Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W tym #zabawnym, #mądrym, #emocjonalnie przekonującym spojrzeniu na współczesną miłość i odnalezienie swojej prawdziwej ścieżki poznajemy Kit Kidding. Zarabia na promowaniu marek i udostępnianiu fachowo wyselekcjonowanych postów o swoim zabawnym, bajecznym, bezdzietnym życiu. Kit bardzo lubi dzieci, ale żarliwie wierzy, że kobiety, które nie chcą zostać matkami, nie powinny stawiać czoła poczuciu winy. Will MacGregor jest irytujący, seksowny, wytrwały, niechętny mediom społecznościowym, a z Kit połączy go jednodniowa przygoda. Ale życie zmusi ich do kampanii na Instagramie i im więcej czasu spędzą wspólnie z jego mądrą, ośmioletnią córką Addie – tym trudniej będzie im trzymać się z daleka, a tym bardziej utrzymać to, co Will tak sprytnie nazywa „zrelaksowaną twarzą z plaży”. Idealna ścieżka kariery Kit nagle zderzy się z inną opcją na przyszłość – chaotyczną, skomplikowaną i o wiele bardziej… rzeczywistą. Jakiego życia naprawdę pragnie Kit? Czy będzie musiała wymyślić siebie na nowo? I czy miłość nadal będzie czekać, kiedy się zorientuje, że to właśnie ON? Fani Lauren Weisberger („Diabeł ubiera się u Prady”) i Emily Henry (jej powieści mają po 400 tysięcy recenzji na goodreads) nie będą chcieli przegapić tej zabawnej, seksownej i emocjonalnej powieści, która przygląda się współczesnym związkom, nowoczesnym wyborom i redefinicji – nie wspominając o rebrandingu – naszych marzeń oczami wpływowego Instagrama.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 372
Instamama to wspaniała komedia romantyczna o niepopularnych wyborach kobiet, zagrożeniach czyhających na nowoczesne związki i odwadze do zmian. A to wszystko w skomplikowanej erze Instagrama. Bohaterką książki jest Kit Kidding, o której często pomyślisz, przeczesując media społecznościowe!
Ashley Audrain, autorka bestsellerowej – według „The New York Timesa” – książki The Push
Zabawna, romantyczna, dająca do myślenia – książka Instamama pokazuje drogę kobiety do odkrycia swoich prawdziwych potrzeb. Postaci wykreowane przez Chantel Guertin są ujmujące i zniewalające, a sama historia radosna, pełna nadziei i inspiracji. Idealna, żeby oderwać się od rzeczywistości, a przy tym motywująca do spełniania marzeń.
Samantha M. Bailey, autorka książki Woman on the Edge, numeru jeden na liście najlepiej sprzedających się książek w USA
Instamama Chantel Guertin to #InstaSmieszna komedia romantyczna. Dowcipna i porywająca. Przedstawia nowoczesną historię o miłości, która mile zaskoczy czytelnika uroczymi i zabawnymi scenami pierwszych spotkań oraz wnikliwymi spostrzeżeniami. Wspaniała, seksowna, błyskotliwa! #Kocham.
Karma Brown, autorka bestsellera Recipe for a Perfect Wife
Instamama to list miłosny do mojej duszy. Śmieszna do łez, seksowna, poruszająca powieść o miłości i rodzinie. Błyskotliwa i urocza. Odkrywa fascynujące zawiłości życia nowoczesnych kobiet.
Kerry Clare, autorka książkiWaiting for a Star to Fall
Błyskotliwa i zniewalająca. To nowoczesna opowieść o niespodziewanie pojawiających się więziach międzyludzkich i przewartościowywaniu priorytetów; ze świetnie wykreowaną drogą Kit do otwarcia się na nowe, przy jednoczesnym pozostaniu wierną sobie.
Farah Heron, autorka książki Accidentally Engaged
W tej czarującej komedii romantycznej Chantel Guertin stawia pytanie: „A co, jeśli marka stworzona przez ciebie w mediach społecznościowych dla promowania rozwoju osobistego, powstrzymuje twój własny rozwój?”. Przed takim dylematem staje Kit Kidding, charyzmatyczna promotorka życia wolnego od dzieci, kiedy zakochuje się w zniewalającym, samotnym tacie i musi zdecydować, czy zaryzykować utratę swojego poukładanego życia. Autorka przygląda się życiu influencerki, a jej opisy są przenikliwe i zabawne. Pozostawia czytelnika z dylematem, czy nie zlikwidować swoich kont w mediach społecznościowych.
Kate Hilton, autorka książki Better Luck Next Time
Chantel Guertin błyszczy w tej dowcipnej i czułej komedii romantycznej, która pokazuje, z jaką presją mierzą się współczesne kobiety w pracy, związkach, macierzyństwie, i oczywiście w mediach społecznościowych. A to z całą plejadą uroczych postaci drugoplanowych oraz przyprawiającym o omdlenia szefem kuchni. Chciałabym, żeby ktoś podarował mi tę książkę, kiedy miałam dwadzieścia lat.
Jean Meltzer, autorka książki The Matzah Ball
Instamama Chantel Guertin to bardzo romantyczna i jakże aktualna komedia, z nieoczekiwanymi zwrotami akcji i zgrabnie ujętą krytyką przestarzałych konwenansów, które nadal nas ograniczają, w tym wiecznie żywy dylemat: kariera czy macierzyństwo? A wszystko napisane żartobliwym, ciepłym i wartkim językiem. Przepyszna i do kompulsywnego czytania!
Jennifer Robson, autorka bestsellera The Gown
W Instamamie jest wszystko: bohaterka, z którą chciałabyś się zaprzyjaźnić, główna postać męska, którą chciałabyś na chłopaka, a do tego plejada postaci, dzięki którym ta mądra i świeża opowieść o miłości oraz życiowych wyborach jest niezwykle błyskotliwa.
Dzięki Chantel Guertin śmiałam się, omdlewałam i nerwowo przerzucałam kolejne strony. Ale również myślałam o tym, jak przeszłość kształtuje przyszłość, oraz o tym, że zmiany wymagają odwagi. Idealna dla fanów Sally Thorne i Emily Henry. Będziecie ją polecały wszystkim znajomym!
Marissa Stapley, autorka bestsellera Lucky
Dla Chrisa
Jeśli zamawiasz latte,ale nie publikujesz tego na Instagramie,to czy naprawdę zamówiłeś latte?
#najpierwkawa #szczescieto
Niczyje życie nie jest tak idealnejak jego publikacje na Instagramie.
anonim
Kończę rozdział książki i powoli wracam do rzeczywistości. Wstaję z ławki, chłonąc ostatnie promienie wiosennego słońca, wsuwam książkę do torby i ruszam w stronę hotelu.
No, Kit, dasz radę!, dodaję sobie odwagi. Jeszcze tylko ten jeden raz i będziesz miała zaliczone w sumie dwadzieścia influencerskich eventów w tym tygodniu – to chyba rekord. Wiadomo, że wiosna to czas na otwarcia, prezentacje nowości i początki współpracy. A zaproszenie na event Beachdazer gwarantuje fantastyczną plażówkę. Obecnie mój ideał dobrej zabawy to pójście do domu, zrzucenie najbardziej niewygodnych szpilek świata, które rezerwuję jedynie na takie wydarzenia, wskoczenie w ulubioną piżamę, nalanie sobie dużego kieliszka wina i dokończenie książki. Ale OK. Jest piątek (#Piątek!) i chociaż te otwarcia nie przynoszą kasy, to potem spłacają się w kampaniach. Muszę tylko się trochę pouśmiechać, wypić koktajl, popstrykać zdjęcia i podzielić się nimi z followersami. Przecież to nie operacja na otwartym sercu, wmawiam sobie.
Mój telefon wibruje.
– Gdzie jesteś?
Czytam wiadomość od Feloise, mojej agentki. Pewnie widzi posty innych influencerów i boi się, że zdecydowałam się nie pójść na tę imprezę.
Robię zdjęcie Hotelu 6ix, pięćdziesięciopiętrowego hotelu-rezydencji i jej wysyłam, opierając się przy tym chęci przewrócenia oczami, bo Feloise dociska mnie ostatnio. No cóż, robi po prostu to, co do niej należy. I to dlatego jest tak rozchwytywana. A ja sama wybrałam taką pracę i takie życie, mogę więc mieć pretensje jedynie do siebie.
Oto ja, superwoman w białym T-shircie, czarnych cygaretkach i srebrnych szpilkach, wmawiająca sobie, że daje radę. Głowa wysoko, przyklejony uśmiech. Popycham masywne szklane drzwi, przerzucając przez ramię moje średniej długości brązowe włosy.
Lobby Hotelu 6ix przypomina jaskinię – wykończone w ciemnym drewnie, zimnym metalu i lśniących kafelkach. Po lewej stronie czekają ustawione w rzędzie asystentki. Stoją według wzrostu, jak matrioszki, z podkładkami do pisania w rękach, błyszczącymi uśmiechami i włosami ułożonymi w stylu plażowym. Mają na sobie białe sukienki, okulary przeciwsłoneczne i torby plażowe przewieszone w zgięciu ręki.
– Cześć, Kit! – zwraca się do mnie śpiewnym głosem jedna z nich. – Jesteś!
Usiłuję przypomnieć sobie jej imię. To Emaline, uświadamiam sobie, kiedy ta odhacza mnie na liście, po czym prowadzi do lustrzanej ściany z windami. Jedziemy na czterdzieste piętro, rozmawiając o niczym. Wysiadamy w olbrzymiej sali z oknami od podłogi do sufitu, dającymi perspektywę niemal trzystu sześćdziesięciu stopni na Toronto: CN Tower, OVO Centre, w którym koszykówkę trenuje drużyna Raptors, no i wyspy, które są ulubionym miejscem letnich wypraw wszystkich, poza mną.
Byłam już w tej sali przy okazji trzech innych eventów, ale wciąż zachwyca mnie ten widok na panoramę miasta. Na dzisiaj sala została całkowicie przekształcona i przypomina kompleks plażowy. Chociaż widziałam już z milion transformacji pomieszczeń, ta robi na mnie wrażenie: na kilku oknach pojawiły naklejki fotograficzne z niektórych państw, na ich tle można sobie zrobić „zdjęcie z Bali” albo z Tajlandii czy z Australii. Podłogę pokryto grubą warstwą piasku, na którym porozstawiano leżaki i parasole oraz porozrzucano piłki plażowe.
– Tu możesz odebrać swoją torbę plażową – mówi Emaline, prowadząc mnie do ustawionych w rzędzie słomianych koszyków z frędzelkami, płóciennych toreb w paski i torebek w jasnych kolorach z neonowymi rączkami. Wszystkie są śliczne, z sentencjami w stylu: „Wszystko mogę, nic nie muszlę!” i „A może nad morze!”. Wybieram pasującą do mojego stroju torbę w biało-czarne paski z napisem: „Żyj na fali!”. Zaglądam do środka. Jest w niej wszystko, czego potrzeba na plażę: japonki, ręcznik, okulary przeciwsłoneczne, kapelusz i – gwóźdź programu – lokówka od Beach-dazer. Zawartość robi wrażenie. Gdybym miała dwadzieścia lat, pewnie cieszyłabym się z tych zabaweczek przez długi czas, ale teraz zastanawiam się, czy naprawdę potrzebuję nowej lokówki, ręcznika i okularów przeciwsłonecznych. Przecież to wszystko mogłabym kupić w sklepie, nie poświęcając na to tyle czasu, ile na ten event. No i na ręczniku nie byłoby logo Beachdazer.
– Czy te domki plażowe nie są fantastyczne? – Emaline pokazuje odległą ścianę, na której stworzono pół tuzina jasnych domków plażowych.
Domki nie są prawdziwe, nie można do nich wejść, są tylko dla ozdoby. I na potrzeby Instagrama, żeby dać influencerom możliwość wyboru właściwego tła. Ale wyglądają bardzo realistycznie. A jeśli komuś nie odpowiadają, bo potrzebuje więcej naturalnego światła, na przykład fotografowi, którego nie stać na własne przenośne oświetlenie, to znajdzie on tutaj ścianę z mrożonego szkła, ustawioną blisko jednego z dużych okien. Zresztą jest tu wszystko.
– Jeśli potrzebujesz się przebrać, przy windach są toalety – mówi Emaline. – Są też stoiska fryzjerskie, gdzie możesz sobie zrobić fryzurę na „Beachdazer” – wkłada podkładkę do pisania pod pachę, żeby zrobić w powietrzu znak cudzysłowu. – A potem częstuj się jedzeniem i drinkami. Wspaniałej zabawy i wielu udanych zdjęć. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, jak będziesz wyglądała! – klaszcze z ekscytacji, a potem podaje mi różową karteczkę. – To jest lista hasztagów, żebyś nie zapomniała.
Patrzę na kartkę: #życietobeachdazer, #naplażedazer, #plażowewłosymamtogdzieś.
Emaline przeprasza mnie i zaczyna swoją śpiewkę od nowa, podchodząc do innej kobiety, która właśnie weszła do sali z dużą czarną torbą przewieszoną przez ramię. Podąża za nią fotograf, dwudziestoparoletni, szczupły, wystylizowany. Prawdopodobnie świeżo upieczony absolwent szkoły fotograficznej. Chociaż może to jej chłopak. A może jedno i drugie.
Rozglądam się po sali, rozważając, czy wyeksponować plażowe loki czy szklaneczkę burbona ustawioną na kamieniu. I wtedy zauważam innych influencerów. @NoNoJoJo stoi na „plaży”, trzymając dmuchaną piłkę. Znana jest z tego, że nie używa filtrów i nie edytuje zdjęć, ale ma swojego profesjonalnego fotografa, a on – cały zestaw sprzętu oświetleniowego. Widzę, jak robi jej zdjęcia, podczas gdy ona podrzuca piłkę, śmieje się i łapie ją z powrotem. Potem podchodzi do niego, zerka na ekran aparatu, przytakuje, że zdjęcia są OK, to znaczy akceptuje je, następnie siada na fotelu plażowym, zakłada okulary przeciwsłoneczne, bierze różowy koktajl i – kręcąc parasoleczką – udaje, że popija go przez papierową słomkę w paski. Tymczasem @MopsiaMama usiłuje nakłonić swojego mopsa do siedzenia w odpowiedniej pozycji na jednym z tych dużych dmuchanych flamingów, umieszczonych na końcu niebieskiego pasma na podłodze, które ma przypominać wodę. Mops nie jest zainteresowany, dlatego @MopsiaMama wygląda na zestresowaną. W tym momencie przypominam sobie, że dziś byłam na otwarciu kafejki i spa dla zwierzaków w Yorkville i dostałam torebkę z prezentami. Sięgam do mojej dużej torby od Balenciagi. No i proszę, mam smakołyki dla psa. Przepycham się do @MopsiaMama i podaję jej ciasteczko w kształcie lakieru do paznokci. Spogląda na nie, potem na mnie, i w podziękowaniu obejmuje mnie w teatralnym geście, po czym wraca do zdjęć.
Tak właśnie wyglądają eventy. Nie ma tam nudnych przemówień czy prezentacji działania produktów – ten aspekt zanikł około pięciu lat temu. Wszelkie potrzebne informacje dostaniemy na skrzynki mejlowe po zakończeniu wydarzenia wraz z zawartymi w naszych umowach danymi dotyczącymi sposobu informowania w postach o efektach użycia lokówki. Markę obchodzą jedynie nasze zdjęcia. Wydano dziesiątki tysięcy dolarów, żeby podczas tego eventu stworzyć nam idealne warunki do wykonania perfekcyjnych fotek, a my mamy je umieścić na Instagramie, by u naszych followersów wywołać zazdrość, że nie spędzili piątkowego wieczoru tam gdzie my. A także wmówić im, że zakup lokówki Beachdazer sprawi, że ich życie będzie piękniejsze. Dlatego na evencie jemy pięknie zaserwowane potrawy, pijemy znakomite koktajle, rozmawiamy z innymi influencerami i staramy się zrobić jak najlepsze zdjęcia. Złe zdjęcie nie jest tylko złym zdjęciem: złe zdjęcie to niski wskaźnik zaangażowania obserwujących. A to z kolei oznacza, że nie możesz żądać dużo pieniędzy za udział w kampanii. A jeśli wskaźnik jest naprawdę niski, marka usuwa cię ze swojej listy itp., itd. …aż nie jesteś w stanie utrzymać się z bycia influencerem. Większość z nas zdobyła swoich followersów, zanim nastąpiła zmiana algorytmu. Teraz musisz stale usuwać boty dla pewności, że twoja lista followersów jest legalna. Bo chociaż marki przekonują, że nie są tak bardzo zainteresowane liczbami followersów, w rzeczywistości jest przeciwnie. A pozyskiwanie nowych to długotrwały proces – przebiega bardziej w tempie żółwia niż zająca. Marki są wybredne, a followersi – jeszcze bardziej.
Autumn (@LoveAutumn) przechyla się do mnie z sąsiedniego krzesła.
– Załapałaś się na majówkę Crystal Clear, prawda? – pyta, a ja kręcę głową.
– O kurczę, przepraszam. Wydawało mi się, że należysz do piątki wybrańców. Zabierają nas na wyspę Fogo na dwie noce – otwiera usta. – Wierzysz w to? Nie, żebyś sama nie mogła tam pojechać…
Obie wybuchamy śmiechem i popijamy drinki. Wiemy, że nikt nie jeździ do takich miejsc sam. Jednak nie o to chodzi. Przecież każdy może zatrzymać się w instagramowym Fogo Island Inn, jeśli stać go, by na tej wyspie, położonej daleko na Atlantyku, zapłacić dwa tysiące dolarów za noc w hotelu i podróżować przez cały dzień samolotem, samochodem i promem. Nie w tym rzecz. Chodzi o to, żeby NIE MUSIEĆ płacić. Pozyskanie zaproszeń na majówkę to nieformalne zawody między influencerami. I chociaż wmawiam sobie, że mi nie zależy, że nie jest to mój główny cel eventowy i darmowy wyjazd nie opłaci mi rachunków, czuję się urażona, że nie znalazłam się w grupie wybrańców. I nie zmienia tego mój zapełniony po brzegi kalendarz, do którego nie dałabym rady wcisnąć kilkudniowej promocyjnej majówki. Zwłaszcza że muszę jeszcze popracować nad odczytem Kobiety w biznesie, do czego zobowiązałam się w swojej firmie.
Godzinę później moje średniej długości brązowe – zwykle proste – włosy, są poskręcane w duże fale, a ja rozglądam się za idealnym miejscem do ustawienia statywu na aparat. Ktoś puka mnie w ramię. Odwracam się i widzę mężczyznę ubranego na czarno, z aparatem zawieszonym na szyi.
– Mogę? – pyta i podnosi aparat.
– Oczywiście.
Odsuwam kosmyk włosów z twarzy. Takie eventy zatrudniają też swoich fotografów, aby asystenci mogli stworzyć specjalne raporty po zakończeniu imprezy.
– Gdzie mam stanąć?
Przekręcam się trochę w kierunku okna, żeby zredukować cienie i stosuję uśmiech, który dopracowałam do perfekcji podczas tysiąca podobnych zdjęć, na tysiącu podobnych wydarzeń promocyjnych.
Ale fotograf patrzy gdzieś nade mną. Odwracam się i widzę @LegalnaBrunetka. To Balaya i jej brązowe włosy, oczy w kolorze kawy, nieskazitelna brązowa skóra, wzrost metr osiemdziesiąt i sylwetka modelki. Studiuje prawo, ale nie ukrywa, że jeśli przed ukończeniem studiów zdobędzie milion followersów, rzuci szkołę dla życia influencerki. „To moja pasja” – zapewniała w wywiadzie dla „The Cut”, który czytałam przed kilkoma miesiącami. Artykuł „kupił” jej kolejne trzysta tysięcy followersów. A ja jej wierzę. Wierzę, że kocha się stroić i robić sobie zdjęcia. Jak teraz. Kocha każdą minutę takiego życia.
Umykam w prawo, zawstydzona, kiedy @LegalnaBrunetka idzie w moją stronę – biodra do przodu, usta w dzióbek. Rozglądam się po sali, zastanawiając się, jak długo powinnam tu jeszcze zostać.
– Przestań! Obecność tutaj nie może być aż tak straszna! – mówi ktoś. A ja odwracam się i spoglądam w najzieleńsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałam. Wyrzeźbiona twarz z lekko widocznym zarostem, ciemna skóra i włosy Rogera Federera. Mężczyzna jest wysoki, ma szerokie ramiona i trzyma w jednej ręce tacę pełną jedzenia w taki sposób, że wygląda na lekką jak piórko.
– Słucham?
– Czy nie powinnaś wyglądać, jakbyś się świetnie bawiła? Uśmiechać się i tak dalej? Stać cię na więcej.
– Uśmiechałam się, dopóki nie zdecydowałeś, że będziesz dyktował mi, jak powinnam się zachowywać – dlaczego w ogóle rozmawiam z tym gościem?
– Eee tam… Udawałaś tylko, że się uśmiechasz. Twoje oczy, twój umysł, były gdzie indziej. Powinnaś być zachwycona, że tu jesteś. To powinna być wspaniała zabawa, ale ty tego nie czujesz. I do tego źle ci z tym, bo masz świadomość, że powinnaś być bardziej zaangażowana, wykrzesać z siebie więcej podekscytowania z darmowego fryzjera, drinków, ładnych zdjęć, wspaniałego jedzenia – i możliwości nazywania tego pracą. A ty wyglądasz tutaj przeważnie na rozmytą – przepraszam za wyrażenie. Można to wyczytać z twojej twarzy z plaży – śmieje się. – Powinni to umieszczać na torbach, które wam tu rozdają.
Opadła mi szczęka. Dlaczego najprzystojniejsi faceci zawsze muszą być jednocześnie największymi dupkami? Już mam na niego naskoczyć, ale on szczerzy się i mówi:
– Drażnię się z tobą. Masz śliczną buzię, tyko wyglądasz, jakbyś nie chciała tu być.
– Po pierwsze, nie potrzebuję, żebyś analizował mój wygląd, bo to nie twoja sprawa. A po drugie, jesteś mężczyzną na evencie reklamującym lokówkę. Jak bardzo musisz być zdesperowany?
– To – wskazuje na mnie palcem – było seksistowskie. Ale nie wezmę tego do siebie, bo – w odróżnieniu od ciebie – nie jestem starzejącym się influencerem. Właściwie to jestem Instaateistą. Jestem też powodem, dla którego nie możesz przestać jeść kanapeczek, bo to ja je zrobiłem – uśmiecha się, a jego zielone oczy iskrzą.
– Wow – mówię, wachlując się ręką. – Musisz być specem od cateringu, skoro zdobyłeś to zlecenie.
Wygląda na skonfundowanego.
– Catering na wydarzeniu promocyjnym wyłącznie dla kobiet, na którym nikt nawet nie dotyka jedzenia. Te przystawki mogłyby być niejadalne, a nikt i tak by się nie zorientował.
Oczy mu się zwęziły, a ja prycham i odchodzę z łomocącym sercem i burczeniem w brzuchu. Nie, nie ma mowy, żebym zjadła cokolwiek, co zrobił ten kretyn.
Podchodzi do mnie Lucy, szefowa firmy PR-owej, zatrudniona do poprowadzenia tego eventu.
– Ahoj! – szczerzy się.
Stawiam szklankę na wysokim stoliku obok, bo Lucy wita się nie całusem w powietrzu, tak jak inni specjaliści od reklamy, ale mocnym uściskiem. Znamy się od czasu, kiedy obie raczkowałyśmy w tej branży. Jest jedną z moich najulubieńszych znajomych.
– Dzięki, że przyszłaś. Wiem, że nie znosisz takich imprez. Tym bardziej dużo to dla mnie znaczy.
– Żartujesz, ośmiorniczko? Świetnie się pławię!
Obie wybuchamy śmiechem, a ja w duchu przeklinam gościa od cateringu.
– Wiem, że to przesada, ale klient wydaje się zadowolony.
Wzruszam ramionami i uśmiecham się. Lucy i ja współpracujemy z tymi samymi markami, między innymi z Fresh Food Fast, która przesyła klientom składniki do wykonania domowych posiłków. Wszystko w odmierzonych ilościach, zapakowane w ładne kartonowe pudełka nadające się do recyklingu. Kiedy zjadasz przygotowane z tych składników potrawy, czujesz się, jakbyś ratował Ziemię. Albo przynajmniej takie jest założenie. Fresh Food Fast jest moim największym klientem. Lucy pomaga mi w pracy dla nich, a ja wspieram ją w pracy dla innych klientów.
– Przypomnij mi, że mam coś dla ciebie. To wejściówka do minispa na Dzień Matki. Goście mogą przyprowadzić córki lub matki, więc możesz zabrać… – gryzie się w język. – O, cholera. Jestem beznadziejna. Przepraszam!
– W porządku, Luce – kręcę głową i kładę rękę na jej ramieniu. – Nie przejmuj się.
– Chcę ci kogoś przedstawić – mówi, rozglądając się po sali, i znika, a po chwili wraca, prowadząc kogoś pod rękę.
I oto stoi przede mną szef kuchni. Znowu. Uśmiecha się do mnie tymi swoimi dołeczkami w policzkach.
– Poznaj Willa McGregora – mówi Lucy. – Jest szefem kuchni. Zatrudniłam go na ten event. Próbowałaś jego potraw? Są niesamowite. Will, poznaj Kit Kidding, jedną z naszych głównych influencerek.
Patrzy na mnie wyczekująco. To nie pierwszy raz, kiedy Lucy usiłuje mnie z kimś wyswatać. Potrafi wyłowić dla mnie seksownych mężczyzn. Jestem jej wdzięczna, że nawet w takim nawale pracy myśli najpierw o mnie. Tylko że ja nie jestem pewna, czy chcę jeszcze zaangażować się w jakiś związek. Czasami myślę, że najlepiej będzie mi już zawsze samej.
– Poznaliśmy się już – mówię grzecznie, a z mojego brzucha dobiega głośne burczenie.
Jakiś spec od reklamy dotyka ramienia Lucy, a ona, unosząc palec, każe mu chwilę zaczekać.
– Przepraszam, muszę was opuścić. Powinniście ze sobą porozmawiać. Will nie ma Instagrama – z szeroko otwartymi oczami zwraca się do Willa: – Może Kit mogłaby ci z tym pomóc – uśmiecha się, klepiąc go po ramieniu.
– Nie ma szans – mówię, kiedy już jestem pewna, że Lucy nie słyszy.
– No i dobrze. Nie potrzebuję pomocy. Nie jesteś nieco za stara na influencerkę? – pyta Will z uśmieszkiem w oczach.
– Nie jesteś za dużym dupkiem, żeby być szefem kuchni?
– Myślę, że szefowie kuchni powinni być dupkami – śmieje się. – A ja nie twierdzę, że jesteś stara, per se. Jesteś całkiem ładna.
Nie taksuje mnie wzrokiem z góry na dół, jak się tego spodziewam. Jego oczy są skupione na moich, a ja nie potrafię uciec wzrokiem od jego spojrzenia.
– Czy influencerki to nie nastolatki czy dwudziestoparolatki, mieszkające z rodzicami i przez cały dzień robiące sobie selfie? – drażni się ze mną.
– Skąd czerpiesz informacje, dziadku? Z programu Dateline? – odpalam, choć straciłam rezon. – Zdajesz sobie sprawę, że prowadzenie kuchni bez konta na Instagramie to słaba decyzja? Jedna z najbardziej popularnych kategorii na Insta to żywieniowe porno.
– Wow, już mówisz do mnie niegrzecznie – unosi brwi i świdruje mnie wzrokiem. Serce mi podskakuje. Cholera.
– I skąd w ogóle Lucy cię wytrzasnęła? Z Allegro Lokalnie? – no i odzyskałam rezon.
– Z życia – odpowiada. – Powinnaś kiedyś spróbować. A, racja, jeśli nie możesz zrobić zdjęcia i go wrzucić do sieci, to czy zdarzenie rzeczywiście ma miejsce?
Oczy mu błyszczą ze złości, ale zdradzają go dołki w policzkach. Zapiera mi dech i zanim zdążę się pohamować, flirtuję z nim.
– A może byśmy się przekonali? – podaję mu mój telefon. – Przydaj się na coś. Zrób mi zdjęcie, żebym mogła już stąd wyjść i wrócić do mojego prawdziwego życia.
Odchodzę, kieruję się do niebieskiego domku plażowego, ale w duchu modlę się, żeby za mną szedł. Odwracam się. Jest. Idzie w moją stronę. Przyjmuję pozę wypracowaną przez ostatnie lata. Will patrzy na mnie przez obiektyw, a ja przyglądam się jego sylwetce. Umięśnionym ramionom, mocno zarysowanej szczęce, opalonej skórze. O rany!
– Może rzuć frisbee – mówi Will. Robię do niego głupią minę, a on wyrzuca ręce w górę w obronnym geście i dodaje: – No co? Myślałem, że zadaniem instagramowego chłopaka jest dawanie wskazówek.
– Po prostu zrób zdjęcie.
Pozuję jeszcze kilka razy, od niechcenia biorąc frisbee, bo zajęcie czymś rąk to tak naprawdę nie najgorszy pomysł.
– Proszę – Will oddaje mi telefon. – Zrobiłem trzy czy cztery zdjęcia. Na pewno jedno z nich się nada.
– Trzy czy cztery?! – chwytam za telefon.
Wybucha śmiechem.
– Spokojnie. Jest jakieś sto.
– Świetnie. Dziękuję. Muszę już iść. Do zobaczenia, Willu McGregorze.
Kiwa głową, zaciskając wydatne usta.
– Do zobaczenia, Kit.
Kieruję się do wyjścia. Żegnam się z asystentkami, które rozdają ponownie kartki z hasztagami, na wypadek gdyby ktoś jakimś cudem zgubił te pierwsze. Docieram do windy, a kiedy zamykają się drzwi, wydycham powietrze i rozluźniam się. Szkoda, że nie interesuje mnie teraz randkowanie, bo ten facet jest seksowny. Mimo że jest dupkiem.
Przechodząc przez lobby, otwieram aplikację Ubera i kiedy wpisuję swój adres, dostaję esemesa od nieznanego numeru.
Pójdź ze mną na prawdziwego drinka. W barze w lobby za trzy minuty.
Serce mi podskoczyło. Wpatruję się w telefon. Jak? Kiedy? Czy to wiadomość do mnie?
Klikam w esemesa i widzę, że jest tam wiadomość ode mnie do tego kogoś. Brzmi następująco:
Cześć, ciacho! Serio?!
Gapię się na swój telefon. Przekręcam go, żeby się upewnić, że jest rzeczywiście mój. Na etui widzę zdjęcie starych francuskich drzwi, przed którymi leżą na podłodze wielkie sterty książek. Tak. To mój telefon. Ale ja nie wysyłałam tego esemesa. Zerkam na tę wiadomość – jest sprzed trzech minut.
– Niezły trick, prawda? – podnoszę głowę i widzę przed sobą Willa.
– Jak to zrobiłeś?
Wzrusza ramionami.
– Chodź – w rękach trzyma pudełko. – Przyniosłem ci moje przystawki. Pomyślałem, że jesteś głodna. Burczenie w brzuchu zwykle oznacza głód – śmieje się. – Choć podziwiam twoją determinację, by nie spróbować moich kanapek tylko dlatego, że mnie nie lubisz.
– Daj mi to – mówię, łapiąc za pudełko. – I dziękuję.
– Proszę bardzo – lewą ręką odsuwa z twarzy pukiel błyszczących grubych włosów.
Żadnego dzwonka. Idę za nim do baru w lobby. Zajmujemy dwa stołki przy barze i otwieramy pudełko. Barman przeciera shaker do martini.
– Co podać? – pyta.
– Burbon z lodem – mówię z pełnymi ustami. Will unosi brew.
– A nie dziewczyński drink? Podoba mi się twój styl. Dla mnie to samo.
Barman kiwa głową.
– Na rachunek?
– Nie – odpowiadam, a Will mówi w tej samej chwili: – Pewnie! – I spogląda na mnie.
– Sama płacę za swoje drinki – informuję. I sama rozliczam sobie podatki, i sama radzę sobie z problemami, dodaję w myślach.
– Nie chodziło mi o to, że ja postawię drinka tobie. Pomyślałem, że to ty mogłabyś postawić drinka mnie po tym, jak zrobiłem ci zdjęcia warte milion dolarów i przyniosłem ci jedzenie.
Przewracam oczami.
– Dobrze. Na jeden rachunek – wrzucam do ust coś w rodzaju smażonego pierożka. Jest przepyszny.
Chwilę później barman popycha w naszym kierunku drinki. Bierzemy szklanki do rąk, a Will stuka swoją o moją.
– Opublikowałaś już to zdjęcie? Dostałaś już milion lajków? Bo o to chodzi w tej grze, prawda?
– To nie gra. Poprosiłeś mnie o drinka, żeby mnie dręczyć, czy z jakiegoś innego powodu?
Will wzrusza ramionami.
– Mniej więcej o to chodziło. Tak łatwo się z tobą droczyć.
– A ciebie łatwo klepnąć – uderzam go lekko w ramię.
– Ręka mi płonie.
– To te mięśnie. Nie możesz przejść obok nich obojętnie – Will się przeciąga. – Ćwiczysz te drętwe powiedzonka przed lustrem, zanim wyjdziesz z domu?
Przekomarzamy się tak przez jakiś czas. W pewnej chwili jego kolano dotyka mojego. To elektryzujące uczucie, jakby prąd przebiegł przez moje ciało. Zamawiamy kolejne drinki, a ja czekam na te małe spięcia, czasem sama je prowokuję: tu ręka, tam kolano… Niewinne, ale odurzające. Wreszcie barman ogłasza ostatnią kolejkę.
Wstaję i biorę torbę. Will też się podnosi.
– Fajnie było – mówi.
– Może dla ciebie – teraz ja się z nim drażnię. Część mnie nie chce, żeby to spotkanie się skończyło. Niechętnie przyznaję, że bawię się znacznie lepiej niż sama w pustym mieszkaniu.
– Chcesz zobaczyć widok z mojego pokoju? – pyta.
– Czy jest lepszy niż z okna sali eventowej? – ripostuję, ale jestem zaintrygowana. Jeśli ma tu pokój, to znaczy, że nie jest z miasta. A to z kolei oznacza, że byłaby to przygoda na jedną noc. Nie musiałabym się z nim już spotykać. Jednorazowa sprawa. Takie mi teraz najbardziej pasują. Żadnych zobowiązań, żadnego zaangażowania. To jest rok, w którym mam się skupiać tylko na karierze – niczym innym.
– Will kręci głową.
– Widok jest gorszy. Ale mam orzeszki w barku. Chcesz zobaczyć moje orzeszki?
Usiłuje zachować powagę, ale kiedy zaczynam się śmiać, on też wybucha śmiechem.
– No widzisz? Wiedziałem. Chcesz zobaczyć moje orzeszki. Chodźmy.
Kiwam głową, a Will bierze mnie za rękę i prowadzi do windy. A potem jedziemy wyżej i wyżej. Ciało przy ciele, aż brakuje mi tchu. Will przesuwa dłoń po moich plecach. Opuszkami palców dociera do szyi. Jego dotyk wywołuje mrowienie w całym ciele, jakby dotykał mnie wszędzie. Chcę spowolnić czas, żeby przedłużyć chwilę cudownego oczekiwania.
Słychać piknięcie i drzwi windy otwierają się. Will łapie mnie za rękę i prowadzi wzdłuż korytarza, grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu karty. Przeciąga ją przez zamek, otwiera drzwi i wciąga mnie do środka. Kopniakiem zamyka drzwi, a ja odwracam się i popycham go na nie. Chcę rządzić. Podchodzę do niego. Łapie mnie za biodra, a ja przesuwam rękami po jego ramionach. Przyciąga mnie do siebie i próbuje pocałować, ale ja kieruję usta do jego ucha. Przygryzam płatek, a on dyszy, ściskając moje biodra. Rozpinam kilka guzików jego dopasowanej koszuli, ale przerywa mi i ściąga ją przez głowę. Całuje i przygryza moją szyję. Jego klatka piersiowa jest umięśniona i opalona. Pasmo włosków prowadzi w dół brzucha i znika za linią bielizny. Ściągam biały podkoszulek, przypominając sobie, że włożyłam pod niego praktyczny cielisty biustonosz. Na chwilę wraca mi świadomość, ale za moment to uczucie znika, kiedy Will zbliża się do mnie, przesuwając palcami w górę moich pleców. Potem rozpina zapięcie biustonosza. Kręci nim na palcu, po czym strzela jak z procy na drugi koniec pokoju. Wybucham śmiechem.
– O! Podobają ci się moje sztuczki, co?
– Jeszcze nie wiem – odpowiadam, kiedy przesuwa mnie w kierunku łóżka. Siadam na krawędzi, a on pochyla się nade mną. Językiem wytycza linię pomiędzy moimi piersiami w dół – do brzucha, do krawędzi spodni. Rozpina je, a ja się z nich wyślizguję, zrzucając jednocześnie szpilki.
– Mam nie przestawać? – pyta, patrząc na mnie. Naciskam jego głowę w dół, a on delikatnie popycha mnie do tyłu, tak abym się położyła. Rękami rozchyla mi nogi i przysuwa głowę do mojej W. Jego usta poruszają się coraz szybciej. Jęczę. Nie mogę się powstrzymać.
– Czekaj – mówi. Odchodzi, a ja mogę obejrzeć go w całej okazałości.
Jak to możliwe, że jesteś taki wysportowany, skoro jesteś kucharzem? Nie powinieneś mieć obwisłego brzucha od jedzenia masła i sera?! – wołam za nim.
– Uch…
Słychać, że czegoś szuka.
– Nie przechwalałeś się czasem, jakim to jesteś dobrym szefem kuchni? – drażnię się z nim.
– Czemu rozmawiamy o moich zdolnościach kulinarnych?! – woła z łazienki. – Powinnaś raczej pytać, czy jestem dobry w łóżku.
Czuję, jak twarz mi czerwienieje, ale udaję pewną siebie, co ma sugerować, że cokolwiek tu robimy, nie jest dla mnie nowością. – Dobrze więc. Jesteś dobry w łóżku?
– Będziesz musiała się przekonać – mówi, wychodząc z łazienki z błyszczącą kwadratową paczuszką w ręce.
– Wygląda to pewnie, jakbym planował seks na dzisiejszy wieczór. Ale prawda jest taka, że trzymam kondom w walizce. Był tam od zawsze.
– Od zawsze?
Marszczy brwi.
– No tak, właściwie to nie od zawsze. Ale sprawdzę, żeby mieć pewność – mruży oczy, żeby odczytać datę, a potem unosi zaciśniętą pięść. – Dobra. Uff!
Rozrywa opakowanie i zakłada kondom, a ja czuję gorąco od pragnienia, aby poczuć go pod sobą. Zaczynamy powoli, a potem tempo przyspiesza. Przewracam go na plecy. Siadam na nim i pomagając sobie ręką, zsuwam się na niego. Poruszamy się w zgodnym rytmie. Wyginam plecy do tyłu. Jego ręce na moich biodrach. A potem przekłada mnie tak, że to on jest na górze. Znowu łapiemy rytm. Opiera ręce obok moich ramion, jakby robił nade mną pompki. Seks z nim jest lepszy niż jakikolwiek inny. Szczytuję, a chwilę później on także rozluźnia mięśnie. Opadamy bez tchu na plecy.
– Tego się nie spodziewałem – mówi Will, a jego oczy się śmieją. Potwierdzają to także jego dołeczki w policzkach.
Dwadzieścia minut później nadal leżymy w masywnym hotelowym łóżku. Will wpatruje się intensywnie w moje oczy. Głaszcze moje włosy, a ja się do niego uśmiecham. To jest takie proste i wygodne, jakbyśmy się znali od wieków, a nie od kilku godzin. Jak to możliwe? Przechyla się i całuje mnie w usta. Pocałunek jest miękki i czuły. Potem opiera mnie na swojej zgiętej ręce i jest mi tak dobrze. Zbyt dobrze. Owijam się pościelą i siadam.
– Muszę iść – mówię.
– Nie, nie musisz – odpowiada z zaskakującą pewnością siebie. – Zostań. Rano zamówimy jedzenie. Co tylko zechcesz. Gofry, bitą śmietanę…
– Nie mogę – powtarzam. – Rano mam coś do zrobienia.
Will przygląda się w milczeniu, jak zbieram ubrania. Tyłem do niego. Ubieram się, świadoma jego spojrzenia. Potem odwracam się i całuję go szybko.
– Fajnie było. Do zobaczenia – mówię, choć wiem, że to nieprawda. Nigdy więcej się z nim nie spotkam. Szukam torebki i torby plażowej. Wiszą na krześle. Chwytam je i wychodzę.
Nie ma nic lepszego od porannego joggingu, prawda? Właśnie przebiegłam się wzdłuż promenady i czuję się jak na wakacjach w mieście! Bieganie to jeden z lepszych sposobów na podkręcenie kreatywności! #udanegoweekendu #trening #fitnessmotywacja
Oczywiście nie biegam. Leżę w łóżku w piżamie, rozmyślając o nocy z Willem. O tym, jak nam było dobrze razem, tak prosto, bez komplikacji. Ciekawe, czy jeszcze kiedyś się zobaczymy?
Publikuję zdjęcie, które zrobiła mi Feloise kilka tygodni temu. Nie biegałam wtedy. Jedynie przebrałam się w nowe błyszczące legginsy, sportowy top i buty. Truchtałam w tę i z powrotem, aż Feloise złapała odpowiednie ujęcie. Zdjęcia fitness robią dobrą robotę na Instagramie, a Feloise załatwia mi właśnie kontrakt z dużą marką sportową. Mówi, że podobam się temu klientowi, ale jeśli mieliby rozważyć podpisanie ze mną umowy, moje konto musi być bardziej #fitnessmotywujące. Ostatnio nie wstawiałam takich treści na konto. Wprawdzie jeździłam na rowerze i chodziłam na jogę, ale robiłam to dla siebie, a nie żeby pstrykać selfie. Jednak nie mogę odrzucać takich intratnych kontraktów, bo życie w pojedynkę jest o wiele bardziej kosztowne, niż kiedykolwiek myślałam. Dlatego powinnam bardziej wykorzystać konto instagramowe, w końcu do tego właśnie mi służy. Mam to w głowie za każdym razem, gdy muszę zrobić coś, czego nie lubię. To tylko praca, tłumaczę sobie.
Telefon bzyczy, a moje serce podskakuje. Ale to nie może być Will, przecież kompletnie go spławiłam. I wypadłam z jego pokoju jak strzała. Taki właśnie miałam plan, upominam siebie. Nawet jeśli był to najlepszy seks od czasu dobrych relacji z Erikiem. Albo jeszcze wcześniej. Myślę o Ericu. I zmarnowanych pięciu latach. I rozstanie z nim zaraz po studiach… Nigdy więcej. Tym razem będzie po mojemu. Żadnych zobowiązań. Żadnego uzależnienia od drugiej osoby. Żadnych związków.
Telefon nadal bzyczy, a ja wracam do rzeczywistości.
To Feloise.
– Przed chwilą opublikowałam zdjęcie z biegania – mówię, zanim zdąży o coś zapytać. Męczy mnie o to od kilku tygodni.
– Ci od Fresh Food Fast są źli – mówi.
– Ale o co chodzi? Moje zdjęcia są zawsze świetne.
– Ale to nie jest jedzenie przez ciebie przyrządzone.
Poczułam się zawstydzona, co zdarza się za każdym razem, gdy zawalam jakieś domowe zajęcie. Zaraz myślę o mamie i o tym, jak dobrze radziła sobie absolutnie ze wszystkim: gotowaniem, dzierganiem, szyciem… Czemu nie odziedziczyłam po niej tej cechy?
– No i?
– Robisz kampanię marki, której jedynym celem jest dostarczanie ludziom składników do GOTOWANIA W DOMU. Musisz gotować, Kit.
– Ale ja nie gotuję. Uprzedzałam cię o tym, kiedy podpisywałyśmy umowę. Zapewniałaś mnie wtedy, że nie ma problemu.
Feloise wzdycha:
– Tak. I oni to rozumieją. Dlatego ich agencja PR przysyła kogoś, kto będzie gotować za ciebie. Twoim zadaniem będzie tylko zrobić odpowiednie zdjęcia. To chyba możesz zrobić?
Robię minę do telefonu.
– Kucharz będzie u ciebie dzień po twoim powrocie. Przyślę ci zaproszenie.
Rozłączam się, a moje myśli natychmiast wracają do Willa. Natychmiast zapominam o Fresh Food Fast. Pewnie już wyjeżdża. Otwieram wiadomość, którą przesłał mi wczoraj i wtedy to do mnie dociera: numer jest tutejszy.
#
Po południu jestem już w samolocie. Lecę do Milwaukee na konferencję Kobiety Ameryki Północnej w biznesie – jeden z moich ulubionych eventów, na którym nie muszę tylko pozować do selfie. Mam tam wygłosić mowę motywacyjną, nad którą pracowałam od tygodni. To właśnie uwielbiam robić. Zamiast być influencerką z Instagrama i wpływać na życie kobiet poprzez moją książkę Na zawsze bez dzieci – o aspektach i radościach nieposiadania potomstwa. Jej wydanie zapoczątkowało powstanie dziesiątek grup Bez dzieci w całych Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Grup umożliwiających kobietom wymianę doświadczeń na temat kariery, życiowych celów i wielu innych rzeczy, oczywiście oprócz wychowywania dzieci. Co chwila pojawiają się informacje o utworzeniu kolejnej takiej grupy. Wygląda na to, że kobiety desperacko potrzebowały przestrzeni do rozmów o swoich pragnieniach oraz decyzjach o nieposiadaniu dzieci bez odczuwania przy tym poczucia winy.
Siadam wygodnie w fotelu. Słyszę piknięcie telefonu.
Tamta noc była fajna. Znajdziesz czas na kolację w tym tygodniu? Może w czwartek?
Czuję ciarki na całym ciele. Coś mnie w nim tak bardzo pociąga – mimo początkowego zniesmaczenia jego arogancją. Wydaje się staromodny i to mi się w nim podoba – to jego esemesowanie pełnymi zdaniami, jakby pisał mejla, i ta władczość – zapraszanie do zrobienia konkretnej rzeczy w konkretnym dniu, a nie jak inni, tak niepewni, że nie wiesz, czy zapraszają cię na spotkanie w tym stuleciu, i czy w ogóle zależy im na spotkaniu z tobą. Może powinnam się z nim spotkać? No co takiego się stanie? Targa mną niepokój, bo czuję, że on ma nadzieję na coś więcej. Nie, nie mogę sobie na to pozwolić. Nie teraz. Nie mogę zakochać się w mężczyźnie, który najpierw będzie mnie błogosławił za to, że nie goni go mój tykający zegar biologiczny, a potem z pewnością z tego powodu mnie opuści. Tak jest zawsze. Dlatego na razie, do czasu, aż znajdę niezawodną metodę, jak nie dać sobie złamać serca, będę trzymała się facetów, których imiona ledwo pamiętam, którzy nie zajmują moich myśli dłużej niż jedną milisekundę dziennie. Will stąpa po kruchym lodzie.
Zamykam wiadomość. Wsuwam telefon do torebki i wyciągam książkę.
#
Rejestruję się w hotelu. Piszę do Glorii i Xiu – moich najlepszych koleżanek, które będą na konferencji – że już jestem. Rozpakowuję walizkę, ogarniam się i raz jeszcze zerkam na swój odczyt, który mam wygłosić wieczorem na kolacji z okazji otwarcia konferencji. Kiedy już jestem gotowa, schodzę do baru w lobby – ciemnego pomieszczenia w odcieniu bursztynu.
Wita mnie kilka kobiet z lokalnej grupy Bez dzieci.
– Obserwujemy cię na Instagramie od lat – mówi jedna z nich.
Inna twierdzi, że jest moją fanką od czasów, kiedy nie prowadziłam jeszcze bloga No Kidding na BuzzFeed. Wydaje mi się, że to było wieki temu. Pisałam wtedy na temat: Randkowanie, kiedy wiesz, że nie chcesz mieć dzieci. Kobieta jest mniej więcej w moim wieku. Przedstawia się jako Arietta Smith. Rozpoznaję to imię.
– Uwielbiam to, co robisz – mówię. – Co roku zamawiam twoje plannery.
Arietta tworzy inspirujące kalendarze dla kobiet pracujących. W jej plannerach niedziela na przykład to dzień, kiedy odpowiadasz na te setki mejli, które pominęłaś w ciągu tygodnia, a nie – jak w typowych plannerach dla kobiet – dzień na tygodniowe rozplanowanie posiłków.
Odnajdują mnie Gloria i Xiu. Siadamy przy stoliku. Xiu jest cichsza niż zwykle. Wydaje mi się, że to ze zmęczenia, bo ma za sobą osiemdziesięciogodzinny – albo i dłuższy – tydzień pracy, który zaliczyła, by móc tu przyjechać. Gloria za nią nadrabia, trajkocząc o domu, który udało się jej sprzedać w trakcie lotu tutaj.
– Apartamenty Laneway to dla mnie żyła złota – mówi. – Powinnaś o tym pomyśleć.
Kręcę głową.
– Bez garażu nie biorę.
– Wiem. Ale w twoim zakresie cenowym… – Spogląda na mnie jak znawczyni rynku nieruchomości. I może rzeczywiście jest w tym świetnie rozeznana, ale tylko ja wiem, czego mi potrzeba. I po co szukam garażu.
Kobieta przy stoliku obok rozmawia przez telefon i z minuty na minutę wydaje się coraz bardziej poruszona. Słyszymy, jak mówi:
– To tylko jeden weekend, Miles. Musisz sobie poradzić. Też jesteś rodzicem.
Gloria parska śmiechem:
– Kocham życie bez dzieci, a wy?
Wypuszczam powietrze, bo JA TEŻ!
Nagle zjawia się jedna z organizatorek i pyta, czy zrobiłyśmy już sobie zdjęcie na tle billboardu z reklamą konferencji, opatrzonego hasztagiem #kobietywbiz. Szybko się uwieczniamy, by mieć już to z głowy, po czym idziemy do głównej sali, w której odbędzie się kolacja. Umawiam się z Glorią i Xiu na później, w barze, a sama przechodzę do głównego stołu, gdzie zarezerwowano mi miejsce obok jednorękiej surferki. Jej pamiętnik pochłonęłam pół roku temu, chociaż słowo „pochłonęłam” nie jest na miejscu, skoro to historia o dziewczynie, która przeżyła atak rekina. Lepiej zabrzmi: „nie mogłam się oderwać od jej książki”.
Dziewczyna mówi, że także czytała moją książkę i pyta, czy zamierzam wydać drugą.
– Mój wydawca ma nadzieję, że napiszę kontynuację w stylu „pięć lat później” – odpowiadam.
Krzywi się, a ja jej przytakuję.
– No właśnie.
Nasze książki może i są teraz bestsellerami, ale daleko im do klasyków, które się nie starzeją, a ich sprzedaż nigdy nie spada. Większość kobiet na sali pewnie też czytała moją książkę, dlatego wkrótce organizatorzy konferencji nie będą już jej zamawiać w ramach kontraktu.
Bardzo podobało mi się tworzenie Na zawsze bez dzieci, ale trwało bardzo długo, chociaż pisałam tę książkę, zanim kampanie do Instagrama zaczęły pochłaniać moją energię. Dlatego teraz, gdy mam na głowie tyle spraw do załatwienia, pisanie książki nie wchodzi jednak w rachubę.
Kątem oka dostrzegam organizatorkę tego spotkania. Drobną kobietkę około czterdziestki z krótkimi blond włosami przyciętymi na boba. W kopertowej sukience do łydki i cielistych szpilkach zmierza do sceny. Uderza paznokciem w mikrofon, prosząc o ciszę. Zamieniamy się w słuch.
Kobieta przedstawia się, wita uczestników, po czym prezentuje moje najważniejsze osiągnięcia. Brzmią imponująco. Nawet dla mnie. Choć prawda jest taka, że na pointernetowym rynku wydawniczym nawet bestsellerowa książka nie przynosi dochodów, z których można się utrzymać. Natomiast gwarantuje fanów w mediach społecznościowych, a co za tym idzie – stałe zainteresowanie różnych marek współpracą w celu spieniężenia owego zainteresowania.
Słyszę gromkie brawa, co oznacza, że teraz moja kolej, by podejść do mikrofonu. Wstaję, odwracam się i macham ręką do setek zgromadzonych kobiet. Występowałam z odczytem już wiele razy, ale jeszcze nigdy przed tak liczną publicznością. Ten weekend, przeznaczony dla kobiet w biznesie, przyciągnął ponad dwa tysiące uczestniczek. Wszystkie miejsca na kolację zostały wyprzedane. I – co ważne dla mnie – każda z tych kobiet kupi egzemplarz mojej książki. To moi ludzie. Moje kobiety. Moje przyjaciółki. Bezdzietne z wyboru. Te zaś, które nie zgadzają się z moją filozofią, w trakcie motywującej przemowy prawdopodobnie wymkną się do baru albo toalet.
– Witam panie! – mówię do mikrofonu. – Kto się cieszy, że jest tu z nami? Na tej konferencji, w ten weekend? Wśród tysięcy inspirujących kobiet, które myślą podobnie? Jesteście pracowite. Jesteście niezależne. Jesteście silne. Jesteście mądre. I być może nie macie dzieci, jak ja – robię przerwę na nadchodzący aplauz i okrzyki. – A może macie. Ale w ten weekend jesteśmy tu razem, co oznacza, że postanowiłyśmy postawić siebie na pierwszym miejscu. Cieszę się, że widzę tyle znajomych twarzy i tyle nowych, które mam nadzieję poznać. Bo jesteśmy kobietami. Jesteśmy fantastyczne. I jesteśmy tu, żeby zmienić na lepsze naszą pracę. Poprawić same siebie. Ulepszyć nasze życie. Razem.
Tłum wiwatuje. Jestem zachwycona.
#
Następnego ranka, z identyfikatorem na szyi, zajmuję miejsce na pierwszej sesji w tym dniu. Bośniacka uchodźczyni opowiada o swojej drodze do uzyskania stopnia profesora w dziedzinie sztucznej inteligencji. Potem wdowa po kapo z kartelu Sinaloa referuje, jak udało jej się utworzyć stowarzyszenie dobroczynne na rzecz edukacji. Następnie słucham wykładu, jak wynalezienie roweru wywołało wczesną falę feminizmu w epoce wiktoriańskiej. Do przerwy obiadowej czuję się już tak zainspirowana, że mogłabym podbijać świat.
Po południu impreza dzieli się na trzy części. Uczestniczę w panelu Bezdzietna z wyboru. Sala jest mała, ale pełna. Zwykle nawet kobiety, które mają dzieci, przychodzą na te panele, bo dla wielu posiadanie dzieci nie jest równoznaczne z odstawieniem na bok kariery. Oznacza to jednak, że dyskusje bywają kontrowersyjne. Ale potrafię sobie z tym poradzić.
– Czy wywyższasz się nad kobietami, które decydują się na dzieci? – nieuniknione pytanie pada pod koniec spotkania. Kierowane jest do mnie jako przywódczyni przedmiotowego ruchu.
– Oczywiście, że nie – odpowiadam. – Nie wywyższam się nad nikim. Decyzja o nieposiadaniu dziecka jest bardzo osobista i każda z nas musi ten wybór zdefiniować po swojemu. Mogę mówić tylko za siebie, ale czego najbardziej bym chciała? Żeby wkład, jaki wnoszą kobiety w społeczeństwo, wykraczał daleko poza ich zdolność do prokreacji. Zdolność do tworzenia życia nie jest równoznaczna z obowiązkiem jego tworzenia. Nie rozumiem, dlaczego fakt, że posiadam tę kobiecą funkcję biologiczną miałby komukolwiek – mężczyźnie czy kobiecie – pozwalać na decydowanie o moim życiu. Dlaczego? Tylko dlatego, że mam macicę? Życie z wyboru bez dzieci jest odrzuceniem tych założeń. Silne kobiety, które podejmują taką decyzję, codziennie muszą walczyć z przekonaniem, że kobieta MUSI być matką. Tworzą nowy wzór kobiecej tożsamości. Poszerzają horyzonty, a to trudna praca.
– A twoja matka? Co w takim razie o niej myślisz? – pada pytanie.
Zaciskam zęby.
– Moja matka nie ma tu nic do rzeczy. Proszę o następne pytanie.
#
Kolejnego dnia stoję w kolejce do kontroli na lotnisku. Czekam na prześwietlenie bagażu, kiedy podchodzi do mnie oficer i pyta:
– To należy do pani?
Wskazuje na małą niebieską walizkę.
– Tak, do mnie.
– Muszę panią poprosić o udanie się za mną na koniec kolejki – mówi zimnym tonem.
Jest mniej więcej w moim wieku. Ma ciemną skórę, przeszywające brązowe oczy, pełne usta, i szerokie ramiona. Uśmiecham się do niego słodko, ale on nie reaguje. Zaczynam się denerwować.
– Dokąd pani leci?
– Do Toronto.
Kiwa głową.
Patrzę, jak zakłada czarne gumowe rękawiczki i otwiera moją walizkę.
Na szczęście ubrania są ułożone, a bielizna dobrze ukryta, ale on zaczyna grzebać w bagażu. Wsuwa dłonie głęboko i wyciąga pierwszy z upominków.
Jeszcze podczas konferencji zawieziono nas autobusem do starej fabryki Harleya-Davidsona na obrzeżach Milwaukee, w której teraz produkowane są wibratory dla firmy prowadzonej wyłącznie przez kobiety. Oprowadzono nas po obiekcie, a na koniec, oczywiście, każda z nas dostała w prezencie kilka firmowych bestsellerów – imprezowych upominków, z czego nieźle się uśmiałyśmy. Ale teraz nie jest mi do śmiechu. Moja walizka leży szeroko otwarta przy fluorescencyjnym świetle, a ja się zastanawiam, dlaczego musiałam przyjąć te wszystkie podarki.
– A to co? – pyta oficer.
– Smukły Softail – odpowiadam, patrząc na połączenie chromu i gumy w jego ręce. Opowiadano nam o korzyściach z jego niskich pomruków, ale o tym nie zamierzam mu mówić.
Kładzie przedmiot na stoliku obok walizki. Następnie wyciąga Grubaska. Jest jasnoróżowy, błyszczący i trzęsie się w ręce. Trafia obok Smukłego Softaila. A potem oficer wyciąga Niskie Zawieszenie (działa na małych obrotach i powoli…), a następnie Króla Szosy (zabierze cię w różne miejsca…).
Czuję obecność osób ustawionych za mną. Mężczyzn, kobiet, dzieci i staruszków. Wszyscy obserwują, jak oficer wyciąga ostatnie urządzenie – Elektryczny Ślizg, do którego pasuje mała kuleczka służąca do – zresztą, nieważne. Twarz mi płonie. Czy mogłabym porzucić, ot tak, tę walizkę? Czy mam w niej coś, czego NAPRAWDĘ potrzebuję? Ale nagle uświadamiam sobie, że tak naprawdę nie mam się czego wstydzić. Biorę głęboki oddech, prostuję się i patrzę oficerowi prosto w oczy.
– To wszystko? – pyta. Spuścił trochę z tonu i uśmiecha się do mnie.
– Tak. To wszystko – odpowiadam pewnie.
– Wie pani – mówi, wkładając wibratory z powrotem do walizki i zapinając suwak. – Odrobina szminki i mogłaby pani znaleźć mężczyznę, który zastąpiłby to wszystko…
Następnego dnia ciągle myślę o tym kretynie z ochrony lotniska. Im więcej, tym bardziej jestem wściekła. Nie potrzebuję mężczyzny, żeby mi wyjaśniał, jak znaleźć rozkosz czy ją uzyskać. I z góry założył, że jestem heteroseksualna. A gdybym była lesbijką? Osobą niebinarną? Nie jego zasrany interes! Nie będzie mi jakiś sztywny dupek mówił, jak mam żyć. To kolejny powód, dlaczego nie angażuję się w związki z mężczyznami. Seks? OK. Coś poważniejszego? Nic z tego. Problem jedynie polega na tym, że chyba za dużo rozmyślam o seksie – a to dlatego, że nie pozwalam sobie na nic ponadto. Na przykład, dlaczego moją pierwszą reakcją na tego kretyna musiał być zachwyt nad jego brązowymi oczami? Czemu nie mogłam od razu dojrzeć dupka, który się za nimi ukrywał?
Bzyczy interkom. Fionn, znany jako miły dozorca (w moim budynku pracuje dwóch pełnoetatowych dozorców. Fionn to sympatyczny dziadek), informuje mnie, że szef kuchni z Fresh Food Fast czeka w lobby.
– I ma ze sobą duże pudło z jedzeniem, więc lepiej go wpuść, zanim go przekonam, aby mi coś ugotował na lunch – śmieje się rubasznie, a ja odwzajemniam uśmiech. Otwieram drzwi i prawie upuszczam telefon.
– Ty?! To ty jesteś tym szefem kuchni?
– Do usług – odpowiada Will, unosząc delikatnie kąciki ust i prezentując dołeczki w policzkach. – Nie wiedziałaś, że to ja?
Zabiję Lucy.
Will ma na sobie znoszone dżinsy i szary dopasowany podkoszulek, który podkreśla jego opalone ramiona, jego mięśnie napinają się od dźwigania dużego pudła ułożonego na zielonym pudełku Fresh Food Fast. Myślami jestem przy tej nocy w hotelu. Odpycham te myśli, ale jego ciało ociera się o moje, kiedy wchodzi do mieszkania. I znowu wszystkie te odczucia powracają.
Stawia pudełka na wyspie kuchennej.
– Więc to ty jesteś tą influencerką, która nie umie gotować? – szczerzy się. – Powinienem się domyślić.
– To jak ty mówisz o sobie? Instaateista? – szturcham go w żebra.
Zgadza się, ale to tutaj to twoja sprawa, nie moja. Nie dbam o to, jakie zdjęcia zrobisz czy opublikujesz. Ja mam tylko przyrządzić to – klepie kartonowe pudło. – Wygląda na pięciogwiazdkowy posiłek. Ale nie rozumiem: skoro nie lubisz gotować, czemu zgodziłaś się na współpracę z firmą dostarczającą produkty na posiłki?
Zakładam ręce na piersi.
– To naprawdę nie twoja sprawa.
– Wiem… Zrobiłabyś wszystko dla kasy. Rozumiem – wzrusza ramionami, po czym odwraca się, aby zobaczyć widok z okna. – No tak, budynek mieszkalny, kolejny budynek mieszkalny, budowa budynku mieszkalnego i mały kawałek jeziora. – Gapię się na niego i pozwalam, aby jego komentarz pozostał bez odpowiedzi. – No to utknęliśmy tu razem – mówi, odwracając do mnie twarz z uśmiechem od ucha do ucha. – Mogło być gorzej.
– Zajmijmy się pracą – mówię. – Rób swoje – macham nad pudłem – a ja zajmę się swoim – podnoszę telefon.
Zielone oczy wpatrują się we mnie.
– Tak jest, szefowo – odpowiada i z zaskakującą zręcznością wypakowuje kilka dużych noży, blok do siekania, ręczniki kuchenne… Jak kuchenny magik.
– Wow, przygotowałeś się – mówię, siadając na taborecie.
Przygotowałeś się? Mój gen od błyskotliwych ripost chyba ma dzisiaj wolne. Może nie powinnam z nim w ogóle rozmawiać?
– Lubię używać własnego sprzętu.
Aluzja jest tak oczywista, że nawet nie odpowiadam. Gapię się na niego.
Zaczerwienił się.
– Serio, powinnaś zobaczyć, co znajduję w szafkach, kiedy robię u ludzi catering.
O nie! Natychmiast przypominam sobie o książkach. Całkiem o nich zapomniałam.
– Wyjaśnij mi – mówi Will, otwierając pudełko od Fresh Food Fast – dostajesz to jedzenie za darmo i płacisz, aby ci to ktoś ugotował na podstawie tych bardzo, bardzo, bardzo łatwych przepisów. – Pokazuje dużą złożoną na pół kartę z kolorowymi zdjęciami. – Ale sama nigdy nic z tego nie ugotowałaś?
Kiwam głową.
– A zjadasz to chociaż?
– Nie.
Patrzy na mnie zielenią szeroko otwartych oczu. Jest dziś świeżo ogolony i nie mogę przestać myśleć, jak byłoby czuć na skórze tę świeżo ogoloną twarz. Tę gładką, miękką skórę na moich rękach, policzku, między nogami… Przestań, Kit! Pełen profesjonalizm!
– Wiesz, że codziennie jedna na dziewięć osób chodzi spać głodna? Właśnie jako wolontariusz brałem udział w evencie dla jednego z banków żywności. A u ciebie takie marnotrawstwo. Jak możesz wyrzucać tyle jedzenia?
– Nie wyrzucam go – odpowiadam obrażona. – Oddaję tym, którzy lubią gotować, albo zanoszę do przytułku na końcu ulicy.
Szczerze mówiąc, zrobiłam to tylko raz, i chociaż okazano mi wdzięczność, zrozumiałam, że pudełko z żywnością tylko dla dwóch osób nie do końca jest tym, czego potrzebują w tym miejscu. On ma rację, oczywiście. Twarz mi czerwienieje, ale nawet jeśli Will to zauważył, nie dał tego po sobie poznać.
– Chyba zapomniałem sitka – mruczy do siebie z pochyloną głową.
Otwiera szafkę, zanim zdążyłam go powstrzymać. Spogląda na książki. Zamyka drzwiczki i otwiera następną. Kolejne książki. I kolejną. Jeszcze więcej książek. Pochyla się i otwiera szafkę pod wyspą kuchenną. Nie widzę otwartej szafki, ale wiem, co on widzi. Książki. Will prostuje się i patrzy na mnie.
Wzruszam ramionami.
– Mało tutaj półek na książki, więc improwizuję.
Kieruje na mnie palec.
– Mhm. Gotujesz ze mną. Nie będziesz mnie rozpraszała, siedząc tam tylko i pachnąc. – Unosi brew i przygląda mi się przeciągle, po czym odwraca się i otwiera piekarnik. – Kurwa mać! Przecież to grozi pożarem!
– Nie, jeśli nigdy nie włączasz piekarnika – odpowiadam spokojnie.
Myślę o mojej mamie. Tak dobrze gotowała i piekła. Piekarnik nigdy nie odpoczywał, a zapach bułeczek czy ciastek roznosił się po domu zawsze, kiedy wracałam ze szkoły. Często łapałam jakiś smakołyk jeszcze w drodze do pokoju, gdzie rozmawiałam przez telefon z koleżankami. Czemu częściej nie zostawałam z mamą na dole? Gdybym tylko wiedziała, jak mało mamy czasu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki