Kamogawa. Tropiciele smaków. Drugie danie  - Kashiwai Hisashi - ebook

Kamogawa. Tropiciele smaków. Drugie danie ebook

Kashiwai Hisashi

4,3

Opis

Czuła historia nietypowego duetu detektywów i nostalgiczna eksplozja japońskich smaków już od pierwszej strony.

Wspaniały powrót do restauracji pełnej smaków, zapachów i wspomnień. Mała rodzinna restauracja gdzieś przy bocznej uliczce w Kioto. Nagare Kamogawa, emerytowany policjant, zajmuje się gotowaniem, a jego córka sprawami administracyjnymi. Ale na zapleczu prowadzą jeszcze jedną działalność – poszukują smaków z przeszłości. Jak smakowało bento z wodorostami, które ojciec przyrządzał synowi do szkoły? Smażony ryż, który przygotowywała mama wziętej modelki? Miska ryżu z tempurą, którym w przeszłości zajadała się gwiazda jednej piosenki? Pyszna lektura, która rozgrzeje serca i żołądki.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 172

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (19 ocen)
8
9
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Yanadis

Dobrze spędzony czas

Bardzo mi odpowiada pomysł na strukturę tej serii. Każdy z klientów kulinarnego biura detektywistycznego odwiedza lokal dwa razy. Szczegóły śledztwa w sprawie poszukiwania posiłku z przeszłości są nam podawane retrospektywnie. Dzięki temu skupiamy się na daniach przygotowywanych przez emerytowanego policjanta oraz rozmowie zapoznawczej przeprowadzanej z gościem przez jego córkę. "Kamogawa..." jest cyklem celebrującym rolę jedzenia w formowaniu wspomnień oraz relacji międzyludzkich. Motywem powracającym we wszystkich z sześciu zawartych w tym tomie historiach są więzi między rodzicami a dziećmi. Wieloskładnikowe potrawy pana Nagare sąsiadują tu z prostymi rodzinnymi daniami z czasów dzieciństwa oraz bardziej formalnymi posiłkami związanymi z przełomowymi momentami życia. Nie wiem, czy doczekamy się kolejnych części przygód tropicieli smaków w polskim przekładzie, ale polecam dać tym uroczym krótkim książeczkom szansę. Są one co prawda nieco hermetyczne w swoim skupieniu na japońskiej ...
10
katwie325

Dobrze spędzony czas

Przyjemna, luźna pozycja, w sam raz na wieczór. Chociaż warto przy niej mieć coś do przekąszenia, bo człowiek się robi szybko głodny!
00
ldominika265

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo miło się czytało .Bardzo podnosząca na duchu.
00

Popularność




Rozdział 1. Kaisōben – Bento z wodorostami

Roz­dział 1

Kaisōben – Bento z wodo­ro­stami

1

kyōsuke kitano wysiadł na sta­cji shichijō z eks­presu głów­nej linii Keihan, z peronu, który był pod zie­mią, wyszedł na powierzch­nię i powiódł spoj­rze­niem po rzece Kamo­ga­wie. Pięć lat temu prze­niósł się z Ōity do Osaki, ale do Kioto przy­je­chał dopiero teraz.

Miał na sobie białą koszulkę polo. W ramię wpi­jał mu się pasek gra­na­to­wej teczki, na któ­rej wypi­sana była nazwa uni­wer­sy­tetu. Po gru­bej szyi spły­wało kilka stru­żek potu. Mru­żąc oczy pod pro­mie­niami słońca, które odbi­jały się w wodach Kamo­gawy, Kyōsuke zer­k­nął na kar­teczkę z nary­so­waną mapą, po czym ruszył w stronę zachodu.

Kiedy minął ulicę Kawa­ra­ma­chi, zaczął prze­kła­dać mapkę w rękach i obra­cać się odpo­wied­nio do tego. Jego oczy bie­gały nie­spo­koj­nie w lewo i w prawo, w końcu pokrę­cił głową.

– Prze­pra­szam! Któ­rędy do świą­tyni Higa­shi Hon­ganji? – zapy­tał męż­czy­znę, który wła­śnie prze­jeż­dżał obok na rowe­rze, trzy­ma­jąc drew­nianą skrzynkę z długą rączką.

– A, Higa­shi Hon­ganji? Pro­szę iść pro­sto. A jak pan przej­dzie ulicę Kara­suma, to w prawo.

Męż­czy­zna mach­nął ręką na zachód i znów zaczął peda­ło­wać. Kyōsuke dogo­nił go.

– Szu­kam takiej restau­ra­cji, ma być przy ulicy Shōmen – mówił dalej.

– Może cho­dzi panu o Kamo­ga­wów? – zapy­tał męż­czy­zna, zdej­mu­jąc nogi z peda­łów.

– O, tak, tak. Nazywa się Jadło­daj­nia Kamo­gawa – odpo­wie­dział i poka­zał mapkę.

– No to na trze­cim skrzy­żo­wa­niu pro­szę skrę­cić w prawo i potem znów na dru­gim w lewo. To będzie piąty budy­nek po lewej – wyja­śnił, jakby to było oczy­wi­ste, i ruszył w dal­szą drogę.

– Dzię­kuję panu! – krzyk­nął za nim Kyōsuke i ukło­nił się jego ple­com.

Licząc na pal­cach, mijał kolejne ulice, wresz­cie sta­nął przed jadło­daj­nią, któ­rej szu­kał. Naj­zwy­klej­szy beto­nowy, pię­trowy budy­nek i nie było widać na nim ani jed­nego szyldu, zupeł­nie tak, jak mu mówiono. Kyōsuke przy­ło­żył rękę do piersi i kilka razy ode­tchnął głę­boko.

– Dzień dobry! – zawo­łał, otwie­ra­jąc drzwi.

– Zapra­szamy.

Gospo­darz odwró­cił się do niego, nie prze­ry­wa­jąc wycie­ra­nia lady baro­wej. Miał twarz sym­pa­tyczną jak rzadko.

– Chciał­bym pro­sić o wytro­pie­nie dla mnie pew­nego smaku – powie­dział Kyōsuke już ciszej i skło­nił głowę.

Gospo­darz, Nagare Kamo­gawa, uśmiech­nął się i pod­su­nął mu skła­dane krze­sło.

– Ależ niech się pan tak nie spina, nie zjemy pana. Pro­szę sobie usiąść.

Kyōsuke ode­tchnął z ulgą i usiadł jak robot na krze­śle pokry­tym czer­wo­nym pla­sti­kiem.

– Bar­dzo dzię­kuję. Prze­pra­szam.

– Chce pan coś zjeść? Czy jest pan naje­dzony? – zapy­tał Nagare.

– O, czy… czy coś mógł… mógł­bym dostać? – zaczął się jąkać Kyōsuke i pra­wie że ugryzł się w język.

– Skoro spe­cjal­nie pan do nas przy­je­chał, zanim przej­dziemy do tro­pie­nia smaku, pro­szę coś zjeść – odpo­wie­dział Nagare i skie­ro­wał się do kuchni.

– Stu­dent, prawda? Od razu widać, że należy pan do któ­re­goś koła spor­to­wego. No wła­śnie, kendō albo dżudo, zga­dza się? – zapy­tała go młoda kobieta o imie­niu Koishi, ubrana w czarne dżinsy, narzu­coną luźno białą koszulę i czarny far­tuch som­me­lier­ski. Nalała mu zaraz mro­żo­nej her­baty.

– Nie cał­kiem. – W odpo­wie­dzi Kyōsuke uśmiech­nął się szel­mow­sko.

– No ale te mię­śnie to sobie pan wyrzeź­bił, ćwi­cząc sztuki walki, czy nie? – mówiła, ści­ska­jąc go za ramię.

– Nic aż tak bojo­wego.

Kyōsuke wypił dusz­kiem swoją her­batę i wziął się do chru­pa­nia lodu.

– Czy stu­diuje pan w Kioto?

Gość wstał, żeby się przed­sta­wić:

– Nie, przy­je­cha­łem z Osaki. Nazy­wam się Kyōsuke Kitano, jestem z Aka­de­mii Wycho­wa­nia Fizycz­nego Kinki.

– Mam wra­że­nie, że już gdzieś pana widzia­łam… – mruk­nęła Koishi, wpa­tru­jąc się w jego twarz.

– Ja chyba mam taką twarz, że łatwo mnie z kimś pomy­lić. – Bły­snął zębami, jakby zawsty­dzony.

– A w jaki spo­sób dowie­dział się pan o nas?

– Miesz­kam teraz w aka­de­miku przy uczelni i codzien­nie jem tam też posiłki. Kiedy opo­wie­dzia­łem o ryżu, który pamię­tam z dzie­ciń­stwa, kucharz zro­bił go dla mnie. Smak się jed­nak róż­nił… Powie­dzia­łem o tym kucha­rzowi, a on opo­wie­dział mi o tym miej­scu i poka­zał ogło­sze­nie w „Kuli­nar­nych Wio­snach i Jesie­niach”.

– Ach, tak?

Koishi sta­ran­nie wytarła stół.

– Ja nie wiem, czy dla mło­dego czło­wieka to nie będzie za mało – mówił do sie­bie Nagare, wcho­dząc do sali z alu­mi­niową tacą w rękach. – Gdyby bra­ko­wało, pro­szę mówić.

Kucharz posta­wił tacę na stole.

– To wygląda naprawdę nie­sa­mo­wi­cie! – sap­nął gość, wpa­tru­jąc się w potrawy jak urze­czony.

– Ryż jest odmiany Tsuy­ahime z Yama­gaty, nało­ży­łem podwójną por­cję. Zupę zro­bi­łem z wie­przo­winą i wrzu­ci­łem sporo warzyw korze­nio­wych, cho­ciaż nie są to jakieś słynne „warzywa kio­tyj­skie”. Na dużym tale­rzu ma pan tro­chę i Wschodu, i Zachodu: mure­nosz­czuk nadziany mary­no­waną morelą i liśćmi pach­notki, usma­żony w głę­bo­kim oleju, do tego usma­ży­łem też paprykę odmiany „ze świą­tyni Man­ganji”. Pro­szę sobie to polać sosem wor­ce­ster, sam go zro­bi­łem. W miseczce jest makrela goto­wana w paście miso, można posy­pać posie­ka­nym imbi­rem mioga, poda­nym obok. Jeśli cho­dzi o rost­bef z kio­tyj­skiej woło­winy, naj­lep­szy będzie, jeśli skropi go pan sobie sosem sojo­wym z wasabi i owi­nie w kawa­łek opie­ka­nych wodo­ro­stów nori. Z chiń­skiej kaczki, nazy­wa­nej „let­nią kaczką”, zro­bi­łem klop­siki w sosie teriy­aki. Pro­szę je maczać w żółt­kach jajek prze­piór­czych. Hiya yakko, czyli tofu na zimno, jest posy­pane sie­kaną skórką mure­nosz­czuka. Bakła­żan usma­żony w głę­bo­kim oleju i polany sosem z dodat­kiem curry. Pro­szę jeść bez pośpie­chu.

Kyōsuke wysłu­chał wyja­śnień, kiwa­jąc głową, i obli­zał wargi.

– To nie jest tak, że my na co dzień odży­wiamy się tak luk­su­sowo, tylko tata się prze­jął, bo dawno nikt tak młody nas nie odwie­dzał.

– Co ty ple­ciesz, córko.

Koishi poka­zała mu język prze­śmiew­czo i uda­jąc, że ojciec cią­gnie ją za sobą, wyco­fała się za nim do kuchni.

Cho­ciaż Kyōsuke słu­chał opo­wie­ści i pota­ki­wał, zosta­wiony sam na sam z tak nie­ocze­ki­wa­nym zesta­wem potraw poczuł, że nie ma poję­cia, co jest czym. Ow­szem, rozu­miał, że makrela czy mure­nosz­czuk to nazwy ryb, ale jak one mogą sma­ko­wać? Tro­chę ode­tchnął, sły­sząc takie dobrze znane słowa jak sos wor­ce­ster, rost­bef czy curry, ale tak wła­ści­wie tego też nie jadał na co dzień.

Przez kil­ka­na­ście sekund trwał tak w mil­cze­niu, jakby medy­to­wał, wresz­cie wziął do lewej ręki miseczkę z ryżem, pałecz­kami w pra­wej ręce się­gnął po klop­sika, umo­czył go w żółtku i poło­żył na ryżu, po czym jed­nym ruchem wrzu­cił go sobie do ust.

– Jakie dobre! – wyrwało mu się od razu.

Zaczął się­gać pałecz­kami pra­wie na oślep, a to po sma­żoną rybę, a to rost­bef, i przy każ­dym kęsie aż poję­ki­wał z zachwytu.

Prawdę mówiąc, Kyōsuke nie jadł ni­gdy dotąd takich potraw, więc nie miał porów­na­nia i nie wie­dział, jakiej one są jako­ści, czuł jed­nak przez skórę, że bije od nich coś takiego jak aura, która ota­cza naj­wy­bit­niej­szych spor­tow­ców. Rozu­miał, że to, co wła­śnie jadł, było po pro­stu nie­sa­mo­wite.

Nagare pod­szedł do niego, nio­sąc szklany dzba­nek z mro­żoną her­batą.

– Sma­kuje panu?

– Nie wiem, jak mam to powie­dzieć, bra­kuje mi słów, ale z całą pew­no­ścią jest to nie­zwy­kle smaczne. Tyle to rozu­mie nawet taki dyle­tant kuli­narny jak ja.

– To naj­waż­niej­sze. My, kucha­rze, mamy tylko jedną szansę. Jeśli komuś nie będzie sma­ko­wać, wię­cej do nas nie przyj­dzie. A jeśli posma­kuje, szy­kuje się następna walka – odpo­wie­dział, dole­wa­jąc gościowi her­baty.

Kyōsuke obra­cał jego słowa w duchu i sta­rał się je pojąć.

– No, jeśli zaspo­koił pan głód, zapro­wa­dzę pana do naszego biura w głębi. Córka już czeka.

– A, jeśli o to cho­dzi… – zaczął mówić i wypił dusz­kiem resztę her­baty. – To chyba już nie trzeba.

Nagare dolał mu her­baty.

– Ale jak to? Czy nie po to pan tutaj przy­je­chał?

Kyōsuke wziął szklankę do ręki.

– Jedze­nie, któ­rym mnie pan poczę­sto­wał, było tak smaczne, że tro­chę prze­stało mi już na tam­tym zale­żeć…

– Ja tam nie wiem, ale wydaje mi się, że nie przy­je­chał pan do nas w poszu­ki­wa­niu cze­goś smacz­nego. W głębi serca ma pan skryte mgli­ste wspo­mnie­nie pew­nej potrawy i dla­tego wła­śnie nas pan odszu­kał. Czy nie chce pan roz­wiać tej mgły? – zapy­tał Nagare.

– Ale to, co chciał­bym, żeby pań­stwo dla mnie wytro­pili, to nawet trudno nazwać potrawą. To taka skromna rzecz… – odpo­wie­dział tam­ten ze spusz­czoną głową.

– Nie wiem, co ma pan na myśli, ale w jedze­niu nie ma rze­czy ani skrom­nych, ani luk­su­so­wych – rzekł Nagare, patrząc gościowi pro­sto w oczy.

Kyōsuke wysłu­chał go w mil­cze­niu, wresz­cie klep­nął się kilka razy dłońmi po policz­kach.

– W takim razie, niech pan pro­wa­dzi – powie­dział, wsta­jąc.

Nagare uśmiech­nął się i wska­zał mu drzwi w głębi.

– Co to?

Kyōsuke wpa­try­wał się w zdję­cia zawie­szone na ścia­nach kory­ta­rza.

– W więk­szo­ści to potrawy, które ja ugo­to­wa­łem – odpo­wie­dział Nagare, idąc powoli dalej.

Gość pospiesz­nie lustro­wał zdję­cia, zer­ka­jąc to w lewo, to w prawo.

– Pan chyba wszystko umie ugo­to­wać.

Nagare zatrzy­mał się i obró­cił do niego.

– W takim razie można też powie­dzieć, że nie mam żad­nej spe­cjal­no­ści. Gdy­bym sku­pił się na jed­nej rze­czy i miał swoją spe­cjal­ność, kto wie, może miał­bym teraz jakieś gwiazdki Miche­lina.

Kyōsuke rów­nież zatrzy­mał się i spoj­rzał na sufit.

– Na jed­nej rze­czy…?

– Coś się stało? – zapy­tał gospo­darz.

– Nie, nic – odpo­wie­dział tam­ten i ruszył żwawo do przodu.

– Bar­dzo pro­szę, niech pan sią­dzie.

Gość ukło­nił się grzecz­nie, po czym zasiadł na samym środku dłu­giej kanapy.

– Czy mógłby pan to wypeł­nić? Wystar­czy w skró­cie – powie­działa Koishi, która usia­dła naprze­ciwko i podała mu sko­ro­szyt.

– Czy to jest for­mu­larz zle­ce­nia? Ja tak brzydko piszę, nie wiem, czy zdoła pani mnie odczy­tać.

Zaczął wypeł­niać, ale raz po raz krę­cił przy tym głową.

– Kyōsuke Kitano z AWF Kinki… Ach, teraz sobie przy­po­mi­nam! – krzyk­nęła Koishi i kla­snęła w dło­nie.

Kyōsuke wytrzesz­czył oczy.

– A to mnie pani prze­stra­szyła!

– Pan jest pły­wa­kiem, prawda? Widzia­łam pana zdję­cie w tygo­dniku, było pod­pi­sane „nowa nadzieja sportu”, czy jakoś tak – mówiła dalej, pod­eks­cy­to­wana.

– Nadzieja, kto by pomy­ślał – uśmiech­nął się zawsty­dzony Kyōsuke i podał gospo­dyni sko­ro­szyt.

– Ale star­tuje pan w następ­nej olim­pia­dzie, prawda? – zapy­tała Koishi, prze­glą­da­jąc for­mu­larz.

Chło­pak wypro­sto­wał się.

– Wszystko zależy od rekor­dów, jakie usta­no­wię na eli­mi­na­cjach.

– Pamię­tam, że pan jest mistrzem w każ­dej kon­ku­ren­cji, wszystko jedno, czy styl dowolny, czy grzbie­towy.

– Ale mówią mi nie­raz, że powi­nie­nem sku­pić się na jed­nej rze­czy.

– Życzę powo­dze­nia! A tym­cza­sem, co mamy dla pana wytro­pić? – zapy­tała.

– Aż wstyd mi o tym mówić. Bento z wodo­ro­stami nori – odpo­wie­dział cicho i spu­ścił wzrok.

– Bento z nori, czyli ryż z wodo­ro­stami na wierz­chu, a jako doda­tek do tego sma­żona ryba i chi­kuwa? Tak jak w sieci Hokka Hokka?

– Nie, bez takich dodat­ków. Tylko wodo­ro­sty nori uło­żone pła­sko na całej powierzchni ryżu. – Kyōsuke mówił coraz ciszej.

Koishi pochy­liła się do niego.

– Tylko wodo­ro­sty? Nic wię­cej?

Wysoki męż­czy­zna sku­lił się cały.

– Tak – odpo­wie­dział ledwo sły­szal­nym gło­sem.

– To nie jest coś, co jadł pan w restau­ra­cji, prawda? – spy­tała Koishi, zaglą­da­jąc mu w oczy.

– Ojciec robił to dla mnie.

– Ach, coś, co pana tata sam goto­wał. A to nie byłoby szyb­ciej jego o to zapy­tać? Pan pocho­dzi z Ōity, tak? To nie jest tak daleko.

– Nie kon­tak­to­wa­łem się z nim od pię­ciu lat – powie­dział cicho.

– I nie wie pan, gdzie teraz jest?

– Sły­sza­łem, że w Shi­mane, ale nie wiem.

– Shi­mane? A czemu tam? – Otwo­rzyła sze­roko oczy ze zdzi­wie­nia.

– Ojciec był uza­leż­niony od hazardu. To dla­tego matka od nas ode­szła. Nawet jak byli­śmy cho­rzy, mówił, że szkoda pie­nię­dzy na leka­rzy, i wszyst­kie pie­nią­dze prze­pusz­czał na wyści­gach kon­nych. No i chyba wresz­cie się doigrał. Sły­sza­łem, że teraz jest w Shi­mane i leczy się, a mieszka u ciotki, która się nim opie­kuje – opo­wia­dał smutno.

Cały czas pisząc, Koishi pod­nio­sła głowę.

– Czyli pana tata jest w Shi­mane, a co z mamą?

– Matka wyszła ponow­nie za mąż i teraz mieszka w Kuma­moto.

– A kiedy was porzu­ciła?

– To było, kiedy zda­łem do gim­na­zjum numer trzy w Ōicie, w cza­sie pierw­szych waka­cji. Czyli jakieś dzie­sięć lat temu. Ojciec prze­grał na wyści­gach wszyst­kie pie­nią­dze, które matka odkła­dała, żeby­śmy poje­chali całą rodziną na wycieczkę. Wzięła ze sobą moją młod­szą sio­strę, ale ja nie chcia­łem zosta­wić ojca samego, bo mi go było żal…

Koishi przej­rzała swoje zapi­ski.

– I od tego czasu miesz­ka­li­ście we dwóch? A gdzie pra­co­wał?

– Był tak­sów­ka­rzem w Ōicie, głów­nie prze­wozy tury­styczne. A raczej głów­nie mar­no­wał czas na wyści­gach kon­nych albo kolar­skich – wyja­śnił Kyōsuke z gorz­kim pół­u­śmiesz­kiem.

– Spró­buję to wszystko sobie upo­rząd­ko­wać. Do gim­na­zjum miesz­kał pan w Ōicie, we czwórkę z rodzi­cami i sio­strą. Potem w cza­sie waka­cji, kiedy był pan w pierw­szej kla­sie gim­na­zjum, mama ode­szła z domu, zabrała ze sobą córkę. A pan został z tatą, we dwóch. Obec­nie mieszka pan w Osace, a do kiedy prze­by­wał pan w Ōicie?

– Latem tego roku, kiedy byłem w dru­giej kla­sie liceum, klub pły­wacki z Osaki zapro­sił mnie do sie­bie i prze­nio­słem się do liceum przy­na­leż­nego do AWF Kinki. I od tego czasu miesz­kam w aka­de­miku.

Koishi poli­czyła sobie na pal­cach.

– Czyli to życie tylko we dwóch z tatą trwało około czte­rech lat, prawda?

– Liceum w Ōicie miało sto­łówkę, więc lunch zwy­kle jadłem tam, ale przez trzy lata gim­na­zjum ojciec codzien­nie robił mi bento do szkoły.

– I w nim bywał ryż z wodo­ro­stami.

Kyōsuke zaśmiał się pół­gęb­kiem.

– Nie, nie „bywał”. To zawsze był ryż z wodo­ro­stami.

Jego roz­mów­czyni otwo­rzyła usta zasko­czona.

– Zawsze, to zna­czy codzien­nie?

– To moja wina. Kiedy ojciec po raz pierw­szy przy­go­to­wał mi bento, bar­dzo je pochwa­li­łem. Powie­dzia­łem, że jest nie­sa­mo­wi­cie dobre. No to on się strasz­nie ucie­szył i powie­dział, że świet­nie, teraz będzie mi takie robił co dzień – wyja­śnił Kyōsuke z pewną melan­cho­lią.

– Pana tata nie lubił kom­pli­ka­cji – wes­tchnęła Koishi.

– Dzień w dzień dosta­wa­łem to bento z wodo­ro­stami, aż kole­dzy zaczęli się ze mnie wyśmie­wać, więc wyro­bi­łem sobie taki nawyk, że zasła­nia­łem je pokrywką i zja­da­łem w pośpie­chu. A teraz nie pamię­tam dokład­nie smaku. Za to nie mam wąt­pli­wo­ści, że to było pyszne – pod­kre­ślił Kyōsuke.

– Jadłam tylko to bento z wodo­ro­stami z sieci Hokka Hokka, więc się nie znam, ale jak to bez dodat­ków, naprawdę tylko nori? Ale chyba z war­stwą płat­ków bonito z sosem sojo­wym pomię­dzy war­stwami ryżu…?

Koishi zro­biła szkic poglą­dowy i poka­zała go gościowi.

– Tak, tak to mniej wię­cej wyglą­dało, tylko że tata to robił w trzech war­stwach: na dole był ryż, w środku war­stwa płat­ków bonito, ugo­to­wa­nych z sosem sojo­wym, a na górze wodo­ro­sty nori. Na tym wszyst­kim kładł jedną, dużą morelę mary­no­waną, ume­bo­shi. Codzien­nie wyglą­dało to iden­tycz­nie. – Kyōsuke uzu­peł­nił rysu­nek.

– A czy było coś szcze­gól­nego w smaku? Coś słod­kiego, coś ostrego?

– Wydaje mi się, że smak był nor­malny. Ani szcze­gól­nie słodki, ani ostry. Tyle tylko, że pamię­tam wra­że­nie syp­ko­ści – mówił, wpa­tru­jąc się w szkic.

Koishi pokrę­ciła głową.

– Hm, jeśli ryż był sypki, to nie był chyba zbyt smaczny, tak myślę. Wodo­ro­sty i płatki bonito też powinny być raczej wyra­zi­ste.

Kyōsuke uśmiech­nął się słabo.

– I cza­sami smak był chyba lekko kwa­śny.

– A to nie dla­tego, że ryż zaczy­nał się psuć? – Koishi postu­kała pal­cem w rysu­nek. – Żar­tuję, ale wie pan, jeśli to ma być po pro­stu bento, w któ­rym jest ryż, płatki bonito i wodo­ro­sty nori, łatwo to zro­bić.

– Ja też tak myśla­łem i dla­tego popro­si­łem kucha­rza ze sto­łówki w aka­de­miku, żeby to dla mnie przy­rzą­dził. A tu wyszło coś innego. Zaczą­łem jeść i szybko mia­łem dość. Tym­cza­sem bento mojego ojca zja­da­łem całe na raz, ani się obej­rza­łem, a już pudełko było puste – opo­wia­dał z entu­zja­zmem Kyōsuke.

– Może to kwe­stia mło­do­ści? Na lunch miał pan tylko ryż z wodo­ro­stami, a do tego mówił pan przed chwilą, że zja­dał w pośpie­chu, żeby kole­dzy nie zoba­czyli – odpo­wie­działa Koishi, w prze­ci­wień­stwie do niego trzeź­wym, chłod­nym tonem.

Kyōsuke tro­chę oklapł.

– No tak, może ma pani rację.

– Czy pana tata zawsze goto­wał?

– W cza­sach, kiedy matka była z nami, ni­gdy nie widzia­łem, żeby stał przy kuchni.

– I dla­tego potem się trzy­mał tego jed­nego bento jak pijany płotu… No dobrze, a dla­czego tak panu teraz zależy, żeby odna­leźć ten smak?

– Ciotka się do mnie ode­zwała. Ojcu się bar­dzo pogor­szyło, więc pro­siła, żebym przy­je­chał się z nim zoba­czyć.

– No to chyba byłoby dobrze, gdyby pan poje­chał? Będzie pan mógł podzię­ko­wać za to, że w cza­sach gim­na­zjum codzien­nie robił dla pana pyszne bento.

Kyōsuke zmarsz­czył brwi.

– Ale jak pomy­ślę, że codzien­nie robił dla mnie to samo, bo mu się nie chciało męczyć, to już nie tak bar­dzo mam ochotę tam jechać.

Koishi wzru­szyła ramio­nami.

– Ale i tak lepiej by było, gdyby pan poje­chał.

Kyōsuke zaci­snął wargi.

– Tak sobie myślę, że jeśli spró­buję znów takiego ryżu, jaki on dla mnie robił, może zro­zu­miem, jak się wtedy czuł.

– W takim razie posta­ramy się odna­leźć ten smak, tak żeby mógł się pan poro­zu­mieć z tatą – odpo­wie­działa i poka­zała mu język.

Kyōsuke wstał, ukło­nił się i krzyk­nął z mocą, jak na spor­towca przy­stało:

– Bar­dzo o to pro­szę!

Kiedy Koishi i Kyōsuke wró­cili z zaple­cza, Nagare pstryk­nął pilo­tem i wyłą­czył tele­wi­zor umiesz­czony na półce na ścia­nie.

– Wypy­ta­łaś o wszystko?

– Wypy­ta­łam porząd­nie, tylko że tym razem to będzie chyba naprawdę trudna sprawa – odpo­wie­działa.

– Tym razem? A to nie zawsze tak jest? Cokol­wiek to jest, nie ma innego spo­sobu, jak tylko wło­żyć w poszu­ki­wa­nia całe serce. To co tam masz takiego dziw­nego? – spy­tał ojciec.

– Bento z wodo­ro­stami nori.

Nagare zaśmiał się pół­gęb­kiem i usiadł przy­gar­biony.

– Takie pro­ste rze­czy są naj­trud­niej­sze do wytro­pie­nia.

Uśmiech znik­nął z twa­rzy Kyōsukego, gdy chło­pak usły­szał tę odpo­wiedź.

– Wszystko w porządku, niech pan się nie mar­twi. Tata odnaj­dzie to dla pana – powie­działa Koishi i pokle­pała go po ple­cach.

– Liczę na pań­stwa pomoc! – odpo­wie­dział, skło­nił się obojgu dziar­sko i otwo­rzył drzwi jadło­dajni.

– Ej, nie wchodź mi tu! – To Nagare odpę­dził prę­go­wa­nego kota, który poja­wił się przy jego nogach.

– Kiedy miesz­ka­li­śmy w Ōicie, też mie­li­śmy takiego prę­gusa. Jak się ten nazywa?

– Nazy­wamy go Ospa­luch, bo nic tylko by spał.

Koishi zachę­ca­jąco poma­chała ręką, a wtedy Ospa­luch, zer­ka­jąc bojaź­li­wie na twarz Naga­rego, zbli­żył się do nich ostroż­nie.

– Ach, jesz­cze jedno. Nie zapy­ta­łem, kiedy mogę teraz przyjść.

Kyōsuke zdjął z ramie­nia torbę podróżną i posta­wił ją na ziemi, po czym wyjął smart­fon.

– Czy może być za dwa tygo­dnie? – spy­tał Nagare.

Kyōsuke postu­kał parę razy pal­cem po ekra­nie i spraw­dził swoje ter­miny.

– To się aku­rat dobrze składa, bo od końca przy­szłego tygo­dnia będę na obo­zie spor­to­wym w Kioto.

– Na wszelki wypa­dek wyślę panu z wyprze­dze­niem ese­mesa – powie­działa Koishi, pod­no­sząc kota z ziemi.

– Dzię­kuję bar­dzo.

Kyōsuke scho­wał tele­fon i ruszył w stronę zachodu.

– Jeśli chce pan wsiąść w linię Keihan, to w prze­ciwną stronę – ode­zwała się Koishi.

Chło­pak zatrzy­mał się i odwró­cił do niej.

– Ja to od dziecka nie mia­łem orien­ta­cji w tere­nie – wyja­śnił z zawsty­dzo­nym uśmie­chem i przede­fi­lo­wał przed nimi w odwrot­nym kie­runku.

– Pro­szę uwa­żać na sie­bie! – krzyk­nął za nim Nagare, a Kyōsuke znów się zatrzy­mał.

– Zapo­mnia­łem o rachunku – powie­dział, dra­piąc się po gło­wie, i wró­cił do nich.

– Wystar­czy następ­nym razem, wtedy poli­czymy to z opłatą za wytro­pie­nie smaku.

– Ile powi­nie­nem przy­go­to­wać? – Kyōsuke zer­k­nął spod oka na twarz kobiety.

– Nie ma obawy, nie żądamy zbyt wiele.

– Dzię­kuję pań­stwu.

Kyōsuke zło­żył ukłon i odda­lił się od nich szyb­kim kro­kiem.

Ojciec i córka odpro­wa­dzili go wzro­kiem, po czym wró­cili do jadło­dajni. Ospa­luch wydał z sie­bie zmę­czone miauk­nię­cie.

– Kitano i bento z wodo­ro­stami. Co za nie­spo­dzie­wane połą­cze­nie.

Koishi zaczęła sta­ran­nie wycie­rać stoły.

– Tak o nim mówisz poufale, Kitano, jak­by­ście się przy­jaź­nili. To twój zna­jomy? – zapy­tał Nagare. Usiadł na stołku baro­wym i otwo­rzył notatki.

Koishi prze­rwała wycie­ra­nie.

– Co takiego? Tato, ty go nie pozna­łeś?

Nagare dalej prze­glą­dał notatki, a jego wyraz twa­rzy nie zmie­nił się ani odro­binę.

– Nie pozna­łem? Kogo?

– To prze­cież ten pły­wak. Kan­dy­dat do repre­zen­ta­cji olim­pij­skiej. Jest dobry we wszyst­kim: i w stylu grzbie­to­wym, i motyl­ko­wym, i dowol­nym. – Koishi zaczęła młó­cić rękami, jakby pły­nęła krau­lem.

– Naprawdę? Ale nie­ważne, kto to jest, ja dla każ­dego szu­kam smaku z peł­nym poświę­ce­niem.

Z półki zawie­szo­nej na ścia­nie Nagare zdjął mapę.

– No może i tak – odpo­wie­działa, wydy­ma­jąc policzki.

– A więc Ōita? Mają tam dużo dobrych rze­czy: ostro­bok z Seki, do tego makrela z Seki. Prze­jadę się tam.

– Ale ci dobrze. Może pojadę z tobą?

– Pil­nuj porząd­nie gospo­dar­stwa, to przy­wiozę ci pamiątkę z podróży. Mamie byłoby smutno, gdyby została tu sama.

Koishi wzru­szyła ramio­nami.

2

obóz kon­dy­cyjny AWF kinki odby­wał się na kam­pu­sie Fuka­kusa w kio­tyj­skiej dziel­nicy Fushimi. Po kilku dniach Kyōsukemu wresz­cie udało się dostać dzień wolny i oto z mocno biją­cym ser­cem wsiadł do pociągu linii Keihan.

Pociąg minął dwo­rzec Fushimi Inari, poma­lo­wany na kolor cyno­browy, tak samo jak słynna świą­ty­nia, od któ­rej został nazwany. Dwie sta­cje dalej tory zeszły już pod zie­mię. Na sta­cji Shichijō Kyōsuke zało­żył na ramię lekką torbę i wysiadł.

Zawsze miał pro­blemy z orien­ta­cją w tere­nie, więc i teraz się zgu­bił, cho­ciaż był tutaj już po raz drugi. Sta­rał się przy­po­mnieć sobie drogę, więc posu­wał się powoli, z pognie­cioną mapą w ręku. Wresz­cie sta­nął przed zna­nym już budyn­kiem.

– Witamy! – Koishi powi­tała go z uśmie­chem.

– Dzień dobry – odpo­wie­dział i z pew­nym nie­po­ko­jem zaczął się roz­glą­dać, bo ni­gdzie nie było widać Naga­rego.

– Pro­szę się nie oba­wiać, tata wytro­pił pana ryż. Tylko że nie wiem dla­czego, ale jesz­cze gotuje. Niech pan zaczeka chwilę, dobrze? – popro­siła i posta­wiła przed nim dzba­nek z her­batą mro­żoną i szkla­neczkę.

Kyōsuke zdu­sił ziew­nię­cie.

– Wczo­raj zupeł­nie nie mogłem zasnąć.

– Pan to się rze­czy­wi­ście wszyst­kim bar­dzo przej­muje – uśmiech­nęła się do niego Koishi, dole­wa­jąc mu her­baty. – A jak to będzie przed wystę­pem na olim­pia­dzie?

– To zupeł­nie co innego – nadą­sał się chło­pak.

Z kuchni wyj­rzał Nagare.

– Prze­pra­szam, że musiał pan cze­kać. Wymy­śli­łem taką małą zabawę.

– O, pro­szę. Wszystko powinno być już dawno gotowe, a tata naraz mówi: „Wymy­śli­łem coś faj­nego!” i od tego czasu robi coś w tajem­nicy.

Kyōsuke zgiął się wpół, żeby zaj­rzeć do kuchni.

– Czy mam się bać?

Koishi pokrę­ciła głową i wydęła usta.

– Pro­szę się nie oba­wiać.

– No, wszystko gotowe!

Nagare wyszedł, nio­sąc pro­sto­kątną tacę, na któ­rej miał usta­wione dwa pudełka z bento.

– To dla dwóch osób?

Kyōsuke uśmiech­nął się lekko, gdyż tego dnia na śnia­da­nie wziął aż trzy dokładki ryżu.

– Nie musi pan jeść wszyst­kiego. Po pro­stu chcia­łem, żeby porów­nał pan dwa smaki.

Nagare usta­wił dwa przy­kryte pudełka z alu­mi­nium na stole przed gościem. Kyōsuke przyj­rzał im się uważ­nie.

– Skoro mam porów­ny­wać, to zna­czy, że one są różne?

– Pro­szę spraw­dzić samemu – odpo­wie­dział Nagare i zło­żyw­szy ukłon, skie­ro­wał się do kuchni.

– Nało­ży­łem dużo, ale gdyby bra­ko­wało, pro­szę wołać.

Koishi prze­sta­wiła dzba­nek z her­batą, tak żeby stał obok szklanki, i poszła za ojcem.

Pozo­sta­wiony samemu sobie Kyōsuke wypro­sto­wał się, po czym się­gnął dwiema rękami do pokry­wek i pod­niósł je jed­no­cze­śnie.

W obu pudeł­kach był ryż. Jego całą powierzch­nię pokry­wały wodo­ro­sty nori, w któ­rych widać było pio­nowe i poziome nacię­cia. Przy­po­mniał sobie, że bento zro­bione przez ojca też tak wła­śnie wyglą­dało.

Kiedy usta­wiło się pudełko poziomo, były dwa nacię­cia w bok i trzy nacię­cia pio­nowe, zawsze tej samej dłu­go­ści. Jeśli wyj­muje się pałecz­kami ryż zgod­nie z tymi nacię­ciami, otrzy­muje się dwa­na­ście por­cji. Wspo­mnie­nia, jak dzie­lił swój lunch na dwa­na­ście por­cji i zja­dał je po kolei, sta­nęły mu przed oczami jak żywe.

Kyōsuke naj­pierw wziął do ręki pudełko z lewej strony. Trzy­ma­jąc je dłuż­szym bokiem do sie­bie, wybrał pałecz­kami do dna ryż z lewego dol­nego kwa­dratu i wło­żył do ust. Na spo­dzie był ryż, dalej płatki bonito ugo­to­wane na miękko z sosem sojo­wym i następ­nie nori, czyli trzy war­stwy, wła­śnie tak, jak to ojciec kie­dyś robił.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki