Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 289
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Najniebezpieczniejsze kłamstwa to prawdy nieco zniekształcone.
Georg Christoph Lichtenberg
To było takie idealne popołudnie… Majowe słońce prażyło mocno ognistą zapowiedzią zbliżającego się lata, wokół, na niewielkim placu zabaw, radośnie śmiały się dzieci, powietrze pachniało bzem. Sielanka w zadbanej peryferyjnej dzielnicy, świat doskonały.
Obserwując córeczkę, myślałam o mężu. Tej nocy się kochaliśmy – długo, niespiesznie, jak lubię, a wspomnienie dotyku jego dłoni na moim ciele do teraz sprawiało mi przyjemność. Nasza miłość była czuła, ciepła i dobra, otulała mnie niczym drogi kaszmirowy szal w mglistą, jesienną noc. Tomasz był mężczyzną o nieskomplikowanej psychice i dobrym sercu, kimś, kto nie lubił perfidnych gierek i niedomówień. Kochałam to w nim, podobnie jak wiele innych rzeczy. Tembr jego głosu, delikatne zmarszczki wokół piwnych oczu, smak jego ust po porannej kawie. Był człowiekiem, dla którego co rano wstawałam z łóżka, i kimś, kto uratował mnie przed zatonięciem w burzliwym oceanie złych wspomnień. Jego silne ramiona odgradzały mnie od zła całego świata, a serce biło dla mnie – kochające, szczere, ufne. Moje również biło dla niego, od kilku lat. Kochałam, ufałam, wierzyłam, że będzie dobrze. Wszystko, co złe, zdołałam zostawić za sobą, odcięłam się od mroku. Bo byłam z nim, a on był ze mną. Bo miałam szczęście go spotkać. Kłamstwa, którymi przez długie lata dosłownie oddychałam, również po jakimś czasie zbladły. Udało mi się nawet wmówić sobie, że rozmył je czas, przepadły… Ale one tkwiły gdzieś pomiędzy nami, tylko czekając, żeby wypłynąć. Kłamstwo zawsze wypływa, to jedna z głównych zasad wszechświata. Ale ja chciałam wierzyć, że moje łgarstwa udało mi się na zawsze pogrzebać w mroku przeszłości. Wmawiałam to sobie dzień po dniu, tydzień po tygodniu, na okrągło, bo tylko dzięki temu udawało mi się nie zwariować. Urwałam łgarstwom łby, ale one zdołały już zapuścić korzenie. O tym, że z czasem wykiełkują, jeszcze nie wiedziałam. Jeszcze przez jedną chwilę beztrosko cieszyłam się słońcem…
„Kocham Cię” – napisałam i wysłałam mu wiadomość, dołączając zdjęcie moich ułożonych jak do pocałunku, przeciągniętych czerwoną szminką warg.
Po chwili zrobiłam fotkę bawiącej się Amelce i przesłałam Tomkowi kolejnego ememesa, tym razem bez żadnych wyznań.
„Ja Ciebie bardziej!” – odpisał.
Uśmiechnęłam się do siebie, zrobiło mi się cieplej wokół serca. Tak, może właśnie tak było? Może to on kochał mnie znacznie bardziej, bo nie miał przede mną sekretów? A ja? Przez tyle lat go okłamywałam, przeszło mi przez myśl i nagle spochmurniałam. Czasem myślałam, że na niego nie zasługuję. Że był zbyt dobry, zbyt szczery i czuły dla kobiety takiej jak ja. Później jednak tłumaczyłam sobie, że los zesłał mi go jako rekompensatę tego, co spotkało mnie przed laty. Przeszłam przez piekło, on był moim niebem.
Siedziałam na ławce z telefonem w dłoni, co chwilę zerkając na bawiącą się w piaskownicy Amelię, kiedy kątem oka zauważyłam zbliżającego się od strony parku wysokiego, jasnowłosego mężczyznę. Szedł niespiesznie, pchając przed sobą szpanerską pomarańczowo-czarną spacerówkę. Ubrany w jasne spodnie i koszulkę polo, wyglądał na zrelaksowanego i zadowolonego z siebie.
Wtedy zawalił się cały mój świat…
Zrozumiałam w jednej chwili, wystarczyło na niego spojrzeć… Tej twarzy nie zapomnę nigdy, jej wspomnienie należy do najokrutniej nękających mnie demonów przeszłości. Chryste, to jest on, dotarło do mnie w tej samej sekundzie, w której mężczyzna pojawił się w parkowej alejce. I nagle skończyła się moja sielanka.
Usiadł kilka metrów ode mnie, a obok, w wózku, drzemała jego kilkuletnia córeczka. Nie patrzył w moją stronę, podobnie jak ja przed momentem, był zajęty swoim telefonem. Wstałam, spazmatycznie łapiąc oddech, i podbiegłam do córki, którą porwałam na ręce. On wciąż skupiał wzrok na komórce, nieświadomy mojego wzburzenia.
– Nie, mamusiu! – Amelia żywiołowo zaprotestowała, kiedy w pośpiechu wyrwałam jej z ręki wiaderko, które obojętnie cisnęłam w piach.
Wtedy na mnie spojrzał, przelotnie omiatając mnie spojrzeniem i lekko się uśmiechnął, a mnie tak zakręciło się w głowie, że prawie upadłam.
On tutaj był. Człowiek, który kiedyś złamał mi życie. Bydlak, skurwiel, gwałciciel, chuj złamany – przez wszystkie te ostatnie lata wymyślałam mu w myślach na tyle różnych sposobów, przeklinając tamtą noc i sam fakt, że los postawił go na mojej drodze. Teraz siedział ledwie kilka metrów ode mnie, a ja czułam się tak, jakbym w kilka sekund straciła całe poczucie bezpieczeństwa. Przynajmniej to, które przez ostatnie lata zdołałam sobie wypracować.
„Daj spokój, przecież sama tego chciałaś” – przypomniał mi się jego szept i zacisnęłam dłonie na rączkach sportowego wózka, w którym niemal siłą usadziłam przed momentem Amelię.
Ruszając w stronę wyjścia z placu zabaw, czułam na plecach jego wzrok, ale nie byłam pewna, czy on rzeczywiście za mną spogląda, czy tylko panikuję.
– Mamusiu, siku! – odezwała się moja córeczka. – Siku!
Kurwa mać, akurat teraz? – zaklęłam w myślach, przyspieszając kroku.
– Zaraz będziemy w domku. Wytrzymasz? – zapytałam z nadzieją w głosie.
– Nie – rzuciła Amelia płaczliwym głosem. – Chcę teraz – marudziła.
Zatrzymałam się przy metalowej furtce, przez którą wchodziło się do parku i zebrałam się na odwagę, żeby się odwrócić. On wciąż siedział na ławce, nadal z telefonem w dłoni. I nagle zrozumiałam, że nie mogę tak po prostu odejść. Muszę się dowiedzieć, kim teraz jest, gdzie mieszka i jak blisko będę na co dzień z moim oprawcą.
– Mamusiu? Mamusiu?!
Amelia coraz bardziej desperacko usiłowała przyciągnąć moją uwagę, ale miałam gdzieś, czy zaraz zasika majty, a przy tym pewnie sukienkę, rajstopy i wózek. Od chwili, w której go dostrzegłam, potrafiłam skupić uwagę wyłącznie na nim i z palcami kurczowo zaciśniętymi na plastikowych rączkach wózka zaczęłam okrążać plac zabaw, nie spuszczając wzroku z zajętej przez niego ławki.
Może to nie on, powiedziałam sobie nagle i w moje serce wstąpiła nadzieja. Może to ktoś łudząco do niego podobny, przecież istnieją sobowtóry, wmawiałam sobie, robiąc kolejne okrążenie. Mijałyśmy fontannę, kiedy Amelka zaczęła ryczeć, a ja w końcu poczułam wstyd. Jezu Chryste, moje trzyletnie dziecko potrzebuje opieki, a ja je ignoruję.
– Zrobimy siku tutaj, okej? – Wyjęłam Amelkę z wózka i schowana za rozłożystym krzewem bzu w pośpiechu zdjęłam jej rajstopy, razem z majteczkami.
– Nie chcę tutaj – zaprotestowała, ale w końcu udało mi się nakłonić ją do akcji.
– Chcę do piaskownicy – rzuciła Amelka, radośnie machając nogami, kiedy z powrotem znalazła się w wózku.
Wytarłam dłonie w nawilżającą chusteczkę i zerknęłam na zajętą przez niego ławkę.
– Nie teraz, córciu – mruknęłam.
– Czemu? Mamusiu, czemu?!
– Bo nie ma dżemu – rzuciłam. – Poczytamy Pucia? – schyliłam się, żeby wyjąć z siatki książeczkę, jednocześnie nie spuszczając wzroku z blondyna.
Kiedy wstał, pochyliłam się nad córką, modląc się, żeby nie spojrzał w moją stronę. Ku mojej uldze był zajęty własnym dzieckiem, które chyba się obudziło.
Więc jest ojcem, pomyślałam, patrząc, jak wyjmuje malutką z wózka i czule tuli w ramionach.
A później przypomniał mi się mój ochrypły krzyk, tamta przeklęta noc i zimny, nieczuły wyraz jego stalowoszarych oczu. „Jesteś taka ciasna, taka gorąca”, powtarzał, posuwając mnie w tamtej niewielkiej łazience. „Tak idealnie ciasna w środku”, dyszał mi do ucha, wciskając mój brzuch w obramowanie umywalki, o którą byłam oparta. Do dziś pamiętałam jej lodowaty chłód na skórze, moje kurczowo zaciśnięte na niej palce i upstrzone ciemnymi plamami lustro, w którym odbijaliśmy się oboje – mój kat i ja, jego ofiara. Kiedy ze mną skończył, podniósł z podłogi moje majtki i uniósł do ust moją dłoń, którą pocałował. „To było coś” – wymruczał, a mnie zgiął wpół gwałtowny skurcz żołądka i zwymiotowałam na podłogę. Tamtej nocy wypiłam trzy lampki wina. Była impreza, mnóstwo ludzi, niezły alkohol. W łazience był zepsuty zamek, on wszedł do środka, kiedy poprawiałam makijaż. Poprosiłam, żeby wyszedł, ale on kopniakiem zamknął drzwi i zaczął się do mnie dobierać. Później podniósł mi sukienkę, zdarł ze mnie majtki i pomimo moich krzyków, brutalnie we mnie wszedł. Krzyczałam, ale nikt nie słyszał, za drzwiami muzyka grała zbyt głośno. Błagałam, żeby przestał, ale tylko go to nakręcało.
„Daj spokój, przecież tego chcesz. Widziałem, jak na mnie zerkasz, chętna i pijana, jak wy wszystkie” – szeptał, napierając na mnie biodrami. Kiedy we mnie skończył, polizał mnie po policzku i lekko przygryzł płatek mojego ucha. „Te z pierwszego roku są najświeższe” – zaśmiał się, później zapiął rozporek, schylił się i podał mi majtki, pocałował mnie w rękę i pogwizdując, opuścił łazienkę, zostawiając mnie zapłakaną, zszokowaną i roztrzęsioną, z płynącą po udzie pojedynczą strużką krwi i rzygowinami na butach.
Skurwysyn odebrał mi dziewictwo, zbrukał moje ciało i złamał mi życie na tyle różnych sposobów. A teraz tuli w ramionach niewinne, jasnowłose dziecko i udaje kogoś, kim nie jest. Wilk w owczej skórze, drapieżca.
Ma na imię Mariusz i jest gwałcicielem. A od dziś, z tego, co widzę, również moim nowym sąsiadem. Bo chyba nie zjawił się w tej okolicy przypadkiem, prawda? Musi tu mieszkać, zrozumiałam i zachciało mi się płakać. To się nie dzieje naprawdę – powiedziałam sobie w duchu, ale przecież wiedziałam. On tu był. Piekło powróciło.
Kiedy opuścił park, ruszyłam w ślad za nim. Nie odwracał się, szedł przed siebie miarowym, równym krokiem, pchając dziecięcy wózek. Minęliśmy park, budynek podstawówki, niewielki skwerek przed delikatesami i kościół. Szłam kilkanaście metrów za nim i nawet na chwilę nie odrywałam wzroku od jego szerokich pleców. Kiedy skręcił w Różaną, nerwowo przygryzłam wargi. Uliczka była krótka, a ciągnące się wzdłuż niej zadbane szeregowce z jasnymi fasadami wyglądały niemal bliźniaczo. Mieszkał w jednym z tych domów? A może na Brzozowej? – zastanawiałam się, przyspieszając kroku.
Wtedy stało się coś, czego nie przewidziałabym w najgorszych sennych koszmarach. On przeszedł przez jezdnię i skręcił w Rezedową, a do mnie dotarła prawda najkoszmarniejsza z możliwych – potwór mieszkał przy mojej ulicy.
Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, niemal zemdlałam. Tymczasem on pchnął furtkę zadbanej, przestronnej willi, na której płocie do niedawna wisiał banner z napisem „na sprzedaż”, i wjechał wózkiem do ogrodu.
Kiedy zamykał bramkę, skryłam się za parkującą nieopodal furgonetką i przez dłuższą chwilę skupiłam się na oddechu, starając się nie wpaść w skrajną histerię, tutaj, przed jego domem, na oczach pracujących w ogrodach sąsiadów.
Do domu dotarłam minutę później i z ulgą zatrzasnęłam za sobą frontowe drzwi.
Mieszkał dwa budynki dalej, dosłownie tuż obok. Wychyliwszy się z okna naszej sypialni na piętrze, z łatwością dostrzegałam dach jego domu. Jeszcze niedawno mieszkało tam małżeństwo po czterdziestce z nastoletnim synem – ludzie, których ledwo znałam. Teraz zjawił się on.
– Mamusiu, czy króliczek jest głodny? – Głos córki wyrwał mnie z zamyślenia i przywrócił do rzeczywistości.
– Nie wiem, malutka. Zaraz do niego pójdziemy. – Wyjęłam Amelię z wózka i mocno ją przytuliłam.
Moja maleńka w świecie pełnym potworów, przeszło mi przez myśl. Dziewczynka, która kiedyś może wpaść w oko jednemu z nich. Bo założy za krótką, jego zdaniem, sukienkę albo wypije o jedną lampkę wina za dużo. Na samą myśl o czerwonym winie zrobiło mi się niedobrze. Na studiach całkiem mi smakowało, ale od tamtej nocy, przez wszystkie minione lata, wypiłam może kilka kieliszków, zazwyczaj z grzeczności, na domówkach u przyjaciół, którzy nie mieli akurat innego alkoholu. Wino obrzydło mi bezpowrotnie, kojarzyło się z nim i z tym, co mi zrobił. Nawet najlepsze dla mnie miało gorzki smak. Wino pijała młoda, naiwna dziewczyna, która wierzyła, że świat leży u jej stóp, a życie jest piękne. Ale tamtej dziewczyny już nie ma, jej miejsce zajęłam ja – pełna lęków, trzydziestokilkuletnia, zmęczona życiem kobieta.
– Króliczek! – Córka pisnęła na widok klatki z Bagsem i uklękła obok.
– Wypuśćmy go – zdecydowałam, a mała pisnęła z zachwytu.
Chwilę później oznajmiła, że chce wyjść do ogrodu, a ja poczułam panikę.
On był kilkaset metrów stąd. Jak mogłam tak po prostu wyjść z nią na trawnik przed domem i jak zawsze zająć miejsce w jednym z ogrodowych krzeseł z widokiem na uliczkę? Płot mieliśmy z metalowych sztachet, wiele nie zasłaniał. Do dziś w ogóle się nad tym nie zastanawiałam, ale nagle zdałam sobie sprawę, że czuję się wystawiona na pokaz niczym dzikie zwierzę w klatce.
– Mamusiu?
– Córciu, chwilkę. – Pocałowałam małą w czubek głowy i spojrzałam w stronę okna.
