Kawa i papieros - Łukowiak Damian - ebook + książka

Kawa i papieros ebook

Łukowiak Damian

3,8

Opis

Nowy Jork. Grupa przyjaciół tuż przed świętami Bożego Narodzenia musi się zmierzyć nie tylko z problemem wyboru prezentów świątecznych dla bliskich, ale i z wieścią, że wkrótce stracą dach nad głową. Komu może zależeć na wykupieniu loftu, w którym znaleźli schronienie i nawiązali głębokie relacje?

Joey postanawia przeprowadzić prywatne śledztwo, w które angażuje swoją współlokatorkę Amandę – mistrzynię konspiracji. Dokąd zaprowadzą ich odkryte tropy i co wspólnego z tym wszystkim ma zarządca budynku?

Damian Łukowiak z humorem prowadzi czytelników przez barwny świat bohaterów. Nie szczędzi też chwil pełnych napięcia i nie ucieka od poważnych tematów.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 293

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (4 oceny)
1
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dorotkasz

Nie oderwiesz się od lektury

Cichy, biały poranek, a w radiu dźwięki bożonarodzeniowej piosenki. Wszyscy to znamy, kojarzymy w licznych filmów, powieści, w końcu też z własnego życia. Czas Świąt, a więc kochamy wszystko i wszystkich, z uśmiechem na twarzy stroimy choinkę i wybieramy się na ostatnie, spóźnione jak co roku, poszukiwanie świątecznych prezentów, jakby to one właśnie były istotą, najważniejszym elementem Bożego Narodzenia, choć bożonarodzeniowej celebry z pewnością są. W tym dniu trzeba być szczęśliwym, presja jest bardzo silna, uśmiech wykrzywia więc naszą twarz, siłą rozciągany mięśniami, jak najszerzej w ten radosny czas, choć w oczach wcale go nie widać: Marry Christmas! Co jednak, gdy w środku czujemy wszystko za wyjątkiem świątecznej euforii, gdy dobija nas proza codzienności, niespełnione uczucie, nagłe zwolnienie z pracy, albo… tak, coś jeszcze gorszego… utrata dachu nad głową w środku mroźnej, nowojorskiej zimy!? To właśnie spotyka grupę przyjaciół zamieszkujących wspólnie sp...
01



Re­dak­cja: Alek­san­dra Wroń­ska
Ko­rekta: Bar­bara Wrona
Pro­jekt okładki: To­masz Bier­nat
Skład: Ma­rek Jad­czak
Co­py­ri­ght by Da­mian Łu­ko­wiak 2024
Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion by Wy­daw­nic­two Nocą, War­szawa 2024
ISBN 978-83-68037-21-0
WY­DAW­NIC­TWO NOCĄ ul. Fi­li­piny Pła­sko­wic­kiej 46/89 02-778 War­szawa NIP: 9512496374www.wy­daw­nic­two­noca.pl e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­noca.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Roz­dział 1

Ra­chel

– Dzień do­bry, Nowy Jorku, wi­tam was w ten nie­sa­mo­wi­cie mroźny dzień. Mu­szę przy­znać, że uwiel­biam ten czas w roku. Święta są co­raz bli­żej, a wi­dać to prak­tycz­nie na każ­dym kroku – na ulice wy­cho­dzą pa­no­wie prze­brani za mi­ko­ła­jów, drogi po­krywa śnieg, a każda wi­tryna skle­powa jest ude­ko­ro­wana błysz­czą­cymi or­na­men­tami. Mój Boże, mo­gła­bym przy­siąc, że na­wet lu­dzie są o wiele mniej iry­tu­jący! Pio­senka, którą wła­śnie mie­li­ście szansę usły­szeć na na­szej an­te­nie, to Krzyk Szyby Ju­lie Wal­ker[1]. Cho­ciaż więk­szość z nas zde­cy­do­wa­nie woli te­raz nu­cić All I want for Chri­st­mas is You, pio­senka Wal­ker rów­nież ma w so­bie du­szę. Szcze­rze? Uwiel­biam ta­kie ka­wałki. Pio­senki, które spra­wiają, że pop na­dal po­trafi brzmieć jak coś wię­cej niż stwór zle­piony z wy­ma­gań wy­twórni. Ta pio­senka to taka, wie­cie, do­bra imi­ta­cja sztuki! Cał­kiem do­bra, zu­peł­nie jak Mia­steczko Twin Pe­aks. Czy do­brym po­my­słem była pre­miera pio­senki w okre­sie przy­go­to­wań do świąt? Wy­niki stre­amingu su­ge­rują, że ow­szem, to był do­bry po­mysł, no ale my, sta­cje ra­diowe, nie je­ste­śmy już tacy jed­no­myślni. Do­brze, wy­star­czy już tej gadki o Wal­ker, po­roz­ma­wiamy z nią już za dwa ty­go­dnie, kiedy dziew­czyna od­wie­dzi na­sze stu­dio. Na ra­zie wy­biła go­dzina na­szych ogło­szeń pa­ra­fial­nych. Je­żeli wy­jeż­dża­cie z mia­sta na święta, to po­win­ni­ście wie­dzieć, że jest spory ko­rek w kie­runku JFK. Co roku to samo! Ra­porty po­go­dowe też nie są zbyt przy­chylne po­dró­żom: jest śli­sko, zimno, a od­działy szpi­talne przyj­mują dzie­siątki po­ła­ma­nych lu­dzi – bądź­cie ostrożni. A u nas tym­cza­sem na an­te­nie już za chwilę roz­mowa z go­ściem dnia. Nasz ulu­biony stand-uper Mur­phy wła­śnie ru­sza w nową trasę, a my chcemy go za­py­tać o nowy ma­te­riał. Czy znów ob­razi wszystko i wszyst­kich? I co my­śli o kam­pa­nii #Mur­phy­IsCan­cel­led? Za­nim po­roz­ma­wiam z Mur­phym, chęt­nie się do­wiem, czego ży­czy­cie so­bie na święta. Kogo chęt­niej przy­ję­li­by­ście pod swoje da­chy? Ju­lie czy jed­nak Mur­phy’ego? A może po pro­stu Ma­riah Ca­rey? Dzwoń­cie do re­dak­cji, a tym­cza­sem prze­rwa mu­zyczna...

Joey

Boże, jak ja ko­cham święta Bo­żego Na­ro­dze­nia, a zwłasz­cza świą­teczne za­kupy! Uwiel­biam to, jak cen­tra han­dlowe wtedy oży­wają – są ta­kie pełne lu­dzi, ko­lo­ro­wych de­ko­ra­cji, dzie­cię­cej ra­do­ści, bie­ga­ją­cych po skle­pach ma­tek i ostrej iry­ta­cji znu­żo­nych oj­ców. No cóż, wszy­scy ci pa­no­wie są ak­tu­al­nie ska­zani na wspólne ocze­ki­wa­nie na swoje wy­branki, które pełne we­rwy szu­kają naj­lep­szych pre­zen­tów dla ca­łej ro­dziny. A jak wia­domo, im więk­sza ro­dzina, tym dłu­żej ko­le­sie mu­szą cze­kać. Wła­śnie mi­jam ich smutne fa­cjaty, z któ­rych już dawno znik­nęła wszelka ra­dość ży­cia. Kto im pod­pie­przył ma­rze­nia? Cho­ciaż za­kupy w tym okre­sie mogą się wy­da­wać chorą, per­wer­syjną za­bawą wy­my­śloną przez Chri­stiana Greya, to za­wsze sta­ram się czer­pać z nich tyle przy­jem­no­ści, ile to tylko moż­liwe. Za­nim za­py­ta­cie, to tak, je­stem z tych, któ­rzy wolą wi­dzieć szklankę w po­ło­wie pełną – za­wsze pró­buję do­strze­gać za­lety da­nej sprawy, a w sła­bym mu­si­calu szu­kam naj­lep­szego ka­wałka i usi­łuję igno­ro­wać ja­zgot reszty przed­sta­wie­nia, tak jak z mu­si­ca­lem Koty, które prze­cież bez Me­mo­ries by­łyby ni­czym. Dla­czego miał­bym nie czer­pać przy­jem­no­ści z po­bytu w tym pięk­nym miej­scu? Zwy­kle je­stem tak za­bie­gany, że nie mam czasu na ku­pie­nie so­bie ja­kie­goś je­dze­nia w ga­le­rii i po­dzi­wia­nie ko­lej­nych wy­staw, żeby szu­kać w ten spo­sób mi­liona pre­zen­tów. No do­bra, co prawda za­wsze ist­nieje to pa­skudne nie­bez­pie­czeń­stwo, że w ga­le­rii spo­tkasz ko­goś zna­jo­mego. Dla­czego miał­bym re­zy­gno­wać z przy­jem­no­ści tylko dla­tego, że mogę na­tknąć się na ko­goś, kogo wolę uni­kać? Może to głu­pie (no do­bra, to na pewno głu­pie), ale pod­czas trza­ska­nia świą­tecz­nych za­ku­pów, oto­czony tym ca­łym szkla­nym świa­tem, czuję się jak piękna i nie­za­leżna bo­ha­terka ni­sko­bu­dże­to­wego filmu sta­cji Hal­l­mark – a wie­cie, czym taka la­ska ni­gdy się nie przej­muje? Tym, że spo­tka ko­goś ze swo­jej prze­szło­ści! No do­bra, kogo ja oszu­kuję? Ona czę­sto jest za­prze­cze­niem fe­mi­ni­zmu, na­wet je­śli nie zdaje so­bie z tego sprawy. Wła­śnie prze­cho­dzę przez je­den z ko­ry­ta­rzy, kiedy na­gle w mo­jej kie­szeni za­czyna wi­bro­wać te­le­fon, a w ga­le­rii roz­lega się mo­tyw mu­zyczny z filmu Psy­choza. Wyj­muję go i za­uwa­żam, że dzwoni April.

– No? – py­tam ci­cho, od­bie­ra­jąc po­łą­cze­nie. Mój wzrok kom­plet­nie nie­świa­do­mie wę­druje w stronę wi­tryny skle­po­wej, która po­now­nie kusi mnie wie­loma fan­ta­zyj­nymi ko­lo­rami, ni­czym ta ja­ski­nia w kształ­cie lwa z Ala­dyna. Co by się stało, gdy­bym po­pły­nął z ku­po­wa­niem fa­ta­łasz­ków? No cóż, praw­do­po­dob­nie był­bym zmu­szony do sprze­da­nia wła­snych zę­bów, a na­stęp­nie od­śpie­wa­nia I Dre­amed a Dream w wy­jąt­kowo nie­twa­rzo­wej fry­zu­rze.

– Masz to wino? – April rów­nież nie pie­przyła się z ja­kimś „siema”. Ży­cie jest za krót­kie, by mar­no­wać je na nie­po­trzebne stwier­dze­nia. No cóż, to ży­cie. (Drogi Czy­tel­niku lub droga Czy­tel­niczko, to sfor­mu­ło­wa­nie miało być od­nie­sie­niem do pio­senki That’s life Franka Si­na­try, zrób so­bie przy­sługę i prze­słu­chaj pio­senkę. Jest na­prawdę do­bra!). Mam wra­że­nie, że tego typu przy­wi­ta­nia zgi­nęły wraz z po­ja­wie­niem się iden­ty­fi­ka­cji nu­me­rów, po­dob­nie jak sens se­rii Krzyk. Cho­ciaż, nie, prze­pra­szam! Wbrew po­zo­rom su­spens w Krzyku na­dal miałby sens, bio­rąc pod uwagę, że można wciąż za­blo­ko­wać swoje ID. No ale czy kto­kol­wiek ogar­nięty ode­brałby po­łą­cze­nie od ko­goś, kto ukrywa swoją toż­sa­mość? Ta­kie za­cho­wa­nie to prak­tycz­nie ży­cze­nie śmierci. STOP! Chyba za bar­dzo gu­bię się w swo­ich pseu­do­aneg­do­tach. Cza­sem tak mie­wam, sorry. Zda­rza się, że mój umysł przy­po­mina po­ciąg, taki stary, pa­rowy, zu­peł­nie jak ten la­ta­jący z Po­wrotu do prze­szło­ści, w któ­rym już dawno roz­pie­przyły się ha­mulce, no i ot tak so­bie brnie do przodu, do mo­mentu, gdy się wy­ko­lei i to wszystko pier­dol­nie, a ja zo­stanę wy­jąt­kowo nie­po­trzeb­nym sta­ty­stą w Prze­rwa­nej lek­cji mu­zyki 2. Na czym to my skoń­czy­li­śmy? Swoją drogą, je­żeli marka Krzyk spra­wiła, że przy­po­mniał Wam się se­rial MTV, to nie mo­żemy być przy­ja­ciółmi.

– Tak, mam wino – po­twier­dzam po­spiesz­nie i do­daję luź­niej­szym to­nem, na­prawdę li­cząc na to, że moja przy­ja­ciółka dzięki temu się roz­luźni. – Weź zlu­zuj, za­raz będę w lof­cie i ogar­niemy wszystko jak trzeba. Mamy jesz­cze chwilę, o ile do­brze pa­mię­tam. O któ­rej się spo­dzie­wamy ich wi­zyty?

– Stary, wiesz, ja­kie to ważne – bur­czy April, sły­szę w jej gło­sie ostre na­pię­cie. Za­wsze po­dzi­wia­łem to, jak jest am­bitna. Pod­czas gdy ona po­tra­fiła za­pro­jek­to­wać fa­brykę, ja cie­szy­łem się z uda­nego re­montu w The Sims. Swoją drogą April chyba jest czymś mega za­jęta, bo w tle sły­szę ja­kieś dziwne dźwięki i trza­ski. Czyżby prze­szu­ki­wała kuch­nię w po­szu­ki­wa­niu czy­stego na­czy­nia? Praw­do­po­dob­nie.

– Stara, to­tal­nie, tak jakby, wiem – od­po­wia­dam żar­to­bli­wie, pró­bu­jąc imi­to­wać spo­sób, w jaki wy­po­wiada się Kim Kar­da­shian. Wiem do­sko­nale, że moja imi­ta­cja brzmi co naj­mniej słabo, ale zwy­kle, kiedy uży­wa­łem tej me­tody, April wie­działa, że fak­tycz­nie musi się uspo­koić i że nie­po­trzeb­nie za­czyna się de­ner­wo­wać. Czy i tym ra­zem uda się uzy­skać od­po­wiedni efekt? Sy­tu­acja wy­daje mi się wręcz pod­bram­kowa.

– Pro­szę cię, masz ten awans prak­tycz­nie w kie­szeni. Wiesz do­brze, że nie mam zie­lo­nego po­ję­cia o two­jej pracy i zwy­kle tylko udaję, że ogar­niam to, o czym do mnie roz­ma­wiasz. Po­ta­kuję i mó­wię „Och, tak”, ewen­tu­al­nie py­tam „Na­prawdę? Ja cię, ale ten deal, który te­raz ogar­nę­li­ście, brzmi na­prawdę im­po­nu­jąco, na­wet dla mnie. To po pro­stu musi się od­bić na twoim fej­mie”.

– Okej – mam­ro­cze po krót­kiej pau­zie. Czyżby się udało? Ży­cie by­łoby zde­cy­do­wa­nie ła­twiej­sze, gdyby April uwie­rzyła, że jest w swo­jej pracy za­je­bi­sta. Z ja­kie­goś po­wodu za­wsze, gdy jej o tym mó­wi­łem, ona je­dy­nie wzru­szała ra­mio­nami i szep­tała „Dzięki”. Do­syć słaba re­ak­cja na kom­ple­ment.

– Okej – po­wta­rzam, zu­peł­nie ni­czym ja­kiś Au­gu­stus z Gwiazd na­szych wina. – By­liby na­prawdę ostrymi kre­ty­nami, gdyby nie do­ce­nili tego wszyst­kiego, co ro­bisz. Ja ro­zu­miem, że za­pro­si­łaś ich do lo­ftu i chcesz za­pre­zen­to­wać się jako ide­alna go­spo­dyni do­mowa, ale tak na­prawdę tego nie po­trze­bu­jesz. Pie­przyć wino! Ten awans ci się na­leży.

– To­tal­nie – przy­znaje po krót­kiej chwili ci­szy. – No do­bra, masz ra­cję, wy­my­ślam.

– Wy­my­ślasz – po­twier­dzam z uśmie­chem na twa­rzy. – Masz to w kie­szeni. Nie­długo będę, wino bę­dzie ide­al­nie schło­dzone i wszystko pój­dzie tak, jak po­winno. Zo­ba­czysz, Bree.

Je­żeli jesz­cze nie za­uwa­ży­li­ście, lu­bię po­pkul­turę.

Mag­gie

Nasz loft to wy­jąt­kowo dy­na­miczne miej­sce. Pełne go­ści, roz­mów i śmie­chu. Zwy­kle uwiel­biam jego at­mos­ferę, ale cza­sem by­wam in­tro­wer­tyczką. Kiedy czuję te we­wnętrzne wy­co­fa­nie się, na­prawdę nie chcę z ni­kim roz­ma­wiać. Szcze­rze mó­wiąc, by­wają ta­kie chwile, kiedy mam kom­plet­nie dość wszyst­kiego i naj­chęt­niej za­szy­ła­bym się gdzieś w ustron­nym miej­scu i nie wy­cho­dziła z niego już ni­gdy. To był je­den z ta­kich wie­czo­rów! Wła­śnie sie­dzia­łam so­bie w bi­blio­tece, opa­tu­lona w mój ulu­biony weł­niany bla­do­nie­bie­ski swe­ter, po­pi­ja­łam yerba mate i czy­ta­łam Nędz­ni­ków. Ży­cie po pro­stu było ide­alne. Chcę żyć tą chwilą, od­dy­chać nią, ce­le­bro­wać i wręcz za­trzy­mać czas. Nie­stety, w na­szym lof­cie nic nie może wiecz­nie trwać, bo już po chwili sły­szę prze­ra­ża­jący pisk. Oj, lu­dzie! Na­wet nie mia­łam po­ję­cia, że tak można pisz­czeć! Szybko wsta­łam z za­byt­ko­wego fo­tela w kratę, odło­ży­łam książkę i ru­szy­łam z kub­kiem w ręku w stronę źró­dła dźwięku. Kiedy tylko po­ja­wi­łam się w na­szej wspól­nej kuchni zo­ba­czy­łam April, która stała nad pie­cem ga­zo­wym i trzy­mała w ręku bryt­fankę. W po­wie­trzu uno­sił się czarny dym. Och, to nie wró­żyło ni­czego do­brego.

– April, ko­cha­nie? – zwró­ci­łam się do przy­ja­ciółki ła­god­nym to­nem, od­sta­wia­jąc przy oka­zji na wy­spę ku­chenną swój ku­bek, w któ­rym na­pój wciąż pa­ro­wał. Naj­wy­raź­niej moja chwila za­po­mnie­nia mu­siała chwilę po­cze­kać. Gdy spoj­rza­łam na twarz April, zo­ba­czy­łam w niej za­gu­bione dziecko, które kom­plet­nie nie po­trafi po­ra­dzić so­bie z sy­tu­acją. Czarny dym, który wy­do­by­wał się z pie­kar­nika, i spa­lony ptak w ręku dziew­czyny wska­zy­wały na to, że jest to sy­tu­acja nie­cie­kawa.

– Je­stem w du­pie – przy­znaje April, wy­świad­cza­jąc mi tym sa­mym nie­sa­mo­witą przy­sługę, bo nie mam po­ję­cia, jak kul­tu­ral­nie i cen­zu­ral­nie okre­ślić tę bar­dzo nie­cie­kawą sy­tu­ację. To wy­gląda na­prawdę źle!

– Wszystko mo­żemy jesz­cze ura­to­wać, uwierz mi – oświad­czam spo­koj­nym cie­płym to­nem, na­prawdę ma­jąc na­dzieję, że April mi uwie­rzy. Chwy­tam ją de­li­kat­nie za ko­ści­ste ra­miona, pró­bu­jąc w ja­kiś spo­sób ją uspo­koić i do­dać otu­chy. Za każ­dym jed­nak ra­zem, kiedy za­pach spa­lo­nego mięsa do­ciera do mo­jego nosa, je­stem co­raz bar­dziej pewna, że April rze­czy­wi­ście ma prze­wa­lone. Już pra­wie sko­men­to­wa­łam sy­tu­ację, ale na­gle sły­szę kroki – ktoś zmie­rza do nas ener­gicz­nie od strony wej­ścia do lo­ftu. Już po chwili wi­dzę, że do po­koju wcho­dzi Jo­seph. Młody męż­czy­zna roz­gląda się po po­miesz­cze­niu, a chwilę póź­niej krzywi wy­raź­nie. No cóż, naj­wy­raź­niej czuje za­pach spa­lo­nego awansu April.

– Co się tu­taj od­wala? – pyta Jo­seph mało elo­kwent­nie, od­kłada przy tym torby z za­ku­pami, a na­stęp­nie roz­gląda się po pod­ło­dze. Za­pewne szuka tego swo­jego uro­czego bul­doga fran­cu­skiego, Pana Gu­zika, który rów­nież mieszka z nami.

– Wła­śnie pu­ści­łam z dy­mem swoją przy­szłość, kurwa – war­czy April i kła­dzie bryt­fankę na ku­chen­nej wy­spie, a na­stęp­nie prze­nosi wzrok na swo­jego przy­ja­ciela. – Ale przy­naj­mniej mamy wino? Wy­pi­jemy je so­bie, kiedy już wy­walą mnie na zbity ryj.

– Mamy wino – po­twier­dza Jo­seph, spo­gląda na mnie i kiwa głową z uśmie­chem. – Wy­pi­jemy je po tym, jak do­sta­niesz awans, bo jesz­cze mo­żemy ura­to­wać całą tę hi­sto­rię.

– To na nic – bia­doli dziew­czyna, wciąż wpa­tru­jąc się w swoje zwę­glone na­dzieje. Kiedy pa­trzę na nią, moje serce rwie się na ka­wałki. Wiem do­sko­nale, że jest nie­sa­mo­wi­cie am­bitna i ni­gdy nie do­pu­ści­łaby do tego, aby jej ko­la­cja była ogrom­nym nie­wy­pa­łem. Dla­czego więc mięso było aż tak spa­lone?

– April, ja cię prze­pra­szam – od­zy­wam się po chwili, ostroż­nie do­ty­ka­jąc wi­del­cem spa­lo­nego je­dze­nia. – Ale jak to się stało?

– By­łam w swoim po­koju – od­po­wiada dziew­czyna, prze­cie­ra­jąc zre­zy­gno­wa­nym ge­stem twarz. – Wła­śnie po­wta­rza­łam swoją pre­zen­ta­cję i chcia­łam być na­prawdę go­towa na to wszystko, ale...

– Wiem, wiem – prze­ry­wam jej po­spiesz­nie, bo wciąż nie­pew­nym wzro­kiem pa­trzę na nie­do­szły po­si­łek. Jak długo mu­siała sie­dzieć w swoim po­koju? Zde­cy­do­wa­nie stra­ciła po­czu­cie czasu. – No cóż, z tego mięsa nic już nie bę­dzie. – Kiedy to oświad­czam, Jo­seph krzywi się wy­raź­nie, zu­peł­nie jakby chciał po­wie­dzieć „no co TY, se­rio?!”. Wiem jed­nak, że ist­nieje ostat­nia szansa na ura­to­wa­nie tego wie­czoru. – Ale my­ślę, że Ma­ma­cita może ci po­móc.

– O Boże, Ma­ma­cita! – wy­krzy­kuje April i pa­trzy na mnie wzro­kiem, który jest wy­peł­niony nowo od­na­le­zioną na­dzieją. Kiedy dziew­czyna spo­gląda na mnie, wi­dzę, jak w jej gło­wie ro­dzi się bar­dzo ważne py­ta­nie.

Czy tę ko­la­cję da się jesz­cze ura­to­wać?

Pan Gu­zik

Szy­cie jest bar­dzo nie­spraw­je­tliwe. Nje fiem, cy to sprafa tego, że le­two od­ra­stam od ziemi, czy też cze­goś in­nego – ale po­dej­sza­nie czę­sto je­stem po­mi­jany w roz­mo­fach! Halo! Ja tu tesz miesz­kam i cuję ten smacny za­pach, co to tam na gó­rze się roz­nosi.

Cho­dzę wo­kół kuchni i su­kam źró­dła za­pa­chu, który wcionsz roz­nosi się w oko­licy. Jak to jest, sze nikt teko nie sjad, a jet­nak i tak mi tego nie dali? To ja­kiś skan­dal – szok i nie­do­fie­sza­nie. Wrrrrr­ra­cam do sie­bie – jak za­snę, to nie będę mysz­lał o tym za­pa­chu. Jak się szpi, to sie nie wpjer­tala. O.

Elec­tra

Kurde, uwiel­biam ten mo­ment, kiedy koń­czy się kon­cert, ja scho­dzę ze sceny za ku­lisy i wy­pi­jam browca ze swoim ze­spo­łem. Pu­blika zwy­kle na­dal sza­leje i nas woła – wtedy se­rio czuję, że to ma sens, a my je­ste­śmy jak jedna pie­przona dru­żyna. Kurde, ale po­wer! Swoją drogą mega trudno jest wy­lu­zo­wać po ta­kiej ak­cji, kiedy pi­kawa na­pie­prza o wiele szyb­ciej, krew na­dal za­pier­dala, a my pró­bu­jemy zła­pać od­dech. Zwy­kle sia­dam na ja­kimś wzmac­nia­czu czy in­nym gów­nie, no i sta­ram się zre­lak­so­wać. Nie­któ­rzy wie­rzą w ja­kieś yin-yang czy inne bzdety wy­rwane z kart pism dla ba­be­czek, a ja wolę jak nor­malny czło­wiek nad­ro­bić stra­cony czas i od­re­ago­wać stres. Po­być z ludźmi i po­ka­zać, że ich, kurwa, do­ce­niam, cho­ciaż zwy­kle drę japę i wrzesz­czę, że grają chu­jowo. W ta­kich chwi­lach roz­ma­wiamy do­słow­nie o wszyst­kim, po­zba­wieni kom­plet­nie tej pie­przo­nej pre­sji trza­śnię­cia do­brego wy­stępu. Skoro już jest po kon­cer­cie, to chyba mo­żemy wy­lu­zo­wać? Zde­cy­do­wa­nie nie od­czu­wam już tego, że mu­szę każ­dego z nich trza­skać bi­czem jak ja­kaś do­mina. Wszystko cho­dzi jak w ze­ga­reczku, zero pier­do­lolo. Do­brze jest po­roz­ma­wiać ze swo­imi ludźmi, przy­po­mnieć so­bie, że ro­bimy to wszystko dla funu. A kiedy już mam dość, a wszyst­kie sprawy siądą mi na łbie (Se­rio wie­rzy­li­ście w to jedno piwo? Kurwa, nie wie­rzę!), to ktoś za­ma­wia mi Ubera, a ja do niego wsia­dam. Wtedy mam wra­że­nie, że wszystko, co się dzieje wo­kół mnie, to mega re­ali­styczny sen – no i wra­cam do domu, wciąż ży­jąc tą za­je­bi­stą ener­gią, która ro­dzi się pod­czas wy­stępu. Moje włosy śmier­dzą pa­pie­ro­sami, ko­szulka jest prze­siąk­nięta po­tem do ostat­niej nitki, a cipa praw­dzi­wie go­towa. Czy zła­pię ko­goś po dro­dze, kto się nią za­opie­kuje? No hello, taki jest, kurwa, plan. Cza­sem to jest fan, cza­sem inny fa­gas. Dzi­siaj wy­jąt­kowo nie je­stem w na­stroju, a przy­naj­mniej mam wra­że­nie, że ro­biąc loda, za­snę­ła­bym z by­dla­kiem w buzi.

Nie wiem, która była go­dzina, kiedy wró­ci­łam do lo­ftu – jest ciemno w chuj i wszę­dzie ci­cho. Wiem, co po­wie­cie! Nowy Jork – mia­sto, które nie śpi. Gówno prawda, to może spraw­dza się na Ti­mes Squ­are czy in­nym Broad­wayu. Oko­lice jak na­sza są w nocy po pro­stu mar­twe. Zresztą, kto nor­malny by tu­taj im­pre­zo­wał? Ja­sne, co ja­kiś czas sły­chać sa­mo­chody i śmiech na­je­ba­nych, ale są to ra­czej lu­dzie, któ­rzy wra­cają z im­prezy w cen­trum, a nie or­ga­ni­zują ją na miej­scu. Sy­pial­nia w chuj.

Swoją drogą w lof­cie też pa­nują ci­sza i spo­kój. Jest środa, nic więc dziw­nego, że więk­szość po­szła już dawno spać. Wła­śnie prze­cho­dzę przez sa­lon, kiedy na­gle w kuchni ktoś za­pala świa­tło. Ska­czę, kurwa, pod su­fit, zu­peł­nie jak kot wi­dzący pier­do­lo­nego ogóra. Po­cząt­kowo my­ślę, że to nar­ko­tyki grają ze mną w chuja, ale po chwili do­strze­gam, że April sie­dzi w kuchni i się we mnie wpa­truje.

– A ty co? – mam­ro­czę elo­kwent­nie. Cho­ciaż je­stem zja­rana w chuj, to wiem jed­nak, że jest późno, i pró­buję za­ga­dać kum­pelę pół­szep­tem. Od­po­wie­dzial­nie z mo­jej strony, nie? Też je­stem pod wra­że­niem. Czy mi się udało? Nie mam po­ję­cia. To ni­gdy nie jest ta­kie pro­ste! – Jak roz­mowa?

– Sie­dzę i my­ślę – od­po­wiada April mar­kot­nym to­nem. Czy ona grała w Ka­pi­tana Oczy­wi­stego? Ki­wam głową z uda­wa­nym zro­zu­mie­niem, bo kom­plet­nie nie wiem, jak się od­na­leźć w tej sy­tu­acji. April naj­wy­raź­niej za­uważa moje zmie­sza­nie, bo po chwili wy­wraca oczami i sięga po paczkę pa­pie­ro­sów. – Zwol­nili mnie – oświad­cza ner­wowo. – Se­rio.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] To po­stać fik­cyjna, bo­ha­terka książki Pio­senki o Ju­lie, D. Łu­ko­wiak, Wyd. Fa­vo­ryta, Bris­bane 2013.