Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Drugi tom cyklu z gatunku high fantasy. Jest tu wszystko, co nie pozwala oderwać się od lektury. Miłość, zdrada, zazdrość, zemsta, walka o władzę, wojna, polityka i magia. Elfie i ludzkie emocje buzują, krew płynie strumieniami, a odpowiedź na pytanie: po czyjej stronie jest racja?, chwilami wcale nie jest oczywista. Być może wie to Neru, Najwyższy Smok, lub Wilcza Pani, dwa bóstwa, które razem stworzyły ten świat.
Varila, księżniczka Nilirów, po brawurowej ucieczce od znienawidzonego Arrina, księcia Lasu, do małżeństwa z którym chciała ją zmusić szalona matka, królowa Quenta, odpoczywa u ciotki, na Milczących Wyspach. Tam też spełnia się jej największe marzenie – bierze ślub z ukochanym Erinem. Idylla jednak nie trwa długo. Do Galestivaru dociera wieść o koronowaniu Arrina na króla całego Imperium i zbrodni popełnionej przez kogoś należącego do tajnej organizacji skrytobójców, zwanych Nierzucającymi Cienia. Co to oznacza?
To oznacza, że Varila i jej towarzysze wracają do Arandanii, a księżniczka staje do walki o należny jej tron, spokój i dobro swoich poddanych oraz osobiste szczęście. Wojna będzie się toczyć niejako na dwóch frontach. Varila i jej sprzymierzeńcy będą musieli walczyć przeciwko uzurpatorowi i jego wojskom, ale także wygnać z kraju, a najlepiej wybić, narodenty, potworne smoki, które niegdyś zbuntowały się przeciwko Najwyższemu Smokowi, teraz zaś ich jedynym celem jest śmierć wszystkich Dzieci Neru. Zaczyna się krwawa jatka. Kto wyjdzie z niej żywy? Jakie podstępy zostaną zastosowane? Wobec kogo? I co z nich wyniknie? Zwroty akcji zaskakują, a napięcie rośnie ze strony na stronę…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 540
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Macie bowiem wiedzieć, że są dwa sposoby walczenia – trzeba być lisem i lwem.
Niccolò Machiavelli, Książę
Wieki temu wydarzyło się zło. Największe zło, które czarnym cieniem zaległo na dalszych dziejach podzielonego elfiego plemienia. Zło, od którego nie było już odwrotu.
Stało się to za sprawą króla Zanira z Wybranej Dynastii, zwanego Pogromcą Wilków. W jedną noc śnieg spłynął krwią, niebo rozbrzmiało wilczym skowytem. Na wspólny stos padały ciała elfów i ich Gwiezdnych Dzieci. Futra i skóry jednakowo pocięte, ciała jednakowo okaleczone.
A ona to widziała. Jedyna ocalała z masakry, jak skamieniała wpatrywała się w rozgrywający się wokół przerażający spektakl. Matka krzyczała, wzywała ją, by uciekała, by się ratowała. Pamiętała, jak żołdak wbił jej matce miecz w plecy, ciało zsunęło się po śliskiej czerwonej klindze, a gwiazdy w górze milczały, bezlitośnie obojętne, chociaż kobieta do ostatniego tchnienia błagała Wilczą Panią, by ta chroniła jej córkę. Wcześniej oddała dziewczynie swój naszyjnik ze srebrną gwiazdą, talizman mający chronić każdego wyznawcę bogini.
Dziesiątki takich srebrnych gwiazd spłonęło na stosie; rzucone ze wzgardą lub obojętnym ruchem, pozostawione na trupach, pochlapane posoką. Dla wyznawców Neru ot, zbędne świecidełka, zmarłym do niczego niepotrzebne, pożerane przez ogień, czerniejące. Trzymały się najdłużej, ledwie nadtopione, płaczące czerwonymi łzami rubinów, gdy ich właściciele stawali się już tylko czarnym popiołem. Odległym wspomnieniem zachowywanym na ziemi przez gryzący swąd palonego mięsa i wirujące w powietrzu szare, lepiące się do skóry, bezkształtne płatki, nędzne pozostałości tego, co jeszcze chwilę temu było celerilskimi kobietami i mężczyznami.
Płatki wirowały, ulatywały ku niebu i łączyły się ze sobą, zbijały w większe skupiska… Zabici nawet po śmierci lgnęli do swojego stada, do swojej krwi. Czuła smród palonych ciał, zatykał jej nozdrza, odbierał oddech i szczypał w oczy, wyciskając z nich piekące łzy. Tyle zostało z bliskości watahy. Ciemny popiół, proch i pył. I srebrne gwiazdy, także pokonane. Skoro nie potrafiły ocalić siebie, jak mogły ochronić Wilki przed zgubą?
Gorący metal wielu stopionych naszyjników połączył się, tworząc upiorne rzeźby, a kiedy ostygł, okazało się, że bryły o ostrych krawędziach przyjęły do siebie popioły i szczątki, kawałki nadpalonych ubrań, poczerniałych kości, elfich i zwierzęcych, jednakich, nie do odróżnienia. Ostatnie pamiątki po Wilkach.
A potem zaczęła się jej niewola – Zanir uprowadził wilczycę. W Lesie rozważano jej zbrojne odbicie, wszak była ostatnią potomkinią panującej dynastii, nadzieją na odrodzenie. Była też kochana. Ten, który ją wybrał i którego ona wybrała, najbardziej domagał się jej uwolnienia. Wśród wyznawców Wilczej Pani zapanował jednak chaos. Kto miał ich poprowadzić do walki? Komu powinni powierzyć swoje losy? Jak wybrać nowy Ród, by przewodził pozostałymi, skoro wprawdzie w niewoli, lecz żyje, córka Wilków? Tylko jak w takim razie poradzić sobie bez króla, bez alfy, wśród wojennej zawieruchy?
Wątpliwości prysły, gdy do Cytadeli doszły wieści o pohańbieniu porwanej Celerilki. Obawiając się próby osadzenia na tronie Lasu ewentualnego bękarta, wybrano nowych suwerenów – Ród Cierni, klan jak dotąd najwierniejszy Wilkom. Zgodzili się objąć władzę tymczasowo, do chwili, gdy na tron powróci prawowita dynastia. Poprzysięgli Nilirom zemstę i zaczęli odbudowywać armię.
Pewnego dnia ostatnia Wilczyca uciekła od Zanira, a ten wydał rozkaz pojmania jej i stracenia. Mieszkańcy Lasu ukrywali ją długo. Wilczyca bała się sięgnąć po władzę. Gdyby ją przyjęła, musiałaby poprowadzić Las do wojny. A ona widziała potęgę znienawidzonych Nilirów i wiedziała, że jej wataha nie ma żadnych szans. Nie w tamtym momencie. Zdawała sobie sprawę, czym może się skończyć wywołana wówczas wojna, czuła zaś, że przede wszystkim musi chronić celerilski lud, jego dobro jest najważniejsze. Dlatego już na zawsze zrzekła się władzy na rzecz Rodu Cierni, zapowiadając tylko, że z jej krwi powróci mściciel, który odpłaci Silner za jego zbrodnie. Wraz z ukochanym, którego uczucia ani na chwilę nie uległy zmianie, który trwał przy niej i wspierał ją zawsze, uciekła na daleką północ. Nikt nie wiedział, czy Wilczycę naprawdę zhańbiono. Nawet jeśli istniał owoc niegodnego czynu Zanira, w bezlitosnym Lesie nie zdążył wyrosnąć. Nawet jeśli, nikt nie słyszał jego płaczu wśród drzew. Córka, którą urodziła ukochanemu, była w pełni Celerilką, miała oczy swojej matki.
Lecz Zanir nie zapomniał o uciekinierce. Obława na ostatnią ocalałą z Pogromu bynajmniej się nie kończyła, przeciwnie, władca Silner kazał zwiększyć wysiłki. Pościg zbliżył się niebezpiecznie do siedziby Celerilki.
Zostawiła ukochanego i córkę, nie chcąc ich narażać. Wataha musiała przetrwać i pomścić zabitych. Ona sama postanowiła uciec tam, gdzie, jak sądziła, szpony Zanira jej nie dosięgną – na Milczące Wyspy.
Nie zdołała tam dotrzeć. W kupieckim mieście Arrengard na zachodzie kraju Wilczycę złapano, a potem przewieziono do stolicy, gdzie na głównym placu, przed świątynią Neru, publicznie ją stracono. Tuż przed śmiercią wykonała Gest Skowytu, kierując go w stronę bezlitosnych, milczących gwiazd. Minstrele lubią śpiewać o tym, że co sto lat na targu w Arrengardzie ukazuje się postać czarnowłosej kobiety o wilczych oczach, zimnych jak lód. Jej twarz wykrzywiają ból i gniew. W ręce trzyma łańcuszek ze srebrną gwiazdą, a szyję ma otwartą, rozpłataną katowskim toporem, lub naznaczoną blizną otoczoną zaschniętą krwią. Nazywają ją Lodową Panią.
Jednak to nie jej srebrna gwiazda prowadzi mścicieli.
Ojciec podarował Małej Wilczycy nowy naszyjnik. Dziewczynka po śmierci matki przychodziła na miejsce pogromu starego Rodu. Stos już dawno wtopił się w leśne poszycie, popioły rozwiał wiatr, a jednak ona miała wrażenie, że czepiają się jej widmowymi rękami jak stęsknieni krewni. Ojciec zabrał ją do swego rodu, jednego z rozlicznych dawnych wasali Wilków, i kazał pieczętować się swoim herbem. Wilcze instynkty i krew nie dają się jednak tłamsić ostrożności, a ich młoda dziedziczka pragnęła zemsty. Uczyniła z niej swoją życiową misję. Gdy dorosła na tyle, by założyć rodzinę, postarała się o potomka dla rodu, a potem zostawiła go w rodzinie jego ojca, tak jak niegdyś matka uczyniła z nią.
Młoda Wilczyca miała bowiem swój plan. Nie interesowało jej życie w stadzie, nie marzyła o osobistym szczęściu. Czuła zresztą, że nawet najbliżsi nie dadzą jej tego, czego naprawdę pragnęła – sprawiedliwości. W Lesie, na szyi syna, zostawiła srebrną gwiazdę. Wyrzekła się Wilczej Pani, przekonana, że bóstwo porzuciło swoich najwierniejszych wyznawców, karząc ich w ten sposób za jakieś nieznane winy. A skoro Pani, ich niegdyś kochająca matka, mogła zostawić swe dzieci, ona ma prawo porzucić swoje szczenię. Stwierdziła, że poradzi sobie bez pomocy bogini. Postanowiła zebrać armię. Ruszyła szukać sojuszników.
Werbowała wszystkich, którzy byli skłonni jej pomóc. Żołnierzy i oficerów, którym za różne haniebne czyny groziły srogie kary, najemników, pozbawionych honoru dezerterów z przeróżnych armii, wabionych obietnicą złota, fanatyków i kapłanów zakazanych religii. Jej sztandary, obiecujące sprawiedliwość, zemstę i zagładę Rodu Smoka, przyciągały zapiekłych wrogów tronu, elfy i ludzi, z którymi żaden praworządny Celeril nigdy by nie przestawał, ona jednak nie miała oporów. Kto nienawidził Wybranej Dynastii – nieważne, z jakiego powodu – był z nią. Kto popierał Silner, stawał się dla niej zdrajcą. Decyzję matki o przekazaniu tronu Rodowi Cierni uważała za pochopną i niesłuszną. Poprzysięgła, że nie cofnie się przed niczym, by przywrócić Ród Wilka do władzy – jeśli nie teraz, to kiedyś, w przyszłości – a Wybranej Dynastii odebrać wszystko, co kiedykolwiek było drogie jej członkom. Ród Smoka uczyniła głównym celem i wrogiem stworzonej przez siebie w ukryciu organizacji. Jej członkowie uczyli się działania w cieniu, odprawiali zapomniane dawno rytuały i doskonalili rzemiosło zabójców. Aby na zawsze związać tych, którzy teraz zasiadali na celerilskim tronie, ze swoją zemstą, zażądała od Rodu Cierni swego rodzaju daniny. Oto każdy z panujących miał oddawać pod skrzydła jej niekonwencjonalnej armii swoje drugie dziecko. Członkowie Rodu Cierni zasmakowali już we władzy. Owszem, zemsta również była im bliska, niemniej mieli swoje priorytety. Zgodzili się spełnić roszczenie Młodej Wilczycy, lecz w zamian oczekiwali możliwości wykorzystywania organizacji do własnych celów. Przystała na to, choć niechętnie.
Zabójcami targały wewnętrzne konflikty. Wilczycy nie interesowały bóstwa, które czcili jej podwładni, a jej ignorancja okazała się brzemienna w skutkach. Pozbawiona ochrony Wilczej Pani szybko dostała się w sidła innych mocy, które same pragnęły zemsty i władzy. Z wolna armia Młodej Wilczycy stała się ośrodkiem odrodzonego pradawnego kultu. Wzgardzeni Bogowie powrócili, odzyskali siły, znaleźli swoje zbrojne ramię i zagrozili porządkowi na świecie. Ich plany wykraczały daleko poza osobistą zemstę Wilczycy. Nie interesował ich jej syn, ukrywający swoje pochodzenie pośród Szlachty Roślinnej Lasu, lecz ambitne dzieci Rodu Cierni.
Zemsta okazała się obosiecznym mieczem. Wskutek tarć na szczytach władzy straciła życie sama założycielka zbrodniczej organizacji, a jej cele zmieniły sie bezpowrotnie.
Imię ostatniej ze starego Rodu Wilka, porwanej przez Zanira, zaginęło w mrokach dziejów. Imię jej córki zniknęło, jakby nigdy go nie było, wykreślone sztyletami niegdysiejszych towarzyszy broni. Wieść niesie jednak, że gdy przebywała wśród podwładnych, od których, tak jak i od siebie, wymagała umiejętności bezszelestnego poruszania się, zabijania i wtapiania się w mrok nocy, zwano ją Tą, Która Nie Rzuca Cienia.
Arrin czuł się samotny. Przerażająco, dojmująco samotny. Nie miał z kim dzielić swoich nadziei. Varila spoczywała w krypcie. Widział, jak kładli ją do grobu. Pamiętał zimną, białą płytę przesuwającą się ze zgrzytem nad jej spokojnym obliczem. Była taka piękna… I cóż z tego, skoro nie mógł dosięgnąć jej piękna…
Zaanektował na swoje potrzeby jedną z komnat przy królewskim gabinecie, z którego Quenta wcale nie korzystała, wszystkie sprawy powierzając ministrom. Nawet Arrin wiedział, że tylko dzięki temu Arandania jeszcze sprawnie funkcjonuje. Gabinet i przylegająca do niego sypialnia znajdowały się dość daleko od skrzydła, w którym zwyczajowo mieściły się królewskie pokoje. O to chodziło, nie bez powodu właśnie to miejsce wybrał i sprawił, że stało się kaplicą.
Dwór sądził, że młody król – bo kazał już tytułować się królem, chociaż Quenta dopiero zamierzała go nim uczynić – oddaje tam cześć Wilczej Pani, lecz się mylił. I bardzo dobrze. Arrin przypuszczał, że gdyby Silnerczycy zorientowali się, co przez niego dostało się do koronnego zamku ich władców, zabiliby go jak psa.
Dla Arrina komnata ta była jedynym miejscem, w którym odzyskiwał spokój i poczucie siły. Dlatego też tu najchętniej spędzał każdą wolną chwilę. Teraz też zostawił wszystkich i ruszył do kaplicy. Jego kroki odbijały się echem od ścian korytarza i gabinetu, ale gdy przekroczył próg sanktuarium, ucichły, jakby tu, we wnętrzu, coś wchłaniało wszystkie odgłosy świata, jakby przestawał on istnieć. Nawet gdy szedł, aksamitna cisza otulała go niczym pogrzebowy całun, niczym woda w oceanie, która swoim ogromem oblewa płynącego i w każdej chwili gotowa jest wydrzeć mu powietrze z płuc, utopić.
To Bogowie, myślał. To ich siłę czuję.
Cisza była dowodem i świadkiem jego samotności. Po śmierci Varili samotność stała się dla niego przytłaczającym ciężarem. Lecz bardzo szybko zaczął się w nim lubować. Przedziwną rozkosz sprawiało mu wrażenie bycia samotnym wilkiem, niezrozumianym i porzuconym jak dawni królowie z Rodu, który rządził Lasem przed Cierniami. Niegdyś lubił powtarzać sobie, że dostrzega coś, czego inni nie dostrzegają, lecz gdy kiedyś w końcu to zrobią, przyznają mu rację, docenią jego wielkość. Wszyscy, co do jednego. A zwłaszcza ona. Będzie skamleć, że koszmarnie się pomyliła, klęknie przed jego Bogami i jego potęgą, a on… On, łaskawy i kochający, weźmie ją w ramiona i zgodnie z jego własną prawdą powie, że wszystko uczynił dla niej.
Był blisko. Jego marzenie właśnie się spełniało, a jednak Varila… uciekła. Stchórzyła. Odebrała sobie życie na jego oczach, złapał jej broczące krwią ciało, nim upadło. Czerwony kwiat wykwitł na kobiecej piersi, pościel zabarwiła się szkarłatem.
Nie rozumiał tego, co się wydarzyło. Że w jego ramionach zrobiła się równie zimna, jak wszystkie jej myśli o nim. Czy naprawdę nie czuła jego miłości? Czy naprawdę nie dostrzegała, że wyrzekłby się każdego, na kogo spojrzałaby nieprzychylnym okiem, że zabijałby dla niej bez jednego mrugnięcia? A może widziała, lecz zwyczajnie nie doceniała? Ba! Pogardzała tym? Zatrząsł się z wściekłości na samą myśl. Tamtego dnia i tamtej nocy miał pławić się w triumfie. Miał odrzeć ją z arogancji i fałszywych uczuć do martwego półelfa, miał być jedynym, który jej pozostanie, jedyną przystanią, która ją przyjmie. Tak, pośrednio miał na rękach krew jej ukochanego, ale cóż z tego? Przecież tamten umarłby i tak, pożarty przez czas jak zwierzę lub więdnąca roślina, piękna tylko przez chwilę. On tylko przyspieszył nieuchronne. To on był tym jedynym dla niej przeznaczonym, jego miała kochać przez wieki. Przecież niegdyś go kochała i miała kochać na nowo, w końcu przysięgała mu przed ołtarzem swojego boga.
Kiedy zobaczył żonę w drzwiach alkowy, piękną i tak niewiarygodnie, rozkosznie wręcz przestraszoną, poczuł, że wreszcie osiągnął swój cel. Chciał zobaczyć, jak się łamie, a równocześnie pragnął nie musieć jej łamać, chciał poczuć jej usta, usłyszeć, jak drżącym szeptem błaga o wybaczenie. A ona odtrącała jego ręce. Cofała się, aż przyparł ją do ramy łoża, aż wyrwał jej z piersi jęk prawdziwego przerażenia, a blizna na wardze zapulsowała dawnym wspomnieniem. Zaciskała zęby, wyzywała go, w końcu napluła mu w twarz. Nie powstrzymała go. Przyjmował obelgi z zimną krwią, bo wiedział, że należy już tylko do niego. Kiedy w końcu jego pragnienie stało się zbyt silne, by czekać na spełnienie bodaj chwilę dłużej, gdy pokonując opór szamoczącej się kobiety, rozerwał koszulę na jej piersiach, ona nagle odepchnęła go z siłą, jakiej się po niej nie spodziewał, wyrwała schowany za gorsetem sztylet i wbiła go sobie prosto w serce. Jego odważna, waleczna Varila wolała się zabić, niż w pełni należeć do niego.
Chciał tej nocy świętować, sycić się nią i pić, a skończył, płacząc.
Potem przez wiele dni nawiedzało go dziwaczne uczucie, że zaszła jakaś pomyłka, że ona żyje, musi żyć, bo inaczej świat nie ma po co istnieć. Wtedy schodził do krypty, walił w nagrobek pięściami, orał kamienną płytę paznokciami, wyobrażając sobie w przerażeniu, że ona leży tam zamknięta, żywa, krew krąży w jej żyłach, piersi unoszą się w słabym oddechu. A przecież ostygła na jego rękach i w jego łożu, przecież czuwał przy niej do rana, błagając, by do niego wróciła. Była egoistką. Zostawiła go na śmierć z tęsknoty, ale nie zamierzał się poddać, wzywał ją, jak szaleniec wykrzykiwał jej imię, chociaż szaleńcem nie był, chyba że ktoś weźmie jego miłość za wariactwo. Wiedział, że są tacy, o, wiedział. Dlaczego nikt nie rozumiał jego uczucia? Nawet siostra, nawet matka? Co to za wataha, która nie wspiera, lecz odrzuca?
Istniał jednak ktoś, na kogo Arrin zawsze mógł liczyć. Ktoś, kto go nie oceniał i nie wytykał mu błędów. Wzgardzeni Bogowie. Wzgardzeni jak on, żądni zemsty jak on, niekochani, niedoceniani jak on. W ich kaplicy zamierały wszystkie dźwięki prócz słów modlitwy, pozostawała tylko samotność wiernego i jego bóstw. Kaplice Neru ociekały złotem, Wilczej Pani – srebrem. Im nie potrzeba było niczego prócz serca wypełnionego prawdziwą wiarą, a on miał ją w sobie. Komnata była niemal pusta, został tylko surowy kamień i drewniany stół, a na nim kamienna misa z morską wodą. Obok kawałki ofiarnych darów. Szklana fiolka. Pierścień z lwem i rubinem. Skrawek sukni ślubnej. Kawałek zakrwawionej koszuli.
Historia jego wiary i jego serca. Głaskał wszystkie te przedmioty tak, jak głaszcze się oswajane zwierzęta, ostrożnie. Tylko jednego nie dotykał. Leżącego obok noża. Tego samego, którym odebrała sobie życie. Na jego ostrzu zakrzepła krew Varili. Życzyli go sobie, więc im przyniósł.
– Bądźcie pozdrowieni, o Najstarsi ze skrzywdzonych. Powiedzcie, czym mam ukoić swój ból? – błagał, klękając. Cisza zdawała się wchłaniać nawet jego słowa. Wiedział, że mówi, lecz niczego nie słyszał. Za to odpowiedź dotarła do niego nie tyle wypowiedziana, ile rozbrzmiewająca echem, rezonująca w jego kościach:
– Mamy dla ciebie wiadomość. Weź nóż. Zmieszaj waszą krew w misie.
Zamrugał. Zatem to do tego był im potrzebny sztylet Varili. Powoli sięgnął po broń. Zacisnął dłoń na ostrzu, ignorując piekący ból, beznamiętnie obserwując kropelki czerwieniące wodę, zmieniające się w szkarłatny dym pod jej powierzchnią. Zanurzył dłoń i sztylet, sól wżarła się w ranę, lecz nawet nie jęknął, zdesperowany, drżący z podniecenia. Włożył do misy drugą rękę, rozgarnął palcami krwistą zawiesinę.
– Co mi chcecie powiedzieć, o Panowie Zemsty? – zapytał.
Dreszcz, który go przeszedł, mógł być ich śmiechem.
– Nie usłyszysz od nas ani słowa, młody królu.
Jak to? Czy to możliwe, by go oszukiwali? Żartowali sobie z niego? Z jego rozpaczy? Rozzłoszczony chciał wyjąć ręce z wody i nagle zdał sobie sprawę, że nie może tego zrobić. Szarpnął się, ale palce były unieruchomione, woda stwardniała niczym lodowa lub żywiczna tafla. Przeszyły go ostre igiełki strachu, ale też swego rodzaju fascynacji. Zobaczył, że krew przestała wypływać z rany i w tym samym momencie na krystalicznej gładziźnie pojawił się obraz.
Statek. Figura dziobowa w kształcie wilczego łba, okazałe maszty i żagle z symbolem Róży i Łuku. Jednostka pruła fale, o burtę opierały się dwie postacie.
Varila. Jego Varila. Ze zdumienia i niewyobrażalnej ulgi zakręciło mu się w głowie. Osunąłby się na kolana, gdyby nie nieugięty chwyt tego czegoś, czym stała się woda. Na widok drugiej postaci zacisnął zęby.
Eril. Lew. Jak to możliwe? Jakim cudem? Żyją! Oboje żyją! Kogo w takim razie pochowano w królewskim grobowcu i żołnierskiej krypcie?
Lecz nie był to jeszcze koniec niespodzianek. Za masztem. Za masztem ktoś się poruszył, zobaczył błysk czarnych włosów. Przyjrzał się uważniej. Sersien! Jego siostra. Jego siostra dołączyła do tchórzy i zdrajców. O bogowie! Więc to tak? Zdradziła jego i swoje plemię! O, pożałuje tego gorzko. Sprowadzi ją do domu jak niesforne szczenię, a potem pokaże, kto w nim rządzi i gdzie jest jej miejsce. Rozorała mu serce swoimi wilczymi pazurami, lecz nie ona jest tu najważniejsza. Nie teraz.
Najważniejsze, że miał rację! Miał rację od początku. Ktokolwiek leży w grobie, nie jest to Varila. Kogokolwiek ścięto tamtego dnia na placu, nie był to Eril. Ulga. Ulga i radość. Radość i zdumienie. Zdumienie i złość. Złość i zazdrość. Targało nim mnóstwo tak różnych uczuć! Nie ma jednak czasu na wściekłość. Zbyt wiele rzeczy będzie teraz do zrobienia.
– O, dziękuję wam, Potężni. Czas brać się do pracy na moje dobro i waszą chwałę – oznajmił Wzgardzonym, a odpowiedź musiała być tą, której oczekiwali, bo uwolnili jego ręce.
Arrin wybiegł z kaplicy. Czy powiedzieć Quencie, że zostali w jakiś sposób oszukani? Nie, nie teraz. Może wstrzymałaby jego koronację? Wystarczy, że on sam wie. Jego ukochana żyje. Żyje też jego największy rywal, ale to nie szkodzi. Zabije go drugi raz. I trzeci, i każdy kolejny. Tyle razy, ile zażyczą sobie Bogowie. Wiedział już, że nie spocznie, dopóki nie sprowadzi uciekinierów z powrotem i nie rzuci na kolana. Obojga. Nie bacząc na straty.
***
Statek, który zobaczył Arrin, w rzeczywistości sunął po spokojnej tafli Morza Archadońskiego. Pasażerów czekała jeszcze daleka droga, ale cieszyli się, że wyrwali się spod władzy królowej Quenty, że Varila uniknęła budzącego obrzydzenie zamążpójścia, a Eril śmierci. Lirian pogodziła się już z opuszczeniem Silner – świat, który poznawała, był zbyt ciekawy na smutki. Arania wciąż przeżywała zesłane jej przez Neru widzenie, Sersien, której na pokładzie nie chciał nikt poza Edhgarmem, księciem Milczących Wysp, zastanawiała się, co ona tu właściwie robi. Targało nimi wiele sprzecznych uczuć, ale wszyscy odczuwali pewną ulgę – uciekli i teraz nic już nie mogło zmienić ich wcześniejszych decyzji ani wstrzymać działań.
Około południa następnego dnia po wyruszeniu w drogę zobaczyli w oddali niewielką wyspę. Sprawiała wrażenie bezludnej, lecz miała swoje mieszkanki. Syreny.
– Miałeś już z nimi do czynienia? – zapytała Varila srebrnowłosego elfa, zerkając w stronę coraz bardziej powiększającego się lądu.
Edhgarm wpatrywał się w migoczące fale. Tu, z dala od brzegu, czuł się naprawdę w swoim żywiole. A jednak teraz jego twarz skurczyła się w grymasie strachu.
– Z tej odległości nie zrobią nam krzywdy, ale niestety, wyspa leży na naszym kursie i wkrótce znajdziemy się bardzo blisko niej. Nie wiem, czy to cię pocieszy, ale akurat te syreny są niebezpieczne tylko dla mężczyzn.
– Co proponujesz? – zapytała z niepokojem w głosie.
– Załoga pod pokład, a zostać możemy tylko my, wyłączając Erila.
– Jak to? Przecież ty…
– Ktoś przecież musi sterować, prawda? Zresztą ja mam doświadczenie w radzeniu sobie z czarami syren – uciął. Wyglądał, jakby coś ukrywał, ale nie chciała wnikać w jego tajemnice. – Reagują na emocje. Swoim śpiewem czarują tylko tych, którzy są słabi, bo czują się zranieni, smutni, opuszczeni, pozbawieni czegoś lub kogoś ważnego i tak dalej.
– W takim razie ja też mogę zostać! – Eril podszedł do nich niezauważenie. – W końcu mam teraz wszystko, czego pragnąłem. – Uśmiechnął się. Im dalej od kontynentu, tym więcej widać w nim było radości.
– Wolałabym, żebyście nie ryzykowali. – Varila nie czuła się bezpieczniej.
– Spokojnie, kuzynko. – Edhgarm zdawał się naprawdę wiedzieć, co robić. – Wysłuchajcie mnie uważnie – zwrócił się też do pozostałych uciekinierek. – Syreny, do których się zbliżamy, mogą uśmiercić jedynie mężczyzn, ale ich śpiew potrafi sprawić, że dostrzeżecie najgorsze błędy swojego życia. Jeśli poddacie się jego mocy, możecie… zechcieć same zakończyć swoje życie. Dlatego może jednak byłoby bezpieczniej… zwłaszcza dla Lirian – Spojrzał z troską na młodszą księżniczkę.
– Chyba oszalałeś! – Bzowe oczy dziewczynki zapłonęły. Skoro już wyruszyła w tę podróż, chciała doświadczyć każdej niezwykłości, jaka tylko mogła się nadarzyć.
– To naprawdę nie jest zabawa, Lir – oponował Edhgarm – Możesz…
– Jeżeli coś będzie się ze mną działo, powiem ci i wrócę pod pokład, dobrze? Tylko pozwól mi je zobaczyć! – Zmieniła taktykę, patrząc na kuzyna prosząco.
Pokręcił głową.
– Jeśli otworzysz właz, marynarze usłyszą syreny. Nie powstrzymasz ich przed wyjściem i skokiem do wody.
– Ale…
– Nie ma żadnego „ale”, Lirian! – Varila stanowczo ucięła protesty siostry. – My zostaniemy, chociaż sama nie wiem, czy to spotkanie nie będzie mnie zbyt wiele kosztować. Opowiem ci o nich później, kiedy miniemy wyspę. A teraz, proszę, idź już.
– No dobrze! – Pod wpływem poważnego tonu starszej siostry Lirian ustąpiła. – Ale opowiesz mi potem wszystko dokładnie – oświadczyła stanowczo, odchodząc do swojej kajuty.
– Erilu, jesteś pewny, że zostajesz z nami? – Książę odesłał załogę pod pokład. – A wy? – zwrócił się do Sersien i Aranii.
Wszyscy stanowczo pokiwali głowami, chociaż Edhgarm w oczach tej ostatniej dostrzegł cień strachu.
Kilka chwil później wyspa ukazała im się z bliska. Nie była duża, mimo to sprawiała niepokojące wrażenie. Elfom wydawało się przez chwilę, że wśród porastających ją egzotycznych, kolorowych roślin błyszczą bielą kości i czaszki. Wtedy właśnie coś wyłoniło się spomiędzy skał przy brzegu.
Syreny.
Edhgarmowi wydały się równie niezwykłe, jak zawsze, gdy tędy przepływał. Wiedział, że nigdy nie przyzwyczai się do emocji, jakie wywoływały w nim te stworzenia. Przez chwilę widział ich ciała, nagie od pasa w górę, tylko gdzieniegdzie pokryte łuskami. Resztę ich postaci stanowiły wężowe, zakończone ostrymi kolcami ogony. Z powiewających na wietrze włosów wystawały kręcone rogi, a długie, ostre kły sprawiały, że choć ich twarze były piękne, były też demonicznie przerażające.
Nagle w powietrzu rozległ się śpiew i stojący przy sterowym kole książę stracił z oczu rzeczywistość. Syreny błagały, by rzucił się w fale, by do nich dołączył, a one oddadzą mu to, co utracił. W wyobraźni przesuwały mu się obrazy tworzone ich głosami. Zobaczył słodki uśmiech Eniry o złotorudych włosach, poczuł dotyk gładkich dłoni Idris, której oczy mieniły się jak gwiazdy, gdy na niego patrzyła. Tylko jeden krok dzielił go od ukochanych. Znów mogą być razem… Dość.
Książę oderwał się od wspomnień. Przypomniał sobie, kim jest, gdzie i dlaczego płynie. Spojrzał na zgromadzone niedaleko elfki. Jego uwagę przykuła klęcząca na pokładowych deskach Sersien. Szeptała coś do siebie, jakby próbując się uspokoić. Podbiegłby do niej, gdyby nie to, że musiał sterować. Arania przykładała dłonie do skroni, Varila wpatrywała się w dal, zaciskając szczęki. Jeszcze trochę, pomyślał. Zaraz będzie po wszystkim.
Sersien słyszała wokół kroki. Przed oczami miała czerwień i czerń, a podłoże, na którym klęczała, pokryte było krwią i zasłane odłamkami kryształu. Chwyciła naszyjnik z gwiazdą Wilczej Pani, desperacko zacisnęła na nim dłonie, ale wymykał się z nich, zrobił się cały czerwony, śliski i mokry…
Tymczasem Eril zaciskał palce na burcie tak mocno, że aż zbielały mu knykcie. W jego głowie pojawiły się obrazy obiecujące szczęście i bogactwo. I przede wszystkim koniec życia w strachu.
Ty i Varila w końcu będziecie bezpieczni. Możecie wieść spokojne życie, z dala od intryg Quenty. Nikt już nie stanie na drodze waszej miłości.
Szybko jednak odezwały się inne głosy:
Królowa prędzej czy później was znajdzie.
Jesteś skazany na porażkę. Twoja półludzka krew splami ziemię Silner i da Arrinowi zwycięstwo!
Musisz dotrzymać obietnicy danej Neru.
Varila dowie się, co zrobiłeś temu, którego uznałeś za szpiega. Dowie się prędzej czy później.
Eril nie mógł już tego słuchać, chciał uciec, a jedynym wyjściem był skok do wody.
Przesunął ręką po burcie, szukając lepszego podparcia do skoku, gdy napotkał gładką dłoń Varili. Splótł palce z jej palcami i odepchnął zsyłane mu przez morskie stwory majaki.
Varila uścisnęła jego rękę i uśmiechnęła się z ulgą. Nie musiał pytać, co widziała – znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, czym się zadręcza. Czy ich plan, a właściwie jej decyzja o ucieczce, była słuszna. Zostawiła swoich ludzi na pastwę szalonej królowej. Dla niego. Jak to się odbije na niej później, kiedy już zostanie nową panującą? Był wdzięczny księżniczce za miłość i poświęcenie i miał nadzieję, że kiedyś uda mu się wszystko jej wynagrodzić.
Głosy syren powoli cichły. Statek oddalał się od wyspy. Eril spojrzał na wpatrującą się w jasny horyzont Varilę. W oczach księżniczki dostrzegł iskierkę nadziei.
***
Spotkanie z syrenami wywołało w Varili smutek i poczucie winy. Idąc do kajuty siostry, zastanawiała się, jak zniesie rozmowę na temat tych potworów.
Lirian leżała na rzeźbionym łóżku, wpatrując się w migoczące na ścianach błękitne refleksy.
– Jakie one były? – zapytała od razu, widząc wchodzącą siostrę.
– Popełniłaś w życiu niewiele błędów, ale i tak nie chciałabyś ich spotkać, uwierz mi – stwierdziła cierpko starsza księżniczka.
– Dlaczego? – W głosie dziewczynki zabrzmiało szczere zaciekawienie.
– Och, ich głosy wywołały we mnie taki żal. Wyrzuty sumienia. Poczucie winy, odebrały mi nadzieję. – Varila pokręciła głową. – Od dawna zastanawiam się, czy ucieczka była dobrą decyzją. Mogłam przecież odesłać na Wyspy tylko Erila… Pozostałabym wtedy lojalna wobec poddanych.
Lirian zamrugała niedowierzająco. Przecież właśnie to starała się powiedzieć siostrze kilka tygodni wcześniej!
– Dobrze wiesz, że Eril nie odszedłby bez ciebie. Owszem, poddani byliby odrobinę bezpieczniejsi… – Lirian obrzuciła siostrę uważnym spojrzeniem. Chciała wiedzieć, czy ta zrozumiała, że odwołuje właśnie wszystko, co powiedziała jeszcze w domu. – Ale znam cię. Nie wytrzymałabyś tam długo. Skończyłabyś tak jak twoja kopia, czy nie tak mi mówiłaś?
Księżniczka popatrzyła na Lirian ze zdziwieniem.
– Ale… od kogo… od kogo wiesz, że rzeczywiście to zrobiła? – Nie miała siły dłużej tego ukrywać. Opuściła ramiona.
– Podsłuchałam jak Edhgarm mówił o tym Aranii.
– Ale po co?! – wykrzyknęła sfrustrowana Varila.
– Naprawdę uważasz, że jako twoja rodzina nie powinniśmy o niczym wiedzieć? – Lirian uniosła brwi z niedowierzaniem.
– Chciałam o tym zapomnieć. – W głosie Varili zabrzmiał smutek. – To było takie… okrutne. Nie wobec Arrina oczywiście, ale dla samej kopii. A potem zrozumiałam, że matka nie żałowała mojej śmierci ani trochę. Nie, nie zaprzeczaj, ja to czuję i wiem. Byłam dla niej tylko narzędziem. – Ukryła głowę w ramionach.
– Vari… – Lirian spojrzała na nią z troską. Już nie wątpiła w słuszność decyzji Varili. I zależało jej tylko na pocieszeniu siostry, nie wiedziała jednak, jak to zrobić.
– No to opowiedz mi, jak wyglądały te syreny? – Doszła w końcu do wniosku, że najlepiej zmienić temat, odwrócić uwagę Varili od śmierci kopii.
Rzeczywiście, opowiadając siostrze o syrenach, Varila uspokoiła się znacznie.
– Myślę, że w walce byłyby niebezpieczne – zakończyła. – Te kły, kolce… Chociaż to i tak nic w porównaniu z tym, jak działają na umysły.
– Miałaś rację – szepnęła po chwili Lirian. – Chyba nie chciałabym spotkać się z nimi twarzą w twarz. Właśnie, przypomniałam sobie, że muszę cię o to zapytać: pamiętasz, że nawet nie jęknęłam po locie na smoku? – Zachichotała.
Siostra zmierzwiła jej włosy i uśmiechnęła się.
– Wiedziałam, że w końcu będziesz musiała mi się tym pochwalić. Przyznaję, wyszło ci lepiej niż mnie za pierwszym razem!
– Tak. Ciebie przez tydzień bolały nogi! – Oczy Lirian rozświetlił błysk rozbawienia.
– No, dobrze. Już przyznałam, że w tej konkretnej dziedzinie jesteś ode mnie lepsza, przynajmniej na razie, nie musisz mi tego stale wypominać. – Obie parsknęły śmiechem.
***
Arania ciężko przeżyła spotkanie z syrenami. Ich czarodziejskie głosy wywoływały w niej wyrzuty sumienia. Czy naprawdę powinna powiedzieć Varili, co tamta zrobiła, korzystając z mocy Erden Lintura? Po pierwsze, to już się stało, nie odstanie się, jaki więc byłby sens sprawiania księżniczce dodatkowego bólu? Po drugie – przecież zakazał jej tego sam Neru.
Czasami zastanawiała się, czy jej umiejętność to dar, czy przekleństwo. Nie była nawet pewna, czy można to nazwać „umiejętnością”. Był to raczej jakiś rodzaj łaski udzielanej przez Najwyższego Smoka w momentach, które sam uznawał za właściwe. Jeśli Neru nie chciał, by patrzyła w czyjąś duszę, nie potrafiła wywołać transu. Tylko on go zsyłał i on pokazywał jej to, co chciał, żeby zobaczyła. Gdyby nie wola Smoka, nie zrobiłaby niczego.
Już kilkukrotnie zdarzało się, że nie potrafiła wniknąć do czyjejś duszy, choć bardzo tego chciała, a dla odmiany swojej ostatniej wizji w ogóle wolałaby nie doświadczyć. Co ją podkusiło, żeby po raz kolejny próbować sprawdzenia Sersien? Starała się o to, odkąd tylko się spotkały, i za każdym razem bezskutecznie. W gruncie rzeczy chciała to zrobić tylko z obowiązku, by chronić przyjaciółkę i uspokoić złe przeczucia. Tak naprawdę wolałaby już nigdy więcej Sersien nie oglądać. Miała powody obawiać się tego, co może znaleźć w jej duszy. I co rzeczywiście odkryła.
Będzie musiała z nią o tym porozmawiać, choć, Neru świadkiem, wcale nie miała ochoty. Nie chciała wspominać tamtych dawnych czasów, a jednak poprosiła o trans, kiedy zaś go doświadczyła, jej brzemię stało się nieporównywalnie cięższe. Dlaczego? Dlaczego to ona ma nieść na barkach świadomość tego, że są mordercami?
Redakcja:
Joanna Czarkowska
Korekta:
Anna Grzeszczyk
Projekt okładki:
Krzysztof Zięba
Skład wersji elektronicznej:
Paweł Czarkowski
Wydanie I, Warszawa 2024
ISBN 978-83-66767-65-2
Copyright © by Wiktoria Czyżycka, 2023
Copyright © for all editions by Wydawnictwo Alegoria, Warszawa 2023
Wydawnictwo Alegoria Sp. z o.o.
Ul. Chmielna 73 B, lok 14
00-801 Warszawa
tel. 600 762 716
e-mail: [email protected]