rymi wcze­śniej by­łaby skłonna wejść w ja­ką­kol­wiek re­la­cję. Na­wet przy­godę na jedną noc. Nie, kie­dyś po­do­bali jej się umię­śnieni chłopcy, nie­po­tra­fiący mi­nąć wy­stawy bez przej­rze­nia się w niej, żeby spraw­dzić fry­zurę i po­pra­wić spodnie, tak by faj­nie wy­glą­dały na wą­skich bio­drach. Tacy, któ­rych spoj­rze­nie wy­da­wało się nie mieć praw­dzi­wej głębi i nie zdra­dzało żad­nego za­in­te­re­so­wa­nia świa­tem. Ale Mia była ostat­nią osobą, która po­winna ich osą­dzać. Bo niby jaka wtedy była? No wła­śnie – do­kład­nie taka sama.

Lecz choć San­dro i ona byli tak bli­scy okre­śle­nia „para”, jak tylko się dało, bar­dzo ostroż­nie sta­wiali ko­lejne kroki. Mimo że ich zwią­zek trwał już po­nad sześć mie­sięcy, wciąż nie spę­dzili ze sobą ani jed­nej nocy. Bo Mia się bała. Nie tego, że San­dro ją roz­cza­ruje czy coś po­dob­nego; cho­dziło o to, że Mia ni­gdy wcze­śniej nie do­świad­czyła ta­kiej więzi. Uczu­cie było tak praw­dziwe i głę­bo­kie, że cza­sami aż bo­lało ją w klatce. Wtedy ogar­niał ją strach. Strach, że seks przy­ćmi to, co jest naj­waż­niej­sze. Trosz­cze­nie się, dba­nie o tę drugą po­łówkę i mi­łość do Mii jako osoby, a nie tylko do ciała, które do­star­cza fi­zycz­nej roz­ko­szy. Oczy­wi­ście, było to tak po­krę­cone, że Mia sama miała kło­pot, by zro­zu­mieć wła­sne my­śli, ale San­dro, wie­dząc o jej wąt­pli­wo­ściach, za­pew­nił ją, że mają mnó­stwo czasu i nie mu­szą się z ni­czym spie­szyć. Na Boga, prze­cież nie­któ­rzy naj­pierw na­wet biorą ślub, a do­piero póź­niej upra­wiają seks!

Mia od­su­nęła te my­śli na bok i skon­cen­tro­wała się na za­war­to­ści że­liw­nego garnka. Ostrym no­żem ostroż­nie po­dłu­bała w ka­wałku mięsa i po­ki­wała głową za­do­wo­lona, kiedy cie­lę­cina pra­wie od­pa­dła od ko­ści. Była de­li­katna i do­sko­nale ugo­to­wana, bę­dzie się więc do­słow­nie roz­pły­wać w ustach. Mia skosz­to­wała sosu i zde­cy­do­wała, że po­trzeba jesz­cze odro­biny wina, żeby zba­lan­so­wać smaki po­trawy.

Nie mo­gła się do­cze­kać re­ak­cji Gii i Eleny na wi­dok tego, z czym za­ser­wuje im osso­buco. Za­miast zwy­cza­jo­wego ma­ka­ronu czy ri­sotta Mia po­sta­no­wiła zro­bić ku­skus z ka­la­fio­rem i soją, który miał na­sy­cić, ale nie za­pchać im brzu­chów i nie wpro­wa­dzić w śpiączkę po po­siłku.

Ku swo­jemu za­sko­cze­niu Mia zna­la­zła w jed­nej z gór­nych sza­fek sze­roki por­ce­la­nowy pół­mi­sek w ma­ro­kań­ski wzór, który świet­nie się nada­wał do po­da­nia je­dze­nia. Wy­ło­żyła na niego da­nie i przy­ozdo­biła ga­łązką ba­zy­lii. Go­tową mie­szankę z ku­sku­sem i ma­łymi kwia­tami ka­la­fiora i soją także prze­ło­żyła na pół­mi­sek, mniej­szy i biały. Na ko­niec po­sy­pała mię­sną po­trawkę obo­wiąz­kową gre­mo­latą zro­bioną z mięty, skórki cy­try­no­wej i czosnku i wzięła po pół­mi­sku do każ­dej ręki. Te­raz będą świę­to­wać! I to, że od roku jest trzeźwa, i to, że wresz­cie po­dzieli się z nimi ra­do­sną wia­do­mo­ścią, którą w so­bie nosi.

Rozdział 4

– Mia, to jest tak do­bre, że za­raz się po­pła­czę. – Gia od­chy­liła się na krze­śle, wzdy­cha­jąc i gła­dząc się po brzu­chu. – Po­żywne je­dze­nie może być na­prawdę smaczne.

– Prze­cież cały czas to po­wta­rzam – od­po­wie­działa Mia. – Jest tyle lep­szych al­ter­na­tyw dla tych wszyst­kich tłu­stych so­sów do ma­ka­ronu i cia­sta, któ­rymi tak upar­cie się opy­cha­cie.

– No nie wiem, nie po­wie­dzia­ła­bym, że się opy­chamy.

Elena wy­grze­bała wy­ka­łaczką resztkę je­dze­nia z przed­niego zęba i po­krę­ciła głową, po­ka­zu­jąc, że zga­dza się z mamą.

– Nie, na pewno nie.

– A poza tym – kon­ty­nu­owała Gia – jedno chyba nie musi wy­klu­czać dru­giego. Pew­nych rze­czy du­sza się do­maga, przy­naj­mniej od czasu do czasu. Jak na przy­kład świe­żych cor­netti wy­peł­nio­nych ak­sa­mit­nym kre­mem cze­ko­la­do­wym.

– Tak, z tym rze­czy­wi­ście mogę się zgo­dzić – po­wie­działa Mia i się roz­ma­rzyła.

Te wy­pieki były na­prawdę cu­downe. Co to Gia po­wie­działa pierw­szego ranka, kiedy Mia wpa­dła do kuchni ze skwa­szoną miną i obu­rzała się, że na śnia­da­nie za­ser­wo­wano ciastka? A, no tak! „Tak bli­sko nieba, jak tylko się da”. W tych sło­wach kryła się odro­bina prawdy.

– Ni­gdy nie my­śla­łaś, żeby zo­stać ku­charką? – Gia prze­cią­gnęła pal­cem po brzegu ta­le­rza, zbie­ra­jąc resztkę sosu po­mi­do­ro­wego, który szybko zli­zała.

– Nie, go­to­wa­nie to coś, co ro­bię, bo jest fajne. Nie dla­tego, że mu­szę. À pro­pos faj­nych rze­czy. Chcę wam coś opo­wie­dzieć.

Elena wy­pro­sto­wała się na krze­śle.

– Nie mów, że je­steś w ciąży?!

Mia otwo­rzyła sze­roko oczy.

– Co? Nie! Ab­so­lut­nie nie. – Strzep­nęła z ko­lana kilka okru­chów chleba. – Boże, aż stra­ci­łam wą­tek.

– Ale słodko! Zo­bacz, czer­wieni się. – Elena prych­nęła i znowu po­pra­wiła się na krze­śle. – Prze­pra­szam, mów da­lej.

Mia od­chrząk­nęła.

– Ko­ja­rzy­cie tę małą ga­le­rię, do któ­rej można dojść, je­śli się skręci w prawo za­miast w lewo w dro­dze do rynku?

– Tak – od­po­wie­działy zgod­nie Gia i Elena.

– Nie wiem, czy wie­cie, kto jest jej wła­ści­cie­lem.

Ko­biety po­krę­ciły głową.

– Okej, w każ­dym ra­zie wła­ści­cielką jest sza­le­nie bo­gata star­sza pani, która ma na imię Vio­letta. Jest naj­bar­dziej sty­lową babką, jaką kie­dy­kol­wiek wi­dzia­łam, za­wsze cho­dzi w gar­sonce i ma do­sko­nałą fry­zurę. Jest też bar­dzo zdolną twór­czy­nią wy­ro­bów ze szkła, a wcze­śniej – bo te­raz już nie daje rady – ro­biła fan­ta­styczne dmu­chane kie­liszki do wina, mi­seczki i pół­mi­ski. Na­dal jej nie ko­ja­rzy­cie?

Pod­czas gdy Mia opo­wia­dała, Gia i Elena na­chy­liły się i uważ­nie słu­chały. Znowu po­trzą­snęły gło­wami.

– Nie­sa­mo­wite, ale z was ere­mitki – wy­mam­ro­tała Mia. – W każ­dym ra­zie, kiedy pew­nego dnia by­łam z Penny w wio­sce i ro­bi­łam zdję­cia, wpa­dłam przez przy­pa­dek na Vio­lettę i za­cie­ka­wiło ją, czy je­stem tu­rystką. Po­wie­dzia­łam, że fo­to­gra­fo­wa­nie to moja pa­sja, i po­ka­za­łam jej w apa­ra­cie kilka zdjęć. I wie­cie co?

– Nie, co? – Gia sie­działa jak na szpil­kach.

Mia nie po­tra­fiła dłu­żej kryć ra­do­ści, więc na jej twa­rzy po­ja­wił się uśmiech od­zwier­cie­dla­jący to, co czuła.

– Tak bar­dzo spodo­bały jej się moje zdję­cia, że chcia­łaby je wy­sta­wić w swo­jej ga­le­rii! Da­cie wiarę?! Stwier­dziła, że po­tra­fię od­na­leźć w pro­sto­cie i co­dzien­no­ści to, co piękne i uni­kalne, pod­czas gdy inni le­dwo to do­strze­gają.

Sie­dzą­cym z sze­roko otwar­tymi oczami Gii i Ele­nie opa­dły szczęki, a chwilę póź­niej ko­biety ska­kały i pisz­czały z ra­do­ści, aż psy w kojcu za do­mem za­częły wyć i szcze­kać. Ha­łas także Penny po­sta­wił na równe nogi, a wy­buch ra­do­ści tak jej się udzie­lił, że za­częła drep­tać, ro­biąc małe kółka.

– Tylko czy wy­na­ję­cie ga­le­rii nie jest zbyt dro­gie? – Mię­dzy brwiami za­tro­ska­nej Gii po­ja­wiła się zmarszczka.

– To wła­śnie jest fan­ta­styczne. Vio­letta chce po­móc w tym za­kre­sie mło­dym ar­ty­stom, dla­tego weź­mie moje prace w ko­mis na trzy mie­siące.

– W ko­mis?

– Tak, to zna­czy, że do­sta­nie ja­kiś pro­cent z tego, co sprze­dam, ale wcze­śniej nie będę jej mu­siała nic pła­cić. W ten spo­sób, z eko­no­micz­nego punku wi­dze­nia, w ogóle nie ry­zy­kuję.

– Prze­cież to wspa­niale! – Gia chwy­ciła po­nad sto­łem dło­nie Mii i je uści­snęła.

– Co nie? Więc te­raz mu­szę po­pra­co­wać nad zdję­ciami, które będą pa­so­wać do wy­stawy, a póź­niej za­pla­no­wać wer­ni­saż. – Mó­wiąc to, Mia szybko zer­k­nęła na Elenę, bo przy­po­mniała so­bie, że ta prze­cież przez pe­wien czas utrzy­my­wała się z fo­to­gra­fo­wa­nia. Była wtedy fo­to­grafką mody, ale po­sta­no­wiła wy­sko­czyć z tej ka­ru­zeli, kiedy uświa­do­miła so­bie, co po­wierz­chow­ność i stres ro­biły z mo­del­kami i że tak na­prawdę w pe­wien spo­sób także ona po­no­siła za to winę. – Elena, czy to dla cie­bie okej? – za­py­tała ci­cho Mia.

Ele­nie pra­wie udało się zro­bić minę, jakby nie wie­działa, o co cho­dzi, Mia jed­nak do­strze­gła, że Elena spo­waż­niała, sły­sząc py­ta­nie.

– Oczy­wi­ście, że tak – od­rze­kła, wy­ko­nu­jąc ręką za­ma­szy­sty gest. – Dla­czego mia­łoby nie być?

Mia wzru­szyła ra­mio­nami.

– Ech, no nie wiem. Może dla­tego, że wiem, jaka je­steś do­bra, i że gdy­byś mi nie po­ży­czyła swo­jego sta­rego apa­ratu, coś ta­kiego ni­gdy by się nie wy­da­rzyło.

Mię­dzy trzema ko­bie­tami za­pa­dła ci­sza. Sły­chać było wiatr po­ru­sza­jący się wśród drzew, bzy­cze­nie trzmieli wo­kół nie­dawno za­sa­dzo­nych kwia­tów i szcze­ka­nie jed­nego z setki psów w kojcu, pró­bu­ją­cego zwró­cić na sie­bie uwagę.

W końcu Elena unio­sła brodę i spoj­rzała pro­sto na Mię.

– To już nie jest część mo­jego ży­cia. To prze­szłość i ma nią po­zo­stać. Nie przej­muj się tym, tylko dzia­łaj. Ale pa­mię­taj o mnie, kiedy sta­niesz się bo­gata i sławna i bę­dziesz sprze­da­wać zdję­cia w roz­mia­rze pocz­tó­wek za setki ty­sięcy. Nie za­po­mnij, kto cię stwo­rzył. – Elena mie­rzyła Mię wzro­kiem. A póź­niej kur­tyna po­wagi opa­dła i za­śmiała się w głos.

Rozdział 5

Vio­letta po­pra­wiła swoją per­fek­cyjną fry­zurę i już miała brać się do po­pra­wia­nia czer­wo­nej szminki, kiedy za­dzwo­nił dzwo­ne­czek nad drzwiami wej­ścio­wymi i do środka we­szła Mia. Choć zwró­ciła uwagę na ele­gancką damę z lu­ster­kiem, za­trzy­mała się i po­wę­dro­wała spoj­rze­niem po po­miesz­cze­niu. Nie spo­sób się było na­pa­trzeć na te szklane dzieła sztuki, które zdo­biły szafki, po­stu­menty i całą ścianę. Były tam mi­seczki, kie­liszki do wina, szklanki, za­równo ta­kie na spe­cjalne oka­zje, jak i do użytku co­dzien­nego, oraz nie­spo­ty­kana, in­te­re­su­jąca de­ko­ra­cja ścienna z re­flek­to­rem punk­to­wym z tyłu, który roz­świe­tlał dzieło na nie­bie­sko, zie­lono i czer­wono. Prace Vio­letty była nie­sa­mo­wi­cie spójne z jej oso­bo­wo­ścią. Za­równo ją, jak i jej dzieła ce­cho­wały wy­ra­zi­ste ko­lory, a do tego za­wzię­tość i po­stę­po­wość. Za­wzię­tość, bo dzieła te wy­róż­niały się zu­peł­nie tak jak ona, kiedy na­tra­fia­jąc raz za ra­zem na silny opór, nie da­wała się stłam­sić i na­rzu­cić so­bie roli kury do­mo­wej, aż w końcu otwo­rzyła wła­sną firmę. Po­stę­po­wość, bo Vio­letta była jedną z nie­wielu, któ­rzy opa­no­wali pia­sko­wa­nie głę­bo­kie, co ozna­czało, że po­tra­fiła stwo­rzyć wgłę­bie­nie, czy­niąc w ten spo­sób ob­raz trój­wy­mia­ro­wym.

Po ich pierw­szym spo­tka­niu Mia od­ro­biła pracę do­mową i prze­czy­tała o tej star­szej ko­bie­cie wszystko, co zna­la­zła w sieci. Vio­lettę po­strze­gano jako wo­jow­niczkę o prawa ko­biet, ale nie taką, która stoi na ba­ry­ka­dach, wy­gra­ża­jąc pię­ściami, tylko taką, która pra­cuje w ci­szy. Która krzewi u młod­szego po­ko­le­nia swoje my­śle­nie na te­mat wła­snej war­to­ści i nie­za­leż­no­ści, a przez to za­szcze­pia po­czu­cie, że nie ma rze­czy nie­moż­li­wych. Wła­śnie dla­tego tak ocho­czo wy­ła­wiała nowe ta­lenty, naj­chęt­niej zaś młode dziew­czyny, ma­jące gor­sze wa­runki roz­woju niż ona, która po­cho­dziła z za­moż­nego domu, a jej ro­dzice byli ludźmi wol­nymi od uprze­dzeń i ni­gdy nie sta­wali na dro­dze ani jej, ani jej chęci two­rze­nia.

Vio­letta nie była ko­bietą prze­sad­nie oka­zu­jącą za­do­wo­le­nie, tylko ra­czej taką, która chwali, nie­po­rad­nie kle­piąc po ra­mie­niu i za­chę­ca­jąc do dal­szej pracy. „Sta­raj się być naj­lep­szą wer­sją sie­bie” – brzmiało jej ży­ciowe motto, dla leni bo­wiem nie miała w ogóle to­le­ran­cji.

„Tak długo, jak twój mózg działa, ist­nieją rze­czy do zro­bie­nia dla sie­bie lub in­nych” – po­wie­działa Vio­letta w wy­wia­dzie, który prze­czy­tała Mia. Wła­ści­wie to nie­praw­do­po­dobne, że ani Gia, ani Elena o niej nie sły­szały. Prze­cież w za­sa­dzie kie­ro­wały się po­dob­nymi war­to­ściami i wy­zna­wały po­dobne po­glądy. Poza tym ko­biety miały zbli­żony do Vio­letty ba­gaż do­świad­czeń, który spra­wił, że wy­brały izo­la­cję na wsi, a do mia­steczka wy­bie­rały się naj­czę­ściej tylko po to, żeby ku­pić po­trzebne rze­czy. Fakt, że miesz­kańcy byli póź­niej nie­przy­chyl­nie na­sta­wieni, z po­wodu fa­tal­nego in­cy­dentu z jed­nym z lo­ka­to­rów Gii, nie uła­twił sprawy. Mia na­prawdę nie mo­gła się do­cze­kać, aż przed­stawi so­bie wszyst­kie pa­nie pod­czas wer­ni­sażu, który miał się od­być już wkrótce. Wła­śnie dla­tego umó­wiła się na spo­tka­nie z Vio­lettą tu­taj, żeby usta­lić ostat­nie szcze­góły uro­czy­stego otwar­cia wy­stawy. Mię skrę­ciło w żo­łądku, kiedy po­my­ślała, że za około ty­go­dnia to miej­sce za­pełni się od­wie­dza­ją­cymi, któ­rzy przyjdą po­dzi­wiać wła­śnie jej prace, a może na­wet stwier­dzą, że fo­to­gra­fie są warte parę euro, i będą je chcieli po­wie­sić na ścia­nie we wła­snym sa­lo­nie.

Vio­letta scho­wała kie­szon­kowe lu­sterko do to­rebki, a kiedy ru­szyła ku Mii, wciąż sto­ją­cej przy drzwiach, dźwięk, który wy­da­wały buty na nie­wy­so­kim ob­ca­sie, od­bił się echem w ca­łym po­miesz­cze­niu. Ogromne kol­czyki z pe­reł z czymś, co praw­do­po­dob­nie było błysz­czą­cymi dia­men­tami, ko­ły­sały się ciężko w płat­kach uszu przy każ­dym kroku. Wszyst­kie pa­sma wło­sów znaj­do­wały się na swoim miej­scu, a ma­ki­jaż był do­sko­nały. Wi­dok star­szej ko­biety skło­nił Mię do re­flek­sji nad wła­sną apa­ry­cją i dziew­czyna za­częła ży­wić na­dzieję, że sama wy­gląda wy­star­cza­jąco re­pre­zen­ta­cyj­nie i pro­fe­sjo­nal­nie. Na szczę­ście nie mu­siała się przy­naj­mniej nie­po­koić, że nie zro­zu­mie an­giel­skiego z cha­rak­te­ry­stycz­nym wło­skim ak­cen­tem, po­nie­waż wszyst­kie lata spę­dzone za gra­nicą spra­wiły, że Vio­letta po­słu­gi­wała się nie­na­ganną an­gielsz­czy­zną. Poza tym Mia przez ostatni rok, szcze­gól­nie dzięki upo­rowi San­dra, za­częła też tro­chę ro­zu­mieć wło­ski.

Ró­żowa ma­ry­narka opięła się na piersi, kiedy Vio­letta wy­cią­gnęła rękę, żeby się przy­wi­tać.

– Cara mia – po­wie­działa, uśmie­cha­jąc się chłodno, choć życz­li­wie, a głę­boko osa­dzone orze­cho­wo­brą­zowe oczy przy­mru­żyły się z za­cie­ka­wie­niem. – Jak się czu­jesz?

– Dzię­kuję, świet­nie. – Mia na­chy­liła się lekko, żeby zło­żyć po­ca­łu­nek na każ­dym z po­licz­ków Vio­letty. – A ty?

Mimo że Vio­letta ni­gdy nie dała po­wo­dów, by tak są­dzić, Mia za każ­dym ra­zem, kiedy roz­ma­wiały, za­sta­na­wiała się, czy zwra­ca­jąc się do ko­biety, po­winna do­dać „pani Agnelli” – wy­da­wało jej się, że tak by wy­pa­dało. Vio­letta któ­re­goś razu zdra­dziła, że jej na­zwi­sko ozna­cza „ja­gnię”, a Mia z roz­ba­wie­niem za­uwa­żyła, że o ko­bie­cie można po­wie­dzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest po­tulna jak ba­ra­nek.

– Bar­dzo do­brze – od­po­wie­działa Vio­letta, od­wró­ciła się i ru­szyła przo­dem do ma­łej kuchni na za­ple­czu. – A gdzie masz dzi­siaj Penny?

– Mu­siała zo­stać w domu, bo nie chcia­łam, żeby sie­działa na ze­wnątrz w pa­lą­cym słońcu.

We­szły do kuchni, w któ­rej na stole stały dwie fi­li­żanki ze spodkami, a przy każ­dej le­żała ser­wetka.

– Mą­drze zro­bi­łaś. Wy­sła­łam swo­jego asy­stenta po kawę, ale nie poj­muję, czemu wszystko zaj­muje mu tak dużo czasu. Prze­cież ka­wiar­nia jest rzut be­re­tem stąd, a on wy­szedł po­nad kwa­drans temu. – Vio­letta gło­śno wes­tchnęła. – Na szczę­ście to przy­naj­mniej miły chło­pak, bo ina­czej nie wiem, jak długo bym z nim wy­trzy­mała.

Tyle co usa­do­wiły się na krze­słach, a dzwo­nek przy drzwiach za­brzę­czał po raz drugi. Już z od­dali sły­chać było dy­szą­cego z wy­siłku asy­stenta i jego zbli­ża­jące się szyb­kie kroki. Chwilę póź­niej po­ja­wił się w drzwiach z czer­woną, lekko opuch­niętą twa­rzą i wi­docz­nymi pla­mami potu pod pa­chami.

– Scusi – wy­sa­pał. – Mu­sia­łem wró­cić do ka­wiarni, bo nie by­łem pe­wien, czy chciała pani espresso czy cap­puc­cino. Ku­pi­łem więc i to, i to.

– Ile razy jesz­cze będę mu­siała to po­wta­rzać? – za­py­tała Vio­letta, gło­śno wzdy­cha­jąc. – Piję es-pres-so. – Każdą sy­labę wy­raź­nie za­ak­cen­to­wała. – Za­wsze espresso. Cap­puc­cino pije się tylko do śnia­da­nia, póź­niej już nie.

Asy­stent stuk­nął się w czoło.

– No tak, nie wiem, jak mogę cią­gle o tym za­po­mi­nać!

– Mnie się też to nie mie­ści w gło­wie, ale cóż, mój nie­ży­jący mąż był taki sam – wy­mam­ro­tała Vio­letta i od­go­niła ge­stem dłoni mło­dzieńca, kiedy już je ob­słu­żył.

Mia za­cho­wała dla sie­bie, że wo­la­łaby cap­puc­cino za­miast czar­nej, smo­li­stej kawy.

– Więc jak się te­raz masz? – za­częła Vio­letta, kiedy zo­stały same.

Mia po­pra­wiła się na krze­śle.

– Zde­ner­wo­wana.

– Pra­wi­dłowo, w prze­ciw­nym ra­zie by­łoby coś nie tak. To na­pawa lę­kiem, kiedy ma się wy­pu­ścić swoje dzieła, żeby za­częły żyć wła­snym ży­ciem u ko­goś in­nego.

Mia przy­tak­nęła.

– Tak, tak wła­śnie się czuję.

– Więk­szość spraw przed wer­ni­sa­żem jest już w każ­dym ra­zie za­ła­twiona, więc przy­naj­mniej o to nie mu­sisz się mar­twić. Mam na­dzieję, że się nie ob­ra­zisz, ale w ra­mach po­czę­stunku po­zwo­li­łam so­bie za­mó­wić ka­na­peczki u ko­biety, która za­zwy­czaj po­maga mi przy ta­kich oka­zjach, za­dba na­wet o zor­ga­ni­zo­wa­nie szam­pana i in­nych na­po­jów.

Mia unio­sła brwi.

– Ob­ra­zić się? – wy­krztu­siła. – Boże, na pewno nie! Je­stem ra­czej nie­zmier­nie wdzięczna. – Prze­łknęła, żeby móc kon­ty­nu­ować. – Ale nie wiem, jak zdo­łam te­raz za to wszystko za­pła­cić…

– Ja­koś to za­ła­twimy. Za­wsze lu­bi­łam przy­go­to­wy­wać ta­kie spo­tka­nia, a po­nie­waż nie od­by­wają się zbyt czę­sto, ro­bię to jesz­cze chęt­niej. I mam prze­cież do po­mocy Chri­stiana. – Wy­mie­nie­nie imie­nia asy­stenta spra­wiło, że Vio­letta prze­wró­ciła oczami. – Jest tylko je­den wa­ru­nek.

– Jaki?

– Że ubie­rzesz się bar­dziej wi­zy­towo niż dzi­siaj. – Wy­ko­nała gest w kie­runku dżin­sów Mii i bia­łej bluzki z krót­kimi rę­ka­wami. – Dress for suc­cess, jak to po­wta­rzam.

Mia uśmiech­nęła się sze­roko.

– Coś wy­my­ślę.

Rozdział 6

Mia spoj­rzała przez obiek­tyw apa­ratu na sło­necz­nie żółte bu­dynki i ko­cie łby, które przez lata zo­stały wy­gła­dzone przez ty­siące bu­tów. Nie­trudno było so­bie wy­obra­zić, jak sto lat temu uliczki tęt­niły ży­ciem – o tej po­rze dnia w cen­trum to­czyły się za­cie­kłe ne­go­cja­cje cen sera, świe­żych wa­rzyw i chleba. Wózki z to­wa­rami stu­ko­tały na ka­mie­ni­stych dro­gach, a matki upo­mi­nały swoje dzieci, gdy te szu­kały oka­zji, by szybko zła­pać jabłko albo doj­rza­łego po­mi­dora, a po­tem czmych­nąć ze zdo­by­czą, nim ktoś zdąży zła­pać je za ucho czy ko­smyk wło­sów.

Dzi­siaj wszystko wy­glą­dało na bar­dziej upo­rząd­ko­wane. Oto­czony skle­pami główny plac z fon­tanną na środku stał się miej­scem spon­ta­nicz­nych spo­tkań. Schody wo­kół fon­tanny były naj­czę­ściej za­jęte przez lu­dzi, któ­rzy od­po­czy­wali od cie­pła, chło­dząc się lo­dami lub gra­nitą zro­bioną z kru­szo­nego lodu w róż­nych sma­kach.

Mii udało się uchwy­cić na zdję­ciu ostatni pro­mień słońca, który przy­lgnął do jed­nej z ka­le­nic, a po­tem pod­dał się i zo­sta­wił uliczkę w cie­niu.

Dziew­czyna od­wró­ciła się w stronę ga­le­rii i po­ma­chała na po­że­gna­nie Vio­let­cie, która za­pew­niła zde­cy­do­wa­nie, że nie po­trze­buje żad­nej po­mocy, i przy­stą­piła do przy­go­to­wy­wa­nia miej­sca na duże i małe prace Mii. Jej fo­to­gra­fie miały ozdo­bić ściany, za­stę­pu­jąc na ja­kiś czas dzieła wła­ści­cielki. Na­wet asy­stent wziął się do pracy i Mia, mimo od­le­gło­ści, czuła i wi­działa iry­ta­cję, którą wzbu­dzał w Vio­let­cie, choć prze­cież ro­bił wszystko, by spro­stać wy­ma­ga­niom sze­fo­wej. Chi­cho­cząc, Mia zo­sta­wiła za sobą tę za­pra­co­waną parę i udała się w stronę sklepu Enza w na­dziei, że San­dro nie wy­szedł cze­goś za­ła­twić. Wy­ło­wiła z torby na apa­rat ko­pertę i wy­gła­dziła je­den z ro­gów, który się za­giął.

Po­dob­nie jak w ga­le­rii, także tu­taj nad drzwiami wi­siał dzwo­nek. W skle­pie było aku­rat pu­sto, pew­nie dla­tego, że wcze­snym po­po­łu­dniem więk­szość lu­dzi jesz­cze pra­co­wała. Mii bar­dzo to od­po­wia­dało, bo chciała po­roz­ma­wiać chwilę z San­drem. Zza lady do­cho­dziły od­głosy prze­su­wa­nia, stęk­nię­cia i sa­pa­nie. Mia nie za­mie­rzała prze­szka­dzać temu, kto tak wal­czył z czymś na za­ple­czu, i ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, po­sta­no­wiła przej­rzeć oliwy sma­kowe upchnięte na pół­kach. Zde­cy­do­wała się na jedną bu­telkę z chili i jedną z czosn­kiem. Kiedy po pię­ciu mi­nu­tach wciąż nikt się nie zja­wił za ladą, Mia zde­cy­do­wa­nie za­dzwo­niła dzwon­kiem, by przy­wo­łać ob­sługę. Za­słona nie­mal na­tych­miast się od­su­nęła i uka­zał się San­dro z ze­stre­so­wa­nym spoj­rze­niem i krę­co­nymi wło­sami oka­la­ją­cymi owalną twarz ni­czym chmura.

– Och, cześć, moja wła­sna Mrów­cza Księż­niczko! – San­dro chęt­nie sko­rzy­stał z oka­zji, by przy­po­mnieć Mii o ich pierw­szym spo­tka­niu, kiedy ura­to­wał ją przed ar­mią zło­śli­wych mró­wek. Ob­szedł ladę i zło­żył miękki i cie­pły po­ca­łu­nek na ustach Mii. – Wy­czu­łaś, że wła­śnie o to­bie my­śla­łem?

Obej­mu­jąc San­dra w ta­lii, skryła się w jego ra­mio­nach i wwier­ciła nos w za­głę­bie­nie u pod­stawy jego szyi. Jakby pró­bo­wała we­trzeć w sie­bie jego za­pach. Bo wie­działa, że świet­nie z nią współ­gra. Cały San­dro do niej pa­so­wał, tak jak ona do niego. Byli do sie­bie tak do­brze do­pa­so­wani, że naj­mniej­sza myśl, że mo­gliby się zwią­zać z kimś in­nym, nie mie­ściła im się w gło­wach. Gdyby ro­dzice Mii nie pod­jęli de­cy­zji bez jej wie­dzy i nie zmu­sili córki do przy­jazdu tu­taj, praw­do­po­dob­nie oboje by­liby obec­nie w in­nych związ­kach. Choć wy­da­wało się to te­raz nie do po­my­śle­nia.

– Tak, prze­cież tak po­winno być – od­parła Mia, przy­tu­liła go jesz­cze moc­niej, po­ca­ło­wała w pła­tek ucha, a póź­niej zwol­niła uścisk. – Ale przy­szłam też, żeby ci to dać. – Ni­komu z prze­cho­dzą­cych obok nie umknę­łaby duma, którą roz­ta­czała wo­kół sie­bie Mia, kiedy po­da­wała mu ko­pertę. Z przodu wid­niało pełne na­zwi­sko San­dra: Ales­san­dro Vit­to­rio Gio­lotti, wy­dru­ko­wane zło­tymi ozdob­nymi li­te­rami.

– Oj, ja­kie piękne! Co to jest?

– Otwórz, to zo­ba­czysz. – Mia czer­pała przy­jem­ność z na­pię­cia to­wa­rzy­szą­cego ocze­ki­wa­niu na jego re­ak­cję.

San­dro po­słu­chał Mii. Jego re­ak­cja była do­kład­nie taka, na jaką li­czyła – po­woli do­cie­rało do niego, czego do­ty­czyło to oso­bi­ste za­pro­sze­nie. Usta po­ru­szały się ci­cho i im bar­dziej za­głę­biał się w tekst, tym więk­sze były jego oczy.

Ni­niej­szym za­pra­szamy Ales­san­dra Gio­lot­tiego na wer­ni­saż wy­stawy fo­to­gra­fii Mii Blom­wall „Obec­ność”, która od­bę­dzie się w Ga­le­rii Mo­rani 18 czerwca w go­dzi­nach 17.00–20.00.

Kiedy San­dro skoń­czył czy­tać, spoj­rzał na Mię i przy­cią­gnął ją do sie­bie, mocno przy­tu­la­jąc.

– Cu­downa wia­do­mość! Dla­czego nic mi nie po­wie­dzia­łaś?

– Chcia­łam ci zro­bić nie­spo­dziankę. – Mia się uśmiech­nęła. – Tylko ty, Vio­letta, Gia i Elena do­sta­nie­cie ode mnie za­pro­sze­nia. Po­zo­sta­łych Vio­letta ma za­pro­sić przez stronę mia­steczka na Fa­ce­bo­oku. Ro­zu­miesz? Sie­dem­dzie­się­cio­let­nia dama, która two­rzy event na Fa­ce­bo­oku! Czy to nie jest cool?

En­tu­zjazm Mii roz­śmie­szył San­dra.

– Tak, jest, na­prawdę! Ale cze­kaj, po­wie­dzia­łaś: Vio­letta? Czy to nie ta, która jest wła­ści­cielką ga­le­rii szkła tam da­lej? – Wska­zał na drugą stronę rynku.

– Do­kład­nie! Nie­sa­mo­wi­cie bo­gata i wy­my­śliła so­bie, że wy­różni moje zdję­cia.

– Wy­my­śliła? W two­ich ustach brzmi to tak, jakby miała za mało ro­boty, zo­ba­czyła cię i po­my­ślała: „A niech to! Wy­gląda na ko­goś, kto mógłby być ma­łym mi­łym pro­jek­tem”.

Po­liczki Mii po­czer­wie­niały z za­kło­po­ta­nia.

– Chyba coś w tym stylu, tak.

– Ech, prze­stań. Je­śli sama sie­bie nie trak­tu­jesz po­waż­nie, dla­czego mie­liby to ro­bić inni? Uwierz w sie­bie, a je­śli na­wet nic z tego nie wyj­dzie, so what? Naj­gor­sze, co się może stać, to że bę­dziesz się do­brze ba­wić.

– Tak, to chyba prawda.

San­dro spoj­rzał raz jesz­cze na za­pro­sze­nie i na­gle po­smut­niał.

– Więc wer­ni­saż jest mię­dzy piątą a ósmą?

Mia ski­nęła głową.

– Za nie­cały ty­dzień.

– Tak mi przy­kro, ale nie mogę wyjść tak wcze­śnie.

– Dla­czego? Je­stem pewna, że je­śli wy­tłu­ma­czysz En­zowi, to zro­zu­mie, że mu­sisz skoń­czyć wcze­śniej.

– Też je­stem tego pe­wien, ale Enza zła­pał po­strzał i to dla­tego je­stem tu sam i lekko ze­stre­so­wany. Nie pierw­szy raz mu się to przy­tra­fia, ostat­nio le­żał w łóżku przez po­nad ty­dzień, nie mo­gąc ani dźwi­gać, ani po­dej­mo­wać ja­kie­go­kol­wiek wy­siłku przez kilka dni po tym, jak mu w miarę prze­szło.

– O nie, biedny! Prze­każ mu ode mnie ży­cze­nia szyb­kiego po­wrotu do zdro­wia.

– Oczy­wi­ście. Ale wła­śnie dla­tego ra­czej nie będę mógł przyjść przed za­mknię­ciem około siód­mej. A póź­niej jesz­cze mu­szę po­sprzą­tać, prze­li­czyć kasę i za­nieść pie­nią­dze do banku. Mogę być u cie­bie naj­wcze­śniej mniej wię­cej za kwa­drans ósma.

– W po­rządku, przyj­dziesz, o któ­rej bę­dziesz mógł. Naj­waż­niej­sze, że się zja­wisz.

– To do­brze! – San­dro ski­nął w stronę za­ple­cza. – Słu­chaj, może po­szła­byś ze mną na za­ple­cze, że­by­śmy… – Jego brwi po­ru­szyły się w górę i w dół.

– You wish! – za­śmiała się Mia. – Ale mogę ci po­móc, je­śli chcesz.

San­dro wes­tchnął te­atral­nie.

– Je­steś strasz­nie nudna. Do­bra, to chodź. Je­śli wo­lisz dźwi­gać kon­serwy, za­miast po­czuć moje go­rące po­żą­da­nie, twoja strata.

– Tak! Taka je­stem nudna.