Kamogawa. Tropiciele smaków - Kashiwai Hisashi - ebook

Kamogawa. Tropiciele smaków ebook

Kashiwai Hisashi

4,1

Opis

Najbardziej apetyczna powieść roku! Pierwsza część bestsellerowej i niezwykle smakowitej japońskiej serii.
Za jakimi smakami tęsknimy? Co pamiętamy z przeszłości? Czy bardziej brakuje nam niezapomnianej potrawy czy raczej osoby, która nam ją kiedyś przyrządziła lub w której towarzystwie się nią cieszyliśmy?
Mała rodzinna restauracja gdzieś przy bocznej uliczce w Kioto. Nagare Kamogawa, emerytowany policjant, zajmuje się gotowaniem, a jego córka sprawami administracyjnymi. Ale na zapleczu prowadzą jeszcze jedną działalność – poszukują smaków z przeszłości.
Kiedy pojawia się osoba tęskniąca za jednym konkretnym smakiem, detektywi ruszają do akcji, aby odtworzyć danie. Jak to robią? Jak wszyscy detektywi: szukają w przeszłości, sprawdzają i wypytują: kto przyrządzał to danie? Gdzie wtedy mieszkał? W którym sklepie kupował składniki?
Czuła historia nietypowego duetu detektywów i nostalgiczna eksplozja japońskich smaków już od pierwszej strony.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 190

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (34 oceny)
15
10
8
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anna-Maria-Trzpis

Nie oderwiesz się od lektury

Pewnie mało kto się zorientował, że powieść ma formę buddyjskiej przypowiesci. Jej prostotą jest złudna na poziomie podstawowym. Najważniejsze są treści naddane. Bardzo polecam.Ksiazeczka skromna i pełna uroku.
00
mkosiba

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja! Niesamowita podróż sentymentalna o tysiącu smaków.
00
ewczi90

Dobrze spędzony czas

bardzo przyjemnie się czyta
00
getigertekatze

Całkiem niezła

Apetyczna lektura z wątkiem detektywistycznym. Brzmi jak coś, co powinno mi się bardzo spodobać, tymczasem… jest okej. Na docenienie zasługuje fakt, że każda z historii jest inna i bohaterowie mają różny stosunek do jadłodajni, wyrażają krytykę, a nie tylko pochwały, to wszystko przydaje autentyzmu historii. Jednak wszystko poza wątkiem stricte kulinarnym sprawia wrażenie słabego wypełniacza. Nie wiem, czy to jakieś subtelne japońskie poczucie humoru, ale zwłaszcza te dialogi, gdy postaci żartowały, przekomarzały się, wydawały mi się wymuszone. Pozostałe dialogi różnie, najciekawsze były oczywiście te o jedzeniu. Podobały mi się szczegóły, że to taki a taki ryż z takiego a takiego regionu, prefektury, że to taka a taka ryba z takiej a takiej zatoki. Szkoda, że samego procesu detektywistycznego nie doświadczamy, a jest on referowany post factum.
00
Yanadis
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Uroczy cozy read o japońskiej kuchni i roli jedzenia w formowaniu wspomnień oraz relacji z drugim człowiekiem. Akcja nie koncentruje się na prowadzeniu śledztwa (jego szczegóły zawsze dostajemy retrospektywnie), więc nie ma tu dramatycznych zwrotów akcji. Jest spokojnie i nostalgicznie, sześć zawartych w tomie opowiadań czyta się bardzo szybko.
00

Popularność




Hisashi Kashiwai

Kamogawa. Tropiciele smaków

Tytuł oryginału: Kamogawa shokudō (鴨川食堂)

Przekład: Anna Zalewska

© 2013 Hisashi KASHIWAI

All rights reserved

Original Japanese edition published by SHOGAKUKAN

Polish edition arranged with SHOGAKUKAN through Emily Books Agency LTD and BOOK/LAB AM Łapińska Sp. k.

© for the Polish edition 2023 by Grupa Wydawnicza Relacja sp. z o.o.

Projekt okładki: Joanna Kosk-Florczak

Redakcja: Kamila Wrzesińska

Korekta: Ewelina Sobol

ISBN 978-83-67817-48-6

Grupa Wydawnicza Relacja

ul. Marszałkowska 4 lok. 5

00-590 Warszawa

www.relacja.net

Rozdział 1Nabeyaki udon – Udon w kociołku

1

Hideji Kuboyama minął świątynię Higashi Honganji i machinalnie postawił kołnierz płaszcza. W powietrzu tańczyły suche liście, niesione przez zimny wiatr.

– Jak to mówią, ciągnie chłód z góry Hiei – mruknął sam do siebie.

Czekając, aż światło zmieni się na zielone, Kuboyama zmarszczył brwi. Z gór, które otaczają od trzech stron położone w kotlinie Kioto, wiał przenikliwy wicher i panował słynny kiotyjski ziąb. W Kobe, gdzie Kuboyama urodził się i wychował, też wieje wiatr z góry Rokkō, jednak natężenie zimna jest tam inne.

Przeszedł na ulicę Shōmen i spojrzał na wschód: góry Higashiyama były białe, lekko przyprószone śniegiem, jakby ktoś je upudrował.

– Przepraszam, czy w tej okolicy jest może taka mała restauracja, nazywa się Jadłodajnia Kamogawa? – Kuboyama zagadnął listonosza, który właśnie przejeżdżał tędy na swoim służbowym czerwonym rowerze.

– Państwo Kamogawa? To jest za tym rogiem, drugi budynek – odpowiedział listonosz profesjonalnym tonem i machnął ręką w prawo.

Kuboyama przeszedł na drugą stronę ulicy i wkrótce zatrzymał się przed niewielkim, piętrowym domkiem, który wyraźnie nie został zbudowany jako restauracja, ale widać było, że miał kiedyś okno wystawowe i szyld. Na ścianie białą farbą niestarannie wymalowano dwa prostokąty. A jednak nie robił wrażenia opustoszałego, przeciwnie, czuło się ludzkie ciepło i atmosferę prężnie działającej restauracji.

Swoim niezachęcającym wyglądem budynek być może odstraszał osoby nietutejsze, ale wokół unosił się charakterystyczny dla restauracji aromat, który zachęcał do wejścia, a ze środka dolatywały strzępki rozmów i śmiech.

– To pasuje do Nagarego.

Kuboyama przypomniał sobie tamte dni, które spędzał ze swoim partnerem z pracy, Nagarem Kamogawą. Teraz już obaj odeszli z policji, ale to młodszy od niego Nagare wycofał się pierwszy.

Jeszcze raz obrzucił wzrokiem restaurację, po czym otworzył przesuwne drzwi z aluminium.

– Zaprasza… O rety, to wujek Kuboyama!

Koishi, która właśnie szła z okrągłą tacą w ręku, stanęła jak wryta.

Kuboyama znał jedyną córkę Nagarego Kamogawy, Koishi, od dziecka.

– Dawno się nie widzieliśmy, Koishi. Ależ wypiękniałaś – odpowiedział, zdejmując płaszcz.

– To ty, Hide? – Nagare najwyraźniej usłyszał jego głos, bo wyszedł od razu z kuchni w białym fartuchu.

– A więc tutaj się skrywałeś! – Kuboyama zwrócił do niego uśmiechniętą twarz.

– Że też udało ci się nas znaleźć! Siadaj, proszę. Skromna ta nasza knajpka, ale…

Nagare przetarł szmatką czerwone siedzenie składanego krzesła.

– Moje wyczucie chyba nadal działa.

Kuboyama chuchnął na zgrabiałe z zimna ręce i usiadł.

– Ile to lat się nie widzieliśmy?

Nagare zdjął z głowy białą czapkę kucharską.

– Chyba od pogrzebu twojej żony.

– Dziękuję, że o niej pamiętasz – odpowiedział Nagare i się ukłonił, a Koishi zaraz dołączyła do niego.

– Dacie mi coś do zjedzenia? Strasznie zgłodniałem – poprosił Kuboyama, zerkając na młodego mężczyznę obok, który z apetytem wymiatał jedzenie z miski.

– Osoby, które są u nas po raz pierwszy, zwykle prosimy, żeby zdały się na nas w wyborze dań – wyjaśnił Nagare.

– W porządku – odparł Kuboyama, patrząc mu w oczy.

– Zaraz coś przygotuję. Zechciej trochę poczekać.

Nagare założył z powrotem czapkę i skierował się do kuchni.

– Tylko bez makreli! – krzyknął za nim Kuboyama i siorbnął łyk herbaty.

– Wiem przecież. Znamy się nie od dziś – odpowiedział Nagare, odwracając się na chwilę.

Tymczasem Kuboyama rozglądał się po restauracji. Przy ladzie barowej, która rozdzielała część dla gości od kuchni, było pięć miejsc, ale siedział tam tylko jeden mężczyzna. Poza tym były cztery stoły, na razie puste. Ani na ścianie, ani na stołach nie było widać niczego, co można by uznać za menu. Duży zegar naścienny wskazywał dziesięć po pierwszej.

– Koishi, mogę dostać herbaty?

Mężczyzna odstawił opróżnioną miskę na stół.

– Wiesz co, Hiro, nie powinieneś jeść tak szybko. To źle wpływa na trawienie.

Koishi nalała mu herbaty z czajniczka z ceramiki Kiyomizu.

– Jak tak na nią patrzę, to myślę sobie, że chyba jeszcze nie wyszła za mąż – powiedział Kuboyama, zerkając na nią i na mężczyznę zwanego Hiro.

– Ma za wysokie wymagania, ot co – odpowiedział Nagare, który właśnie wszedł z potrawami na tacy. Koishi popatrzyła na niego ze złością.

– Ależ to prawdziwa uczta! – Kuboyama otworzył szeroko oczy.

– Nie ma tu nic specjalnego. Jak to się teraz mówi, kiotyjska kuchnia domowa. Dawniej nie uważano, że coś takiego można podawać klientom i przyjmować za to pieniądze. Pomyślałem, że pewnie masz ochotę na takie właśnie jedzenie.

Nagare zdejmował z tacy miseczki i talerzyki i ustawiał je na stole.

– Pierwsza klasa! Ty też ani trochę nie straciłeś wyczucia.

Patrząc, jak Kuboyama odprowadza wzrokiem talerzyki, Nagare zaczął opowiadać.

– Wodorosty arame duszone z usmażonym na rumiano tofu. Kotleciki z okary. Liście chryzantemy z białym dressingiem z tofu. Sardynki gotowane z pieprzem z żółtodrzewu, to się nazywa „tak jak w Kuramie”. Pulpety z tofu z warzywami. Boczek wieprzowy gotowany w kiotyjskiej herbacie bancha. Świeża yuba, skórka z tofu, z marynowaną śliwką. Do tego ogórki zakiszone w otrębach ryżowych, Koishi sama kisiła. No, może to jest w tym wszystkim najciekawsze: najlepszy ryż z Shigi, ugotowany na lekko twardo, i misoshiru, zupa z miso, z ziemniakami taro, odmiany nazywanej krewetkową. Bardzo proszę, jedz sobie bez pośpiechu. Jeśli chcesz, dodaj do zupy mielonego pieprzu z żółtodrzewu, od razu się rozgrzejesz.

Kuboyama słuchał z błyszczącymi oczyma i potakiwał każdemu słowu.

– Wujku, jedz, proszę, póki gorące.

Poganiany przez Koishi nasypał sobie pieprzu do zupy i podniósł miseczkę. Najpierw wypił łyk płynu, potem wziął kawałek ziemniaka, pogryzł go dobrze i pokiwał głową z uznaniem.

– Pyszne, ugotowane w sam raz i cieplutkie.

Trzymając w lewej ręce zrobioną z cienkiej ceramiki miseczkę z ryżem, Kuboyama przez chwilę błądził pałeczkami i sięgał to do tego, to do tamtego talerzyka.

Nałożył sobie na ryż kawałek dobrze przesiąkniętej sosem wieprzowiny, po czym wziął go do ust i przeżuł, a twarz rozjaśniła mu się uśmiechem. Następnie wziął kotlecik z okary i głośno chrupał, jedząc dobrze usmażoną panierkę. Pulpety z tofu były tak soczyste, że aż z ust mu pociekł delikatny bulion, w którym były gotowane. Nie odkładając pałeczek, wytarł wargi wierzchem dłoni.

– Może dokładkę ryżu? – zapytała Koishi.

– Dawno nie jadłem takiego dobrego – powiedział, uśmiechając się szeroko, i postawił miseczkę na podsuniętej mu okrągłej tacy.

– Niech wujek je ile wlezie! – odpowiedziała i pospieszyła do kuchni.

Po chwili wychynął stamtąd Nagare i stanął obok gościa.

– Takie to proste jedzenie, nie wiem, czy ci smakuje?

– Jest naprawdę wspaniałe. Nie do wiary, że tak gotuje zwykły śmiertelnik, taki sam jak ja.

– No już nie przesadzaj. Teraz jestem zwykłym starszym panem ze skromnej knajpki – odpowiedział spuszczając wzrok.

– Wujku, a co wujek teraz porabia? – wtrąciła się do rozmowy Koishi, która właśnie wróciła z miseczką pełną ryżu.

– Dwa lata temu przeszedłem na emeryturę. Teraz jestem w zarządzie pewnej firmy ochroniarskiej w Osace.

Kuboyama popatrzył z apetytem na biały ryż i sięgnął pałeczkami po lśniące ziarenka.

– Ładnie, ładnie. Widzę, że wylądowałeś na ciepłej posadce. Ale nic się nie zmieniłeś. Nadal masz ten świdrujący wzrok.

Spojrzeli na siebie i obaj wybuchnęli śmiechem.

– Dobra jest ta lekka goryczka liści chryzantemy. Taki smak to chyba tylko w Kioto.

Kuboyama pałaszował zielone liście unurzane w białym dressingu z tofu, które położył sobie na ryżu, a do tego chrupał zakiszone ogóreczki.

– Jeśli chcesz, nalejemy ci na ryż herbaty, żebyś miał ochazuke, i nałóż na to jeszcze trochę tych sardynek. Koishi, przynieś gorącą herbatę prażoną, hōjicha.

Jakby tylko na to czekała, dziewczyna podeszła zaraz z czajniczkiem z ceramiki Banko.

– W Kioto mówi się, że to są sardynki jak z Kuramy. A u nas, jeśli coś się gotuje z pieprzem z żółtodrzewu, to się nazywa „jak z Arimy”.

– No tak, i Kurama, i Arima słyną z uprawy żółtodrzewu.

– No proszę, nie wiedziałam – powiedziała Koishi.

Kuboyama zjadł ryż z herbatą do ostatniego ziarenka, po czym sięgnął po wykałaczkę i wreszcie odetchnął głęboko.

Na prawo od lady wisiała granatowa zasłonka, za którą było wejście do kuchni. Kiedy Nagare wchodził i wychodził, widać było, że obok kuchni jest pokoik w stylu japońskim, wyłożony tatami na podłodze, a pod ścianą stoi okazały ołtarzyk buddyjski.

– Mogę się pomodlić za nieboszczkę? – poprosił Kuboyama, a Koishi od razu go tam zaprowadziła. Położyła mu ręce na ramionach i bacznie przyjrzała się jego twarzy.

– Wujek chyba trochę odmłodniał?

– Nie kpij sobie ze mnie. Już mi sześćdziesiątka stuknęła.

Kuboyama zapalił laseczkę kadzidła i włożył je do kadzielnicy na ołtarzu, po czym usiadł na poduszce ułożonej na matach.

Nagare popatrzył na ołtarz i skłonił się lekko.

– Dziękuję ci, to bardzo miłe z twojej strony.

– Ona cały czas patrzy, jak pracujesz, i pomaga ci.

Kuboyama usiadł wygodniej i podniósł wzrok na Nagarego, który stał w wejściu.

– Oj, pilnuje mnie jak tylko może – zaśmiał się tamten.

– Muszę ci powiedzieć, że nie spodziewałem się tego zupełnie: Nagare kucharzem!

– A właśnie, chciałem cię zapytać: jak nas znalazłeś?

Nagare usiadł koło niego na matach.

– Nasz prezes jest wielkim smakoszem i namiętnie czyta pismo „Kulinarne Wiosny i Jesienie”. W sali konferencyjnej jest tego cały stos. Zobaczyłem tam waszą reklamę i od razu skojarzyłem.

– Wszyscy zawsze mówili, że z ciebie jest chytry wąż! Ogłoszenie to była raptem jedna linijka, bez adresu, a ty się zorientowałeś, że to moja knajpa i dotarłeś tutaj, spryciarzu – powiedział Nagare i w niedowierzaniu pokręcił głową.

– Na pewno miałeś w tym jakiś zamysł, w końcu to twoja restauracja, ale czy trochę bardziej czytelna reklama nie byłaby jednak lepsza? Kto tutaj dotrze na podstawie takiego ogłoszenia, chyba tylko ja?

– I tak wystarczy. Ale byśmy mieli kłopot, gdyby tak wszyscy zaczęli nas odwiedzać.

– Ty to zawsze byłeś dziwny.

– Czyżbyś chciał odnaleźć jakiś smak z przeszłości?

Koishi stanęła obok Nagarego i przyjrzała się badawczo gościowi.

– Właściwie to tak. – Kuboyama uśmiechnął się kącikami ust.

– Nadal mieszkasz przy Teramachi? – zapytał Nagare i wstał, by podejść do zlewu.

– Cały czas tak samo, koło świątyni Jūnenji. Codziennie rano idę wzdłuż Kamogawy aż do dworca Demachiyanagi i tam wsiadam w linię Keihan. Firma jest w Osace, przy stacji Kyōbashi, więc mam wygodny dojazd. Ale wiesz co, ciężko już mi się siedzi tak na matach. Jak się ma tyle lat co ja, trzeba się słuchać własnego ciała.

Kuboyama skrzywił się lekko i wstał ostrożnie, po czym wrócił do swojego miejsca przy stole.

– Mam to samo. W rocznicę śmierci Kikuko zapraszam kapłana, żeby się pomodlił, i zawsze ledwo mogę wytrzymać to siedzenie.

– To ty jesteś dobry, bo u mnie nie było kapłana już od ładnych paru lat. Nieboszczka pewnie się gniewa.

Kuboyama z kieszeni marynarki wyjął papierosy i popatrzył pytająco na Koishi.

– U nas nie ma zakazu palenia, mi to nie przeszkadza – powiedziała i postawiła na stole aluminiową popielniczkę.

– Przepraszam, mogę zapalić jednego? – Z papierosem w palcach Kuboyama zwrócił się grzecznie do Hiro.

– Ależ proszę bardzo – wyszczerzył się tamten i jakby naraz coś sobie przypomniał, też wyjął swoją paczkę.

– Dopóki człowiek jest młody, to jeszcze nie tak źle, ale w naszym wieku należałoby już rzucić palenie – wtrącił się Nagare zza baru.

– Wszyscy mi to mówią.

Kuboyama niespiesznie wydmuchnął siwy dym z papierosa.

– Ożeniłeś się po raz drugi?

– A widzisz, ja właśnie dlatego was znalazłem. Chciałem cię prosić o odnalezienie pewnego smaku – odpowiedział i zdusił niedopałek papierosa w popielniczce.

– Dziękuję! Kotlet był bardzo dobry.

Hiro zamaszyście położył na ladzie pięćsetjenówkę i z papierosem w ustach wyszedł z restauracji. Kuboyama powiódł za nim wzrokiem.

– To twój luby?

– Co też wujek mówi. Klient jak każdy inny. Szef kuchni w restauracji sushi, tu obok – odpowiedziała zarumieniona Koishi i klepnęła go w plecy.

– Przepraszam, że ja tak formalnie, Hideji, ale szefową naszego biura detektywistycznego jest Koishi. Możesz z nią porozmawiać? Idźcie do biura, tam w głębi.

– Ach tak? Bardzo dobrze. Koishi, mogę cię prosić?

Kuboyama zgiął się w ukłonie.

– Niech wujek zaczeka chwilkę. Przygotuję się i zaraz przyjdę.

Koishi zdjęła fartuch i szybko weszła do kuchni.

– A ty, Nagare, cały czas wiedziesz życie wdowca?

Kuboyama znów rozsiadł się wygodnie.

– Cały czas, ale to przecież dopiero pięć lat. Gdybym tu sobie kogoś sprowadził, nieboszczka gotowa jest wyjść i mnie straszyć – zaśmiał się Nagare i dolał mu herbaty.

– No tak, to jeszcze wcześnie. Chieko zmarła dokładnie piętnaście lat temu. Teraz już mi chyba wybaczy?

– Aż tyle minęło? Czas szybko leci. Pamiętam, jakby to było wczoraj: byłem u was na kolacji i Chieko wszystko sama przyrządziła.

– Pod innymi względami różnie bywało, ale jeśli chodzi o gotowanie, była mistrzynią.

Kuboyama westchnął z cicha i na chwilę zapanowało milczenie.

– Możemy zacząć?

Nagare wstał z miejsca, a Kuboyama poszedł w jego ślady.

Po drugiej stronie lady barowej, naprzeciwko granatowej zasłonki, były małe drzwi. Nagare je otworzył i zobaczył długi, wąski korytarz. To pewnie tam gdzieś kryło się owo biuro detektywistyczne. Ściany po obu stronach obwieszono zdjęciami potraw.

– To wszystko ty sam ugotowałeś? – zapytał Kuboyama, podążając za gospodarzem.

– Niektóre nie są moje, ale większość tak. – Nagare odwrócił się do niego. Kuboyama się zatrzymał.

– A to?

– W ogródku z tyłu suszę ostre papryczki, tak naturalnie, na słońcu. Próbuję robić to tak jak Kikuko, ale różnie to wychodzi.

– Chieko też robiła coś takiego. Zawsze myślałem wtedy, ile to z tym zachodu – odpowiedział Kuboyama i poszedł dalej.

Nagare otworzył drzwi.

– Koishi, przyprowadziłem klienta.

– Przepraszam, że cię męczę, wujku, ale czy mógłbyś to wypełnić?

Usiedli na kanapach ustawionych wokół niskiego stolika i Kuboyama wziął od Koishi skoroszyt z notatkami.

– Nazwisko, wiek, data urodzenia, obecny adres, zawód… Czuję się, jakbym wypełniał dokumenty do ubezpieczenia – zaśmiał się.

– Możesz nie pisać aż tak dokładnie, wujku, przecież cię znamy.

– O nie, tak nie można. Byłem funkcjonariuszem służby publicznej i tego się nie zapomina – odpowiedział, oddając jej skoroszyt.

– Jesteś taki porządny jak dawniej.

Koishi przejrzała szybko formularz wypełniony jego wyraźnym, starannym pismem i się wyprostowała.

– Jaką potrawę mamy wytropić?

– Udon w kociołku.

– A dokładniej? – Koishi otworzyła notatnik.

– Taki, jak robiła moja żona przed laty.

– Zmarła już chyba dość dawno temu?

– Piętnaście lat.

– I pamiętasz ten smak nawet teraz, wujku?

Kuboyama już chciał przytaknąć, ale zatrzymał się i pokręcił głową w zamyśleniu.

– Pamiętam z grubsza, jaki smak i jakie dodatki, ale…

– Ale kiedy próbowałeś go odtworzyć, nie wychodził taki sam, czy o to chodzi?

– Od razu widać, że jesteś córką Nagarego, co za siła dedukcji!

– Wujku, czy wujek może prosił swoją nową żonę o to, żeby mu taki udon ugotowała?

– A co, nie można?

– Oczywiście, że nie można! To strasznie nieuprzejme, prosić nową żonę, żeby gotowała takie same potrawy jak poprzednia żona.

– Jeśli chodzi o wyciąganie pochopnych wniosków, jesteś taka sama jak Nagare! Ja rozumiem, że grubiański ze mnie typ, ale czegoś takiego to nawet ja bym nie zrobił. Po prostu prosiłem ją, żeby zrobiła mi dobry udon w kociołku. Oraz nie, jeszcze nie ożeniłem się po raz drugi. W mojej firmie pracuje na niższym stanowisku taka dziewczyna, z którą bardzo dobrze się dogadujemy, a tak się miło składa, że też jest samotna, po rozwodzie. Czasami wpada do mnie i coś gotuje.

– To dlatego wyglądasz, jakbyś odmłodniał? To się nazywa miłość – mruknęła Koishi, zerkając na niego kpiąco.

– W tym wieku to już nie są żadne romanse. Po prostu mam kogoś, z kim mogę napić się herbaty – powiedział Kuboyama z zawstydzonym uśmiechem. – Nazywa się Nami Sugiyama, a wszyscy mówią o niej po prostu „nasza Nami”. Jest ode mnie młodsza o ponad dziesięć lat, ale jeśli chodzi o pracę, to ona ma o wiele więcej doświadczenia niż ja. Sama prowadzi księgowość i prezes ma do niej duże zaufanie. Doskonale się z nią czuję. Chodzimy czasem do kina, czasem zwiedzamy świątynie, jak to w Kioto, i dobrze się razem bawimy.

– Czyli przeżywasz drugą młodość, wujku – zaśmiała się Koishi.

– Nami mieszka teraz w Yamashinie, ale jej rodzice są z Takasaki, w prefekturze Gunma. Dwa miesiące temu jej matka zmarła i ojciec został sam. Dlatego Nami mówi, że wróci do Takasaki, żeby się nim zaopiekować.

– I sama tam pojedzie?

– Zapytała mnie, czy nie pojechałbym z nią – odpowiedział zarumieniony Kuboyama.

– Gratulacje! Czyli to ona ci się oświadczyła – powiedziała Koishi i zaklaskała w dłonie.

– Mój syn też nie ma nic przeciwko temu, więc jestem gotów z nią pojechać. Jest tylko jeden problem: jedzenie. No bo ona jest przecież z regionu Kantō – wyjaśnił Kuboyama zachmurzony.

– I tu się pojawia problem z udonem w kociołku?

– Nie chcę się przechwalać, ale Nami naprawdę świetnie gotuje. Nie tylko japońskie potrawy, chociaż jej mięso duszone z ziemniakami albo ryż gotowany z dodatkami są pyszne, ale i zachodnie: ryż z sosem curry, a hamburgery robi takie, że te z restauracji nawet się nie umywają. Chińszczyznę też potrafi zrobić: pierożki gyōza albo bułeczki z mięsnym nadzieniem, gotowane na parze. Większości tego, co gotuje, nie można nic zarzucić. Jest o wiele lepsza niż kucharze z przeciętnych restauracji. Za to nie wiem dlaczego, ale udon z kociołka zupełnie jej nie wychodzi. Stara się ze wszystkich sił, ale nawet nie ma porównania z tym udonem, który dawniej jadałem. A udon z kociołka to dla mnie największy przysmak. I tego właśnie…

– Już rozumiem. Tata postara się zrobić go dla ciebie. Zdaj się na nas! – Koishi uderzyła się małą piąstką w pierś.

– Na was? Chyba na twojego tatę. – Kuboyama uśmiechnął się krzywo.

– Czy możesz powiedzieć coś więcej? Jaka była zupa, jakie dodatki?

Koishi chwyciła długopis, gotowa do notowania.

– Zupa, hm, taka jak zwykle podają w Kioto w knajpkach z udonem. Dodatki? Nic niezwykłego, po prostu: kurczak, szczypiorek, kamaboko – pasta rybna w plasterkach, grube kluski pszenne, grzyby shiitake, tempura z krewetek, jajko, i tyle.

– A same kluski jakie były?

– Teraz popularny jest udon z Sanuki, ale ja lubię inny, nie aż tak solidny. Miększy, wiesz, taki raczej giętki.

– Czyli taki właśnie, jak podaje się w Kioto. Już mniej więcej rozumiem, ale powiedz jeszcze, wujku: pewnie wyjaśniłeś Nami, o jaki efekt ci chodzi? A mimo tego wychodziło jej coś innego, tak? To możemy z tym mieć kłopot – mówiła Koishi, marszcząc brwi.

– Sam nie wiem, o co chodzi: czy składniki są teraz jakieś inne, czy przyprawiała inaczej?

– A czy twoja żona mówiła ci, gdzie zwykle kupowała kluski albo inne składniki?

– Ja to się tym nigdy nie interesowałem, ale… Zaraz, czekaj, pamiętam, że mamrotała coś tam masu, coś tam suzu, i jeszcze fuji coś tam coś tam…

– Masu, suzu, fuji, a co dalej? – Nie wypuszczając długopisu z dłoni, Koishi spojrzała na niego.

– Kiedy się zbierała na zakupy, zawsze mruczała pod nosem te słowa jak modlitwę, jeszcze teraz dźwięczą mi w uszach.

– A coś jeszcze? Pamiętasz smak?

– Pamiętam, że na sam koniec był gorzki.

– Gorzki? Udon w kociołku?

– To znaczy, nie same kluski były gorzkie, tylko w ostatnich kęsach była jakaś gorycz… Ale może coś pokręciłem, pomyliło mi się z jakimś innym jedzeniem.

– W każdym razie myślę, że udon w kociołku zwykle nie jest gorzki – mówiła Koishi, przeglądając swoje notatki.

– Chciałbym ostatni raz zjeść porządny udon w glinianym kociołku i wtedy będę mógł spokojnie przenieść się do Takasaki. Jak to mówią, kiedy wejdziesz między wrony, musisz krakać tak jak one. W Takasaki będę musiał przyzwyczaić się do tamtejszego jedzenia.

– Dobra. Możesz na nas liczyć – powiedziała Koishi i zamknęła notatnik.

Kiedy wyszli z części biurowej, Nagare wyłączył telewizor.

– Dowiedziałaś się wszystkiego?

– Chciałabym powiedzieć, że tak – odpowiedziała, a w jej głosie słychać było brak przekonania.

– To chyba będzie ciężki przypadek. Oby nie okazał się zagadką nie do rozwiązania – mruknął Kuboyama i poklepał Nagarego po ramieniu.

– Przecież od tego zależy dobry początek nowego życia wujka Kuboyamy! – dorzuciła Koishi i też klepnęła swojego tatę w plecy.

– Zrobimy, co tylko się da – zapewnił Nagare, marszcząc brwi, i zgiął się w ukłonie.

– Mogę prosić o rachunek?

Kuboyama zarzucił sobie płaszcz na ramiona i wyjął z kieszeni portfel.

– Ależ co ty mówisz! Złożyłeś taką hojną ofiarę dla nieboszczki, a ja nawet nie mam jak ci się zrewanżować. Przyjmij chociaż ten poczęstunek.

– O rety, naprawdę to zauważyłeś? A specjalnie schowałem pod kadzielnicą.

– Jak mógłbym nie zauważyć takiego podejrzanego zachowania.

Kuboyama i Nagare spojrzeli po sobie i wybuchnęli śmiechem.

– Wujku, czy następnym razem możesz przyjść do nas za dwa tygodnie? – zapytała Koishi.

– Za dwa tygodnie? Akurat będę miał wolne w pracy, więc w sam raz.

Kuboyama otworzył kalendarzyk i poślinionym ołówkiem zaznaczył dzień.

– Przypomina mi się, jak dawniej prowadziliśmy śledztwo i przepytywaliśmy świadków.

Nagare zmrużył oczy.

– Trudno się wyzbyć dawnych nawyków.

Kuboyama włożył kalendarzyk do wewnętrznej kieszeni płaszcza, a kiedy wychodził z restauracji, pręgowany kot uciekł mu spod nóg.

– Hej, co ty robisz, Ospaluchu? Wujka nie musisz się bać.

– To wasz kot? Nie było go tu przed chwilą.

– Zamieszkał tu jakieś pięć lat temu. Ciągle śpi w dzień, dlatego nazwałam go Ospaluchem. Nie ma z nami lekko, bo tata go zawsze odpędza.

– Ja go wcale nie odpędzam. Ja tylko mówię, że kot nie może mieszkać sobie w miejscu, w którym podaje się potrawy klientom.

Nagare gwizdnął na leżącego po drugiej stronie uliczki zwierzaka, ale ten uparcie udawał, że go wcale nie słyszy.

– Pójdę już. Pamiętajcie o moim udonie, proszę – pożegnał się Kuboyama i skierował się na zachód.

– To co, tym razem trudne zlecenie?

Nagare odprowadził kolegę wzrokiem, po czym spojrzał na Koishi, która stała obok niego.

– Sama nie wiem, czy takie trudne. Wujek Kuboyama dokładnie wie, o jaką potrawę mu chodzi, ale obawia się, czy da się ją odtworzyć.

Koishi otworzyła przesuwne drzwi.

– A co to ma być?

Nagare wszedł do środka i opadł na krzesło.

– Udon w kociołku – odpowiedziała Koishi, siadając naprzeciwko niego.

– Z którejś restauracji?

– Taki, jak robiła jego zmarła żona.

Koishi rozłożyła notatki.

– To rzeczywiście może być niełatwe. Chieko świetnie gotowała, a pewnie we wspomnieniach smak jest jeszcze lepszy.

Nagare zaczął przeglądać zapisane strony.

– Tak czy inaczej, to ma być chyba zwykły udon w kociołku. To dlaczego się spodziewa, że tak trudno będzie go odtworzyć?

– Chieko była rodowitą kiotyjką. Mogę sobie wyobrazić, jak by to przyprawiła. Mieszkali w samym centrum Kioto, przy Teramachi… – powiedział Nagare i skrzyżowawszy ręce na piersiach, pogrążył się w myślach.

– Dobrze znałeś jego żonę, tato?

– Nie tylko ją znałem, ale też nie raz jadłem to, co ugotowała.

– W takim razie to powinna być łatwa sprawa.

– Tylko że nie pamiętam, żebym jadł u nich właśnie taki udon.

Nagare uważnie wczytywał się w notatki.

– Ta nowa dziewczyna wujka jest od niego ponad dziesięć lat młodsza. Na pewno mu zazdrościsz.

– Co ty pleciesz. Przecież ja zawsze mówię, że dla mnie liczyła się tylko Kikuko. A do tego mówił chyba, że ta Nami jest z Gunmy, daleko stąd.

– Jej rodzice są z Takasaki, więc Gunma.

– Ach, Takasaki.

Nagare pokręcił głową.

– Też nabrałam ochoty na udon w kociołku. To co, zrobisz dziś na kolację?

– Nie tylko dziś. Chyba będziemy musieli go pojeść przez jakiś czas – odpowiedział Nagare, nie odrywając wzroku od zapisków córki.

2

Mieszkańcy Kioto zwykle mówią, że najzimniej jest tam po święcie Setsubun, czyli na początku nowego roku według dawnej rachuby.

Właśnie przy takiej pogodzie Kuboyama szedł o zmierzchu ulicą Shōmen w kierunku wschodnim.

Skądś dobiegał dźwięk trąbki sprzedawcy tofu, który krążył po okolicy ze swoim wózkiem. Tuż obok przebiegły obarczone tornistrami dzieci wracające do domów po lekcjach. Jakby czas się zatrzymał, pomyślał Kuboyama, stając przed drzwiami Jadłodajni Kamogawa. U stóp miał długi cień.

Pręgowany kot Ospaluch otarł się o jego nogi. Czyżby go pamiętał?

– Nagare znowu cię wypędził?

Kuboyama przykucnął i pogłaskał po łebku zwierzaka, który odpowiedział mu miauczeniem.

– Jak wcześnie jesteś, wujku. Chodź szybko do środka, pewnie zmarzłeś? – Skulona z zimna Koishi powitała go w otwartych drzwiach.

– Jeśli nie wpuścisz tego biednego kota, przeziębi się na śmierć.

– Koty się nie przeziębiają. Jak tata go zobaczy, będzie awantura.

– Koishi! Nie wpuszczaj kota do środka! – Z kuchni rozległ się krzyk Nagarego.

– O, słyszysz, wujku? Tak jak mówiłam. – Koishi przewróciła oczami.

– Wy to co roku robicie we dwójkę? – zapytał od niechcenia Kuboyama, zdejmując płaszcz.

Koishi podała mu herbatę.

– We dwójkę? Ale co?

– No chyba rozrzucacie ziarnka soi na święto Setsubun? Nagare chodzi po domu i rzuca soję, wołając: „Diabły na zewnątrz, szczęście do środka!”. A ty chodzisz za nim i mówisz: „Niech tak się stanie, niech tak się stanie”, prawda? Na pewno zachowujecie kiotyjskie tradycje.

– Skąd wiedziałeś? – Dziewczyna otworzyła szeroko oczy.

– W szczelinie przy progu leży jedno ziarnko. – Kuboyama powiódł wzrokiem w kierunku drzwi.

– Dawne przyzwyczajenia naprawdę trudno wykorzenić.

To Nagare wychylił się z kuchni w swoim białym fartuchu.

– Czy jestem za wcześnie? Nie mogłem się doczekać. Na starość robię się coraz bardziej niecierpliwy.

– Przepraszam, że kazałem ci nie jeść lunchu dzisiaj. – Nagare ukłonił się zza lady.

– I tak właśnie zrobiłem. Dziś tyle tylko, że wcześnie rano zjadłem śniadanie w tej kawiarni co zawsze i potem już nic więcej.

Kuboyama wypił podaną herbatę jednym haustem, jakby chciał oszukać pusty żołądek.

– Poczekaj jeszcze dziesięć minut, dobrze? – poprosił Nagare.

– Jak tam z twoją Nami, wszystko w porządku? – spytała Koishi, przygotowując dla niego stolik.

Na podkładce ufarbowanej indygo położyła podstawkę pod pałeczki w kształcie listków ostrokrzewu, a na niej – pałeczki z drewna kryptomerii. Na środku umieściła małą miseczkę z ceramiki Karatsu, do sosu, a po prawej stronie porcelanową łyżkę.

– Nami ostatni raz była w pracy w zeszłym tygodniu i teraz już wróciła do Takasaki. Prezes bardzo żałuje, że musiała odejść.

Kuboyama wyciągnął wieczorne wydanie ze stojaka na gazety.

– Pewnie teraz stołujesz się na mieście?

– Lunch i kolację albo kupuję w sklepach całodobowych, albo jem na mieście. Mam już tego dosyć – zaśmiał się gość, opuszczając gazetę.

– Jeszcze tylko trochę musisz się pomęczyć. A kiedy się tam przeniesiesz, zacznie się życie usłane różami – odpowiedziała Koishi z błyszczącymi oczami.

– Żebym ja w tym wieku miał nowego teścia. Nie wszystko będzie takie łatwe.

– Tak to w życiu jest, są i dobre, i złe strony – skomentował Nagare i na stole po lewej stronie położył uplecioną ze słomy podkładkę pod gorący kociołek.

– Wreszcie jedzenie? Nie mogę się doczekać.

Kuboyama odłożył gazetę i usiadł porządnie.

– Możesz zachować gazetę, jeśli chcesz poczuć się tak jak w dawnych czasach – powiedział Nagare i się odwrócił.

– Skąd wiedziałeś? – Tym razem to Kuboyama zamrugał oczami zdziwiony.

– Ja też nie mogę się wyzbyć dawnych nawyków – zaśmiał się Nagare, zwracając się do niego.

Koishi spoglądała to na jednego, to na drugiego.

– Ja chyba widziałam coś takiego w jednym filmie. Dwóch podstarzałych policjantów, którzy dawniej byli partnerami, spotyka się ponownie po latach, czy coś w tym stylu.

– Mogłaś sobie darować tych „podstarzałych”. – Kuboyama cmoknął językiem.

Nagare machnął ręką z kuchni.

– Koishi, możesz przyjść na chwilę?

– Zdaje się, że to ja mam dokończyć gotowanie.

– Liczę na ciebie! – rzucił za nią Kuboyama.

W kuchni Nagare udzielał jakichś instrukcji córce. Zgodnie z zachętą Kuboyama rozłożył gazetę, ale tylko przeglądał ją nieuważnie. Wreszcie poczuł kuszącą woń zupy i bez zastanowienia wciągnął powietrze, aż mu nozdrza zadrgały.

– Godzina zwykle była pewnie inna, ale reszta powinna się zgadzać.

Nagare usiadł naprzeciwko Kuboyamy i pilotem włączył telewizor zawieszony obok ołtarzyka dla bóstw na ścianie. Właśnie leciały wieczorne wiadomości.

– Wracasz po pracy do domu i nie masz siły nawet się przebrać. Zdejmujesz tylko marynarkę, rozluźniasz krawat i siadasz przy stole. Rozkładasz gazetę, włączasz telewizor i już czujesz ten pyszny zapach zupy dolatujący z kuchni – snuł opowieść Nagare, a Kuboyama uniósł przymknięte oczy ku sufitowi i słuchał go uważnie.

– U mnie było wtedy tak samo. Wracałem po służbie umordowany do domu i nie miałem siły już nic robić, nawet pogadać. Głodny jak wilk. Krzyczałem do Kikuko: „Daj mi szybko coś zjeść”…

Nagare westchnął.

– Chieko burczała na mnie: „Skoro nie oglądasz, to może jednak wyłącz ten telewizor” – dołączył Kuboyama.

– Ja odpowiadałem, że oglądanie wiadomości to część mojej pracy.

– Tak to jest w rodzinach policjantów, wszędzie tak samo.

Tę rozmowę przerwał okrzyk Koishi z kuchni:

– Zaraz chyba będzie można wbić jajko!

– Ale przedtem wrzuć do kociołka to z tego małego garnuszka, wiesz – odpowiedział jej ojciec.

– Wszystko mam wrzucić?

– Wszystko. Posyp starannie całość, potem zamieszaj chochelką i od razu postaw na dużym ogniu. Jak zacznie bulgotać, wbij jajko, wyłącz gaz i przykryj pokrywką. Tylko nie przykrywaj całkiem, zostaw szparkę – instruował Nagare.

– Kiedy robisz udon w kociołku, najważniejsze jest wyczucie czasu. Chieko nieraz na mnie krzyczała, bo udon już stał na stole, a ja siedziałem z nosem w gazecie.

– Pewnie wołała: „Jedz szybko, bo makaron się rozmoczy” czy coś w tym stylu – dodał Nagare.

– Jedzenie gotowe.

Koishi weszła, trzymając w osłoniętych rękawicami kuchennymi rękach ceramiczny garnek.

– I jak? Czy pachnie tak samo jak dawniej? – zapytał Nagare.

Kuboyama przysunął się do kociołka, żeby powąchać, ale zaraz cofnął się przed buchającą parą.

– Udon mojej Nami nigdy tak nie pachnie!

– Jedz bez pośpiechu.

Nagare wstał i wycofał się do kuchni razem z córką.

Kuboyama złożył dziękczynnie ręce, po czym zdjął pokrywkę. Para buchnęła z jeszcze większą siłą. Wziął do ręki łyżkę z seledynowej porcelany, wypił łyk zupy i mocno kiwnął głową. Następnie sięgnął pałeczkami po makaron i od razu chciał go połknąć, ale zakrztusił się, gdyż kluski były naprawdę gorące. Wyłowił trochę szczypiorku z dna kociołka i podniósł go do ust wymieszany z kluskami. Zagryzł kawałkiem kurczaka i plasterkiem pasty rybnej. Przy każdym kęsie mężczyzna kiwał głową z aprobatą.

Jeszcze przed chwilą był przemarznięty, ale teraz zrobiło mu się gorąco i na czoło wystąpiły kropelki potu. Kuboyama wyjął chusteczkę z kieszeni marynarki i wytarł całą twarz.

Przypomniał sobie o krewetce w tempurze, więc przekroił ją na pół pałeczkami i podniósł do ust kawałek z główką.

– Ogonek dobrze jest wymieszać z jajkiem, ale jajko to trudna sprawa. W którym momencie nadkroić żółtko? Takie rzeczy należy rozważać w czasie jedzenia, aby z udonu w kociołku wydobyć to, co najlepsze. – Uśmiechnięty Kuboyama mówił sam do siebie.

– I jak tam? – Nagare stanął koło niego tak, żeby mu nie przeszkadzać.

– To naprawdę niesamowite. Właśnie taki smak, jak pamiętam! A przecież Nami mówiłem dokładnie to samo.

Pałeczki Kuboyamy cały czas były w ruchu, jakby nie mógł ich zatrzymać.

– Na smak potrawy duży wpływ ma nastrój w danej chwili. Pewnie kiedy jesz to, co przyrządziła Nami, jesteś bardzo przejęty. – Nagare spojrzał na niego łagodnie.

– No rzeczywiście, jestem raczej spięty – odpowiedział i znów użył chusteczki.

– Na pewno są jakieś różnice, ale gdybyś się tak nie przejmował, ten dawny udon i ten zrobiony przez Nami smakowałyby podobnie.

Kucharz usiadł naprzeciwko gościa.

– Nie, nie, to są zupełnie różne smaki. Powiedz, jak to osiągnęliście? – nie poddawał się Kuboyama.

– Mam ci przedstawić, jak przebiegało nasze dochodzenie?

– Nadal masz nawyki z czasów, kiedy prowadziliśmy śledztwa – odpowiedział z uśmiechem i połknął następną nitkę makaronu.

– Przede wszystkim wywar do zupy. A raczej, przede wszystkim, dokąd Chieko chodziła na zakupy? Od tego wyszliśmy. Wybrałem się w okolice Jūnenji, gdzie mieszkaliście. Ja rozumiem, że ty to nigdy nie byłeś towarzyski, ale panie małżonki to co innego. Kiedy popytałem w okolicy, panie pamiętały Chieko, niektóre chodziły z nią na zakupy. A dokąd? Do pasażu handlowego Masugata, czyli to jest to masu, które wspominałeś. Jest w okolicy Demachiyanagi.

Nagare rozłożył mapę i wskazał coś długopisem.

– Jest tam taki sklep z ciastkami mochi, takimi z fasolką, przed którym zawsze stoi długa kolejka.

Kuboyama popatrzył na pokazywane miejsce, nie wypuszczając pałeczek z rąk.

– Nazywa się Demachi Futaba, a tuż obok niego wchodzi się do pasażu handlowego Masugata. Tym się różni od tego słynnego pasażu Nishiki w centrum Kioto, że tutaj zaopatrują się tylko ludzie z okolicy. I tu właśnie Chieko robiła większość zakupów. W jednym miejscu są zebrane najróżniejsze sklepy. Jeśli chciała kupić wodorosty konbu i suszone płatki ryby bonito, czyli podstawowe składniki na wywar do zupy, szła do sklepu Fujiya. Po kurczaki do sklepu Keisen, a warzywa kupowała w sklepie Kaneyasu. Teraz też panie domu są wierne tym miejscom i w nich robią zakupy.

Nagare wyjął ulotkę reklamową pasażu Masugata.

– Te same składniki tak bardzo się różnią w zależności od sklepu? – spytał Kuboyama, żując kawałek kurczaka.

– Pojedynczo aż tak bardzo się nie różnią, ale kiedy używa się iluś różnych składników na raz, efekt może się bardzo zmienić. Na przykład do wywaru Chieko kupowała w sklepie Fujiya najlepszej jakości wodorosty konbu z Matsumae. Mieszali tam dla niej również suszone płatki bonito z płatkami makreli. Jej znajoma z sąsiedztwa mówiła mi, że do tego dodawała jeszcze suszone śledzie i z takiej mieszanki robiła zupę do udonu.

– Nie wiedziałem, że zrobienie zupki jest tak skomplikowane! Nami chętnie używa do tego bulionu w proszku. Nic dziwnego, że smak jest inny.

Kuboyama sięgnął pałeczkami po kapelusz shiitake.

– Ale to nie tylko zupa. Weźmy takie grzyby. Surowe shiitake suszy się na słońcu, potem takie ususzone namacza się w wodzie i gotuje z cukrem i sosem sojowym. Dzięki temu, kiedy gryziesz kapelusze, czujesz, jakie są soczyste i pełne umami.

– Ach, więc to, co Chieko suszyła na słońcu, to były shiitake? Zadawała sobie wiele trudu. Nami po prostu gotuje surowe shiitake – odpowiedział i wgryzł się w brązowy kapelusz, by jak najlepiej odczuć jego smak.

– Tylko że jeśli Chieko za każdym razem robiłaby makaron od początku albo smażyła tempurę, jej niecierpliwy małżonek, szanowny pan Hideji, musiałby długo czekać. Dlatego kluski i tempurę z krewetek kupowała w małym sklepiku o nazwie Hanasuzu. To ten smak, prawda? Zapytałem właściciela tego sklepu i powiedział mi, że proporcje ciasta na makaron i sposób smażenia tempury są cały czas takie same, jak robił to jego ojciec.

– Kiedy wychodziła na zakupy, zawsze mruczała do siebie: masu coś tam, fuji coś tam i jeszcze jakieś suzu.

– Do ceramicznego garnka wkładała wodorosty konbu i posiekany grubo szczypior z Kujō, na to wlewała wywar. W momencie kiedy zasiadłeś przy stoliku, wstawiała garnek na gaz. Przynajmniej wydaje mi się, że tak się to odbywało. Kiedy się zaczynało gotować, wkładała kawałki kurczaka, a kiedy się trochę podgotował, dorzucała udon. Na koniec na wierzchu kładła plasterki pasty rybnej, kamaboko, grubą kluskę pszenną, grzyby shiitake i tempurę z krewetek, po czym wbijała jajko.

Kuboyama słuchał uważnie.

– Może powinienem robić notatki – powiedział i wyjął notes, ale kucharz go powstrzymał.

– Dam ci przepis, zapisaliśmy go porządnie.

– Muszę go pokazać Nami.

– Chciałbym cię ostrzec, że zupa na pewno nie wyjdzie taka sama.

– A czemuż to? Mogę przecież pogadać z ludźmi z tych sklepów i poprosić o przysyłanie wodorostów i płatków rybnych. Rozumiem, że to może wyjść dość drogo, ale trudno. Nami tak dobrze gotuje, że na pewno zręcznie wykorzysta składniki – mówił Kuboyama niezrażony.

– Woda będzie inna. W Kioto woda jest dość miękka, ale w regionie Kantō mają zdecydowanie twardą. A w takiej wodzie trudno jest wydobyć ten smak z wodorostów. Oczywiście, można zamówić wodę z Kioto, ale wtedy z kolei nie będzie tak świeża.

– Ach tak, woda się różni? – Kuboyama teraz już się trochę poddał.

– Zróbmy mały eksperyment – powiedział Nagare, wstając. Podszedł do lodówki i wyjął z niej dwie szklanki z wodą, które postawił na stole przed kolegą.

– Napij się i porównaj.

– Próbka A i próbka B, tak? Chcesz mnie sprawdzić?

Kuboyama na przemian próbował wody to z jednej, to z drugiej szklanki.

– Która jest lepsza?

– Obie smakują po prostu jak woda, ale powiedziałbym, że ta jest lepsza. Ma taki miękki smak – odpowiedział i podniósł szklankę oznaczoną literą A.

– To jest woda ze studni, której używa sklepik z tofu znajdujący się blisko pasażu Masugata. Tymczasem B to woda używana do wytwarzania słynnej sake z twoich rodzinnych okolic, Mikage w Kobe. Czyli przyzwyczaiłeś się już do kiotyjskiej wody. Ludzie nieraz mówią, że jakaś woda im nie pasuje. A to trzeba się przystosować do wody. Jej się nie da zmienić. Gotować trzeba tak, żeby to pasowało do wody. Kiedy przeniesiesz się do Takasaki, też będziesz musiał przyzwyczaić się do tamtejszej wody – mówił Nagare.

– No wiem, wiem. W każdym razie, bardzo się cieszę, że mogłem jeszcze raz na koniec zjeść mój ulubiony udon. Muszę nacieszyć się nim na zapas.

Kuboyama uważnie zaczerpnął zupy porcelanową łyżką.

– Zimą pewnie często taki jadałeś.

– Chieko wiedziała, że to moje ulubione jedzenie i umiała go szybko zrobić w zimne dni.

– W tamtych czasach, kiedy żyliśmy, jakby nie było dnia i nocy, Chieko i Kikuko były dobrymi towarzyszkami. A myśmy wracali do domu niespodziewanie i od razu chcieliśmy dostać obiad.

Nagare spuścił wzrok.

– Daj spokój, tato, tym łzawym opowieściom. Przecież wujek właśnie zaczyna swoje nowe życie! – powiedziała Koishi, dolewając im wody, i widać było, że jej oczy są wilgotne.

– O, gorzkie. – Kuboyama wyjął z ust kawałek czegoś żółtego.

– A, to skórka z yuzu. Chieko musiała wkładać taką dla aromatu – wyjaśnił Nagare.

– Ach, więc to było to coś gorzkiego? – Kuboyama przyjrzał się jej uważnie.

– Zwykle wrzuca się ją na wierzch, ale gdybym tak zrobił, zapewne byś ją po prostu wyrzucił. Chieko na pewno chowała ją na samym dnie kociołka. Kiedy mówiłeś, że poczułeś coś gorzkiego, Chieko wiedziała, że wypiłeś zupę do ostatniej łyżki.

– Śledztwo przeprowadzone bez zarzutu! Podstawy też solidne. To był właśnie taki udon, jak zawsze lubiłem. – Kuboyama odłożył łyżkę i złożył ręce w geście podziękowania.

– Bardzo się cieszę.

– Teraz możesz spokojnie pojechać do Takasaki, wujku, prawda? – powiedziała Koishi, a on przytaknął w milczeniu.

– Ile się należy za przeprowadzenie dochodzenia? – zapytał, wyjmując portfel.

– To pozostawiamy naszym gościom. Wpłać, proszę, na ten numer tyle, ile uznasz za stosowne – odpowiedziała i podsunęła mu karteczkę.

– Muszę was sowicie wynagrodzić!

Kuboyama narzucił płaszcz na ramiona.

– Dbaj o siebie – pożegnał go Nagare, otwierając drzwi.

– Myślę, że kilka razy do roku przyjadę do Kioto, żeby pójść na cmentarz, więc wtedy pozwolę sobie zajrzeć do was. Poczęstujecie mnie czymś dobrym.

O jego nogi otarł się kot Ospaluch. Koishi wzięła go na ręce.

– Proszę opiekować się Nami dobrze!

– Czy są tam jakieś lokalne specjały? – spytał Nagare.

– Jak to mówią, gwałtowne wiatry i silne kobiety.

– Widzę, że wiesz już wszystko, co trzeba.

Nagare zaśmiał się krótko.

– Wujku, uważaj, żeby się nie przeziębić.

– A ty powinnaś szybko wyjść za mąż, inaczej Nagare nie będzie mógł się znów ożenić.

– Jak będę chciała, to wyjdę, nie musisz mi tego mówić! – odpowiedziała trochę nadąsana.

– Wiesz co, Nagare, takie miałem wrażenie… – Kuboyama już wyszedł na ulicę, ale jeszcze zatrzymał się i odwrócił.

– Co takiego?

– Udon rzeczywiście smakował tak jak dawniej, ale zdawało mi się, że zupa była odrobinę zbyt słona.

– Rzeczywiście, zdawało ci się. Myślę, że Chieko robiła dokładnie taką samą zupę – odpowiedział stanowczo kucharz.

– Ano tak. Może mi się zdawało. Dziękuję ci. Dobrze zapamiętam sobie ten smak.

– Dbaj o siebie! – krzyknęła za nim Koishi, gdy ruszył już w kierunku zachodnim ulicą Shōmen, którą właśnie zaczynała otulać wieczorna ciemność.

– Żyjcie długo i szczęśliwie! – To Nagare pożegnał go, kłaniając się głęboko.

– Cieszę się, że mu smakował nasz udon.

Weszli do restauracji i Koishi zabrała się za sprzątanie.

– W jego wieku przeprowadzać się w zupełnie nowe miejsce, i jeszcze to mieszkanie z teściem. Pewnie będzie mu trochę ciężko.

Nagare zdjął fartuch i położył go na krześle.

– Będzie dobrze. Czeka na niego słodkie życie po ślubie.

– Zobaczymy. A ja nie potrzebuję drugiej żony. Kikuko była jedyna.

– Ojej, tato, chyba zapomniałeś przekazać mu nasz przepis? Może jeszcze jest w okolicy, pobiegnę za nim.

– Nie może przecież ciągle tkwić myślami w Kioto. Powinien zapomnieć o jedzeniu Chieko i kiedy się tam przeprowadzi, jeść ze smakiem to, co mu poda Nami.

– Ale może wujek będzie chciał wrócić po przepis.

– On już będzie wiedział, co robić.

– No, jeśli tak, to dobrze.

– Zaraz zjemy może kolację? Zgłodniałem.

– Dziś też chyba udon w kociołku?

– Nie. Dzisiaj kociołek z udonem.

– Można by pomyśleć, że to to samo.

– Dzwonił Hiro, bo dostali dobrą doradę z Akashi. Mówił, że przyniesie ją do nas. Powiedziałem, że możemy zrobić kociołek z doradą.

– To świetnie! Czyli kociołek z doradą, a potem do niego wrzuca się udon, prawda? Ach, i teraz sobie przypomniałam, o co chciałam cię zapytać. Co tam było w tym małym garnuszku? To, co miałam dodać na samym końcu?

– Bulion w proszku. Z myślą o tym, żeby zaczął się przyzwyczajać do potraw Nami.

– Ach, to dlatego mówił, że było trochę za słone.

– Jeśli zapamięta, że taki był smak potraw Chieko, po przeprowadzce łatwiej będzie mu polubić smak potraw Nami, nawet jeśli będą trochę mocniej doprawione.

– Skoro tak, to nie można było wrzucić tego od razu?

– Wtedy reszta wywaru byłaby zbyt słona do naszego kociołka z doradą na kolację.

– Ty to myślisz o wszystkim, tato.

Koishi poklepała go po plecach. Nagare wyjrzał przez okno.

– No i proszę, śnieg prószy.

– Rzeczywiście, zaczęło padać.

– To dziś napijemy się sake, oglądając, jak pięknie sypie.

– A kupiłam akurat doskonałą sake do tego.

Koishi wyjęła butelkę z lodówki.

– „Śliwy Pod Śniegiem”, Setchūbai, rzeczywiście! Ona jest trochę słodkawa, to będzie dobrze pasować do kociołka z doradą. Kikuko pewnie by smakowała – powiedział Nagare i spojrzał z tęsknotą na zdjęcie na ołtarzyku.

Rozdział 2Beef stew – Potrawka z wołowiny

1

Z miłorzębów rosnących przed świątynią Higashi Honganji opadły już wszystkie liście.

Zbliżał się koniec roku i w okolicznych świątyniach panował wielki ruch, a w całym tym zamieszaniu dwie starsze panie szły sobie spokojnie ulicą. Ich barwne kimona ściągały na siebie spojrzenia wszystkich. Ze sklepu z szatami buddyjskimi przy ulicy Shōmen wyszedł pracownik z wielkim pudłem kartonowym w rękach i on też przyjrzał im się, jakby się zastanawiał, a kim też one mogą być.

Szybkim krokiem, który nie pasował do wytwornych kimon, kobiety podeszły do skromnego budynku i zatrzymały się przed wejściem.

– To tutaj jest ta restauracja, której właściciele prowadzą usługi detektywistyczne i potrafią wytropić jedzenie dla klienta?

Okryta pelerynką w kolorze fioletowych kwiatów wistarii Nobuko Nadaya otworzyła usta ze zdziwienia.

– Nie ma szyldu, ale to tutaj, nazywa się Jadłodajnia Kamogawa.

Tae Kurusu otworzyła metalowe drzwi, a Nobuko z pewną rezerwą przekroczyła próg.

– Zapraszamy. Martwiliśmy się o panie, bo zrobiło się już trochę późno – powitała je z uśmiechem Koishi Kamogawa. Miała na sobie czarne spodnie i marynarkę do kompletu, a na to nałożyła biały fartuch.

– Zaszłyśmy przy okazji do świątyni Higashi Honganji. Nie wypada przecież tak ją po prostu minąć.

Tae zdjęła brązowy szal i przewiesiła go przez oparcie krzesła.

– Nie zmarzły panie? – To Nagare Kamogawa wystawił głowę z kuchni.

– Chciałabym przedstawić moją przyjaciółkę z czasów szkolnych, Nobuko Nadayę.

Wypychana do przodu przez Tae, Nobuko ukłoniła się głęboko. Nagare wyszedł z kuchni i wycierając ręce w fartuch, przywitał się:

– Jestem Nagare Kamogawa, a to moja córka, Koishi.

– Jak miło, że udało się paniom do nas dotrzeć – powiedziała Koishi.

– Słuchajcie, muszę wam to powiedzieć. Czy nie powinniście przestać zamieszczać te byle jakie ogłoszenia? Nobuko pokazała mi je w „Kulinarnych Wiosnach i Jesieniach”, i tylko dlatego, że znałam wasze nazwisko, zdołałyśmy was znaleźć. A co z innymi ludźmi? Kto do was dotrze na podstawie takiej reklamy? – perorowała Tae.

– A jednak się udało. Tak to już jest z więzami międzyludzkimi. Ja to bardzo sobie cenię te więzi, jakie łączą mnie z gośćmi, którzy odnaleźli nas tylko na podstawie jednej linijki ogłoszenia w czasopiśmie – odpowiedział Nagare i zasznurował usta.

– Ale chyba wszystko w porządku? Znalazłyśmy to miejsce bez problemu – wtrąciła się pojednawczo Nobuko.

– Pani przyjaciółka wydaje się bardzo opanowaną osobą, nie to co pani, Tae.

– No bez przesady – mruknęła Tae i nozdrza jej zadrgały.

– Mamy zupełnie różne charaktery, ale jakoś tak wyszło, że od dawna się przyjaźnimy – mówiąc to, Nobuko spojrzała z ukosa na jej twarz.

– Czego się panie napiją? – zapytała Koishi.

– Chłodno dzisiaj, więc może poprosimy o buteleczkę?

– Trochę zbyt wcześnie na sake, lepiej dajmy spokój. – Nobuko próbowała powstrzymać przyjaciółkę, ale ta nie dawała za wygraną:

– Co ci się stało, Nobuko? Źle się czujesz?

Zapytana spuściła wzrok.

– Nie o to chodzi, tylko dzisiaj jakoś nie mam ochoty na alkohol.

Z kuchni wyszedł Nagare i postawił pudełko z zestawem bento przed Tae.

– Nie jest to może wykwintny, lekki lunch, o jaki panie prosiły, ale zapewne pozwoli zaspokoić mały głód.

– Przepraszam za kłopot. – Tae ukłoniła się, nie wstając z krzesła.

– Tata bardzo się przejmował tym zamówieniem. Mówił, że nie może przynieść wstydu, skoro ma pani przyjść z najlepszą przyjaciółką – szepnęła jej Koishi do ucha.

Nagare postawił przed Nobuko drugie bento w pudełku z czarnej laki.

– O tym to już mogłaś nie wspominać – mruknął, spoglądając groźnie na córkę.

Nobuko otworzyła szeroko oczy.

– A to pudełko na bento…?

– To Wajima.

– Zobacz, Nobuko, choćby takie pudełko bento – powiedziała Tae z dumą – tutaj to najprawdziwsza laka z Wajimy. Również po tym można poznać, jaka to restauracja.

– Widzę, że nie tylko pudełka są piękne. Ach, jaka zawartość! – Nobuko podniosła pokrywkę i aż jej oczy zalśniły.

– Wspaniale to wygląda. – Tae przyglądała się uważnie każdej z potraw w pudełku po kolei.

– Pozwolę sobie przedstawić zawartość: jest podzielona na cztery części. Prawy górny róg to miejsce na małe zakąski, włożyłem kilka rodzajów. W prawym dolnym rogu jest pieczona ryba, tym razem mamy tłuściutką zimową seriolę, w sosie teriyaki. W lewym górnym rogu – sashimi i ryby w occie. Dorada z Akashi, czerwone mięso tuńczyka z okolic półwyspu Kii, małże słuchotki z Karatsu, tylko leciutko podpieczone. Do tego grillowany konger z Miyajimy, to jest rodzaj węgorza, podany w occie z ogórkiem i imbirem mioga. Po lewej u dołu mamy ryż z grzybami matsutake, czyli gąskami sosnowymi, z prefektury Nagano. Pięknie pachną, prawda? Zaraz przyniosę jeszcze czystą zupę. Proszę się częstować.

Nagare ukłonił się i wycofał do kuchni.

– Itadakimasu! – Tae złożyła ręce dziękczynnie i wzięła pałeczki.

– Pyszne.

Nobuko od razu sięgnęła pałeczkami po doradę.

– Sashimi jest oczywiście dobre, ale te zakąski! Widzisz sushi z formy, z barrakudą, prawda? Do tego plasterki omletu, a te klopsiki są chyba z mięsa przepiórek. Mięso ośmiornicy ugotowane do miękkości kolorem przypomina płatki kwiatów wiśni i po prostu rozpływa się w ustach – mówiła Tae z miną, jakby była w siódmym niebie.

Nobuko sięgnęła po ośmiornicę.

– Ostatnio jadłam takie dobre bento kilka lat temu, kiedy na spotkaniu herbacianym podano to z restauracji Tsujitomi.

– Rzeczywiście. Tamto było doskonałe, ale to mu w niczym nie ustępuje. Ten zapach jest oszałamiający!

Tae wzięła do ust trochę ryżu z grzybami i aż przymknęła oczy z zachwytu.

– Panie są chyba zbyt uprzejme…

Koishi nalała im herbaty do kubeczków, zerkając przy tym z ukosa na kuchnię.

– A właśnie, Nobuko, Koishi jest szefową biura usług detektywistycznych. Kochanie, wysłuchaj jej historii później, dobrze? – Tae odłożyła pałeczki i skłoniła głowę.

– Ja tylko rozmawiam i robię notatki, właściwe poszukiwania prowadzi tata – uśmiechnęła się skromnie Koishi.

– Przepraszam, że musiały panie tyle czekać.

Nagare postawił miseczki z zupą przy ich nakryciach.

– A co tutaj mamy? – zapytała Tae, zdjąwszy pokrywkę ze swojej miseczki z laki w stylu Negoro.

– To jest zupa z żabnicą i krabem. Ponieważ ostatnio się ochłodziło, dodałem skrobi z korzenia maranty, tak żeby zupa wyglądała jak śnieg z deszczem. Proszę, niech panie jedzą, zanim ostygnie – odpowiedział Nagare, trzymając tacę pod pachą.

– Jakie aromatyczne jest to yuzu! – Nobuko przysunęła twarz do miseczki.

– To są owoce yuzu z Mizuo, w zachodniej części Kioto, dlatego tak ładnie pachną. Proszę, proszę.

– Zupa trochę przypomina smak rzepy gotowanej na parze. Doskonała jest taka gorąca – powiedziała Tae do Koishi, podnosząc miseczkę.

– Prawda, jaki łagodny smak? My z tych składników robimy często zupę podawaną w kociołku, kociołek „śnieg z deszczem”. Lekko zgrillowaną żabnicę i kraby kładzie się na dnie kociołka, na to wlewa się wywar i dużo startej na drobnej tarce rzepy. A jeśli doda się potem yuzu i przyprawy shichimi, „siedem smaków”, można się naprawdę dobrze rozgrzać – opowiadała Koishi i sama niemalże musiała ocierać cieknącą ślinkę.

– W takim razie jedzmy prędko! – Tae zwróciła się do Nobuko, jakby chciała zakończyć rozmowę.

– Przygotowaliśmy też deser… znaczy, owoce, na zakończenie posiłku. Proszę się nie spieszyć. – Koishi przygarbiła się, jakby zawstydzona.

– No tak, w kuchni japońskiej nie ma czegoś takiego jak deser. To nie to samo, co kuchnia francuska – powiedziała z dumą Tae.

Nobuko odstawiła miseczkę.

– Ty to jesteś taka staroświecka, Tae. Upierasz się przy jakichś dziwnych szczegółach. Ja tam uważam, że to wszystko jedno.

– Wcale nie wszystko jedno. Upadek kultury zaczyna się od słów. Teraz o słodyczach mówi się sweets, więc można się spodziewać, że japońskie ciasteczka niedługo przestaną istnieć.

Widząc, że Tae wkłada do ust kawałek dorady razem ze skórką, Nobuko zrobiła to samo.

– Nie wiem, ile lat temu ostatnio zdarzyło nam się tak bez pośpiechu zjeść coś razem.

– Ale przecież jakieś trzy miesiące temu jadłyśmy razem węgorza w Nodaiwa w Jokohamie. Wtedy też trochę sobie popiłyśmy.

Tae odłożyła pałeczki i siorbnęła łyk herbaty.

– Zupełnie o tym zapomniałam. Przez to ostatnie pół roku jakoś taka nieprzytomna byłam.

– To przez tę potrawkę się tak czujesz ostatnio, prawda?

– A tak, właśnie jakieś pół roku temu ni z tego, ni z owego mi się przypomniała.

Nobuko skończyła jeść i nałożyła z powrotem pokrywkę na pudełko.

Koishi przyniosła owoce i zwróciła się do Tae:

– A czy podać matchę?

– Ja dzisiaj podziękuję. Nobuko, ty też chyba się spieszysz z czymś?

Nobuko skinęła lekko głową.

– Och, czy to nie są te słynne kiotyjskie kaki, daishirogaki? Myślałam, że w tym roku już się skończyły.

– Dai shiro gaki?

Nobuko wzięła łyżeczkę do ręki i pokręciła głową.

– W regionie Kantō, w okolicach Tokio, rzadko się takie widuje.

Tae z wniebowziętą miną wybierała miąższ łyżeczką.

– A naczynia jakie eleganckie. Kryształowe talerzyki Baccarat pięknie współgrają z kolorem owoców.

– W dodatku to nie jest zwykły Baccarat, tylko z kolekcji Harumi. Rzadko można takie zobaczyć w restauracjach czy kuchniach. To niezwykłe, że mają państwo takie cuda – powiedziała Tae.

Koishi zaśmiała się kpiąco.

– Tata jest bardzo z nich dumny. Zdaje się, że ma ich jeszcze dużo. Mama nieraz się na niego gniewała, że znów bierze pożyczkę, żeby coś kupić.

Jej ojciec wysunął głowę z kuchni.

– Koishi, co ty opowiadasz? Bierz się lepiej szybko do pracy.

– Już, już. Wiem przecież.

Koishi ostentacyjnie wzruszyła ramionami, po czym zdjęła fartuch i wyszła ze słowami:

– Będę czekać na zapleczu.

Nagare wyszedł z kuchni i odprowadził ją wzrokiem.

– Ta to zawsze ma coś do powiedzenia!

– Zawsze powtarzam, że to bardzo bystra młoda panna – odpowiedziała Tae, a w jej głosie można było wyczuć lekką nutkę krytyki.

Nagare sprzątnął pudełka po bento i zwrócił się z pytaniem do Nobuko:

– Czy smakowało paniom?

– To było niezwykle smaczne. Tak myślałam, że nie bez powodu Tae tak często tutaj przychodzi – odpowiedziała, a Tae zachichotała krótko.

Nagare spojrzał na zegar na ścianie.

– Czy mogę już panie zaprowadzić na zaplecze?

Nobuko popatrzyła pytająco na twarz przyjaciółki.

– Czy mogłabyś poczekać tutaj na mnie? – zapytała, po czym wstała z pewnym ociąganiem. Powoli poszła za gospodarzem, tak że pozostał między nimi dystans kilku kroków.

Nagare zatrzymał się i obejrzał za siebie:

– Nie jest pani tego pewna?

– Zaczęłam się obawiać, czy dobrze robię – odpowiedziała, spuszczając wzrok.

– Specjalnie dotarła pani tutaj, więc może chociaż proszę opowiedzieć nam, co to ma być? – powiedział i ruszył dalej.

Nobuko szła powoli, przyglądając się fotografiom, które zapełniały ściany.

– To są różne dawne zdjęcia, w tym – potraw, które dotąd ugotowałem.

– …

Tymczasem jedno ze zdjęć przyciągnęło jej pełną uwagę. Nagare przyjrzał się i z rumieńcem na twarzy wyjaśnił:

– To jest przejście przez tory linii Eiden. Zrobiliśmy sobie to zdjęcie z żoną, na pamiątkę pierwszej przejażdżki.

– Przyprowadziłem klientkę.

Nagare otworzył drzwi i Nobuko zobaczyła dwie kanapy stojące naprzeciwko siebie. Na jednej z nich siedziała Koishi.

– Zapraszam dalej.

Nobuko niepewnie wsunęła się do środka.

– Ależ proszę się tak nie chować, niech pani usiądzie na środku. Nie zjemy pani – zaśmiała się Koishi.

– Nie jestem przyzwyczajona do czegoś takiego…

– Nikt nie jest przyzwyczajony. W każdym razie, zacznijmy. Czy może pani napisać swoje imię i nazwisko, wiek, datę urodzenia, adres i telefon kontaktowy?

Koishi położyła na stoliku swój skoroszyt. Nobuko chyba się w końcu zdecydowała, gdyż sięgnęła po długopis.

– Jak pani porządnie pisze. O wiele ładniej niż ja.

– Jest pani bardzo miła, Koishi.

Nobuko oddała jej skoroszyt.

– Jakiej potrawy pani szuka?

Koishi rozłożyła notatnik i zaczęła dochodzenie.

– Tak naprawdę, to nie pamiętam dobrze. To było ponad pięćdziesiąt lat temu i tylko raz to jadłam… – odpowiedziała Nobuko z niepewną miną.

– Proszę opowiedzieć po prostu to, co pani pamięta. Czy to było coś z mięsa, czy z rybą, czy z warzywami?

– Wydaje mi się, że mięso było duszone razem z warzywami.

– Potrawa w stylu japońskim, czy zachodnim?

– Zachodnim. Teraz myślę sobie, że to musiała być potrawka z wołowiny, czy coś takiego.

– A gdzie pani ją jadła? W restauracji? – Koishi zadawała pytania jedno po drugim, a Nobuko odpowiadała po krótkiej przerwie.

– W restauracji. W Kioto.

– Jaka to była restauracja?

– A tego to zupełnie nie pamiętam.

– Może chociaż mniej więcej, gdzie się mieściła?

– Też zupełnie… – Nobuko spuściła wzrok na stolik.

– Może pamięta pani cokolwiek, co mogłoby być podpowiedzią, gdzie to było?

– W trakcie jedzenia usłyszałam coś, co mną wstrząsnęło, dlatego wszystko, co było trochę wcześniej czy później, całkowicie uleciało mi z pamięci. Pamiętam tylko, że potem znalazłam się w domu wujka…

– A gdzie mieścił się dom pani wujka?

– W okolicy Kitahamy.

– A więc nie w Kioto.

Koishi podniosła wzrok znad zeszytu.

– Tak, w Osace.

– Ale tę potrawkę z wołowiny jadła pani w Kioto, czy to się zgadza? A czy mogłaby pani opowiedzieć trochę dokładniej o tym wydarzeniu, które tak panią wstrząsnęło? – poprosiła dziewczyna i spojrzała na Nobuko badawczo.

– W roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym siódmym, czyli jakieś pięćdziesiąt pięć lat temu, byłam studentką żeńskiego uniwersytetu w Jokohamie. To wtedy zaprzyjaźniłam się z Tae. Studiowałam japońską literaturę klasyczną, czyli takie teksty jak Opowieść o księciu Genjim, Zapiski z pustelni czy Opowieść o rodzie Taira. Nauka bardzo mnie pochłaniała. Przeczytałam kiedyś artykuł kogoś, kto studiował na Uniwersytecie Kiotyjskim tę samą dziedzinę, i poczułam, że w wielu punktach myślimy podobnie, dlatego pozwoliłam sobie napisać do niego. Potem wymieniliśmy kilka listów i wreszcie umówiliśmy się na spotkanie, właśnie w Kioto. Tydzień wcześniej pojechałam odwiedzić rodzinę wujka.

W gardle jej zaschło, więc Nobuko sięgnęła po kubeczek i wypiła herbatę duszkiem.

– Czyli to było państwa pierwsze spotkanie i pierwsza randka? – Koishi otworzyła szeroko oczy.

– Teraz pewnie uznałoby się to za randkę, ale wtedy myślałam po prostu, że to będzie dobra okazja do dyskusji o literaturze japońskiej.

– Tylko że rozmowa potoczyła się inaczej?

– O, i to jak. Szczególnie o Zapiskach z pustelni rozmawialiśmy z zachwytem. A raczej powinnam powiedzieć, że to ja dowiedziałam się od niego wszystkiego – mówiła Nobuko z błyszczącymi oczami, a Koishi notowała zawzięcie.

– Ale to chyba nie była zwykła rozmowa i pani rozmówca również wzbudził w pani zachwyt, prawda?

Na to pytanie Nobuko zaczerwieniła się i widać było, że czuje się onieśmielona jak pensjonarka.

– Ależ wcale nie…

– Inaczej chyba nie byłoby powodu, by poczuła się pani wstrząśnięta. – Koishi pokręciła głową.

– W tamtych czasach nie było takiej swobody jak teraz, więc kiedy po długiej rozmowie zaprosił mnie na kolację, naprawdę nie wiedziałam, co zrobić. Nie chciałam, żeby uznał, że prowadzę się zbyt swobodnie.

– Cieszę się, że nie urodziłam się w tamtych czasach! – wykrzyknęła szczerze Koishi i czym prędzej zatkała sobie usta.

– Przyjęłam zaproszenie i nawet to wydawało mi się zbyt niespodziewane, a tymczasem w czasie posiłku on nagle poruszył ten temat, aż mi się w głowie zakręciło.

– Czy powiedział, że chciałby zacząć się z panią umawiać?

– Gdyby to było tylko tyle, na pewno nie zachowałabym się tak niegrzecznie i nie wybiegła z restauracji w trakcie rozmowy.

– W takim razie, czy się oświadczył? – Koishi otworzyła szeroko oczy.

Nobuko nie odpowiedziała ani tak, ani nie, tylko milczała.

– I jaka była pani odpowiedź? – Koishi wychyliła się do przodu zaciekawiona.

– Nie byłam w stanie odpowiedzieć i wybiegłam na zewnątrz – odpowiedziała Nobuko ze wzrokiem wbitym w podłogę.

– A co się z nim teraz dzieje?

– To był koniec.

– Coś takiego! Od oświadczyn ani razu nie kontaktowała się pani z nim przez te pięćdziesiąt pięć lat, czy dobrze rozumiem?

Koishi opadła na kanapę.

– A co powinnam była zrobić? – Nobuko wreszcie podniosła głowę.

– Przepraszam. Rozumiem przecież, że nie o tym rozmawiamy. Nie zapewniamy porad życiowych, tylko prowadzimy dochodzenia kulinarne. Wróćmy do tego, co nas tu interesuje. Jaka była ta potrawka? – Koishi znów usiadła porządnie.

– Właściwie to nie pamiętam, ponieważ wybiegłam gdzieś tak w połowie.

– Ciekawe, ile było w Kioto w roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym siódmym restauracji, które serwowały coś takiego? – mruczała Koishi sama do siebie, cały czas robiąc notatki.

– Ziemniaki i marchewka – szepnęła Nobuko ledwo słyszalnie.

– Słucham? – Jej rozmówczyni nadstawiła uszu, jakby nie dosłyszała.

– Kiedy złożyliśmy zamówienie, zobaczyłam, jak kucharz obiera ziemniaki i marchewkę, i kroi je w duże kawałki – odpowiedziała Nobuko z przymkniętymi oczami.

– To musiało długo trwać, czy goście się nie niecierpliwili? Można przecież podgotować zawczasu, a potem tylko podgrzać. – Koishi pokręciła głową.

– Do czasu, kiedy podano nam nasze talerze, czuliśmy bardzo apetyczny zapach. – Nobuko dalej podążała za wspomnieniami, a jej wzrok błąkał się po suficie.

– A może to nie były oświadczyny, tylko prośba, żebyście zaczęli się spotykać?

– Ja też tak potem pomyślałam. W każdym razie dostaliśmy zamówioną potrawkę, spróbowałam i wprost nie mogłam uwierzyć, jakie to smaczne. Pamiętam, że pierwszy raz w życiu jadłam coś, co tak smakowało. Mój ojciec lubił mięso i w związku z tym w domu jadaliśmy podobne potrawki, ale to było coś zupełnie innego. Smak nie był zbyt intensywny, ale była w nim głębia. Tak to pamiętam. A kiedy zjadłam mniej więcej do połowy, on nagle…

– Oświadczył się. A pani, zaskoczona, wybiegła na zewnątrz. A jak ten pan się nazywał? – Koishi zastygła z długopisem w gotowości.

– Chyba Nemoto albo może Nejima czy Negawa… – Nobuko znów skierowała spojrzenie w sufit.

– Zapomniała pani nazwisko mężczyzny, który się pani oświadczył?

Na to pytanie zadane tonem pełnym rezygnacji pani Nadaya odpowiedziała jednym skinieniem głowy.

– Jestem pewna tylko tego, że miał w nazwisku Ne, jak nedoshi, rok myszy. Żartował sobie, że jest Ne… coś tam, urodzony właśnie w roku myszy. A mieszkał z całą pewnością w dzielnicy Kamigyō w Kioto.

Koishi cały czas notowała.

– Zapewne było po mnie widać, że coś się wydarzyło. Kiedy wróciłam do domu wujka w Osace, wujek i ciocia pytali mnie, czy coś się stało, a ja opowiedziałam im wszystko. Od razu skontaktowali się z moimi rodzicami i zniszczyli jego listy i wszystkie inne rzeczy, które miały z nim jakikolwiek związek. Pamiętam, jak sama siebie przekonywałam, że wspomnienia o nim też muszę zniszczyć.

– Najlepiej byłoby teraz odszukać tę osobę… Czy może pani jeszcze coś podpowiedzieć? Cokolwiek, chociażby którędy państwo szli, zanim poszli państwo do tej restauracji? – Koishi potrząsnęła długopisem.

– Zanim tam poszliśmy… Dużo chodziliśmy… Tak, szliśmy przez las. Głęboki, ciemny las.

– Las? Cóż, Kioto jest z trzech stron otoczone górami, więc wokół wszędzie jest las. To nam za bardzo nie pomoże – powiedziała dziewczyna, ale i tak wszystko zapisała.

– A kiedy wyszliśmy z lasu, była świątynia. Tam modliłam się do bóstw z prośbą…

– Lasów otaczających świątynie też jest w Kioto bez liku.

Długopis cały czas sunął po papierze.

– Jestem bardzo wdzięczna za to, że stara się pani przypomnieć sobie coś, ale jeśli to tylko tyle, tacie nie będzie łatwo – westchnęła Koishi, przewracając kartki.

– Trudno będzie? – Nobuko opadły ramiona.

– A właściwie to dlaczego właśnie teraz pomyślała pani o tym, żeby zjeść tamtą potrawkę?

Na to pytanie Nobuko najpierw odpowiedziała głębokim westchnieniem, a potem zaczęła opowiadać.

– Mam córkę, która w tym skończyła czterdzieści lat. Dotąd cały czas była sama. Mój mąż wcześnie umarł i może dlatego nie chciała mnie zostawić? Pół roku temu narzeczony jej się oświadczył – mówiła z błyszczącymi oczami.

– Powiedziała mi, że zastanawia się, czy go przyjąć. Potem zapytała mnie, jak wyglądały moje oświadczyny, a ja nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. Moje małżeństwo było aranżowane, więc nawet nie było okazji do tego. Za to przypomniało mi się tamto wydarzenie…

– To sprzed pięćdziesięciu pięciu lat – mruknęła jej słuchaczka, a Nobuko kiwnęła głową.

– Wtedy on mi się oświadczył, a ja nawet nie odpowiedziałam. Oczywiście, teraz już nic z tym nie zrobię, ale zaczęłam się zastanawiać, jak zmieniłoby się moje życie, gdybym wtedy nie przerwała posiłku.

– Rozumiem. Zdajmy się na umiejętności mojego taty – powiedziała Koishi i zamknęła notatki.

– Bardzo na państwa liczę. – Nobuko skłoniła się i bez pośpiechu wstała.

Wróciły razem do sali jadalnej, gdzie Nagare siedział naprzeciwko Tae i wyraźnie wiedli jakąś rozmowę.

– Opowiedziałaś wszystko dokładnie? – zapytała Tae.

– Tak. Pani Koishi cierpliwie mnie wysłuchała – odpowiedziała jej przyjaciółka beznamiętnym tonem.

– Umówiłaś się na następny raz? – Nagare spytał córkę.

– Zapomniałam o najważniejszej rzeczy. Pani Nobuko, zwykle przeprowadzenie dochodzenia zajmuje nam jakieś pół miesiąca. Czy możemy umówić się na ten sam dzień za dwa tygodnie?

– Tak, bardzo proszę, tak zróbmy – Nobuko od razu zgodziła się na propozycję.

– Kiedy będzie bliżej terminu, pozwolę sobie skontaktować się z panią, żeby potwierdzić dzień i godzinę – zakończyła Koishi i odłożyła skoroszyt i notes na stół.

– A jakie jest wynagrodzenie? – Kobieta otworzyła torebkę.

– Za usługi detektywistyczne pobieramy opłatę po zakończeniu sprawy. Czyli kiedy przyjdzie pani następnym razem. A za dzisiejszy posiłek… – Koishi się zawahała i spojrzała na twarz ojca.

– Pani Tae zapłaciła już za całość.

– Och, tak nie można, trzeba było podzielić na nas dwie. – Nobuko wyciągnęła portmonetkę w stronę Tae.

– To w podziękowaniu za poprzedni raz. Ty zapłaciłaś wtedy za węgorza, a to przecież drogie było.

Wreszcie przyjaciółki się dogadały i Tae wstała.

– Kto by pomyślał, że tak sobie będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Dziękuję. – Nagare spojrzał w oczy Tae.

– Ależ to ja dziękuję. Nagadałam dużo niepotrzebnych rzeczy.

– Psik! Nie możesz tu wchodzić, Ospaluch!

Gdy tylko Koishi zaczęła otwierać drzwi, kot postawił łapkę na progu.

– Uważaj, Ospaluchu, pani ma takie piękne kimono. Nie zbliżaj się do niej! – Nagare popatrzył na kota ostrzegawczo.

Dwie starsze panie wyszły z restauracji i bez pośpiechu poszły w stronę zachodu. Ojciec i córka odprowadzili je wzrokiem, aż ich sylwetki zniknęły za rogiem.

– Ale tym razem to będzie chyba trudne zadanie, tato – powiedziała Koishi i podała mu notes.

– Tylko tym razem? Zawsze jest trudno.

Siedzieli po obu stronach stołu i przeglądali razem notatki.

– Szukamy po prostu potrawki z wołowiny, ale dość konkretnej. A do tego wspomnienia pani Nadai są szczątkowe. – Koishi zajrzała ojcu przez ramię i pokazała palcem notatkę.