Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Bath, Anglia, 1803 rok. Dwudziestoośmioletnia Jane Austen nad bale przedkłada samotnespacery i dobrą lekturę. Marzy o wydaniu drukiem swych wycyzelowanych opowieści. Jednak wobliczu widma staropanieństwa Jane podejmuje radykalne kroki i odbywa nietypową podróż… podróż w czasie!
Trafia do współczesnego Bath, na plan filmu kostiumowego Opactwo Northanger. Tam spotyka Sofię Wentworth, aktorkę, której małżeństwo z reżyserem ekranizacji właśnie się rozpada. Poznaje też brata Sofii - Freda, przystojnego i, jak się okazuje, niezwykle ujmującego mężczyznę. A do tego książki Jane uchodzą teraz za klasykę…
Czy Sofia odkryje prawdę o nowej przyjaciółce? I co wybierze Jane: karierę czy miłość?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 480
Jane pokonała żywopłot i wylądowała w kałuży błota, którego drobinki wzbiły się w powietrze i osiadły na jej butach, sukni i twarzy. Przystanęła na moment i zastanowiła się, czy właśnie z powodu tego rodzaju zachowania nie mogła znaleźć męża.
Okoliczność, że o ósmej rano wędrowała przez obsadzone rzepą pole uprawne jakiegoś rolnika, sama w sobie nie decydowała o tym, iż Jane za swój największy talent uważała niezdatność do zamążpójścia. Dając susa przez kamienny płotek wprost na inne pole – właściwie, gwoli prawdy, nie tyle pole, ile grzęzawisko (Dlaczegóż zawsze musiała trafiać na najbrudniejsze pola w Anglii? Czyżby pociągało ją błoto?) – sporządziła listę cech, które sprawiały, że mogła uchodzić za najgorszą kandydatkę na żonę.
Przedkładała dobrą książkę nad bal i lubiła wielogodzinne, samotne wędrówki po okolicy. Sąsiedzi byli zgodni, że takie cechy są u kobiety wyjątkowo podejrzane. Ponadto Jane rujnowała fryzury w tym samym tempie, w jakim babrała błotem suknie. Płowe pukle, które dzisiaj rano matka przemocą ułożyła na czubku jej głowy w węzeł grecki, spoczywały obecnie pod lewym uchem, zwinięte w rozczarowujący kłębek. Już samo to eliminowało ją z rywalizacji o jakiegokolwiek potencjalnego męża.
Jednak poza oburzającą i afektowaną skłonnością do czytania, spacerów i mordowania koafiur Jane miała na sumieniu inny grzeszek zmniejszający szanse na małżeństwo, który przyćmiewał wszystkie pozostałe wady.
Pisała.
Nie listy ani wiersze, choć przejawiała zdolności w obu tych kierunkach. Płótno dla Jane stanowiły powieści. Nawiedzał ją zalążek historii – w lasach czy podczas balu – a ona zmagała się i miotała, by wywabić nasionko z łupiny. Snuła się przygnębiona, nie mogąc się skupić na żadnym innym zajęciu, dopóki wszystkiego nie spisała: dopóki siostry się nie spotkały, nie uporano się ze złoczyńcami, zakochani nie wzięli ślubu. Gdy kończyła, upuszczała pióro i zasypiała z pustką w głowie, włączywszy swój głos w marzenia całego świata. O poranku budziła się, nękana już nowym pomysłem, i znój rozpoczynał się od nowa – równie dla niej istotny jak oddychanie.
Wśród cenionych talentów literatura nie równała się haftowaniu czy akwarelistyce, ale przynajmniej pozwalała się wykazać schludnym charakterem pisma. Niegdyś zjednało jej to sympatię rodziny. Opowiadała także nieco grubiańskie, zajmujące historyjki, które spotykały się z powszechną aprobatą i pozwalały w przyjemny, nie gorszy od innych sposób spędzić czas przed obiadem. W miarę jednak jak płynęły lata, a ona pozostawała niezamężna, nawyk ten przeistoczył się z nieszkodliwej słabostki w przyczynę jej życiowej porażki. Damy książek nie pisały.
Dzieła Jane nie były publikowane. Gdy miała dziewiętnaście lat, jej papa, pełen ojcowskiej dumy, wysłał jedną z jej powieści do Londynu, do wydawcy Thomasa Cadella. Zaproponował nawet, że sam pokryje koszty publikacji. Rodzina z radosnym utęsknieniem czekała, aż ujrzy nazwisko Austen w druku, lecz po kilku tygodniach przyszła odpowiedź od Cadella: „Odrzucono, zwracając przesyłkę”. Pisarstwo Jane nie zasługiwało nawet na pisemną odpowiedź odmowną. George Austen nie zwrócił się już więcej do żadnego wydawcy, a Jane ukryła manuskrypt pod klepkami podłogi w swoim pokoju.
Choć jednak spotkała się z odmową i zapewniono ją, że nie ma talentu, Jane odkryła, że nie potrafi przestać pisać. Trafiały się czasem kobiety piszące, były to jednak kurioza, wyrzutki i degeneratki. Ann Radcliffe, bożyszcze Jane, wydała pięć powieści, lecz lepiej znano ją z tego, że jest bezpłodna. Podobne historie sugerowały, jaka przyszłość może czekać Jane, dlatego pewnego wtorkowego popołudnia jej matka oznajmiła, że jeśli jeszcze kiedyś przyłapie córkę na pisaniu czegokolwiek poza listą sprawunków, kartki ze słowami podpali.
Od tamtego dnia Jane pisała w tajemnicy. Rozwijała swoją pasję, kryjąc się z nią przed światem. Bazgrała przemyślenia na skrawkach papieru w lasach, a później, gdy mamy nie było w domu, zbierała wszystko w całość.
Jane przemierzała lasy i gaje wokół Bath od świtu, roztrząsając te kwestie. Czyniła tak nie bez kozery: już za niecałą godzinę z wizytą mieli przyjść do niej młody dżentelmen Charles Withers wraz z ojcem.
Jane nigdy wcześniej nie spotkała pana Withersa, ale rozumiała rangę tej wizyty. Kiedyś odnosiło się wrażenie, że co drugi tydzień jakiś nowy dżentelmen odwiedza dom, by zapytać o Jane. Tak było, gdy miała dwadzieścia lat. Teraz osiągnęła wiek lat dwudziestu ośmiu i żaden mężczyzna nie złożył jej wizyty od siedmiu miesięcy. Pogodziła się z myślą, że prawdopodobnie nigdy się to już nie wydarzy.
Jane potrzebowała męża z dwóch powodów. Przede wszystkim, jeśli takowego nie zdobędzie, zostanie starą panną i zemrze, jak co dzień zapewniała ją matka. Jane piastowała tytuł drugiej pod względem wieku niezamężnej kobiety w West Country po własnej ukochanej siostrze, a Cassandra nie wyszła za mąż tylko dlatego, że jej narzeczony zmarł. Jane nic nie tłumaczyło. Im starsza była, z tym większym politowaniem spoglądali na nią przyjaciele i rodzina, a litość raczej nie nakłaniała mężczyzn do żeniaczki. Jeśli dotrwa w stanie niezamężnym do trzydziestego roku życia, wszystko przepadnie.
Drugi powód, dla którego Jane chciała wyjść za mąż, miał związek z jej majątkiem. Gdy rodzice opuszczą Bożą ziemię, nikłe zasoby ojca przejdą na jego najstarszego syna, Jamesa, Jane zaś znajdzie się na łasce braci – bogatych, którzy za nią nie przepadali, i biednych, którzy ją lubili. Ewentualnie mogłaby sama zarabiać na siebie, sprzedając kwiaty (jak to się mówiło), przyjmując pranie albo zostając piratką.
Istniał jeszcze trzeci powód, dla którego Jane pragnęła mieć męża. Była to raczej czcza zachcianka aniżeli przyczyna, uczucie tak niemądre, że nie śmiała go nikomu wyjawić.
Miłość.
Jak jednak codziennie sobie powtarzała, dla kobiety w podobnej sytuacji miłość stanowiła luksus, a ilekroć ten trzeci punkt przemknął jej przez myśl – a był to uporczywy utrapieniec – wyrzucała go z głowy. Nikomu nie służy bujanie w obłokach.
Teraz też odepchnęła tę myśl od siebie, przeskakując przez żywopłot z bukszpanu na następne pole. Plamki z błota sięgały jej już powyżej pasa, a we włosach spoczywała gałązka. Doskonale upodobniła się do nakrapianego jaja. Należało poczynić starania, by jak najbardziej zwiększyć widoki na małżeństwo z panem Withersem. Nie była w stanie nic poradzić na swoje ubóstwo ani wiek, ale jeśli uda jej się ukryć swoją prawdziwą naturę, choćby na godzinę, może ma jakąś drobną szansę.
Jane wyjęła z kieszeni pióro i skrawek papieru, a następnie sporządziła listę.
Jako doskonała taktyka jawiło się milczenie. Zapisała to sobie. Jej cięty język wytrącał z równowagi. Jeśli zostanie zmuszona do rozmowy, ograniczy swoje uwagi do kwestii pogody albo – jeszcze lepiej – będzie wzdychać, patrząc w jego stronę.
W tych warunkach cnotę stanowił również uśmiech. Gdy Jane się zastanawiała, jej twarz zwykle zastygała w osobliwym grymasie. Och. Dopisała do listy: „Nie myśleć”.
Ukończywszy spisywanie wytycznych, włożyła karteluszek do kieszeni i opuściła pola Somerset. Westchnęła, widząc iglice kościoła świętego Swithina, i wróciła na skraj Bath. Już była spóźniona. Gdy weszła na brukowaną drogę, spostrzegła starszego człowieka z siwymi włosami.
– Papo, cóż cię zaprowadziło w tę część miasta? – zapytała, wpychając papier głębiej w kieszeń.
Ojciec odwrócił się z błyskiem w niebieskich oczach.
– Delektowałem się rześkim powietrzem Somerset – odparł. – Pewnie się zgubiłem. Zaprowadzisz staruszka z powrotem do domu?
– Z przyjemnością – zapewniła, ujęła go pod ramię i poklepała po ręce.
Długie lata wygłaszania kazań w lodowatych kościołach zniszczyły mu kręgosłup. Ledwie uszedł pięćdziesiąt jardów, a już zaczynał kląć, Jane wiedziała więc, że wcale nie wybrał się na przechadzkę. Zapewne szukał córki, by się przekonać, czy nie sczezła na jakimś polu.
Nie ponaglał jej ani nie wspominał o rychłym spotkaniu z panem Withersem. Ojciec przeżył już ponad siedemdziesiąt lat, lecz nadal był tak przystojny jak na portrecie przedstawiającym go jako młodego pastora. Długie, siwe włosy miał przewiązane jasnoniebieską wstążką, którą Jane kupiła mu podczas wyjazdu do Kent. Rzadko ją nosił, ponieważ twierdził, że jest zbyt ładna i nie chce jej zniszczyć. Jego córkę bolało to bardziej, niż okazywała. Teraz jednak miał tę wstążkę, a Jane wyczuła, że założył ją, by się jej przypodobać – i powiodło mu się.
Kierując się do domu, Jane wraz z ojcem minęli Pompownię na Stall Street. Olbrzymie, złociste kolumny wzbijały się w górę przy wejściu, witając gości, którzy mieli wrażenie, że przekraczają próg greckiej świątyni. Kobieta owinięta szmaragdową pelisą przystanęła przed nimi i zadarła głowę ku fasadzie z nabożnym zachwytem, jakby wznosiła modlitwę. Jane się skrzywiła. W Bath często zdarzały się takie występy, bo Pompownia w istocie stanowiła świątynię godną kultu. Poza piciem herbaty, uświęconym sączeniem wód i knuciem intryg, w głównej sali Pompowni zawarto niektóre z najbardziej imponujących umów małżeńskich w Anglii. Jane nigdy tam nie wchodziła – była podstarzałą i niezamężną kobietą, powitano by ją więc tam jak trędowatą.
Jane nie pałała przesadną miłością do miasta, w którym mieszkała. Gdy ojciec skończył posługę w kościele i przeszedł na emeryturę, przenieśli się tutaj, wywracając na nice wygodne życie na wiejskiej plebanii w Hampshire. Rodzice utrzymywali, że do przeprowadzki na zachód skłoniły ich korzyści dla ojcowskiego zdrowia – wszyscy sąsiedzi i gazety rozwodzili się nad zdrowotnymi właściwościami wód z Bath – Jane jednak podejrzewała, że przyczyna była inna. George i Cassandra Austen poznali się w Bath, a obserwując dwie galopujące w stronę staropanieństwa córki, przenieśli się tu nie po to, by wspomóc trawienie wielebnego Austena, lecz by podjąć ostatnią, rozpaczliwą próbę wydania żeńskich latorośli za mąż. A gdzież doprowadzić do tych radosnych wydarzeń, jeśli nie w Bath, matrymonialnej stolicy Anglii, skoro sami rodzice zawarli tu związek małżeński. Po przenosinach do Somerset Jane zauważyła w swoim życiu tylko jedną zmianę: niegdyś jej dni wypełniały zielone pola i cisza, teraz zaś pojawiły się mgła i plotki.
Mimo to Bath nie mogło jej być całkiem wstrętne. W końcu gdyby nie tutejsze skandale i niemądrzy ludzie, intrygi i absurdy, nie miałaby o czym pisać.
Jane wyminęła kobietę w zieleni zanoszącą modły do Pompowni, nie patrząc jej w oczy. Przynajmniej sama nie była równie wielką dziwaczką – taką miała nadzieję.
W Bath najbardziej cieszyło Jane miejsce zamieszkania. Pozostali lokatorzy Sydney House stanowili grupkę dobrotliwych ludzi, zawsze skorych rozgłaszać nieszczęścia współmieszkańców. Jedna z tych osóbek, lady Johnstone, przywitała Jane i jej ojca w westybulu.
– Spodziewacie się dziś rano pana Withersa z Kent wraz z synem – obwieściła. Założyła długą, marszczoną pelisę. Jeśli lady Johnstone za cel postawiła sobie podkreślić zamożność swego małżonka ilością materiału, którym się spowiła, osiągnęła zamierzony rezultat. Dłubała przy torebce wykonanej z francuskiego jedwabiu, którą trzymała pod kątem, tak by odbijała światło. – Pan Withers ma błękitny płaszcz. Guziki mniejsze, niż się spodziewałam. Niepokoi mnie, że tak bardzo się spóźniliście, panowie mogą to zauważyć – doradziła z głębi życzliwego serca. Lady Johnstone nadal pudrowała włosy, choć wyszło to z mody dwadzieścia lat temu, i gdy mówiła, na ramiona Jane opadły drobinki pudru.
– Dziękujemy, lady Johnstone – rzekł wielebny. – Bardzo jest pani dla nas łaskawa. Ładna torebka. Nowa?
Jane miała na końcu języka mniej dyplomatyczny komentarz, ale nim udało jej się go wygłosić, ojciec powiódł ją na schody. Weszli do mieszkania, gdzie Jane zdążyła się tylko przebrać i umyć twarz, nim matka zaciągnęła córkę wraz z ojcem do salonu.
– Pan Withers i syn już tu są – syknęła pani Austen, jak to miała w zwyczaju, gdy w pobliżu znajdowali się kawalerowie do wzięcia. – Czekają w bawialni.
W korytarzu powiał lekki wietrzyk, który uchylił nieco drzwi bawialni. Jane przemknęła w tamtą stronę i zerknęła ukradkiem. Zaczerpnęła tchu.
– Co myślisz, Jane? – zapytał ojciec.
„Jane Withers”, pomyślała. Nie wierzyła własnym oczom, kiedy spojrzała na mężczyznę stojącego w bawialni po przeciwnej stronie korytarza. Poprzedni potencjalny zalotnik, który zapukał do drzwi Jane, przypominał jajo na miękko. Skąd, na wszystkie świętości, swatka wykrzesała tę rzeźbioną sylwetkę? Pan Withers był tak wysoki, że musiał się schylić, by wyjrzeć przez okno. Barki odznaczały się od torsu dwa razy szerzej niż u innych mężczyzn. Uśmiechnął się, wyglądając na zewnątrz, a potem jeszcze raz, odzywając się do ojca, który stał obok niego w salonie. Z obserwacji Jane wynikało, że sporo się uśmiecha.
Gdy pan Withers się obrócił, by pokazać coś przez okno, pojedynczy promień angielskiego słońca rozświetlił wszystkie złociste refleksy w jego kasztanowatych włosach. Jane zaparło dech w piersi. Archanioł Gabriel zstąpił z obłoku i przekroczył próg ich bawialni.
Nagle Jane powściągnęła rozradowanie, a zamiast niego pojawiło się uczucie stosowniejsze – zatroskanie. Swatka kolejny raz się pomyliła. O ile wcześniej proponowała partnerów zbyt niskiej jakości, głupców czy krzykaczy, o tyle tym razem przysłała kogoś zbyt dobrego. Jane oszacowała łączną wartość atrakcyjnej aparycji, wypłacalności i pozycji społecznej ewentualnego małżonka, porównała je z własnymi i odkryła, że wyniki do siebie nie pasują. Ten majętny grecki bóg, który może przebierać w kobietach, nie zakocha się w piszącej powieści, posuwającej się szybko w latach kobiecie bez posagu.
Jane zerknęła na swoje odbicie w lustrze w korytarzu. Zabłocone buty i zbryzganą na polu pelisę zastąpiła jedwabnymi pantoflami oraz najładniejszą suknią, ale w porównaniu z płaszczem pana Withersa, wykonanym z przedniej wełny, jej odzież jawiła się jak łachmany. Na widok najgorszego elementu swojego wyglądu jęknęła:
– Moje włosy! – Zamiast greckiego węzła wykonanego przez matkę na głowie miała istną szopę.
– Może byś tak przesunęła to duże pasmo po lewej – zasugerował wielebny pomocnym tonem – nieco na północ?
Jane tak właśnie uczyniła.
– Pogarszasz sytuację – stwierdziła pani Austen i pacnęła Jane po rękach. Złapała córkę za głowę, wyjęła kawałek żywopłotu i ściągnęła włosy z powrotem w bolesną, lecz przyzwoitą fryzurę. – Niech spojrzę. – Zrobiła krok do tyłu i zmierzyła Jane spojrzeniem. Prychnęła, marszcząc czoło, i przesunęła dłonią po grubym, złotym łańcuszku wiszącym na jej szyi.
Pani Austen pochodziła z zamożniejszej rodziny niż pan Austen i miała odległe koneksje z osobami wysokimi rangą oraz utytułowanymi. Jej krewni nie byli zachwyceni, gdy wyszła za wiejskiego pastora. W miarę jak lata spędzane w cichej parafii płynęły, jej dochód i pozycja malały, aż w końcu pozostał tylko jeden ślad po tamtym życiu: szczerozłoty medalion na łańcuszku, przyćmiewający mosiężne świecidełka, które zebrała już jako mężatka. Naszyjnik zakupiła w siedemnastym wieku jej prababka baronowa za królewską sumę, a od tamtej pory jego wartość jeszcze wzrosła. Pani Austen prezentowała wisiorek z dumą i w każdą niedzielę polerowała jedwabną szmatką.
– Posłuchaj mnie, Jane – powiedziała, łapiąc córkę za ramiona. – Odzywaj się do tego mężczyzny ujmująco i kokieteryjnie. Nie wspominaj o książkach, polityce ani o niczym, przez co poczuje się głupio. Z mądralą nikt się nie ożeni.
Jane się zjeżyła. Zaczęłaby się sprzeczać, gdyby nie to, że rano sama snuła podobne rozważania.
– Dobrze, mamo – odparła. – Obiecuję, że będę się zachowywać tak niemądrze, jak tylko się da.
Wtem ojciec musnął jej dłoń.
– Wszystko będzie dobrze, Jane.
Jane skinęła głową. Zaznaczywszy należycie powagę sytuacji, pomarszczywszy czoła i pomartwiwszy się, cała trójka wzięła głęboki oddech i wkroczyła do salonu.
Wielebny Austen wszedł jako pierwszy i powitał pana Withersa oraz jego syna Charlesa. Następnie z uderzającą jak na Austenów samokontrolą dokonano prezentacji. Nawet pani Austen zachowywała się względnie przyzwoicie, oniemiała w obliczu majątku i atrakcyjności zalotnika. Odczekała bite siedem minut, nim podała listę domów swego syna Edwarda, wypełniając pustkę uprzejmą i błahą paplaniną, w której celowała.
Ten jeden raz Jane westchnęła z ulgą, przysłuchując się konwersacji prowadzonej przez matkę, bo dzięki niej ona sama nie znajdowała się w centrum uwagi. Skupiła się na tym, by nie patrzeć młodemu mężczyźnie w oczy; gdy tylko Jane pozwoli mu się porządnie przyjrzeć jej twarzy, młodzian zwieje, gdzie pieprz rośnie. Wobec tego liczyła klepki w parkiecie. Gdy jednak wreszcie rzuciła ukradkowe spojrzenie w jego stronę, z zaskoczeniem odkryła, że on się do niej uśmiecha.
– Panie Withers, jest pan, jak się zdaje, naturalistą – zwróciła się pani Austen do ojca.
– W rzeczy samej – odparł pan Withers senior. – Nie jestem jednak zawodowym botanikiem, to zaledwie mój konik.
Jane znów zerknęła na młodzieńca, podczas gdy matka schlebiała starszemu i wychwalała jego zamiłowanie do natury. Czyż to możliwe? Czyżby pan Withers rzeczywiście się do niej uśmiechał? Owszem. Jane z wysiłkiem uspokoiła oddech.
– W ogrodzie rośnie różany krzew, którego gatunku nie potrafię rozpoznać – powiedziała pani Austen. – Czy zechciałbyś, panie, pomóc mi go sklasyfikować?
Pan Withers wyraził zgodę i cała piątka wyruszyła na zewnątrz, by zwiedzić Sydney Gardens. Jane wiedziała, że róże, o których mówi matka, to różowa odmiana Queen Mary, kwiaty zupełnie zwyczajne na wapiennej glebie Bath, i że matka też o tym wie. Lecz choć Jane wietrzyła fortele matki z odległości mili, najwyraźniej mężczyźni ich nie dostrzegali.
– Zechce pan spojrzeć, panie Withers, zauważyłam pączek róży tuż przy murze ogrodu – rzekła pani Austen.
– Nie widzę pąków, pani Austen – odpowiedział pan Withers senior. – Może być nam trudno, albowiem mamy marzec.
Ogrody przypominały cmentarzysko pełne gołej ziemi i badyli, jednak matka Jane nie odstępowała od swoich zamierzeń.
– Niewykluczone, że ma pan rację – przyznała pani Austen. – Zechce mi pan towarzyszyć, gdy przyjrzę się z bliska? Może wówczas uda się nam sprawę rozstrzygnąć.
Pani Austen odwiodła starszego pana Withersa oraz męża na bok i pozostawiła córkę sam na sam z zalotnikiem, co napełniło Jane przerażeniem. Była wdzięczna za matczyne intrygi, teraz jednak okoliczności zmuszały ją, by się odezwała, a tym samym wszystko zniszczyła.
Jane, przechadzając się z panem Withersem po ścieżce w milczeniu, przypomniała sobie wcześniejsze wytyczne matki i siliła się na coś kokieteryjnego. Mówić o pogodzie? Najwyraźniej przestało padać. Obmyślała zalotny komentarz na temat opadów atmosferycznych i była już na skraju rozpaczy, gdy nagle Charles Withers obrócił głowę i się uśmiechnął.
– Zażyła pani wód, panno Jane? – zapytał ją.
Wytężała umysł, jak odpowiedzieć, nie dobywając głosu. W końcu skapitulowała i odparła słownie:
– Nie, panie.
Mówił o słynnych uzdrowicielskich wodach, które z bulgotem wypływały ze środka ziemi i gromadziły się w sadzawce w centrum Bath. Król Jerzy napił się wody i ozdrowiał z podagry. Po tym cudzie ludzie zlatywali się ze wszystkich stron, by raczyć się czarodziejskim płynem z sadzawki. Tuż obok mistycznego lokum John Baldwin wzniósł wspaniałą herbaciarnię, zwaną Pompownią, by ludzie mogli pić wodę w dystyngowanych warunkach. Jedyną znaną Jane osobą, która przestąpiła jej progi, była Margaret, służąca Austenów. Po długich namowach Margaret wyznała, że zapłaciła równowartość zarobku z całego tygodnia, by wypić łyżeczkę siarkowej wody, którą wypluła, gdy tylko jej przyjaciółki odwróciły się plecami. Zapewniła jednak Jane, że w tym krótkim czasie, gdy miała wodę w ustach, odczuła jej dobroczynny wpływ.
– Wie pani, co to znaczy „zażyć wód”? – zapytał pan Withers. – Od trzech dni już chodzę po Bath i udaję, że rozumiem, co to oznacza. Farsa trwa tak długo, że boję się kogoś spytać. – Poprawił guzik przy płaszczu.
Jane znieruchomiała. Czyżby ten przystojny mężczyzna zażartował? Postanowiła go sprawdzić.
– A co to oznacza twoim zdaniem, panie?
– Z tego, co się orientuję, należy włamać się do Pompowni pod osłoną nocy, nabrać do kieszeni tyle wody, ile się da, a następnie wybiec na zewnątrz. – Uśmiechnął się jeszcze raz.
Jane przełknęła ślinę.
– Nazbyt pan skromny, deklarując niewiedzę, panie Withers. Dokładnie tak to się odbywa.
– Czy wolno zaczerpnąć własnej wody z wanny bądź przeznaczyć do tego celu wodę z uczynnej kałuży, czy też magiczne właściwości posiada wyłącznie woda z kurka w Pompowni? – zapytał.
– Z żalem stwierdzam, że czarodziejska jest jedynie woda, za którą trzeba wnieść opłatę.
– Och, ale ja zamierzam ją wykraść.
– Naturalnie. – Jane nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu.
– Będę potrzebować wspólniczki, jeśli zechce mi pani wyświadczyć ten zaszczyt.
Od tak dawna żaden mężczyzna nie prosił Jane, by mu towarzyszyła, że niemal przeoczyła zaproszenie.
– Z przyjemnością – odparła z kolejnym uśmiechem. Postanowiła, że teraz stanie się bardziej powściągliwa, dwa uśmiechy wystarczyły. Jeszcze trochę i można by uznać, że dobrze się bawi.
– Jutro mam sprawę do załatwienia w Bristolu, ale może pojutrze – rzekł.
Ku przerażeniu Jane w toku dalszej rozmowy wyszło na jaw, że ceni on Cecilię, jej ulubioną książkę. Zaczęła się martwić, bo okazało się, że czerpie przyjemność z towarzystwa tego mężczyzny, szanuje jego zdanie i wraz z nim kpi z Bath. Jedyną wadą pana Withersa był niewielki rozmiar guzików u płaszcza, nie miała więc wyboru i musiała go polubić.
Dołączyli do rodziców i wrócili do domu. Jane i jej matka zgodziły się na wizytę w Pompowni za dwa dni. Charles Withers wraz z ojcem pożegnali się pogodnie i życzliwie, a gdy Austenowie odprowadzali ich do gigu, pani Austen z radością skorzystała z okazji, by pomachać do lady Johnstone, która przyglądała się im ukradkiem zza zasłonki w swej bawialni.
Następnego ranka Jane otrzymała list od Cassandry. Napisano w nim:
Droga Jane!
Tak dużo czasu upłynęło od naszej ostatniej rozmowy. Zapewne wiele mnie ominęło, odkąd wyjechałam, a Bath tęskni za mną tak samo, jak ja tęsknię za Bath.
Siostra często w ten sposób żartowała, bo obie wiodły w Bath życie jeszcze nudniejsze niż niedzielne kazania ich brata Jamesa. Czas wypełniały im korowód przechwałek i czczej gadaniny oraz spotkania z niemądrymi ludźmi, którzy przyjeżdżali na tydzień, a potem wracali do domu i odkąd wyjechali ze Stall Street, nikt o nich więcej nie myślał. Dziś jednak Jane miała nowiny. Pragnęła towarzystwa Cassandry, która dwanaście dni wcześniej pojechała na wschód, by pomóc żonie Edwarda przy rozwiązaniu z ósmym dzieckiem. Cassandra nie chciała opuszczać Jane, ponieważ zauważyła, że siostra popadła w melancholijny nastrój, jak to się jej niekiedy zdarzało. Ale Jane zapewniała, że sobie poradzi, bo jej własne rozterki w porównaniu z bezpiecznym przyjściem na świat zapasowego dziedzica rodu Austenów jawiły się jako niedorzeczne. Siostrę zachwycą nowiny od Jane.
Jane zajęła miejsce przy niedużym biurku w oknie bawialni, gdzie poprzedniego dnia stał pan Withers, i nakreśliła odpowiedź.
„Droga Cassandro”, nabazgrała na papierze piórem ojca. „Zachowaj spokój, słodka siostrzyczko. Mam wieści z Bath”. Zanurzyła pióro, układając w myślach kilka linijek na temat pana Withersa, jego guzików i lady Johnstone, lecz odkryła, że nie potrafi ich spisać. Z pióra na kartkę skapnęła kropla atramentu.
Jane zrobiło się głupio. Po upływie nocy wszystko jawiło się jako wykwit wybujałej wyobraźni. Pan Withers się do niej uśmiechnął i zaprosił ją w miejsce publicznych spotkań. Zdesperowany umysł pozbierał te okruchy atencji i przeistoczył je w najprawdziwszą miłość. Najpewniej zaprosił ją do Pompowni z litości. Jane przeklęła te mrzonki i odłożyła pióro.
– Co piszesz, Jane? – zapytała matka, wchodząc do bawialni. – Oby nie było to opowiadanie. – Wyrwała Jane list i przyjrzała mu się.
– Nie, mamo – odparła Jane.
Matka zmrużyła oczy, wpatrując się w papier.
– Podtrzymuję wcześniejszą decyzję, że spalę każdą powieść, jaką znajdę. Chociaż masz już pana Withersa.
– Nie mam pana Withersa, mamo.
Matka odłożyła kartkę.
– Szykuj się, do siostry możesz napisać później. Czas na nas, musimy iść do miasta.
Gdy przechodziły po Pulteney Bridge i kierowały się do centrum Bath, Jane zauważyła coś dziwnego. Większość mieszkańców miasta na ogół ją ignorowała albo potrząsała głowami, dziś jednak jakaś kobieta, znalazłszy się obok, z szerokim uśmiechem na twarzy zawołała:
– Dzień dobry, Jane!
To osobliwe powitanie zainicjowało kilkanaście równie entuzjastycznych pozdrowień, w miarę jak Jane wraz z matką sunęły brukowaną uliczką. Nim dotarły do rogu, każda kupcowa czy dewotka idąca alejką pomachała do niej albo się uśmiechnęła. Pani Austen radośnie ujęła Jane pod ramię.
– Dlaczego wszyscy są tacy mili, mamo? – zapytała Jane. – Przerażają mnie ich uśmiechy.
– Och, cicho tam – rzuciła matka. – Cieszą się naszym szczęściem.
Jane przystanęła.
– Dlaczego się cieszą, mamo? – Matka nie odpowiedziała. – Mamo, ilu osobom powiedziałaś o panu Withersie?
– Prawie nikomu! – zakrzyknęła, machając rękoma, jakby odganiała muchę. – Tak czy siak, w czym rzecz? Któż się kryje z takimi dobrymi nowinami?
– Zaprosił mnie tylko na otwarte spotkanie.
– Ależ ty czasem bzdurki opowiadasz – odparła matka.
Poprowadziła Jane przez Stall Street i skręciła w lewo, gdzie zaatakowały je uśmiechy i machające dłonie połowy mieszkańców Bath. Jane przełknęła ślinę i już miała zrugać matkę za nierozważne gadulstwo, gdy nagle pani Austen zatrzymała się przed Maison Du Bois, sklepem modniarskim u wylotu Westgate. Początkowo Jane przypuszczała, że matka przystanęła, by zawiązać sznurowadło, ona jednak skierowała się do wejścia.
– Mamo, oszalałaś? – zapytała Jane.
W Maison Du Bois sprzedawano najdroższe suknie w Bath, a może i w całej Anglii. Miejscowi nigdy nie uczęszczali do tego sklepu – istniał on wyłącznie na użytek bogatych londyńczyków i arystokracji, która zaopatrywała się tam podczas wakacji. Mała księżniczka Charlotte zakupiła tutaj calutką garderobę – ku utrapieniu dzierżyciela królewskiej sakiewki – a wszystkie suknie, rękawiczki i buciki sprowadzono na życzenie z Paryża.
Pani Austen przekroczyła próg, ciągnąc za sobą córkę. Jane się zdziwiła, że drzwi nie są pod strażą. Sądziła, że będzie w nich stać zbrojny wartownik, zastawiający drogę nieutytułowanemu pospólstwu ich pokroju, by nie przekroczyło progu w swoich umazanych sadzą butach, weszły jednak do środka niezauważone. Gdy znalazły się we wnętrzu, Jane zobaczyła pokój przecudnej urody: białe gipsowe różyczki zdobiły sufit, a lśniące gzymsy wykończone mosiądzem uświetniały każdą szafkę. Olbrzymie dębowe schody wznosiły się w głębi pomieszczenia w Bóg raczy wiedzieć jakim kierunku – może do nieba. W szklanych szafkach leżały kremowe chusty z jedwabiu albo adamaszku, cytrynowe czepki, brzoskwiniowe pantofle lekkie jak piórko i szale tkane ze szczerego złota. Wszędzie wisiały suknie. Przypominało to raczej cukiernię aniżeli sklep modniarski.
– Co za straszne miejsce – stwierdziła Jane. – To zupełnie nie do przyjęcia.
– Tak musi być w zaświatach – powiedziała pani Austen przyciszonym tonem.
Ekspedient spojrzał na nie zza szafy z grymasem na twarzy.
– Zgubiły się panie? – Zmierzył je wzrokiem od stóp do głów, nie siląc się nawet, by ukryć taksujące spojrzenie.
Jane skinęła głową.
– Chodźmy, mamo – powiedziała. Skierowała się do wyjścia.
Matka ją zignorowała i zwróciła się do mężczyzny:
– Sprzedajecie tu suknie?
– Jak pani widzi – odparł. – Kosztowne.
– Dobrze – skwitowała, kiwając głową. – Chciałybyśmy zakupić suknię.
– Mamo, nie! – rzuciła Jane.
– Cicho, córciu, albo dostaniesz po twarzy – rzekła pani Austen.
– Czy wie pani, że ten zakład wykonał kiedyś kapelusz dla Marii Antoniny? – odezwał się ekspedient do pani Austen, pociągając nosem.
– Zapewne zanim straciła głowę – odparła pani Austen, unosząc brew i przekrzywiając głowę. Ton głosu i słowa uradowały Jane; gdy miała ochotę, matka potrafiła wykazać się dowcipem.
Mężczyzna aż się zapowietrzył.
– Szyjemy i sprowadzamy najpiękniejsze suknie na wyłączne zlecenia.
– Miło mi to słyszeć. Proszę zatem uszyć suknię dla mojej córki. – Skrzyżowała ręce na piersi.
Sytuacja nastała patowa – ekspedient nie chciał się ruszyć, a pani Austen nie chciała wyjść. Wreszcie mężczyzna uprzytomnił sobie roztropnie, że pani Austen przewyższa go wytrwałością i uporem. Skrzywił się szyderczo i przykucnął, by zdjąć z Jane miarę.
Działał z ogromnym namaszczeniem, cmokał i gdakał, komentując pod nosem długość ręki Jane czy obwód talii, jak gdyby pomimo jej eleganckich kształtów wymiary go zaskoczyły. Osoba bardziej obiektywna określiłaby może nawet sylwetkę Jane mianem ładnej czy gibkiej, ale ekspedient uparł się, że znajdzie w niej wady. Wydał z siebie długie westchnienie, a następnie z jedwabnego wieszaka zdjął jedną, jedyną suknię, oznajmiając:
– Nic więcej na jej wymiary nie mamy.
Jane zapatrzyła się w suknię z zapartym tchem.
– Mamo. – Potem umilkła.
Bez wątpienia trzeba było poświęcić bity miesiąc kunsztu oraz miłości, by powołać tę suknię do istnienia. Jedwabna suknia wierzchnia w kolorze kości słoniowej osłaniała właściwą suknię z jasnego, kremowego muślinu. Na biegnących wzdłuż złotych paskach szwaczka wyhaftowała szeregi różyczek. Jane wyraźnie widziała płatki i listki każdego kwiatu. Wyobraziła sobie, jak jakaś kobieta siedzi pochylona nad stołem przez setki godzin w pełnym przeciągów warsztacie na lewym brzegu Sekwany z maleńką igłą i delikatną nicią. Suknię obficie wykończono jedwabną plecionką, co sprawiło, że przypominała płaszcz wojskowy – Jane ogromnie się to podobało. Przypominało jej to mundury, jakie mogliby nosić jej bracia, Frank i Charles, oficerowie marynarki, żeglując wzdłuż wybrzeża Hiszpanii. Jane przesunęła dłonią po prześwitującym materiale.
– Co za odcień bieli – zauważyła. – Poplamię ją na jednym spacerze.
– Im suknia bielsza, tym lepsza – poinstruował ekspedient. – W tej nie chadza się na spacery, lecz jeździ powozem. – Sięgnął ręką po strój.
– Sprawdź, czy pasuje – powiedziała pani Austen, odsuwając suknię od niego i podając córce.
Jane zaoponowała, bo przeczuwała, że zniszczy to dzieło sztuki, gdy tylko muśnie je palcem, ale ustąpiła, widząc złowieszczą minę matki. Weszła za parawan w chińskim stylu i się przebrała.
– Dobry Boże – rzekła matka, gdy jej córka wychynęła.
– Co się stało, mamo? Źle leży?
– Jane. – Matka urwała, a jej twarz przybrała wyraz, którego córka wcześniej nie widziała. – Jesteś piękna.
Jane prychnęła. Matka nigdy wcześniej nie czyniła na jej temat takich deklaracji. Nikt ich nigdy nie czynił. Kiedy jednak przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze, ucichła. Kremowy materiał podkreślał złote plamki w sarnich oczach. Policzki się zaróżowiły. Nigdy się tak nie ubierała. Ściągnęła łopatki – ta suknia tego wymagała.
– Ile kosztuje? – zapytała matka.
– Dwadzieścia funtów – odparł ekspedient z triumfalnym uśmieszkiem.
Pani Austen chwyciła torebkę.
– Weźmiemy ją.
– Mamo, nie.
Dwadzieścia funtów stanowiło równowartość sześciomiesięcznego czynszu w Sydney House. Niepodobna, by pani Austen dysponowała taką sumą. A jednak wyjęła z torebki banknot i podała mężczyźnie.
– Skąd ty to wzięłaś? – zapytała Jane. Zerknęła na matkę i zauważyła zmianę: na szyi, którą zazwyczaj zdobił ciężki złoty łańcuch, teraz nie było nic. – Mamo! Gdzie jest naszyjnik po baronowej?
Zdawało się, że biała skóra na szyi pani Austen, dopiero co wystawiona na światło dnia, zadrżała. Jane nigdy nie widziała swojej matki bez tej tak cennej dla niej biżuterii. Bez niej wydawała się pospolita i naga.
Matka dotknęła gołej szyi, a potem cofnęła dłoń.
– Skoro moja córka ma iść do Pompowni, będzie miała się w czym tam pokazać.
Jane zachłysnęła się i pokręciła głową.
– Mamo…
– Słuchaj mnie, Jane. To ułatwi sprawę, zwłaszcza z perspektywy jego ojca. Potwierdza to, że nie jesteśmy nędzarzami. – Zadarła brodę.
– Mamo, uwielbiałaś ten naszyjnik.
Matka lekko się wzdrygnęła.
– To moja wina, Jane. Pozwalałam ci siedzieć z ojcem i czytać, a powinnam była zabierać cię na bale i przyjęcia. Powinnam była ci pokazać, jak się parzy herbatę.
– Potrafię parzyć herbatę.
– Bardzo kiepsko to robisz, Jane. Zapominasz o liściach, a potem napar ma metaliczny posmak. Gdybyśmy cię strofowali, pomogli korzystnie zaprezentować twoją aparycję, już byś była mężatką. Zawiodłam cię, Jane. Pozwoliłam ci chodzić własnymi ścieżkami. Pozwól, że kupię ci tę suknię.
Jane zadumała się chwilę nad radością, jaką przyniosło jej chodzenie własnymi ścieżkami. Po raz kolejny obrzuciła spojrzeniem nagą szyję matki i pokręciła głową. Nigdy jej nie rozumiała.
– Dobrze, mamo.
Pani Austen uśmiechnęła się przelotnie, a potem znów zmarszczyła czoło. Gestem nakazała Jane się przebrać, a gdy córka wróciła, pani Austen umieściła banknot w szponach ekspedienta. Wyszczerzył się w uśmiechu i capnął pieniądze, po czym zapakował kreację. Jane objęła w posiadanie białą suknię. Nigdy wcześniej nie miała nic równie pięknego.
Zbliżając się do Sydney House, zobaczyły czekającego przed mieszkaniem przystojnego, niezwykle stylowego mężczyznę w wieku lat trzydziestu. Blond włosy związał czarną wstążką. Jane westchnęła z zaskoczeniem.
– Witaj, Henry – zawołała do brata.
– Witaj, Jane – odparł z uśmiechem.
Obok stała Eliza, jego żona, trzymając męża pod rękę.
– Bonjour, Jane – przywitała się.
– Wydawało mi się, że do czwartku bawicie u Dawsonów – zauważyła Jane. Brat z żoną składali wizytę przyjaciołom w Kornwalii i mieli zajrzeć do Austenów dopiero za tydzień, w drodze powrotnej do Londynu.
Henry pokręcił głową.
– Mama napisała do nas pocztą przyspieszoną i zażądała, byśmy zmienili plany. Pójdziemy z tobą jutro do Pompowni. Wszyscy bardzo się cieszymy twoim szczęściem, Jane. To doprawdy wspaniałe nowiny.
– Zaiste – rzekła pani Austen. Pokiwała głową z dumą. – To ważniejsze niż ten niemądry Robert Dawson.
– Mamo, nie! – krzyknęła Jane z przerażeniem. Ogarnęła ją zgroza. – Dzielimy skórę na niedźwiedziu. Spotkałam tego mężczyznę tylko raz.
– Ależ posłuchaj, Jane – powiedział Henry z uśmiechem. – Zaproszono cię do Pompowni. Wszyscy się tam zaręczają. Po nic innego się tam nie chodzi, chyba żeby napić się tej okropnej wody. – Zaśmiał się, błyskając w świetle słońca białymi zębami. – W dodatku jesteś przecież Jane Austen, najsłodszą i najmądrzejszą kobietą, jaką znam. Będziesz najwspanialszą matką i żoną. Wybacz, kochanie – dodał, skinąwszy głową w stronę małżonki.
– Nie przepraszaj – zakazała Eliza łagodnie, wypowiadając słowa z ojczystym francuskim akcentem. Nigdy się nie odzywała, jedynie mruczała, a ponadto roztaczała egzotyczny powab, na który Jane nawet nie próbowała się zdobyć, by się nie ośmieszyć. – Zgadzam się z tobą. – Kiwnęła głową mężowi. – A teraz masz jeszcze suknię – dodała z uśmiechem, patrząc na Jane. – Żaden mężczyzna ci się nie oprze.
Zjedli razem obiad. Mama tryskała humorem, a papa otworzył butelkę wina, którą otrzymał od zamożnego parafianina jeszcze w Hampshire.
– Co ostatnio porabia Darcy? – zapytał Henry podczas posiłku.
Obrzucił siostrę bezczelnym uśmiechem, wetknął do ust kawałek jagnięciny i zaczął żuć. W jadalni zapadła cisza. Wszyscy znali pogróżki mamy, że spali pisaninę Jane, a Henry, jak zawsze niepokorny, uwielbiał się z nią przekomarzać. Zgromadzeni spojrzeli na panią Austen i czekali, co powie.
Jeśli jednak liczyli na wybuch gniewu, spotkało ich rozczarowanie. Zamiast krzyczeć, pani Austen się uśmiechnęła.
– Dzisiaj nic, co powiesz, mnie nie rozzłości, synu. Jane może sobie pisać, ile dusza zapragnie, kiedy tylko wyjdzie za mąż.
Henry wybuchnął śmiechem i zaklaskał. Pozostali poszli w jego ślady. Na domostwo pierwszy raz od lat spłynął osobliwy nastrój – szczęście. Wszyscy śmiali się do rozpuku z opowieści Henry’ego o dziwnych typach, z którymi miał do czynienia w banku. Eliza grała na fortepianie, a wielebny Austen, na ogół spętany przez nieśmiałość, ku zaskoczeniu i radości Jane włączył się nawet we wspólny śpiew. Podniecenie emanowało z mamy pod postacią cichych westchnięć i posapywania, a policzki miała zaróżowione od wina.
Jane nie zdawała sobie sprawy, jak monotonny i przygnębiający nastrój panował wcześniej w domu. To ona wywołała w rodzinie tę przemianę, czy raczej jej szczęście w miłości. Przełknęła ślinę, zdenerwowana wagą emocji i tego, jak spokój ducha rodziców zależał od jej stanu cywilnego. Przeprosiła i wyszła.
Henry znalazł siostrę na schodach. Znów ją objął.
– Naprawdę ogromnie się cieszę, Jane – powiedział.
– Henry, to się dzieje tak szybko – zaoponowała.
Wszedł jej w słowo.
– Przestań, Jane. Znam Staruszka Withersa, robiłem z nim interesy. To rozsądny człowiek. Siostro, nastał już czas. Ten mężczyzna okazałby się głupcem, gdyby wypuścił cię z rąk. Będziesz szczęśliwa, nie ma rady. Pora się przyzwyczaić do tej myśli. – Twarz rozświetlił mu uśmiech. Henry miał pogodne usposobienie, ciągle się uśmiechał.
Jane skinęła głową i dała się uciszyć.
Gdy pani Austen zaproponowała spacer, jak to mieli w zwyczaju robić całą rodziną jeszcze w Hampshire, wszyscy z radością na to przystali. Przywdziali płaszcze i buty i wyszli na zewnątrz w wieczorny chłód.
Henry i Eliza szli z przodu ramię w ramię. Pani Austen puściła rękę męża i przyłączyła się do Jane, która wędrowała sama. Gdy oddalali się niespiesznie od Sydney Place, zaatakowała córkę pomysłami na romantyczne sytuacje, najskuteczniej wiodące do oświadczyn. Gdyby tak Jane wpadła do Avonu albo na przykład do niedźwiedziej jamy – zaklinała pani Austen – Charles Withers musiałby ją uratować, a następnie poślubić. Jane odparła, że nie zna żadnej niedźwiedziej jamy w okolicy Somerset, to jednak pani Austen nie zniechęciło. Podsunęła także scenariusz słodkich słówek, które można szeptać mężczyźnie do ucha, oraz wachlarz zupełnie nieosiągalnych dla córki fryzur. Jane zazwyczaj oponowała, teraz jednak uśmiechała się i wychwalała każdy z planów, błądząc myślami gdzie indziej i oswajając się z tym, jak Henry podsumował sytuację.
– Idzie panna Harwood. Złóżmy wyrazy uszanowania – powiedziała matka, gdy weszły na Cheap Street. Drobna, siwa kobieta w cerowanych rękawiczkach pomachała do nich z progu swojego domu.
– Proszę cię, mamo, dość tych życzeń – odparła Jane. Ale matka już zdążyła skręcić w stronę domu kobiety i się z nią przywitać.
– Nie widziałam, jak panie się zbliżają – powiedziała panna Harwood. – Cały wieczór byłam zajęta, lecz zapewne dam radę zaparzyć dzbanek herbaty i na szybko podać ciasto. – Skierowała się do środka.
– Dziękujemy, panno Harwood, ale nie trzeba – odpowiedziała matka Jane. – Musimy wracać do domu. Przystanęłyśmy jedynie, by dopytać, jak stoi pani z węglem.
Panna Harwood się uśmiechnęła.
– Stoję z węglem znakomicie, pani. Zresztą i tak ogień mi niepotrzebny. – Owinęła ramiona ciaśniej szalem.
– Nie pali pani ognia? – dopytała pani Austen. – Wczoraj złapał przymrozek i dzisiaj w nocy będzie tak samo.
Henry i Eliza, stojący przy moście, obejrzeli się za siebie. Panna Harwood ściszyła głos i spuściła wzrok.
– Nie marnuję węgla, gdy jestem w domu sama.
– Ile ma pani węgla, panno Harwood?
– Trzy.
– Trzy worki? Ależ to mnóstwo.
– Nie, trzy – podkreśliła.
– Czyli trzy… węgielki? – zapytała Jane.
– Przecież w zeszłym tygodniu odwiedził panią brat – zauważyła pani Austen.
– Samuel to ważny człowiek, pani. Ma wiele spraw do załatwienia. – Panna Harwood zadarła brodę.
– Proszę zajrzeć do Sydney House, a Margaret przygotuje dla pani cztery worki węgla – stwierdziła pani Austen. – Odpłaci się pani jednym ze swoich obrazów – dodała.
– Mam już pomysł – zakrzyknęła panna Harwood z ulgą. – Pejzaż z Pulteney Bridge.
Matka pochwaliła kobietę za oryginalny koncept.
– Proszę się jednak nie przemęczać – dodała.
Panna Harwood popatrzyła na Jane i ich oczy się zetknęły. Odwróciła wzrok.
– Zechce pani przyjrzeć się mojemu palenisku, pani Austen? – zapytała panna Harwood. – Niewykluczone, że w kominie coś utknęło.
– Oczywiście, panno Harwood – odparła matka. Schyliła głowę i weszła do środka przez łukowate drzwi.
Gdy pani Austen zniknęła we wnętrzu, panna Harwood złapała Jane za ramię.
– Słyszałam, że masz jutro iść do Pompowni. Znajdź mnie, jeśli plan się nie ziści – szepnęła i przyciągnęła Jane do siebie. Ta się odsunęła. Osobliwe słowa tak nią wstrząsnęły, że zdawało się jej, iż się przesłyszała.
– Przepraszam. O czym pani mówi, panno Harwood? – zapytała. Rozejrzała się po ulicy z nadzieją, że nikt ich nie widział.
– Nie jest to jedyna ścieżka – rzekła panna Harwood. Potrząsnęła ręką Jane tak mocno, że gdyby nie przypominała z postury wróbelka, mogłaby wyrwać kość ze stawu.
– Ramię mnie boli, panno Harwood.
– Uważasz mnie za duszyczkę żałosną. Niedorzeczną i godną politowania.
– Bynajmniej – skłamała Jane.
– Musimy trzymać się razem, panie takie jak my. – Jane mierzyła wzrokiem oblicze starszej kobiety. Panna Harwood wodziła oczami na wszystkie strony. Z czepka wysunął się jej kosmyk zmierzwionych, siwych włosów. Zdmuchnęła go gwałtownie z twarzy. – Obiecaj, że przyjdziesz się ze mną zobaczyć – zażądała panna Harwood.
Jane się zgodziła. Ta cudaczna obietnica wciąż dźwięczała jej w uszach, gdy wraz z rodziną wracała do domu i przekroczyła rzekę Avon mostem, który zgodnie ze swymi pogróżkami panna Harwood miała namalować w zamian za worki węgla.
Następnego ranka, gdy Jane zeszła na dół, a cała rodzina podziwiała jej nową suknię, wszystkich zaskoczył dzwonek do drzwi.
– Któż to taki? – zakrzyknęła pani Austen. – I to w tak kluczowym momencie. Powiadomiliśmy wszystkich znajomych, że udajemy się do Pompowni.
Margaret otworzyła drzwi i zapowiedziała gościnię:
– Pani pozwoli. Lady Johnstone.
Austenowie popatrzyli po sobie, wzruszając ramionami. Wszyscy zdawali się zadawać sobie to samo pytanie. Dlaczego przyszła z wizytą właśnie teraz?
Lady Johnstone cisnęła płaszczem w Margaret i wkroczyła do środka. Pani Austen dygnęła przed sąsiadką.
– Lady Johnstone – odezwała się. – Czemu zawdzięczamy pani wizytę?
– Nie mogę się napić herbaty z najbliższymi sąsiadami, nie budząc podejrzeń? – odparła lady Johnstone oburzonym tonem.
Wdowa po adwokacie z Putney, którego wyniesiono do stanu rycerskiego, nigdy wcześniej nie raczyła wypić herbaty z Austenami, odkąd przybyli do Sydney House. Obrała doprawdy niezwykłą chwilę, by ich teraz zaszczycić.
– Ależ naturalnie – powiedziała pani Austen. – Jednakowoż dziś rano jesteśmy już umówieni, a nie chcemy, by nasze spotkanie przebiegało w atmosferze pośpiechu. To mój syn Henry oraz jego żona Eliza. Henry jest właścicielem banku w Londynie.
Henry się skłonił, a Eliza dygnęła.
Lady Johnstone kiwnęła głową w ich stronę, przymknąwszy oczy.
– Słyszałam o pańskim niewielkim przedsiębiorstwie – powiedziała. – Może znał pan mojego świętej pamięci męża, sir Johnstone’a z Putney?
– Słyszałem o nim, moja pani – odparł Henry.
– Może zechce pani wrócić dziś po południu, gdy wszyscy będziemy do pani dyspozycji? – zaproponowała pani Austen.
– Nonsens – odparła lady Johnstone. – Pijam herbatę szybko i spożyję zaledwie kawałek ciasta. Zajmie to dziesięć minut. – Z tymi słowy lady Johnstone pomaszerowała przed siebie korytarzem. Ojciec Jane zerknął ku stojącemu zegarowi znajdującemu się w korytarzu i podrapał się po głowie. – Z ogromną radością zawarłam znajomość z panem Withersem z Kentu – oznajmiła lady Johnstone, wpraszając się do bawialni.
– W istocie. To wspaniały młodzieniec – odrzekła pani Austen, gdy wszyscy razem weszli za nią do pokoju.
– Zechce pani usiąść – powiedział ojciec Jane, choć lady Johnstone zdążyła już zająć jego fotel.
Dosiadł się do Jane i pani Austen na sofie, podczas gdy Henry i Eliza wcisnęli się na kanapę. Wyglądali zgoła niemądrze, siedząc w środku w płaszczach i butach. Niespodziewanie lady Johnstone ponownie zabrała głos:
– Z rozkoszą pogratuluję panu Withersowi zaręczyn – rzekła.
Na chwilę zapadła cisza, a wszyscy zgromadzeni zdawali się rozważać jej słowa. Wreszcie odezwała się pani Austen – zerwała się z siedzenia i wskazała na córkę z radością, jak gdyby właśnie się domyśliła, o co chodzi.
– Jane! – zawołała pani Austen na poły oskarżycielskim tonem – słowem się nie zająknęłaś! – Reszta pokoju westchnęła i się uśmiechnęła, jak gdyby w końcu nadążyli za tokiem myślenia pani Austen.
Jane pokręciła głową.
– Nic mi nie mówiono – powiedziała stanowczo. Serce waliło jej jak młotem.
– Wczoraj w Bristolu był okropny przymrozek. Opóźnił on sporą część poczty i zniweczył wiele podróży – wyjaśniła lady Johnstone. – Zapewne dlatego jeszcze państwo nie słyszeli.
– Nie wiedzieliśmy o tym, moja pani – powiedziała pani Austen. – Dziękujemy ci. Wyświadczyła nam pani ogromną przysługę. – Wielebny Austen złapał Jane za rękę. Palce miał ciepłe i miękkie.
– W jakiejże to kwestii? – zapytała lady Johnstone.
– Powiadomiła nas pani o zaręczynach naszej córki – odparła pani Austen ze śmiechem.
– Ależ przepraszam – powiedziała lady Johnstone, również poweselała. – Cieszę się, że będę mogła pogratulować panu Withersowi zaręczyn z panną Clementine Woodger z Taunton. Wczoraj w Bristolu dobili targu. – Wdowa po adwokacie przywołała na twarz grymas uciechy.
Jane, jej matka i pozostali Austenowie wstrzymali się chwilę z reakcją na nowiny. Jane nie miała wglądu w głowę matki, ale wyobraziła sobie, że mama prowadzi ze sobą jakąś ważną dyskusję, wygładziła bowiem fałdy najlepszej spódnicy, składając raz po raz każdy kawałek błękitnego muślinu. Jane też się nie odzywała, choć wpatrywała się w podłogę i oddychała, gdy jej serce w piersi zamarło.
Na szczęście już po chwili matka przerwała dręczące milczenie:
– My także mu pogratulujemy – odparła w końcu pogodnym tonem. Jane wstała, by rozniecić ogień pogrzebaczem, nie patrząc nikomu w oczy. Pani Austen szybko podtrzymała rozmowę: – Panna Woodger posiada znaczny majątek?
– Jej ojciec, sir Woodger, jest adwokatem – powiedziała lady Johnstone. – Specjalizuje się w przeniesieniu tytułu własności. Ma gabinet w Putney.
– W Putney?
– Tak. W Putney. Jego narzeczona ma niecałe dwadzieścia jeden lat.
– Jaka młoda – zauważyła pani Austen.
– Bynajmniej nie taka młoda. Jeśli chodzi o zamążpójście, gdy się ma dwadzieścia dwa lata, najlepszy moment już przeminął.
Jane roznieciła ogień nieco mocniej.
– Tak czy owak. Bardzo jestem dzisiaj zajęta – ciągnęła lady Johnstone i wstała, gdy Margaret wniosła tacę z herbatą. – Nie traćcie już na niego czasu – dodała, wskazując imbryk. Uśmiechnęła się półgębkiem i wyszła.
Jane siedziała chwilę w bezruchu.
Najpierw żyła nadzieją, że lady Johnstone pozwoliła sobie na okrutny żart. Potem jednak Margaret wróciła z targu i przyniosła wieści od praczki zatrudnionej w domu, gdzie mieszkał pan Withers. Zaręczył się wczoraj w Bristolu.
Pani Austen dała wyraz niedowierzaniu i konsternacji, zarzekając się, że działały tu niecne siły.
– Ktoś albo coś go omamiło – orzekła.
Jane pokiwała głową, lecz w cichości serca podejrzewała, że tok wydarzeń ukształtowały znacznie bardziej banalne moce. Pan Withers uległ zdrowemu rozsądkowi – a zapewne również ojcu. Wspólne zaśmiewanie się przy ogniu we wtorkowe wieczory przez resztę życia okazało się dla niego mniej wartościowe niż status najbogatszego spośród spoczywających na cmentarzu Gravesend. Ostatecznie pan Withers dopuścił się czynu wcale nie podlejszego niż ten, że obrał ścieżkę, którą dyktowały mu jego majątek i wychowanie.
– Tak mi przykro, Jane – powiedział Henry.
Ojciec się nie odzywał. Jane ogarnęło przerażenie oraz mdłości, w żołądku ściskało ją ze wstydu. Ekscytacja i radość z wczorajszego wieczoru oraz dzisiejszego poranka wyparowały. Pani Austen otarła łzę.
– Powinniście wrócić do Dawsonów, Henry – rzekła Jane chłodno.
– Nie, Jane. Oczywiście, że tu z tobą zostaniemy.
– Nonsens. Nalegam, byście do nich wrócili. Głupio, żebyście marnowali wakacje, zostając tutaj. – Wstała. – Zapytam woźnicy, czy może zabrać was już teraz. – Odwróciła się do drzwi.
Henry się podniósł.
– Przestań, Jane. Ja pójdę. – Minął ją i wyszedł do salonu.
– Przepraszam, że zepsułam ci wakacje, Elizo – powiedziała Jane.
– Nie przepraszaj, ma chérie – odparła Eliza delikatnie.
Wszyscy wbili wzrok w podłogę. Na biurku ojca Jane spostrzegła list, który prawie wysłała do Cassandry, wychwalający wygląd i dowcip pana Withersa, i wzdrygnęła się.
Przeprosiła, wyszła z bawialni i skierowała się na górę. Zegar wskazywał jedenastą, lecz ona położyła się do łóżka. Nie zeszła na lunch ani na kolację. Odprawiła Margaret, gdy ta zapukała do drzwi i powiedziała, że Henry i Eliza wyjeżdżają. Jane nie zeszła, by się pożegnać – słyszała, jak brat i bratowa popołudniową porą wychodzą na zewnątrz głównymi drzwiami. Leżała, nie mogąc zasnąć, całą noc, aż w końcu zapadła w sen o piątej rano.
Przebudziła się godzinę później i wyskoczyła z łóżka. Głowa jej pękała od nadmiaru słów. Odrzuciła poduszkę, szukając czegoś. Tak, kiedyś tu to trzymała, ale już nie. Krążyła po pokoju. Na podłodze coś zamigotało. Podbiegła w tę stronę. Między klepkami spoczywał niewielki, jasny przedmiot. Wydłubała go z uśmiechem – matka, przetrząsając pokój, znalazła ich dziesiątki, ale ten jeden przeoczyła. Zdaniem niektórych nic nie mogło się równać z maślanym, brązowym mięsem przy gęsiej nóżce, lecz dla Jane cienki, biały patyczek symbolizował najpiękniejszą część tego ptaka. Ujęła wierzch między kciuk i palec wskazujący, a jej ścięgna odruchowo osadziły pióro w zgięciu ręki.
Otworzyła z rozmachem sosnową skrzynię w nogach łóżka i przeszukała jej zawartość. Znalazła szklany dzbanuszek wielkości moreli i przyjrzała mu się. W środku nic nie było, cisnęła go więc w kąt pokoju i znów zaczęła buszować w skrzyni. Znalazła drugi dzbanuszek, ale ponieważ zawierał jedynie kurz, rzuciła nim przez ramię w stronę jego bliźniaka. Dokopała się do zwoju koronki przeznaczonej na welon. Wyrwała go z tej trumny i rzuciła na podłogę. Pod spodem leżał trzeci dzbanuszek, w którym znajdowała się odrobina proszku złożonego z tanin, witriolu oraz gumy arabskiej. Jane uniosła go niczym trofeum. Potrzebna jej była woda.
Na parapecie stał wazon z brązowymi, gnijącymi różami. Jane wyjęła cuchnące kwiaty i zajrzała uważnie do wazonu. Na dnie znajdowała się odrobina stęchłej wody. Wlała brudną ciecz do dzbanuszka, z pośpiechem, lecz starając się nie rozlać. Cętkowane kryształki się rozpuściły.
Teraz potrzebowała papieru. Ale w pokoju nie było ani skrawka! Mogłaby przynieść trochę z bawialni, uzasadniając to tym, że chce znowu napisać do Cassandry, lecz matka na pewno rozpozna prawdziwe zamiary córki. Panika ze zdwojoną siłą muskała jej umysł, bo frazy i słowa zaczynały ulatywać z głowy.
Zastygła – owszem, w pokoju znajdował się papier. Wbiła paznokcie w szparę w klepce i ciągnęła, aż luźna deseczka się uniosła. Sięgnęła ręką w głąb otworu w podłodze. W środku mieściło się sześćset kartek dwustronnie zapisanych ręką Jane. Zaczęła układać powieść w dniu piętnastych urodzin. Nazwała ją Pierwsze wrażenia. Książka odbyła podróż do Londynu i z powrotem, odrzucona przez wydawcę Cadella, a następnie została ukryta przez Jane na dziewięć lat, by matka jej nie znalazła i nie spaliła.
Jane wzięła kartki i przesunęła palcami po pożółkłym papierze. Pachniał wanilią i drewnem. Obróciła ostatnią kartę, znalazła wolne miejsce, starła kurz z kawałka biurka i zanurzyła pióro.
Isobel Thornton pojęła, jakie to uczucie pragnąć czegoś, czego nie można posiąść.
Melbourne House stał się nieznośny. Matka Isobel zamknęła się w swoim pokoju, uskarżając się, że w całym dotychczasowym życiu nie spotkała jej taka krzywda. Gdy to zachowanie nie spotkało się z należytym zainteresowaniem ze strony otoczenia, powróciła do salonu, gdzie wygłaszała te same uwagi. Z ojcem Isobel było jeszcze gorzej. Zamiast żartować z córką z najnowszych perypetii sercowych, zamknął się w gabinecie i wymigiwał od wszelkich rozmów. Isobel domyślała się, że wszyscy czuli to samo co ona: schlebiało im przekonanie, że mężczyzna taki jak John Wilson zainteresuje się kobietą w jej położeniu i wieku.
Gdy służąca zdradziła, że potrzebuje tasiemki do naprawy, Isobel stanowczo oznajmiła, że sama ją przyniesie, choćby po to, by wyjść z domu. Gdy jednak Isobel w pasmanterii życzyła pani Turner dobrego dnia na powitanie, odpowiedź padła nie z ust właścicielki sklepu, lecz klienta.
– Dzień dobry, panno Thornton – rzekł sam John Wilson, źródło jej obecnego cierpienia, mężczyzna, który ją odtrącił i którego miała nadzieję więcej nie ujrzeć. Z tymi słowy przełknął ślinę i odwrócił głowę, a potem zapatrzył się z namiętnym upodobaniem na wystawkę szalików.
Isobel zdecydowała się zachować spokój i nie dać po sobie poznać, że jego obecność wytrąca ją z równowagi. Zastanawiała się, czy wśród wymogów ogłady istnieje ten opisujący najkrótszy czas pobytu w sklepie, nim można będzie wyjść, nie okazując grubiaństwa. Odczekała, aż zegar odmierzy jeszcze trzy sekundy, po czym skierowała się do wyjścia.
– Chyba pani nie wychodzi? – rzekł on.
Isobel westchnęła, pogodzona z myślą, że nie zdoła całkowicie uniknąć konwersacji. Wygłosiła uprzejme opinie na temat niedawnych przyjęć w mieście i poczyniła spostrzeżenie na temat niedawnej burzy. Gdy jednak wyczerpała zasób refleksji na temat sztuk oraz opadów, przekonała się z niesmakiem, że pan Wilson nie wtóruje jej wysiłkom na rzecz podtrzymania rozmowy. Istniało wiele tematów, które poruszyć mógł dżentelmen: na przykład mokre drogi albo prędkość poczty. On jednak nie powiedział ani nie zrobił nic, choć zdawało się, że słowa ma na końcu języka. Gardziła nim za ten brak galanterii i marzyła, by wyjść na zewnątrz. Pani Turner, która przyglądała się sytuacji znad kasy, nie słynęła z dyskrecji i Isobel przypuszczała, że doniesienia o tej poniżającej wymianie zdań dotrą do Ramsgate jeszcze przed kolacją.
Isobel się rozgniewała. Zarzuciła wcześniejszą wymuszoną skromność i przeszła do ofensywy.
– Życzę panu mnóstwo szczęścia i radości, panie Wilson – oznajmiła, patrząc mu w oczy.
– Dziękuję, panno Thornton – odparł, choć jego zmarszczone czoło zdradzało zakłopotanie.
– Wybierają się państwo do Kentu? Czy też zamierzają uprzednio udać się w podróż? – zapytała z zażenowaniem, czując, jak poniża ją na nowo to, że dopytuje o plany podróży poślubnej mężczyzny, który ją odtrącił.
– Zamierzam zostać w Somerset jeszcze przez kilka tygodni – odparł ze zdezorientowaną miną.
– Czy pani Wilson cieszy się planowanymi przyjęciami? – podsunęła Isobel, której zniecierpliwienie z chwili na chwilę narastało. – W przyszłym miesiącu ponownie wystawiają sztukę Cowpera, jeśli spełnia ona jej oczekiwania.
– Moja matka lubi Bath, ale na razie pozostanie w Kencie. Dziękuję pani jednak za życzenia, by teatr sprawił jej satysfakcję.
Isobel ściągnęła brwi i wzdrygnęła się na myśl o upokorzeniu, jakim była konieczność doprecyzowania tego nader delikatnego zagadnienia.
– Przepraszam – powiedziała Isobel. – Mam na myśli panią Johnową Wilson. Pańską nowo poślubioną żonę.
Dżentelmen poniechał oglądania szalików i podniósł wzrok. Przez jego twarz przemknął jakby promyk nadziei.
– Och. Może masz, pani, na myśli panią Francisową Wilson. Moją nową szwagierkę. – Podszedł do Isobel.
– Panią Francisową Wilson! – powtórzyła pani Turner zza lady.
John Wilson nadal przemierzał sklep. Isobel odwróciła się od niego i popadła w fascynację stosikiem koronek, oddychając ciężko.
– Panno Isobel, wezwano mnie do Bristolu dla uczczenia zaręczyn mojego młodszego brata, Franka, z panną Bernadette Martin.
– A zatem nie jest pan zaręczony? – zapytała Isobel.
– Nie jestem zaręczony. W Bristolu był przymrozek, który zatrzymał mnie na noc. Wysłałem wiadomość ekspresem. Biorąc pod uwagę drogi i kondycję angielskiej poczty, przypuszczam, że wiadomość dotrze do pani mniej więcej w przyszłym tygodniu. Przedzierałem się przez śniegi, by panią odszukać.
Isobel utraciła zdolność mowy.
– Umówiliśmy się na wizytę w Pompowni, panno Thornton – rzekł z czułym uśmiechem. – Isobel. Jeśli uczynisz mi ten zaszczyt, udamy się tam teraz.
Podał jej ramię, a Isobel je ujęła, a potem wraz z Johnem Wilsonem poszli na Stall Street. Choć na jej twarzy malował się spokój i milczała, pozwoliła swojemu sercu na niewielki skok z tego, co ktoś sentymentalny mógłby określić mianem radości.
Jane odłożyła pióro i rozciągnęła kłykcie, aż trzasnęły. Przeczytała całość. Później poprawi słowa, ale póki co ból uleciał z jej serca. Sensacyjna wieść, że to brat bohatera się ożenił, podsuwała genialne rozwiązanie. Ta historia była w powijakach – Jane nie wiedziała, w jakim kierunku pójdzie ani jakie słowa czy charaktery do tego doprowadzą – ale ta nastrojowa scena stanowi godne zwieńczenie powieści. Kochanków rozdarło nieporozumienie. Gdy wszystko się wyjaśniło, mężczyzna i kobieta mogli się pojednać. Naprawić więź, przywrócić szczęście.
Wysiłek, jakiego wymagało powoływanie nowych słów z pustej stronicy, przypominał ze wszech miar tortury. Jane znała trwogę przed odmalowaniem siebie w rogu kartki papieru i rozkosz ucieczki bez śladów i smug na podłodze. Uśmiechnęła się na myśl o tym, jak szybko słowa napływały jej do głowy. Zaśmiała się z tego, jak padały na papier i prawie same się pisały. Ciekawa była, ile jeszcze słów czeka. Takie natchnienie trafiało się rzadko. Powędrowała myślami ku Charlesowi Withersowi – ku temu, co też może teraz robić. Schowała kartki w biurku i wróciła do łóżka.
Przebudziwszy się, Jane zastała w pokoju towarzyszkę.
– Zniszczysz tę suknię, jeśli będziesz w niej spała – powiedziała pani Austen.
Jane spojrzała na swoją suknię za dwadzieścia funtów i skrzywiła się, widząc, w jakim jest stanie. Delikatną, jedwabną wierzchnią suknię pożerały zmarszczki, kawałek złotej tasiemki się poluzował, a kołdra zgniotła płatki haftowanych róż.
– Która godzina? – zapytała.
– Po trzeciej – odparła pani Austen. Nie podniosła wzroku, lecz czytała coś z kartki, którą trzymała w dłoniach.
Jane usiadła i potarła oczy.
– Co czytasz, mamo? – zapytała, choć znała już odpowiedź. – Daj mi to – powiedziała. Słowa uwięzły jej w gardle.
– Powiedziałaś mi, że nie pisujesz opowiadań – stwierdziła pani Austen.
– Zgadza się. To stara praca, mamo – zaoponowała Jane.
Pani Austen popatrzyła uważnie w kartki.
– To te opowiadania, które twój ojciec wysłał do Londynu. Postąpił okrutnie, mieszając ci w głowie i dając fałszywą nadzieję. Córko, dlaczego je zachowałaś i się nimi zadręczasz? – Odwróciła kartkę. – A to? – Pani Austen podniosła ostatnią stronicę manuskryptu, gdzie znajdowała się nowa scenka. Jane nie odpowiedziała. – Jesteś dorosłą kobietą – ciągnęła matka. – Masz inne zdanie?
– Nie, mamo – odparła Jane. – Jestem dorosłą kobietą.
– Przyszłam sprawdzić, czy dobrze się czujesz. Najwyraźniej tak. – Uderzyła palcem w kartkę. – My wszyscy zdajemy sobie sprawę, jak poważna jest sytuacja, lecz dla ciebie małżeństwo to nadal żart. Nie domyślasz się nawet, jak nisko upadniesz, gdy nas już nie będzie. Jednak podczas gdy my wyczerpujemy się nerwowo, próbując ci pomóc, ty się zabawiasz.
– To nieprawda, mamo. Proszę, oddaj mi te kartki. – Ale pani Austen zebrała papier w stosik i wstała. – Dokąd je zabierasz? – zapytała Jane błagalnie.
– To dla twojego dobra – orzekła pani Austen, a potem wrzuciła powieść do kominka.
Jane krzyknęła. Ogień, który wcześniej przygasł, rozgorzał po dodaniu podpałki. Jane skoczyła w stronę paleniska. Gdy była dzieckiem, lubiła słowa związane z ogniem. Jej ulubionym było „gorejący”: „płonący, buzujący ogniem, rozżarzony”. Cassandry i ojca nie interesowały świece ani płomienie, lecz Jane, podobnie jak matka, uwielbiała patrzeć, jak coś się pali. Włożyła rękę w ogień i udało jej się wyrwać jeden kawałek papieru oraz nadwęgloną już różową wstążeczkę, którą wcześniej związane były kartki. Płomienie pochłonęły pozostałe strony z tryumfalnym rykiem. Nagle pokój rozpaliła zwarta fala gorąca, suche kartki zdawały się wybuchać, a siła eksplozji odrzuciła Jane do tyłu, tak że z powrotem przykucnęła. Widowisko ją oszołomiło. Pomieszczenie wypełniła woń palonego papieru, jednocześnie kojąca i budząca trwogę. Gdy już nie było czego palić, pani Austen wstała i wyszła z pokoju.
Kiedy ogień przygasł, a popioły Pierwszych wrażeń wciąż żarzyły się w palenisku, Jane ścisnęła w dłoni jedyny skrawek papieru, który ocaliła ze stosu. Schowała go do kieszeni i wyszła z domu.
Panna Harwood czekała na progu. Otworzyła drzwi i zaprosiła Jane do środka.
– Wiedziała pani, jak to się z nim potoczy – stwierdziła Jane.
– Owszem, kiepsko – odparła panna Harwood.
Jane usiadła na wskazanym przez nią krześle.
– Co jest ze mną nie tak?
– Jesteś inna – powiedziała panna Harwood i dołożyła do świeżo roznieconego ognia; palenisko było teraz pełne węgla.
– Nie chcę taka być – wyznała Jane.
– Nie przejmuj się. – Kobieta nagryzmoliła coś na kawałku papieru i podała go Jane. – Pojedziesz do Londynu.
Jane się wzdrygnęła. Do zatłoczonej, nękanej przez szczury stolicy?
– Londyn jest o dzień drogi stąd.
– A masz inne możliwości? – zapytała panna Harwood.
Jane wzruszyła ramionami i wzięła karteluszek.
– Obecnie nie mam nic.
Następnego dnia, jadąc do Londynu owianym złą sławą dyliżansem, Jane zamartwiała się, jak tam dotrzeć tak, by nikt jej nie nakrył. Wybrała najbardziej zdezelowany pojazd pocztowy, na jaki trafiła. Odjeżdżał zza gospody Black Prince i gwarantował przejazd do Londynu mniej uczęszczanymi drogami. W publicznym dyliżansie towarzyszył Jane jedynie mężczyzna w podartej kamizelce i utytłanym kapeluszu admiralskim. Cuchnął rumem i nie patrzył jej w oczy – taki stopień komunikacji obojgu odpowiadał. Jako że nie skomentował zbrodni, jaką stanowiła samotna podróż niezamężnej kobiety, Jane uznała, że sam znajduje się w gorszych niż ona tarapatach. Czy wplątał się w jakąś bójkę, czy narobił długów w szulerniach Bath – widać było, że skory jest opuścić West Country jak najszybciej i jak najbardziej anonimowo, dzięki czemu stanowił dla Jane idealnego kompana podróży. Przymknął oczy, jeszcze zanim dyliżans ruszył.
Poczynania Jane tego poranka biły na głowę wszelki dyshonor, jaki w ciągu lat ściągnęła na swą płeć. Jeśli niezamężna kobieta samotnie przemierza wsie, targuje się o opłatę za przejazd, sama za siebie płaci, jedzie wraz z obcymi – postępuje w sposób godny najwyżej ladacznic czy wiedźm. Żadna przyzwoita niewiasta, stanowiąca własność szacownej rodziny, nie narażałaby duszy na szwank.
Rano Jane wyszła z domu, szarpana wyrzutami sumienia. Powiedziała wszystkim, że idzie jak zwykle na spacer. Matka skinęła głową, wyrażając przyzwolenie, i nawet na nią nie spojrzała. W kieszeniach Jane miała podebrane ze spiżarni herbatniki (te twarde, których nikt nie pożałuje) i nieco ponad pięć funtów – wszystkie pieniądze, jakie posiadała. Było jej wstyd, że okłamała papę. Życzył udanego spaceru i zaproponował, że dotrzyma jej towarzystwa, uśmiechając się do córki ze łzami w oczach. Gdy Jane wychodziła, wyczuła pomiędzy rodzicami napięcie – wielebny wraz z małżonką na ogół siedzieli razem w oknie wykuszowym. On czytał „Lloyd’s Post”, a pani Austen cerowała pończochy, razem śmiali się i żartowali. Tego ranka jednak wielebny ulokował się przy biurku, a pani Austen zasiadła w oknie sama. Jane pochlebiała sobie, że stanowi przyczynę tej waśni.
Dyliżans wyjechał z Bath o wpół do dziesiątej rano i skierował się przez obrzeża miasta na wschód. Złociste palladiańskie kolumny ustąpiły za oknem miejsca kamiennym domkom, potem chatom z dymiącymi kominami, a wreszcie szmaragdowym połaciom Somerset.
Pagórkowate pola West Country przeszły w dębowe lasy Berkshire. W Reading urządzili postój, by napoić konie. Woźnica rozprostował nogi, lecz ani Jane, ani jej chrapiący towarzysz nie wyszli z bezpiecznej drewnianej klatki. Wyjrzała ostrożnie z okna dyliżansu i rozejrzała się po placu w Reading, w głębi duszy nastawiona, że matka wparuje do pojazdu i zażąda, by Jane wróciła do domu.
Po przeciwnej stronie drogi zatrzymał się drugi dyliżans pocztowy, kierujący się z powrotem do Bath. Tamten woźnica postąpił tak samo jak ten ich, napoił konie oraz samego siebie. Jane zajrzała przez okno do drugiego dyliżansu – w środku siedziała roześmiana, rozgadana rodzina. Mieli barwne ubrania i wielkie walizy, więc Jane wyobraziła sobie, że jadą na wakacje do Bath. Rozważyła, czy do nich nie wskoczyć. Było jedno wolne miejsce. Mogłaby wrócić do Bath, nim ktokolwiek wznieci alarm, i nic by się nie stało. Wsparła dłoń na drzwiach, ale właśnie wtedy woźnica zajął miejsce i strzelił lejcami. Dyliżans potoczył się naprzód, a Jane usiadła. Jeżeli odczuwała jakiekolwiek pragnienie, by zachować ocalałe strzępy godności i reputacji, właśnie je unicestwiła. Nie było już odwrotu.
Na obrzeżach Windsoru okazały dąb ostrolistny, wysoki na co najmniej pięćdziesiąt stóp, znamionował drogę na Londyn. Jane na chwilę zapomniała o własnym upokorzeniu i zapatrzyła się z podziwem na jego wspaniałe gałęzie, które przetrwały mimo zmiennej pogody i upływu lat. Od tego momentu nic nie wyróżniało tej drogi poza kolejnymi skąpanymi w zieleni polami i gdy stukot oraz turkotanie kół ułożyły się w rytm, Jane zasnęła.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Cyt. za: Mary Pipher, Ocalić Ofelię, przeł. Beata Horosiewicz, Media Rodzina, Poznań 1998, s. 21. Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki. [wróć]