Moj@ historia - Åsa Bonelli - ebook + audiobook

Moj@ historia ebook i audiobook

Åsa Bonelli

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Po wyjątkowo suto zakrapianej imprezie znana influencerka Mia budzi się w swoim łóżku z kacem stulecia i licznymi dziurami w pamięci. Jej rodzicie, siostra i najlepszy przyjaciel Lucas siedzą w kuchni z kamiennymi wyrazami twarzy i oskarżycielskimi spojrzeniami.

Tym razem najwyraźniej nie chodzi o kolejne zrzędliwe kazanie na temat jej szalonego i nieodpowiedzialnego trybu życia. To, co zrobiła poprzedniego wieczora, przelało czarę goryczy i jeśli Mia nie zgodzi się na odwyk we Włoszech, rodzina zerwie z nią kontakt na zawsze.

W drodze do Toskanii dziewczyna przyjmuje wszystko bez stresu, przekonana, że spokojnie przeżyje te kilka tygodni, a nawet sobie odpocznie. Ale kiedy dociera na miejsce do przyjaciółki matki – prowadzącej, jak się okazuje, schronisko dla psów, w którym panuje smród i hałas – brutalnie sobie uświadamia, że nie będzie łatwo i przyjemnie. 

Z czasem okazuje się jednak, że Mia wcale nie trafiła do piekła na ziemi bez łącza internetowego i że pobyt w Toskanii może być wyzwalający.

„Moj@ historia” to ciepła, humorystyczna opowieść o tym, że czasami warto się zatrzymać i przewartościować swoje życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 159

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 20 min

Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Monella13

Nie oderwiesz się od lektury

Najbardziej boli, gdy dobre książki są wydawane przez wydawnictwo, które nie zawracaj sobie głowy marketingiem. Zero ocen i komentarzy mimo, że książka jest naprawdę dobra. Ech... Polecam pozycję, bo dobra. Ja wskakuje do drugiej części 👍
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: My som i @my­_story

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Marta Sta­siak-Górna

Co­py­ri­ght © Åsa Bo­nelli, 2022

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2022

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Mo­nika Drob­nik-Sło­ciń­ska

Re­dak­cja: Alek­san­dra Pie­trzyń­ska

Ko­rekta: Jo­anna Kłos

ISBN 978-91-8034-916-1

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Roz­dział 1

Mia czuła, jak jej wnętrz­no­ści wy­wra­cają się na lewą stronę, a kwas żo­łąd­kowy wy­pala prze­łyk. Była prze­ko­nana, że już ni­gdy nie bę­dzie w sta­nie przyj­mo­wać po­kar­mów sta­łych.

Ła­zienka jakby krę­ciła się wo­kół wła­snej osi i Mia, mimo że klę­czała z głową w muszli, stra­ciła rów­no­wagę i prze­wró­ciła się na bok, ude­rza­jąc ra­mie­niem o pod­łogę po­krytą ele­ganc­kimi płyt­kami.

Kiedy z wy­sił­kiem pró­bo­wała się po­de­przeć i usiąść, jej dłoń wy­lą­do­wała w czymś lep­kim. Kwa­śny za­pach wy­krzy­wił jej noz­drza. Po­cią­gnęła za je­den z wi­szą­cych na ha­czyku kre­do­wo­bia­łych ręcz­ni­ków i pa­trzyła, jak tka­nina wchła­nia za­wie­sinę. Od­rzu­ciła go na bok, gdy ko­lejna fala kon­wul­sji wstrzą­snęła ca­łym cia­łem. Coś nie­okre­ślo­nego za­wie­ru­szyło się w pa­śmie wło­sów opa­da­ją­cym na czoło po tym, jak za­war­tość żo­łądka chlu­snęła do muszli.

Mi­mo­wol­nie pły­nące z oczu łzy mie­szały się z tu­szem do rzęs, po­kry­wa­jąc po­liczki czar­nymi li­niami. Mia po­now­nie wcią­gnęła ślinę, którą przed chwilą wy­pluła.

Nie było wia­domo, ile al­ko­holu wlała so­bie do gar­dła tego wie­czoru. Tyle dar­mo­wych drin­ków, nie bar­dzo dało się od­mó­wić. Jak przez mgłę przy­po­mi­nała so­bie wy­bu­chy kor­ków z nie­zli­czo­nych bu­te­lek moët & chan­don oraz drinki z so­kiem. W za­sa­dzie wódka rów­nie do­brze sma­ko­wała czy­sta. Z lo­dem…

Ko­lejny skurcz i ko­lejny paw. Ileż tam tego jest, w tym żo­łądku?

– Kurwa mać! – Głos Mii od­bi­jał się od ścian. Ża­ło­sny głos ko­goś, kto jest fej­kiem, kto nie jest wart tego, co ma wo­kół. Nie­na­wi­dziła wszyst­kiego. Nie­na­wi­dziła wszyst­kich. A naj­bar­dziej sie­bie.

Bą­bel­ku­jący kwas żo­łąd­kowy do­ga­niał na­ra­sta­jącą złość. Mia ze­rwała por­ce­la­nowy uchwyt na szczotkę do muszli i usły­szała, jak ten roz­bija się na ka­wa­łeczki po kon­tak­cie ze ścianą.

Niech to szlag, brzy­dziła się sie­bie!

Zmę­cze­nie przy­bie­rało na sile. Nie mo­głoby po pro­stu być już ju­tro? Wtedy wszystko by­łoby jak zwy­kle. Piękne, wy­po­le­ro­wane i ład­nie za­pa­ko­wane.

Wy­cień­czone ciało osu­nęło się na pod­łogę, która – po­nie­waż dzia­łało ogrze­wa­nie – oka­zała się przy­jem­nie cie­pła. Włosy kle­iły się do po­liczka, a cierpki za­pach prze­szy­wał noz­drza. Skrzy­wiła się. A więc we­wnątrz jest tak samo obrzy­dliwa, jak i na ze­wnątrz. Wes­tchnęła, za­mknęła oczy i po­ło­żyła się na ple­cach. Jak miło wresz­cie wśli­zgnąć się w ciem­ność. Nie my­śleć. Nie czuć. Przyj­mo­wała to z otwar­tymi ra­mio­nami. Wszystko inne mo­gło spier­da­lać, bo to ona miała wła­dzę. Wła­dzę, żeby de­cy­do­wać, któ­rzy wa­ze­li­nia­rze się li­czyli – hot or not. Tak, oto ona.

Qu­een of fuc­king eve­ry­thing.

– Co ty, do cho­lery, wy­pra­wiasz? – Głos Lu­kasa prze­ciął po­wie­trze jak brzy­twa. Prze­rwał bieg my­śli i spra­wił, że Mia mi­mo­wol­nie się sku­liła.

Co on tu ro­bił? Za­mru­gała, kie­ru­jąc spoj­rze­nie w stronę drzwi, ale pod­dała się, nie mo­gąc się sku­pić.

Pro­szę, chciała po­wie­dzieć. Dziś wie­czo­rem nie dam rady. Mu­sisz trzy­mać moją stronę. Za­wsze.

Ciem­ność ją roz­luź­niała, więc po­zwo­liła jej sie­bie po­chło­nąć.

Roz­dział 2

Oczy skle­jone, po­dob­nie jak usta. Mia po­trze­bo­wała wody. Nie przy­po­mi­nała so­bie, żeby kie­dy­kol­wiek była tak spra­gniona. Stę­ka­jąc, prze­to­czyła się na bok i prze­rzu­ciła jedną nogę przez kant łóżka. Pró­bo­wała usiąść, ale zmie­niła zda­nie, jak tylko kac dał o so­bie znać w żo­łądku i za­czął na­ci­skać na tylną ścianę gar­dła. Z ję­kiem po­ło­żyła się z po­wro­tem. Chyba jesz­cze nie wy­trzeź­wiała.

Już ni­gdy nie na­pije się wódki. Od tej pory za­mie­rzała ogra­ni­czyć się tylko do wina i piwa. I oczy­wi­ście bą­bel­ków. Ale al­ko­hol był ostat­nią rze­czą, na jaką miała obec­nie ochotę. Choć może wła­śnie jego te­raz po­trze­bo­wała? Klina, który zni­we­lo­wałby ob­jawy kaca. Sku­liła się do po­zy­cji em­brio­nal­nej i ob­jęła rę­kami nogi. Nie, na­wet je­śli ży­cie by od tego za­le­żało, nie na­pi­łaby się ani kro­pelki. Tę­sk­nota za wodą była co­raz sil­niej­sza, przy­po­mniał też o so­bie ści­śnięty pę­cherz. Mu­siała do to­a­lety. Za chwilę. Tylko naj­pierw ka­ru­zela pod czaszką musi prze­stać wi­ro­wać.

Co się wła­ści­wie wczo­raj wy­da­rzyło? Pa­mię­tała wszystko od ósmej, czyli od mo­mentu przyj­ścia na tę wy­stawną im­prezę zna­nego pro­du­centa wódki, a po­tem po­rządną za­bawę przez ko­lejne trzy go­dziny. To, co stało się póź­niej, było jedną wielką czarną dziurą. A, no tak, ko­ja­rzy ja­kiś in­cy­dent ze zła­ma­nym ob­ca­sem, który mógł na­le­żeć do niej, ale rów­nie do­brze do ko­goś in­nego. Wła­ści­wie nie­ważne. Je­śli się ma gar­de­robę pełną bu­tów upchnię­tych w rzę­dach jedne za dru­gimi, jedna znisz­czona para jest ostat­nim zmar­twie­niem.

Pro­mie­nie słońca prze­ni­kały przez de­li­katną, białą za­słonę z lnu. Od­bi­jały za­pra­sza­jące do tańca dro­binki ku­rzu. Wy­da­wało się, że za­po­wiada to ko­lejny piękny letni dzień. Może spró­bo­wa­łaby się ze­brać do parku Rålamb­shov i po pro­stu za­le­gnąć na kocu w słońcu?

Jaki był dziś dzień? So­bota? Nie, prze­cież po­nie­dzia­łek. A zresztą, so­bota czy po­nie­dzia­łek. Nie ma zna­cze­nia. Kiedy nie jest się zwią­za­nym ani miej­scem, ani go­dzi­nami pracy, tak jak ona, to dni ty­go­dnia prze­la­tują, roz­pły­wa­jąc się we mgle.

Po omacku od­szu­kała ko­mórkę na sto­liku noc­nym i na­ci­snęła ikonkę In­sta­grama. Wpi­sała hasz­tag vod­ka­par­ty­sthlm i za­częła skro­lo­wać nie­zli­czone zdję­cia z wczo­raj­szej im­prezy.

Była tam. Mia w roc­ko­wej po­zie z ję­zy­kiem wy­wa­lo­nym na brodę i dło­nią z wy­pro­sto­wa­nymi pal­cami, wska­zu­ją­cym i ma­łym. Spo­cone włosy w ko­lo­rze mie­dzi, pół­otwarte oczy, szkli­ste spoj­rze­nie. Mia czoło w czoło, cia­sno sple­ciona z nie­zna­nym chło­pa­kiem. Mia z za­mknię­tymi oczami, kie­lisz­kiem w jed­nej dłoni, ca­łu­jąca w po­li­czek… Ana­sta­się? Jak do tego do­szło? Prze­cież na­wet jej nie lu­biła.

Dłu­żej nie dało się igno­ro­wać sy­gna­łów, mu­siała pójść do to­a­lety, żeby nie eks­plo­do­wać. Tym ra­zem pod­czas sia­da­nia była znacz­nie ostroż­niej­sza. Po­mału wstała i na chwilę znie­ru­cho­miała, za­nim upew­niła się, że może się po­ru­szać, nie tra­cąc rów­no­wagi.

Dla­czego drzwi sy­pialni były za­mknięte? Prze­cież za­wsze spała przy otwar­tych. Pchnęła je lekko i przy­sta­nęła. Z kuchni do­bie­gały cztery zna­jome głosy. Na­prawdę się nie prze­sły­szała?

W po­wie­trzu uno­sił się za­pach świeżo za­pa­rzo­nej kawy, a dźwięk brzę­ka­ją­cej por­ce­lany i sztuć­ców od­bi­jał się echem po ca­łym miesz­ka­niu.

Prze­mknęła przez po­kój dzienny, ostroż­nie omi­ja­jąc skrzy­piące klepki. Nie, nie my­liła się. Oni na­prawdę tu byli. Wszy­scy. W jej kuchni.

Zro­biła duży krok i sta­nęła w progu kuchni. Od­gar­nęła za ucho zwi­sa­jący ko­smyk wło­sów i po­ło­żyła rękę na bio­drze.

– Co wy tu ro­bi­cie?

Mama, tata, sio­stra Mii – Molly – i Lu­cas za­mil­kli.

Lu­cas od­su­nął jedno z krze­seł.

– Usiądź. Po­roz­ma­wiamy po śnia­da­niu.

Roz­dział 3

Mia przy­glą­dała się twa­rzom wo­kół stołu. Ocze­ki­wała, że ktoś z ze­bra­nych w końcu nie wy­trzyma i wy­buch­nie śmie­chem: „Gdy­byś tylko wi­działa swoją minę! Chcemy po pro­stu zjeść z tobą śnia­da­nie, a ty wy­glą­dasz, jak­by­śmy pla­no­wali oskar­żyć cię o mor­der­stwo”.

