Imperium. Jak Wielka Brytania zbudowała nowoczesny świat - Niall Ferguson - ebook

Imperium. Jak Wielka Brytania zbudowała nowoczesny świat ebook

Niall Ferguson

3,0

Opis

U szczytu swojej potęgi Imperium Brytyjskie zajmowało blisko czwartą  część świata, zamieszkiwała je czwarta część ludzkości. W jaki sposób deszczowa wysepka zwana Brytanią przerodziła się w Imperium? Jakie były przyczyny jego upadku? Chociaż Imperium jako najważniejszy produkt zachodniej cywilizacji kładło podwaliny pod dzisiejszy świat - współcześnie, nawet w Anglii, panuje moda na demonizowanie jego dorobku. Na szczęście Niall Ferguson nie ulega poprawnym politycznie modom.

Międzynarodowy bestseller Nialla Fergusona to opowieść przewrotna, pełna pasji, zaskakująca jasnością myśli i obalająca obiegowe mity. Od XVI wieku po współczesność – cała pasjonująca historia Imperium Brytyjskiego w jednym tomie.

Imponująca…    cudownie się czyta. – “New York Review of Books”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 641

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (3 oceny)
0
1
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KerajKainzow

Z braku laku…

Okropnie zideologizowana.
01

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału:EM­PIRE. HOW BRI­TAIN MADE THE MO­DERN WORLD
Opieka re­dak­cyjna: JO­LANTA KOR­KUĆ
Re­dak­cja: MARTA DVO­ŘÁK
Ko­rekta: EWA KO­CHA­NO­WICZ, PAU­LINA OR­ŁOW­SKA, ANETA TKA­CZYK
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: RO­BERT KLE­EMANN
Na okładce wy­ko­rzy­stano ilu­stra­cję: © IN­TER­FOTO/Alamy Stock Photo
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BRT GĘ­BUŚ
Co­py­ri­ght © 2003, Niall Fer­gu­son © Co­py­ri­ght for the Po­lish trans­la­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2013
Wy­da­nie pierw­sze, Wo­ło­min 2007 Wy­da­nie dru­gie, przej­rzane, Kra­ków 2013 Wy­da­nie trze­cie, Kra­ków 2024
ISBN 978-83-08-07955-3
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o., 2024 ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Kena i Vi­vienne

Stara rzeka, roz­lana sze­roko, wy­po­czy­wała bez ru­chu u schyłku dnia – po ca­łych wie­kach dziel­nej służby u rasy za­lud­nia­ją­cej jej brzegi – roz­po­starta spo­koj­nie w swej god­no­ści wod­nego szlaku, wio­dą­cego do naj­dal­szych krań­ców ziemi... Przy­pływ i od­pływ bie­gną tam i z po­wro­tem w nie­usta­ją­cej służ­bie, prze­peł­nione wspo­mnie­niami o okrę­tach i lu­dziach, któ­rych nio­sły ku do­mo­wemu wy­tchnie­niu lub ku wal­kom na mo­rzach. Prądy te znały wszyst­kich mę­żów, któ­rymi szczyci się na­ród, i słu­żyły im wszyst­kim... Prądy te dźwi­gały wszyst­kie statki, któ­rych imiona są jak dro­go­cenne ka­mie­nie błysz­czące w po­mroce wie­ków... Prądy te znały i okręty, i lu­dzi. Znały tych, co wy­pły­nęli z Dept­ford, z Gre­en­wich, z Erith – awan­tur­ni­ków i osad­ni­ków; znały okręty kró­lew­skie i okręty fi­nan­si­stów, ka­pi­ta­nów, ad­mi­ra­łów, znały ciemne fi­gury han­dlu ze Wscho­dem i wy­na­ję­tych „ge­ne­ra­łów” wschod­nio­in­dyj­skich flot. Łowcy złota lub łowcy sławy, wszy­scy pły­nęli tą rzeką, dzier­żąc miecz, a czę­sto i po­chod­nię – wy­słan­nicy po­tęgi z głębi kraju, nio­sący iskry świę­tego ognia. Ja­każ wiel­kość nie pły­nęła z prą­dem tej rzeki dą­żąc do ta­jem­nicy nie­zna­nych ziem... Ma­rze­nia ludz­kie, na­siona rze­czy­po­spo­li­tych, za­rodki ce­sarstw...

Jo­seph Con­rad, Ją­dro ciem­no­ści,prze­kład Aniela Za­gór­ska

Wstęp

Wielka Bry­ta­nia kon­tro­luje dziś los 350 mi­lio­nów sa­mot­nych jed­no­stek, które są nie­zdolne do tego, by sobą rzą­dzić, i które ła­two stają się ofia­rami gra­bieży i nie­spra­wie­dli­wo­ści, je­żeli nie chroni ich silne ra­mię. Spra­wuje nad nimi rządy, które bez wąt­pie­nia mają swoje wady, ale – co mógł­bym śmiało po­twier­dzić – są to rządy, któ­rych ni­gdy przed­tem ża­den oku­pant nie dał lu­dom pod­bi­tym.

Geo­rge Wrong, 1909

Ko­lo­nia­lizm do­pro­wa­dził do ra­si­zmu, dys­kry­mi­na­cji ra­so­wej, kse­no­fo­bii i zwią­za­nej z nią nie­to­le­ran­cji. [...] Afry­ka­nie, lu­dzie po­cho­dze­nia afry­kań­skiego i azja­tyc­kiego oraz lud­ność rdzenna byli ofia­rami tych czy­nów i są na­dal ofia­rami ich kon­se­kwen­cji.

De­kla­ra­cja Świa­to­wej Kon­fe­ren­cji prze­ciwko Ra­si­zmowi, Dys­kry­mi­na­cji Ra­so­wej, Kse­no­fo­bii i Po­chod­nym For­mom Nie­to­le­ran­cji, Dur­ban 2001

Było so­bie kie­dyś Im­pe­rium, które rzą­dziło jedną czwartą świa­to­wej po­pu­la­cji, zaj­mo­wało taką samą część po­wierzchni Ziemi i do­mi­no­wało na pra­wie wszyst­kich oce­anach. Im­pe­rium Bry­tyj­skie było naj­więk­szym im­pe­rium w dzie­jach ludz­ko­ści. Jak to się stało, że władcy z ar­chi­pe­lagu desz­czo­wych wysp na pół­nocno-za­chod­nim wy­brzeżu Eu­ropy rzą­dzili świa­tem? – to jedno z fun­da­men­tal­nych py­tań nie tylko bry­tyj­skiej, ale i świa­to­wej hi­sto­rii. Mię­dzy in­nymi na nie po­sta­ramy się po­szu­kać od­po­wie­dzi w tej książce. Inną, praw­do­po­dob­nie trud­niej­szą kwe­stią jest roz­strzy­gnię­cie, czy to Im­pe­rium było do­bre, czy złe.

Obec­nie dość po­wszech­nie są­dzi się, że Im­pe­rium było złe. Praw­do­po­dob­nie głów­nym po­wo­dem utraty przez nie re­pu­ta­cji stało się za­an­ga­żo­wa­nie w atlan­tycki han­del nie­wol­ni­kami i samo nie­wol­nic­two. Te sprawy nie są już tylko kwe­stią hi­sto­rycz­nego osądu – na­brały one wy­miaru po­li­tycz­nego i po­ten­cjal­nie praw­nego. W sierp­niu 1999 roku Afri­can World Re­pa­ra­tions and Re­pa­tria­tion Truth Com­mis­sion (Afry­kań­ska Świa­towa Ko­mi­sja Re­pa­ra­cji i Prawdy Re­pa­tria­cji), na spo­tka­niu w Akrze, wy­su­nęła żą­da­nie re­pa­ra­cji „od tych wszyst­kich na­ro­dów Eu­ropy Za­chod­niej i Ame­ryk oraz in­sty­tu­cji, które uczest­ni­czyły w han­dlu nie­wol­ni­kami i ko­lo­ni­za­cji bądź czer­pały z nich zy­ski”. Suma za­pro­po­no­wana jako sa­tys­fak­cjo­nu­jąca re­kom­pen­sata, oparta za­równo na sza­cun­kach „liczby istot ży­wych stra­co­nych dla Afryki pod­czas han­dlu nie­wol­ni­kami, jak i na oce­nie war­to­ści złota, dia­men­tów i in­nych mi­ne­ra­łów wy­do­by­tych na kon­ty­nen­cie za rzą­dów ko­lo­nial­nych”, wy­nio­sła 777 bi­lio­nów do­la­rów. Bio­rąc pod uwagę to, że po­nad 3 mi­liony osób (spo­śród 10 mi­lio­nów Afry­ka­nów, któ­rzy przed 1850 ro­kiem prze­pły­nęli Atlan­tyk jako nie­wol­nicy) było prze­wo­żo­nych na bry­tyj­skich stat­kach, wspo­mniane re­pa­ra­cje mo­głyby ob­cią­żać Bry­tyj­czy­ków na sza­cun­kową kwotę 150 bi­lio­nów fun­tów.

Ta­kie żą­da­nie może wy­da­wać się nie­moż­liwe do zre­ali­zo­wa­nia, po­mysł zy­skał jed­nak po­par­cie uczest­ni­ków Świa­to­wej Kon­fe­ren­cji prze­ciwko Ra­si­zmowi, Dys­kry­mi­na­cji Ra­so­wej, Kse­no­fo­bii i Po­chod­nym For­mom Nie­to­le­ran­cji, która od­była się pod au­spi­cjami ONZ w Dur­ba­nie la­tem 2001 roku. Koń­cowy ra­port kon­fe­ren­cji po­twier­dził, że nie­wol­nic­two i han­del nie­wol­ni­kami były „zbrod­nią prze­ciwko ludz­ko­ści”, któ­rej „ofia­rami” były „ludy po­cho­dze­nia afry­kań­skiego, Azjaci, ludy po­cho­dze­nia azja­tyc­kiego oraz lud­ność rdzenna”. W po­zo­sta­łych de­kla­ra­cjach kon­fe­ren­cji, w koń­co­wej ode­zwie do państw człon­kow­skich ONZ, „ko­lo­nia­lizm” po­trak­to­wano na równi z „nie­wol­nic­twem, han­dlem nie­wol­ni­kami [...] apar­the­idem [...] i lu­do­bój­stwem”, „aby uczcić pa­mięć ofiar tra­gicz­nej prze­szło­ści”. Wska­zano jed­no­cze­śnie, że „nie­które pań­stwa pod­jęły się prze­pro­sze­nia i wy­pła­ciły – tam, gdzie było to wska­zane – re­pa­ra­cje za po­ważne i ma­sowe gwałty”, a uczest­nicy kon­fe­ren­cji „we­zwali wszyst­kich, któ­rzy jesz­cze nie przy­czy­nili się do przy­wró­ce­nia god­no­ści ofia­rom, by zna­leźli od­po­wied­nie spo­soby i to uczy­nili”.

Apele te nie prze­szły bez echa w Wiel­kiej Bry­ta­nii. W maju 2002 roku dy­rek­tor or­ga­ni­za­cji De­mos, think tanku z sie­dzibą w Lon­dy­nie, który może być uwa­żany za awan­gardę par­tii New La­bour, za­su­ge­ro­wał, że kró­lowa po­winna się udać „na świa­towe to­ur­née, aby prze­pro­sić za grze­chy prze­szło­ści Im­pe­rium, co by­łoby pierw­szym, efek­tyw­nym i zna­czą­cym kro­kiem w kie­runku stwo­rze­nia Wspól­noty Na­ro­dów (Com­mon­we­alth)”. Agen­cje pra­sowe, które przy­to­czyły tę nie­zwy­kłą uwagę, do­dały: „Kry­tycy Im­pe­rium Bry­tyj­skiego, które w szczy­to­wym mo­men­cie swej po­tęgi, w 1918 roku, obej­mo­wało jedną czwartą świa­to­wej po­pu­la­cji i po­wierzchni lą­dów, mó­wią, że to wiel­kie bo­gac­two zbu­do­wano na uci­sku i wy­zy­sku”.

W cza­sie gdy po­wsta­wała ni­niej­sza książka, na stro­nie in­ter­ne­to­wej BBC (naj­wi­docz­niej skie­ro­wa­nej do dzieci w wieku szkol­nym) za­pro­po­no­wano na­stę­pu­jący, rów­nie ja­sny prze­gląd hi­sto­rii Im­pe­rium:

Po­tęgę Im­pe­rium osią­gnięto, za­bi­ja­jąc wielu sła­biej uzbro­jo­nych, okra­da­jąc ich kraje; i cho­ciaż póź­niej zmie­niono po­stę­po­wa­nie, to za­bi­ja­nie lu­dzi bro­nią ma­szy­nową zy­skało roz­głos jako wy­brana przez ar­mię tak­tyka [...]. Do roz­padu [Im­pe­rium] przy­czy­niły się różne osoby, ta­kie jak Ma­hatma Gan­dhi, bo­ha­ter­ski re­wo­lu­cjo­ni­sta, wraż­liwy na po­trzeby swo­jego na­rodu.

Kwe­stie po­ru­szone w pro­gra­mie BBC można uznać za kwin­te­sen­cję po­tocz­nej mą­dro­ści. „Jak to się stało – py­tano – że lu­dzie, któ­rzy uwa­żali się za wol­nych, ujarz­mili tak dużą część świata [...]. Jak im­pe­rium wol­nych lu­dzi stało się im­pe­rium nie­wol­ni­ków?” W jaki spo­sób, mimo „do­brych in­ten­cji”, Bry­tyj­czycy po­świę­cili „zwy­kłe czło­wie­czeń­stwo” „fe­ty­szowi rynku”?

Be­ne­fi­cjenci

Im­pe­rium Bry­tyj­skiemu za­wdzię­czam to, że mam krew­nych roz­sia­nych po ca­łym świe­cie – w Al­ber­cie, On­ta­rio, Fi­la­del­fii i Perth w Au­stra­lii. Mój dzia­dek ze strony ojca John jako dwu­dzie­sto­kil­ku­la­tek sprze­da­wał na­rzę­dzia i bim­ber In­dia­nom w Ekwa­do­rze[1]. Do­ra­sta­łem, za­chwy­ca­jąc się w sa­lo­nie babci dwoma ku­pio­nymi przez dziadka lśnią­cymi olej­nymi ob­ra­zami z pej­za­żem An­dów i dwiema le­żą­cymi nad ko­min­kiem in­diań­skimi lal­kami o po­nu­rych twa­rzach, które nie pa­so­wały do por­ce­la­no­wych la­lek z re­pre­zen­ta­cyj­nego ga­bi­netu. Dzięki Im­pe­rium mój drugi dzia­dek Tom Ha­mil­ton był przez po­nad trzy lata ofi­ce­rem RAF-u, czyli Kró­lew­skich Sił Po­wietrz­nych, i wal­czył z Ja­poń­czy­kami w In­diach i Bir­mie. Jego li­sty do domu, z mi­ło­ścią prze­cho­wane przez moją bab­cię, za­wie­rają wiele wspa­nia­łych, wni­kli­wych spo­strze­żeń na te­mat bry­tyj­skich In­dii (Ra­dżu)[2] w cza­sie wojny – utrzy­mane są w du­chu scep­tycz­nego li­be­ra­li­zmu, który sta­no­wił rdzeń fi­lo­zo­fii mo­jego dziadka. Wciąż pa­mię­tam ra­dość prze­glą­da­nia zdjęć, które zro­bił, gdy sta­cjo­no­wał w In­diach, dresz­czyk emo­cji przy słu­cha­niu jego opo­wie­ści o spa­da­ją­cych sa­mo­lo­tach i do­skwie­ra­ją­cych żoł­nie­rzom upa­łach.

Dzięki Im­pe­rium mój stryj Ian Fer­gu­son po zdo­by­ciu upraw­nień ar­chi­tekta roz­po­czął swą pierw­szą pracę w fir­mie Ma­cin­tosh Burn w Kal­ku­cie, fi­lii firmy kon­sul­tin­go­wej Gil­lan­ders. Ian, który za­czy­nał ka­rierę za­wo­dową w Royal Navy, spę­dził resztę ży­cia za gra­nicą, naj­pierw w Afryce, po­tem w pań­stwach Za­toki. Był dla mnie kwin­te­sen­cją po­dróż­nika-tu­ła­cza: mocno opa­lony, dużo pi­jący za­go­rzały cy­nik – je­dyny do­ro­sły, który za­wsze, na­wet w cza­sach mo­jego dzie­ciń­stwa, zwra­cał się do mnie jak do kum­pla (mam na my­śli bluź­nier­stwa, czarny hu­mor i tym po­dobne).

Jego brat, a mój oj­ciec, także prze­żył okres włó­czę­go­stwa. W 1966 roku, po skoń­cze­niu stu­diów me­dycz­nych w Glas­gow, wbrew ra­dom przy­ja­ciół i krew­nych za­brał żonę z dwójką ma­łych dzieci do Ke­nii, gdzie uczył me­dy­cyny i prak­ty­ko­wał w Na­irobi. W ten spo­sób dzięki Im­pe­rium moje wspo­mnie­nia z bar­dzo wcze­snego dzie­ciń­stwa ko­ja­rzą się z ko­lo­nialną Afryką. Bo cho­ciaż Ke­nia była już wtedy nie­pod­le­gła od trzech lat, a ra­dio nie­ustan­nie grało szla­gier Jomo Ke­ny­atty Ha­rambe, Ha­rambe („Hej, wszy­scy ra­zem”), to jed­nak pra­wie nic się nie zmie­niło od cza­sów Black Mi­schief[3]. Słabo zna­li­śmy su­ahili, ale mie­li­śmy wła­sny par­te­rowy do­mek i wła­sną słu­żącą – po­czu­cie nie­za­chwia­nego bez­pie­czeń­stwa. Była to ma­giczna epoka. Wi­dok po­lu­ją­cego ge­parda, śpiew ko­biet Ki­kuju, za­pach pierw­szego desz­czu i smak doj­rza­łego mango – to wszystko po­zo­sta­wiło nie­za­tarty ślad w mo­jej świa­do­mo­ści. Po­dej­rze­wam, że moja mama ni­gdy nie była bar­dziej szczę­śliwa. I cho­ciaż w końcu wró­ci­li­śmy do sza­rego nieba i zi­mo­wej brei w Glas­gow, to nasz dom za­wsze wy­peł­niały ke­nij­skie pa­miątki. Skóra z an­ty­lopy na so­fie, por­tret ma­saj­skiego wo­jow­nika na ścia­nie, to­por­nie wy­rzeź­biony, ale prze­pięk­nie zdo­biony pod­nó­żek, przy któ­rym lu­bi­li­śmy z sio­strą przy­cup­nąć. Każde z nas miało bę­be­nek ze skóry ze­bry, ja­skrawy ko­szyk z Mom­basy, packę na mu­chy z sier­ści an­ty­lopy, ki­kuj­ską lalkę. Nie wie­dzie­li­śmy o tym, ale do­ra­sta­li­śmy w ma­łym, post­ko­lo­nial­nym mu­zeum. Wciąż trzy­mam rzeź­bio­nego w drew­nie hi­po­po­tama, dziką świ­nię, sło­nia i lwa, które były swego czasu mo­imi naj­więk­szymi skar­bami.

Tak czy ina­czej, by­li­śmy z po­wro­tem w domu i już ni­gdy nie wró­ci­li­śmy do Afryki. Do Szko­cji nie po­wró­ciła ciotka mo­jego ojca Agnes Fer­gu­son (Ag­gie – dla wszyst­kich, któ­rzy ją znali). Uro­dzona w 1888 roku, córka mo­jego pra­pra­dziadka Ja­mesa Fer­gu­sona, ogrod­nika, i jego pierw­szej żony Mary, Ag­gie była uoso­bie­niem siły im­pe­rial­nego ma­rze­nia. W 1911 roku, za­chę­cona cza­ru­ją­cymi ob­raz­kami ka­na­dyj­skich pre­rii, zde­cy­do­wała się wraz ze świeżo po­ślu­bio­nym mę­żem Er­ne­stem Brow­nem opu­ścić dom, ro­dzinę, przy­ja­ciół w Fife i udać się na za­chód. Za­chętę sta­no­wiła oferta dar­mo­wych 160 akrów dzie­wi­czej ziemi w Sa­skat­che­wan. Je­dy­nym wa­run­kiem było to, że w za­mian mu­sieli zbu­do­wać tam dom i upra­wiać rolę. We­dług ro­dzin­nej le­gendy Ag­gie i Er­nest za­mie­rzali pły­nąć na „Ti­ta­nicu”, ale przez przy­pa­dek na po­kła­dzie zna­lazł się tylko ich ba­gaż, kiedy sta­tek szedł na dno. Ten swego ro­dzaju fart ozna­czał, że mu­sieli za­cząć nowe ży­cie od zera. I je­śli Ag­gie i Er­nest my­śleli, że umknęli przed pa­skudną szkocką zimą, to szybko się roz­cza­ro­wali. W Glen­rock za­stali wietrzne od­lu­dzie, pa­no­wały tam tem­pe­ra­tury niż­sze niż w dżdży­stym Fife. Było to, jak na­pi­sał Er­nest do swo­jej bra­to­wej Nel­mie, „praw­dzi­wie prze­raź­liwe [sic!] zimno”. Pierw­sze schro­nie­nie, ja­kie zbu­do­wali, było tak pry­mi­tywne, że na­zwali je kur­ni­kiem. Do naj­bliż­szego mia­sta Mo­ose Jaw trzeba było je­chać 95 mil. Od po­czątku za swych naj­bliż­szych są­sia­dów mieli In­dian, na szczę­ście przy­jaź­nie do nich na­sta­wio­nych.

Mimo wszystko czarno-białe zdję­cia „ich domku na pre­rii”, które wy­sy­łali krew­nym na każde Boże Na­ro­dze­nie, opo­wia­dają hi­sto­rię suk­cesu i speł­nie­nia, ciężko zdo­by­tego szczę­ścia. Jako matka trójki dzieci Ag­gie nie wy­glą­dała tak szaro jak emi­gru­jąca panna młoda. Er­nest ogo­rzał od słońca i stał się bar­czy­sty od pracy na roli, zgo­lił też wąsy, wy­przy­stoj­niał, po­zbył się smut­nego do­tąd wy­razu twa­rzy. Wzmoc­niony od ze­wnątrz dom wy­parł kur­nik. Stop­niowo, w miarę jak co­raz wię­cej Szko­tów osie­dlało się w tym re­jo­nie, ich po­czu­cie od­osob­nie­nia za­ni­kało. Moż­li­wość świę­to­wa­nia Hog­ma­nay[4] ra­zem z ro­da­kami, z dala od domu, do­da­wała im otu­chy, gdyż „nie ob­cho­dzili oni tak uro­czy­ście No­wego Roku jak na­ród szkocki”. Obec­nie ich dzie­się­cioro pra­wnu­cząt mieszka w róż­nych czę­ściach Ka­nady, w kraju, któ­rego roczny do­chód na miesz­kańca jest nie tylko o 10 pro­cent wyż­szy niż w Wiel­kiej Bry­ta­nii, ale też ustę­puje pod tym wzglę­dem je­dy­nie Sta­nom Zjed­no­czo­nym. Wszystko dzięki Im­pe­rium.

Po­wie­dzieć za­tem, że do­ra­sta­łem w cie­niu Im­pe­rium, by­łoby kre­śle­niem zbyt mrocz­nego ob­razu. Dla Szko­tów Im­pe­rium sym­bo­li­zo­wało ja­sne świa­tło. I choć na ma­pie z lat sie­dem­dzie­sią­tych XX wieku po­zo­stało z niego nie­wiele, to moją ro­dzinę tak prze­nika im­pe­rialny etos, że ni­gdy nie za­kwe­stio­no­wano jego waż­no­ści. Rze­czy­wi­ście, spu­ści­zna Im­pe­rium była tak po­wszechna i trwała, że trak­to­wa­li­śmy ją jak nor­malny ele­ment cy­wi­li­za­cji ro­dzaju ludz­kiego. Tego wy­obra­że­nia nie zmie­niły ani wa­ka­cje w Ka­na­dzie, ani sys­te­ma­tyczne znie­sła­wia­nie ka­to­lic­kiej Ir­lan­dii, które były w tam­tych cza­sach sta­łym ele­men­tem ży­cia na po­łu­dniu Clyde. Do­ra­sta­łem, wciąż my­śląc z sa­mo­za­do­wo­le­niem o Glas­gow jako o „dru­gim mie­ście” (Im­pe­rium), czy­ta­jąc dość bez­kry­tycz­nie po­wie­ści An­glika Henry’ego Ry­dera Hag­garda (1856–1925), au­tora po­wie­ści przy­go­do­wych, i Szkota Johna Bu­chana (1875–1940), po­li­tyka i pi­sa­rza, który w la­tach 1935–1940 peł­nił funk­cję gu­ber­na­tora ge­ne­ral­nego Ka­nady. Roz­ko­szo­wa­łem się wszyst­kimi cha­rak­te­ry­stycz­nymi dla im­pe­rial­nych spor­tów roz­gryw­kami – naj­lep­sze z nich to tur­nieje rugby „Bry­tyj­skich Lwów” w Au­stra­lii, No­wej Ze­lan­dii i w Afryce Po­łu­dnio­wej (aż nam, nie­stety, prze­rwano)[5]. W domu je­dli­śmy „im­pe­rialne her­bat­niki”, w szkole urzą­dza­li­śmy „im­pe­rialne po­lo­wa­nia”.

Ar­gu­menty prze­ciw

Co prawda za­nim zo­sta­łem na­sto­lat­kiem, idea świata rzą­dzo­nego przez męż­czyzn w czer­wo­nych mun­du­rach, o za­cię­tych gór­nych war­gach i z cha­rak­te­ry­stycz­nymi heł­mami, stała się czymś na kształt żartu, ide­al­nym ma­te­ria­łem na ta­kie ko­me­die, jak Awan­tura w Khy­be­rze. It Ain’t Half Hot Mum (Wcale nie jest tak go­rąca, ma­mu­siu) i La­ta­jący Cyrk Monty Py­thona. Praw­do­po­dob­nie ar­che­ty­piczną li­nię tego ga­tunku przed­sta­wia film Sens ży­cia we­dług Monty Py­thona, w któ­rym Tommy, cały we krwi, śmier­tel­nie ranny w bi­twie z Zu­lu­sami, en­tu­zja­stycz­nie krzy­czy: „Jak ro­zu­miem, za­bi­łem tych pięt­na­stu tę­pa­ków, sir. W oj­czyź­nie by mnie po­wie­szono! A tu­taj do­stanę za­srany me­dal, sir”.

Kiedy do­sta­łem się do Oks­fordu w 1982 roku, Im­pe­rium nie było już za­bawne. Wów­czas Unia Oks­fordzka wciąż wy­su­wała po­ważne wnio­ski typu: „Ta in­sty­tu­cja wy­raża żal z po­wodu ko­lo­ni­za­cji”. Młody i głupi, po­chop­nie prze­ciw­sta­wi­łem się temu wnio­skowi i na tym skoń­czyła się moja po­li­tyczna ka­riera na stu­diach. Przy­pusz­czam, że wła­śnie wtedy przej­rza­łem na oczy – nie każdy spo­glą­dał na im­pe­rialną prze­szłość Bry­ta­nii przez ró­żowe oku­lary z taką pew­no­ścią sie­bie jak ja. Już sam fakt, że by­łem przy­go­to­wany, by bro­nić swego po­glądu, wy­da­wał się nie­któ­rym moim ró­wie­śni­kom skan­da­liczny. Na sa­mym po­czątku, od kiedy za­czą­łem zaj­mo­wać się tą kwe­stią, zda­łem so­bie sprawę, że mnie i moją ro­dzinę per­fid­nie wpro­wa­dzono w błąd: koszty Im­pe­rium Bry­tyj­skiego w rze­czy­wi­sto­ści znacz­nie prze­wyż­szyły zwią­zane z jego ist­nie­niem ko­rzy­ści. Im­pe­rium oka­zało się mimo wszystko jedną ze Złych Rze­czy w hi­sto­rii.

Nie ma po­trzeby szcze­gó­łowo przed­sta­wiać ar­gu­men­tów prze­ciwko im­pe­ria­li­zmowi. Są­dzę, że można je za­wrzeć w dwóch gru­pach: te, które pod­kre­ślają ne­ga­tywne kon­se­kwen­cje dla ko­lo­ni­zo­wa­nych, i te, które zwra­cają uwagę na ne­ga­tywne kon­se­kwen­cje dla ko­lo­ni­za­to­rów. Ar­gu­menty na­le­żące do pierw­szej ka­te­go­rii po­dają za­równo na­cjo­na­li­ści, jak i mark­si­ści, od mo­gol­skiego hi­sto­ryka Gho­lama Hos­se­ina Khana, au­tora pracy do­ty­czą­cej hi­sto­rii In­dii Seir Mu­ta­qhe­rin (1789), po pa­le­styń­skiego aka­de­mika Edwarda Sa­ida, au­tora książki Orien­ta­lizm (1978), a przy oka­zji też Le­nin i ty­siące in­nych. Do dru­giego obozu, czyli tych, któ­rzy pod­no­szą ne­ga­tywne skutki im­pe­ria­li­zmu dla ko­lo­ni­za­to­rów, na­leżą li­be­ra­ło­wie, po­cząw­szy od Adama Smi­tha, który przez wiele lat utrzy­my­wał, że Im­pe­rium Bry­tyj­skie było, na­wet z punktu wi­dze­nia Wiel­kiej Bry­ta­nii, „stratą pie­nię­dzy”.

Głów­nym na­cjo­na­li­styczno-mark­si­stow­skim za­ło­że­niem było oczy­wi­ście to, że im­pe­ria­lizm do­pro­wa­dził do wy­zy­sku eko­no­micz­nego. Każdy aspekt rzą­dów ko­lo­nial­nych, łącz­nie ze szcze­rymi po­dobno wy­sił­kami Eu­ro­pej­czy­ków, by po­znać i zro­zu­mieć rdzenne kul­tury, za­kła­dał mak­sy­ma­li­za­cję „nad­wyżki war­to­ści”, którą można było wy­do­być od pod­da­nych na­ro­dów. Li­be­ralne za­ło­że­nia są bar­dziej pa­ra­dok­salne. To wła­śnie dla­tego, że im­pe­ria­lizm wy­pa­czył me­cha­ni­zmy rynku – uży­wa­jąc wszyst­kiego, od siły mi­li­tar­nej do pre­fe­ren­cyj­nych ceł w biz­ne­so­wych ma­chi­na­cjach na ko­rzyść me­tro­po­lii – na dłuż­szą metę utrzy­ma­nie Im­pe­rium nie le­żało rów­nież w jej in­te­re­sie. Zgod­nie z tym po­glą­dem li­czyła się więc swo­bodna eko­no­miczna in­te­gra­cja z resztą świata, nie zaś wy­mu­szona in­te­gra­cja Im­pe­rium. Dla Wiel­kiej Bry­ta­nii lep­sze by­łoby za­tem in­we­sto­wa­nie w kra­jowy prze­mysł niż w da­leko po­ło­żone ko­lo­nie. Koszt obrony Im­pe­rium nie sta­no­wiłby wów­czas ob­cią­że­nia dla po­dat­ni­ków, któ­rzy w tej sy­tu­acji mo­gliby wy­da­wać swoje pie­nią­dze na do­bra kon­sump­cyjne. Je­den z hi­sto­ry­ków w ar­ty­kule za­miesz­czo­nym w no­wej Oxford Hi­story of the Bri­tish Em­pire (Oks­fordz­kiej Hi­sto­rii Im­pe­rium Bry­tyj­skiego) po­su­nął się bar­dzo da­leko w swo­ich spe­ku­la­cjach, twier­dząc, że gdyby Bry­ta­nia po­zbyła się Im­pe­rium w po­ło­wie lat czter­dzie­stych XIX wieku, to mo­głaby osią­gnąć zy­ski z „dy­wi­dendy de­ko­lo­ni­za­cji” w po­staci dwu­dzie­sto­pię­cio­pro­cen­to­wej ob­niżki po­datku. W re­zul­ta­cie pie­nią­dze, które za­osz­czę­dzi­liby po­dat­nicy, mo­głyby być wy­dane na elek­trycz­ność, sa­mo­chody i trwałe do­bra kon­sump­cyjne, co przy­czy­ni­łoby się do prze­my­sło­wej mo­der­ni­za­cji kraju.

Pra­wie sto lat temu pi­sa­rze, tacy jak John A. Hob­son i Le­onard Ho­bho­use, zaj­mo­wali po­dobne sta­no­wi­sko. Byli oni w pew­nym sen­sie spad­ko­bier­cami bry­tyj­skich po­li­ty­ków: zwo­len­nika li­be­ra­li­zmu go­spo­dar­czego Ri­charda Cob­dena (1804–1865) i li­be­rała Johna Bri­ghta (1811–1889). W Ba­da­niach nad na­turą i przy­czy­nami bo­gac­twa na­ro­dów (1776) Adam Smith wy­ra­ził swoje wąt­pli­wo­ści co do mą­dro­ści „two­rzą­cego się na­rodu kon­su­men­tów, któ­rzy po­winni się czuć zo­bo­wią­zani do ku­po­wa­nia w skle­pach od róż­nych, ro­dzi­mych pro­du­cen­tów wszyst­kich tych to­wa­rów, które ci mo­gli im do­star­czyć”. Ale to wła­śnie Cob­den pier­wot­nie do­ma­gał się, żeby eks­pan­sja bry­tyj­skiego han­dlu szła w pa­rze z po­li­tyką za­gra­niczną za­kła­da­jącą cał­ko­wity brak in­ge­ren­cji. Sam han­del, jak utrzy­my­wał, był świet­nym pa­na­ceum, które

po­dob­nie jak do­bro­czynne od­kry­cie me­dyczne, słu­żyć bę­dzie krze­wie­niu zdro­wego i bez­piecz­nego gu­stu wśród cy­wi­li­za­cji wszyst­kich na­ro­dów świata. To nie bele to­wa­rów opusz­czają na­sze wy­brzeża – to roz­prze­strze­nia się ziarno owoc­nej my­śli wśród człon­ków mniej oświe­co­nych spo­łecz­no­ści. To nie ku­piec wi­zy­tuje sie­dziby na­szego prze­my­słu – on wraca do swo­jego kraju jako mi­sjo­narz wol­no­ści, po­koju i spraw­nych rzą­dów – pod­czas gdy na­sze pa­rowce, od­wie­dza­jące te­raz każdy port w Eu­ro­pie, i na­sza wspa­niała ko­lej, prze­ma­wiają w imie­niu wszyst­kich na­ro­dów, sta­no­wiąc po­chwałę i do­wód war­to­ści na­szych oświe­co­nych in­sty­tu­cji.

De­cy­du­ją­cym ar­gu­men­tem dla Cob­dena było to, że ani han­del, ani na­wet roz­prze­strze­nia­nie się bry­tyj­skiej „cy­wi­li­za­cji” nie po­trze­bo­wały wzmoc­nie­nia ze strony im­pe­rial­nych struk­tur. Rze­czy­wi­ście, uży­cie siły nie po­mo­głoby osią­gnąć ni­czego, je­śli go­dzi­łoby w do­bro­tliwe re­guły świa­to­wego wol­nego rynku:

Co się ty­czy na­szego han­dlu, to nie można go ani pod­trzy­my­wać, ani znacz­nie osła­biać za gra­nicą z uży­ciem siły czy prze­mocy. Za­gra­nicz­nych klien­tów, któ­rzy ko­rzy­stają z na­szego rynku, nie spro­wa­dziły tu­taj strach przed po­tęgą czy wpływy bry­tyj­skich dy­plo­ma­tów; nie poj­mała ich na­sza flota ani woj­sko. I nie przy­wio­dło ich uczu­cie mi­ło­ści do nas, al­bo­wiem „nie ma miej­sca na przy­jaźń w han­dlu” – ta­koż jed­na­kowo sen­ten­cja ta od­nosi się do na­ro­dów, jak i do jed­no­stek. Kie­ru­jąc się wy­łącz­nie wła­snym in­te­re­sem, kupcy eu­ro­pej­scy, tak jak inni kupcy, wy­sy­łali swoje statki za­ła­do­wane to­wa­rami do na­szych por­tów. Taki sam im­puls pchał wszyst­kie na­rody, w róż­nych okre­sach hi­sto­rii, do Tyru, We­ne­cji i Am­ster­damu. I je­śli z upły­wem czasu i w toku zmian można było zna­leźć kraj, gdzie ba­wełna i wełna były tań­sze niż w An­glii (a jest to praw­do­po­dobne) lub gdzie in­dziej na świe­cie, to wtedy do ta­kiego miej­sca – na­wet je­śli, po­wiedzmy, by­łoby za­ko­pane w naj­dal­szym za­kątku globu – tłumy han­dla­rzy przy­będą. Ża­den zaś czło­wiek ani flota, ani ar­mia nie spra­wią, że Man­che­ster, Li­ver­pool i Le­eds nie po­dzielą losu ich dum­nych po­przed­ni­ków w Ho­lan­dii, we Wło­szech i w Fe­ni­cji.

Dla­tego też nie było po­trzeby, by ist­niało Im­pe­rium. Han­del za­jąłby się sam sobą – wszyst­kim in­nym rów­nież, włącz­nie ze świa­to­wym po­ko­jem. W maju 1856 roku Cob­den po­su­nął się jesz­cze da­lej, oznaj­mia­jąc, że szczę­śliwy byłby „dzień, w któ­rym An­glia nie mia­łaby ani akra ziemi w kon­ty­nen­tal­nej Azji”.

Wspól­nym ele­men­tem we wszyst­kich tych dys­ku­sjach było i po­zo­sta­nie jed­nak prze­ko­na­nie, że mię­dzy­na­ro­dowa wy­miana mo­głaby i może przy­nieść Im­pe­rium ko­rzy­ści bez kosz­tów. Wy­ra­ża­jąc się bar­dziej zwięźle: czy można mieć glo­ba­li­za­cję bez ka­no­nie­rek?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Ekwa­dor nie był oczy­wi­ście ko­lo­nią, ale sta­no­wił część nie­for­mal­nego im­pe­rium go­spo­dar­czego Wiel­kiej Bry­ta­nii w Ame­ryce Ła­ciń­skiej. (Przy­pisy po­cho­dzą od au­tora, o ile nie za­zna­czono ina­czej).
[2]Radż w ję­zyku hindi ozna­cza „pa­no­wa­nie” – w tym przy­padku okres wła­dzy bry­tyj­skiej w In­diach (przyp. tłum.).
[3] Ty­tuł po­wie­ści Eve­lyna Wau­gha, an­giel­skiego pi­sa­rza, dzien­ni­ka­rza i kry­tyka li­te­rac­kiego (1903–1966). Więk­szość jego po­wie­ści do­ty­czy ży­cia bry­tyj­skiej ary­sto­kra­cji (przyp. tłum.).
[4] Wi­gi­lia no­wo­roczna, świę­to­wana w Szko­cji 31 grud­nia (przyp. tłum.).
[5] Za­kaz tur­nie­jów spor­to­wych w Afryce w rze­czy­wi­sto­ści było dość ła­two po­go­dzić z li­be­ral­nymi, im­pe­ria­li­stycz­nymi za­ło­że­niami mo­jej mło­do­ści. Wy­daje się oczy­wi­ste, że po­zba­wia­jąc czar­nych miesz­kań­ców Afryki Po­łu­dnio­wej praw oby­wa­tel­skich i po­li­tycz­nych, Afry­ka­ne­rzy po­ka­zy­wali je­dy­nie swe praw­dziwe ob­li­cze, co uza­sad­niało (nie­stety bez suk­cesu) wy­siłki oświe­co­nych Bry­tyj­czy­ków, żeby zła­mać ich do­mi­na­cję. Oba­wiam się, że przy­pusz­cze­nie, „ja­koby apar­theid mógł mieć co­kol­wiek wspól­nego z rzą­dami bry­tyj­skimi” – lub że Bry­tyj­czycy kie­dy­kol­wiek prak­ty­ko­wali swój wła­sny mil­czący sys­tem apar­the­idu – ni­gdy mi się nie na­su­nęło.