Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Carla w środku nocy odchodzi od męża i nie oglądając się za siebie, pod wpływem spontanicznej decyzji, wsiada do pociągu do Warszawy. Michał, chirurg, niespodziewanie traci wszystko, dowiadując się o czymś, co wywraca do góry nogami jego dotychczasowe życie. Nie znają się, jednak los sprawi, że na siebie wpadną. Oboje są w trudnym momencie, zamknięci na drugiego człowieka i ostrożni. Jednak miłość otwiera nawet najbardziej zlęknione serca. Zakochują się w sobie niespodziewanie, chociaż wciąż boją się zranienia. Ona jest zagubiona w obcym mieście, on nie do końca wierzy w dobre zakończenia. W końcu jednak pojmuje, że nie potrafi przestać o niej myśleć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 287
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1.
CARLA
Nie spała, kiedy mąż wrócił do domu. Wślizgnął się do sypialni i nagi, nie trudząc się, żeby założyć piżamę, położył się obok. Pod jego ciężarem cicho zaskrzypiało łóżko i w dusznym pokoju ponownie zapadła niczym niezmącona cisza.
– Śpisz? – wyszeptał, wtulając się w jej plecy, a jego dłoń zacisnęła się na jej piersi, ugniatając ją poprzez cienki materiał.
Carla nie odpowiedziała, ale Massimo nie przerywał pieszczot. Całował ją po szyi, napierał na nią biodrami; wyraźnie czuła, że jest pobudzony.
– Pragnę cię – powiedział, gładząc jej brzuch. – Nie śpisz, prawda? Wiem, że nie śpisz – wymruczał, zanim niecierpliwym gestem uniósł jej nocną koszulę.
– Nie śpię – przyznała niechętnie.
Nie miała ochoty na seks. Od dłuższego czasu nie miała nawet ochoty sypiać z nim w jednym łóżku, ale przecież w ich małżeństwie to jego potrzeby były priorytetowe. Ona była od spełniania jego zachcianek – zdążyła się z tym oswoić, ale nigdy tak do końca się z tym nie pogodziła… Wszedł w nią chwilę później, żeby za moment się z niej wysunąć i ponownie wślizgnąć się w jej ciepłe, kojące wnętrze.
– Dobrze ci? – zapytał z ustami przy jej uchu.
– Tak – skłamała całkiem gładko, chociaż seks z nim od dawna nie sprawiał jej szczególnej przyjemności.
Zawsze był niezły w łóżku, co dawniej doceniała. Ale po tylu wspólnych latach zbyt wiele złych wspomnień kładło się cieniem na ich relacji, żeby mogła oddać mu się bez reszty, ciałem i duszą. Zbyt wiele razy mąż ją szturchnął, upokorzył, skrytykował czy wyszydził, żeby teraz mogła czerpać czystą, niczym niezmąconą rozkosz z jego bliskości. Kiedy kobieta zamknie na mężczyznę serce, cała reszta również przestaje dawać radość. Od jakiegoś czasu byli dwójką niemal obcych sobie ludzi dzielących wspólne łóżko. Najbardziej dziwiło ją, że on wciąż zdawał się tego nie dostrzegać. Kiedy o tym pomyślała, Massimo z przeciągłym jękiem skończył w jej wnętrzu i sturlał się na swoją stronę materaca.
Pół godziny później, starając się poruszać bezszelestnie, Carla wyślizgnęła się z łóżka i boso wyszła z pokoju. Mąż zdążył już zasnąć; jego ciężki, chrapliwy oddech był jedynym dźwiękiem, który dochodził do jej uszu, mącąc spokój dusznej sierpniowej nocy. W łazience oparła się plecami o drzwi, które przed momentem zamknęła, i policzyła w myślach do stu, starając się opanować cisnące się do oczu łzy. Po włosku, jak kiedyś, w dzieciństwie. Dawno temu, gdy jako kilkuletnia dziewczynka wściekała się na starszego brata, a babcia radziła jej liczyć, aby powstrzymać złość. Teraz jednak nie chodziło o błahostkę, taką jak niechcący zniszczona przez Daria zabawka czy infantylne przepychanki na plaży. Kilka godzin wcześniej Massimo, zanim wyszedł do pubu w towarzystwie znajomego, znowu ją uderzył… A przecież przysięgał, że więcej tego nie zrobi, obiecał jej to ze łzami w oczach. Ale czy mogła jeszcze ufać jakimkolwiek jego obietnicom, zwłaszcza teraz, kiedy ich życie dosłownie waliło się w gruzy?
Polska miała być ich rajem na ziemi i nowym początkiem. Włoska restauracja w centrum Grudziądza, dostatnie życie, wspaniałe perspektywy. Massimo uparł się na wyjazd i dopiął swego – pięć lat wcześniej opuścili rodzinną Abruzję, żeby zamieszkać pod obcym niebem. Początkowo faktycznie szło im nieźle. Restauracja przynosiła całkiem satysfakcjonujące dochody, a Carla zdołała uniezależnić się finansowo od męża i znaleźć uczniów na lekcje gry na skrzypcach. Jednak niespodziewane uderzenie pandemii odebrało im klientów, a co za tym idzie znaczną część dochodów. Knajpa, przez kilka tygodni na głucho zamknięta, nawet teraz, po ponownym otwarciu, świeciła pustkami, a rodzice jej uczniów odwoływali lekcję za lekcją, tłumacząc się brakiem pieniędzy bądź strachem przed szalejącym wirusem. I nagle byli sami we wciąż jeszcze obcym kraju, z widmem bankructwa i perspektywą rychłego powrotu do Włoch.
Massimo nalegał, żeby wyjechać tak szybko, jak to możliwe, ale ona nie chciała… Pokochała Polskę, nauczyła się języka i było jej tu dobrze. Chciała jeszcze walczyć. O biznes, w którego rozkręcenie włożyli tyle serca, przetrwanie, lepsze czasy i Grudziądz, który od kilku lat był ich domem. A kiedy mu o tym powiedziała, znowu ją uderzył. Na wspomnienie mężowskiej furii Carla lekko się wzdrygnęła, przeszła na środek łazienki i zapaliła kinkiety przy lustrze. Z jego tafli patrzyła na nią szczupła trzydziestolatka o dużych brązowych oczach i przestraszonym spojrzeniu omiatanej samochodowymi reflektorami sarny. „Boję się” – pomyślała, delikatnie, samymi opuszkami palców muskając opuchliznę na policzku. Rozcięty kącik ust przemyła wacikiem nasączonym spirytusem i przysiadła na brzegu wanny, dając w końcu upust łzom.
Jednak trzeba będzie wrócić… Do domu, który już nie był domem, do wścibskich spojrzeń dawnych sąsiadów i niewielkiego nadmorskiego miasteczka, które ponownie będą musieli oswoić. A później znowu walka. O pieniądze, przetrwanie kolejnego biznesu, uczniów, klientów, życie. Myśląc o przyszłości, poczuła bezbrzeżny smutek. Kochała region, w którym dorastała, i codziennie tęskniła za rodzinnymi stronami, ale powrót tam po bankructwie prowadzonej przez męża restauracji oznaczał jawne przyznanie się do porażki, upokorzenie i wstyd. Tak, wstydziła się. Tego, że znowu im nie wyszło i że być może w tych ostatnich miesiącach nie była dostatecznym wsparciem dla pogrążającego się we frustracji, zdesperowanego i zestresowanego Massima. Wstydziła się też zasinionych śladów mężowskiej pięści na skórze, sąsiadek, które spotykała w warzywniaku, i ich pytających bądź współczujących spojrzeń. Bo przecież wiedziały, że ją bije, musiały wiedzieć. Ileż razy przesłaniała pół twarzy olbrzymimi ciemnymi okularami, chociaż było pochmurno? Ile razy odwracała wzrok, kiedy patrzyły na nią z balkonów lub szły przeciwną stroną ulicy?
Wstydziła się i czuła się upokorzona, ale najbardziej bolało ją to, że straciła wiarę we własne szczęście. Wychodząc za Massima, miała niecałe dwadzieścia lat i głowę pełną marzeń. Jednak ich wspólna droga okazała się trudna i wyboista, a Carla coraz częściej wyobrażała sobie ucieczkę od męża i życie na własny rachunek. Niepokoiło ją jednak, czy sobie poradzi. I czy odważy się zostawić za sobą wszystko to, co budowała przez niemal całe swoje dorosłe życie. „Przecież miewaliśmy i dobre chwile” – powiedziała sobie w duchu, starając się uśmiechnąć do lustra, ale ból rozciętej wargi wykrzywił jej usta w brzydki grymas.
Do łóżka wróciła kilka minut później i po tym, jak uchyliła okno w sypialni, położyła się obok pochrapującego męża. Świtało, kiedy zapadła w niespokojną drzemkę, co chwilę budząc się z płytkiego snu i ponownie zasypiając.
* * *
Obudził ją Massimo. Siedział na łóżku, trzymając na kolanach maleńki bukiet otulony celofanem, i przyglądał się jej twarzy, jakby chciał zapisać w pamięci jej rysy, chociaż widywał ją codziennie od wielu lat.
– Przepraszam, maleńka – powiedział po włosku, nazywając ją swoim skarbem, kochaniem i miłością swojego życia. – To przez ten stres, przez całą tę beznadzieję… – dodał łamiącym się głosem, kładąc kwiaty na poduszce, obok głowy Carli.
Nie odpowiedziała. Czuła, że jeśli się odezwie, z jej gardła zamiast słów wydobędzie się szloch. Ale nie chciała płakać. Nie przy nim, już nie… Zamknęła więc oczy i zacisnęła palce na kwiecistym materiale poszwy, a mąż pogładził ją po łydce. Chwilę później wstał i bez słowa wyszedł z pokoju, a ona odwróciła się plecami do drzwi i zakopała w pościeli, nie mając ochoty wstawać. Zresztą po co miałaby to robić? Nie miała na ten dzień żadnych planów – ani prywatnych, ani zawodowych, i nagle ogarnęła ją taka panika, że z trudem łapała oddech. „Co będzie dalej? – zastanawiała się, skulona na szerokim małżeńskim łóżku. – Jak sobie poradzę, jak zdołam przetrwać?”. Zaskoczyło ją to, że snuła rozważania w liczbie pojedynczej, jakby nagle, po tylu latach u boku Massima, zaczęła myśleć tylko o sobie…
– Wypij. – Massimo wrócił ze szklanką pomarańczowego soku w dłoni, postawił ją na nocnej szafce i podszedł do okna, żeby rozsunąć ciężkie ciemnobrązowe zasłony, a pokój zalało jaskrawe słoneczne światło.
– Zasłoń je – poprosiła Carla.
– Czemu mówisz do mnie po polsku?! – W jego głosie usłyszała poirytowanie.
– Mieszkamy w Polsce – powiedziała.
– Wstań i ubierz się, nie możesz tak leżeć! – ofuknął ją mąż, gwałtownie zmieniając nastrój z troski na wściekłość.
Ale jego humory nie robiły już na niej wrażenia.
– To patrz – mruknęła tylko, a on pogładził ją po lśniących długich włosach i przez chwilę, kreśląc maleńkie koła samymi opuszkami palców, delikatnie pieścił skórę na jej głowie.
– Carla, tesoro… – wymruczał, znowu kojący i troskliwy, kolejny raz płynnie przechodząc od furii do czułości.
– Zostaw mnie! – krzyknęła, odtrącając jego dłoń, a w jej głosie zabrzmiała obca, histeryczna nuta.
– Jak chcesz – rzucił po włosku i wyszedł z sypialni, głośno trzaskając drzwiami.
* * *
Kolejne dwie godziny spędziła w skotłowanej pościeli, leżąc w pozycji embrionalnej, z kurczowo zaciśniętymi powiekami i palcami wczepionymi w kwiecisty materiał poszwy. I chociaż starała się snuć jakieś w miarę pozytywne wizje przyszłości, do oczu znowu cisnęły jej się nieproszone łzy…
„Co będzie dalej?” – to jedno pytanie błąkało się pod czaszką, podsycając niepokój. Massimo musiał wyjść, bo w zalanym słonecznym światłem wynajętym mieszkaniu panowała błoga cisza, a jednak nawet leżąc w jasnej, elegancko urządzonej sypialni, Carla nie potrafiła się odprężyć. Strach wdarł się w nią na dobre, zawładnął jej myślami i ciałem, a coraz częstsze napady paniki przychodziły razem z falami lekkich mdłości, żeby na chwilę odpuścić i znowu powrócić. Przypominały jej spienione morze, przypływy i odpływy, ciągły ruch wzburzonej wody.
Wstała przed jedenastą, czując, że musi w końcu wziąć prysznic i zmyć z siebie ból i resztki tego, co zostawił w niej Massimo, kiedy kochali się nocą, kilka godzin po tym, jak ją znowu uderzył. Tak, tego też się czasem wstydziła. Tego, że pozwalała mu w siebie wchodzić niedługo po tym, jak pchał ją na ścianę, szarpał i okładał pięściami. Taki seks bywał dla niej ostatecznym policzkiem i upokorzeniem. On zazwyczaj mawiał, że to na zgodę, a kiedy się z niej wysuwał, całował ją w usta, pewny, że już wszystko dobrze, a ona nie ma do niego żalu. Ale przecież miała… „Czy mogłabym nie mieć? Czy jakakolwiek kobieta mogłaby się z czymś takim pogodzić?” – zastanawiała się przed łazienkowym lustrem, maskując pudrem brązującym paskudne zasinienie na lewym policzku. Jednak mimo że tym razem makijaż całkiem udanie zatuszował ślady przemocy, wiedziała, że pod cienką warstwą pudru kryje się wyraźny ślad mężowskiej frustracji.
Mogła przysłaniać pół twarzy ciemnymi okularami i wklepywać w policzki maskujące mazidła, ale fakty były faktami – Massimo ją bił. Nie robił tego zbyt często, a jego napady furii przeplatane były złotymi okresami sielanki, podczas których robił wszystko, żeby odpokutować każdy swój cios. Później jednak przychodziła kolejna kłótnia, a jego bezlitośnie twarda pięść lądowała na jej twarzy…
Małżeństwo… Nie lubiła tego słowa. Jako młoda dziewczyna godzinami przesiadywała na plaży i snuła fantazje o swoim wystawnym ślubie i bajecznym życiu u boku wyśnionego męża, jednak codzienność okazała się znacznie mniej różowa, niż sobie wyobrażała w naiwnych nastoletnich rojeniach…
2.
MICHAŁ
Nie mogąc zasnąć, Michał usiadł na łóżku i sięgnął do włącznika nocnej lampki. Sekundę później niewielką sypialnię zalało przyjemne bursztynowe światło. Samotność dopadła go tuż przed czwartą nad ranem, w czasie nazywanym przez Skandynawów godziną wilka. To właśnie wtedy rodziło się najwięcej ludzi i najwięcej ludzi odchodziło, a tych, którzy w dawnych czasach wśród lasów czuwali przy ogniskach, morzył sen, narażając ich na atak wilków. Ale nie o wilkach myślał, samotnie siedząc na łóżku. Tęsknił za Moniką. Za zapachem jej włosów, miękkim dotykiem jej dłoni, gładkością skóry i widokiem jej rozsypanych na sąsiedniej poduszce jasnych pukli. Zanim wyjechał do Bejrutu, wiedział, że będzie ciężko. Piekło zniszczonego gigantyczną eksplozją miasta, tęsknota za bliskimi i niewyobrażalna tragedia ofiar to było jedno. Coś, z czym uczono go dawać sobie radę, co w pewien sposób oswoił. Jako lekarz z prawie trzynastoletnim stażem i wielokrotny uczestnik misji humanitarnych potrafił odciąć się od emocji tam, gdzie przede wszystkim trzeba nieść pomoc. A jednak to, co zobaczył w Libanie, w połączeniu z ciszą i pustką po powrocie do Polski nagle stało się za trudne. Zazwyczaj kiedy wracał z misji, czekała na niego Monika. Ostatnio jednak na drodze czułych powitań stanęła pandemia i przymus odbycia kwarantanny, którą właśnie rozpoczął w ich warszawskim mieszkaniu. Monika była poza stolicą, u swoich rodziców. Zbyt mocno się o nią bał, żeby ryzykować, zwłaszcza teraz, kiedy nosiła pod sercem ich dziecko. Na myśl o jej ciąży lekko się uśmiechnął i przeczesał włosy palcami. Będzie ojcem. Oswoił już tę myśl, miał przecież na to kilka tygodni, a jednak wyobrażenie zupełnie bezradnego niemowlęcia, które będzie całkowicie zdane na ich dwójkę, czasem jeszcze lekko go przerażało.
Po czwartej zgasił światło i położył się po swojej stronie łóżka, usiłując złapać jeszcze trochę snu, ale pod jego powiekami zagościły wspomnienia z Bejrutu, ponure obrazy doszczętnie zdewastowanej dzielnicy portowej i wielu innych części miasta. Do Libanu poleciał za namową kolegi. Początkowo tę akurat misję planował sobie odpuścić, bo Monika coraz gorzej znosiła jego wyjazdy, ale ogrom ludzkiego nieszczęścia nie pozwolił mu na bezczynność. Trzysta tysięcy osób bez dachu nad głową, tysiące rannych, setki ofiar śmiertelnych… „Czy mogłem pozostać obojętny?” – pomyślał, odrzucając na bok lekką letnią kołdrę.
Kiedy wstał, uchylił okno i wyjął z garderoby starą skórzaną kurtkę, w której trzymał paczkę marlboro na czarną godzinę. Nie, nie palił. Wiedział, co fajki robią z ludzkim organizmem, i wolał nie ryzykować, ale czasem, w noc taką jak ta, jeden papieros mógł przynieść ukojenie.
Na balkon wyszedł boso, w kraciastych bokserkach i rozciągniętym białym podkoszulku, w którym lubił sypiać latem. Wola wciąż spała, wieżowce widoczne z jego piętra były ciche i ciemne. Paląc, przypomniał sobie opowieści kolegów o przerwach w dostawach prądu, pilnych operacjach wykonywanych w świetle latarek z telefonów, chaosie i rozpaczy. Sam opatrzył setki poparzonych i poharatanych szkłem ludzi, którzy ucierpieli w wybuchu i błąkali się po ulicach, zdezorientowani, skazani na doraźną pomoc innych. A teraz był z powrotem w Warszawie i nie mógł spać…
Dałby wszystko, żeby być przy ukochanej. Objąć ją, pogłaskać po ciążowym brzuszku, wtulić się w jej kobiece krągłości. Ale Moniki przy nim nie było. Były tylko wspomnienia, samotność i aksamitna ciemność nocy, która zdawała się nie mieć końca.
Na balkonie siedział jeszcze przez godzinę, napawając się widokiem barwiącego niebo przedświtu. Z ósmego piętra miał całkiem niezły widok na fragment miasta, który kochał. Tu się wychował, tu chodził do szkół i tu pierwszy raz się zakochał. Chłopak z Woli, warszawiak z dziada pradziada. Przynależał do tego miasta, czuł je całym sobą, jakby krążyło w jego krwiobiegu. Czasem Monika się z niego śmiała. „To tylko miejsce – mówiła. – Ja mogłabym mieszkać wszędzie, a najchętniej w Hiszpanii”. Wtedy tylko z politowaniem kręcił głową, jakby usłyszał największą niedorzeczność. W Hiszpanii? Po co? Dom był tu, w stolicy.
Dopalał drugiego papierosa, kiedy na sąsiednim balkonie pojawił się sąsiad, młody informatyk pracujący w jednym z biurowców w okolicy.
– Bezsenność? – rzucił, posyłając wymowny uśmieszek opartemu o barierkę Michałowi.
– Coś w tym stylu.
– To witam w klubie. – Chłopak puścił mu oczko i, najwyraźniej uznając dyskusję za zakończoną, zaczął przeglądać Instagram.
Więcej nie rozmawiali. Michał skinął mu jedynie głową, zdusił niedopałek w przyniesionym wcześniej z kuchni szklanym spodku i wrócił do mieszkania, gdzie zaparzył herbatę i usiadł na sofie, opierając nogi o wygodny ciemnobeżowy puf. Kiedy ją dopił, na dłuższą chwilę przymknął oczy, zapadając w coś w rodzaju płytkiej drzemki. W końcu wstał, odstawił garnuszek na stół i ruszył w kierunku urządzanego przez nich właśnie pokoju dziecięcego. Zaczął tuż po powrocie z Bejrutu, od wytapetowania ścian. Biorąc pod uwagę, że robił to po raz pierwszy w życiu, wyszło całkiem nieźle, a radosny wzór w żyrafy i słonie ożywił pokoik. Zamówione w sieci łóżeczko przyjechało jeszcze przed jego wylotem do Libanu. Teraz musiał je tylko skręcić i pomyślał, że w sumie może zacząć od razu, skoro i tak nie zaśnie.
Czytał instrukcję, kiedy przypomniał mu się opatrywany przez niego drobny ciemnooki chłopczyk, który stracił matkę w bejruckiej eksplozji i nagle, zupełnie niespodziewanie, z jego gardła wydobył się urywany szloch. Łkał przez dłuższą chwilę; skulony na podłodze, starając się odegnać ponure wspomnienia i pozbierać psychicznie. W końcu wierzchem dłoni otarł mokre od łez policzki i, popijając bezalkoholowe piwo z przyniesionej z kuchni butelki, zabrał się do pracy. Jakąś godzinę później ustawił skręcone łóżeczko w rogu pokoju i z zadowoleniem przyjrzał się swojemu dziełu. „Monika będzie miała niespodziankę” – pomyślał, obiecując sobie, że kiedy tylko skończy przymusową kwarantannę, pojedzie do Ikei po komodę, przewijak i wygodny fotel, w którym żona będzie mogła karmić. Na wyobrażenie karmiącej piersią Moniki poczuł zaskakujące wzruszenie. Tak, zdecydowanie wchodzili w nowy etap. To już nie będzie ich dwójka przeciwko całemu światu. „Będziemy mieć dziecko” – uśmiechnął się pod nosem, przysuwając nieskazitelnie białe łóżeczko nieco bliżej ściany, żeby po krótkiej chwili namysłu ponownie je odsunąć.
Pół godziny później przypomniał sobie o upchniętej do szafki w przedpokoju puszce bordowej farby, którą od dłuższego czasu planował pomalować jedną ze ścian w salonie. Przez resztę dnia dopieszczał duży pokój, a kiedy skończył malowanie, zabrał się za oprawianie ślubnych zdjęć w kupione jakiś czas temu antyramy. Dawno temu obiecywał Monice, że to zrobi, ale najwidoczniej potrzebował przymusowej kwarantanny, by się zmobilizować.
Fotografii, które wybrali do zawieszenia na ścianie, było siedem. Monika zawsze powtarzała, że siódemka to jej szczęśliwa liczba. Na największej stali objęci nad porośniętym szuwarami brzegiem mazurskiego jeziora, a w tle, tuż za nimi, przechadzały się dwa łabędzie. Michał – wysoki i ciemnowłosy, w beżowym garniturze i trochę żenującej koszuli z żabotem, Monika – drobna blondynka, w pełnej falban, przepasanej malinowoczerwoną szarfą ślubnej sukni. Oprawiając fotki, Michał przez dłuższą chwilę skupił wzrok na roześmianej, promiennej twarzy Moniki, zauroczony beztroską tamtej chwili i bijącym od nich obojga uczuciem. Nagle przypomniało mu się wzruszenie, które czuł, ślubując jej przed ołtarzem miłość i wierność.
– Osiem lat… Kiedy to zleciało? – mruknął, zerkając na ścianę, by rozplanować rozmieszczenie ramek.
* * *
Kilka kolejnych dni minęło mu na czytaniu, robieniu drobnych napraw i doprowadzaniu do porządku ich trzypokojowego mieszkania. Rozpaczliwie tęsknił za Moniką i brakowało mu pracy w klinice, więc chcąc czymś zająć ręce, umył nawet okna, wytrzepał dywany i wysprzątał kuchenne szafki, odkrywając przy okazji, że trzymają w nich zaskakująco dużo przeterminowanego jedzenia, w tym opakowanie zapomnianych migdałowych ciastek, które trzy lata wcześniej przywieźli z Toskanii.
Kiedy w końcu nadszedł dzień, w którym miał odebrać Monikę od jej rodziców, Michał zerwał się z łóżka bladym świtem i po szybkim prysznicu włożył starannie wyprasowane ciuchy, samotnie wypił kawę, a potem zszedł do garażu. Wsiadając do samochodu, zdał sobie sprawę, że tęsknił za żoną znacznie bardziej, niż mógłby przypuszczać. Zwłaszcza że ostatnio układało im się raczej średnio… On dużo pracował, ona miała swoje życie, rozmijali się. „Teraz wszystko się zmieni – pocieszał się, wyjeżdżając na ulicę. – Teraz będziemy rodziną, o jakiej zawsze marzyłem”. Tak, to głównie on naciskał na pierwsze dziecko. Był przed czterdziestką, kilka lat starszy od żony, i chciał już zostać ojcem, tymczasem Monika ciągle zwlekała z decyzją o ciąży. W końcu jednak się udało, a on rozpoczynał każdy dzień od wyobrażenia o niemowlęciu, które już za kilka miesięcy weźmie na ręce i nazwie synem lub córką.
3.
CARLA
Wieczorem Carla zjawiła się w restauracji, chcąc rozejrzeć się po pustawej sali i porozmawiać z kelnerami. Męża znalazła na zapleczu, siedział w swoim ulubionym fotelu z wysokim zagłówkiem i, żując końcówkę ołówka, wpatrywał się w trzymany na kolanach zeszyt, w którym od dłuższego czasu zapisywał przychody.
– Widziałeś? Na sali są klienci – powiedziała cicho, chcąc jakoś podnieść go na duchu, ale Massimo tylko gniewnie parsknął.
– Dwa zajęte stoliki?! Z tego tak się cieszysz?! – naskoczył na nią, ciskając zeszyt na podłogę. – Znalazłem kupca na całe wyposażenie i zdecydowałem, że sprzedaję.
– Sprzedajesz? A ja? Nawet nie zapytałeś mnie o zdanie!
– To mój biznes i moja decyzja! – Massimo podszedł do żony i złapał ją za ramię, zaciskając palce tak mocno, że aż syknęła z bólu. – Czy ci się to podoba, czy nie, wracamy do Włoch – oznajmił.
– Nie chcę wracać do Włoch – powiedziała cicho.
– Nie?! A co zamierzasz robić?! Żebrać pod dworcem?! – wrzasnął.
– Sprzedajmy samochód, jest sporo wart.
– Mój samochód?! I co jeszcze? Może tę koszulę mam z grzbietu ściągnąć, żeby komuś oddać?! – Massimo odepchnął Carlę i rąbnął pięścią w stół, aż podskoczyły stojące na nim porcelanowe filiżanki po kawie. – Kupiec zaproponował całkiem niezłą cenę – dodał chwilę później, znacznie łagodniejszym tonem, ale Carla już nie słuchała.
Stukając obcasami, przeszła na salę. „Więc teraz to jego restauracja – pomyślała z goryczą. – Jego biznes, jego decyzja…”. Nagle zapomniał o wszystkim, co zrobiła, żeby pomóc mu to wszystko rozkręcić… O tym, jak nocami ślęczała nad starymi przepisami po ciotce Ricie, obmyślając menu. Jak własnoręcznie szyła pierwsze zasłony, w czasach kiedy jeszcze woleli oszczędzić na krawcowej. Jak dobierała porcelanową zastawę, sztućce i obrusy, szukając okazyjnych cen zarówno w sieci, jak i w okolicznych sklepach, a później, wspólnie z wiecznie skacowanymi malarzami, odnawiała ściany, kupione dosłownie za grosze stoliki i krzesła, na kolanach szorowała podłogi po remoncie i dopieszczała każdy detal wystroju. Jak goniła po sali z pełnymi zamówionych dań ciężkimi i gorącymi talerzami, kiedy jeszcze miewali braki w personelu, a czasem ubrana w skromną ciemną sukienkę lokowała się w kącie sali, grając gościom na skrzypcach. Pomagała też mężowi w urzędowych sprawach i w księgowości. Wzięła na siebie rekrutowanie kolejnych pracowników, bo Massimo, w przeciwieństwie do niej, nadal bardzo słabo mówił po polsku, a jeśli już musiał kogoś zatrudnić, zwracał się do niego po angielsku, nigdy jednak nie ukrywał, że nie ma cierpliwości do ludzi i tego typu rozmów. Dla niej ta restauracja była ukochanym miejscem, które stworzyła, wkładając w to całe swoje serce. Dla niego liczyły się tylko przychody. Na samą myśl o tym z trudem powstrzymywała łzy.
– Dziękujemy, było pyszne – odezwała się siedząca przy jednym ze stolików kobieta, a jej mąż dodał, że dawno nie jadł tak dobrego deseru.
– Jednak co kuchnia włoska, to kuchnia włoska – dorzucił.
– Dziękuję państwu, miło mi to słyszeć – rzuciła Carla przez zaciśnięte gardło i, bojąc się, że wybuchnie płaczem na oczach klientów, czmychnęła na zaplecze. – Massimo, proszę cię, przemyśl to jeszcze. – Podeszła do męża i pogładziła go po plecach. – Klienci wracają, wszystko będzie dobrze – powtórzyła chyba po raz setny, ale on był nieprzejednany.
– Sprzedaję wszystko, rezygnuję z wynajmu i wracamy do Włoch – powtórzył, wciąż stojąc do niej tyłem.
Chwilę później sięgnął po flaszkę whisky, którą trzymał na specjalne okazje, i wyjął z barku dwie niskie kryształowe szklanki.
– Napijesz się ze mną? – zapytał.
– Nie.
– Nie? Tak mnie teraz będziesz karać? Obojętnością i bierną agresją? – Massimo posłał jej złe spojrzenie i pomimo protestów żony rozlał alkohol do obu szklanek. – Pij – nalegał.
Więc wypiła. A później jeszcze jedną i jeszcze…
* * *
Do mieszkania wrócili pieszo, oboje zbyt wstawieni, żeby prowadzić, i zbyt niecierpliwi, żeby czekać na taryfę. Zresztą z restauracji do kamienicy, w której wynajmowali apartament, było niecałe półtora kilometra.
– Chodź do mnie. – Kiedy weszli przez zdobioną metalowymi okuciami bramę, Massimo przyciągnął żonę do siebie i zaczął ją całować po ustach, szyi i policzkach, szepcząc, że jest piękna.
– Puść – poprosiła, zażenowana, że podpity mąż dobiera się do niej na schodach, jednak on, jak zawsze zbyt natarczywy, już ugniatał jej piersi.
– Zejdźmy tam. – Pociągnął ją w dół, na prowadzące do piwnicy schody, i pomimo jej protestów wsunął dłoń pod sukienkę. – Mam tylko ciebie – wyszeptał jej na ucho, odchylając cieniutkie koronkowe majtki i wkładając w nią palce.
Pieścił ją przez chwilę, ale zanim zdążyła dojść, Massimo cofnął rękę i w pośpiechu zaczął rozpinać spodnie, a ona płochliwie rozejrzała się po ciemnym korytarzu i ozdobionym ciemnymi pajęczynami suficie.
– Ktoś w każdej chwili może wejść do budynku i nas zobaczyć – szepnęła, jednak mąż stał już z opuszczonymi do kostek spodniami i wymowną erekcją.
– Chcę się z tobą kochać – powtarzał, napierając na nią całym ciałem, ale nie zgodziła się, żeby w nią wszedł.
Nie na schodach, nie po tym, jak wciąż bolał ją opuchnięty policzek i nie w dniu, w którym zdegradował ją do roli podręcznego bagażu, bez jej woli i wiedzy oznajmiając, że wracają do Włoch, a ona nie ma w tej kwestii nic do powiedzenia.
– Chcę cię zerżnąć – wyszeptał Massimo po włosku, coraz nachalniej nacierając biodrami na jej podbrzusze, ale Carla nie zamierzała ustąpić.
– Nie tutaj – powiedziała, lekko go odsuwając, po czym zacisnęła dłoń na jego wzwiedzionym penisie i doprowadziła go do finiszu ręką.
Kiedy doszedł, z cichym jękiem tryskając gdzieś w otaczającą ich ciemność, poprawiła wymiętą sukienkę i, nie czekając na niego, zaczęła wchodzić po schodach.
W mieszkaniu wyjęła z kuchennej szuflady paczkę cameli, które czasem popalała w chwilach zdenerwowania, i z papierosem w ręku wyszła na balkon, gdzie oparta o barierkę wpatrywała się w ciemne okna mieszkania naprzeciwko.
Lubiła tę kamienicę. Kochała Grudziądz, od pierwszego wejrzenia zauroczyło ją to miasto. Ceniła bliskość zabytkowej starówki, spacery w cieniu monumentalnych spichrzy, których widok przypominał jej nieco klimaty średniowiecznych włoskich miasteczek, szerokie nadwiślańskie bulwary, wzdłuż których tuż po przyjeździe do Polski godzinami spacerowała, usiłując odnaleźć się w nowym miejscu i oswoić własne lęki. Uwielbiała przechadzki wokół ruin krzyżackiego zamku, ciszę wysadzanych kocimi łbami wąskich uliczek i błogi spokój, który zachowało to miasto pomimo jego walorów turystycznych i niewątpliwego uroku. A teraz miała stąd wyjechać…
– Tu jesteś. – Massimo pojawił się na balkonie chwilę później i stanął za jej plecami, tak blisko, że poczuła się nieswojo.
– Nie chcę stąd wyjeżdżać – powiedziała cicho Carla, strzepując popiół z papierosa za finezyjną kutą barierkę w paryskim stylu.
– To masz pecha, bo ja już podjąłem decyzję. – W głosie męża usłyszała nutę zniecierpliwienia, może nawet wściekłości.
– Pokochałam to miasto – szepnęła.
Chwilę później jeszcze raz zaciągnęła się dymem, cisnęła niedopałek na beton dwa piętra niżej i musnęła rosnącą w donicy białą lawendę, która, poruszona dotykiem jej palców, intensywnie zapachniała, otulając Carlę oszałamiającym aromatem nieubłaganie kończącego się lata.
– Wracamy – uciął dyskusję Massimo i zostawił ją samą na balkonie.
Kiedy weszła do mieszkania, pisał esemes.
– Ja zostaję – powiedziała ostrym tonem, a on parsknął śmiechem, nawet na chwilę nie odrywając wzroku od telefonu.
– Skoro ja wracam, ty też wracasz – wycedził tylko.
– Dlaczego nie chcesz walczyć?! Czemu tak łatwo się poddajesz?! Przecież możemy jeszcze spróbować…
– Przymknij się! – ryknął, odkładając swój telefon z taką furią, że przewrócił przy tym stojącą na stole szklankę. – Przestań mi brzęczeć nad głową! Jesteś jak cholerna komarzyca, która na moment nie daje człowiekowi spokoju! Maledetta zanzara!
– Jak komarzyca?! Jestem twoją żoną!
– Jesteś moją żoną i dlatego wracasz ze mną do Włoch! Mam ci coś jeszcze wytłumaczyć czy dotarło?! – huknął na nią.
– Nie wybaczę ci tego, słyszysz? To ty chciałeś tu przyjechać. Dla ciebie zostawiłam rodzinę, zaaklimatyzowałam się w obcym kraju, nauczyłam się języka, ale ty…
– Co?! Co ja?! To moja wina, że interes padł?! No powiedz, wykrztuś to, obwiniasz mnie, prawda?! – wrzasnął.
– Nie chodzi tylko o restaurację – powiedziała cicho, połykając łzy.
– Nie?! A o co chodzi?! No, oświeć mnie!
– O ciebie. Chodzi o ciebie. O twoje wybuchy wściekłości, to, jak mnie traktujesz…
– Kocham cię, tesoro – powiedział, nagle łagodniejąc, chociaż w jego ciemnych oczach nadal płonęły resztki gniewu. – Nie jestem idealny, ale wciąż cię kocham.
– Kochasz mnie? – Carla roześmiała się gorzko. – Poszturchując, bijąc i lekceważąc? To według ciebie jest miłość?
– Kocham. Ale ty zawsze chcesz czegoś więcej – powiedział, zanim zostawił ją samą w kuchni i zamknął się w łazience.
„Więc to ja chcę czegoś więcej?” – pomyślała, zszokowana tym, że Massimo potrafił o wszystko ją obwinić. Jak to mawiali Polacy, świetnie odwracał kota ogonem…
4.
MICHAŁ
Dojeżdżając w okolice Nowego Dworu Mazowieckiego, gdzie mieszkali jego teściowie, Michał pomyślał, że ma ochotę wykorzystać zaległy urlop i zaszyć się z Moniką w jakiejś romantycznej leśnej głuszy, gdzie przynajmniej przez kilka dni nikt nie będzie im przeszkadzać, a jego wyłączona komórka nawet nie piśnie. Wiedział jednak, że sezon wakacyjny nie był najlepszym czasem na spontaniczne wyjazdy, zwłaszcza jeśli już zapowiedział, że we wrześniu i w październiku zamierza brać wszystkie możliwe dyżury. Rano będzie się więc musiał stawić w pracy, ale ten dzień mają dla siebie.
Uśmiechnął się, zjeżdżając w pełną kolein polną drogę prowadzącą do stojącego na skraju lasu domu teściów. Brama wjazdowa była otwarta, co przyjął z zadowoleniem. Widać mimo wczesnej pory już na niego czekano.
– Michaś! – Kiedy wysiadał z samochodu, teściowa pojawiła się na ganku i ruszyła w jego stronę.
– Cześć, mamo. – Podszedł do starszej kobiety i zamknął ją w uścisku.
– Jak dobrze cię widzieć. – Wanda matczynym gestem pogłaskała go po plecach. – Monisia jeszcze w piernatach, wyobraź sobie. Chyba źle spała, pewnie przez tę ciążę… Wchodź, jest kawa i drożdżowe. – Złapała zięcia za rękę i poprowadziła go w stronę domu.
Idąc za nią, Michał pomyślał, że dobrze w życiu trafił. Teść, emerytowany wojskowy, zawsze go lubił i wspierał, a teściowa, niegdyś nauczycielka chemii, była życzliwa i ciepła, niczym rodzona matka, którą stracił, będąc przed trzydziestką. Lubił ich i czuł, że oni lubią jego, co było dla niego ważne. On sam pochodził z tak zwanej dobrej rodziny, jednak w jego domu nie okazywało się uczuć w jakiś szczególnie wylewny sposób. Może właśnie dlatego za każdym razem rozczulało go ciepłe przyjęcie, jakie zgotowywali mu rodzice Moniki.
Teść przywitał się z nim w środku – kiedy weszli do przestronnej kuchni, siedział za stołem, popijając kawę.
– Cześć, tato. – Michał podał mu rękę, którą emerytowany pułkownik zdecydowanie potrząsnął, niemal miażdżąc mu kości w stalowym uścisku.
– Cześć, synu. Dobrze cię widzieć. Jak było w Bejrucie? – zapytał, a zięć momentalnie się zachmurzył.
– Tato, nie dzisiaj… Jeszcze się chyba nie otrząsnąłem…
– Boże kochany, taka tragedia… Niewyobrażalna… – W jasnych oczach Wandy błysnęły łzy i Michał pogłaskał ją po ramieniu.
– W takim świecie żyjemy. Obojętnym, skorumpowanym, bezmyślnym… Ponoć tamtejsze służby celne wielokrotnie zwracały uwagę na niebezpieczeństwo przechowywania saletry amonowej w nieodpowiednich warunkach, ale, jak widać, nikt się tym nie przejął… – Michał opuszkami palców rozmasował skronie, usiłując jednocześnie przegnać z głowy ponure wspomnienia.
– Czytałem gdzieś, że być może oni w tamtym magazynie spawali drzwi. Idioci! Tuż obok takiego ładunku! To przecież tak, jakby…
– Adam, proszę cię! – Wanda uciszyła męża i nalała zięciowi kawę. – Naprawdę dobrze cię widzieć, Michałku. – Pogładziła go po ramieniu, stawiając przed nim kubek.
– Dzięki, mamo. – Uśmiechnął się blado i sięgnął po drugą tego ranka porcję kofeiny. – A kończąc dyskusję o Bejrucie… teorii jest wiele. Podejrzewano też atak rakietowy lub bombowy i pewnie potrzeba czasu, żebyśmy poznali prawdę. Temat rzeka, tylko ludzi żal. Wiele już widziałem, ale to… Było ciężko. – Michał ostatecznie uciął dyskusję i cała trójka zamilkła.
Dopijał kawę, kiedy w kuchni pojawiła się wyraźnie rozespana Monika.
– Cześć, słoneczko. – Na widok żony wstał i ruszył w jej stronę.
– Cześć – powiedziała, z trudem tłumiąc ziewanie.
– Zła noc? – zapytał Michał, przyciągając ją do siebie. – Ładnie pachniesz, kotku – wymruczał w jej włosy. – Chryste, jak ja za tobą tęskniłem…
– Puść, muszę wziąć prysznic i umyć zęby. – Monika zwinnie wywinęła się z jego uścisku i wyszła z kuchni.
– Nasza księżniczka ewidentnie wstała lewą nogą – mruknął teść Michała, zanim zabrał się za czytanie leżącej na stole gazety.
– Źle się czuje, daj jej spokój. – Matka od razu wzięła Monikę w obronę i wyszła w ślad za córką. – Pomóc ci w czymś, Monisiu? – Zapukała do drzwi łazienki, a jej mąż parsknął śmiechem.
– Słyszysz to, co ja? Do mojej żony jeszcze chyba nie dotarło, że nasza córka jest już dobrze po trzydziestce. – Zaśmiał się, zanim sięgnął po kubek z resztką kawy i, cicho siorbiąc, dopił przestygłą lurę.
– Przejdę się – zdecydował Michał chwilę później, a teść tylko wzruszył ramionami.
– A idź, pewnie. Co będziesz w dusznej kuchni siedział – burknął, przewracając stronę.
Na zewnątrz pomimo wciąż wczesnej pory było już upalnie i Michał szybko się zmachał, pnąc się wiodącą przez las dróżką. Kilkanaście metrów dalej zatrzymał się i oparł o chropowaty pień drzewa, z góry spoglądając na częściowo przesłonięty gałęziami dach domu teściów, polną drogę w dole i przestronne podwórze rodziców Moniki, na którym tego lata ktoś postawił olbrzymi dmuchany basen.
– Życie jak w Madrycie – mruknął, uśmiechając się pod nosem, i schylił się, żeby zerwać kilka wypatrzonych nieopodal grzybów, bo jajecznica z kurkami to jeden z przysmaków w „grzybolubnym” domu teściów.
Kiedy wrócił z przechadzki, Monika samotnie siedziała na ławce przed domem.
– Zobacz, co mam – pochwalił się, nieco odginając swoją koszulkę, do której wrzucił znalezisko. – Zrobię jajecznicę, masz ochotę? Czy lepiej omlet? – Zawahał się, a żona lekko wzruszyła ramionami.
– Wszystko jedno – burknęła. – I tak ciągle mam mdłości…
– Tak czy inaczej, jeść musisz – powiedział, wchodząc do domu.
– Kurki, no jasne. Adam wczoraj zebrał, dzisiaj ty. Połóż, synku, ja zrobię śniadanie. – Nadopiekuńcza jak zawsze Wanda dosłownie wygoniła go z kuchni. – Idź lepiej, Michałku, do Moniczki, przytul ją. Coś dziś nieswoja…
– Ma mdłości, to co ma robić? Śpiewać włoskie arie? – mruknął pułkownik znad gazety. – A pamiętasz, jak ty haftowałaś w każdej ciąży? Rzygałaś jak kot – zwrócił się do żony, która zamachnęła się na niego kraciastą ścierką, chociaż oczy jej się śmiały.
– Pamiętam, pamiętam – mruknęła.
– A jakie miałaś zachcianki… Ogórki z lodami waniliowymi, kiełbasa, a zaraz później chleb z miodem… Żołądek się wywracał od samego patrzenia…
– Ogórków z lodami nie pamiętam, ale za to… – Wanda nie dokończyła, bo do kuchni weszła Monika i powiedziała, że chce już jechać.
– Ale jak jechać, córciu? Bez śniadania, tak z rana? A zostańcież chociaż do obiadu, nacieszymy się wami, wy odpoczniecie w ogrodzie. Basen jest, mówiłaś Michałowi?
– Widziałem. – Uśmiechnął się.
– Adamowi się zamarzył i teraz co wieczór tyłek moczy, chociaż komary żyć nie dają. – Wanda podeszła do męża i pocałowała go w kark. – Takie już te nasze emeryckie wakacje dwa tysiące dwadzieścia. Dmuchany basen i żubrówka z sokiem jabłkowym. – Zaśmiała się, wyjęła z szafki patelnię i zabrała się za czyszczenie grzybów, ale Monika nalegała, żeby się zbierali.
– Źle się czuję, chcę wracać – powtórzyła kilka razy i w końcu Michał ustąpił, chociaż, prawdę mówiąc, miał ochotę spędzić leniwy dzień w domu teściów, odpocząć, napić się piwa i wygodnie wyłożyć na leżaku.
Jednak skoro żona źle się czuła…
– Okay, jedziemy. Gdzie masz walizkę? – zapytał.
– Na górze.
– Przyniosę. – Michał wstał i ruszył skrzypiącymi schodami. – Ta w kwiaty?! – wrzasnął z pięterka.
– Innej nie miałam! – Monika wywróciła oczyma i pocałowała stojącą obok matkę. – Będę dzwonić i esemesować. Dbaj o tatę – szepnęła jej na ucho, przy okazji odgarniając z jej czoła kosmyk blond włosów z siwym odrostem na skroniach.
– Ty też o siebie dbaj, córciu. – W oczach Wandy momentalnie pojawiły się łzy.
Kiedy wsiadali do samochodu, Monika milczała, z zaciśniętymi ustami wpatrując się w przednią szybę, i Michał pomyślał, że nie tak wyobrażał sobie ich powitanie.
– Monia, co jest? Masz do mnie jakiś żal? – zapytał, kiedy ruszyli. – Po prostu źle się czujesz czy coś się dzieje? Wiem, że nie chciałaś, żebym leciał na kolejną misję, ale już wróciłem i wszystko jest okay. – Położył dłoń na jej kolanie, a ona lekko się wzdrygnęła.
– Pamiętasz jezioro Trzciańskie? – zapytała cicho, kiedy wyjeżdżali na główną drogę, w żaden sposób nie nawiązując do tego, co przed chwilą powiedział.
– Jasne, a co?
– Podjedziemy tam po drodze? Dawniej niemal zawsze to robiliśmy, wracając od moich rodziców.
– Jeśli masz ochotę, nie ma problemu. – Michał ucieszył się, że może poprawić nastrój żonie, i włączył radio.
– Musimy porozmawiać – powiedziała kilka minut później, kiedy muzykę przerwały nachalne i idiotyczne reklamy. – Ścisz to, głowa mnie boli. – Skrzywiła się.
– Czyli jednak coś się dzieje?
– Jedźmy nad jezioro, tam pogadamy – zdecydowała.
– Okay – zgodził się, świetnie wiedząc, że w takich chwilach lepiej jej ustąpić.
Ale chociaż wmawiał sobie, że to pewnie nic wielkiego, przez całą drogę nad wodę dręczył go dziwny niepokój, jakby coś wirowało mu w żołądku. Nie potrafił jednak odgadnąć, co takiego mogło się stać, a to sprawiało, że czuł się jeszcze gorzej.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Katarzyna Misiołek, 2020
Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2021
Zdjęcie na okładce: © Richard Dunkley/Trevillion Images
Redakcja: Anna Seweryn-Sakiewicz
Korekta: Monika Ślusarska
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8195-519-5
Wydawnictwo Filia
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.