Ten dom był spełnieniem naszych marzeń i ciężko na niego z mężem pracowaliśmy. Zadbany, położony z daleka od zgiełku wielkiego miasta i blisko kilku niewielkich jeziorek, w modnej, choć dość snobistycznej okolicy, był moją oazą spokoju, spełnionym marzeniem. Przynajmniej jeszcze dziś rano.
– Boże – szepnęłam, bo chyba dopiero w tym momencie dotarło do mnie, że to się dzieje naprawdę.
To nie koszmarny sen, z którego lada chwila się obudzę, to nowa rzeczywistość.
– Mamusiu, chcę do ogródka! – Córka ze zniecierpliwieniem pociągnęła mnie za rękaw zdobionej koronką beżowej bluzki, którą miałam na sobie.
– Dobrze, chodźmy – zgodziłam się niechętnie.
Zanim wyszłam, zerknęłam w lustro i wyjęłam z komody ciemne okulary, planując przesłonić nimi oczy, a przy okazji pół twarzy. Poprawiając obcięte na pazia, zafarbowane na platynowo włosy, uśmiechnęłam się do siebie, chcąc dodać sobie otuchy. Teraz, tyle lat później, w niczym nie przypomniałam tamtej dziewczyny z feralnej imprezy. Wtedy miałam długie, kasztanowe włosy, które lubiłam spinać w kucyk, szczupłą figurę i czerwoną szminkę na ustach.
Dziś byłam platynową blondynką w rozmiarze czterdzieści sześć. Za moim pulchnym ciałem ukrywałam się przed wzrokiem takich jak on – napalonych na piękne kobiety mężczyzn, którzy plugawili świat samym swoim oddechem.
Nie poznał mnie na placu zabaw, co samo w sobie wydało mi się kojące, ale nie zmieniało to przecież faktu, że JA wiedziałam o jego obecności.
Przed dom wyszłam, kurczowo trzymając córkę za rękę, i chociaż chciała się bawić na trawniku od frontu, pociągnęłam ją na tył budynku, gdzie była huśtawka i niewielka, drewniana ławka, na której mogłam przysiąść, żeby zebrać myśli.
Przyglądałam się córce, usiłując otulić się widokiem jej piękna, kiedy w mojej dłoni zawibrowała komórka.
– Cześć. Co u was? – usłyszałam głos męża.
– Dobrze, a u ciebie? – powiedziałam cicho, z trudem wydobywając słowa z zaciśniętego gardła.
– Są jeszcze polędwiczki? Mam skoczyć do Lidla? – Tomek, nieświadomy moich emocji, wrzucił mnie w sam środek naszej małżeńskiej rutyny.
– Nie ma już. Zrób zakupy, ja źle się czuję – poprosiłam.
– Znowu migrena?
– Tak – skłamałam, wiedząc, że pozorowany ból głowy wieczorem będzie świetnym pretekstem, żeby unikać męża i samotnie zaszyć się w sypialni.
Nie byłam z nim tak do końca szczera, opowiedziałam mu tyle kłamstw.
– Justyna? Jesteś?
– Tak, wybacz.
– Potrzebujesz czegoś jeszcze?
Tak. Chciałabym móc przenieść się w czasie i cofnąć całe zło, jakie mnie spotkało, pomyślałam, a jednocześnie na głos rzuciłam krótkie:
– Nie, dzięki.
Kiedy mąż się rozłączył, spięłam córce włosy, które od jakiegoś czasu opadały jej na oczy przydługą grzywką i zamknęłam oczy, pozwalając majowemu słońcu pieścić moje policzki.
Jakąś godzinę później karmiłam Amelię gotowaną marchewką, kiedy trzasnęły frontowe drzwi i do domu wszedł Tomek. W ślad za nim, czerwony na twarzy i spocony, w ubłoconej sportowej koszulce, w kuchni zjawił się Szymek, mój czternastoletni syn.
– Zobacz, kogo zgarnąłem z treningu. – Tomasz podszedł do mnie, pocałował mnie w usta i położył na stole torbę pełną zakupów.
Na widok syna poczułam bolesne ukłucie w sercu. Moje dziecko, krew z mojej krwi. Pierworodny syn, miłość mojego życia i zarazem owoc gwałtu… Czy go kochałam? Tak. Jezu Chryste, jasne, że tak! Czy oddałabym za niego życie? Tak, bez chwili wahania. A jednak zawsze, patrząc mu w oczy, widziałam twarz Mariusza. Mieli taki sam stalowoszary kolor tęczówek, ten sam kształt nosa, niemal identyczne kwadratowe szczęki i proste, jasne włosy w kolorze dojrzałego zboża. Mówi się, że synowie bywają podobni do matek, ale w naszym przypadku tak nie było. Szymek był młodszą kopią swojego biologicznego ojca, niemal jego klonem, a ja mogłam mieć tylko nadzieję, że przynajmniej z charakteru bardziej przypomina mnie i moją rodzinę. Bo jeśli odziedziczył coś po nim… Nie, to zbyt plugawe, żeby w ogóle o tym myśleć, i bardzo niesprawiedliwe dla Szymka. To moje dziecko, bez względu na wszystko, pomyślałam i odwróciłam głowę, żeby nikt nie dostrzegł moich łez.
– Jak trening, niedźwiadku? – zapytałam, podchodząc do siedzącego za kuchennym stołem syna.
– Spoko. I nie mów tak do mnie, co? – skrzywił się.
– Weź prysznic, a ja zrobię jakiś szybki obiad. – Tomek, który zdążył się już przebrać z garnituru w domowy dres, pogonił naszego mocno zajeżdżającego potem nastolatka do łazienki i pocałował mnie w czubek głowy. – Faktycznie marnie wyglądasz – zauważył, zanim otworzył lodówkę i zaczął rozpakowywać zakupy.
– Dzięki. – Przytuliłam się do jego pleców i na chwilę przymknęłam oczy.
Moja rodzina. Jeszcze dziś rano czułam się szczęśliwa. Koszmary przeszłości udało mi się zostawić daleko za sobą i nieco pewniej stanąć na nogach, ale teraz, po spotkaniu z Mariuszem, wszystko to, co latami układałam sobie w głowie, rozsypało się w drobny mak.
– Położę się – powiedziałam, odsuwając się od męża.
– Ale zjesz z nami?
– Nie – zaprzeczyłam, czując, że nie będę w stanie niczego przełknąć.
– Jesteś pewna, że to tylko migrena? – Tomasz odłożył na blat trzymane w dłoni opakowanie kiełbasy i uważnie spojrzał mi w oczy. – Wydajesz się nieswoja.
– To tylko migrena – brnęłam dalej w kłamstwo.
– Okej, to się połóż. – W piwnych oczach Tomka dostrzegłam ciepło i współczucie.
Czy kochałby mnie tak bardzo, wiedząc, że go okłamałam? – zastanawiałam się, wychodząc na piętro. Zanim się położyłam, opuściłam rolety, starając się nie myśleć o widocznym z naszego okna czerwonym dachu domu, w którym zamieszkał potwór. Co teraz będzie? – myślałam z kurczowo zaciśniętymi powiekami, leżąc na starannie zaścielonym łóżku. – Jak zdołam żyć, wiedząc, że on jest tuż obok? Nie, nie bałam się, że znowu coś mi zrobi. Tacy jak on, wykorzystują wyłącznie najsłabsze i najbardziej niewinne ofiary. Bez skrupułów zgwałcił dziewiętnastoletnią studentkę pierwszego roku architektury, ale nie odważy się zrobić tego dojrzałej kobiecie, żonie i matce, w dodatku żyjącej w sąsiedztwie, tego byłam pewna. Tacy jak on, starannie skrywają to, kim są, nosząc nieprzeniknione maski idealnych mężów, ojców i sąsiadów. Jednak już sama świadomość, że pewnie niebawem gdzieś na niego wpadnę, była dla mnie nie do zniesienia. Gdzie ponownie go spotkam? W pobliskiej piekarni? W ulubionej kafejce, w której pijałam czasem latte, czekając, aż syn skończy trening? W pralni, delikatesach, na ulicy?
Nagle przyszło mi przez myśl coś kompletnie niedorzecznego, a jednocześnie przerażającego – a jeśli on celowo zamieszkał tak blisko? Co, jeśli jakiś czas temu mnie odnalazł, jakimś cudem rozpoznał i nadal chce sobie ze mną pogrywać? – zastanawiałam się. Po chwili uznałam jednak, że to idiotyczne, i porzuciłam tę myśl. Nie zrobił tego celowo, to byłoby zbyt popaprane. Zresztą jak niby miałby mnie znaleźć, po tylu latach, w wielkim mieście? Nie, to niemożliwe. Nie było mnie na Facebooku, Instagramie i w żadnych mediach społecznościowych. Zmieniłam nazwisko, roztyłam się, przefarbowałam, dosłownie zmiatając z powierzchni ziemi tamtą śliczną, niewinną dziewczynę z imprezy. Nie byłam już nią, ale on nadal mógł być sobą, pomyślałam. Mógł sobie udawać oddanego tatuśka z podmiejskiej dzielnicy, pchać przed sobą modny sportowy wózek dziecięcy i tulić córeczkę, która notabene była chyba mniej więcej w wieku mojej Amelii, ale mnie nigdy nie oszuka! Wiedziałam, kim jest, i czułam, że już nigdy nie będę szczęśliwa. Latami budowałam mój własny, bezpieczny kokon, wychowując syna, dbając o małżeństwo, rodząc córkę i urządzając nowy dom. Teraz jednak wszystko to bezpowrotnie prysło, zmiecione przez jeden perfidny kaprys losu. Nagle przyszło mi do głowy coś, co sprawiło, że się popłakałam. Czy gdybym dziś nie poszła z Amelią na plac zabaw, mogłoby się zdarzyć, że nigdy byśmy na siebie nie wpadli? Czy istniała opcja, że on żyłby sobie tu, kilka domów od nas i mijał mnie niezauważony? Przecież czasem ludzie rozmijają się latami, niewidoczni dla siebie, obojętni… Czemu, do cholery, akurat w tamtej chwili musiałam podnieść wzrok znad telefonu i spojrzeć w jego stronę? Czemu życie potrafi być takie okrutne? Czy nie dość już wycierpiałam?
– Mamo? – Leżałam w ciemnej sypialni, kiedy do pokoju władował się Szymek. – Wiem, że boli cię głowa, ale nie mogę znaleźć koszulki…
– Której? – zapytałam, z niechęcią otwierając oczy, zupełnie jakbym pragnęła na zawsze pozostać w bezpiecznej sferze półmroku.
– Tej w pasy – sprecyzował i usiadł na skraju łóżka. – Tato mówi, że powinnaś coś zjeść i zażyć leki.
– Później – mruknęłam. – Posiedzisz ze mną przez chwilę? – zapytałam, a Szymek zrobił spłoszoną minę przypartego do muru nastolatka.
– Ale po co? – wykrztusił, ewidentnie nie rozumiejąc, że po prostu pragnę jego bliskości.
– Nieważne – uśmiechnęłam się. – Koszulkę masz w komodzie, wyprasowaną.
– Dzięki, mamo! – Poderwał się z wyraźną ulgą i dosłownie chwilę później był za drzwiami.
Tak bardzo go kocham, pomyślałam i pod powiekami poczułam łzy. Lata temu, kiedy musiałam rzucić architekturę, a rodzice wywieźli mnie do ciotki pod Płock, żeby sąsiedzi nie zorientowali się, że jestem w ciąży, myślałam, że moje życie się skończyło. Czułam się przegrana, zbrukana, przeraźliwie samotna i opuszczona przez wszystkich. I jeszcze ten ciągły, niekończący się wstyd… Oblepił mnie brudem, był wszechobecny. W poczekalni u lekarza, kiedy siedziałam z tym olbrzymim ciążowym brzuchem, zastanawiając się, czy wszyscy wiedzą, że jestem samotną matką. W drodze do sklepu, kiedy siostra matki wysyłała mnie po coś na śniadanie. Na przystanku, w parku i w kościele, do którego kazała mi chodzić ciotka nawet wtedy, kiedy byłam już w dziewiątym miesiącu i nie miałam ochoty na wyjścia z jej mieszkania. Kiedy urodziłam Szymka, nie było lepiej. Samotna opieka nad płaczącym po nocach niemowlęciem, wąskie usta ciotki Luizy zaciśnięte w grymasie dezaprobaty i zaciekawione spojrzenia jej sąsiadek – wszystko to było dla mnie nie do zniesienia. Myślałam wtedy o różnych rzeczach, z których dziś nie jestem dumna. Czasem, wyjątkowo udręczona po kolejnej nieprzespanej nocy, wyobrażałam sobie, że zostawiam wózek z Szymkiem w podmiejskim parku, a później biegnę przed siebie tak długo, aż nikt nie powiąże mnie z płaczącym wniebogłosy, porzuconym dzieckiem. O odebraniu sobie życia też wtedy myślałam, ale byłam chyba zbyt dużym tchórzem, żeby zdobyć się na ten ostateczny akt rozpaczy. Wtedy przyjechała po mnie mama, do której chyba w końcu dotarło, że życie córki obchodzi ją bardziej niż ewentualne sąsiedzkie plotki, i zabrała nas do domu. Po drodze, kiedy dojeżdżałyśmy do mojego rodzinnego miasteczka, zapytała, czy dałam znać ojcu dziecka.
– Kimkolwiek jest, ma prawo wiedzieć, że urodziłaś mu syna – naciskała, a ja prawie parsknęłam śmiechem.
Prawo? On nie ma żadnych praw, powiedziałam sobie w duchu. Nie mogłam się jednak gniewać na mamę, nie znała przecież całej prawdy… Nakłamałam jej wtedy bez skrupułów, wymyślając bajeczkę o przypadkowo poznanym na imprezie chłopaku, z którym głupio wpadłam. Później konsekwentnie trzymałam się tej wersji, powtarzając ją tyle razy, że prawie sama w nią uwierzyłam. Czytałam kiedyś, że wspomnienia można modyfikować, a każdy powrót do nich nieco je wypacza. I może właśnie to uratowało mnie kiedyś od szaleństwa? Nie wiem, czemu okłamałam mamę. Może po prostu, z dwojga złego, wolałam wyjść na bezmyślną puszczalską niż bezwolną ofiarę gwałtu?
– Od taty. – Szymek ponownie wparował do sypialni i postawił na nocnej szafce tacę z jedzeniem, szklanką wody i opakowaniem moich tabletek na migrenę.
– Naucz się w końcu pukać, co? – uśmiechnęłam się do niego i przeczesałam placami włosy.
– A przeszkodziłem ci w czymś? – mrugnął do mnie i dodał, że wychodzi.
– Z kim? – zdziwiłam się.
– Z Kamilem. Tato mówi, że mogę – oświadczył, zanim zostawił mnie samą.
Tato mówi… Byłam taka wdzięczna losowi, że syn z taką lekkością mówił do Tomasza „tato”. Kiedy się poznaliśmy, młody miał osiem lat i bałam się, że nieprędko zaakceptuje nową sytuację, a później moje małżeństwo. Ale on przylgnął do Tomka w sposób, który nam obojgu wydawał się rozczulający, i po jakimś czasie przestał się nawet dopytywać o swojego prawdziwego ojca, którego wcześniej bardzo chciał poznać. Na myśl o tym poczułam kolejne wyrzuty sumienia. Okłamałam go już na starcie, okradłam z prawdy o jego pochodzeniu. Jak jednak miałabym mu powiedzieć, że jest owocem gwałtu? Jak wyznać ukochanemu synowi, że początek życia zawdzięcza aktowi przemocy na własnej matce? Kiedy o tym myślałam, zawsze czułam się fatalnie. Tak samo jak wtedy, kiedy wypowiadałam w duchu życzenie o chęci cofnięcia czasu. Bo przecież, gdybym mogła cofnąć się o te lata wstecz i sprawić, żeby ten drań Mariusz nigdy mnie nie zgwałcił, nie miałabym też Szymka. I chociaż jako młoda dziewczyna przeszłam przez naprawdę koszmarne chwile, nie potrafiłam sobie wyobrazić świata bez mojego chłopczyka.
– Lepiej się czujesz? – Tym razem do sypialni zajrzał Tomasz.
– Tak – skłamałam, a on usiadł na skraju łóżka, niemal w tym samym miejscu, co kilka minut wcześniej Szymek, i pogłaskał mnie po nodze.
– Wstaniesz? Usiądziemy w ogrodzie, napijemy się lemoniady. Moja mama zabiera dziś Amelię do siebie, pamiętasz?
– Tak. Muszę ją spakować. – Usiadłam na łóżku, a mąż wyciągnął rękę i pogładził mnie po policzku.
– Powinniśmy w końcu jechać na dłuższe wakacje – powiedział.
– Nie miałabym nic przeciwko – zgodziłam się, bo nagle wizja opuszczenia domu i całej tej okolicy wydała mi się wyjątkowo pociągająca.
– Portugalia? Kanary? Szwecja? Dokąd mam zabrać moją królową?
– Na razie sprawdź, co robi Amelia. Na dole jest podejrzanie cicho… – Odrzuciłam na bok pled, którym byłam okryta, i wstałam z łóżka.
– Nie tknęłaś jedzenia. – Tomasz zerknął na tacę, na której, na nowym, ciemnoróżowym talerzu we wzór kwiatu jabłoni, leżała nienaruszona porcja twarożku z rzodkiewką i pół posmarowanej masłem razowej bułki.
– Zjem – obiecałam mu i schyliłam się, żeby pocałować go w czubek głowy, tam, gdzie leciutko zaczęły się przerzedzać jego krótko obcięte jasnobrązowe włosy, a on wstał z łóżka i przyciągnął mnie do siebie.
– Ładnie pachniesz – wymruczał z ustami przy moim policzku, ale lekko go odepchnęłam.
Zbyt wiele czasu poświęciłam tego dnia na myślenie o mojej bolesnej przeszłości, żeby teraz poczuć radość z intymnej bliskości męża.
– Tomek, przestań – syknęłam, kiedy usiłował mnie pocałować.
– Dobra, rozumiem, nie znaczy nie. – Puścił mi oczko i ruszył do drzwi.
Pakując Amelię, wyszłam na balkon przy naszej sypialni, żeby zdjąć z suszarki jej ulubioną bluzkę, i mimowolnie spojrzałam w stronę domu z czerwonym dachem. Co on teraz robi? – zastanawiałam się, wkładając spinacze do wiklinowego koszyka. Tuli swoją córeczkę? Flirtuje z żoną? Przygotowuje kolację? Kim teraz jest mężczyzna, który lata temu odebrał mi tak wiele? To przez niego musiałam porzucić wymarzoną architekturę i latami harować w kwiaciarni znajomych. Przez niego nie nacieszyłam się młodością, a w mężczyznach do dziś widzę drapieżców. Przez niego zawsze oglądam się przez ramię w ciemnej uliczce i do dziś śnię koszmary.
„Dobrze ci?” – przypomniałam sobie jego szept i przez chwilę byłam niemal pewna, że zwymiotuję. Ten chory, arogancki, narcystyczny skurwysyn nawet nie wie, jak bardzo mnie skrzywdził. To, co dla mnie było brutalnym gwałtem, dla niego znaczyło tyle, co przypadkowy numerek z pijaną panienką. Czasem, kiedy ogarniała mnie wyjątkowa rozpacz, myślałam nawet, że to wszystko było moją winą. Alkohol, który wypiłam, krótka sukienka, świetny nastrój. Tamtej nocy świętowałam dobrze zdany egzamin i byłam w dość luźnym, towarzyskim nastroju. Może gdybym tak szeroko nie uśmiechała się do facetów, nie tańczyła na samym środku pokoju i nie piła tego wina, do niczego by nie doszło, mówiłam sobie. Szybko jednak wracał mi rozum, a z nim jasny osąd sytuacji. To on mnie zgwałcił i nie było w tym mojej winy. To on bezczelnie wdarł się do łazienki i dosłownie się na mnie rzucił. To on złapał mnie za włosy, zdarł ze mnie majtki i wgniótł podbrzuszem w lodowato zimne obramowanie umywalki. On, nie ja, powiedziałam sobie, zamykając balkonowe drzwi.
Schodząc na parter, starałam się opanować i skupić na oddechu. Jeden, dwa, trzy, jestem zupełnie spokojna, bezpieczna i pogodna. Cztery, pięć, sześć, mam idealne życie i nikomu nie pozwolę go zniszczyć. Siedem, osiem… A jeśli Tomasz pozna prawdę? – przeszło mi nagle przez myśl i zrobiło mi się słabo. Co, jeśli któregoś dnia wszystko wyjdzie na jaw, a mój mąż dowie się, że dwa domy dalej żyje biologiczny ojciec chłopca, którego on od lat uważa za syna, i jednocześnie mężczyzna, który brutalnie mnie zgwałcił? Co, jeśli któregoś dnia się załamię i pod wpływem chwili sama mu o wszystkim powiem?
– Jezu… – jęknęłam, zaciskając palce na poręczy schodów.
– Mamo, śpię u Kamila! – wrzasnął Szymek z przedpokoju, a ja wpadłam w panikę na samą myśl o tym, że w drodze do przyjaciela syn minie dom mojego oprawcy.
Rano obudziłam się z bólem, który spinał moją głowę obręczą nadchodzącej migreny, i zachciało mi się śmiać na myśl, że tym razem przynajmniej nie będę musiała udawać fatalnego samopoczucia, żeby się gdzieś zaszyć.
Tomasz wciąż spał, w ciszy i półmroku naszej sypialni wyraźnie słyszałam jego miarowy, spokojny oddech. Przez chwilę miałam ochotę wtulić się w jego plecy i poczuć ciepło jego ciała, ale nie miałam serca wyrywać go ze snu pół godziny przed budzikiem. Wyślizgnęłam się więc z łóżka i na palcach wyszłam z sypialni. Później uchyliłam drzwi i zajrzałam do Szymka. Spał na brzuchu, z poduszką wciśniętą między kolana i zrzuconą na podłogę kołdrą. Tak bardzo go kocham, pomyślałam, zamykając drzwi pokoju mojego nastolatka zdobione kupionym przez niego niedawno na Allegro żółto-czarnym symbolem oznaczającym skażenie biologiczne.
Na dole, pijąc kawę, zerknęłam przez okno i chociaż dzień wstał słoneczny, poczułam chłód. On tu jest. Dwa domy dalej…
Nagle poczułam, że muszę wyjść naprzeciw swojemu strachowi i dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Kim jest, z kim mieszka, jak wygląda jego żona.
Rozpinany szary sweter męża zarzuciłam prosto na koszulkę w drobną kratę, w której spałam, i po chwili wahania wyszłam przed dom, a później na ulicę. Było wcześnie, grubo przed szóstą, liczyłam na to, że przemknę przed jego domem przez nikogo niezauważona.
Podchodząc do jego furtki, zadrżałam. Uliczka była pusta, a okna w sąsiednich domach nadal zdobiły opuszczone rolety, więc zakładałam, że nikt mnie nie dostrzeże.
Płot mieli podobny do naszego, przez metalowe sztachety widziałam zadbany trawnik, porozrzucane zabawki, dmuchaną piłkę plażową i zdobiące ścieżkę przy wejściu masywne betonowe donice z kwiatami. Na podjeździe stała droga, szpanerska terenówka, drugiego samochodu nie zauważyłam, być może był w garażu, bo założyłam, że jego żona również ma auto. Przyglądając się dżipowi, podeszłam bliżej, chcąc dostrzec rejestrację, wyjęłam z kieszeni swetra komórkę, którą zgarnęłam przed wyjściem z domu, i po tym, jak obejrzałam się przez ramię, chcąc się upewnić, czy nikt mnie nie obserwuje, pstryknęłam kilka fotek.
Później zerknęłam w jego okna i zatrzęsłam się ze złości na myśl o tym, że jemu tamta noc sprzed lat nie odebrała niczego, a mnie okradła z tak wielu rzeczy. On nie musiał przerwać wymarzonych studiów i uciekać z rodzinnego domu, żeby później miesiącami taszczyć przed sobą ciążowy brzuch – ewidentny dowód „hańby”. Nie on bawił nocami kwilące niemowlę i nie on z trudem wiązał koniec z końcem, będąc samotną matką. Wiem, i tak miałam dużo szczęścia. W wychowaniu Szymka bardzo pomagała mi mama, dzięki czemu mogłam iść do pracy, a później poznałam Tomka i wszystko mi się poukładało. Jednak świadomość krzywdy, jaką mi uczynił ten potwór, nadal mocno mnie uwierała. Pielęgnowałam ją w sobie, nie potrafiłam wybaczyć.
Gapiłam się w jego okna, kiedy za moimi plecami rozsunęła się brama i na uliczkę wyjechał samochód sąsiada. Cholera, przygryzłam wargę i szybkim krokiem ruszyłam w stronę domu. Dość tych podchodów, powiedziałam sobie. Tego by tylko brakowało, żeby ktoś mnie przyuważył na gapieniu się w okna nowych sąsiadów.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazała się również:
Słodko-gorzka historia o tym, jak często pozory mylą
Poznajcie dwie Joanny. Pierwsza jest popularną instagramerką, „kreatorką szczęścia” współpracującą z wieloma modnymi firmami. Jej dom pod lasem to iście bajkowa oaza spokoju, stworzona, by codziennie smakować uroki życia. Joanna numer dwa jest żoną znanego, aroganckiego biznesmena, synową jego matki wiedźmy i matką krnąbrnej córki. Obie Joanny spotykają się w ciele czterdziestoletniej kobiety, zmagającej się ze wspomnieniem tragicznego wydarzenia sprzed lat. Kolejne maski mają pozwolić jej na prowadzenie normalnego, ustabilizowanego życia w świecie, w którym najważniejsze są pozory. Ale one nigdy nie zastąpią prawdziwego szczęścia… Czy Joanna znajdzie w sobie siłę, by wyrwać się z matni pięknych złudzeń?
Kłamstwa, którymi oddycham
ISBN: 978-83-8313-366-9
© Katarzyna Misiołek i Wydawnictwo Novae Res 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Wioletta Cyrulik
KOREKTA: Marta Martynowicz
OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Zaczytani sp. z o.o. sp. k.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk