Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wzruszająca powieść o miłości, która jak kawa miewa gorzki smak… i bez której – jak bez kawy! – trudno żyć
Małe gesty potrafią zmienić bieg ludzkiej historii nie mniej niż ważne wydarzenia. Z wielkim dla siebie trudem przekonuje się o tym Mela, która po tragicznej śmierci siostry, przejęciu opieki nad jej kilkumiesięcznym synem i bolesnym rozstaniu z narzeczonym nie spodziewa się od życia już niczego dobrego. A już na pewno nie spodziewa się tego po Cyrylu, który od kilkunastu lat jest głównym bohaterem jej nocnych koszmarów i który tak bardzo odbiega od jej wyobrażeń o ideale mężczyzny… Czy ich przypadkowe spotkanie stanie się kolejnym dowodem na to, że pozory mylą, przeciwieństwa się przyciągają, a serce kobiety można zdobyć, podając z troską kubek aromatycznej kawy właśnie wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebuje?
Najnowsza powieść Ewy Ciwińskiej-Roszak smakuje jednak nie tylko wyborną kawą. Zaprasza czytelników do ekspresowego poznania niezwykłej historii młodej dziewczyny, która w przełomowym momencie swojego życia musi podjąć decyzję, czego tak naprawdę oczekuje od miłości i jak wiele jest gotowa dla niej zaryzykować.
Niezwykle refleksyjna powieść obyczajowa opowiadająca o mocy więzi rodzinnych i sile przyjaźni. Opowieść o życiu rozpadającym się na kawałki, ale też o nadziei na lepsze jutro. Bo po każdej burzy wychodzi słońce, a wtedy nawet kawa smakuje szczęściem.
Urszula Czerniak, 365dni.bibliotekarki
Utrata kogoś bliskiego zawsze jest bolesnym ciosem, a kiedy wali się także życie osobiste, trudno się pozbierać. „Kawa o smaku szczęścia” to opowieść o nowych szansach, wybaczeniu i miłości, której tak bardzo wszyscy potrzebujemy. Poruszająca, mądra i pełna emocji historia, przy której uronicie wiele łez. Polecam!
Marta Mrowiec-Wilk, na regale u marty mrowiec
Ewa Ciwińska-Roszak - absolwentka Akademii Ekonomicznej, żona, mama cudownych bliźniąt. Wielbicielka mocnej kawy i dobrej literatury. Pasjonatka amigurumi, czyli maskotek wykonanych na szydełku, którym poświęca każdą wolną chwilę. Kochająca polskie morze optymistka i romantyczka, kierująca się w życiu mottem, że „uśmiech kosztuje mniej od elektryczności, a daje więcej światła”. Autorka powieści „Pokój z widokiem na miłość”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 276
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2024 by IWR WE sp. z o.o.
Redaktor prowadzący: Magdalena Kędzierska-Zaporowska Korekta: Dorota Marcinkowska | Na Pomoc Tekstom Redakcja techniczna: Paweł Kremer Projekt okładki: Lena Wójcik Zdjęcie na okładce: wygenerowane w Adobe Firefly
Wydanie I | Kraków 2024 ISBN ebook: 978-83-68031-67-6
Wydawnictwo Emocje, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków
wydawnictwoemocje.pl
Plik przygotował Woblink
woblink.com
Moim Rodzicom. Z miłością
Mela Markiewicz prowadziła już którąś godzinę z rzędu. Z każdym pokonywanym kilometrem czuła się coraz bardziej wyczerpana i oczy coraz bardziej ją piekły, ale nie mogła sobie pozwolić na jakikolwiek dłuższy odpoczynek. Wiedziała, że jest teraz bardzo potrzebna swoim rodzicom i jedynym, co się w tym momencie dla niej liczyło, była chęć bycia z nimi i jak najszybsze wzięcie ich w ramiona. Zdawała sobie sprawę z tego, że potrzebują jej teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Tak samo zresztą oni byli potrzebni jej.
Wczorajszy wieczór był dla Meli najgorszym wieczorem jej życia. Nigdy, nawet w najczarniejszych snach nie spodziewała się, że przyjdzie jej się zmierzyć z tak ogromną tragedią. Z czymś tak strasznym, powodującym, że serce w kilka sekund zostaje rozerwane na maleńkie kawałki, których nikt nigdy nie będzie już w stanie posklejać. Do tej pory, raz po raz, nieustannie odtwarzała w myślach rozmowę telefoniczną z rodzicami i słowa, które już na zawsze zostaną w jej pamięci:
– Meluś, twoja siostra i szwagier mieli wypadek…
Jeszcze wtedy miała nadzieję, że to jest właśnie ta najgorsza wiadomość… Zaraz potem nadszedł jednak ciąg dalszy, którego nie chciała i którego tak bardzo bała się usłyszeć: „Nie żyją”.
Przepłakała całą noc, rozpacz zamieniając na hektolitry łez. Teraz jednak musiała już być silna. Dla rodziców, o których bardzo się bała, i dla swojego maleńkiego siostrzeńca, któremu też zawalił się cały świat, choć na całe szczęście on był jeszcze za malutki, żeby zdawać sobie z tego sprawę. Ten mały człowiek nie wiedział, że wczorajsze zdarzenia zaważyły na całym jego życiu i że to przede wszystkim dla niego już nigdy nic nie będzie takie, jak być powinno.
Mela wyprowadziła się z rodzinnego domu dziesięć lat temu. Wybrała wielki świat i karierę, ale mimo to była bardzo związana ze swoją rodziną. Jeszcze niedawno nie wyobrażała sobie, że kogokolwiek mogłoby w niej zabraknąć, a to właśnie się stało. Nie było już jej najlepszej przyjaciółki i najwspanialszej siostry, z którą łączyła ją silna więź. Dzieliła je tak niewielka różnica wieku, że wychowywane były niemal jak bliźniaczki. Zawsze razem, zawsze blisko siebie, przez wiele lat nawet uczyły się w jednej klasie, ponieważ jedna z nich wcześniej rozpoczęła edukację. W dorosłym życiu, mimo że nie spotykały się tak często, jak by chciały, nieustannie były ze sobą w kontakcie. Potrafiły godzinami rozmawiać przez telefon i zawsze, o każdej porze dnia i nocy mogły na siebie liczyć. Teraz, tak nagle, nawet tego zabrakło. W tym momencie Meli trudno było przyjąć do wiadomości, że pewnych rzeczy już nie ma i nigdy nie będzie…
Musiała zatrzymać samochód. Czuła, że mimo determinacji nie da rady dalej prowadzić. Pod powiekami zaczęło ją niemiłosiernie piec, a oczy niebezpiecznie pokryły się mgłą, przez co zaczęła stanowić zagrożenie nie tylko dla siebie, ale również dla innych. Oparła się o zagłówek siedzenia i zaniosła głośnym płaczem. Jeszcze kilka godzin temu chciała jak najszybciej znaleźć się w rodzinnym domu, a teraz, z każdym pokonywanym kilometrem coraz bardziej obawiała się tego momentu. Nie wiedziała, jak zniesie widok rzeczy Mileny czy pustego pokoju, w którym kiedyś przesiadywały godzinami i rozmawiały o wszystkim. W szkole nie było chyba chłopaka, który nie byłby w tym miejscu dokładnie przeanalizowany… Najbardziej jednak bała się spotkania z rodzicami i tego, że kiedy ich zobaczy, pęknie jej serce. Nie była jeszcze matką i nie potrafiła sobie wyobrazić, co czują. Wiedziała jednak, co sama czuje, domyślała się więc, że ich ból musiał być nie do przeżycia.
Mela spodziewała się chyba wszystkiego najgorszego, jednak mimo to widok siedzących w kuchni rodziców sprawił, że rozsypała się na jeszcze więcej drobnych kawałków, choć wcześniej wydawało jej się, że to niemożliwe. Już kiedy podjechała pod posesję rodziców, poraził ją nieznany jej dotąd widok opuszczonych rolet i pozamykanych okien. Ten dom zawsze tętnił życiem i radością, wszechobecnym światłem wpadającym wraz ze złotymi promieniami słońca do każdego pokoju, a dziś, mimo coraz bardziej rozgaszczającej się dookoła wiosny i ciepłych podmuchów wiatru, czuło się wokół niego niemal mroźne powietrze, które przenikało gdzieś w okolicę serca, powodując ogromny ból. W tym domu od wczoraj zmieniło się niemalże wszystko…
Dziewczyna widziała swoich rodziców zaledwie trzy tygodnie temu, a dziś miała wrażenie, że przez ten czas przybyło im co najmniej dwadzieścia lat. W jednej chwili z dwojga szczęśliwych sześćdziesięciolatków zamienili się w walczących o każdy oddech, każdą dodatkową sekundę, zmęczonych życiem staruszków. Twarz mamy, kiedyś nieustannie uśmiechnięta, dziś wyrażała wyłącznie ogrom bólu. Spłynęło po niej wiele litrów wylanych w ciągu kilku ostatnich godzin łez. Siedziała przy kuchennym stole zapatrzona w zasłonięte roletą okno i nawet nie usłyszała podjeżdżającego pod dom samochodu córki. Ojciec zajął drugie krzesło i ściskał się w pasie tak, jakby coś go bardzo bolało. Zresztą zapewne tak właśnie było…
Mela przez dłuższą chwilę stała oparta o framugę drzwi, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Nie wiedziała nawet, co powinna powiedzieć, jak się zachować… Jak ulżyć cierpiącym tak bardzo rodzicom? Czy to w ogóle jest możliwe?
– Melcia… – Mama z wielkim trudem wstała z krzesła. Wyglądało to tak, jakby jej własne nogi nie miały siły jej nieść. Córka w momencie znalazła się obok niej i z całych sił przytuliła tę dotąd silną i energiczną kobietę, która teraz przypominała raczej skurczoną staruszkę. Kilka chwil później stali już we trójkę, tuląc się i płacząc. Pewnie trwałoby to jeszcze długo, gdyby nie cichutkie kwilenie Mikołaja, które przez chwilę zmieszało się z głośnymi szlochami dorosłych. Próbowali czerpać siły z siebie nawzajem, ale nawet bliskość i dzielenie całego cierpienia już na troje na niewiele się zdawało. Bólu, które każde z nich teraz czuło, w żaden sposób nie dało się podzielić.
– Ja do niego pójdę. – Mela z trudem wyswobodziła się z objęć rodziców. Szybko zdjęła czarną marynarkę, umyła ręce i skierowała się w stronę, z której dochodził delikatny głosik jej siostrzeńca.
Ostrożnie pchnęła uchylone drzwi i błyskawicznie znalazła się obok łóżeczka. Wyjęła płaczące dziecko, ucałowała pachnącą główkę i mocno ją przytuliła. W tym momencie zapadła cisza, bo płacz Mikołajka ustał. Twarz jego zmarłej matki była tak podobna do twarzy tulącej go do siebie cioci, a do tego podobny makijaż, kolor i długość włosów, sylwetka, a nawet perfumy, których obie używały od lat, najprawdopodobniej sprawiły, że dziecko poczuło chwilowe ukojenie. Mela zdała sobie z tego sprawę i mimo że starała się uśmiechać, nie była już w stanie dłużej zapanować nad potokiem łez. Zapewne o tym samym pomyślał też tata dziewczyny, który przyglądał się całej sytuacji z butelką ciepłego mleka przygotowaną dla jedynego wnuka. I on ukradkiem ocierał wilgotne oczy.
Melka wiedziała, że czeka ją długa rozmowa z rodzicami, ale na razie nie chciała przywoływać w ich pamięci tych wszystkich strasznych przeżyć. Zastanawiała się, jak w ogóle doszło do wypadku, dlaczego siostra i szwagier jechali sami. Zazwyczaj przecież albo podróżowali we trójkę, albo z domu wychodziło tylko jedno z nich, a drugie zostawało z synkiem. Dziewczynę niemal uderzył teraz fakt, że tak naprawdę, mimo tego ogromnego nieszczęścia, stał się także cud. Gdyby zabrali ze sobą to maleństwo, i ono mogłoby zginąć. Dopiero później Mela dowiedziała się od rodziców, co się wydarzyło. Jej siostra w ostatniej chwili zdecydowała się zostawić dziecko pod opieką dziadków. Po raz pierwszy… Mieli wrócić za pół godziny. Zaledwie za pół godziny. Chcieli załatwić jakąś ważną sprawę w urzędzie, zanim ich synek obudzi się z popołudniowej drzemki… Niestety los zakpił z ich planów… On się obudził, a oni zasnęli już na zawsze…
Do tej pory nikt nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, co się właściwie stało. Droga była prosta i najprawdopodobniej też pusta. Zamontowany niedaleko monitoring nie zarejestrował w tym czasie żadnych innych samochodów.
Dwa kolejne dni były jeszcze trudniejsze. Mela starała się, jak mogła, żeby odciążyć we wszystkim rodziców, pomagała im i opiekowała się nimi najlepiej, jak tylko potrafiła, ale z każdą kolejną godziną wyglądali coraz gorzej. Widziała ich potworny ból, a jednocześnie nie mogła zrobić nic, żeby choć odrobinę im ulżyć. Na wszystko potrzebny był czas. Bardzo długi czas.
Całkowicie przejęła też opiekę nad siostrzeńcem, choć nie miała o tym najmniejszego pojęcia. Wszystko, czego doświadczała przy Mikołajku, było dla niej nowością. Redaktorce naczelnej jednego z poczytnych magazynów po raz pierwszy przyszło się zmierzyć z przewijaniem, karmieniem i usypianiem niemowlęcia czy nocami pozbawionymi odpoczynku. Choć prawda była taka, że w obecnej sytuacji nawet i bez płaczącego dziecka jej noce nie byłyby spokojne. Sen, mimo że tak bardzo potrzebny, nie był teraz przyjacielem żadnego członka jej rodziny.
Jedyną pociechą była obecność Igora, jej narzeczonego. Niewiele jej pomagał, w zasadzie prawie nie odchodził od komputera, ale już sama świadomość tego, że jest blisko, że może liczyć na jego wsparcie, dodawała jej sił. Przypuszczała, że bez niego czułaby się zdecydowanie gorzej. Nie przyznałaby się do tego, że ona, niezależna i silna kobieta sukcesu, potrzebuje go teraz jak powietrza, ale tak właśnie było. Tylko on potrafił ją przytulić w taki sposób, że choć przez krótką chwilę miała wrażenie, że cały ciężar spada jej z ramion niczym kurtyna w teatrze zaraz po zakończeniu przedstawienia. To była ułuda, bo ciężar po krótkiej chwili wracał, ale choć na moment było jej lżej.
Mela i Igor zaręczyli się ponad dwa lata temu, ale dotychczas odsuwali od siebie rozmowy o ślubie. Nawet nie zdecydowali się zamieszkać razem. Każde z nich miało ważne, odpowiedzialne stanowisko i to właśnie praca była dla nich na pierwszym miejscu. Obiecywali sobie, że kiedy osiągną pewien poziom finansowy, skupią się na sobie, na ślubie i na rodzinie. W rzeczywistości było jednak zupełnie inaczej. Im więcej mieli, tym więcej im brakowało do podjęcia decyzji o wspólnym życiu. Kariera każdego z nich nabierała coraz większego tempa i temat rodziny zamiast pojawiać się teraz coraz częściej, coraz bardziej się oddalał. Mela lubiła swoją niezależność i nie śpieszyło jej się, żeby z niej zrezygnować, a mecenas Igor Starski z każdym miesiącem był coraz bardziej pochłonięty rozwijaniem swojej kancelarii. To ona była dla niego priorytetem. Nie narzeczona.
Dopiero w noc po pogrzebie do Meli powoli zaczynało docierać to, co się stało, a przede wszystkim to, co dopiero miało się wydarzyć. Po raz kolejny już tej nocy siedziała nad łóżeczkiem zasypiającego Mikołajka i analizowała całe swoje życie. Do tej pory była przekonana, że jej siostra osiągnęła już wszystko to, na co ona sama miała jeszcze czas. Teraz zaczęła się zastanawiać, czy na pewno tak było. Jakoś dzisiaj nie była już o tym tak bardzo przekonana, jak jeszcze zaledwie tydzień temu. Z każdą kolejną godziną wybijaną przez głośno tykający zegar dochodziła do coraz boleśniejszych wniosków. W głowie zaczęły jej się układać tysiące myśli, które wcześniej nigdy się nie pojawiały, i setki pytań, na które nie znała odpowiedzi. Nad ranem zaczęła nawet rozmyślać nad tym, co by było, gdyby to ona zginęła w wypadku samochodowym. Milena odeszła z tego świata spełniona, kochana i kochająca. Czy o Meli w takiej sytuacji można by powiedzieć to samo? Czy to wszystko, co do tej pory osiągnęła, można było nazwać szczęściem?
Kiedy Mikołaj po zaledwie kilkunastu minutach snu obudził się chyba po raz dziesiąty tej nocy, zaczęła ją dręczyć jeszcze jedna kwestia związana właśnie z tym małym człowiekiem. Do tej pory była tak zajęta opieką nad nim i tak bardzo zmęczona, że podświadomie odsuwała od siebie najważniejszy problem. Zdawała sobie jednak sprawę, że jakieś decyzje muszą zostać podjęte. W tej chwili pewne było tylko to, że rodzice nie poradzą sobie z opieką nad tak malutkim dzieckiem, a poza nimi i Melą Mikołaj nie miał nikogo innego, kto mógłby się nim zaopiekować. Paweł, mąż Mileny, wychowywał się w domu dziecka, więc na jego bliskich nie można było liczyć. Ona sama z kolei zupełnie się do tego nie nadawała. Może gdyby jej siostrzeniec był choć odrobinę starszy… Ale nie był… Był małym dzieckiem, które ciągle płakało, miało mnóstwo nieznanych jej potrzeb i przede wszystkim bardzo potrzebowało matczynej miłości. Mela nie miała pojęcia, czy wcześniej też tak płakał i nie przesypiał nocy, ale podejrzewała, że jego rozdrażnienie wynikało przede wszystkim z tęsknoty za matką, z którą do tej pory spędzał dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wygląd Meli oszukał go tylko na początku, bardzo szybko jednak się zorientował, że to nie jego mama tuli go w ramionach…
W końcu nadszedł dzień, w którym Mela musiała wrócić do siebie. Najchętniej zostałaby jeszcze przez jakiś czas z rodzicami, ale nie miała innego wyjścia. Jej stanowisko wymagało obecności w redakcji. Oczyma wyobraźni widziała już stos dokumentów piętrzących się na jej biurku i innych niecierpiących zwłoki spraw, które też już dawno powinny być przez nią załatwione.
Początkowo chciała zabrać ze sobą Mikołaja, żeby rodzice mogli w spokoju odpocząć, ale ostatecznie dała się przekonać mamie, że czas spędzony z wnukiem jest zarówno jej, jak i tacie bardzo potrzebny, a związane z nim obowiązki tylko wyjdą im na dobre. Ostatecznie ustalono, że Mela załatwi to, co najpilniejsze, i dopiero wtedy wróci do rodzinnego domu, by razem z rodzicami podjąć decyzję w kwestii przyszłości Mikołajka.
Okazało się jednak, że powrót do pracy wcale nie pozwolił jej odpocząć od bolesnych wspomnień i emocji. Dopóki miała zajętą głowę, myśli i ręce, jakoś się trzymała. Po powrocie do pustego, zimnego mieszkania nie mogła sobie znaleźć miejsca. Co godzinę dzwoniła do rodziców, tysiące razy upewniała się, że z małym wszystko w porządku, ale niewiele jej ta wiedza pomagała. Próbowała znajdować sobie jakieś zajęcia, ale to też nie zapewniało jej choćby chwilowego spokoju.
– Kochanie, przyjedziesz do mnie? – W końcu sięgnęła po telefon, żeby umówić się ze swoim narzeczonym. Wiedziała, że jeżeli cokolwiek pomoże jej w pozbieraniu myśli, to tylko rozmowa z nim.
– Meluś, nie mogę. Dwie dzisiejsze rozprawy mi się przeciągnęły i teraz tonę w zaległościach z całego dnia. Nie uda mi się stąd wyjść przed północą. – Igor próbował się tłumaczyć.
– Rozumiem – odpowiedziała jak zwykle spokojnie, choć tym razem było jej bardzo przykro. Do tej pory zawsze wydawało jej się, że może na niego liczyć, ale kiedy przyszedł czas na naprawdę wielki sprawdzian ich związku i wzajemnych relacji, to, ku jej ogromnemu rozczarowaniu, niestety nie przebiegł on zbyt pomyślnie. Zdecydowanie nie tak powinno to wyglądać między dwojgiem osób, które złożyły sobie już tak poważną deklarację.
– Na pewno? – dopytał się mężczyzna.
– Tak, na pewno – skłamała. Nie mogła mu przecież robić wyrzutów. Dla niej też praca zawsze była na pierwszym miejscu i wielokrotnie wymawiała się nią, gdy Igor chciał gdzieś wyjść lub wspólnie wyjechać. Teraz jednak okoliczności były zupełnie inne i poczuła się bardzo zawiedziona postawą narzeczonego. – Miłej pracy, do jutra – dodała, po czym natychmiast się rozłączyła.
Poszła do kuchni, zaparzyła sobie gorącej brzoskwiniowej herbaty, nieodłącznego towarzysza jej długich rozmów z siostrą, po czym wróciła do salonu. Z kubkiem parującego napoju usiadła na sofie i zapatrzyła się w okno, za którym świat powoli zaczynał się układać do snu. Mimo tak wyczerpujących kilku ostatnich dni nie czuła się ani odrobinę senna czy zmęczona. Odczuwała jakiś wewnętrzny, bardzo głęboki niepokój, który wcale nie wynikał z żałoby po ukochanej siostrze, choć przecież zbudowały niezwykłą więź. Kiedy jedną z nich coś bolało, druga też cierpiała. Mela czuła, że tak samo jest i tym razem. Wiedziała, że gdzieś tam na górze jej siostra czymś bardzo się martwi. Szybko zrozumiała, o co chodzi. Mimo że spędziła z jej synkiem zaledwie kilka dni, już za nim tęskniła. Jak bardzo musiała za nim tęsknić jej siostra?
– Nie martw się, Milu. Nie zostawię twojego maluszka samego – spontanicznie zadeklarowała na głos to, o czym podświadomie myślała już od jakiegoś czasu. – Zajmę się nim najlepiej, jak tylko potrafię. Stworzę mu dom i dam tyle miłości i uśmiechu, ile tylko będę w stanie – szepnęła do stojącego na kominku zdjęcia uśmiechniętej i szczęśliwej siostry, które dziś przewiązała czarną wstążeczką…
Gdyby nie późna pora, Mela natychmiast zadzwoniłaby do rodziców, żeby przekazać im to, co właśnie postanowiła. Wiedziała, że czeka ją mnóstwo formalności i że trochę potrwa, zanim uda jej się wszystko oficjalnie załatwić, była jednak pewna, że rodzicom pomoże już sama wiadomość o decyzji, którą przed chwilą podjęła. Zdawała sobie sprawę z tego, że właśnie zdecydowała się postawić całe swoje życie na głowie, ale była to winna Milenie. Nie czuła jednak obaw, bo przecież miała wszystko, co konieczne, by zaopiekować się dzieckiem. Miała duże mieszkanie, niezłe zarobki, a przede wszystkim narzeczonego, który pewnego pięknego słonecznego dnia już zadeklarował, że chce z nią założyć rodzinę. Uznała, że po prostu ich martwe dotąd plany nagle będą musiały się ożywić i nabrać tempa. Jeżeli będzie to konieczne ze względów formalnych, mogą wziąć szybki ślub i po prostu zamieszkać razem, by wspólnie wychowywać dziecko. Przecież tak właśnie wyobrażali sobie swoją przyszłość…
Cała pewność i odwaga, jakiej Mela próbowała dodać sama sobie poprzedniego wieczoru, ulotniła się zaraz po tym, jak postanowiła przedstawić Igorowi plan adopcji siostrzeńca. Nie zdążyła jeszcze o niczym powiedzieć rodzicom. Chciała najpierw porozmawiać z narzeczonym, a ponieważ wpadł do niej wcześnie rano ze świeżym pieczywem na śniadanie, uznała, że nie ma na co czekać.
– Ja nie jestem na to gotowy. – Igor spuścił wzrok. Wyglądał jak dziecko, które właśnie coś przeskrobało i chce skruszyć serce rodzica. Mela poczuła przeszywający ból w klatce piersiowej, bo już podejrzewała, co te słowa oznaczają, choć jeszcze próbowała odpychać od siebie wszystkie czarne myśli i wierzyć, że będzie dobrze. Igor nawet się nie zastanowił. Łudziła się, że przemyśli tę sprawę, ochłonie i wszystko się ułoży. Przecież się kochają…
– Na co nie jesteś gotowy? – Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma i z wielkim napięciem oczekiwała odpowiedzi.
– Na to wszystko… – Igor nie miał zamiaru jej oszczędzać i właśnie wylał na nią wiadro zimnej, wręcz lodowatej wody.
– Ja też nie… – przyznała szczerze. – Ale nie mogę postąpić inaczej. Po prostu nie mogę… Myślę, że to rozumiesz.
– Nie o tym marzyliśmy, a przynajmniej nie teraz. Mieliśmy skupić się na karierze, podróżować.
– I nadal możemy to wszystko robić. Zmieni się tylko to, że od teraz już nie we dwoje, a we troje – próbowała go przekonywać.
– Dobrze wiesz, że to nieprawda. Jeżeli adoptujesz małego, nic już nie będzie takie samo. Mela, po co ci taki… kłopot? – Ostatnie słowo wypowiedział tak cicho, że było ledwie słyszalne. Mimo to Mela je usłyszała. W sekundę jej twarz przybrała chyba wszystkie możliwe kolory od zupełnie bladego po ciemnobordowy.
– Co powiedziałeś? – Czuła się tak, jakby uderzył ją piorun. – Czy gdybym ci powiedziała, że spodziewam się naszego dziecka, też nazwałbyś je w ten sposób? Też byłoby dla ciebie kłopotem?
– Nie to chciałem powiedzieć. Nasze dziecko…
– Wyjdź! – Mela nie pozwoliła mu dokończyć. Dłonią wskazała drzwi. – Wyjdź stąd! – powtórzyła, prawie krzycząc i z trudem powstrzymując nieprzyjemnie drażniące w gardle łzy.
– Mela, postaraj się mnie zrozumieć… – Igor próbował ją objąć, ale cofnęła się jak oparzona.
– Powiedziałam: wyjdź! – Mela sama podeszła do drzwi i szeroko je otwarła. – Straciłam kilka lat swojego życia dla idioty bez serca. Po tym, co usłyszałam, żałuję każdej spędzonej przy tobie sekundy. Każdej! Słyszysz? Mały chłopiec przed chwilą stracił rodziców, a ty nazywasz go kłopotem? – Ostatnie słowo wycedziła przez zęby. – Kim ty w ogóle jesteś?
– Melu…
– Idź, zwiedzaj świat, baw się i karm to swoje cholerne ego. Tylko uważaj, jak będziesz patrzył codziennie rano na swoje odbicie w lustrze, żeby ci nie zbrzydło. Jesteś żałosny. Nie chcę cię znać.
Igor stał na samym środku pokoju, wciąż w tym samym miejscu. Wyglądał, jakby zupełnie nie wiedział, co ma dalej ze sobą zrobić. W końcu jednak zrezygnował z dalszej rozmowy, zdjął z wieszaka marynarkę i wyszedł. Tuż za progiem odwrócił się jeszcze na moment, otworzył usta, jakby chciał coś dodać, ale nie zdążył, bo nagle rozległ się trzask zamykanych z całą siłą drzwi.
Pod tymi drzwiami usiadła Mela, ukryła twarz w ramionach i pozwoliła na to, aby cichy szloch pomógł jej oczyścić się ze wszystkich emocji, które się w niej skumulowały tego poranka. Przy Igorze udawała silną, ale teraz nie musiała już niczego ukrywać. Wiedziała, że w tym momencie całe jej życie zmieniło się jeszcze bardziej, niż jej się to wydawało poprzedniego wieczoru. Mimo to podjęła już decyzję. Nigdy nie wycofywała się ze swoich postanowień, planów czy deklaracji, tym bardziej nie zrobi tego teraz. Była to winna siostrze, a przede wszystkim Mikołajowi. Stworzy mu najlepszy dom, jaki tylko będzie umiała, choć niestety w pojedynkę.
Kilka ostatnich dni życia Meli przypominało emocjonalną karuzelę. W jej głowie kłębiło się teraz milion myśli, których nie potrafiła sobie poukładać. Kiedy już jej się wydawało, że w końcu się udało, pojawiały się następne, do nich dochodziły kolejne, te rodziły dodatkowe pytania i tak w kółko. Dawno życie nie zafundowało jej aż tak wielu emocji jednocześnie. Cokolwiek robiła, przed oczyma pojawiały się te same słowa: wypadek, dachowanie, słup energetyczny, śmierć, Mikołaj. Teraz doszły do nich określenia: rozstanie, zerwane zaręczyny, stracone zaufanie. Jak na jedną osobę, było tego zdecydowanie za wiele, ale dziewczyna wierzyła, że los nie zrzuciłby na jej barki czegoś, czego nie potrafiłaby unieść. Ta świadomość trochę jej pomagała.
Mela czuła, że jeżeli nie wyrzuci z siebie tego wszystkiego, co w niej teraz tkwiło, niechybnie zwariuje. Wstała od komputera, bo i tak od kilku godzin bezmyślnie patrzyła w jego ekran, i pospiesznie wyszła z biura. Jako szefowa mogła sobie na to pozwolić, poza tym doskonale wiedziała, że w takim stanie więcej z niej będzie szkody niż pożytku.
Przeszła na drugą stronę ulicy, wsiadła w zaparkowany tam samochód, oparła czoło o kierownicę i siedziała tak przez dłuższą chwilę. Nie miała siły nawet, by podnieść głowę. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero wydobywający się z torebki sygnał dzwoniącego smartfona. Z początku próbowała go ignorować, ale komuś chyba bardzo zależało, żeby się z nią skontaktować, bo kiedy tylko sygnał milknął, za kilka chwil telefon rozdzwaniał się ponownie.
– Halo? – wydusiła z siebie, kiedy w końcu po omacku udało jej się odnaleźć aparat. Nadal nawet nie podniosła głowy, tym bardziej nie zerknęła na wyświetlacz.
– Nareszcie! Dlaczego nie odbierasz? Wiesz, jak mnie nastraszyłaś? – Z drugiej strony wylał się potok słów. To Łucja, najlepsza przyjaciółka Meli. Ona, jej brat Karol i Melka od czasów studiów tworzyli niezwykłą, trzyosobową paczkę przyjaciół. Poznali się na pierwszym roku i od tego czasu byli prawie nierozłączni. Zawsze mogli na siebie liczyć i nie było takiej przeszkody, której by ta przyjaźń nie przeskoczyła. Choć tak naprawdę największa nić porozumienia i jakaś szczególna więź łączyła Melę i Karola. Łucja zawsze była obok, ale jednak o ćwierć kroku dalej. – Mela? – Łucja chciała się upewnić, że przyjaciółka jest po drugiej stronie, bo do tej pory oprócz krótkiego słowa „halo” słyszała tylko ciszę.
– Jestem. Tylko… – Mela nie wytrzymała i rozpłakała się jak dziecko.
– Gdzie jesteś?
– Pod redakcją. Jadę do domu – wydukała pomiędzy kolejnymi szlochami.
– Dobrze, zaraz będziemy z pomarańczami. – Łucja próbowała żartować, ale wiedziała, że sytuacja jest poważna. „Pomarańcze” i „lody pistacjowe” to były ich tajne hasła. Kiedy ktoś je wypowiadał, wiadomo było, że zaraz trzeba będzie ugasić jakiś pożar. Najczęściej chodziło tylko o czyjeś złamane serce, ale tym razem Łucja wiedziała, że sytuacja jest znacznie poważniejsza.
Melka ledwie zdążyła wejść do mieszkania i usiąść, kiedy rozdzwonił się dzwonek u drzwi. Wizyta przyjaciół nie pozwoliła jej zbyt długo trwać w stanie zawieszenia, bo zjawili się błyskawicznie. Zresztą jak zawsze, kiedy któreś z nich potrzebowało pomocy.
– Melcia, kochana moja! – Karol od razu, bez zbędnych słów i powitań, otworzył dla niej swoje ramiona. Twarz Meli wyrażała tyle smutku i bólu, że uznał, iż od tego należy zacząć i to jest właśnie to, czego jej potrzeba najbardziej. Łucja była mniej wylewna i tylko z daleka przywitała się z przyjaciółką.
– Koniec tych czułości, bo mi się lody roztopią – powiedziała w końcu. Próbowała rozluźnić wszystkich jedynym sposobem, jaki jej teraz przyszedł do głowy. Może niezbyt pasował do sytuacji, ale efekt jednak został osiągnięty, bo Melka w końcu delikatnie odsunęła się od Karola. Pozwoliła mu zdjąć z siebie płaszcz i skierowała się prosto na sofę.
– Rozstaliśmy się – wyrzuciła w końcu, wpadając w głośny szloch.
Łucja, która właśnie wchodziła do kuchni, zawróciła niczym bumerang.
– Co?! – wykrzyknęli oboje. Żadne z nich nie mogło w to uwierzyć. Mela i Igor wydawali się parą wręcz idealną.
– Postanowiłam adoptować Mikołaja, a Igor tego nie udźwignął. – Oczy przyjaciół z każdą sekundą robiły się coraz większe. Informacje torpedowały ich jedna po drugiej, a żadna z nich kompletnie nie pasowała do Meli. Już zerwane zaręczyny były dla nich ogromnym szokiem, ale adopcja? Mela matką? To połączenie było niczym mieszanka sody i octu.
– Melcia, od początku, bo ja chyba nie ogarnąłem jeszcze pierwszego zdania… – Wyraz twarzy Karola potwierdzał jego zdumienie. Jego mina wyrażała chyba wszystkie emocje, którym zdecydowanie przewodziło niedowierzanie.
– Tutaj lody nie wystarczą. Schowam je do zamrażarki. Na później – stwierdziła Łucja. Już chciała wypalić, że na lepsze czasy, ale całe szczęście zdążyła ugryźć się w język. Odwróciła się i ponownie ruszyła w stronę kuchni. Po chwili rozległ się w niej szum wlewanej do czajnika wody. Oboje z Karolem byli tak częstymi gośćmi Meli, że czuli się w jej mieszkaniu jak u siebie.
Melka przez chwilę siedziała pogrążona we własnych myślach, a Karol w tym samym czasie próbował uporać się z natłokiem informacji, którymi uraczyła ich przyjaciółka. Sądząc po sile, z jaką ściskał szaro-miętową poduszkę, i zasępionym wyrazie twarzy, bardzo intensywnie się nad czymś zastanawiał.
– To teraz od początku – powiedziała Łucja, kiedy w końcu wróciła z trzema kolorowymi kubkami parującego napoju, postawionymi na brązowej, kwadratowej tacy idealnie i równo niczym kropki na kostce do gry planszowej. Chyba też jeszcze nie do końca potrafiła skupić myśli, bo po raz pierwszy zamiast kawy zaparzyła wszystkim herbatę.
– Ale co mam wam powiedzieć? Mikuś został sam. Ja po prostu nie mogę go tak zostawić. Nie pytajcie, czy wiem, co robię, bo nie wiem. Nie mam bladego pojęcia o wychowywaniu dzieci! – Mela ukryła twarz w dłoniach. Ten gest ostatnio bardzo często jej towarzyszył. – Moja babcia kiedyś mówiła, że matka chrzestna jest właśnie po to, aby wychować dziecko w razie, gdyby jego rodzicom coś się stało. Kiedy Mila wybrała mnie do tej roli, nawet przez myśl mi nie przeszło, że może nam się przytrafić coś takiego.
– A twoi rodzice? – zapytał Karol. – Oni nie mogą się nim zająć? Przecież są na emeryturze, mają czas…
– Wiesz, ile jest pracy przy małym dziecku? Oczywiście mogą się nim zajmować od czasu do czasu, ale nie przez cały dzień. Mają już swoje lata i mnóstwo problemów ze zdrowiem, które ich dyskwalifikują na starcie. Nawet dźwiganie jest dla nich wielkim problemem, a przy małym dziecku nie da się tego uniknąć. O bieganiu za takim bąbelkiem nawet nie wspomnę. Zresztą jeszcze z nimi o tym nie rozmawiałam. Są w takim stanie, że każda rozmowa to wielkie wyzwanie. Mama cały czas bierze leki uspokajające, które ją lekko otępiają i niełatwo się z nią teraz porozumieć. Gdyby nie Miki, tata też pewnie by się załamał, ale stara się jakoś trzymać właśnie dla niego. Przyjechałam tutaj tylko na chwilę, żeby pozamykać najpilniejsze sprawy…
– Chcesz rzucić wszystko i wrócić do rodziców? – dopytała zszokowana Łucja.
– Myślałam, że nie będę z tym sama. Chciałam wziąć małego do siebie i… – Ujęła dłońmi kubek, w który przed chwilą tak intensywnie się wpatrywała, ale zaraz potem go odstawiła na miejsce i kontynuowała: – Wierzyłam, że Igor będzie mnie wspierał i razem stworzymy dla tego okruszka rodzinę. Wydawało mi się, że oboje tego chcemy. Wiedziałam, że inaczej wszystko zaplanowaliśmy, ale skoro życie przygotowało dla nas coś innego, to po prostu uznałam, że przyspieszymy wszystkie nasze plany. A on okazał się takim idiotą…
– Gdybyś potrzebowała męskiego ramienia, to pamiętaj, że jestem obok. Mogę się z tobą ożenić choćby jutro. – Karol zażartował, chcąc sprawić, żeby przyjaciółka choć na moment się uśmiechnęła, ale ton jego głosu był nad wyraz poważny, jakby ta propozycja wcale nie była żartem.
– Dziękuję, przemyślę to… – Na twarzy Meli na chwilę pojawił się uśmiech. Wyjątkowo smutny i przez łzy, ale jednak… To dla Karola było bardzo ważne. Tylko że Melka nie zauważyła tego, co pojawiło się w oczach przyjaciela, a tę osobliwą deklarację potraktowała jako jeden z jego słynnych już żarcików.
– A jak podchodzi do tego wszystkiego Mikołaj?
– Jest jeszcze taki malutki… Nie chce jeść, śpi zaledwie po kilkanaście minut, prawie cały czas płacze. Widać, że bardzo tęskni za rodzicami, szczególnie za mamą. Milena była przy nim dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nic dziwnego, że mały nie rozumie, dlaczego nagle zniknęła. Wzywa ją płaczem, a ona nie przychodzi… Serce mi pęka, kiedy na niego patrzę. Kiedy jego oczka zamykają się już ze zmęczenia, ale wiem, że tylko na moment, mam ochotę wyć. Sen przynosi mu krótką ulgę, ale za chwilę sytuacja się powtarza. Budzi się, a Mileny nadal nie ma. Kiedy on płacze, mam wrażenie, że ja już też dłużej tego nie zniosę. Rozumiecie, dlaczego nie mogę go tak zostawić? Nie mogę…
– Oczywiście… – odpowiedział Karol, a Łucja pokiwała twierdząco głową. – Co teraz zrobisz? Przeprowadzisz się do rodziców? – dodał Karol łamiącym się głosem. Doskonale rozumiał Melę, ale obawiał się jej wyjazdu. Wiedział, że odległość, która będzie ich dzielić, uniemożliwi im częste spotkania. A przecież tak bardzo mu na nich zależało…
– Nie wiem. Muszę to wszystko jakoś poukładać. Tutaj sama sobie nie poradzę. Musiałabym zająć się i dzieckiem, i redakcją. Nie mogę rzucić pracy, bo muszę z czegoś żyć. Z kolei praca na odległość też odpada…
– Pamiętaj, że na nas zawsze możesz liczyć. – Karol położył ręce na dłoniach Melki. Łucja znowu bez słowa kiwnęła głową.
Ta deklaracja nic jednak nie znaczyła, bo żadne z nich tak naprawdę nie wiedziało, jaka decyzja będzie najlepsza i co tak w praktyce oznacza opieka nad dzieckiem. Łucja zaproponowała, że zostanie z Melą na noc, ale ta kategorycznie się temu sprzeciwiła. Cieszyła się, że ma tak wielkie wsparcie w przyjaciołach, ale teraz bardziej niż towarzystwa potrzebowała pobyć sama ze sobą i ze swoimi myślami.
Kiedy tylko zamknęła za nimi drzwi, wzięła z kominka ulubione zdjęcie z dzieciństwa, z którego uśmiechały się do niej dwie szczerbate, ubrane na różowo dziewczynki, z tak samo uczesanymi kitkami przewiązanymi kokardką, i przeniosła się do sypialni. Długo jeszcze leżała z przytuloną do serca srebrną ramką, aż w końcu zmęczenie ją pokonało i zasnęła.
Dostępne w wersji pełnej