Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nowy Jork. Grupa przyjaciół tuż przed świętami Bożego Narodzenia musi się zmierzyć nie tylko z problemem wyboru prezentów świątecznych dla bliskich, ale i z wieścią, że wkrótce stracą dach nad głową. Komu może zależeć na wykupieniu loftu, w którym znaleźli schronienie i nawiązali głębokie relacje?
Joey postanawia przeprowadzić prywatne śledztwo, w które angażuje swoją współlokatorkę Amandę – mistrzynię konspiracji. Dokąd zaprowadzą ich odkryte tropy i co wspólnego z tym wszystkim ma zarządca budynku?
Damian Łukowiak z humorem prowadzi czytelników przez barwny świat bohaterów. Nie szczędzi też chwil pełnych napięcia i nie ucieka od poważnych tematów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 293
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rozdział 1
Rachel
– Dzień dobry, Nowy Jorku, witam was w ten niesamowicie mroźny dzień. Muszę przyznać, że uwielbiam ten czas w roku. Święta są coraz bliżej, a widać to praktycznie na każdym kroku – na ulice wychodzą panowie przebrani za mikołajów, drogi pokrywa śnieg, a każda witryna sklepowa jest udekorowana błyszczącymi ornamentami. Mój Boże, mogłabym przysiąc, że nawet ludzie są o wiele mniej irytujący! Piosenka, którą właśnie mieliście szansę usłyszeć na naszej antenie, to Krzyk Szyby Julie Walker[1]. Chociaż większość z nas zdecydowanie woli teraz nucić All I want for Christmas is You, piosenka Walker również ma w sobie duszę. Szczerze? Uwielbiam takie kawałki. Piosenki, które sprawiają, że pop nadal potrafi brzmieć jak coś więcej niż stwór zlepiony z wymagań wytwórni. Ta piosenka to taka, wiecie, dobra imitacja sztuki! Całkiem dobra, zupełnie jak Miasteczko Twin Peaks. Czy dobrym pomysłem była premiera piosenki w okresie przygotowań do świąt? Wyniki streamingu sugerują, że owszem, to był dobry pomysł, no ale my, stacje radiowe, nie jesteśmy już tacy jednomyślni. Dobrze, wystarczy już tej gadki o Walker, porozmawiamy z nią już za dwa tygodnie, kiedy dziewczyna odwiedzi nasze studio. Na razie wybiła godzina naszych ogłoszeń parafialnych. Jeżeli wyjeżdżacie z miasta na święta, to powinniście wiedzieć, że jest spory korek w kierunku JFK. Co roku to samo! Raporty pogodowe też nie są zbyt przychylne podróżom: jest ślisko, zimno, a oddziały szpitalne przyjmują dziesiątki połamanych ludzi – bądźcie ostrożni. A u nas tymczasem na antenie już za chwilę rozmowa z gościem dnia. Nasz ulubiony stand-uper Murphy właśnie rusza w nową trasę, a my chcemy go zapytać o nowy materiał. Czy znów obrazi wszystko i wszystkich? I co myśli o kampanii #MurphyIsCancelled? Zanim porozmawiam z Murphym, chętnie się dowiem, czego życzycie sobie na święta. Kogo chętniej przyjęlibyście pod swoje dachy? Julie czy jednak Murphy’ego? A może po prostu Mariah Carey? Dzwońcie do redakcji, a tymczasem przerwa muzyczna...
Joey
Boże, jak ja kocham święta Bożego Narodzenia, a zwłaszcza świąteczne zakupy! Uwielbiam to, jak centra handlowe wtedy ożywają – są takie pełne ludzi, kolorowych dekoracji, dziecięcej radości, biegających po sklepach matek i ostrej irytacji znużonych ojców. No cóż, wszyscy ci panowie są aktualnie skazani na wspólne oczekiwanie na swoje wybranki, które pełne werwy szukają najlepszych prezentów dla całej rodziny. A jak wiadomo, im większa rodzina, tym dłużej kolesie muszą czekać. Właśnie mijam ich smutne facjaty, z których już dawno zniknęła wszelka radość życia. Kto im podpieprzył marzenia? Chociaż zakupy w tym okresie mogą się wydawać chorą, perwersyjną zabawą wymyśloną przez Christiana Greya, to zawsze staram się czerpać z nich tyle przyjemności, ile to tylko możliwe. Zanim zapytacie, to tak, jestem z tych, którzy wolą widzieć szklankę w połowie pełną – zawsze próbuję dostrzegać zalety danej sprawy, a w słabym musicalu szukam najlepszego kawałka i usiłuję ignorować jazgot reszty przedstawienia, tak jak z musicalem Koty, które przecież bez Memories byłyby niczym. Dlaczego miałbym nie czerpać przyjemności z pobytu w tym pięknym miejscu? Zwykle jestem tak zabiegany, że nie mam czasu na kupienie sobie jakiegoś jedzenia w galerii i podziwianie kolejnych wystaw, żeby szukać w ten sposób miliona prezentów. No dobra, co prawda zawsze istnieje to paskudne niebezpieczeństwo, że w galerii spotkasz kogoś znajomego. Dlaczego miałbym rezygnować z przyjemności tylko dlatego, że mogę natknąć się na kogoś, kogo wolę unikać? Może to głupie (no dobra, to na pewno głupie), ale podczas trzaskania świątecznych zakupów, otoczony tym całym szklanym światem, czuję się jak piękna i niezależna bohaterka niskobudżetowego filmu stacji Hallmark – a wiecie, czym taka laska nigdy się nie przejmuje? Tym, że spotka kogoś ze swojej przeszłości! No dobra, kogo ja oszukuję? Ona często jest zaprzeczeniem feminizmu, nawet jeśli nie zdaje sobie z tego sprawy. Właśnie przechodzę przez jeden z korytarzy, kiedy nagle w mojej kieszeni zaczyna wibrować telefon, a w galerii rozlega się motyw muzyczny z filmu Psychoza. Wyjmuję go i zauważam, że dzwoni April.
– No? – pytam cicho, odbierając połączenie. Mój wzrok kompletnie nieświadomie wędruje w stronę witryny sklepowej, która ponownie kusi mnie wieloma fantazyjnymi kolorami, niczym ta jaskinia w kształcie lwa z Aladyna. Co by się stało, gdybym popłynął z kupowaniem fatałaszków? No cóż, prawdopodobnie byłbym zmuszony do sprzedania własnych zębów, a następnie odśpiewania I Dreamed a Dream w wyjątkowo nietwarzowej fryzurze.
– Masz to wino? – April również nie pieprzyła się z jakimś „siema”. Życie jest za krótkie, by marnować je na niepotrzebne stwierdzenia. No cóż, to życie. (Drogi Czytelniku lub droga Czytelniczko, to sformułowanie miało być odniesieniem do piosenki That’s life Franka Sinatry, zrób sobie przysługę i przesłuchaj piosenkę. Jest naprawdę dobra!). Mam wrażenie, że tego typu przywitania zginęły wraz z pojawieniem się identyfikacji numerów, podobnie jak sens serii Krzyk. Chociaż, nie, przepraszam! Wbrew pozorom suspens w Krzyku nadal miałby sens, biorąc pod uwagę, że można wciąż zablokować swoje ID. No ale czy ktokolwiek ogarnięty odebrałby połączenie od kogoś, kto ukrywa swoją tożsamość? Takie zachowanie to praktycznie życzenie śmierci. STOP! Chyba za bardzo gubię się w swoich pseudoanegdotach. Czasem tak miewam, sorry. Zdarza się, że mój umysł przypomina pociąg, taki stary, parowy, zupełnie jak ten latający z Powrotu do przeszłości, w którym już dawno rozpieprzyły się hamulce, no i ot tak sobie brnie do przodu, do momentu, gdy się wykolei i to wszystko pierdolnie, a ja zostanę wyjątkowo niepotrzebnym statystą w Przerwanej lekcji muzyki 2. Na czym to my skończyliśmy? Swoją drogą, jeżeli marka Krzyk sprawiła, że przypomniał Wam się serial MTV, to nie możemy być przyjaciółmi.
– Tak, mam wino – potwierdzam pospiesznie i dodaję luźniejszym tonem, naprawdę licząc na to, że moja przyjaciółka dzięki temu się rozluźni. – Weź zluzuj, zaraz będę w lofcie i ogarniemy wszystko jak trzeba. Mamy jeszcze chwilę, o ile dobrze pamiętam. O której się spodziewamy ich wizyty?
– Stary, wiesz, jakie to ważne – burczy April, słyszę w jej głosie ostre napięcie. Zawsze podziwiałem to, jak jest ambitna. Podczas gdy ona potrafiła zaprojektować fabrykę, ja cieszyłem się z udanego remontu w The Sims. Swoją drogą April chyba jest czymś mega zajęta, bo w tle słyszę jakieś dziwne dźwięki i trzaski. Czyżby przeszukiwała kuchnię w poszukiwaniu czystego naczynia? Prawdopodobnie.
– Stara, totalnie, tak jakby, wiem – odpowiadam żartobliwie, próbując imitować sposób, w jaki wypowiada się Kim Kardashian. Wiem doskonale, że moja imitacja brzmi co najmniej słabo, ale zwykle, kiedy używałem tej metody, April wiedziała, że faktycznie musi się uspokoić i że niepotrzebnie zaczyna się denerwować. Czy i tym razem uda się uzyskać odpowiedni efekt? Sytuacja wydaje mi się wręcz podbramkowa.
– Proszę cię, masz ten awans praktycznie w kieszeni. Wiesz dobrze, że nie mam zielonego pojęcia o twojej pracy i zwykle tylko udaję, że ogarniam to, o czym do mnie rozmawiasz. Potakuję i mówię „Och, tak”, ewentualnie pytam „Naprawdę? Ja cię, ale ten deal, który teraz ogarnęliście, brzmi naprawdę imponująco, nawet dla mnie. To po prostu musi się odbić na twoim fejmie”.
– Okej – mamrocze po krótkiej pauzie. Czyżby się udało? Życie byłoby zdecydowanie łatwiejsze, gdyby April uwierzyła, że jest w swojej pracy zajebista. Z jakiegoś powodu zawsze, gdy jej o tym mówiłem, ona jedynie wzruszała ramionami i szeptała „Dzięki”. Dosyć słaba reakcja na komplement.
– Okej – powtarzam, zupełnie niczym jakiś Augustus z Gwiazd naszych wina. – Byliby naprawdę ostrymi kretynami, gdyby nie docenili tego wszystkiego, co robisz. Ja rozumiem, że zaprosiłaś ich do loftu i chcesz zaprezentować się jako idealna gospodyni domowa, ale tak naprawdę tego nie potrzebujesz. Pieprzyć wino! Ten awans ci się należy.
– Totalnie – przyznaje po krótkiej chwili ciszy. – No dobra, masz rację, wymyślam.
– Wymyślasz – potwierdzam z uśmiechem na twarzy. – Masz to w kieszeni. Niedługo będę, wino będzie idealnie schłodzone i wszystko pójdzie tak, jak powinno. Zobaczysz, Bree.
Jeżeli jeszcze nie zauważyliście, lubię popkulturę.
Maggie
Nasz loft to wyjątkowo dynamiczne miejsce. Pełne gości, rozmów i śmiechu. Zwykle uwielbiam jego atmosferę, ale czasem bywam introwertyczką. Kiedy czuję te wewnętrzne wycofanie się, naprawdę nie chcę z nikim rozmawiać. Szczerze mówiąc, bywają takie chwile, kiedy mam kompletnie dość wszystkiego i najchętniej zaszyłabym się gdzieś w ustronnym miejscu i nie wychodziła z niego już nigdy. To był jeden z takich wieczorów! Właśnie siedziałam sobie w bibliotece, opatulona w mój ulubiony wełniany bladoniebieski sweter, popijałam yerba mate i czytałam Nędzników. Życie po prostu było idealne. Chcę żyć tą chwilą, oddychać nią, celebrować i wręcz zatrzymać czas. Niestety, w naszym lofcie nic nie może wiecznie trwać, bo już po chwili słyszę przerażający pisk. Oj, ludzie! Nawet nie miałam pojęcia, że tak można piszczeć! Szybko wstałam z zabytkowego fotela w kratę, odłożyłam książkę i ruszyłam z kubkiem w ręku w stronę źródła dźwięku. Kiedy tylko pojawiłam się w naszej wspólnej kuchni zobaczyłam April, która stała nad piecem gazowym i trzymała w ręku brytfankę. W powietrzu unosił się czarny dym. Och, to nie wróżyło niczego dobrego.
– April, kochanie? – zwróciłam się do przyjaciółki łagodnym tonem, odstawiając przy okazji na wyspę kuchenną swój kubek, w którym napój wciąż parował. Najwyraźniej moja chwila zapomnienia musiała chwilę poczekać. Gdy spojrzałam na twarz April, zobaczyłam w niej zagubione dziecko, które kompletnie nie potrafi poradzić sobie z sytuacją. Czarny dym, który wydobywał się z piekarnika, i spalony ptak w ręku dziewczyny wskazywały na to, że jest to sytuacja nieciekawa.
– Jestem w dupie – przyznaje April, wyświadczając mi tym samym niesamowitą przysługę, bo nie mam pojęcia, jak kulturalnie i cenzuralnie określić tę bardzo nieciekawą sytuację. To wygląda naprawdę źle!
– Wszystko możemy jeszcze uratować, uwierz mi – oświadczam spokojnym ciepłym tonem, naprawdę mając nadzieję, że April mi uwierzy. Chwytam ją delikatnie za kościste ramiona, próbując w jakiś sposób ją uspokoić i dodać otuchy. Za każdym jednak razem, kiedy zapach spalonego mięsa dociera do mojego nosa, jestem coraz bardziej pewna, że April rzeczywiście ma przewalone. Już prawie skomentowałam sytuację, ale nagle słyszę kroki – ktoś zmierza do nas energicznie od strony wejścia do loftu. Już po chwili widzę, że do pokoju wchodzi Joseph. Młody mężczyzna rozgląda się po pomieszczeniu, a chwilę później krzywi wyraźnie. No cóż, najwyraźniej czuje zapach spalonego awansu April.
– Co się tutaj odwala? – pyta Joseph mało elokwentnie, odkłada przy tym torby z zakupami, a następnie rozgląda się po podłodze. Zapewne szuka tego swojego uroczego buldoga francuskiego, Pana Guzika, który również mieszka z nami.
– Właśnie puściłam z dymem swoją przyszłość, kurwa – warczy April i kładzie brytfankę na kuchennej wyspie, a następnie przenosi wzrok na swojego przyjaciela. – Ale przynajmniej mamy wino? Wypijemy je sobie, kiedy już wywalą mnie na zbity ryj.
– Mamy wino – potwierdza Joseph, spogląda na mnie i kiwa głową z uśmiechem. – Wypijemy je po tym, jak dostaniesz awans, bo jeszcze możemy uratować całą tę historię.
– To na nic – biadoli dziewczyna, wciąż wpatrując się w swoje zwęglone nadzieje. Kiedy patrzę na nią, moje serce rwie się na kawałki. Wiem doskonale, że jest niesamowicie ambitna i nigdy nie dopuściłaby do tego, aby jej kolacja była ogromnym niewypałem. Dlaczego więc mięso było aż tak spalone?
– April, ja cię przepraszam – odzywam się po chwili, ostrożnie dotykając widelcem spalonego jedzenia. – Ale jak to się stało?
– Byłam w swoim pokoju – odpowiada dziewczyna, przecierając zrezygnowanym gestem twarz. – Właśnie powtarzałam swoją prezentację i chciałam być naprawdę gotowa na to wszystko, ale...
– Wiem, wiem – przerywam jej pospiesznie, bo wciąż niepewnym wzrokiem patrzę na niedoszły posiłek. Jak długo musiała siedzieć w swoim pokoju? Zdecydowanie straciła poczucie czasu. – No cóż, z tego mięsa nic już nie będzie. – Kiedy to oświadczam, Joseph krzywi się wyraźnie, zupełnie jakby chciał powiedzieć „no co TY, serio?!”. Wiem jednak, że istnieje ostatnia szansa na uratowanie tego wieczoru. – Ale myślę, że Mamacita może ci pomóc.
– O Boże, Mamacita! – wykrzykuje April i patrzy na mnie wzrokiem, który jest wypełniony nowo odnalezioną nadzieją. Kiedy dziewczyna spogląda na mnie, widzę, jak w jej głowie rodzi się bardzo ważne pytanie.
Czy tę kolację da się jeszcze uratować?
Pan Guzik
Szycie jest bardzo niesprawjetliwe. Nje fiem, cy to sprafa tego, że letwo odrastam od ziemi, czy też czegoś innego – ale podejszanie często jestem pomijany w rozmofach! Halo! Ja tu tesz mieszkam i cuję ten smacny zapach, co to tam na górze się roznosi.
Chodzę wokół kuchni i sukam źródła zapachu, który wcionsz roznosi się w okolicy. Jak to jest, sze nikt teko nie sjad, a jetnak i tak mi tego nie dali? To jakiś skandal – szok i niedofieszanie. Wrrrrrracam do siebie – jak zasnę, to nie będę myszlał o tym zapachu. Jak się szpi, to sie nie wpjertala. O.
Electra
Kurde, uwielbiam ten moment, kiedy kończy się koncert, ja schodzę ze sceny za kulisy i wypijam browca ze swoim zespołem. Publika zwykle nadal szaleje i nas woła – wtedy serio czuję, że to ma sens, a my jesteśmy jak jedna pieprzona drużyna. Kurde, ale power! Swoją drogą mega trudno jest wyluzować po takiej akcji, kiedy pikawa napieprza o wiele szybciej, krew nadal zapierdala, a my próbujemy złapać oddech. Zwykle siadam na jakimś wzmacniaczu czy innym gównie, no i staram się zrelaksować. Niektórzy wierzą w jakieś yin-yang czy inne bzdety wyrwane z kart pism dla babeczek, a ja wolę jak normalny człowiek nadrobić stracony czas i odreagować stres. Pobyć z ludźmi i pokazać, że ich, kurwa, doceniam, chociaż zwykle drę japę i wrzeszczę, że grają chujowo. W takich chwilach rozmawiamy dosłownie o wszystkim, pozbawieni kompletnie tej pieprzonej presji trzaśnięcia dobrego występu. Skoro już jest po koncercie, to chyba możemy wyluzować? Zdecydowanie nie odczuwam już tego, że muszę każdego z nich trzaskać biczem jak jakaś domina. Wszystko chodzi jak w zegareczku, zero pierdololo. Dobrze jest porozmawiać ze swoimi ludźmi, przypomnieć sobie, że robimy to wszystko dla funu. A kiedy już mam dość, a wszystkie sprawy siądą mi na łbie (Serio wierzyliście w to jedno piwo? Kurwa, nie wierzę!), to ktoś zamawia mi Ubera, a ja do niego wsiadam. Wtedy mam wrażenie, że wszystko, co się dzieje wokół mnie, to mega realistyczny sen – no i wracam do domu, wciąż żyjąc tą zajebistą energią, która rodzi się podczas występu. Moje włosy śmierdzą papierosami, koszulka jest przesiąknięta potem do ostatniej nitki, a cipa prawdziwie gotowa. Czy złapię kogoś po drodze, kto się nią zaopiekuje? No hello, taki jest, kurwa, plan. Czasem to jest fan, czasem inny fagas. Dzisiaj wyjątkowo nie jestem w nastroju, a przynajmniej mam wrażenie, że robiąc loda, zasnęłabym z bydlakiem w buzi.
Nie wiem, która była godzina, kiedy wróciłam do loftu – jest ciemno w chuj i wszędzie cicho. Wiem, co powiecie! Nowy Jork – miasto, które nie śpi. Gówno prawda, to może sprawdza się na Times Square czy innym Broadwayu. Okolice jak nasza są w nocy po prostu martwe. Zresztą, kto normalny by tutaj imprezował? Jasne, co jakiś czas słychać samochody i śmiech najebanych, ale są to raczej ludzie, którzy wracają z imprezy w centrum, a nie organizują ją na miejscu. Sypialnia w chuj.
Swoją drogą w lofcie też panują cisza i spokój. Jest środa, nic więc dziwnego, że większość poszła już dawno spać. Właśnie przechodzę przez salon, kiedy nagle w kuchni ktoś zapala światło. Skaczę, kurwa, pod sufit, zupełnie jak kot widzący pierdolonego ogóra. Początkowo myślę, że to narkotyki grają ze mną w chuja, ale po chwili dostrzegam, że April siedzi w kuchni i się we mnie wpatruje.
– A ty co? – mamroczę elokwentnie. Chociaż jestem zjarana w chuj, to wiem jednak, że jest późno, i próbuję zagadać kumpelę półszeptem. Odpowiedzialnie z mojej strony, nie? Też jestem pod wrażeniem. Czy mi się udało? Nie mam pojęcia. To nigdy nie jest takie proste! – Jak rozmowa?
– Siedzę i myślę – odpowiada April markotnym tonem. Czy ona grała w Kapitana Oczywistego? Kiwam głową z udawanym zrozumieniem, bo kompletnie nie wiem, jak się odnaleźć w tej sytuacji. April najwyraźniej zauważa moje zmieszanie, bo po chwili wywraca oczami i sięga po paczkę papierosów. – Zwolnili mnie – oświadcza nerwowo. – Serio.
Przypisy