Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy do położonego w Słonecznym Stanie miasteczka Tarpon Springs przylatuje trójka dorosłych dzieci Tony’ego Kubiaka, wychowanego w Detroit Amerykanina polskiego pochodzenia, na Florydzie robi się jeszcze goręcej. Edyta, mająca niebawem poślubić teksańskiego bogacza, Iga, mieszkająca na stałe w Nowym Jorku, i Ignacy, który jakiś czas temu wybrał Alaskę – rodzeństwo zjawia się na chrzcinach przyrodniej siostrzyczki, a z każdym dniem na jaw wychodzą nowe, skrzętnie dotąd skrywane sekrety.
Piękna ciemnoskóra Malika, nowa partnerka Tony’ego, też co nieco ukrywa. Kobieta wzbudza pożądanie, otaczają ją pragnący jej mężczyźni, w tym… zakochany w niej Ignacy, który zaczyna się zachowywać coraz bardziej desperacko. Atmosfera pomiędzy bohaterami się zagęszcza… Czy Malika porzuci znacznie od siebie starszego męża? A może Ignacy nie ma u niej najmniejszych szans?
W porośniętych oplątwą zakątkach ogrodu szeptem wymieniane są najświeższe nowinki. Ktoś kocha, ktoś cierpi, ktoś inny jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie... Tarpon Springs to niewielkie miasteczko. Jedno z tych, które zawsze skrywają największe tajemnice!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 264
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Anna Seweryn
Zdjęcia na okładce
© OLeksiiTooz, Nikiparonak, Gringoann.art, Daria Ustiugova | shutterstock.com
Projekt okładki, redakcja techniczna, skład, łamanie oraz przygotowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Urszula Bańcerek
Anna Żochowska
Wydanie I, Gdańsk 2023
tekst © Katarzyna Misiołek, 2023
© Wydawnictwo FLOW
ISBN 978-83-67402-66-8
Wydawnictwo FLOW
+48 538 281 367
Miłość czyni nas kłamcami.
Cassandra Clare, Miasto kości
Tarpon Springs, Floryda, maj 2021
Upał obezwładniał. Żar lał się z nieba od wczesnych godzin porannych, było całkowicie bezchmurnie – lazur absolutny. Z kościoła wyszli w grupie, cała rodzina w komplecie, to w końcu jedna z tych rzadkich okazji, kiedy byli wszyscy razem, ale szybko rozeszli się do zaparkowanych w cieniu aut. Później kilka przecznic do pokonania, płacząca w foteliku córeczka, brak snu malujący się na twarzy Maliki, zbyt głośna muzyka w samochodzie… Antoni również czuł się zmęczony, ale nie zamierzał narzekać. Póki żył, wszystko było w porządku. „Póki człowiek oddycha, nic innego nie jest ważniejsze” – powiedział sobie, wysiadając z kilkuletniego jeepa, którego niedawno ponownie wgniótł, tym razem z lewego boku. Ostatnio nieco gorzej widział, ale tym również nie zamierzał dzielić się ze światem. Bycie ramolem w jego wieku bywało wystarczająco upokarzające.
Otoczona kępkami karłowatych palm tawerna była jedną z najstarszych w mieście, przychodził tu latami, najpierw z Celiną, teraz z Maliką. Na myśl o drugiej z kobiet lekko się uśmiechnął i poluzował elegancki jedwabny krawat, który zakładał wyłącznie na największe okazje. Nie sądził, że jeszcze się zakocha, a już na pewno nie w tej atrakcyjnej, tyle lat od niego młodszej piękności o skórze koloru palonej kawy, gęstych kręconych włosach i bujnych, zmysłowych kształtach. Jej rodzina częściowo pochodziła z Haiti, a częściowo z Afryki, ale Malika urodziła się na Hawajach – raju na ziemi, jak lubiła mawiać o Oahu, bajecznej wyspie wulkanicznego pochodzenia, na której miała szczęście spędzić dzieciństwo i wczesną młodość. Niekiedy jej tego zazdrościł, chociaż czasy swojego dorastania w Detroit, również wspominał z nostalgią. To było miasto wybrane przez jego rodziców – imigrantów z Wielkopolski, ich amerykański sen spełniał się tam rok po roku, zanim wszystko runęło jak domek z kart, wraz z podupadającym przemysłem motoryzacyjnym. Ale zanim to się wydarzyło, ojciec i wuj przeżyli wiele dobrego w Motor City, jak wtedy nazywano to miejsce, które swoją świetność w dużej mierze zawdzięczało Polakom.
„Stare czasy” – pomyślał, wchodząc na zadaszone patio przed knajpą.
Malika weszła do środka pierwsza, wzięła dziecko, zanim zdążył zaproponować, że wypnie małą z fotelika i wniesie do restauracji.
– Tato, zażyłeś leki? – Iga, jego najstarsza córka, dopadła go przed wejściem. – Jesteś tak czerwony na twarzy, jakbyś zaraz miał tu paść na udar – mruknęła, wachlując się dłonią. – Ten przeklęty skwar… Nie rozumiem, jak możecie tu mieszkać. To jest jakiś przedsionek piekła, cały ten cholerny stan – dodała, przypominając sobie przeczytane gdzieś kiedyś słowa znawcy Florydy, Michaela Grunwalda, który powiedział ponoć, że gdyby miał na własność Miami i piekło, wynająłby Miami i mieszkał w piekle.
– Jasne, lepszy ten twój Nowy Jork! Na każdym rogu jakaś kurwa, ćpun albo kloszard! – syknęła idąca obok Celina, która od jakiegoś czasu nie przepuszczała żadnej okazji, żeby wdać się w pyskówkę z najstarszą córką.
Obie działały na siebie jak płachta na byka, a w ostatnich latach ich coraz bardziej zjadliwe wymiany zdań niemal zawsze kończyły się większą aferą. „Ale nie, dziś nie będą skakać sobie do gardeł. Nie w dniu chrzcin mojej córki” – powiedział sobie Antoni i chcąc ugłaskać byłą żonę, objął ją w talii, komplementując jej fryzurę, chociaż spięte w ciasny kok siwe włosy Celiny nie wyglądały szczególnie efektownie.
Iga nie odpowiedziała. Przepuściła rodziców w drzwiach i w milczeniu weszła do środka, gdzie usiadła z daleka od matki, a przynajmniej na tyle daleko, żeby znowu się z nią nie pokłócić.
Stoły uginały się od jedzenia. Szaszłyki z grilla, półmiski z musaką, zawinięte w liście winogron dolmades z mięsno-ryżowym farszem, które była żona Antoniego, Celina, z polska nazywała gołąbkami, i całe misy sałatek na bazie fety, oliwek i czerwonej cebuli – wszystko to czekało, aż zmęczeni upałem goście tu, w przyjemnie klimatyzowanym wnętrzu greckiej tawerny, wyciągną ręce po talerze. Nie brakowało również win i baklavy – gospodarz tego miejsca i wieloletni przyjaciel Antoniego, Dimitris Papadopoulos, razem z żoną Raisą postarali się, żeby w ten szczególny dzień niczego nie zabrakło.
Tarpon Springs, gdzie ponad dziesięć lat temu Antoni i Celina osiedli z nadzieją, że stojący na wysuszonej słońcem połaci trawy otynkowany na pistacjową zieleń drewniany bungalow będzie ich ostatnim adresem po całej serii przeprowadzek, było miasteczkiem, w którym żył największy odsetek greckich Amerykanów wśród wszystkich miast w Stanach. Grecy byli głośni, gościnni, uparci i lubili dobrze zjeść. Byli przyjaciółmi, choć większość z nich zapominała o swoich korzeniach, mniej więcej tak samo, jak dzieci i jedyna wnuczka siedzącego za stołem Antoniego Kubiaka zapominały o polskim pochodzeniu. Tutaj była Ameryka. Okolice Tampy na Florydzie, spalona ostrym słońcem, poprzecinana hektarami bagien ziemia, na której znaleźli swoje miejsce, sami już ledwo pamiętając, skąd się wywodzą. Hrabstwo Pinellas, nowy dom. „Czy będzie moim ostatnim?” – zastanawiał się Antoni, od wielu lat zwany Tonym.
– Weź ją, muszę siku. – Malika wręczyła mu najmłodszą córkę, kiedy usiadł za stołem.
Corinne, niespełna trzymiesięczny cud, który wił się w jego ramionach, prężąc drobne ciałko, bliski płaczu bądź zapadnięcia w sen – Tony sam nie wiedział, jak potoczą się sprawy w najbliższych minutach. Chrzciny… Prędzej spodziewałby się pogrzebu. Nie lubił myśleć o śmierci i rzadko kiedy tracił czas na rozważania o nieuchronności własnego przemijania, ale, na miłość boską, w październiku skończy siedemdziesiąt sześć lat! Jeśli dożyje, oczywiście… Malikę również zaskoczyła ciąża – w sierpniu będą obchodzić jej czterdzieste siódme urodziny i pewnie prędzej myśleliby o menopauzie niż jej błogosławionym stanie, ale życie bywa pełne niespodzianek.
W pierwszej chwili chciała ją usunąć. Pokłócili się o to wtedy. Głośno, gwałtownie, jak nie kłócili się nigdy wcześniej. On nazwał ją potworem bez uczuć, ona uderzyła go w twarz, boleśnie rozcinając mu wargę. Histerycznie krzyczała, że odchowała już dwóch synów, że to jej ostatnie lata młodości, chce się cieszyć życiem, a nie zagrzebać w pieluchy, ale zupełnie niespodziewanie niecały tydzień później oznajmiła, że urodzi, i z każdym dniem pączkującego w jej ciele życia zdawała się coraz bardziej szczęśliwa i promienna.
A teraz trzymał na rękach córkę, która była czterdzieści kilka lat młodsza od jego pierworodnej, Igi, i zastanawiał się, czy uda mu się chociaż dożyć jej piątych urodzin. Nie, nie chorował jakoś szczególnie ciężko. Czasem zadyszka, nieco podwyższony cholesterol, słabszy wzrok, hemoroidy. Nic, co mogłoby go zabić w ekspresowym tempie, a jednak… Myśl o śmierci coraz częściej go uwierała, nie umiał się z nią oswoić. Powracała do niego bezlitośnie, kiedy wchodził w miękkie, cudownie kobiece ciało swojej wciąż jeszcze młodej żony, mył zęby, tankował jeepa, a nawet siedział na kiblu. Bał się dnia, w którym jego słońce na dobre zgaśnie, nie potrafił sobie wyobrazić świata bez siebie. „Nawet taka mieścina jak Tarpon Springs straci coś cennego, kiedy odejdę” – mówił sobie. Bez niego świat nie będzie już taki, jak kiedyś, choć obawiał się, że mało kto to zauważy.
Malika… Jak to możliwe, że zdobył taką kobietę? Tak łatwo, niespodziewanie, jakby była darem od losu. Wpadli na siebie w pobliskim supermarkecie. Ona, ubrana w zwiewną sukienkę z kolorowego materiału, znienacka wyłoniła się zza regału z makaronami i z impetem wjechała w jego sklepowy wózek wypełniony głównie piwem i opakowaniami wysoko przetworzonego żarcia, które jadał od czasu rozwodu z Celiną. Powiedziała „przepraszam”, wyglądała na mocno zmieszaną, a on zapytał, czy wszystko w porządku. Później była krótka rozmowa z makaronami w tle, w końcu szybka kawa, na którą, ku jego zaskoczeniu, Malika bez wahania dała się zaprosić. Dzień potem ich pierwsza, dość niezręczna randka w kręgielni, po tygodniu kolejna, na strzelnicy, i ta okazała się znacznie bardziej udana. Tony zakochał się niemal od razu, kompletnie na jej punkcie oszalał. A ona z nim została… Bez ślubu, bez żadnych bardziej sprecyzowanych planów na przyszłość, tak po prostu. Zaufała mu, oddała mu się cała, weszła w jego życie i rozgościła się w nim tak łatwo, jakby zawsze czekało tam na nią miejsce przy jego boku.
– Daj mi ją. – Kiedy Malika wróciła z łazienki, zauważył, że ciągnie za sobą zaczepiony o obcas kawałek papieru toaletowego i schylił się, żeby go oderwać.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się i pocałowała go w czubek starannie ogolonej głowy, którą od kilku lat co rano golił tak samo gładko, jak policzki, chcąc się pozbyć postarzającej go szpakowatej szczeciny, którą nosiłby na głowie, gdyby nie używał golarki.
Dziecko zasnęło. Tony wiedział, że ma na imię Corinne, zresztą właśnie świętował jej chrzciny, ale wciąż jeszcze myślał o niej „dziecko”. Rzadko „córka”, „maleństwo” czy „moja”. Głównie „dziecko”. Świadomość tego, jak starym jest ojcem, przerażała go z dnia na dzień coraz bardziej. „Jak sobie poradzi Malika, kiedy mnie zabraknie?” – zadręczał się, choć przecież wiedział, że była silna, silniejsza niż myślał.
– Tato, gratuluję. – Ignacy, jego jedyny syn, podszedł do niego, kiedy Tony sięgał po półmisek z musaką, i poufale klepnął go w ramię. – No wiesz, córeczki.
– Tak, dzięki. Co słychać, synu? – zapytał i w tym samym momencie dotarło do niego, że w marcu jego jedyny syn skończył czterdzieści cztery lata.
„Jak bardzo muszę być stary, skoro dwójka z moich dzieci jest już po czterdziestce?” – zapytał się w duchu i odchrząknął, dziwnie poruszony świadomością przemijania.
– Na Alasce bez zmian. – Ignacy, który po rozwodzie z Emmą przeniósł się do Anchorage, lekko wzruszył ramionami i usiadł obok ojca, korzystając z chwilowej nieobecności Maliki, która wyszła z małą na patio.
– A jak Wiktor? – Tony zapytał o starszego brata, który jako jedyny z rodziny ze względu na stan zdrowia nie przyleciał na chrzciny.
– Nieźle, biorąc pod uwagę, że niedawno wyszedł z zapalenia płuc.
– To dobrze. To bardzo dobrze… A kobiety? Masz kogoś, synu?
– Może. – Ignacy niepewnie się uśmiechnął, co ucieszyło ojca.
Był dobrym chłopakiem, zasługiwał na wszystko, co najlepsze.
– Cieszę się – powiedział, zanim wyciągnął rękę, żeby pogłaskać ciemne, nieco niesforne włosy syna, które na jego oko Ignacy powinien już przyciąć. – Powiesz coś więcej? – zachęcił go, zdając sobie sprawę, że dość dawno nie rozmawiali po męsku, jak ojciec z synem.
– Ma na imię Linda, jest pielęgniarką i widujemy się dopiero od kilku tygodni, ale idzie nam nieźle.
– Moja pierwsza dziewczyna miała na imię Linda. Jej ojciec też pracował dla General Motors, jak twój dziadek i krótko ja. Godzinami rozmawialiśmy, kręcąc się po dzielnicy, później odprowadzałem ją do domu, a jej matka częstowała mnie hot dogami. Było w nich dużo musztardy i zdecydowanie zbyt mało żółtego sera, ale zawsze dodawała do nich po jednym kiszonym ogórku. – Antoni uśmiechnął się do wspomnień i zerknął na siedzącą naprzeciwko byłą żonę, która śmiała się z czegoś, co właśnie powiedział Edward, jeden z jego najlepszych przyjaciół, obecnie mąż numer dwa Celiny.
– Wraca Malika. – Na widok macochy, która z dzieckiem w ramionach zbliżała się do stołu, Ignacy podniósł się z krzesła, poklepał ojca po ramieniu i jeszcze raz mu pogratulował.
– Dziękuję, synu. – Antoni odchrząknął, wzruszony, i uśmiechnął się do matki swojej najmłodszej latorośli.
– Twoja córka zdążyła się już zesrać i cała magia białej chrzcielnej szaty bezpowrotnie prysła – szepnęła mu na ucho. – Musiałam ją umyć, przewinąć i uspokoić.
– Mogłaś mnie zawołać.
– Po co? Przecież i tak to wyłącznie ja bywam po same łokcie w rzadkim gównie – syknęła, wyraźnie poirytowana.
– Nie musisz być taka dosadna. Nie przy stole. – Skrzywił się, zniesmaczony.
– Nie zamierzam się bawić w subtelności, zwłaszcza kiedy na mojej nowej kiecce za ponad sto pięćdziesiąt dolców jest źle sprana plama po dziecięcej srace. Podasz musakę?
– Zawsze mnie zaskakiwała twoja umiejętność jedzenia podczas poruszania tego typu tematów – mruknął Antoni, sięgając po półmisek.
– No popatrz… Mnie z kolei zawsze dziwiła twoja nadwrażliwość w temacie. Wychowałeś trójkę dzieci, na litość boską! – Malika złośliwie się uśmiechnęła i wzięła od niego półmisek.
– Celina wychowała – powiedział cicho Tony, bo przecież nie miał nawet cienia złudzeń – podczas gdy on latami harował na utrzymanie rodziny, ciężar opieki nad ich trójką pociech niemal wyłącznie wzięła na siebie Celina.
„Nigdy jej za to nie podziękowałem – pomyślał. – Nigdy, nawet słowem. Za wszystkie te nieprzespane noce, przetarte jej rękoma obiadki, zupki, kupki, wywiadówki, prace domowe, pocerowane skarpety, pozaklejane plastrami kolana”. Była dobrą żoną i jeszcze lepszą matką. Kochała ich dom, gdziekolwiek chwilowo się znajdował, uwielbiała dzieci i nigdy nie skarżyła się na swój los, chociaż wiele przeszła i dużo potrafiła znieść. Cicha, potulna, cierpliwa. Celina… Kiedyś tak bardzo ją kochał, była jego słońcem, planem do grobowej deski. „Co poszło nie tak?” – pomyślał. W tym samym momencie ona spojrzała na niego i posłała mu uśmiech. Kiedy wstała od stołu, on również się podniósł i z dzieckiem w ramionach ruszył przez udekorowaną kolorowymi balonami, pełną kwiatów salę.
– Potrzymaj ją – poprosił Igę, która śmiała się akurat z czegoś, co pokazywała jej w telefonie jej nastoletnia córka, Sonia.
– Źle się czujesz? – Od razu się zaniepokoiła, a wnuczka posłała mu przelotne spojrzenie, ale szybko wróciła do telefonu, zapominając o całym świecie.
– Czemu, do ciężkiej cholery, ciągle mi to wmawiasz?! – naskoczył na nią Tony. – Dobrze się czuję, idę się odlać! – skłamał.
Prawda była taka, że chciał porozmawiać z Celiną, która właśnie zmierzała w głąb tawerny, gdzie przez wąski korytarzyk schodami w dół szło się do toalet.
Kiedy ukradkiem wślizgnął się za nią do damskiej łazienki, była żona wyglądała na zdziwioną i lekko zmieszaną.
– Co ty wyrabiasz? – zapytała.
Wtedy przyciągnął ją do siebie i, kompletnie zaskoczoną, pocałował w przeciągnięte perłową szminką wargi.
– Po prostu o nas myślałem – powiedział, kiedy już wypuścił ją z ramion. – O dawnych czasach, wszystkich tych latach, kiedy przy mnie byłaś, o dzieciach zmieniających się na naszych oczach, naszych podróżach, ciągłych przeprowadzkach, nieprzespanych nocach.
– Akurat teraz wzięło cię na wspomnienia? – Celina lekko się uśmiechnęła, jednak w jej błękitnych oczach zobaczył cień nostalgii.
– Akurat teraz – mruknął.
– Nie możesz mnie całować, na litość boską! Jestem mężatką i już nie twoją żoną! – żachnęła się, choć, prawdę mówiąc, nie wyglądała na rozgniewaną. Wręcz przeciwnie, jego pocałunek zarumienił jej policzki i sprawił, że dosłownie w moment odmłodniała.
– Przez dekady sypiałem z tobą w jednym łóżku – przypomniał jej i założył za jej ucho siwy kosmyk; teraz, kiedy rozpuściła włosy, które rozświetliły wpadające przez okno promienie słońca, przez jedną chwilę wyglądała jak ta piękna młoda dziewczyna, w której kiedyś się zakochał. – Pamiętasz lato sześćdziesiątego siódmego? Przez Detroit przechodziła fala krwawych zamieszek, świat wydawał się kończyć, ginęli ludzie, a my byliśmy tacy zakochani…
– Miałeś wtedy… Ile? Dwadzieścia jeden lat?
– Dwadzieścia dwa. – Uśmiechnął się. – Mieliśmy kiedyś po dwadzieścia kilka lat, pamiętasz? – dodał, a w jej oczach zalśniły łzy.
– Czasem tęsknota za przeszłością boli tak bardzo, że nie umiem sobie z nią poradzić – wyznała cicho Celina.
– Ty też? Myślałem, że tylko ja…
– Ale czemu, Antoni? Przecież powinniśmy być szczęśliwi… Jest mi dobrze z Edwardem, ty masz Malikę.
– Kocham ją. Oddałbym za nią życie. – Uśmiechnął się. – Ale przeszłość… Czasem mam wrażenie, że te dawne lata były bardziej intensywne. Wszystko czułem wtedy mocniej – smaki, zapachy, kolory, miłość.
– Tak działa mózg. Podobno najintensywniej pamiętamy właśnie naszą młodość. – Była żona wyciągnęła rękę i pogłaskała go po policzku. – Ale to nie znaczy, że teraźniejszość nie może być równie dobra.
– A jest? Czy może, gdybyś miała taką możliwość, machnęłabyś czarodziejską różdżką i cofnęła się w czasie?
– Może, ale jak daleko? Do Detroit i naszych szczenięcych lat? Do naszego narzeczeństwa, pierwszych miesięcy po ślubie? Jak daleko wstecz? – spytała.
– Tak daleko, jak się da. Mógłbym nawet jeszcze raz pracować w fabrykach, ubojniach i przy azbeście, byle tylko wróciła młodość.
– Nienawidziłeś tamtych prac, wracałeś do domu wykończony, myłeś się i padałeś na łóżko – przypomniała mu.
– Być może, ale przynajmniej byłem młody.
– Młodość ma wiele atutów, ale starość też może być komfortowa. Bo tak się właśnie ostatnio czuję – całkiem komfortowo. Dzieci są odchowane, mam wygodny dom, wielu nowych znajomych. Jesteśmy w dobrym miejscu, oboje. Uwielbiamy Florydę, mamy tu wszystko, czego nam trzeba. – Celina spojrzała Tony’emu w oczy i poprosiła, żeby nie tęsknił za czymś, co nie wróci. – Skup się na tym, co masz teraz. To marnotrawstwo, takie nostalgiczne wspominki. Masz maleńką córkę, pamiętaj o tym.
Wtedy pocałował ją po raz drugi, znacznie bardziej namiętnie, jak kiedyś.
– Przepraszam. Masz rację, nie powinienem. – Sekundę później uniósł do ust jej wypielęgnowaną, upierścienioną dłoń, na której złożył znacznie bardziej dyplomatyczny pocałunek. – Pójdę już. – Uśmiechnął się, a ona zachichotała.
– Tylko nie mów nic Edowi. Błagam, nigdy nie mów o tym Edowi – poprosiła, nie dodając niczego więcej.
„Może Celina ma rację? Może jestem szczęśliwszy, niż mi się wydaje?” – pomyślał, samotnie idąc przez pełną rodziny i przyjaciół restauracyjną salę. Byłą żonę zostawił w damskiej toalecie, gdzie zamierzała ponoć przypudrować nosek, choć na jego oko raczej ochłonąć.
Mijając Edwarda, klepnął go w ramię i usiadł na swoim miejscu, obok wyglądającej na zmęczoną Maliki.
– Za górali i kowbojów! – Tony usłyszał jeszcze wznoszony przez Eda toast. Przodkowie przyjaciela pochodzili z Nowego Targu, a on sam, chociaż w życiu nie widział polskich gór, lubił się określać mianem górala, zwłaszcza kiedy wypił nieco więcej.
– Za górali i kowbojów! – powtórzył Steve, zanim wlał w siebie kolejny kieliszek wódki.
– To chyba nie Iga powinna dziś niańczyć naszą Corinne? – rzuciła Malika na widok Tony’ego i zdał sobie sprawę, że nie wziął od córki dziecka.
– Wybacz. – Wstał, skrzywił się, kiedy coś mu strzyknęło w kolanie, i przelotnie spojrzał na Edytę – do niedawna jego najmłodszą córkę, która zaśmiewała się z czegoś, uwieszona na ramieniu siedzącego obok Eda narzeczonego.
Steven… Nie lubił tego nadętego teksańskiego macho, ale nie zamierzał teraz o nim myśleć. Grunt, że jego księżniczka była szczęśliwa.
– Daj mi ją. – Wziął od Igi córeczkę i z małą w ramionach zaczął chodzić po sali, tuląc smacznie śpiące niemowlę.
Córka. W jego wieku… Całkiem oszalał? Ale przecież tego nie planowali, stało się… Wtedy dziewczynka leciutko się wzdrygnęła przez sen, a on pocałował aksamitne czółko małej i poczuł napływającą do serca falę wzruszenia. A jeśli będzie mieć szczęście? Jeśli uda mu się dożyć setki, mają jeszcze prawie dwadzieścia pięć wspólnych lat. To szmat czasu, wiele może się zdarzyć. „Przy sprzyjających wiatrach załapię się nawet na jej ślub” – pomyślał i szeroko się uśmiechnął.
„Tak, trzeba się nauczyć cieszyć tym, co jest teraz – powiedział sobie. – Teraz jest dobrze, całkiem dobrze. Teraz…”.