Ale zmarszczka za­tro­ska­nia mię­dzy brwiami mamy, za­ci­śnięte usta taty i spusz­czony wzrok Molly wska­zy­wały na coś in­nego. Je­dy­nym, który nie uni­kał spoj­rze­nia, a wręcz pro­wo­ko­wał Mię, by za­prze­czyła, był Lu­cas. W cza­sie ich trzy­na­sto­let­niej przy­jaźni ni­gdy nie pa­trzył na nią z taką po­wagą. Mia wy­czu­wała na­wet brak sym­pa­tii.

– Co ta­kiego się stało? – Po­ło­żyła dłoń na ra­mie­niu sio­stry, a na­stęp­nie obe­szła stół i usia­dła. Za­re­je­stro­wała lek­kie wzdry­gnię­cie, jak wtedy, kiedy ktoś in­stynk­tow­nie chce się wy­co­fać, a jed­nak nie chce zra­nić. – Ktoś umarł czy coś? – Za­sty­gła w krzy­wym uśmie­chu, gdy oka­zało się, że Molly unika ko­lej­nych prób na­wią­za­nia kon­taktu i za­miast tego opiera brodę na dłoni, od­wra­ca­jąc głowę do okna. – Mamo? – W żo­łądku Mii za­częła się two­rzyć twarda gula. – Tato?

Lis­beth po­dała jej ko­szyk z pie­czy­wem.

– Zjedz naj­pierw ka­na­pkę, póź­niej po­roz­ma­wiamy.

– Wy­głu­pia­cie się czy co? – Mia ode­pchnęła wy­cią­gniętą w ser­decz­nym ge­ście dłoń mamy, która naj­wy­raź­niej uwa­żała, że to sprawa ży­cia i śmierci, żeby żo­łą­dek córki nie po­zo­sta­wał pu­sty.

– Do­my­śla­cie się pew­nie, że nic nie prze­łknę, kiedy ma­cie ta­kie miny?

– To chyba nie jest główny po­wód, dla któ­rego nie mo­żesz jeść?

Znowu to samo. Mia ni­gdy wcze­śniej nie od­no­to­wała ta­kiej po­wagi u Lu­casa.

– Co, do cho­lery, masz na my­śli?

– Do­kład­nie to, co po­wie­dzia­łem. Ile tak na­prawdę wczo­raj wy­pi­łaś?

– Bo co?

– Po pro­stu od­po­wiedz.

– Prze­cież po­ję­cia nie mam, do ja­snej cho­lery! – Mia przy­su­nęła ser­we­tkę i wy­tarła kro­plę mleka, która wy­lą­do­wała poza fi­li­żanką.

Lu­cas od­chy­lił się i splótł ręce na piersi. Mia wle­piła wzrok w ro­dzi­ców. Dla­czego nic nie mó­wili?

Naj­lep­szy przy­ja­ciel kon­ty­nu­ował:

– Ale mniej wię­cej chyba wiesz? Dwa kie­liszki wina czy dzie­sięć? Kilka piw? A może kilka szo­tów? – Wcią­gnął po­wie­trze no­sem. – Prze­cież wciąż cuch­nie od cie­bie wódką.

Mia roz­ło­żyła ręce.

– Dajże spo­kój! Co to ma być? Ja­kaś pie­przona na­paść czy co?

W końcu udało jej się ścią­gnąć uwagę Molly. Młod­sza sio­stra od­wró­ciła głowę, a wi­dok jej mro­żą­cego błę­kit­nego spoj­rze­nia spo­tę­go­wał gulę w żo­łądku Mii tak, że uro­sła i stała się cięż­sza. W oczach Molly za­bły­sły łzy, które po chwili wy­lały się, zo­sta­wia­jąc mo­kre ślady na gład­kich po­licz­kach, aż wresz­cie skap­nęły na stół. Tata po­woli i de­li­kat­nie po­gła­skał swoją młod­szą córkę po ple­cach.

Mia nie spusz­czała z niej wzroku.

– Molly, czemu pła­czesz? – Pod sto­łem za­ci­skała dło­nie, a w środku prze­kli­nała, bo jej głos na­gle stra­cił pew­ność sie­bie.

Ale nie mo­gła znieść wi­doku swo­jej dwa lata młod­szej sio­stry, która się smuci. Wła­śnie dla­tego, kiedy do­ra­stały, Mia da­wała jej wszystko, czego Molly chciała. Na szczę­ście sio­stra nie stała się przez to nie­zno­śną smar­kulą. Za­miast tego za­wsze się od­wdzię­czała, pra­wie ni­gdy nie od­ma­wiała po­mocy, a jej bli­scy za­wsze mo­gli na nią li­czyć. Brak sym­pa­tii wo­bec Molly byłby nie­zgodny z na­turą.

Obej­mu­jąc dłońmi fi­li­żankę kawy, Mia gwał­tow­nie od­su­nęła krze­sło i wstała.

– Wie­cie co? Wy­no­ście się. Od kiedy was in­te­re­suje, ile wy­pi­jam na im­pre­zach?

Lu­cas wy­jął ko­mórkę z kie­szeni spodni, prze­cią­gnął pal­cem po ekra­nie i na­ci­snął. Po­wol­nym ru­chem po­ło­żył ją na stole, żeby wszy­scy mo­gli zo­ba­czyć.

– Od wtedy.

Roz­dział 4

Ese­mes od Ana­sta­sii.

– Czemu masz nu­mer Ana­sta­sii?

Mia nie ro­zu­miała. Ta przy­głu­pia la­ska, któ­rej już od dawna ob­ra­biają ty­łek.

– Na­prawdę? Wy­syła mi coś, a je­dyne, co cię in­te­re­suje, to fakt, że mam jej nu­mer. –Lu­cas mocno stuk­nął pal­cem wska­zu­ją­cym w ekran. – Patrz na zdję­cie, do cho­lery!

Nie mo­gła jed­nak tego zro­bić. Bo wzbu­dzało w niej to, co z całą mocą od tak dawna pró­bo­wała zdu­sić. Ale spoj­rze­nie za­re­je­stro­wało mo­tyw, za­nim zdą­żyła od­wró­cić wzrok.

Mia sie­dząca na chod­niku z bu­tem bez ob­casa. Zwi­sa­jąca głowa i włosy ni­czym lepka za­słona na twa­rzy. Roz­ło­żone nogi za­pra­sza­jące wszyst­kich do zo­ba­cze­nia, że pod su­kienką po­krytą wy­mio­ci­nami nie ma maj­tek. Opróż­niona do po­łowy bu­telka wódki w jed­nej dłoni, te­le­fon w dru­giej. Ko­per­tówka rzu­cona za­raz obok. Próżno szu­kać tej roc­ko­wej, od­jaz­do­wej dziew­czyny, z którą każdy chciał spę­dzać czas. Pa­nika na­ra­stała. Ile osób zdą­żyło to zo­ba­czyć przez ostat­nie pół doby?

Lu­cas, jakby czy­ta­jąc jej w my­ślach, ki­wał głową:

– I nie, Ana­sta­sia przy­się­gała, że ni­komu tego nie prze­słała. Zro­biła zdję­cie, żeby po­ka­zać mi, jak z tobą źle. To ona za­pa­ko­wała cię do tak­sówki, że­byś bez­piecz­nie do­tarła do domu.

Tata prze­rwał mil­cze­nie chrząk­nię­ciem.

– Zde­cy­do­wa­li­śmy wspól­nie o tym, co te­raz na­stąpi. Mamy na my­śli te­raz.

– Aha, wy zde­cy­do­wa­li­ście? – Sar­kazm Mii za­wisł w po­wie­trzu ni­czym tru­jący gaz.

– Tak – po­wie­działa Molly, wsta­jąc. Po­de­szła do swo­jej star­szej sio­stry, ob­jęła ją i mocno przy­tu­liła.

Mia czuła jej cie­pły od­dech na szyi.

– Pro­szę cię, pro­szę – szep­nęła Molly. – Mu­sisz to zro­bić, w prze­ciw­nym ra­zie się roz­pad­niesz. Ja się roz­padnę. Ko­chamy cię, ale je­śli tego nie zro­bisz, nie chcemy cię w na­szym ży­ciu. Zo­sta­niesz sama.

Mia uwol­niła się z uści­sku Molly. Pró­bo­wała zro­zu­mieć słowa, które przed chwilą usły­szała. Jak to: sama? W sen­sie: od­rzu­cona, od­trą­cona? Co to za chore tech­niki na­ci­sku? Żeby tak gro­zić wła­snemu dziecku po to, by zro­biło to, co się mu każe?

Molly znowu chwy­ciła Mię za ra­miona, jakby cze­goś od niej żą­dała. Nie spo­sób było umknąć przed tym ge­stem.

– Ro­zu­miesz, Mia? To na po­waż­nie, bo nie da­jemy już rady. Mu­sisz po­je­chać.

Mia stała zu­peł­nie bez ru­chu ze spusz­czoną głową. Pie­kło ją pod po­wie­kami, pa­liło w gar­dle. Jak mo­gli? Czego chcieli? Zmu­sić ją, ale do czego?

– Po­je­chać gdzie? – Py­ta­nie Mii po­zo­stało bez od­po­wie­dzi, za­wie­szone w po­wie­trzu.

My­śli prze­la­ty­wały jej przez głowę ni­czym strzały wy­strze­lone z łuku. Czy chcieli ją zmu­sić do od­wyku, na któ­rym mia­łaby roz­trzą­sać zmy­ślone emo­cje w gru­pie nie­udacz­ni­ków? Nie miała naj­mniej­szego za­miaru się na to go­dzić. Omia­tała ich spoj­rze­niem. Tylko czy po­zo­stał jej ja­kiś wy­bór? Zda­niem osób znaj­du­ją­cych się w po­miesz­cze­niu – nie.

– Więc nie mam nic do ga­da­nia? Albo to zro­bię – co­kol­wiek to jest – albo ze­rwie­cie ze mną kon­takt i nie bę­dzie­cie mnie chcieli znać? Czy tak?

– Wła­śnie tak – po­twier­dził tata.

Mama za­ci­snęła usta, splo­tła ra­miona na piersi, gła­dząc kilka razy ra­mię. Jakby po­cie­szała samą sie­bie. Na­stęp­nie otwo­rzyła to­rebkę, zła­pała za róg zło­żo­nej kartki pa­pieru, po­ło­żyła ją na stole, prze­łknęła ślinę i za­częła:

– To twój bi­let lot­ni­czy do Włoch. Na dzi­siaj. Chcemy, że­byś zna­la­zła się na po­kła­dzie sa­mo­lotu.

Krew się w niej za­go­to­wała, skro­nie za­częły pul­so­wać. Mia wsta­wiła fi­li­żankę z kawą do zlewu z ta­kim im­pe­tem, że za­war­tość opry­skała płytki, po­zo­sta­wia­jąc za­cieki w ko­lo­rze latte. Z tru­dem poj­mo­wała, że to się na­prawdę dzieje. Ro­dzi­com i Molly zda­rzało się już przy in­nych oka­zjach po­dej­mo­wać te­mat tego, jak pro­wa­dzi się star­sza córka, ale do tej pory Mia uci­nała to po­iry­to­wana albo miała to gdzieś. W stylu „zaj­mij­cie się sobą, a mnie zo­staw­cie”. Te­raz jed­nak jej wła­sny oj­ciec sie­dział w kuchni i sta­wiał jej bez za­wa­ha­nia ta­kie ul­ti­ma­tum? Czy on w ogóle ro­zu­miał zna­cze­nie tego, co po­wie­dział? Że to w za­sa­dzie może być ostatni raz, kiedy wi­dzi swoją córkę.

– Kurwa, jak mo­że­cie ro­bić coś ta­kiego?! – krzy­czała, prze­sad­nie ge­sty­ku­lu­jąc, co pod­kre­ślało bu­zu­jące w niej emo­cje. – Zmu­szać mnie do wy­jazdu? Mam zo­sta­wić wszystko, bo wy­my­śli­li­ście so­bie, że nie umiem o sie­bie za­dbać?!

Wy­ostrzony i pod­nie­siony głos prze­szy­wał wszyst­kich obec­nych w kuchni, pod­czas gdy Mia zmu­szała się, żeby spoj­rzeć im w oczy. Dła­wiąca ci­sza. I sta­now­czość – wi­działa ją. Nie za­mie­rzali dać za wy­graną. Po­zo­sta­wali nie­wzru­szeni, gdy po­dej­mo­wała ko­lejne próby wy­war­cia pre­sji, żeby raz jesz­cze prze­my­śleli to, co jej wła­śnie oznaj­mili. Nie tym ra­zem.

Byli nie­ugięci, mo­gła się pod­dać.

Roz­dział 5

Ostry za­kręt w lewo spo­wo­do­wał ła­sko­ta­nie w żo­łądku Mii, nim sa­mo­lot się na­pro­sto­wał i ła­god­nie po­szy­bo­wał nad pa­gór­ko­wa­tym to­skań­skim kra­jo­bra­zem.

Więc to tu­taj miała spę­dzić naj­bliż­sze trzy mie­siące? Wzru­szyła ra­mio­nami. Ist­nieją oczy­wi­ście gor­sze miej­sca na ze­sła­nie. Zro­biła sel­fie z pal­cem wska­zu­ją­cym okno, przy­bie­ra­jąc moż­li­wie naj­bar­dziej za­do­wo­loną i pełną na­dziei minę, a póź­niej prędko wy­piła resztkę czer­wo­nego wina, które ra­to­wało nudny po­si­łek ser­wo­wany w sa­mo­lo­cie. Czuła do­brze znane ła­sko­ta­nie, kiedy al­ko­hol roz­cho­dził się w ży­łach. Le­piej te­raz się po­ra­czyć, bo kto wie, kiedy znowu bę­dzie oka­zja, żeby po­de­lek­to­wać się kie­lisz­kiem czer­wo­nego wina. Mimo wszystko za­po­wia­dała się po­dróż ze ści­słymi re­stryk­cjami.

Edy­to­wała zdję­cie, na­ło­żyła na nie filtr z bla­skiem słońca miękko sma­ga­ją­cym twarz, a po­tem, z wdzięcz­no­ścią my­śląc o li­niach Nor­we­gian i ich nieco po­wol­nej, ale wciąż bez­prze­wo­do­wej sieci, wrzu­ciła zdję­cie na In­sta­gram.

VA­CAY!

Po tek­ście na­stę­po­wały emo­ti­kony z oku­la­rami prze­ciw­sło­necz­nymi, błysz­czą­cymi sło­necz­kami i nie­bie­skimi fa­lami, Mia nie wsta­wiła jed­nak hasz­tagu, który ujaw­niałby miej­sce jej po­bytu. Do­stała już na­uczkę i te­raz wie­działa, że wśród ty­sięcy fol­lo­wer­sów mógł znaj­do­wać się ja­kiś wa­riat z Włoch zdolny stwier­dzić, że zna Mię, i nie ro­zu­mieć, gdzie prze­biega gra­nica mię­dzy ży­ciem pry­wat­nym a pu­blicz­nym. Pa­mię­tała, jak raz, wła­śnie wrzu­ca­jąc sel­fie, ozna­czyła jedną z ka­wiarni w Sztok­hol­mie, a wtedy ja­kaś za­krę­cona pięt­na­sto­latka opacz­nie zin­ter­pre­to­wała tekst Mii #al­l­by­my­self i my­śląc, że ta czuje się sa­motna, nie­pro­szona do­sia­dła się do sto­lika. Stwier­dziła, że są naj­lep­szymi przy­ja­ciół­kami i jak tylko skoń­czyły pić kawę, chciała pójść z Mią do jej domu. Bo prze­cież miesz­kała w po­bliżu, prawda? Tego dziew­czy­nie udało się oczy­wi­ście do­wie­dzieć.

Tamto zda­rze­nie było bar­dzo nie­przy­jemne. Wów­czas Mia po raz pierw­szy do­świad­czyła ciem­nej strony by­cia osobą pu­bliczną. Skoń­czyło się tak, że wy­ma­wia­jąc się pilną wi­zytą w to­a­le­cie, Mia szybko się stam­tąd wy­mknęła. Lęk, że dziew­czyna ob­sma­ruje ją w sieci, to­wa­rzy­szył jej przez parę ty­go­dni, ale nic ta­kiego się nie stało. Po tym zda­rze­niu Mia była jed­nak dużo ostroż­niej­sza. Ni­gdy nie ozna­czała od­wie­dza­nych miejsc, je­żeli była sama, i uwa­żała, żeby nie być zbyt bez­po­śred­nia w od­po­wia­da­niu fa­nom. Cho­dziło o to, by zmi­ni­ma­li­zo­wać ry­zyko nie­po­ro­zu­mie­nia.

Ste­war­desa po­in­stru­owała pa­sa­że­rów, że czas zło­żyć sto­liki, usta­wić fo­tele do po­zy­cji pio­no­wej i za­piąć pasy bez­pie­czeń­stwa. Mia nie miała po­ję­cia, co czeka ją po wy­lą­do­wa­niu. Mama Lis­beth po­in­for­mo­wała ją tylko, że bę­dzie miesz­kać u jej ko­le­żanki z dzie­ciń­stwa, która na­zywa się Gia­nara, ale wszy­scy mó­wią do niej Gia. W ży­ciu Gii naj­wy­raź­niej wy­da­rzyło się coś, w co za­mie­szany był ja­kiś fa­cet, który spra­wił, że nie wy­szło jej w Szwe­cji, więc dwa­dzie­ścia lat temu spa­ko­wała cały do­by­tek i wró­ciła do oj­czy­zny swo­jej matki. To wszystko, co Mia o niej wie­działa.

Koła sa­mo­lotu do­tknęły ziemi, sa­mo­lot za­ha­mo­wał, a Mia jak zwy­kle dzi­wiła się, że pa­sa­że­rom tak się spie­szy, żeby wstać i usta­wić się w ko­ry­ta­rzu w ko­lejce do wyj­ścia. Jakby do zdo­by­cia była ja­kaś na­groda.

Za­miast się stre­so­wać, sie­działa spo­koj­nie. Wy­ło­wiła z to­rebki te­le­fon, roz­łą­czyła się z po­kła­do­wym wi-fi i ak­ty­wo­wała funk­cję szyb­szego ro­amingu. Nie­sa­mo­wi­cie ucie­szyło ją, że ope­ra­to­rzy te­le­fo­nii ko­mór­ko­wej wresz­cie zro­zu­mieli, jak istotne jest, żeby abo­nenci mieli do­stęp do sieci i nie zo­stali za to obar­czeni do­dat­ko­wymi wy­so­kimi opła­tami. Za­do­wo­lona po­ki­wała głową, wi­dząc na In­sta­gra­mie dwa ty­siące laj­ków, i to w go­dzinę od wrzu­ce­nia ostat­niego zdję­cia. Na do­da­tek praw­dzi­wych. A nie ja­kichś pie­przo­nych fej­ków, które Ana­sta­sia za­ła­twiała so­bie przez tak zwane boty. Fał­szywe, ku­pione ser­duszka ro­bo­tów. Ża­ło­sne.

Gdy tylko Mia usta­wiła się przy ta­śmie, ka­ru­zela z ba­ga­żami na­tych­miast za­częła wy­plu­wać torbę za torbą. Mia pró­bo­wała nie my­śleć o tym, jak wy­gląda, usi­łu­jąc ścią­gnąć z ta­śmy dwu­dzie­sto­pię­cio­ki­lo­gra­mową torbę. Ale po­nie­waż wy­bór ubrań na trzy mie­siące oka­zał się nie­moż­li­wym za­da­niem, każdy ki­lo­gram wy­da­wał się te­raz po­trzebny.

Ko­biecy głos wy­krzy­czał z we­rwą krótką wia­do­mość po wło­sku. Piękny ję­zyk, ocie­kał pa­sją i uczu­ciami i ni­gdy nie brzmiał obo­jęt­nie. Wło­chy były kra­jem, w któ­rym się żyło. Na sto pro­cent.

Mia mocno chwy­ciła rączkę ba­gażu i ru­szyła do wyj­ścia, po­dzi­wia­jąc w dro­dze ubra­nia ko­biet. Nie dość, że na świe­cie nie ist­niało miej­sce, w któ­rym można było zjeść i wy­pić le­piej, to jesz­cze lu­dzie tu do­brze się ubie­rali. Jak okiem się­gnąć, ani jed­nej pary spra­nych spodni dre­so­wych czy croc­sów.

Drzwi się roz­su­nęły i Mia ro­zej­rzała się po hali przy­lo­tów, omia­ta­jąc wzro­kiem cze­ka­ją­cych, któ­rzy trzy­mali ta­bliczki. O, tam. Dziew­czyna, mniej wię­cej w wieku Mii – w gra­na­to­wych spodniach ro­bo­czych, cięż­kich tra­pe­rach i ko­szuli z pod­wi­nię­tymi rę­ka­wami – trzy­mała kartkę z na­pi­sa­nym od­ręcz­nie imie­niem Mia. To prze­cież nie mo­gła być Gia. Chyba że miała bar­dzo do­bre geny i czas ła­god­nie ją po­trak­to­wał.

Mia uśmiech­nęła się i wy­cią­gnęła rękę:

– Cześć. Gia?

Dziew­czyna zi­gno­ro­wała rękę i za­miast tego zlu­stro­wała Mię z góry do dołu. Po­gar­dli­wie prych­nęła i po­trzą­snęła głową:

– Nie. Czemu tak po­my­śla­łaś?

Wzięła ba­gaż, od­wró­ciła się na pię­cie i ru­szyła przo­dem w stronę drzwi ob­ro­to­wych i słońca.

Roz­dział 6

Mię­dzy Mią i tą osobą, która nie wy­si­liła się na­wet, żeby się przed­sta­wić, nie pa­dło ani jedno słowo wię­cej. Żad­nego small talku w sa­mo­cho­dzie, żad­nych opo­wie­ści o kra­jo­bra­zie, który prze­my­kał za oknem, żad­nego za­in­te­re­so­wa­nia Mią, która ko­rzy­sta­jąc z ci­szy, z tyl­nego sie­dze­nia ob­ser­wo­wała dziew­czynę. Kim była? Bio­rąc pod uwagę – nieco jed­nak nie­pewny – szwedzki i bar­dzo ja­sne włosy upięte w nie­dbały kok, wy­da­wało się, że nie na­leży do lo­kal­nej spo­łecz­no­ści. Dło­nie, które pew­nie pro­wa­dziły sa­mo­chód po wi­ją­cych się dro­gach, spra­wiały wra­że­nie szorst­kich i przy­zwy­cza­jo­nych do cięż­kiej pracy. Spodnie po­kryte były pla­mami za­schnię­tej gliny i czymś, co su­ge­ro­wało za­dra­pa­nia. Upstrzona ma­lut­kimi dziur­kami wo­kół koł­nie­rzyka ko­szula czasy świet­no­ści miała już za sobą. Nad­gar­stek opla­tała zaś kilka razy skó­rzana bran­so­letka z me­da­li­kiem. Rysy twa­rzy dziew­czyny były czy­ste, można by je za­kla­sy­fi­ko­wać jako ładne, gdyby nie to obo­jętne spoj­rze­nie i zmarszczka wy­ra­ża­jąca zgorzk­nie­nie w jed­nym ką­ciku ust. Ale Mia mo­gła się za­ło­żyć o co­kol­wiek, że dziew­czyna wy­glą­da­łaby świet­nie na zdję­ciu, gdyby ją od­po­wied­nio wy­sty­li­zo­wać. Przez chwilę roz­wa­żała zro­bie­nie jej zdję­cia z ukry­cia, ale się nie od­wa­żyła. By­łoby to nie­mą­dre, bio­rąc pod uwagę, że nie miała u niej wy­so­kich no­to­wań. Za­miast tego, jak w od­ru­chu wa­run­ko­wym, Mia wy­jęła te­le­fon, żeby spraw­dzić sy­tu­ację, lecz ku swo­jemu wiel­kiemu roz­cza­ro­wa­niu od­kryła, że nie ma za­sięgu. Niech to szlag, więc tak czuje się ćpun? Musi się opie­rać temu po­żą­da­niu, które go prze­żuwa i gnie­cie.

Droga pro­wa­dziła przez uro­czą gór­ską wio­skę, gdzie można było zo­ba­czyć sta­ruszki w chu­s­tach na gło­wie, sie­dzące na stoł­kach przy drew­nia­nych furt­kach po­kry­tych łusz­czącą się farbą. Olśnie­wa­jące bu­gen­wille po­kry­wały fa­sady więk­szo­ści do­mów, a wi­śnio­wo­ró­żowe, białe i czer­wone pe­lar­go­nie tło­czyły się w do­nicz­kach na pra­wie każ­dym bal­ko­nie i każ­dych scho­dach. Blask słońca kłuł w oczy, a Mia nie mo­gła so­bie przy­po­mnieć, żeby kie­dy­kol­wiek do­świad­czyła tak in­ten­syw­nego i ostrego świa­tła. W Sztok­hol­mie słońce ni­gdy nie świe­ciło w po­do­bny spo­sób. Jakby pró­bo­wało do­trzeć do naj­ciem­niej­szych za­ka­mar­ków i roz­mra­żało ją od środka. To może nie jest ta­kie złe, bio­rąc pod uwagę sy­tu­ację.

Molly miała chyba ra­cję. Mia po­trze­bo­wała zro­bić so­bie prze­rwę od tego wszyst­kiego. Wi­działa ob­raz sie­bie wę­dru­ją­cej pod górę i w dół po tych wy­bru­ko­wa­nych ulicz­kach, uśmie­cha­ją­cej się i po­zdra­wia­ją­cej tu­tej­szych miesz­kań­ców albo re­lak­su­ją­cej się w ka­wiarni nad dużą fi­li­żanką cap­puc­cino. Może na­wet mo­głaby za­cząć ro­bić tę fo­tok­siążkę, po­mysł, który kieł­ko­wał w niej już od dawna? Choć miała ze sobą tylko te­le­fon jako na­rzę­dzie pracy, to ro­bił na­prawdę do­bre zdję­cia. Po­dob­nie jak wiele in­nych przed­mio­tów w ży­ciu, także ten eks­klu­zywny pro­dukt otrzy­mała gra­tis, w za­mian za wy­sta­wie­nie mu laurki na YouTu­bie i na In­sta­gra­mie.

Myk po­le­gał na tym, żeby wy­bie­rać naj­lep­sze świa­tło, a póź­niej za­sto­so­wać jedną z apli­ka­cji do edy­to­wa­nia zdjęć. W dzi­siej­szych cza­sach byle ama­tor mógł zro­bić zdję­cie, które wy­glą­da­łoby na wy­ko­nane przez pro­fe­sjo­na­li­stę.

Mia uśmiech­nęła się do sie­bie roz­luź­niona. Nie po­zwo­liła, żeby ne­ga­tywne na­sta­wie­nie dziew­czyny kie­ru­ją­cej sa­mo­cho­dem na nią wpły­nęło. Je­śli ona miała pro­blem ze swoją pa­sa­żerką, nie był to pro­blem Mii. Zna­la­zła się tu­taj, żeby uciec od tej go­ni­twy i sku­pić się tylko na so­bie. Każdy po­trze­bo­wał tego od czasu do czasu. Oby tylko Gia miała sen­sowne łą­cze in­ter­ne­towe, wtedy wszystko się roz­wiąże, wtedy Mia bę­dzie mo­gła utrzy­mać kon­takt ze świa­tem i dbać o do­bry na­strój swo­ich fol­lo­wer­sów i spon­so­rów.

W my­ślach za­czy­nała ma­lo­wać ob­raz miej­sca, w któ­rym miała za­miesz­kać. Wi­działa nie­duży biały dom z ce­gły z czar­nymi okien­ni­cami, które do póź­nego wie­czora po­zo­sta­wiano za­mknięte, żeby go­rąc nie wdzie­rał się do środka. Wy­gra­biona żwi­rowa alejka oto­czona była pach­ną­cymi ja­śmi­now­cami, a me­ble ogro­dowe stały wśród wi­no­ro­śli i krza­ków po­rze­czek. Może Gia pę­dziła wła­sne wino? Co prawda ocze­ki­wano, że po­byt Mii w To­ska­nii bę­dzie ni­czym czas spę­dzony na izbie wy­trzeź­wień, ale Gia na pewno zmięk­nie i w pew­nym mo­men­cie po­lu­zuje tę za­sadę.

Wszę­dzie było mnó­stwo kwia­tów, o które Gia dbała za dnia, wie­czo­rami zaś spę­dzała go­dziny na go­to­wa­niu w ru­sty­kal­nie urzą­dzo­nej kuchni sta­no­wią­cej serce domu. U su­fitu wi­siały pa­tel­nie i mie­dziane garnki, a na ku­chence za­wsze coś pyr­kało. Pół­mi­sek doj­rza­łych w słońcu owo­ców zdo­bił ma­sywny stół z miej­scem dla co naj­mniej dwu­na­stu osób. Krewni i przy­ja­ciele czę­sto wpa­dali z wi­zytą i pa­no­wała tu ra­do­sna at­mos­fera. W ustach zro­biło jej się wil­gotno od tej ży­wej fan­ta­zji. Mia bar­dzo do­brze zda­wała so­bie sprawę, że ide­ali­zuje, ale nie mo­gła się po­wstrzy­mać.

Ro­zej­rzała się po pi­ka­pie. Czuć było za­pach stę­chli­zny i brudu. Wy­po­sa­że­nie wy­ma­gało od­no­wie­nia, a za kra­tami w ba­gaż­niku le­żały ny­lo­nowe liny, ło­paty, dzie­się­cio­li­trowe wia­dra, no­życe do prę­tów i para ka­lo­szy. Bio­rąc pod uwagę, że sa­mo­chód wy­po­sa­żono w na­rzę­dzia do róż­nych cięż­kich ro­bót, dziew­czyna mo­gła być ja­kąś złotą rączką za­trud­nioną u Gii. To by ozna­czało, że nie­chęt­nie na­sta­wiona szo­ferka i Mia nie będą miały ze sobą zbyt wiele wspól­nego.

Sil­nik pra­co­wał na wy­so­kich ob­ro­tach, kiedy sa­mo­chód piął się pod nie­zwy­kle stromą górę. Po le­wej stro­nie bie­gła droga, w którą skrę­ciły. Pod opo­nami chru­pał żwir. Zde­ner­wo­wa­nie ko­ła­tało się w Mii, kiedy wy­cią­gała szyję, żeby le­piej wi­dzieć.

To, co przed sobą uj­rzała, wy­wo­łało roz­cza­ro­wa­nie, które wy­lą­do­wało głę­boko w żo­łądku.

Roz­dział 7

Gdzie ja­śmin i róże? Gdzie wy­gra­biona alejka albo pod­jazd? Wi­dok domu też ani tro­chę nie zga­dzał się z we­wnętrz­nym ob­ra­zem Mii. Żad­nej bia­łej ce­gły, czar­nych okien­nic ani wi­no­ro­śli. Za­miast tego wy­so­kie chwa­sty przed dwu­pię­tro­wym, nie­atrak­cyj­nym do­mem z drewna po­kry­tego żółtą farbą łusz­czącą się w zde­cy­do­wa­nie wię­cej niż jed­nym miej­scu. Opusz­czone ża­lu­zje za­kry­wały okna, a w drzwiach wej­ścio­wych otwar­tych na oścież wi­siała mo­ski­tiera.

Sa­mo­chód za­trzy­mał się w chmu­rze ku­rzu, a bez­i­mienna dziew­czyna wy­jęła klu­czyk ze sta­cyjki i wy­sko­czyła z auta. Otwo­rzyła ba­gaż­nik i wy­jęła torbę.

– Za­mie­rzasz sie­dzieć tu cały dzień czy jak? – Py­ta­nie było ostre jak roz­bite szkło.

– Nie, nie. – Mia roz­pięła pas i wy­sia­dła.

Ude­rzyła ją fala go­rąca, tak że z tru­dem ła­pała od­dech. Zza domu do­cho­dziło szcze­ka­nie kilku psów, co bio­rąc pod uwagę, na ja­kim od­lu­dziu po­ło­żone było to miej­sce, z pew­no­ścią zwięk­szało bez­pie­czeń­stwo.

Wy­chy­liła się po swój ba­gaż.

– Mogę to wziąć sama.

Dziew­czyna wzru­szyła ra­mio­nami, wy­pu­ściła uchwyt z dłoni i ru­szyła w kie­runku domu. Sztywna i wy­pro­sto­wana po­stawa ciała. Silne i świa­dome celu kroki.

Mia po­dą­żyła za nią, po dro­dze mi­nęła ja­kiś złom roz­rzu­cony obok za­rdze­wia­łego wraku sa­mo­chodu i pod­nisz­czo­nego pla­sti­ko­wego krze­sła. Jak ro­dzina mo­gła ją wy­słać do ta­kiej ru­dery? Czy oni w ogóle wie­dzieli, że dom Gii wy­gląda jak zło­mo­wi­sko i śmier­dzi… gno­jem?

Mo­ski­tiera się uchy­liła i chwilę póź­niej na scho­dach ganku sta­nęła ko­bieta w wieku matki Mii. Na sze­roko roz­sta­wio­nych no­gach i z rę­kami wy­cią­gnię­tymi w ge­ście przy­wi­ta­nia. Uśmiech na jej opa­lo­nej twa­rzy wy­da­wał się cie­pły, ser­deczny i szczery, a jej brą­zowe oczy były żwawe i za­cie­ka­wione. Sło­wem: dia­me­tralne prze­ci­wień­stwo ta­jem­ni­czej szo­ferki. Miała na so­bie cięż­kie tra­pery i ro­bo­cze spodnie, które jak się wy­da­wało, były tu­taj ubra­niem stan­dar­do­wym. Spod bia­łego T-shirtu wy­sta­wały ży­la­ste ra­miona. Ciemne włosy ścięto krótko i prak­tycz­nie, zo­sta­wia­jąc ster­czącą grzywkę.

– Wi­taj w moim skrom­nym domu – wy­bu­chła Gia i nie dała Mii szansy wy­mi­gać się od dłu­giego i moc­nego uści­sku. Póź­niej od­su­nęła ją na od­le­głość ra­mie­nia i spy­tała: – Jak mi­nęła po­dróż?

Mia, czu­jąc się tro­chę nie­swojo z po­wodu przy­mu­szo­nej bli­sko­ści, wy­krę­ciła się ostroż­nie z uśmie­chem.

– Dzię­kuję, do­brze.

Gia wy­cią­gnęła dłoń w kie­runku szo­ferki, ob­ser­wu­ją­cej wszystko z boku:

– Po­zna­łaś już moją córkę Elenę. Obie tu­taj miesz­kamy i wszyst­kim się zaj­mu­jemy.

Mia po­rów­ny­wała oby­dwie ko­biety. Tak, rze­czy­wi­ście ist­niało mię­dzy nimi po­do­bień­stwo. To zna­czy, je­śli cho­dzi o wy­gląd.

– A to jest Penny. – Gia schy­liła się i po­gła­skała czar­nego roz­czo­chra­nego coc­ker spa­niela, który sie­dział u jej stóp z bła­gal­nym spoj­rze­niem w oczach przy­po­mi­na­ją­cych zia­renka pie­przu. – Je­steś głodna? – kon­ty­nu­owała Gia. – Przy­pusz­czam, że ja­kość je­dze­nia w sa­mo­lo­cie się nie po­lep­szyła?

– Tak, je­stem.

– To do­brze! Je­dze­nie za­raz bę­dzie go­towe. Ale naj­pierw… – Gia wy­cią­gnęła dłoń i ka­te­go­rycz­nie na­ka­zała: – Daj mi swój te­le­fon.

Roz­dział 8

Mia cof­nęła się o krok.

– Co? Mój te­le­fon? A to dla­czego?

Gia prze­krzy­wiła głowę i się uśmiech­nęła.

– Bo tak mó­wię.

– Daj spo­kój. Nie za­mie­rzam ci od­da­wać te­le­fonu tylko dla­tego, że mi ka­żesz. Po­trze­buję go do pracy.

– Och, nie bój się – od­parła Gia, śmie­jąc się ła­god­nie. – Do­sta­niesz wszystko, czego po­trze­bu­jesz do pracy, choć może nie ta­kiej, do ja­kiej przy­wy­kłaś.

Ogień wście­kło­ści za­pło­nął w klatce pier­sio­wej Mii.

– Nie mó­wisz po­waż­nie.

– Śmier­tel­nie po­waż­nie.

– Ale to prze­cież chore! – Mia za­częła skro­lo­wać kon­takty z li­sty. – Dzwo­nię do mamy.

– I co jej po­wiesz? Ona do­kład­nie wie, ja­kie tu pa­nują za­sady, i nie ma nic prze­ciwko. To je­den z po­wo­dów, dla któ­rych cię tu przy­słano.

Mia pod­nio­sła wzrok.

Ła­godny uśmiech wciąż go­ścił na ustach Gii. Wy­cią­gnęła rękę, ge­stem po­na­gla­jąc Mię, by od­dała te­le­fon.

– No da­lej, daj mi go.

– Co to, kurwa, za miej­sce? Ja­kieś pie­przone wię­zie­nie?

– Wręcz prze­ciw­nie, ale to mój dom – i moje za­sady.

Mia ści­skała te­le­fon. Ob­ra­cała go w pal­cach. To na­prawdę było chore. Jak miała wy­peł­niać swoje zo­bo­wią­za­nia, skoro nie mo­gła mieć te­le­fonu? Żad­nych kart, żad­nej ak­tu­ali­za­cji sta­tusu, żad­nej re­klamy. Z dru­giej strony – czy warto było ro­bić z Gii swo­jego wroga tylko z po­wodu te­le­fonu? Je­śli Mia bę­dzie się do­brze za­cho­wy­wać, być może za parę dni do­sta­nie go z po­wro­tem. Poza tym ma prze­cież ta­blet, więc bę­dzie mieć do­stęp do sieci.

– A kiedy go do­stanę z po­wro­tem?

– Wkrótce.

Elena stała oparta o fu­trynę z rę­kami w kie­sze­niach spodni. Ci­cha ob­ser­wa­torka, któ­rej nie dało się roz­gryźć.

Nie­źle się za­czyna…

Głę­boko wzdy­cha­jąc, Mia po­ło­żyła ko­mórkę na otwar­tej dłoni Gii.

– Dzię­kuję – po­wie­działa Gia i wsu­nęła te­le­fon do kie­szeni. – Elena po­każe ci twój po­kój, a za pół go­dziny jemy. Czy tak bę­dzie OK?

Mia wzru­szyła ra­mio­nami. Wy­da­wało się, że nie ma prawa głosu, więc co miała po­wie­dzieć?

We­wnątrz domu pa­no­wał taki sam nie­po­rzą­dek jak na ze­wnątrz. Szma­ciany dy­wa­nik w przed­po­koju nie bez po­wodu na­zy­wany był szma­cia­nym, a po­roz­rzu­cane buty su­ge­ro­wały, że ktoś zdej­mo­wał je w biegu. Po­dą­ża­jąc przez przed­po­kój pro­wa­dzący aż do scho­dów na pię­tro, Mia doj­rzała za­wa­lony blat w kuchni. Skrzy­piące schody błysz­czały z zu­ży­cia, a na ścia­nie nad po­rę­czą pełno było na­prawdę świet­nych zdjęć Gii wy­ko­nu­ją­cej wielki skok z rę­kami wy­pro­sto­wa­nymi ku niebu, poza nią fo­to­gra­fie pre­zen­to­wały różne dziew­czyny i róż­nych chło­pa­ków. Ra­dość na zdję­ciach była bar­dzo wy­raźna, wy­da­wała się cie­pła i szczera, a Mia osza­co­wała, że zdjęć mu­siało być co naj­mniej pięć­dzie­siąt. To była ściana mi­ło­ści.

Ci­che kroki za ple­cami spra­wiły, że Mia od­wró­ciła głowę, pod­czas gdy po­nadwy­mia­rowa torba na­dal ude­rzała w każdy sto­pień scho­dów. Penny zer­k­nęła na Mię swo­imi brą­zo­wymi oczami, nim prze­mknęła na pię­tro.

Faj­nie. Na­prawdę. Jakby to, że ma miesz­kać na końcu świata, bez ko­mórki, nie wy­star­czało – te­raz jesz­cze cho­dzi za nią krok w krok pies, któ­remu cuch­nie z py­ska.